Elizjum było dla dziewczyny obowiązkowym conocnym niemal przystankiem. Była Arystokratką, więc to czy chciała tu bywać, nie miało większego znaczenia. Więc odwaliła się jak zwykle na taką wizytę, delikatne pantofle na obcasie, nie mordercze szpilki, ale rozsądnej wysokości obcasik. Eleganckie granatowe spodnie z nogawkami na kant i wysokim stanem, w spodnie zaś wpuszczona elegancka, ale do bólu prosta biała, damska koszula. W czarnej kopertówce zmieściła jedynie portfel, komórkę i kluczyki do zaparkowanego niedaleko auta. Włosy miała upięte dużą ozdobną spiną na boku głowy w prostego koka. Wystarczyło żeby wyjęła spinkę i te rozwinęłyby się kaskadą na jej plecy. Brunetka, lekko podkreśliła oczy czarnymi kreskami, a na usta nałożyła szminkę, delikatną, niewiele ciemniejszą niż naturalny odcień jej ust. Oczywiście i ponad wszystko miała na szyi srebrny łańcuszek ze srebrnym krzyżem wysadzanym czarnymi kamieniami.
Nie miała marynarki, ani płaszcza, więc nie musiała zawitać w szatni. Jej uwadze nie uszła jedna rzecz na mijanej po drodze dalej tablicy ogłoszeń. Nowa karteczka.
Walczymy na froncie końca świata, każda nasza noc może okazać się ostatnią! Nie marnujmy go na osobiste knucia, nie ma już na to czasu! Zamiast tego zjednoczmy się, zaatakujmy zdradzieckie psy Sabbatu i odbijmy to, co należy do nas! Odnajdźcie mnie, odważne dusze, a razem odbijemy Fundację Weavera. Benjamin Walker potrzebuje żołnierzy, którzy zamierzają wygrać na wojnie! Jako pluton Camarilli zwyciężymy!
Przeczytała ją spokojnie choć uniosła do góry brew. Wyjęła też telefon i cyknęła fotkę ogłoszeniu. Może warto byłoby dowiedzieć się co to za jeden ten Walker? Po rozmowie z księdzem... to ogłoszenie jakoś bardzo wpasowywało się w to, co sama chciała zrobić... chociaż nie do końca tak... nie tak po żołniersku, łopatologicznie... chamsko niemalże, dosłownie. Nie miała przecież sama dosłownie chwytać za broń i lecieć na front... nie w takim sensie...
Przywitała się ze wszystkimi, z którymi powinna i musiała wedle protokołów i dobrych manier. No i Chloe była już znana z tego, że zwyczajnie była grzeczna, tak naturalnie i przyjemnie, bez odczuwalnej czasami sztuczności etykiety prezentowanej przez Ventrue.
Zamówiła przy barze lampkę Vitae i z czerwonym eliksirem zajęła sobie miejsce. Jak to ona, raczej z boku, nie w koncie, rogu czy pod ladą, ale z dala od głównego "centrum" sali. Tak by mogła spokojnie sączyć sobie z lamki i nie przegapić nic ważnego, lub zwyczajnie tego co mogło ją zainteresować. Dała się poprowadzić przeczuciu.
A czy się działo? No w sumie tak! Trafiła w dziesiątkę! Ledwo tyłek posadziła, a zaczęła się płomienna przemowa! Lepsze było jeszcze to, że przemawiał ów żołnierz, Walker! Uśmiechnęła się w duchu i podziękowała Bogu, że poprowadził jej kroki właśnie tu i teraz. Mało tego, był Dzieckiem Sierry! Powiedzieć, że ją znała, było może zbyt daleko idącą insynuacją, ale poznały się. To Sierra i Parker uratowali ją z rąk Sabatu zaraz po jej Przemianie i przyprowadzili do Panny Doe!
Nic nie dzieje się przypadkiem.
Odtąd śledziła wszystkimi zmysłami mężczyznę. Nie ruszyła się z miejsca, sączyła sobie Vitae rzucając spojrzenia i uśmiechy to tu to tam, ale skupiona była na swoim celu. Śledziła każdy krok i słuchała każde słowo. Przy barze dosiadł się jakiś młody chłopak, który niemal od razu dostał za coś srogą zjebę. Chyba się już wcześniej poznali. Tak czy siak, wyglądało na to, że mieli współpracować. Dopili swoje kieliszki, wykonali telefon i zebrali się do wyjścia.
Ona płynnym ruchem wstała od stolika, zgarnęła pustą lampkę i ruszyła do baru, tak mijając ich przeciąć im drogę. Szła swobodnie, pewnie, uśmiechając się delikatnie. Nie zaczepiła ich, tylko minęła. Oddała kieliszek na bar, podziękowała i uśmiechnęła się do barmana, po czym wyszła za chłopakami.
Za Tuż za progiem teatru dopiero się odezwała.
Zaczekajcie. - Zawołała za nimi.
Dobry wieczór. - Przywitała się jeśli się zatrzymali i mogła do nich podejść. wtedy też zobaczyli młodą, uśmiechniętą dziewczynę, której oddech zamieniał się w parę w chłodnym nocnym powietrzu. Tak, oddychała, a jakby się przysłuchali, biło także jej serce. Człowiek? Tak właśnie wyglądała.
Jestem Chloe i wygląda na to, że mamy podobne cele... czytałam Pańskie ogłoszenie Panie Walker i choć nie jestem żołnierzem, zakładam, że nasze ścieżki krzyżują się tu nie bez powodu. - Była grzeczna i uśmiechnięta. Trochę speszona, a le jak najbardziej szczera i prawdziwa.