Znaleziono 26 wyników

Zza krat

Długo zbierała się na decyzję o tych odwiedzinach. Zarówno bardzo czekała na ten d zień jak i bała się go. Ale sytuacja ciążyła jej na sercu coraz mocniej i mocniej. Zwłaszcza w tych ciężkich, niepewnych nocach. Czuła, że powinna, że jeśli nie teraz, to być może nigdy już nie będzie okazji. Nie widziała ojca od lat, od chwili gdy ją z domu zabierała karetka, a jego radiowóz.
Nie wiedziała czego się spodziewać, nie wiedziała jak sama zareaguje, jak on zareaguje, ale musiała.

Ubrana raczej swobodnie, w jeansy, kremowy sweter i czarną, skórzaną ramoneskę, załatwiwszy wcześniej niezbędne formalności, wsiadła do auta, by odwiedzić więzienie. Wybrała się tam stosunkowo wcześnie jak na wampirze standardy, ale wyjścia nie było, po nocach jej nigdzie przecież nie wpuszczą.

Na miejscu zaparkowała, ze sobą wzięła jedynie kluczyki i portfel z dokumentami, by w King County bez zbędnych problemów czy niedogodności przejść niezbędne procedury.
Starała się grzecznie uśmiechać, trochę speszona i niepewna, ignorując zaciekawione spojrzenia pracowników i strażników, gdy to panna Snow po raz pierwszy w historii pokazała się na odwiedzinach, by zaszczycić osadzonego ojca swoją obecnością.
Nie wdając się zbytnio w rozmowy, pozwoliła przeprowadzić się przez wszystkie formalności i procedury, by mogła udać się na salę odwiedzin... do kabiny z szybą i telefonem... czy w jakiekolwiek inne miejsce ją zaprowadzą. W zasadzie to nie wiedziała już teraz czego się spodziewać, jak to wygląda... nigdy wcześniej tu nie była... chyba jedyna z rodzeństwa jeszcze nie odwiedziła ojca.

Re: Na spotkanie brzydala

To prawda, Chloe czuła się dużo pewniej i swobodniej w cyberprzestrzeni niż w tej realnej, ale jaki był wybór? Trzeba było działać i tu i tu, życie i nieżycie się toczyło i trzeba było mu stawić czoła, ucieczka w sieć nie była wyjściem.
Dziewczyna słuchała Nosferatu z coraz większym niepokojem na twarzy. Nie spodziewała się łatwiej czy przyjemnej roboty, ale to co prezentował Hector... wykraczało poza jej możliwości... może nie tyle co umiejętności co wykraczało grubo poza strefę komfortu i mocno rypało jej poczucie moralności.

Początek wywodu był obiecujący. Podpięcie pod sieć Sabatu? Miodnie, tylko wskażcie jej co trzeba... i tu zaczęły się komplikacje. "Gdzieś na północy", "Byliśmy blisko", "Musicie dopaść typa i wycisnąć z niego info", "jeden mały zgrzyt...".
ImageCzyli... mamy tylko jeden adres sieciowy użytkownika sieci... nie wiadomo jakiego szczebla... słabo... - westchnęła niemal już zrozpaczona młoda wampirzyca. Musieli udać się na północne, kontrolowane przez Sabat rejony miasta, by dorwać ów frajera z adresu... Aż jej serce ścisnęło ze strachu. Nie opuszczała dotąd bezpiecznych granic Twierdzy, swojego schronienia i firmy... trzymała się centrum by nie wdepnąć w jakieś gówno przypadkiem, a teraz miała sama się wystawić tym skurwysynom? Może nic paskudnego się nie stanie, jako paskudne nie liczymy oczywiście potencjalnego starcia z jakąś bandą, bo to jej akurat nie przeraża. Ale Chloe mimo, że ma jakieś wyjątkowe chody Tam U Góry, to przy tym ma nieziemskiego pecha. Tylko wyściubi nos poza bezpieczne granice z miejsca natknie się na Alice, sforę Jego, albo na Tego zwyrodnialca we własnej osobie... jakby łatwo było uporać się z Więzami... szlag!
ImagePrzecież to szaleństwo... tylko zdążymy wbić typowi na chatę już pół tamtejszej populacji tych gnid będzie wiedziała, że Camarilla przekroczyła ich granice... Mamy pretendować, że robimy militarny wypad, zwiad, albo prowokację żeby się nie kapnęli, że szukamy serwerowni? - Jęknęła zrezygnowana. To NIE brzmiało jak dobry plan. Ciekawe co na to jej towarzysze, może mają jakieś pomysły.
ImageDajcie mi zdalny dostęp, albo wepnijcie do ich sieci to złamie każde zabezpieczenie, nawet się nie zorientują, ale wygryzanie sobie drogi do serwerowni to już inna baja...

Re: Na spotkanie brzydala

Chloe może nie była bohaterem, było wiele rzeczy, które budziły jej strach, kilka, na których myśl przyspieszało jej tętno i ogarniała panika, ale taka sytuacja nie mogła wyprowadzić jej z równowagi. Może zaskoczenie przez Nosferatu i nie było przyjemne i pokazało, że nawet czujną, trzyosobową ekipę truposzy można podejść, ale nie wywołało w nie złości czy strachu. Dlatego uśmiechała się delikatnie i przyjaźnie. Na agresywną reakcję Walkera tylko uniosła nieco obie otwarte dłonie w uspokajającym geście. Nie było co się pieklić.
Hector zaś spokojnie zaczął mówić, z wracając się do nich kolejno. Jak to Nosferatu swoimi informacjami dysponował, a to, że skojarzył ją, dziewczyny nie zaskoczyło. Doktor Snow była rozpoznawalna w kręgach IT zarówno wśród żywych jak i już umarłych.
ImageZgadza się. Bardzo miło mi poznać. - Skinęła głową uprzejmie.
ImageMa się rozumieć, nie musisz się tłumaczyć - dodała ciepło. Nawet na takim odludziu w zasadzie pokazanie się Nosferatu w jego pełnej krasie, mogło być ogromnym ryzykiem dla Maskarady... a to tylko same kłopoty.
ImageWolałabym uniknąć bezpośredniego brutalnego starcia z jakąś sforą, ale sądząc po rozmiarze tego noża, Benjamin może mieć zgoła odmienne zdanie na ten temat... - Westchnęła szczerze. Nie chciała iść walczyć bezpośrednio na front, bo to jej mocna strona nie była, ale ostatecznie i w walce bezpośredniej powinna dać sobie radę.
ImageNiemniej jednak zakładam, że robotą, którą masz dla nas, nie jest wysłanie mięsa armatniego na pierwszy front, także chętnie wysłuchamy o co chodzi. - Dodała i pokiwała pewnie głową. W końcu ostatecznie mogli zdecydować po poznaniu więcej szczegółów, teraz jedynie mogli przytakiwać w ciemno.

Re: Na spotkanie brzydala

Dziewczyna szła spokojnie ze swoimi towarzyszami. Weszli do parku, minęli kilku śmiertelnych i zatrzymali się stosunkowo niedaleko okrągłego środeczka ślicznego parku. Szkoda, że Walker nie mógł go zobaczyć takim jakim był dziś... budząca się zieleń, ostre, chłodne powietrze, ławeczki. Dla Chloe ten widok był kojący, dla mężczyzny zaś, gdy widział wszystko jako przeklęte, zniszczone apokalipsą lub stare albo w jakiś sposób wypaczone... to nie były przyjemne krajobrazy.
Z rozmyślania wyrwał ich głos chłopak, który doszedł niedługo za nimi. Mijali go przy placu zabaw, to nie on siedział zgarbiony na ławeczce? On. Tak jak i ją, jego obecnie trudno było odróżnić od śmiertelnego człowieka. Nosferatu - musiał jakoś się kamuflować by móc wyjść w jakieś publiczne miejsce... albo zwyczajnie jego klanowa klątwa była dla niego łaskawsza niż dla innych.
Snow uśmiechnęła się na powitanie.
ImageDobry wieczór. Jestem Chloe. - Przedstawiła się również zaraz po tym jak przywitał się Młody. Nie powiedziała jednak teraz nic więcej. Nie ona była organizatorem ów spotkania, ani nawet jego inicjatorem. Doczepiła się do mężczyzn, z boczku, spokojnie więc wolała pozwolić im zacząć rozmowę i zobaczyć w którym kierunku to pójdzie... czy w ogóle powinna tu być, mieszać się w to, czy w ogóle była w stanie tej ekipie jakoś pomóc lub na coś się przydać. Ostatecznie spotkanie z Nosferatu zapowiadało się obiecująco.
Nic nie dzieje się przypadkiem.

Na spotkanie brzydala

Bezpośrednio z Elizjum

Chloe może nie była mistrzem kierownicy, jakimś rajdowcem czy wyścigowcem, ale prowadziła swobodnie i pewnie. Nic za kółkiem jej nie stresowało i nie sprawiało problemów, jakby auto było integralną częścią jej ciała. Światła za światłami, skrzyżowanie za skrzyżowaniem i przecznica za następną. Była uważna i skupiona. Walker miał rację, może byli wciąż na swoim terenie, ale nigdy nic nie wiadomo.
Zaparkowała kawałeczek dalej, by spokojnie mogli na miejsce dojść pieszo i mieć wystarczających kilka chwil na rozeznanie się w okolicy, rzucenie okiem na lewo i prawo, upewnienie się, że nie mieli ogona i takie tam paranoiczne bzdury.
Gdy wysiedli zamknęła auto, a kluczyki razem z dłońmi wcisnęła do kieszeni bluzy. Ściągnęła nieco ramiona jakby było jej zimno. Nie narzekała, ale ostatecznie z jej ust i nosa buchała para przy każdym oddechu.
ImageMówiliście, że Hector sam nas znajdzie... hm... ok... - Westchnęła będąc już w parku i rozglądając się od czasu do czasu. Nie czuła się zbyt pewnie lub komfortowo, ale nie miała zamiaru marudzić. Wszystko dzieje się po coś. Wizyta w parku też.
Zobaczymy ile będą musieli czekać na Nosferatu i czego ten ostatecznie będzie od nich chciał. Przygryzając wargę, z rękoma w kieszeni, czekała razem z towarzyszami.

Re: Psy wojny

Przytaknęła ze smutną miną na odpowiedź dryblasa na temat jego postrzegania świata. To musiała byś prawdziwa klątwa, istne przekleństwo. Nie drążyła więc, bo jedyne co mogła zaoferować to rozmowę, a Walker nie wyglądał na szczególnie cierpliwego gadeusza.

Gdy wszyscy już wsiedli do auta przywitała ich uśmiechem.
ImageJasne. - Odpowiedziała na wskazówki na temat miejsca docelowego. Zana miasto doskonale, wiedziała, o którym miejscu mówili i mogła ich tam zabrać bez problemu.
Odpaliła silnik i spojrzała z ciepłym uśmiechem na mężczyznę obok.
ImageJa całkiem nieźle prowadzę bez pilota. Proszę nie martwić. Urodziłam się w tym mieście, dobrze je znam. - Dodała ciepło dziarskim tonem. Musiała dodać ducha temu towarzystwu. A Walkerowi dawać subtelnie znać, że naprawdę nie jest sam w tej wojnie, nie sam po tej stronie barykady, nie sam walczy, choć ich środki mogły różnić się diametralnie. Ale najlepsze drużyny to takie, które wzajemnie się uzupełniały.
Silnik zawarczał przyjemnie, zapaliły się światła po czym ruszyli, płynnie włączając się do ruchu.

//Wszyscy z tematu//

Re: Psy wojny

Dziewczyna trafiła do całkiem niezłej grupki. Wystraszony, śliczny młodzik, który nie wiedział gdzie podziać spojrzenie i wielki facet, wyglądający na jakiegoś zniszczonego weterana, umięśniony i paskudny, do tego z nastawieniem i miną jakby szukał własnej zguby.
Sposób powitania... jeśli w ogóle można tak to nazwać ze strony mężczyzny, nieco dziewczynę zaskoczył. Nie speszyła się jednak, nie drgnęła. Jej reakcją było uniesienie brwi i pytający wyraz twarzy. Żadnego witaj, dobry wieczór czy spierdalaj... tylko "nie kojarzę". Do tego pytanie o jej wygląd? Przecież nie był ślepcem, nie miał laski, rozglądał się, więc widział, ale nie potrafił określić jej wyglądu? Wszyscy dla niego wyglądają tak samo? Przeniosła na chwilę pytające spojrzenie na Młodego. Ten zaś opisał mu jak ona wyglądała. Chloe zaś stała jak posąg czekając nieco zmieszana aż te dziwne przedstawienie dobiegnie końca.
ImageNa Rany Chrystusa, to jakieś następstwa Klątwy Kaina? - Zapytała wreszcie ze zmartwieniem i współczuciem. Nie słyszała nigdy o czymś takim, a le cóż, nie była najstarszym z wampirów więc i wszystkiego miała prawo nie wiedzieć. Klątwa mogła przybierać najróżniejsze postaci, jej otwierały się rany i musiała pić określony typ krwi, Nosferatu stawali się zdeformowani i okropni, Dzieci Malkava dotknięte były z kolei innym rodzajem przekleństwa. Już nawet nie wspominając o innych możliwych komplikacjach przemiany człowieka w nieumarłego. Każdy był inny.
Po dokonaniu opisu przez Młodego, Walker nachylił się do niej, ale nie by spojrzeć w jej twarz, a na jej krzyżyk. Nie drgnęła. Było to krępujące, ktoś mógłby nawet powiedzieć , że nie na miejscu, ale wytrzymała. Gdy się wyprostował wzięła głębszy, uspokajający oddech.
ImageMiło mi was poznać. - odpowiedziała, gdy i ów Młody zdradził swoje imię. Krótkie stwierdzenie, po którym zmarszczyła brwi. Walker chyba nie przepadał za żadnym towarzystwem. Gburowaty i szorstki, ale konkretny do bólu. David też chyba coś od niego przejmował, bo nie zaprzątał sobie głowy ŻADNĄ grzecznością, żadnym zwrotem grzecznościowym, czy głupim cześć. Ona więc musiała się dostosować do nich. Jak dobrze, że nie byli Ventrue!! Ta współpraca wówczas byłaby prawdziwym wyzwaniem.
ImageProszę mi wierzyć, nie śpię od dawna, ale NIE każdy jest wielkim mięśniakiem, który chętnie wpakowałby się na pierwszą linię frontu. Są też inne rzeczy, które trzeba zrobić. - Odpowiedziała przybierając już ton nieco bliższy sposobowi gadki tych osobników.
ImageZakładam, że nie chcesz mnie obrazić, więc pomińmy durne insynuacje i głupie domysły, a knucie zostawmy tym tam na wysokich stołkach. - dorzuciła jeszcze bardziej w ich stylu. Nastawiała się odpowiednio. Jeszcze ze dwa zdania i będzie już całkiem nadawać na ich falach.
ImageHector - Nosferatu. Git. - Westchnęła. Mogła się domyślać reszty kontekstu. Nie zamierzała jednak wyciągać żadnych wniosków przed spotkaniem z wyżej wymienionym, bo mogłaby się zdziwić.
-ImageAutem będzie szybciej. A ja będę mogła zmienić stylizację. Nie spodziewałam się po wizycie w Elizjum innego stylu eskapad. - Dorzuciła żarcik, by David mniej się peszył. Wskazała też za plecy, gdzie miała zaparkowany kawałek dalej swój wóz.
ImageChodźcie. Zapraszam. - Rzuciła jeszcze i zawróciła do samochodu.

Niedaleko stał zaparkowany czarny Chevrolet Impala. Chloe podeszła do bagażnika, otworzyła auto, klapę i pochyliła się do środka. Szybko ściągnęła ze stóp pantofle i naciągnęła ciemne adidasy. Tak zdecydowanie lepiej. Z torby wyciągnęła też bluzę dresową z kapturem. Wciągnęła ją przez głowę. Z kopertówki, do kieszeni przełożyła portfel. Torebkę i pantofle wcisnęła do torby, dorzuciła tam też klamrę, którą miała spięte włosy. Tak przebrana na szybko zamknęła bagażnik, przeszła pewnym, szybkim krokiem bokiem auta i poczekała już z jedną nogą w aucie na towarzyszy. Chyba wiedzą jak działają samochody i do czego służą? Wsiadła za kółko jeśli ci też się dokulali.
ImageTo gdzie jedziemy? - Zapytała poprawiając lusterko wsteczne, na którym wisiał różaniec. Ze schowka sięgnęła i wyciągnęła frotkę do włosów i zawiązała rozpuszczoną chwilowo brązową burzę. W zwykły, luźny kitek. Teraz wyglądała bardziej jak ona. Skromna, spokojna, uśmiechnięta, grzeczna dziewczynka, a nie sztywna arystokratka z kijem w dupie.

Re: Psy wojny

Elizjum było dla dziewczyny obowiązkowym conocnym niemal przystankiem. Była Arystokratką, więc to czy chciała tu bywać, nie miało większego znaczenia. Więc odwaliła się jak zwykle na taką wizytę, delikatne pantofle na obcasie, nie mordercze szpilki, ale rozsądnej wysokości obcasik. Eleganckie granatowe spodnie z nogawkami na kant i wysokim stanem, w spodnie zaś wpuszczona elegancka, ale do bólu prosta biała, damska koszula. W czarnej kopertówce zmieściła jedynie portfel, komórkę i kluczyki do zaparkowanego niedaleko auta. Włosy miała upięte dużą ozdobną spiną na boku głowy w prostego koka. Wystarczyło żeby wyjęła spinkę i te rozwinęłyby się kaskadą na jej plecy. Brunetka, lekko podkreśliła oczy czarnymi kreskami, a na usta nałożyła szminkę, delikatną, niewiele ciemniejszą niż naturalny odcień jej ust. Oczywiście i ponad wszystko miała na szyi srebrny łańcuszek ze srebrnym krzyżem wysadzanym czarnymi kamieniami.

Nie miała marynarki, ani płaszcza, więc nie musiała zawitać w szatni. Jej uwadze nie uszła jedna rzecz na mijanej po drodze dalej tablicy ogłoszeń. Nowa karteczka.
Walczymy na froncie końca świata, każda nasza noc może okazać się ostatnią! Nie marnujmy go na osobiste knucia, nie ma już na to czasu! Zamiast tego zjednoczmy się, zaatakujmy zdradzieckie psy Sabbatu i odbijmy to, co należy do nas! Odnajdźcie mnie, odważne dusze, a razem odbijemy Fundację Weavera. Benjamin Walker potrzebuje żołnierzy, którzy zamierzają wygrać na wojnie! Jako pluton Camarilli zwyciężymy!

Przeczytała ją spokojnie choć uniosła do góry brew. Wyjęła też telefon i cyknęła fotkę ogłoszeniu. Może warto byłoby dowiedzieć się co to za jeden ten Walker? Po rozmowie z księdzem... to ogłoszenie jakoś bardzo wpasowywało się w to, co sama chciała zrobić... chociaż nie do końca tak... nie tak po żołniersku, łopatologicznie... chamsko niemalże, dosłownie. Nie miała przecież sama dosłownie chwytać za broń i lecieć na front... nie w takim sensie...

Przywitała się ze wszystkimi, z którymi powinna i musiała wedle protokołów i dobrych manier. No i Chloe była już znana z tego, że zwyczajnie była grzeczna, tak naturalnie i przyjemnie, bez odczuwalnej czasami sztuczności etykiety prezentowanej przez Ventrue.
Zamówiła przy barze lampkę Vitae i z czerwonym eliksirem zajęła sobie miejsce. Jak to ona, raczej z boku, nie w koncie, rogu czy pod ladą, ale z dala od głównego "centrum" sali. Tak by mogła spokojnie sączyć sobie z lamki i nie przegapić nic ważnego, lub zwyczajnie tego co mogło ją zainteresować. Dała się poprowadzić przeczuciu.
A czy się działo? No w sumie tak! Trafiła w dziesiątkę! Ledwo tyłek posadziła, a zaczęła się płomienna przemowa! Lepsze było jeszcze to, że przemawiał ów żołnierz, Walker! Uśmiechnęła się w duchu i podziękowała Bogu, że poprowadził jej kroki właśnie tu i teraz. Mało tego, był Dzieckiem Sierry! Powiedzieć, że ją znała, było może zbyt daleko idącą insynuacją, ale poznały się. To Sierra i Parker uratowali ją z rąk Sabatu zaraz po jej Przemianie i przyprowadzili do Panny Doe!
Nic nie dzieje się przypadkiem.
Odtąd śledziła wszystkimi zmysłami mężczyznę. Nie ruszyła się z miejsca, sączyła sobie Vitae rzucając spojrzenia i uśmiechy to tu to tam, ale skupiona była na swoim celu. Śledziła każdy krok i słuchała każde słowo. Przy barze dosiadł się jakiś młody chłopak, który niemal od razu dostał za coś srogą zjebę. Chyba się już wcześniej poznali. Tak czy siak, wyglądało na to, że mieli współpracować. Dopili swoje kieliszki, wykonali telefon i zebrali się do wyjścia.
Ona płynnym ruchem wstała od stolika, zgarnęła pustą lampkę i ruszyła do baru, tak mijając ich przeciąć im drogę. Szła swobodnie, pewnie, uśmiechając się delikatnie. Nie zaczepiła ich, tylko minęła. Oddała kieliszek na bar, podziękowała i uśmiechnęła się do barmana, po czym wyszła za chłopakami.

Za Tuż za progiem teatru dopiero się odezwała.
ImageZaczekajcie. - Zawołała za nimi.
ImageDobry wieczór. - Przywitała się jeśli się zatrzymali i mogła do nich podejść. wtedy też zobaczyli młodą, uśmiechniętą dziewczynę, której oddech zamieniał się w parę w chłodnym nocnym powietrzu. Tak, oddychała, a jakby się przysłuchali, biło także jej serce. Człowiek? Tak właśnie wyglądała.
ImageJestem Chloe i wygląda na to, że mamy podobne cele... czytałam Pańskie ogłoszenie Panie Walker i choć nie jestem żołnierzem, zakładam, że nasze ścieżki krzyżują się tu nie bez powodu. - Była grzeczna i uśmiechnięta. Trochę speszona, a le jak najbardziej szczera i prawdziwa.

Re: Nocny Pasterz

Słuchała.
W ciszy.
Oddychała już spokojnie i miarowo.
Tak samo biło jej serce.
Czuła głęboką więź z Bogiem w tej chwili. Czym wszakże był kapłan jak nie jedynie pośrednikiem? Ta rozmowa była tym, co potrzebowała Chloe.
Deszcz na usychający trawnik.
Balsam na spękaną skórę.
Wiaterek w upalny dzień.
Wytchnienie... pokuta... i rozgrzeszenie.
ImageDziękuję... żałuje za wszystkie grzechy, wypowiedziane i nie, wszystkie oddaje Bogu i błagam o rozgrzeszenie. - Westchnęła w końcu dając znać, że spowiedź dobiegła końca. W łacinie, szeptem wypowiedział resztę modlitwy na zakończenie sakramentu i pozwoliła też formułę zakończyć księdzu.
Potem modliła się już w myślach, dziękując, że mogła wreszcie odbyć prawdziwą, porządną spowiedź. Porozmawiać z kimś, kto ją zrozumie. Czuła się lekka jak piórko. Szczęśliwa. Oczyszczona. Aż chciało jej się płakać.
Przed podniesieniem z klęcznika i opuszczeniem konfesjonału uczyniła znak krzyża.

Poczekała aż Kadewa też wszystko zakończy i opuści swoje miejsce.
ImageDziękuję jeszcze raz proszę księdza. Tego potrzebowałam jak powietrza. Mam nadzieję, że mogę tu wracać? Chciałabym, żeby ojciec był moim spowiednikiem. - Podziękowała i dodała jeszcze z nadzieją w głosie.

Re: Nocny Pasterz

ImageŚwiadomość przychodzi czasami późno... czasami za późno... tak jak dziś... wciąż jeszcze wiele nauki przede mną. Jest ciężko, ale jakość daje radę, póki nie przyjdzie taka parszywa noc jak ta... niby wszystko dobrze... a jednak wszystko źle. Te chwile równowagi, o których Ojciec mówi, gdy są... wtedy czuję się taka lekka... - Westchnęła i na chwilę pozostała w ciszy, pozwalając by to ona wybrzmiała za resztę zdania. Mężczyzna na pewno doskonale wiedział co chciała powiedzieć, co miała na myśli. Więc w skupieniu wzięła dwa powolne oddechy.
ImageOjcze Adewale, jest jeszcze coś... nie chcę zgrzeszyć pychą i dlatego się boję... nie do końca rozumiem, albo nawet akceptuję to c o czuję... - kolejne dwa stabilizujące, głębokie oddechy. - Zostałam Zmieniona aby kilka lat temu, mam więc wciąż swoje śmiertelne życie i rodzinę... to co z niej zostało w zasadzie... Odkąd tylko pamiętam byłam obrońcą, opiekunką młodszego rodzeństwa. Jako najstarsza broniłam dzieci przed agresją zapijaczonego ojca, ale moja walka była pasywna. Defensywna. Nie zliczę razów przyjętych na własny grzbiet... to jedyne co mogłam, to i podnieść się z kolan raz po raz... Po śmierci i Przeistoczeniu niewiele się zmieniło... niewiele miało szansę się zmienić... większość czasu pochłaniała nauka, a po tym jak umarła mama, a ojciec trafił do więzienia, byliśmy bezpieczni w sierocińcu, więc nie musiałam się martwić o rodzeństwo. Ale gdy sierociniec spłonął przez Sabat... - musiała na chwilę przerwać. Wziąć kolejny oddech. Serce zaczęło szybciej jej bić. Zmierzała do sedna sprawy, ale by Kadewa zrozumiał o czym ona mówi musiał usłyszeć zarys historii.
ImageW pożarze zginął mój brat... najstarszy zaraz po mnie. Ratował młodsze dzieciaki, pomagał im wydostać się z budynku. Kiedy wrócił ostatni raz, już nie wyszedł. Kolejna strata, kolejny cios. Ale też kolejny krok na ścieżce, którą wiedzie mnie Pan. Trudnej, często niezrozumiałej. Często czuje się jak niewidoma, błądząca po wybojach. Wtedy poczułam coś nowego... dotarła do mnie pewna rzecz. Wraz z Przeklętą Krwią Caina, otrzymałam moc... moce nawet... niewyjaśnione, niewyobrażalne, niepojęte i potężne. Moje ciało choć praktycznie nie zmieniło się, jest drobne, ciepłe i niepozorne, stało się niemal niezniszczalne... dążę do tego, że dostałam broń w posiadanie. Coś czym mogę prawdziwie walczyć, nie tylko biernie bronić. Otrzymałam od Wszechmogącego Płomień Wiary... Ogień i Miecz, którym mogę sprowadzić Zniszczenie na to zło... na Sabat... na te wynaturzone, bezbożne i bezduszne monstra, które grasują po mieście, niszczą i mordują. - znów musiała się zatrzymać, bo oddech jej przyspieszył, serce biło mocniej i szybciej. Była pobudzona, ale czy przez wzburzenie i gniew? Smutek i żal? Raczej nie.
ImageNa samą myśl o tym czuję w piersi żar... pożogę, która uwolniona miałaby moc Spalić te bestie i oczyścić miasto ze zła. Ale boję się to zrobić... uwolnić ten żar... skorzystać z oręża włożonego mi w dłonie. To właściwe? Nieuniknione? Już za późno na wszystko inne? To jedyna droga? Ogień zwalczać ogniem? Mam wątpliwości do tego co czuję... czuję, że tak wiedzie ścieżka, którą Pan mnie prowadzi... mam prawo mieć wątpliwości? Kimże jestem? A może grzeszę pychą, samą myślą, że ta szara owieczka ze Stada Wszechmogącego, ma się stać jego Świętym Płomieniem? Kimże jestem?
I znowu... to słuszne? Godne? Ogniem i Mieczem iść i Niszczyć w Jego imię? Ale jeśli nic nie zrobimy, Sabat wygra... przejmie miasto i zginiemy wszyscy... winni i niewinni, wampiry, ludzie... prawi, godni, niegodni, grzesznicy i święci... wszyscy...
Ale ile Pismo Święte zna i opisuje krwawych i brutalnych scen? Plagi egipskie? Mojżesz i wędrówka do Ziemi Obiecanej? Ile tam zginęło ludzi, którzy nie chcieli im na to pozwolić... ile zginęło gdy zaczynali tracić wiarę, gdy odwrócili się od Pana?
Mam prawo mieć wątpliwości do tego co czuję, co powinnam, do czego mam zdolności i moc, w obliczu tak wielkiego zła i zagrożenia przed którym wszyscy stoimy? Nie ostanie się kamień na kamieniu...
mogę zginąć i pozwolić by zginęła reszta mojej rodziny? Osoby, które znam, na których mi zależy? Wszyscy Ci, którzy na taki los nie zasłużyli? To byłoby godne... mniej grzeszne niż Spopielenie tych bestii?...
Dlaczego mam wątpliwości?... dlaczego się boję...?
Skoro tak chce Bóg, to czy nie powinnam nie mieć wątpliwości...?
- Skończyła wreszcie. Zamilkła. Oddychała powoli, ale ciężko. Chyba musiała powiedzieć komuś na głos, wszystko to, co dręczyło ją od środka od takiego czasu. Może musiała to usłyszeć z własnych ust, by móc to ostatecznie przepracować?

Re: Nocny Pasterz

Na słowa Freemana skinęła głową w ciszy. Nie chował urazy, wybaczył jej zachowanie. Kamień spadł dziewczynie z martwego serca, poczuła ulgę tak dużą, że o mały włos się nie popłakała. Nie powiedziała jednak nic więcej w odpowiedzi bojąc się, że nerwy ją zawiodą już teraz... nie chciała się rozkleić przy księdzu Frasisie, a wiedziała, że będzie dziś płakać. Było to więcej jak pewne.
ImageZ Bogiem. Dobranoc. - Szepnęła tylko na pożegnanie i ruszyła za Kadewa. Dała poprowadzić się do konfesjonału gdzie klęknęła. Nasłuchiwała chwilę czy Freeman oddalił się do swoich zajęć i nie będzie w stanie słyszeć choć słowa stąd.
Wtedy spokojnie, bez pośpiechu, wciągnęła powietrze nosem i w łacinie, szeptem odmówiła krótką modlitwę na wstęp.
ImageNiech będzie pochwalony Jezus Chrystus. - Zaczęła. Starała się mówić spokojnie, ale zdarzało się, że głos tu i ówdzie zadrżał jej z emocji.
ImageZgrzeszyłam ojcze. Więcej niż raz i to tylko tej nocy. Każda noc skalana jest grzechem mimo moich najszczerszych starań. Ciebie właśnie Ojcze szukałam, bo możesz mnie wysłuchać. Mogę wyznać grzechy nie czyniąc spowiedzi kolejnym... i krętactwem i grą słówek. Od Przemiany każda noc jest wyzwaniem, próbą mojej wiary i człowieczeństwa. Z Bożą pomocą zdołałam przyswoić nową rzeczywistość, wiedzę... realia... wszystko... ale nocna egzystencja nie jest łatwa. Pełna pułapek, pokus i zakusów. Nawet przed chwilą. Zgrzeszyłam pośpiechem i brakiem cierpliwości. Przez narastającą irytację tą nocą posunęłam się do odebrania chwilowego wolnej woli księdzu w Domu Bożym. Nie zdążyłam wyegzekwować Rozkazu, ale niech Bóg mi wybaczy stało się. Każde polowanie to tortura dla mojego sumienia. Modle się i powtarzam wciąż, że nikomu nie robię krzywdy, biorę tylko tyle Vitae ile mogę by człowiekowi włos z głowy nie spadł. Nie jest brutalna i agresywna, ale całe polowanie to gra... jedno wielkie kłamstwo... scena, na której jest się aktorem w masce. Zazwyczaj po wszystkim i tak czuję, że wykorzystałam kogoś... okłamałam, omamiłam, oszukałam, zwiodłam, uwiodłam... nikomu krzywda się nie stała, a ja i tak czuje się skalana grzechem. W życiu dotknęło mnie tyle zła, że czuję się przytłoczona. Tym bardziej w dzisiejszych nocach... niepewnych, niespokojnych... ze świadomością, że każdy będzie musiał stanąć do walki. Jak to zrobić Ojcze? Jak zniszczyć to zło samemu się nim nie stając? - Zakończyła pytaniem swój przydługi monolog. Szeptała, ale mimo to słychać było, jak wiele ją to kosztuje, jak mocno krwawi jej sumienie, że samo mówienie o tym dźwięczało bólem w jej słowach. Chciała walczyć... zniszczyć i wyplenić to zło, które zaczynało się tak bardzo panoszyć, ale bała się. Czuła, że ma od Boga ogromną moc... zarówno tą nadprzyrodzoną, niewytłumaczalną, jak i tą, która stanowiła wiedza, doświadczenie, umiejętności i talenty dziewczyny... ale... jak uderzyć tą mocą... Jak stać się Świętym Oczyszczającym Płomieniem skoro przemoc to grzech, zabijanie to grzech, agresja to grzech... cała droga, którą widziała przed sobą... wszelki środki, kroki i przedsięwzięcia, które musiałaby podjąć w walce z Sabatem byłyby grzechem...?
Image Tego wciąż nie pojmuję Ojcze... Jak nie być potworem, będąc potworem? Jak czynić dobro, czyniąc zło? Jak wypalać grzech samemu grzesząc?

Re: Nocny Pasterz

Stało się.
ImageO Boże... - Jęknęła dziewczyna zdając sobie sprawę co właściwie zrobiła. Wplotła w prośbę, w zdanie... rozkaz. Polecenie pozbawiające chwilowo wolnej woli ofiarę Dyscypliny. Ledwie skończyła zdanie, w oczach księdza odbiła się bezwolna chęć wypełnienia rozkazu... Chloe z jękiem przerażenia i odrazy cofnęła się na ławce, zacisnęła powieki przerywając kontakt wzrokowy i moc rozkazu, dłoń przycisnęła do ust, a drugą oparła się o kolano pochylając głowę.
Boże... wybacz mi. Wybacz. Moją, ułomność, moją słabość. Brak cierpliwości. Nie taki miałam zamiar... nie tak miało to wyjść. Przepraszam, że grzeszę nawet w Twoim Domu Panie... jestem tylko wciąż błądzącym we mgle dzieckiem... wybacz mi...
Z rozpaczliwej, krótkiej modlitwy, wyrwał ją głos innego mężczyzny. Łagodny i spokojny. Otworzyła oczy i w stała. Oto zjawił się i ten, którego szukała, ten, którego z jakiego powodu ochraniał Fransis i przez którego chwilę temu zgrzeszyła! Gdyby wynurzył się pół minuty wcześniej, do niczego by nie doszło... jej sumienie byłoby czystsze odrobinę.
Odetchnęła przez nos, odganiając te złe myśli. Wszak każde zdarzenie do czegoś wiedzie. I to co stało się przed chwilą stać się musiało, by następne wydarzenia mogły nadejść.
ImageTo ja błagam o wybaczenie Ojcze Fransis. Postąpiłam źle nalegając na odpowiedzi. Naciskałam i byłam nachalna, nawet agresywna w swoich słowach. Przepraszam - Zwróciła się wpierw do księdza, którego brzydko potraktowała. Żałowała głęboko swojego czynu, ale nie mogła już tego odwrócić.
Image W dzisiejszych dniach taki przyjaciel, wierny i oddany to prawdziwy skarb. Bóg zapłać za tą cenną lekcję. - Odpowiedziała i czarnoskóremu duszpasterzowi. Kolejna lekcja pokuty. Kolejna, którą przyjmowała z pokorą.
ImageOjcze Adewale... potrzebuję spowiedzi... a jest ksiądz chyba jedynym, który będzie potrafił wysłuchać mnie ze zrozumieniem... - W końcu zwróciła się już bezpośrednio i imiennie do księdza, którego tak zawzięcie szukała. Bez urazy dla nikogo, ale to właśnie była prawda... tylko inny wampir mógł ją wyspowiadać należycie... tylko innemu wampirowi, po drugiej stronie konfesjonału mogła wyznać grzechy bardziej nie grzesząc kłamstwem i krętactwem. A tego potrzebowała, szczerej rozmowy, bez gier, przenośni i półprawd. W jej głosie brzmiała ogromna potrzeba, rozdzierająca i bolesna samotność doczesna.

Re: Nocny Pasterz

Nie dyskutowała na temat swojego domu. Domu, który przecież nie do końca był dobry. Jej mama i ona robiły co mogły, młodsze dzieci niczemu winne nie były, a le ojciec... Nie był dobrym i kochającym człowiekiem. Zapijaczony nieudacznik. Damski bokser. Ostatecznie morderca. Odkąd zamknęli go w więzieniu nie miała z nim kontaktu. Nie wie co u niego. Zrobiła wewnętrzne przemyślenie, że chyba czas odwiedzić więzienie, ale główny nurt uwagi skupiony był cały czas na księdzu.
-To prawda. Pierwszy. Ojciec Adewale jednak nie przebywa całą dobę tylko i wyłącznie na terenie tegoż kościoła. - Odpowiedziała równie wymijająco, ale prawdziwie co sam duszpasterz na temat stanu zdrowia kolegi. Nie miała zamiaru nic więcej mu mówić na ten temat. Wiedziała już jednak , że w tej rozmowie musi być ostrożna i konkretna. Ojciec Fransis biegle władał językiem i niemal namacalnie czuła jak próbuje ją podbierać. Nie miała ani czasu ani chęci na słowne gierki i przepychanki, dość ich miała co noc w kontaktach z własnymi Krewniakami.
-Proszę mnie nie zbywać. Jestem już dużą dziewczynką. - powiedziała spokojnie, ale z lekko urażonym uśmiechem. Próbował na nią machnąć ręką. Jak na dzieciaka, który przeszkadzał, mimo, że na twarzy malował mu się anielski uśmiech.
-Ojcze, proszę, powiedz mi co się stało księdzu Kadewa i gdzie go znajdę. Naprawdę muszę się z nim zobaczyć... nie mogę czekać. - Poprosiła... chociaż nie do końca, bo wplotła w zdanie polecenie. Koniec gierek. Nigdy ich nie lubiła, do nich cierpliwości jej brakowało. Konkrety... dzisiejszej nocy zmarnowała już wystarczająco czasu. Z resztą przeczuwała, że tej przepychanki na grzeczności i uprzejmości, zbywanki i giereczki, odpowiedzi na pytania bez odpowiedzi na pytania by nie wygrała.

Re: Nocny Pasterz

-Miasto jest niemal tak samo pełne życia nocą jak i za dnia, ale fakt, jest cichsze. - Westchnęła - I tak... czegoś brakuje. - Przyznała zaraz. W głosie zabrzmiała nutka smutku i zamyślenia. Nocą brak było słońca. Od kilku lat nie widziała ani jednego promienia... tego brakowało, tak bardzo brakowało. Ale przecież tego na głos powiedzieć nie mogła. Nie ciągnęła więc też tej części rozmowy.
-Nie do końca proszę księdza. - Odpowiedziała na zaskoczone pytanie pasterza. - Widziałam go kilka razy, ale dotąd nie dane nam było poznać się osobiście i zamienić choć słowa. - Westchnęła i zrobiła krótką pauzę, po której podjęła dalej. -Widzi ksiądz... jestem osobą silnie wierzącą, najlepsze wartości wpoiła mi mama, Bóg był ze mną od dziecka, zawsze jest przy mnie... zmierzam do tego, że czasami miewam silne przeczucia. Że powinnam coś zrobić, gdzieś pójść lub z kimś pomówić, choć nie zawsze od razu wiem po co i dlaczego. - Mówiła spokojnie z tak potężnym przekonaniem i wiarą w głosie, że mogłaby kamień do lotu namówić. - Tak jest teraz. Po prostu czuję, jak Bóg delikatnie popycha mnie na ścieżce wiodącej do spotkania z Ojcem Adewale. Choć wciąż nie do końca mogę wiedzieć dlaczego. Może to właśnie on jest tym, z kim rozmowy potrzebuję? Albo to może właśnie on potrzebuje kogoś takiego jak ja. Pewnie niedługo i ta tajemnica się rozstrzygnie. - Przytaknęła na zakończenie wywodu. Wiedziała, że ta zagadka się rozwiąże. Zawsze się rozwiązywały... prędzej czy później. O to była spokojna.
-Niedysponowany?- - Zapytała przejęta. Przez głowę przeszły jej różne scenariusze i żaden nie był miały? Gdyby powiedział, że niedostępny, mogłoby to oznaczać wyjazd. Ale niedysponowany? Co to miało znaczyć?! Jej zmartwiona mina i ściągnięte barki dawały pełny wyraz szczerej obawie i lękowi. -Nic mu się nie stało? Wszystko w porządku? Proszę mi powiedzieć. - Zapytała. Nie odrywała spojrzenia od mężczyzny. Nawet na krótką chwilę. Wpatrywała się w swoje źródło informacji czekając na odpowiedzi. Przekazanie od niej wiadomości nie było satysfakcjonującym finałem jej poszukiwań i podróży.

Re: Nocny Pasterz

Cisza kościółka pomagała wyciszyć się dziewczynie. Wyciszyć jej emocje, niepewności, sumienie, strach. W uszach szumiał jej własny szept modlitwy. Łacina w jakiś sposób działała na nią jak balsam na podrażnioną skórę. Łagodziła, koiła, przynosiła ulgę.
Kroki księdza usłyszała już z daleka. Nie podniosła jednak głowy, póki nie upewniła się że zmierza do nie, a ona sama nie skończyła modlitwy. Przeżegnała się i wtedy spojrzała na duszpasterza.
-In sæcula sæculorum Amen. - Odpowiedziała na pozdrowienie księdza, niemal nieświadomie w łacinie. Uśmiechnęła się do siebie w duchu, dlaczego ten język tak jej się podobał?
-Mam na imię Chloe. - Przedstawiła się. Mówiła spokojnie. Nie spiesząc się. Pozwoliła sobie podnieść z klęcznika i zasiąść w ławie. -Nie widział mnie tu ksiądz, bo mieszkam w innej części miasta, należę do innej parafii. - Wyjaśniła konkretnie. Nie musiała przecież odwiedzić każdego kościoła w mieście tylko dlatego, że była osobą wierzącą. To ogromna metropolia, a nie mała mieścinka z dwoma kościołami, do których można chodzić sobie na zmianę.
-Pracuję na nocną zmianę. Późna pora jest więc względna. Kwestia przyzwyczajenia. Mam nadzieję jednak, że nie przeszkadzam. - Odpowiedziała i posłała księdzu przepraszające spojrzenie.
Z góry zakładał, że dziewczyna ma jakiś problem. W sumie słusznie. Kto normalny po nocach łazi po kościele?!
-Prawdę mówiąc być może ksiądz mógłby mi pomóc... szukam Ojca Adewale Kadewa... - Zawiesiła lekko głos okienko czasu na reakcję Fransisa. Postanowiła od razu nie mówić co po co i na co. Uśmiechnęła się z nadzieją, patrząc na mężczyznę dużymi oczami szczeniaka. Firmowe zagranie! Jak można odmówić pomocy tak uroczemu i niewinnemu stworzeniu!? Nie była też wcale pewna czy poszukiwany duszpasterz naprawdę tu był, czy był dostępny, jakkolwiek w ogóle jeszcze powiązany z tym kościołem. Ile Fransis nim wiedział? Jak zareaguje na to nazwisko? Mimo uroczej miny, obserwowała reakcję księdza bardzo uważnie. Potrafiła czytać z ludzi jak z otwartej księgi. Jego reakcja, nawet bez słów mogła jej wiele powiedzieć, a wtedy mogła zaplanować kolejne podejście.

Re: Nocny Pasterz

Chloe się nie denerwowała. Nawet powieka jej nie mrugnęła. Od lat siedziała w branży i to nie tylko grzebiąc w internecie. Wiedziała, że tu na wszystko potrzeba czasu... zazwyczaj. Tak było i teraz. W sumie nieco się zdziwiła, ale zaczynała już podejrzewać, że ksiądz jest tylko aktorem. Nabrała dystansu do własnych nadziei. Miała szansę odbyć spowiedź, która sama w sobie nie będzie pokrętnym, dwuznacznym i pokracznym labiryntem do sedna, a otwartą, szczerą rozmową, nazywając wszystko po imieniu. Godziny jednak mijały, a ona nie trafiła na nic... z całym swoim doświadczeniem. W końcu, gdy już prawie miała gasić komputer i jechać do Elizjum... szukać informacji drogami przez siebie mniej lubianymi, trafiła na nazwę parafii. Church of True Path. Adres odnalazła bez problemu, nawet nie była pewna czy nie bywała tam wcześniej. Mniejsza jednak o to. Zgarnęła saszetę, telefon i kluczyki. Zamknęła mieszkanie, na odchodne zerkając czy wszystkie zabezpieczenia są aktywne. Poszła prosto do auta. Nocne podróżowanie swoim transportem miało plusy. Ruch był znacznie mniejszy niż za dnia. Brak korków, mniej połączeń komunikacji miejskiej, taksówek i innych zawalidróg. Prostą drogą pojechała więc do kościoła.
Zaparkowała kawałek dalej i ostatnią ulicę przeszła pieszo. Może to paranoja, albo ciężar ostatnich wydarzeń, ale dyskretnie sprawdziła czy nikt za nią nie jechał i/lub za nią nie lezie teraz. Wyciszała telefon i weszła do świątyni jeśli wszystko było w porządku.
Wodą święconą uczyniła znak krzyża i powoli ruszyła dalej... jeśli świątynia była w nocy w ogóle otwarta, a nie tylko przedsionek. Jeśli mogła wejść, spokojnym krokiem, środkiem zmierzała do pierwszej ławki. Chyba, że światełko przy konfesjonale było zapalone, co oznaczałoby obecność księdza. Jeśli nie, przyklęknęła przed ołtarzem, weszła do ławki i tam uklękła. Złożyła dłonie przed sobą i pogrążyła się w mówionej szeptem, po łacinie modlitwie.

Nocny Pasterz

Czym ta noc różniła się od poprzednich? Dziewczyna nie wiedziała. Na pewno jeszcze nie. Coś było inaczej, czuła się jakoś w inny sposób źle. Potrzebowała czegoś nienazwanego. Porzuciwszy rozbawionych mężczyzn w barze, szła przed siebie rozważając wszystko co dziś miało już miejsce. Szybko zdała sobie sprawę czego było jej trzeba.
Wróciła do domu.
Włączyła komputer, rzuciła saszetę na łóżko wyciągając z niej wcześniej tylko telefon.
Potrzebowała rozmowy i już chyba nadszedł właśnie ten czas, by jej rozmówcą stał się pewien konkretny Pośrednik Boga. Widywała go w Elizjum, ale jakoś wcześniej brakowało odwagi, motywacji, potrzeby albo przymusu obowiązków by nawiązać jakikolwiek kontakt. Ksiądz wampir. Ciekawe czy był tylko aktorem w swej roli... grał bluźnierczą rolę mając sutannę za przykrywkę i rekwizyt? Czy był podobny do niej? Choć trochę prawdziwy w wierze, którą reprezentował. Musiała go tylko namierzyć.
Usiadła do komputera, włączyła spokojną, kojącą melodię i wskoczyła do sieci. Wiedziała jak się ów ksiądz nazywał, jeśli faktycznie prowadził którąś parafię w mieście, albo choć należał do którejś, powinna go odnaleźć w jakimś spisie. Liście pasterzy i parafian... ostatecznie parafii była skończona liczba w mieście. Gorzej, jeśli był tylko figurantem i aktorzyną pod przykrywką, nie istniał jako żywy mieszkaniec miasta, nie będzie figurował w żadnym spisie... nie wiedziała też, czy ma prawdziwe i poprawne dane.
Cóż... nie zaszkodzi spróbować, to był najlepszy strzał jaki miała... każdy inny był trudniejszy do wykonania i bardziej czasochłonny.
Nucąc pod nosem więc zaczęła swoje czary mary. Nie odrywając wzroku od monitora, tańczyła błyskawicznie palcami po klawiaturze, od czasu do czasu tylko trącając myszkę.

Re: Gdzieś w tłumie

Nie czuła się jeszcze w pełni syta, ale na dziś musiało wystarczyć. Ten wieczór okazał się trudniejszy niż mogła sądzić. Sumienie ciążyło jej jak ciężarówka na holu. Opuściła bar i ruszyła przed siebie. Czuła się paskudnie, bo czuła się dobrze... taki wampirzy paradoks. Wiedziała, że przecież nikogo nie skrzywdziła, brała tyle tylko żeby nie zrobić człowiekowi absolutnie żadnego uszczerbku na zdrowiu. Jej Pocałunek nie sprawiał bólu, nie krzywdził w inny sposób. Zostawiała ofiary bezpieczne, może nieco zauroczone, zszokowane lub skołowane, ale całe i zdrowe. Ale kłamała... grała... nosiła maski... Całe to życie po śmierci było jedną wielką aktorską rolą, jednym wielkim kłamstwem dziejów. A ona okłamywała nawet swoją wampirzą egzystencję NIE będąc całkiem jak wampir... inni jej pobratymcy nie oddychali, ich serca były nieruchome a ciała twarde i zimna jak u trupa, którym wszyscy byli... a jej nie.
Wiedziała i wierzyła, że to wszystko dla utrzymania porządku, równowagi... dla większego dobra. Wybuchłaby kolejna wojna światowa gdyby Maskarada została złamana, gdyby opadła Kurtyna i wszyscy się dowiedzieli. To było doskonałe usprawiedliwienie, ale żadne nie było wystarczające by usprawiedliwić czy wymazać nawet najmniejszy grzech. To mógł zrobić tylko Bóg w swej nieskończonej miłości i miłosierdziu.
Z Nim spotkania teraz potrzebowała... z Nim rozmowy.
Rozgrzeszenia...
Smith Tower mogło poczekać...

KONIEC

Re: Gdzieś w tłumie

Mężczyźni byli słabi. Utoczyć im kilka kropel krwi i już gotowi zemdleć. Dramatyzm pierwsza klasa. Honorowi Dawcy Krwi nie ma co! W każdym razie Chloe zaopiekowała się swoim "rekinem". Szła z nim pod rękę jego tempem. Raczyła rozmową i uśmiechem.
Niech się dobrze czuje, za to co nieświadomie jej zapewnił. Będzie miał co kumplom opowiadać. Dała się zaprowadzić do baru, w którym chłopacy byli umówieni i do stolika, który zajmowali, chociaż to ona bardziej prowadziła jego i uważała, żeby się biedak z wrażenia nie potknął.
Dwóm pozostałym przedstawiła się, przywitała z nimi, pozwoliła, by jej pierwsza ofiara sama zrobiła jej grunt do podejścia bliżej pozostałych. Zadanie było banalnie proste... nawet ciężko nazwać to zadaniem. Musiała się uśmiechać, ładnie wyglądać, od czasu do czasu coś do rozmowy od siebie dorzucić. Młodzi mężczyźni sami kładli się na talerz! Ile to razy który nachylił się by coś do ucha szepnąć, czy zwyczajnie przekrzyczeć gwarę baru w koło. Ale była cierpliwa. Pili piwo więc musieli też w końcu się odlać, a jeśli ich pęcherze były nadspodziewanie wytrzymałe, to w końcu sama zasugerowała zgrabnie, pół żartem, że lepiej żeby ruszyli się do kibla jeśli nie chcą mieć kałuży pod stolikiem. Jeśli ruszą się wtedy naraz to jednego z nich z nich zatrzyma na moment pod pretekstem zadania pytania. Na ucho... i wtedy złoży pocałunek. A potem śmiejąc się lekko i delikatnie pośle swój posiłek do łazienki i wyczeka powrotu ostatniego nietkniętego samca. Podobna zagrywka. Przywoła go skinieniem do siebie, nachyli się do ucha jakby chciała coś powiedzieć, a potem i z ostatniego spuści trochę Vitae. Teraz każdy z trzech kumpli będzie bardziej pijany i zmęczony niż przed pójściem do łazienki. Każdy zadowolony po TAKIM Pocałunku, choć kompletnie nieświadomy co właściwie się stało!
Jeśli plan się powiedzie, zaraz po ich powrocie sama stwierdzi, że musi iść "przypudrować nosek" i zgrabnie omijając łazienkę dla pań, opuści lokal zostawiając mężczyzn z szumem w głowie i niezapomnianym doznaniem. Wolała się nawet nie zastanawiać jak będą sobie tłumaczyć to, co czuli... chłopcy potrafią być odrażający jeśli chodzi o takie sprawy...
Jeśli natomiast coś się spieprzy... cóż... będzie musiała improwizować.

Re: Gdzieś w tłumie

Nie. Doktor Snow nie była przebiegła, nie potrafiła knuć intryg, specjalnie uwodzicielska też nie była. Potrafiła jednak improwizować, na bieżąco dopasowywać się do sytuacji. Była elastyczna. Jak kameleon dostosowywała się do otoczenia. Dlatego wystarczyło podjąć proste kroki, lekko się wystawić i czekać na to, co się stanie.
Tak jak teraz.
Stała pod ścianą, opierając się o nią tyłkiem i jedną stopą, bawiła się niepozornie telefonem, ale od razu dostrzegła zainteresowanie chłopaka. Haczyk zarzucony i rybka złapana. Młody rekin, któremu wydawało się, że jest panem tej zatoki. Ale jeśli on był rekinem, on była tu megalodonem. Był z kumplami. Nie czuła alkoholu, na pewno nie od niego, więc i może reszta też była jeszcze trzeźwa, może ruszali dopiero na balety. Chłopak podszedł, zagaił, był dżentelmenem, nienachalny i grzeczny. Sądził, że sam zarzuca sieć. Chloe odpowiadała i uśmiechała się skromnie pod maseczką, a le kalkulowała okoliczność. Odesłał ziomków, mówiąc, że zaraz ich dogoni, albo później się spotkają... ale to była jej okazja. Dzięki nim mogła najeść się do syta. Odrobić zapasy, które spalała ostatnimi nocami, aż do niebezpiecznie niskiego poziomu. Zgasić na jakiś czas zakusy Bestii, uśpić ją.
Młodzikowi przedstawiła się po imieniu. Mówiła spokojnie, z lekkim uśmiechem, z kropelką ostrożności i dystansu. Wyjaśniła, że miała spotkać się ze swoją ekipą, ale odwołali w ostatniej chwili, a ona zastanawia się czy wrócić do domu czy zorganizować sobie wieczór na nowo. Otwierała mu drogę do podjazdu. Zachęcała subtelnie, by brnął w temat. Niech sądzi, że ma kontrolę, że to on wyłowił rybkę. Gdy zbliżył się by ją przytulić na dobre otwarcie znajomości, może skraść buziaka, to ona złożyła Pocałunek. Pocałunek, który dla obojga był... pewnie tym co potrzebowali. Chloe dyskretnie pozbyła się ranek po ukąszeniu, oblizała usta i naciągnęła z powrotem maseczkę na twarz, że gdy odgarnęła bujną grzywę na plecy, wszystko było już ogarnięte.
-To co... dogonimy Twoją ekipę? - westchnęła zachęcająco biorąc swojego "wybranka" pod ramię. Niech prowadzi. Ona chętnie pójdzie z nim... na ucztę...

Źle czuła się, że skłamała. Ale wiedziała, że potrzebuje dobrego gruntu na tym polowaniu. Jej urok był ciężki do odparcia, ale musiał być wiarygodny. Nie był to jej pierwszy grzech, nie ostatni... zapewne nie nawet tej nocy. Zapisała go na liście w pamięci. Czuła się brudna, sumienie płakało, ale ulgę dawała myśl o konfesjonale i odpuszczeniu grzechów i pojednaniu z Bogiem.

Idąc chłopakiem wyleczyła w końcu dokuczające jej rany. Ból odszedł. Poczuła ulgę. Jeśli jej towarzysz nie miał na twarzy maseczki, upewniła się, że jej policzek jest już nieskazitelny i zdjęła swoją. Wcisnęła ją do kieszeni swetra, a chłopaka obdarzyła szerokim, ciepłym, przyjacielskim uśmiechem. Niech mu się kręci w głowie. Niech sądzi, że te motyle w brzuchu i szum w uszach to jakiś amor nagły.
-Gdzie się wybieraliście? - Zapytała chcąc podtrzymać rozmowę i utrzymać jego uwagę i zainteresowanie.

Re: Gdzieś w tłumie

Przed śmiercią nie była zbytnio socjalnym diamentem... raczej kujon, odludek. Ciężko było nawiązywać jej relacje mając w domu piekło. Po Przemianie sytuacja MUSIAŁA się zmienić. Stała się Ventrue. Musiała przystosować się lub zginąć. Postawiła na to pierwsze. Noc za nocą czuła się odrobinkę swobodniej w mieście i między ludźmi. Noc za nocą potrafiła lepiej i ładniej mówić, znała lepiej obyczaje i zwyczajnie czuła się pewniej we własnej skórze. przez 5 lat jej zmysły też zdążyły nieco przywyknąć, choć wciąż zbyt dużo bodźców bywa przytłaczające. Okazało się, że miłym opatrunkiem na tą niedogodność będzie rozmowa. Szykowała się na odegranie innej scenki, a tu proszę! Niespodzianka! Szybko zmieniła podejście, adaptowała się i otworzyła na potrzebę dialogu z nieznajomym. To co jej mówił było przykre, współczuła mu szczerze, a to, że posiliła się w zamian za ramię do wypłakania, nie zmieniało tej szczerości.
Rozstali się w pokoju i Chloe ruszyła dalej. Poczuła się lepiej. Znacznie, ale wciąż czuła głód. Czas leciał, a ona wciąż szlajała się po ulicach. Teraz miała jeszcze posmak Vitae na języku... trąconej alkoholem. Trudno. Jakoś to zdzierży.

Kolejne kroki skierowała w stronę jednego z klubów. Obojętne jej było jakiego... nie znała ich szczególnie, chodziło o studentów innych młodych osób, które mogły wieczór spędzać na socjalnych aktywnościach. Postanowiła znów zmienić taktykę. Zatrzymała się przy budynku, oparła plecami o ścianę i wyjęła telefon. Niby coś w skupieniu na nim grzebała, ale śledziła spojrzeniem okolicę. Stałą dobrze widoczna, biernie wystawiając się na zainteresowanie. Może któryś śmiałek zechce zrobić podjazd do samotnej laski. Albo to ona dostrzeże okazję w odbierającym telefon od dziewczyny chłopaku, który przecież wyszedł tylko z kumplami na piwo. Będzie musiała być elastyczna, ale nie było to problemem. Nawet wystawienie się na "przynętę" na tym polowaniu nie było problemem. Zaskakujące, jak ludzie... i nieludzie mogli się przystosowywać do sytuacji i okoliczności. Tak jak ona to robiła choć tej nocy... przerabiała właśnie już chyba trzecią strategię na obiad...

Re: Gdzieś w tłumie

Czy to była kwestia szczęścia? Ludzie lubili nazywać tak rzeczy które dzieją się niespodziewanie i są pozytywne... ale że były niespodziewane dla kogoś, nie oznacza, że nie były zaplanowane przez kogoś innego. To, że nie znalazła okazji, ani do pomocy nikomu, ani do zatopienia w nikim kłów, nie oznaczało, że miała pecha. To była droga, jej fragment prowadzący do czegoś. Wstęp, który prowadził do dalszego rozwinięcia. Każdy krok prowadził do następnego.
Ostatecznie też myśl, że nawet gdzieś w bocznych alejkach czy nawet na samej trasie nie działo się nic niepokojącego, paskudnego czy złego był pocieszający. Możliwe, że był ciszą przed burzą, ale nie martwiła się już rzeczami, na które nie miała wpływu. Gangstera przecież nie nawróci, nie zagada do niego i nie przekona by przestał handlować dragami albo pozbył się klamki. Pijaczyny nagle nie olśni, że postępuje źle i niegodnie. Że jego komentarze są uwłaczające i nie na miejscu. Zignorował ich więc. Zatoczyła koło całą przecznicą by wrócić na główną ulicę. Kierowała się teraz w stronę tych budzących się do życia. Restauracji, pubów, dyskotek, a nawet centrów handlowych, które działały przecież do późna jak nie całodobowo. Musiała chyba powrócić do pierwszego zamysłu. W gąszczu nieznajomych wyłowić tych kilka rybek. Kelner, który wyszedł na dymka. Biuralista, który właśnie wysiadł z taksówki i pospiesznie sprawdzał zegarek. Student, z podkrążonymi oczami, który właśnie wracał z uczelni po ciężkim dniu. Pracownik, który właśnie zniechęcony szedł, by zacząć nocną zmianę? Każdy ty był dobry. Wiek nie grał roli. Musiał być jedynie sam. Chociaż ostatecznie, dwaj kumple też się nadadzą. Powinna już dać sobie radę... najwyżej każde im sobie pójść...

Re: Gdzieś w tłumie

Wszystko to było prawdą. Każda noc była wyzwaniem... swojego rodzaju sprawdzianem. Życie Chloe było ciężkie... lekko mówiąc... Odcisnęło na niej niezmazywalne piętno, ba, przyniosło nawet złamanie wiary dziewczyny. Odbudowała ją silniejszą i stabilniejszą, ale dalej było tylko gorzej. Własna śmierć i Przemiana wstrząsnęły wszystkim w posadach. Musiała zweryfikować wiele rzeczy, w tym samą siebie. To co teraz musiała robić, kim była, czego potrzebowała i co musiała nie godziło się z jej sumieniem, a zwłaszcza ze wcześniejszym jej JA. Udało jej się jednak dojść do "porozumienia" ze sobą i Bogiem, co nie zmienia faktu, że WSZYSTKO było trudne, a jej Klan nie poprawiał sytuacji swoją specyfiką. Każda noc, każde zadanie, a nawet polowanie testowało ją i jej wiarę. Za każde Boga przepraszała i musiała mieć wiarę, że to co robi jest niezbędne, że służy czemuś ostatecznie dobremu. Uspokajała sumienie. Ale było to trudne. Chloe zawsze była miękką bułą, chyba, że chodziło o ochronę rodzeństwa. Zmieniła się jednak po pożarze sierocińca... kolejnej stracie... aktywności Sabatu. Zmieniła postawę i myślenie, co nie oznacza oczywiście wymiany sumienia, zmiany wyznania czy innego radykalizmu. Podchodziła jednak teraz do spraw nieco chłodniej, bardziej racjonalnie jeśli w ogóle można mówić tu o jakiejkolwiek racjonalności czy rozsądku... wampiry istnieją!
Łatwiejsze stało się usprawiedliwienie polowania - nigdy nie piła nadmiernie, nie krzywdziła ofiar i zabierała tylko Vitae tylko w takiej ilości by śmiertelnemu nic nie zagroziło. Była delikatna, jej Pocałunek dla człowieka był miły, gorący w jakiś sposób ożywiający, nie sprawiał bólu. Uzyskana Vitae zaś była jej niezbędna do funkcjonowania, do egzystencji każdej kolejnej nocy i do wypełniania Wyższej Woli. Syta była sprawna i mogła działać, by chronić miasto i jego mieszkańców. Oczywiście kwestia ukrytego wewnątrz prywatnego potwora też była doskonałym argumentem. Głodna Bestia mogła zabić wielu... w tym nawet ją.

Pewnie przez tą wewnętrzną spowiedź zignorowała ból. Tak wiele go czuła od najmłodszych lat i nawet po Przemianie, że chyba zaczynała przywykać. Dopiero zerknięcie na swoje odbicie ją ocuciło.
-Do diaska! - westchnęła pod nosem wywracając oczami. Dotknęła palcem szramy na policzku jakby chcąc się upewnić. Bolała. Dziewczyna skrzywiła się i zawróciła. Dłoń przycisnęła do policzka by zasłonić tą przykrą pamiątkę. Wróciła do mieszkania. Udała się do łazienki i sięgnęła po apteczkę. Nie mogła wyleczyć ran, choć teraz, gdy była ich świadoma, bolały. Była zbyt głodna by spalać dodatkową krew. Sweter zasłaniał rozdarcie na piersi, a policzek zasłoniła zgrabnym opatrunkiem.
-Dzięki Ci Panie żeś w ostatniej chwili mi o tym przypomniał. - Westchnęła w końcu patrząc na efekty swojego zabiegu. Kręcąc głową, dla pewności sięgnęła jeszcze po jednorazową maseczkę. Naciągnęła gumkę za uszy i podciągnęła ją na nos i policzki. W dobie pandemii noszenie maseczki nie było absolutnie niczym wyjątkowym, więc jak najbardziej założenie jej było dobrym rozwiązaniem. I tak przygotowana, z lekkim poślizgiem wyszła z domu.

Szła niespiesznie, takim lekkim spacerowym krokiem. Ręce wcisnęła w kieszenie swetra, lekko pochyliła głowę. Przed chwilą dostała kolejną lekcję. Uśmiechała się do siebie delikatnie pod maseczką. Zamierzała pierwotnie skupić się raczej na głównej ulicy i tam wyławiać pojedyncze cele, które mogła przytulić - dosłownie. Zmieniła jednak zamysł, skręciła na pierwszej przecznicy by zejść z głównej drogi. Szła dalej jak wcześniej, spokojnie, wypatrując kandydata na posiłek, nastawiała jednak uszu i zerkała w boczne alejki między budynkami. Była opiekunem i jeśli znajdzie się ktoś do pomocy...

Gdzieś w tłumie

Nigdy nie lubiła centrum miasta. Wydawało jej się głośne i zatłoczone. Niepotrzebnie chaotyczne. Wolała parki, czy zdecydowanie spokojniejsze dzielnice mieszkalne, gdzie można było pójść na spacer czy pojeździć rowerem, bez konieczności lawirowania w tłumie. Dzisiaj jednak potrafiła docenić zalety tłumu. Mimo jego zgiełku, był anonimowy, zapewniał osłonę i kamuflaż. Można było zniknąć nawet nie znając odpowiedniej Dyscypliny, nie to co na pustym chodniku czy parkingu przed zamkniętym supermarketem. Zauważyła to pracując z monitoringiem. Znacznie łatwiej było zwrócić na coś lub kogoś uwagę, gdy w koło nie było nic innego. W ciszy głośny był najmniejszy szelest. Ale wyłapać coś z tłumu? Wyłuskać konkretną osobę z morza anonimowych przechodniów? Całująca się para na krawężniku pod latarnią na pustym skrzyżowaniu była aż nadto widoczna i przyciągała uwagę? Ale obściskujący się kochankowie na chodniku przed pubem, czy zwyczajnie ruchliwej, tłocznej ulicy... niknęli w tłumie jak wszystko inne.
Przetestowała to też osobiście, bo nie zawsze praktyka pokrywała się z teorią. Mimo początkowych obaw, nie rzadko trudności lub niespodziewanych komplikacji, to działało na polowaniu.

Dziś też wyszła ze schronienia ubrana w adidasy, leginsy i długi sweter. Włosy zostawiła rozpuszczone. W pasie pod swetrem zapięła saszetkę, w której upchnęła telefon, kluczyki do auta i portfel. Nie chciała i nie musiała jechać nigdzie daleko. Chciała, a w zasadzie to musiała zapolować, bo pochłonięta ostatnio pracą trochę zaniedbała żywienie. A po uzupełnieniu Vitae rozważała odwiedzenie wieżowca Klanu. Dawno nie była w swoim apartamencie, a i chodziło jej po głowie by sprawdzić systemy zabezpieczeń twierdzy. Takie drobne częściowe audyty wewnętrzne często pozwalały wychwycić drobne usterki lub nieróbki, które potem mogły ważyć szalę w krytycznym momencie.

Wracając jednak do rzeczy obecnie najważniejszej, Chloe pieszo udała się w stronę Pioneer Square. Cały wachlarz mijanych na chodniku ludzi robił wrażenie. Od zmęczonych urzędasów, zabieganych pracowników, interesantów, bezrobotnych, aż do młodych zaczynających imprezowy wieczór. Wszędzie było i blisko i daleko. Do urzędu, w lewo, na komendę kawałek na prawo i prosto, a tu... rozmigotana światłami ulica sklepów, barów i pozostałych biznesów, które działały jeszcze na drugiej albo i trzeciej zmianie. Światła witryn, banerów, latarni, sygnalizacji drogowej i przejeżdżających samochodów tworzyły swoistą muzykę, jakiś teatr w kompilacji z gwarem i chaosem tworzącym się dzięki przechodzącym ludziom. Spokojnym krokiem ruszyła tym nurtem i Chloe. Płynnie i gładko mijała przechodniów, lub wyprzedzała co wolniejszych maruderów. Przez głowę przeszło jej, że z domu wyszła niewiele mówiąc. Ethan kończył dzienną zmianę, ale Chloe przez głód przeprosiła tylko za pośpiech i zakomunikowała, że wychodzi. W sumie dla jego bezpieczeństwa lepiej tak. Była głodna, nie chciała dać się sprowokować czymkolwiek i pożywić się na - przyjacielu w zasadzie. Zamyślona wciąż pozostawała jednak uważna. Polowała. Musiała wyłuskać z tej barwnej plejady samotnego mężczyznę. Najlepiej w zbliżonym jej wieku, by mógł być jej kolegą czy współpracownikiem, czy kumplem od piwa i planszówek. Najlepszym celem byłby oparty o ścianę , gapiący się w telefon samiec, któremu po pracy niespieszno było do domu i musiał kupić czteropak w supermarkecie za rogiem. Nadchodzący z naprzeciwka, zmęczony yuppie. Roztrzepany młodzian idący na spotkanie z ekipą trzy przecznice dalej? Nie spieszyła się. Miała czas. Nie chciała nic spieprzyć.

Wyszukiwanie zaawansowane

cron