Znaleziono 10 wyników

Re: Ostry pazur Harpii

Feng Long przez całe przemówienie siedział i obserwował, nie poprzestał nawet kiedy oklaski biły i zakończyły. Jego myśli pewno były zapełnione zemstą, walką, a nawet uzurpacją w wykonaniu młodszego wampira. Tak zapewne niektórzy mogliby myśleć. On natomiast był zdegustowany uśmiechami, fasadą i kłamstwami, które teraz pozostałe wampiry się otoczyły. Idealna "Rodzina", która na bok zbywa śmierć jednego ze swoich, żeby zarobić kilka politycznych punktów ponieważ jeden ze Starszych odsłonił swoją szyję. "Tak, tutaj atakuj!" Osiągnął dokładnie to co chciał, a taca którą mu Harpia przyniosła była pełna imion i nazwisk. Niczego więcej nie oczekiwał. Dżentelmeńsko sprawdził swój zegarek z kieszeni, po czym przeprosił siedzących obok niego Spokrewnionych. - Już czas na mnie. - wstając od stołu. Zapewne jak ktoś będzie chciał z nim porozmawiać, to znajdą go w jego siedzibie, zawsze mogli. Teraz gdyby ktoś próbował to zrobić, Starszy musiał przeprosić po raz kolejny i poprosić o umówienie się później, ponieważ Primogen Ventrue miał inne obowiązki. Niektórzy mogliby zauważyć, że Feng Long dość szybko opuszcza Elizjum. Ach, tchórz zatem! Ci jednak co bywają w Elizjum dobrze pamiętają, że i tak Ventrue siedział tutaj dłużej niż zwykle miewał.

Re: Ostry pazur Harpii

Tego wieczoru Elizjum mogło szczycić się obecnością Primogena Ventrue. Po raz kolejny przyszedł, ale nie wychodził do nikogo na rozmowy, bardziej przyjmował tych, którzy chcieliby z nim porozmawiać. Czy przyszedł z powodu przemówienia? Bardzo prawdopodobne. Pewno był ciekawy co współklanowiec miał do powiedzenia. Ventrue szczycą się jednością, a przynajmniej taką publiczną fasadą jedności, gdzie żaden z nich nie obróci się, przy wampirach z innych klanów, przeciwko innemu Ventrue. Kiedy Harpia ostatecznie pojawił się na miejscu, Feng Long jedynie zaszczycił go skinięciem głowy i czekał na przemówienie.
Stary wampir siedział sobie spokojnie. Ubrany w swój ulubiony biały garnitur. Trzymał prawą rękę na stole, a druga luźno leżała na skrzyżowanych nogach. Trudno byłoby poznać podczas przemówienia czy kilkusetletni wampir był zszokowany, zdenerwowany, gniewny lub zdradzał inną emocję. Spoglądał prosto w stronę Arystarcha, może szukając z nim stałego kontaktu wzrokowego. Dłonie nie drgnęły, nie ścisnęły się w pięści, nawet kiedy młodszy od niego wampir kwestionował jego oddanie Camarilli oraz Tradycjom. Na pewno to była nowość dla niektórych, prawie nigdy to się nie zdarza, żeby Ventrue tak oficjalnie wyszedł przeciwko innemu Ventrue, szczególnie swojemu własnemu Primogenowi. Chicago jednak widziało taki moment kilkadziesiąt lat temu.
Feng Long był całkowicie skupiony na sytuacji. Mógł sprawiać wrażenie niewzruszonego słowami Arystarcha, jakby to były nieistotne słowa. Jak przecież śmiałby młody wampir nawet pisnąć w stronę starszego? Może był taktycznie przywarty do muru? Chyba był czas zrobić przemowę! Nic takiego nie miało miejsca. Primogen Ventrue spoglądał ze spokojem, ale nie klaskał. Feng Long rzadko był widywany w takich pokazach emocji. Prawda była bardziej nikczemna niż inni mogliby nawet pomyśleć. Starszy skupiał się na reakcjach innych. Na ich wierceniu się w miejscu. Wyczekujących spojrzeniach prosto w jego stronę. Każdy element był ważny dla Primogena Ventrue. W szczególności wszelkie oklaski. Ich rytm. Ich energia. Ich szczerość. Liczył w głowie i oceniał, ponieważ ktoś mu ładnie poświecił na szachownicy.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Ciemne wnętrze nowoczesnej karocy dawało Feng Longowi nadzwyczajną przewagę nad rozmową, a przecież skupienie uwagi ofiary to najważniejsza rzecz podczas Dominowania jej umysłu. Przerażający spokój w głosie Starszego wampira jedynie dodawał grozy do sceny odbywającej się w środku. Cheng mógł usłyszeć swego Stwórcę jak opowiada śmiertelnikowi całkowicie inną sytuację, która zaszła. - Ależ nie, proszę pana. - Feng Long poznał jego imię, ale nie miał zamiaru go adresować więcej niż per pan. - Wszystko się stało tak nagle i niespodziewanie, że źle zapamiętaliście wydarzenie. Wraz z moim wspólnikiem przybyliśmy na bal, zaproszeni wcześniej. Postanowiłem przyprowadzić prezenterkę. Cygankę. Niestety, efekt był całkowicie inny niż sądziłem. Szkoda, wielka szkoda. Pobiegł pan za wynajętą przeze mnie kobietą, a ja wręcz słyszałem pana na odległość. Natarczywość nie godzi w charakter dżentelmena, proszę pana. Szczególnie wobec takich kobiet jak tamta. Kiedy pan złapał za jej ramie, ona wyciągnęła ostry nóż. A reszta? Niech pan sam zobaczy. - wyciągnął dłoń przez okno wozu. Cheng podał mu chusteczkę. Dziecię wiedziało dokładnie co jego Stwórca potrzebował. Po czym Feng Long wyciągnął ją w stronę mężczyzny. Nie miał zamiaru dotykać go własnymi dłońmi, w żadnym wypadku. - Pańska twarz została raniona. Przeraził się pan, stracił siły, kobieta dalej panu groziła nożem i z niewielkim trudem mogła pana trzymać za gardło, jak pańska posoka spływała na oczy. - Feng Long pozwolił mu wytrzeć większość twarzy chusteczką. - Niech pan sobie ją zostawi. Może pan także wypocząć na moment w wozie, nie ma problemu. Prosiłbym jedynie nie rozpowiadać o tym co się wydarzyło. Byłaby to ujma na honorze dżentelmena. Nie możemy sobie na to pozwolić, prawda? Moje usta tażke będą zamknięte, nie powiemy co zaszło. - nawet jeśli wydarzenia śmiertelnika były zmienione w jego umyśle, Feng Long widział potrzebę zabezpieczyć się jeszcze bardziej - zapewniając Dominacją jego milczenie, a przynajmniej na jakiś czas. Ventrue po tym wyszedł z pojazdu.
Cheng mógł bez większego problemu zauważyć niezadowolenie na twarzy swojego Stwórcy. Primogen Ventrue musiał zająć się brudną robotą, jakimś śmiertelnym śmieciem, a przynajmniej tak by się wydawało. Cheng zobaczył, że Feng Long po raz kolejny wyciągnął dłoń. Podając chusteczkę musiał go człowiek dotknąć swoimi zakrwawionymi dłońmi. Bez problemu mógł się domyślić, że prosi o kolejną. W tym czasie Feng Long przedstawił sytuację. - Imię i nazwisko musiałeś usłyszeć. Odszukaj informacji o nim, może któryś z Spokrewnionych wie kim on jest. Mało który śmiertelnik jest na tyle odważny, żeby ścigać naszą towarzyszkę. Może ktoś go nakłonił podczas zamieszania? Ja jeszcze muszę omówić sprawę z Księciem, ale to na osobności. Poczekam jeszcze chwilę, aż ten śmiertelnik odejdzie i ruszam, nie musicie mi towarzyszyć. - Primogen Ventrue miał zamiar odszukać pana domeny Chicago i zamienić kilka słów z nim. Prawdopodobnie raport o tym co zaszło? Któż to wie.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Feng Long uważnie spoglądał w stronę Skadi, cały czas utrzymując z nią kontakt wzrokowy. Możliwe, że kamień z serca mu spadł, tak samo jak śmiertelnik na śnieg, ale nie widać było to po nim. Lekkie skinięcie powinno starczyć starej wampirzycy, która zniknęła pomiędzy alejami. Wtedy też Feng Long ponownie poprawił swoją marynarkę. - Zaprowadźmy go do samochodu. Tam też z nim zamienię kilka słów. - powiedział do swojego Dziecię, jak ten podnosił śmiertelnika z ziemi. Dla Starszego Ventrue było to poniżające, ale już w swoim długim życiu robił wiele gorszych rzeczy. Czasami trzeba pobrudzić swoje dłonie.
- Proszę zemną, musimy porozmawiać, panie? - grzeczność. Feng Longa absolutnie nie obchodziło imię a co dopiero życie tego śmiertelnika przed nimi. Ważne było jedynie co zapamiętał z konfrontacji, a to miał zamiar posprzątać bardzo szybko. - Tak. Musi pan zrozumieć cygańscy sztukmistrzowie są bardzo agresywni. - Cheng mógł już wyczuć wampirze moce. Skoncentrowany wzrok Feng Longa na oczach ofiary, pewny głos i jej monotonne odpowiedzi. - Trzeba uważać, źle pan podszedł do tej panny. Szybkie do kłótni oraz one nie kwapią przed uderzeniem mężczyzny. Musiał pan naprawdę zajść jej za skórę. Niech pan pójdzie zemną. - po tych słowach poprowadził śmiertelnika do wozu. Oczekując oczywiście, że Cheng otworzy mu drzwi, a w środku będzie mógł zamienić kilka dodatkowych słów. Celem było zmienić to co się wydarzyło, ale przecież to jakiś dziennikarz? Może ambicja to nie był jedyny jego cel w pobiegnięciu za dość groźną dziewczyną.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Feng Long wyszedł z posiadłości powolnym krokiem. W czasie kiedy jego Dziecię nie mogło sobie pozwolić na moment zwłoki, Starszy Ventrue miał czas nawet skinąć strażnikom przy drzwiach frontowych. Robiąc następnie kilka kroków zatrzymał się, jego wzrok całkowicie skupiony na czymś, co było bardzo nisko. Jego buty. Zabrudzone. Nie tylko przez ten śnieg, a przez łażenie po mieście wraz z Starszą Gangrel. Zniesmaczenie malowało się na twarzy Primogena Ventrue. Czy nie podobało mu się, że wszedł do posiadłości w takim stanie? Czy może obrót spraw i słowa rzucone w jego stronę? Trudno było określić. Najwidoczniej się nie przejął chaosem wokół niego, ponieważ pozwolił sobie na stuknięcie butami, aby większy brud spadł z podeszwy. Na dodatek, pociągnął za marynarkę, poprawiając swój ubiór strzepnięciem wszelkiego śniegu z jego ramion. Czuł się pewny, że jego Dziecię sobie poradzi.
Widok głodnej wampirzycy, a raczej wściekłej, nie dziwił Primogen Ventrue. Malowała się na nim mina smutku. Wspomnienia z przeszłości niczym fala przechodziły przez niego, kiedy widział Skadię. Będąc zaledwie kawałek, na tyle, że mogliby go usłyszeć, a przynajmniej dobrze wyczulona Gangrelka, odezwał się spokojnym tonem. - Archibald wolałby nie, Skadio. - wręcz nacisnął na imię, można rzec zgłaszając, że gdyby to od niego zależało, to by się śmiertelnikiem nie przejął. - Ewidentnie jest wystarczająco ważny. Na pewno znajdziesz lepszą ofiarę. Mogę też cię nakierować na idealne miejsce. - czuł, że ostatnie słowa Gangrelka nie przyjmie, ale przynajmniej je zaoferował alternatywę. Primogen Ventrue nie miał zamiaru podnieść palca wyżej niż to już zrobił, dlatego też stanął kilka kroków za Cheng Wei'em, mając ręce za plecami.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Feng Long wsłuchiwał się w słowa Księcia uważnie, ale jego mimika ani na moment nie drgnęła. Jedyna reakcja jaką wyciągnął od niego było na samym końcu. - Oczywiście. - powiedział Primogen, robiąc małe skinięcie głową. Nie sprawiał wrażenia przejętym tymi problemami, jakby były tak nieistotne niczym śnieg na jego butach. Śmiertelnicy co pozostali byli równie mało istotni, ale był gotów dokonać "porządków." Bez wahania odwrócił się w stronę swojego Childe, który nadal stał nieopodal. Czekał spokojnie, aż ten pospieszne podejdzie. - Cheng, rusz za tym śmiertelnikiem i sprowadź go do mnie. - proste polecenie, po czym bez słowa Feng Long wyszedł z posiadłości. Skoro Książę nalegał, to postanowił się zająć się bydłem pierw, zanim pójdzie pogadać za zamkniętymi drzwiami.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Feng Long bez słów, niczym posąg stał podczas zamieszania. Jego wzrok szukał tylko jednej osoby - Księcia. Nie interesował się niczym innym, co mogłoby pozwolić jego Childe wmieszać się w tłum, w czasie kiedy on zajmował się ważniejszymi sprawami. Prostymi słowami przywitał zbliżającego się Księcia - Dobry wieczór. - neutralna postawa była fałszem Feng Longa. Wiedział bardzo dobrze co uczynił przyprowadzając Gangrelkę tutaj, ale to było najlepsze wyjście. Szczerze, to był zadowolony w głębi duszy - sądził, że dramat się zagłębi.
- Oto sedno sprawy, Książę. - odezwał się Feng Long, po słowach Skadi. Odwzajemnił skinięcie. Drobne. Głównie zauważalne przez nią samą. Jego wzrok i gestykulacja, jakże minimalistyczna, była skierowana w stronę Archibalda. - Nie jest to sprawa na zamknięte drzwi. - powiedział z całkowitą powagą. W tym momencie jego wzrok sięgnął inne osoby, ale na żadnej nie skupił dłuższej uwagi. - Posprzątać będzie łatwo, tutaj nie będzie kłopotów.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Było można poczuć ciężar w powietrzu. Pierwszy poczuli to mieszkańcy, którzy musieli wracać późnym wieczorem do domu. Coś szło pomiędzy budynkami, zbliżało się dość szybko do pewnej posiadłości. Przymarznięci strażnicy na wejściu nie musieli nic mówić, zrobił to za nich nowy gość. Żadna para nie wyleciała z jego ust, a słowa były dość gorące w myślach ochrony, że musieli ich przepuścić. Uczucie, że coś się zbliża, rosło. Te nieprzyjemne wrażenie mogli odczuć już wyczuleni Spokrewnieni, a nawet niektórzy śmiertelnicy wewnątrz posiadłości. Kiedy klamka została naciśnięta było już za późno.
Zimny wicher wdarł się do holu, jakby na zewnątrz miała pogoda szaleć. Jednak było w tym mroźnym wietrze coś więcej, ucieleśnienie czegoś pierwotnego, jakby nabrał on animalistycznych właściwości stając się niczym głodny wilk. Szukał. Biegał od pomieszczenia do pomieszczenia. Jedynie zatrzymując się przy zamkniętych drzwiach. Znajome uczucie. Zimny dotyk wiatru z daleka. Mógł to spowodować tylko jeden znany im wampir, lecz wciąż nie było to do końca pewne. Kiedy oczy osób w holu spojrzały w stronę wejścia, zobaczyli tylko dwie postacie stojące przy otwartych drzwiach. Jednym z nich był, jak zawsze w swoim białym garniturze, Primogen Ventrue. Z pewnością siebie, poważną miną, przyglądał się zebranym. Śnieg próbował jak mógł, żreć jego buty i nogawki. Czemu jednak Primogen Ventrue przyszedł w takim stanie? Czyż nie byłoby to "fo pa" przyjść w tak? Starsze wampiry bardzo szybko zauważyły i zrozumiały powód, istota stojąca obok niego.
- Dobry wieczór, wszystkim. - odezwał się równie chłodno jak jego zimny wiatr Feng Long. Stał przy boku kolejnego Spokrewnionego. Skadi.

Zimny wicher z daleka

Zapowiedź tej osoby przynosi powiew wiatru. Podczas zimy, jest to normalne, ale kiedy przychodzi lato, wielu śmiertelników próbuje to wyjaśnić pobliskim jeziorem. Obeznani wiedzą jednak, że to jest coś innego. Powolne, stanowcze kroki tego drapieżnika, jego pojawienie się na piętrze jest rzadkością w elizjum, ale wystarczająco zapada w pamięć, że mało kto ośmieli się o nim zapomnieć. Nie posiada jakiejś wielkiej figury, ale jego postawa i wzrok są wręcz niepokojące, nawet jeśli przychodzi ubrany w drogi, często biały, garnitur, który podkreśla jego azjatyckie rysy twarzy. Nie uśmiecha się do nikogo, nie wchodzi z wielkim hukiem ani nie wita się do grona. Przychodzi tylko w interesach i od razu zmierza do nich. Jedynym wyjątkiem jest pani tej domeny, Primogen Toreador, Irène Celeste Lévêque. Jeśli nie jest zajęta, to nawet podejdzie i mimo iż, nie pasuje do jego kultury, w przywitaniu pocałuje jej dłoń, z uśmiechem na twarzy. Czasami się zdarzy, że zapyta o zdrowie.
Nie, Primogen Ventrue, Feng Long, nie przychodzi do Elizjum na pogaduszki o sztuce, ostatnich wydarzeniach czy co tam ostatnio Malkavianie zrobili. Przybywa jedynie w interesach, ale każdy może go w tym momencie "złapać", jeśli ma dość ważny powód do zrobienia tego. Wielokrotnie się zdarzyło, że zbył nierozważnych Spokrewnionych zimnym spojrzeniem, który potrafił przeniknąć przez skórę i uderzyć prosto w serce. Szczodrość Primogena nie zna granic, bo nie trzeba być członkiem jego klanu, aby rozpocząć rozmowy, ale dobrze jest być przedstawionym przez kogoś bliskiego, kogoś kto już rozmawiał z Feng Longiem. Jeśli zajdzie taka potrzeba, nawet można na osobności, w jednym z prywatnych pokoi, na drugim piętrze, odbyć dobicie targu. Ci, którzy marnowali czas Primogena, nie zawsze dobrze kończyli. Spokrewnieni żyją długo, prędzej czy później, otrzymają to na co zasługują.

Wyszukiwanie zaawansowane

cron