Znaleziono 124 wyniki

Re: Iskra w Beczce Prochu

Widok nadchodzącego Ridera był miły Noahowi, gdyż niższy rangą wampir nie musiał latać wokół wyżej postawionej pijawki. To było przyjemne uczucie, niemniej balsamista nie pozwolił na to, aby rozproszyły go tak absurdalne myśli. Przybił sztamę z gangsterem.
— W rzeczy samej, panie zleceniodawco —zażartował na początku. — Coś wiem. A jeśli chodzi o palenie, cóż, jak to mówi pewne porzekadło: z kim przystajesz takim się stajesz. — Dokończył zdanie i odstawił fajkę na róg popielniczki.
Najpierw wysłuchał do końca gangstera. Johnston nie zdziwił się, kiedy usłyszał o próbie pozyskania srebra.
— Zapomnijmy o ataku na lupinów. To bezsensu — zaczął spokojnym głosem, jednak zaznaczył ostatnie słowo wypowiedzi mocniejszym tonem. — Udało mi się wykonać sekcję zwłok, umarli zostali zmasakrowani. Chwilę przed śmiercią ujrzeli istotę, która sama swoją obecnością doprowadziła ich do szaleństwa, sprawiając, że byli zupełnie obezwładnieni.
Sięgnął po papierosa. Porządnie się zaciągnął dymem.
— Później udałem się do tartaku. Wkradłem się do środka, zbadałem dokumenty. Odkryłem wyrwane kartki w dziennikach, w aktach personalnych zabitych, ktoś w pośpiechu zatuszował ślady. Dałbym sobie spokój, jednak udałem się do magazynku przechowującego środki czystości i inne artykuły. Pod szafką znalazłem skrytkę, w której umieszczono czek od Bureau of Investigation. W memo czeku była zapisana nazwa czerwonego klonu po łacinie, rzadko tutaj występującego. Wiedziałeś, że rdzenna ludność zamieszkująca te tereny uważa je za święte? — Skończył mówić, a następnie wypalił do końca papierosa. Zgasił go w popielniczce.
— Wziąłem ten czek ze sobą oraz kilka innych rzeczy. Zostawiłem jednak wiadomość w skrytce, z nadzieją, że właściciel mnie odnajdzie. Zamierzam dowiedzieć się od niego, o co tutaj chodzi. Dlatego wstrzymaj się proszę z uzbrajaniem się. Być może da się załatwić tę sprawę bez wystrzelenia ani jednego naboju.

Re: Polowanie na Wilki (IV)

Parias, zgodnie z ustalonym planem, wszedł do środka pubu kwadrans później od Marcusa, żeby dać mu czas na wtopienie się w tłum. Bezklanowiec zanim wykonał jakąkolwiek akcję, pierw skoncentrował się na wampirycznej mocy, która w nim drzemała. Dzięki wyjątkowej więzi z własną naturą, która stała w opozycji do Bestii, mężczyzna przywołał barwy życia na swojej skórze. Przypominał żyjącą i oddychającą istotę, wilka w owczej skórze. Dopiero w takiej formie podszedł do barmana, kupił piwo, a następnie usiadł przy stoliku znajdującym się na środku salki, ponieważ chciał być łatwym celem obserwacji.
Nastąpiło czekanie. Noah nie wiedział, ile ono potrwa, na szczęście jego flegmatyczna natura lepiej znosiła nudę od reszty ludzi. Starał się zachować czujność, nie wiedział czy przybędzie jeden, czy więcej osób. W końcu przybył. Gigant, chłop rosły jak dąb. Widok takiego osobnika nieco zestresował Johnstona, gdyż nie czuł się na siłach, aby walczyć z takim bydlakiem. Na szczęście jegomość okazał się, przynajmniej na razie, chętny na podjęcie dialogu. Wampir wskazał mu otwartą dłonią wolne siedzisko.
— Tak, to ja. Zapraszam. — Odezwał się przyjaźnie. Postanowił przyjąć taktykę małych kroków. Jeżeli wielkolud nie wykazywał jeszcze agresji, Johnston postanowił wykazywać się sympatią w stosunku do nieznajomego. — Chętnie oddam pana własność, ale najpierw chciałbym zadać panu kilka pytań. Potem, mam nadzieję, pożegnamy się serdecznie i każdy z nas uda się we własnym kierunku. Na początku, proszę, niech się pan przedstawi.
Po wypowiedzeniu ciepłych słów, niezdradzających agresji, nieumarły postanowił wykorzystać kolejnego asa z rękawa. Skupił się na swych oczach, aby przebudzić w nich vitae. Aktywował Widzenie Aury, ponieważ chciał monitorować stan aury, jaka emanowała z rozmówcy.

Re: Iskra w Beczce Prochu

Noah zawsze starał się wyglądać elegancko, dlatego właściwie nie rozstawał się ze swoim kompletem garniturowym. Nie należał do wysokiej klasy, ale pozwalał wampirowi przynajmniej zachować schludny wygląd, a także umożliwiał wtopienie się w tłum podobnie ubranych mężczyzn. Zanim Parias wkroczył do klubu, rozpoznał zaparkowany motor Ridera. Zerknął na ochroniarza i pokiwał mu głową z dezaprobatą, jakoby chciałby mu w niewerbalny sposób przekazać: zachowuj się.
Po chwili "grabarz" był już na piętrze przybytku, w sali przeznaczonej nieumarłym. Poświęcił moment na rozejrzenie się, a gdy zauważył twarz rewolwerowca, powitał go z dystansu, skinięciem głowy. Jeszcze nie planował go zaczepiać, ale posłał mu spojrzenie pełne tajemniczego zadowolenia, wręcz dumne, sygnalizujące ochotę na interakcję.
Bezklanowiec usiadł przy barze. Oddał się nowemu nawykowi, a mianowicie paleniu papierosów. Wyciągnął z paczki Lucky Strike'a, zapalił bibułę zapałką, zaciągając się głęboko dymem rozpoczynającym penetrację martwego wnętrza. Mina na facjacie palacza była zupełnie neutralna, zaś jego myśli krążyły wokół planów, jakie miały się wkrótce zrealizować.

Re: Jak detektyw z grabarzem

Istotnie, bezpośrednia konfrontacja z lupinami stwarzała ryzyko poniesienia ogromnych konsekwencji politycznych. Potwory, doznawszy ataku ze strony pijawek, mogłyby się zdecydować na odwet, widząc akcje swoich wrogów jako deklarację wojny. Metoda Ridera, żeby zadziałała, musiałby wyeliminować wszystkich przeciwników naraz, nie zostawiając żadnego żywego świadka. Metoda Noaha wydawała się bardziej upierdliwa do zrealizowania, wymagała gdybania, nie obiecywała natychmiastowych rezultatów i mogła zatrzymać się w martwym punkcie. Lecz była bezpieczniejsza od otwartej walki.
— Teoretycznie to pomagam Riderowi, gdyż Primogen Celeste oraz dżentelmen Arystarch zlecili tę robotę właśnie jemu. Jestem świadomy tego, że Arystarch zapłacił zaliczkę naszemu Krzykaczowi i to jego będzie rozliczał z rezultatów. Mógłbym już teraz odpuścić, bo wywiązałem się z mojej części umowy przy wykonaniu oględzin zwłok oraz ekspertyzy. Jednak chcę dowiedzieć się, ile mogę, aby zyskać wartość w oczach Księcia i jego skrzydłowych.
Noah tutaj nie był do końca szczery. Wyjawił swoją motywację, lecz nie wspomniał tego, iż w razie jakiejkolwiek komplikacji zlecenia łatwo byłoby wszystko zrzucić na Ridera, szefa operacji. To jego Spokrewnieni potraktowali jako swoistego znawcę wilkołaków i od niego oczekują nadzorowania pracy, Johnston działał w cieniu rewolwerowca i było to bardzo na rękę. Poza tym zła reputacja tego Krzykacza sprawiała, że jeżeli Noah zdecydowałby przejąć wszystkie zasługi za sukces misji, nie spotkałby się z odczuwalnym sprzeciwem. Noaha kusiło, żeby wydymać Ridera i zapewne finał tej misji pomoże mu podjąć decyzję.
Balsamista odnotował w pamięci zalecenie mentora, żeby oddalić się z śmiertelnikiem w mrok uliczek.
— Dzięki, James. — Podziękował za udzielenie zgody na akcję oraz wskazówki.
— Panowie. — Powstał z miejsca, zapiął guziki marynarki oraz płaszcza. — Wygląda na to, że wszystko ustalone. Jamesie, jeszcze raz dziękuję, nie będę już opóźniał twojego harmonogramu, gdyż widzę, że dzisiaj jesteś zajęty. Marcusie, zamierzam wrócić teraz do Elizjum. Jeżeli chcesz, zapraszam. Jeśli nie, będziemy w kontakcie. W każdym razie życzę nam wszystkim owocnych nocy. — Zakończył pożegnanie okryciem głowy kaszkietem.
— Wracam dalej węszyć spiski — dodał żartobliwie na odchodne.
z/t

Re: Kazanie na scenie

Mężczyzna nieznacznie się napiął i zmrużył oczy w reakcji na cyniczny uśmiech Eriki. Zależało mu na tym, żeby jej nie urazić, więc żywo reagował na jej zachowanie. Na szczęście osobisty wątek nie przekreślił dalszej rozmowy, zaś balsamista odnotował w pamięci, że z całą pewnością poruszy ten temat w przyszłości. Jak stara była Erika, skoro zapomniała o znaczeniu swego pierwszego imienia? Sama myśl o wyparowaniu z pamięci fundamentalnych znaczeń tożsamościowych nie mieściło się w głowie Noaha, było to dlań absolutną abstrakcją.
Pragmatyczność. Johnston zanotował w mentalnych notatkach kolejny punkt, o którym warto pamiętać w trakcie interakcji z wampirzycą. Czyżby nie przejmowała się formą sprawowania rządów, dopóki była ona sprawna? Czyżby takie stanowisko oznaczało oziębłość w stosunku do polityki, egzystowanie na poziomie biernego działacza, aż do momentu, w którym system zacząłby irytować, przeszkadzać?
— Hm, rozumiem. Być może jestem jeszcze za młody, żeby zrozumieć taką, a nie inną formę sprawowania władzy oraz utrzymywania struktur — podsumował krótko głosem zdradzającym intensywne rozmyślanie.
Udało się, kobieta wyraziła zainteresowanie przekazywaniem wiedzy dla nowicjusza.
— Świetnie, jestem uradowany tym, że będziemy mieli niejedną sposobność na pogłębienie znajomości oraz wiedzy. Dziękuję — podziękował miłym głosem, chociaż sama postawa ciała mężczyzny dalej była napięta jak struna. Był bardzo czujny. — Zatem czy zechcesz, pani, wyjść z Elizjum teraz? Urodziłem się w Chicago, znam parę odosobnionych miejsc, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Warto byłoby również określić sposób kontaktu. Posiada pani lokum wyposażone w telefon?

Re: Jak detektyw z grabarzem

Noah wysłuchawszy Marcusa, pokiwał głową w geście aprobaty. Istotnie, było tak jak powiedział dawny gliniarz, przedstawiony przez niego plan był dywersją. Młody Parias nie chciał jedynie mówić na głos, że sprawę mogłoby skomplikować pojawienie się więcej, niż jednego celu. Potencjalny człowiek, który stawiłby się po czek, mógłby w imię bezpieczeństwa przyjść z kolegami, byłoby to całkiem rozsądne. Trzeba było to brać pod uwagę.
— Jeżeli uda nam się wycisnąć z niego informacje, co konkretnie robili w lesie i co kryje się za tajemniczą nazwą czerwony klon, to pozostanie nam złożyć raport Księciu. Rider najpewniej chciałby zaszarżować na wilki z ogniem i mieczem, lecz nie wydaje mi się, żeby to było najlepsze rozwiązanie. Kto wie, być może obecność lupinów dałoby się wykorzystać na korzyść Wieży. Samo potwierdzenie tożsamości morderców ludzi rzuci światło na sprawę — cichym głosem przekazał swoje następne kroki
W momencie, w którym James upomniał nowicjuszu o ewentualności posypania się planu, Johnston pogładził się po brodzie. Nigdy nie słynął z wysokich zdolności improwizowania, raczej należał do typu osoby stonowanej, nieprzywykłej do niespodzianek. Jego Spokrewnienie wymusiło na nim wyćwiczenie zdolności do adaptowania się. Nie było innego wyjścia poza improwizacją w chwili rozsypania planu.
— Będziemy mieli to na uwadze, James.

Re: Jak detektyw z grabarzem

Zrozumiałym było to, że Greer zainwestował czas w to miejsce, aby teraz zbierać plony. Obecność służb utrudniłaby działalność dla kogoś takiego jak James, bo nawet jeżeli sam poradziłby sobie bez trudu z bezpośrednim starciem, sama instytucja zagroziłaby jego interesom oraz ludziom, dzięki którym to wszystko się kręciło.
Noah zawiesił wzrok na suficie, jakby poszukiwał tam idealnego rozwiązania na zmartwienia mentora. Utrzymywał papierosa pomiędzy palcem wskazującym a środkowym, żar spopielał tytoń wraz z bibułą. Po chwili mężczyzna zapalił, a następnie dogasił peta w popielniczce.
— Spokojnie. Zamierzamy z Marcusem wyprowadzić człowieka i oddalić się od pubu. Celem jestem ja, a nie miejsce. Dopóki potencjalni agenci nie zauważą tutaj niczego dziwnego, raczej nie zainteresują się tym pubem. Poza tym, Biuro zleciło robotę gościom z tartaku, więc nie spodziewam się przybycia sukinsynów uzbrojonych po zęby, a jakiegoś gościa pracującego dla nich: Kowalskiego z głową na karku. — Tłumaczył, przedstawiając wszystko w pozytywnych stronach, aby uspokoić Jamesa.
— Poza tym, mamy przy stole specjalistę od policji. Marcusie, co o tym wszystkim sądzisz? — zapytał kompana, który definitywnie wiedział więcej o działaniu służb, niżeli Noah.

Re: Kazanie na scenie

Noah zapytany o swoje kompetencje pogładził się po brodzie, zastanawiał się, co właściwie wiedział, a czego mu brakowało. W istocie: marnowanie czasu nauczyciela to najgorsze, co mógłby teraz uczynić, więc sporządzał w myślach priorytety, o które zamierzał zapytać Erikę. Także musiał się oswoić się z obecnością takiej kobiety, z jednej strony była podobna do Celeste - niezależna, ekstrawagancka, silna, ale wyglądało na to, iż czarnowłosa mentorka odznaczała się nonkonformistyczną postawą, nie siliła się na grę pozorów w Elizjum, warto było to odnotować. W każdym razie nie czuł się przy niej swobodnie.
— Hm. Nietypowe imię dla kogoś utożsamiającego się z rdzenną ludnością Ameryki — skomentował zamyślonym tonem, zdradzającym zainteresowanie niedawno poruszanym tematem.
— Oczywiście, znam fundamentalne zasady kierujące Camarillą — kiedy zaczął mówić, lekko skłonił się przed kobietą w geście potwierdzenia swych słów. — Tradycje są mi znane, a także hierarchia jej członków. Książe stoi na pierwszym miejscu, później jest rada Primogenu, później przyznawane funkcyjne stanowiska takie jak Szeryf, Seneszal czy Harpia. Cóż, przypomina to średniowieczny dwór, dość nienowoczesne rozwiązanie, jednak nie mi to oceniać — najpierw potwierdził w przekonaniu Erikę, że podstawy ma poukładane w głowie, a później podzielił się opinią na temat Sekty. Mówił dość wolno, z rozmysłem, ważył słowa.
— Bardziej zastanawia mnie ten cały Sabbat. Poza epitetami taki jak szaleńcy oraz dzikusy, niewiele więcej słyszałem od członków Camarilli. Czym właściwie jest Sabbat, dlaczego jest tak pogardzany? Bo to nie przypomina rywalizacji przeciwnych ugrupowań politycznych, a wojny narodów z zupełnie różniącą się od siebie ideologią oraz kulturą.
— Jeśli mowa o moich mocach... Prosiłbym o spotkanie w prywatnym lokum, gdzie moglibyśmy spędzić czas wyłącznie razem — wyjawił swoją prośbę uniżonym głosem, dość cichym. Dyskretnie rozejrzał się, jakby sprawdzając, kto mógł podsłuchiwać ich rozmowę. — Chętnie umilę pani czas moim towarzystwem. Wracając do tematu, najbardziej potrzebuję szlifu w umiejętnościach praktycznych, o których nawet nie fantazjowałem za życia. Zdolności walki i samoobrony. Sprytu ulicznego, znajomości przemieszczania się po ciemnych zakamarkach miasta. Jak znaleźć schronienie, kiedy za godzinę nastąpi brzask? Muszę wiedzieć, jak radzić sobie bez wygód i sytuacjach krytycznych. Jak kogoś śledzić, jak dyskretnie gubić ogoń? Wiem, brzmi to dość śmiesznie — dodał ze skrępowaniem, jakby gadał o totalnych głupotach. Nieco się zawstydził. — Ale, w istocie, czuję, że to będzie mi niezwykle potrzebne. Co do przynależności klanowej: nie wiem. Nic wyjątkowego nie czuję, poza... Głodem? To klany jakoś się wyczuwa?

Re: Jak detektyw z grabarzem

— Mój Stwórca z całą pewnością był oderwany od rzeczywistości, pochłonięty obłędem, żądzą przemocy. Był potworem z krwi oraz kości — wspomnienie wywołało w nim odpłyniecie myślami. Rozkojarzenie było na tyle dotkliwe, że Noah nie usłyszał podsumowania Marcusa na temat zaoferowanych przez niego treningów walki oraz strzelestwa. Cień grozy zawitał na twarzy bezklanowca, przez krótki moment pochłonęło go przerażenie. — Miało, Marcusie. Chciał mnie złamać, lecz nie udało mu się. Pozwól, że podzielę się osobistą opinią na temat Spokrewnienia. Uważam, że jesteśmy potworami. Czającymi się wilkami w stadzie owiec, które muszą dokonać zbrodni, aby egzystować dalej. W naszym przypadku gnębi nas pytanie: kiedy i kogo. Nie zaś: jak. Jesteśmy skazani na dokonywanie złych wyborów. Dlatego jak ktoś przekonuje nas, że jesteśmy czymś więcej, niż zarazą trawiącą ludzkość, chcę mi się śmiać. — Przestawił swoją opinię wyjątkowo stonowanym głosem, opanowanym, chociaż w oczach bezklanowca tańczyły iskierki złości. To były ślepia kogoś, kto zmęczył się nieustannym przeżywaniem smutku i zamierzał teraz w sposób wulgarny, bezpośredni uzewnętrzniać emocje.
Nowy wątek w rozmowie pozwolił bezklanowcowi oddechnąć, skupić myśli na innyn kierunku, zdystansować się od wyjątkowo gniewnych rejonów własnej psyche.
— W rzeczy samej, warto zaprezentować się jako pożyteczna jednostka na dworze. Nawet jeżeli wyżej postawieni mieliby zgarnąć chwałę, to z całą pewnością nie zapomną, kogo następnym razem wysłać do nowej roboty. Zaiste, nie różni się to w niczym od inwestycji w celu osiągnięcia zysku w przyszłości — zgodził się z gliniarzem. — Cierpliwości, jak się przeciągnie, to zadzwonię.
Panowie nie musieli długo czekać, ponieważ niedługo później pojawił się sam James Greer, ponoć stroniący od polityki wampir, który pomagał młodym wampirom pływać w oceanie skurwysyństwa, intryg, przemocy. Marcus natychmiast spostrzegł, w jaki sposób Johnston patrzył na swego mentora, kiedy ten zbliżał się do baru. Oczy pełne szacunku, być może podziwu?
Kiedy gangster zauważył Spokrewnionych, podszedł do nich, a wtedy Johnston na moment powstał, żeby powitać nauczyciela uściskiem ręki.
— Uczyniłem postępy, poznałem pewne fakty oraz dość intrygujące przesłanki. Ale, gdzie są moje maniery? Poznaj proszę tego oto dżentelmena, Marcusa Gallowaya. Sądzę, że się polubicie panowie, a przynajmniej nie będziecie chcieli od razu sobie strzelić w łeb — przedstawił Krzykacza godnie, kulturalnie, finiszując żartem w celu wzbudzenia zainteresowania w opiekunie pariasów.
— Proszę, James, usiądź z nami. Opowiem ci, co zdołałem poznać. Spokojnie, będę się streszczał. Widzisz, Marcus postanowił mi pomóc w sprawie. — Wskazał ręką na wolne miejsce przy samym detektywie.
— Tak się składa, że odwiedziłem kostnicę w towarzystwie Celeste, dokonaliśmy oględzin zwłok metodami klasycznymi oraz za pomocą metod, hm, niekonwencjonalnych? — Zapalił następnego papierosa, bibuła Lucky Strike zapaliła się od ognia zapałki, Noah po chwili buchnął dymem z ust.
Pochylił się do słuchaczy, zaczął mówić cicho.
— Obrażenia wskazywały na to, jakoby ogromne pazury rozerwały ich ciała bez żadnego trudu. Były one zmasakrowane, bez intencji ukrycia czegokolwiek. To jeszcze nie stanowi żadnego dowodu. Jednak okazało się, że Celeste włada taką samą mocą jak ja, przeczytaliśmy wyparowujące aury, aby zajrzeć we wspomnienia. Martwi przed śmiercią doświadczyli ogromnego strachu. Widząc swego oprawcę, jego widok wprawił zabitych w grozę tak dotkliwą, że mieszało im się w głowie. Potwór samym sobą ich sparaliżował, a potem zamordował.
— Uznałem, że to za mało. Przeniknąłem do tartaku, gdzie denaci pracowali. Wyobraź sobie, James, że wszelkie dokumenty o działalności zabitych zostały skradzione. Widziałem wyrwane kartki w dziennikach oraz brakujące dokumenty w folderach. Ktoś chciał zatuszować sprawę, bardzo pospiesznie. Pewnie niczego bym się nie dowiedział, gdyby nie pewien przypadek.
Johnston z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyciągnął czek na okrągłą sumkę. Podał ją Greerowi do obejrzenia.
— Nadawcą jest Bureau of Investigation, natomiast memo to łacińska nazwa czerwonego klonu, który nielicznie tutaj występuje, a tutejsze plemiona uważają te drzewa za święte. Czek znalazłem w skrytce pod szafką. Uważam, że na pewno ktoś wróci po ten czek, zobacz jaka jest na nim suma.
— I tutaj moje tropy się kończą, ale zastosowałem pewno posunięcie. Widzisz, zostawiłem wiadomość w skrytce, żeby właściciel mnie odnalazł. Tutaj, u Leona. — zaczął bardzo uważnie obserwować Jamesa. — Potrzebowałem miejsca, w którym ludzie nie wtykają nosa w nieswoje sprawy i są nawykli do obserwowania przemocy. Zamierzamy z Marcusem przejąć potencjalną osobę, wyprowadzić ja stąd, a potem przesłuchać. Dlatego informuje cię o tym, chcę, żebyś miał świadomość tego, że planuję wykorzystać to miejsce. Gadałem już z Leo, że jestem ustawiony z typem, który ma mnie znaleźć. Niczego więcej nie wie.

Re: Kazanie na scenie

Propozycja neonaty uzyskała aprobatę tajemniczej kobiety, która musiała zauważyć potencjalny zysk w relacji nauczyciel-uczeń. Zakres obowiązków wydawał się na pierwszy rzut jasny: Noah musiałby z szacunkiem reprezentować panią w czerni jako jej posłaniec, wtyka, być może szpieg? To miało sens, ponieważ Johnstonowi udało się zabłysnąć przed kilkoma wpływowymi Spokrewnionymi, piastujących wysokie stanowiska w Wieży z Kości Słoniowej. Być może obcowanie z nowym nauczycielem poszerzy horyzonty Johnstona? Nauczy się czegoś nowego o naturze klątwy, co mogło zostać pominięte przez Greera.
Poważna mina kobiety przyśpieszyłoby tętno serca młodego wampira, gdyby ono jeszcze biło w jego piersi. Zdawał sobie sprawę, że poznał osobę, z którą trzeba obchodzić się ostrożnie, z rozmysłem. Pytanie brzmiało: jakie były jej granice cierpliwości oraz tolerancji na błędy? Wybadanie jej stanowiło wyzwanie, lecz osiągalne do zrealizowania.
— Jestem skłonny zaakceptować takie warunki. Stanę się pani posłańcem; zmysłami, umysłem i językiem. W zamian, z pokorą przyjmę wiedzę, jaką pani jest w stanie mi zaoferować — jego ton się zmienił. Zaakceptowawszy warunki współpracy, zaczął wchodzić w rolę uniżonego ucznia, okazując w ten sposób szacunek wampirzycy. — W takim razie czy już jestem godny, aby poznać pani godność?

Re: K. O. Silasa

Wyładowanie wściekłości przyniosło ulgę, chociaż dopiero po czasie Noah sam się skarci za niedojrzały akt wandalizmu. Fakty były następujące: nie potrafił on okłamać rodziny. Zadzwonienie do Shada jedynie rozwiało ich wątpliwości do domniemanej śmierci Noaha, zatem uzyskali oni powody, aby kontynuować poszukiwania. Jak na razie Johnston nie zdradził Maskarady, gdyż nie ujawnił swojej natury, jednak tak przedstawił swoją sytuację, iż potencjalne śledztwo mogłoby doprowadzić wyjątkowo zdeterminowanych ludzi do prawdy. Wampir uznał, że musiał pozostać niezauważalny i przemieszczać się po ciemnych zakątkach Chicago, żeby utrudnić jego odnalezienie.
Parias doprowadziwszy się do porządku, z nieukrywanym niezadowoleniem zerknął na dzieło destrukcji, a potem udał się w ciemne uliczki Wietrznego Miasta. Jego osobista Maskarada właśnie się zaczęła.

<z/t>

Re: Jak detektyw z grabarzem

— Zaskakująco okrutne doświadczenie. W twoim przypadku odkrycie prawdy o wysoko postawionych osobistościach oraz skonfrontowanie się z nimi doprowadziło cię do wyzwolenia. Mnie natomiast Stwórca wziął zupełnie z zaskoczenia. Zniszczył moje życie, skazał na ten cały syf. Gdyby nie pomoc Greera, dalej nie wiedziałbym, co ze sobą zrobić — Noah porównywał grobowym głosem swoją perspektywę z perspektywą towarzysza. Widać było, że mówienie o swojej przeszłości wywoływało w Pariasie ból. — Nie mam innego wyjścia, jako Spokrewniony bez klanu muszę twardo stąpać po ziemi, ponieważ jestem pierwszy do odstrzału. Nie pisałem się na taki los, ale jest jak jest. — Dokończył westchnieniem, a potem zapalił kolejnego papierosa. Egzystencja Johnstona nie była przyjemna czy też łatwa, jednak z każdą przetrwaną nocą nabywał wiedzy niezbędnej do nawigowania w tym pierdolniku mroku, gdzie jeden błąd mógł skazać na śmierć.
— Marcusie, zawsze jestem otwarty na poszerzanie horyzontów. Czego mógłbyś mnie nauczyć? Szczerze powiedziawszy chciałbym nauczyć się strzelać albo walczyć bronią, na przykład nożem. Mam silne przeczucie, że całkiem niedługo doświadczę przemocy, a wtedy chcę polegać na rzetelności i zdolnościach bojowych, a nie na farcie oraz podszeptach Bestii. — Zmiana tematu poprawiła humor Johnstona. Z ciekawością wpatrywał się na gliniarza, wręcz z nadzieją na sposobność zdobycia kilku wskazówek, jak lepiej sobie radzić w opałach.
Nie skomentował postawy detektywa względem Camarilli, ponieważ nie chciał go obrazić, jedynie spojrzał na niego z powątpieniem. Ta sekta działała niczym feudalny dwór, każdy jego członek nie miał żadnych skrupułów, żeby wykorzystywać ludzi niczym kukiełki. Wampiry Wieży z Kości Słoniowej musiały stać się mistrzami intrygi, żeby przetrwać i wspinać się po drabinie statusu organizacji. Prędzej czy później każdy z nich przemieniał się w potwora posiadającego na sumieniu wiele niewinnych istnień. Członkowie Camarilli władali politykami, ich rękami rozdawali karty na globalnym stole, być może pośrednio to wampiry zmusiły Marcusa na podjęcia krucjaty przeciw korupcji i skurwysyństwu?
— Z wykształcenia jestem lekarzem, chirurgiem. Miałem etap w życiu, kiedy leczyłem ludzi na ulicy, aby im pomóc, gdyż publiczne szpitale raczej nie leczą a zaleczają. Dużo urazów wynikało z wypadków w pracy, na własne oczy zobaczyłem, co wyzysk robi prostym ludziom. Dlatego, mimo iż nie jestem związkowcem, wspieram związki zawodowe. Uważam, że realnie zmienią pracę robotników na lepsze.
Opowieść o przedstawicielce klanu Róży, która porzuciła potomka, kiedy się nim znudziła, zasmuciła Noaha. Sama perspektywa wykorzystania kogoś do takiego stopnia budziła grozę, nie pojmował takiego zachowania. Ciekawe czy był to wyjątek od reguły?
— Tylko nie denerwuj się, kiedy całą zasługę zgarnie ktoś wyżej od ciebie. Zauważyłem, że osoby nisko postawione odwalają najgorszą robotę, aby starsi mogli spijać śmietankę sukcesu. A jak coś pójdzie nie po myśli, to my obrywamy. Na pewno rozwiązanie tej sprawy przyniesie ci jakieś korzyści, tylko pamiętaj, żeby nie dać się sobie w kaszę dmuchać.

Re: Kazanie na scenie

Mężczyzna bardzo czujnie słuchał wampirzycy, która uważała, że każdy Spokrewniony posiadał wolną wolę, bo gdyby tak nie było, nie potrafiłby podejmować najprostszych decyzji. Noah uznał dalszą rozmowę na ten temat za nieproduktywną, bowiem każdy przedstawił swoje stanowisko i nie zapowiadało się na to, aby zostało ono zmienione.
— Cóż, w takim razie życzę nam, abyśmy nie stali się bilami, wprawianymi w ruch uderzeniami kijów pozostałych Spokrewnionych. A jak już, to czarną ósemką, bo wbijana jest jako ostatnia.
Nieśmiertelność kusiła perspektywami, poniekąd zabierała obawę, iż kiedyś wszystko się zakończy a włożony wysiłek w dokonania rozpłynie się wraz z życiem w czarnej toni śmierci. Jeżeli balsamista dobrze zagra swoimi kartami, teoretycznie zyskałby perspektywę osiągnięcia wszystkiego, co leżało w zasięgu jego ręki. Z czasem jego krew stanie się potężniejsza, z czasem nowe moce przebudzą się w nim, kto wie, być może pewnego dnia będą jedli z ręki bezklanowca.
A jak pani czuje się z własnym darem? Jeszcze nie mam dobrej perspektywy do oszacowania, jak wykorzystałem swoją nieśmiertelność, bo cieszę się nią od niedawna. Jednak ktoś taki jak pani z całą pewnością wiele ma do powiedzenia.Postanowił lepiej poznać femme fatale, która już zdołała całkiem niemało dowiedzieć się o nowym Pariasie w mieście.
— Tak, z całą pewnością mój Stwórca się nie popisał. Na szczęście szybko się uczę i wiem od kogo czerpać informacje. — Postawa Noaha się zmieniła, przestał być wylewny oraz mówić to, co ślina przyniosła mu na język. Jakby zdał sobie sprawę, że powiedział już o sobie za dużo.
— Interesujące. Czyli spożywanie vitae może nas zniewolić. Z całą pewnością warto to zapamiętać, dziękuję — podziękował miłym głosem, chociaż nadal zdradzającym stres w rozmowie. — A jeśli chciałbym zapłacić za dalszą wiedzę, jaką może pani zaoferować? Jaka forma zapłaty panią usatysfakcjonuje?

Re: K. O. Silasa

Skontaktowanie się z przyjacielem z całą pewnością nie było rozsądnym ruchem. Noah racjonalizował swoją decyzję poprzez złożenie deklaracji Księciu, że zerwie kontakt z śmiertelną rodziną w sposób prawny, aby w przyszłości uniknąć niespodzianek pod postacią niespodziewanego spotkania na ulicy czy jakimkolwiek innym miejscu w mieście. Prawda jednak była inna.
Johnston chciał usłyszeć głos Shada, pragnął obcowania z bliskimi, żeby poczuć chociaż namiastkę poprzedniego życia, a teraz, w budce telefonicznej, zdał sobie sprawę z tego, jak dalej był dzieckiem błądzącym przez mgłę. Nie był w stanie definitywnie zrezygnować z przeszłości, a wiedział, iż musiał to uczynić dla własnego dobra i dobra bliskich. Nie potrafił być pragmatycznym, zimnym, a nawet kiedy próbował taki być, czuł ból w sercu.
— Shad, ja... — Zatrzymał wypowiedź, nagle odczuł, że każde słowo, które chciałby wygłosić, miażdżyło mu krtań. Nie był w stanie tak po prostu sprzedawać kitu swemu najbliższemu przyjacielowi. Noah zacisnął wolną rękę w pięść i dwa razy siarczyście uderzył nią w ściankę budki.
— Shad, mój przyjacielu, jestem w kropce. Jestem po uszy w kłopotach i obawiam się, że mogą one odbić się na was. Nie mogę dalej utrzymywać kontaktu z Patricią i moim synem — mówił z ogromnym smutkiem, na skraju rozpaczy, czuł, że zaraz pęknie. — Zapomnij, co przed chwilą powiedziałem. Nie możemy dalej utrzymywać kontaktu ani się spotkać. Proszę, zadbaj o naszą rodzinę, wypisz mnie z interesu. Cokolwiek byś nie pomyślał, robię to, aby was chronić. Nie szukajcie mnie, błagam. To was doprowadzi do zguby. Żegnaj, przyjacielu.
Kolejny błąd. Po przedstawieniu swoich próśb, zupełnie oszołomiony negatywnymi uczuciami Noah rozlączył się, uderzając słuchawką o obudowę aparatu telefonu. Sprawa zupełnie nie potoczyła się po jego myśli, pod koniec nocy nie zdołał zmanipulować swych najbliższych. Balsamista był załamany, smutek zaczął oddawać pole wściekłości.
Wypalając tyle Vitae, ile tylko zdołał (1 punkt krwi na wzmocnienie siły), zaczął wymierzać ciosy pięściami w aparat telekomunikacyjny. Postanowił zdewastować wszystko to, co go w tej chwili otaczało.

Re: Jak detektyw z grabarzem

Noah zauważył zdenerwowanie na twarzy rozmówcy, siłowanie się z wybuchowymi emocjami mogło doprowadzić wampira do bardzo nieprzyjemnego i potencjalnie krwawego miejsca, więc pozwolił on, w ciszy, Marcusowi opanować się. Johnston słynął z długich faz milczenia w rozmowie, tutaj było nie inaczej. Kiedy detektyw doprowadził się do porządku, Johnston wyciągnął paczkę papierosów, zaproponował poczęstunek, a potem ułożył ją na blacie stołu, żeby każdy z nich miał do niej swobodny dostęp.
Sam zapalił jednego.
— Raduje mnie fakt, że przejrzałeś na oczy, dostrzegając fałsz w działaniach osobistości, które utrzymują pozory w imię osobistych knowań. Także jestem pod wrażeniem determinacji, mówiąc szczerze, nigdy nie miałem tak twardego stanowiska w życiu, jakie ty prezentujesz obecnie. Znasz siebie i wiesz, jaką drogą podążać. Ja, powiem skromnie, staram się przetrwać. Podziel się swoim ogniem, przyjacielu, bo też chcę być twardzielem — dokończył żartobliwie, żeby poprawić humor byłemu policjantowi. Żart potrafił zdystansować i pozytywnie ukierunkować emocje, a Noahowi w tym momencie zależało na dobrym samopoczuciu Marcusa.
— Jednak problemem jest to, że dopóki nie osiągniesz pozycji tych ludzi, których chcesz dopaść, cały system jest przeciw tobie. Sam niczego nie osiągniesz, nikt nie walczył z gigantami w pojedynkę. Dowodem na to są związki zawodowe, dzięki wspólnym działaniu, robotnikom oraz aktywistom udaje się wpływać na zakusy fabrykantów. System kapitalistyczny wspiera chciwość, zatem regulacja oddolna, od samych pracowników tworzy balans. Twój przypadek jest... Brutalniejszy, niemniej dalej potrzebujesz wsparcia, gdyż inaczej możesz się pogrążyć.
Po długiej wypowiedzi porządnie się zaciągnął dymem papierosowym. Pojawiło się zmartwienie na twarzy bezklanowca.
— Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że członkostwo w naszej sekcie oznacza akceptację, a chociaż tolerowanie cech, z którymi ty chcesz walczyć.
Dopaliwszy papierosa, zgasił go powoli w popielniczce. Zaduma pojawiła się na jego spojrzeniu, na chwilę odpłynął, zastanawiając się nad własnymi słowami.
— Nie mam bladego pojęcia, czy stwórca jest zdolny kochać swojego potomka i odwrotnie. Szczerze powiedziawszy, nie myślałem nad tym. Być może rzeczywiście Skadi ma słabość do Kuruka i teraz pragnie krwawej zemsty. Widzę, że zainteresowała cię ta sprawa. Ja osobiście będę trzymał się od niej z daleka, mam złe przeczucia, ale tobie może się opłacić, o ile nie wejdziesz na jakąś minę.

Re: Jak detektyw z grabarzem

Słuchał Marcusa z uwagą, chociaż raz na jakiś czas rozglądał się po pomieszczeniu, upewniając się, że nie byli obserwowani.
— Hm, w pewnych kręgach ludzi twoja wizja walki z przestępczością mogłaby spotkać się z ostracyzmem. Nie wierzysz w organy prawa, że postanowiłeś wymierzać sprawiedliwość samodzielnie? Uważam, że łatwo jest zbłądzić na takiej drodze, kiedy mściciel staje się z perspektywy innych kolejnym bandziorem.
Noah miał ochotę chwilę podyskutować na temat postępowania detektywa, ponieważ było to intelektualnie frapujące.
Poruszenie kwestii Kuruka przypomniało grabarzowi o piwie, napełnił on usta trunkiem, aby następnej chwili dyskretnie wypluć płyn.
— Widzisz, sam próbuję zrozumieć perturbacje polityczne śmierci Kuruka oraz zależności jego klanu z Wieżą — tłumaczył powoli, ważył słowa. — Kuruk był Gospodarzem Elizjum, potomkiem wiekowej Spokrewnionej. Tajemnicza śmierć jej dziecięcia sprawiła, że wparowała jakiś czas temu na bankiet u jakiegoś bogacza, mając w poważaniu tradycję Maskarady. Właściwie: złamała ją. Ponoć podważyła autorytet Księcia i nakazała mu odnaleźć winnego. Od tamtej pory Gangrele od Skadi zdystansowali się do dworu Księcia. Mniej więcej tak to wygląda.

Re: Jak detektyw z grabarzem

Wampir wysłuchiwał Leona, utrzymując serdeczny uśmiech na ustach, odwzajemniąc przyjazne nastawienie do rozmowy. Wieść o przybyciu mentora uradowała wychowanka. Nie zapowiedział się, więc czekanie mu nie przeszkadzało. Jeżeli James miał tutaj zawitać, wystarczyło wykazać się cierpliwością, najwyżej Noah wykonałby telefon, jeśli oczekiwanie zaczęłoby się przedłużać.
— W porządku, poczekamy. W takim razie poproszę dwa kufle, nie będziemy tutaj siedzieć... O suchym pysku. — Johnston zdecydowanie zamierzał użyć kulturalniejszego sformułowania, ale rozejrzawszy się, uznał, że przesadne korzystanie z zasad dobrego wychowania było tutaj niepożądane.
Zapłaciwszy za piwo, zabrawszy je ze sobą wraz z podkładkami, skinieniem głowy wskazał Marcusowi wolny stolik w kącie. Po chwili grabarz wygodnie zasiadł.
— Twoje zdrowie, towarzyszu. — Wzniósł symbolicznie toast za detektywa, bowiem w rzeczywistości Parias jedynie zmoczył usta, nie wypił ani kropelki. Widać było, że Noah brzydził się tym, co pił, zupełnie tak, jakby kosztował wodę zmieszaną z zawartością popielniczki.
— Nigdy się do tego nie przyzwyczaję ani nigdy się nie pogodzę z tym, że straciłem smak do napitków oraz potraw. Cóż, coś za coś — mówił cichym głosem, zarezerwowanym jedynie dla uszów gliniarza. — Takie są uroki utrzymywania Maskarady.
Po tych słowach Johnston niezwykle uważnie rozejrzał się po sali głównej baru. Wiedział, że to miejsce nie było w pełni bronione, ponieważ właśnie tutaj, w tym cholernym kącie, Sabbatnik go wypatrzył. Bezklanowiec nie zamierzał dać się drugi raz zaskoczyć, dlatego też wykorzystał moc swej przeklętej krwi, ażeby przebudzić mistyczny wzrok. Zaczął Widzieć Aury. Wraz z aktywną mocą prowadził rozmowę z Marcusem, zachowując czujność.
— Powiedziałeś, że nie jesteś stąd. Providence jest twoim miastem. Przywiały cię tutaj osobiste ambicje? Interesy, hm? A być może konieczność? Jedno jest pewne, Chicago stało się niebezpieczne po każdej stronie barykady. Prohibicja zaczyna zbierać swoje żniwo na ulicach, natomiast my Spokrewnieni borykamy się ze śmiercią Kuruka. Zastanawia mnie czy rozwikłamy tajemnicę jego zniszczenia, bowiem od tego zależą stosunki z klanem Gangrel. Ludzie tacy jak ty stają się teraz na wagę złota, Marcusie.

Jak detektyw z grabarzem

z wątku Polowanie na wilki (III)
Panowie udali się na miejsce za pośrednictwem taksówki. Okolica, w której ulukowany był bar, obfitowała w kamienice stanowiące dom dla klasy robotniczej. Nad ciasnymi uliczkami zwisały liczne rzędy naprężonych sznurów z praniem, za niektórymi oknami dobiegał przytłumiony odgłos kłótni. Gdzieś na przecznicy paru typów spod ciemnej gwiazdy bykiem spoglądało na zatrzymujący się wehikuł, z którego wysiedli nieumarli.
— Dotarliśmy, Marcusie. Perłą w koronie tej przyjemnej dzielnicy jest pub, do którego zmierzamy. Zachowujmy się godnie w środku, gdyż interes należy do Greera — powiedział półżartem, półserio.
Noah zaprowadził towarzysza do głównego wejścia Leon's Haven, kiedy znaleźli się oni u progu, bezklanowiec przepuścił przodem gliniarza. Otwarcie i zawitanie do wnętrza sali oznaczało wkroczenie w obłoki dymu tytoniowego. Kilku robotników spożywało tani alkohol, siedziąca w oddali kobieta ubrana w tandetną kieckę zdawała się negocjować z jednym z gości, spoglądając na niego z grzeszną obietnicą. Ktoś z obsługi klęczał, aby za pomocą szczotki, szarego mydła oraz wiadra wody energicznymi ruchani wyszorować mały fragment podłogi zabrudzonej krwią. Nikogo to nie dziwiło, być może mordobicia były tutaj na porządku dziennym? Za ladą stał właściciel, obserwujący przybycie następnych klientów. Podeszli oni do niego.
— Dobry wieczór, Leon. Przytulnie jak zawsze. Będzie dzisiaj Greer? Mam mu do zaprezentowania oto tego dżentelmena oraz informacje do przekazania. — Wskazał otwartą dłonią na detektywa.

Re: K. O. Silasa

Noah nie był przygotowany na usłyszenie głosu przyjaciela w słuchawce. Nie zdawał sobie sprawy jak bardzo tęsknił za Shadem, momentalnie poczuł, że zaraz się popłacze. Brakowało mu wsparcia i ciepła rodziny, oddania się pracy, wyjść z synem do parku, towarzystwa żony. Po prostu codziennego życia.
Shad, to ja. Noah. — Powiedział pochylony, wolną ręką podtrzymując ścianę budki telefonicznej. Głos miał poruszony, szczęśliwy. Kiedy Shad w radości oraz w szoku zaczął zadawać setki pytań, Johnston wysłuchał je wszystkie, lecz nie odpowiedział na żadne. W chwili ciszy, wampir wznowił wypowiedź.
— Tęskniłem za wami. Strasznie się u mnie skomplikowały sprawy i nie jest to rozmowa przez telefon. Spotkajmy się jutro w naszym domu pogrzebowym, dobra? Na razie proszę, Shad, nie informuj mojej żony. Musimy pogadać na spokojnie, sami. Będę po dwudziestej.
Zacisnął dłoń opartą na ścianie w pięść. Pragnął wszystko wyśpiewać konpanowi, zdradzić wszelkie sekrety, co się z nim działo, podzielić się troskami, jednak nie mógł tego zrobić. Złamanie Maskarady kosztowałoby życie jego bliskich, musiał ich chronić przed cieniem Spokrewnionych za wszelką cenę.

Re: Kazanie na scenie

— Imponujący zakres kompetencji — stwierdził szczerze.
Spojrzenie Noaha zmieniło się, pokojowa postawa pastora zupełnie go kupiła, co załagodziło jego obyczaje w sposobie prowadzenia rozmowy. Bezklanowiec już nie gotował się na debatę, a na okazję poznania interesującego oraz wykształconego Spokrewnionego operującego pewnymi dziedzinami wiedzy, w których Johnston potrzebował dokształcenia. Dalsze słowa bezklanowiec przyjmował do wiadomości z widoczną aprobatą.
— Kimże jestem, aby wymagać od pastora cokolwiek — stonował ton, jego głos stał się przyjazny. — Zbyt porywczo zareagowałem na przemowę, a pańska postawa i pokojowe nastawienie, pomimo mojego prowokacyjnego tonu, przywołała mnie do porządku. Ale czy to źle? Wygląda na to, że właśnie emocjami zdradziłem to, że hipoteza roli Spokrewnienia w boskim planie do mnie trafiła. Nie zgadzam się z nią, niemniej dała do myślenia, za co niezmiernie dziękuję. Żywię nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Tymi słowami pożegnał uduchowionego wampira, odprowadzając go wzrokiem. Następnie skierował wzrok na kobietę z psem, zupełnie nie miał ochoty z nią rozmowiać, gdyż wywoływała w nim skrępowanie i poczucie zagrożenia, jednak odmowa byłaby iście idiotycznym posunięciem. Właśnie oto chodziło: zdobywać kontakty oraz prezentować się w Elizjum. Kiedy dama nocy zaprowadziła młodszego wampira do stolika, rzeczywiście zamierzał stać jak kołek, napięty jak struna. Każda jego cząstka zdradzała skrępowanie. Kiedy usłyszał propozycję zajęcia krzesła, zasiadł dość niezręcznie.
— Istotnie, mój tok rozumowania prowadzi tą drogą i ma ona potwierdzenie w rzeczywistości. Żyjące dzieci są pod opieką rodziców aż do osiągnięcia dojrzałości, a często owa opieka objawia się po prostu dyktaturą dorosłych zwaną wychowaniem. Dzieci potrzebują przewodnictwa — ostrożnie ważył słowa, w przeciwieństwie do pani pasa nie mógł sobie pozwolić na taką swobodę. Przeczuwał, że był testowany. — W naszej społeczności jest bardzo podobnie, a nawet radykalniej, gdyż poza aprobatą Stwórcy, potrzebujemy aprobaty autokraty. To ogranicza naszą wolę, jednak jakiś czas temu rzekła pani słuszną rzecz. Mamy tyle woli, ile zyskamy wolności. Jeżeli wolna wola to sposobność podejmowania decyzji, potrzebujemy ich. A czy wola jest wolna lub nie? Cóż, mam duże wątpliwości, widząc, w jaki sposób funkcjonuję.
Uniósł brwi tak wysoko, usłyszawszy bezpośredniość wampirzycy, że całe jego czoło pokryły głębokie zmarszczki. Takie palniecie prosto z mostu wybiło go z rytmu, zupełnie nie spodziewał się prostackiego słownictwa z ust osoby tak wykwintnie ubranej, stwarzającej prezencję kogoś obytego w towarzystwie. Noah potrzebował długiej chwili na poukładanie myśli.
— Cóż — rozpoczął od skromnego uśmiechu — uniosłem się, ponieważ moje Spokrewnienie nie było ani potrzebne, ani szlachetne czy zasadne. Było jak uderzenie katastrofy, niespodziewane oraz okrutne. A potem dowiedziałem, że jestem Pariasem. Czy nie można zacząć lepiej? Mogą mi tylko pozazdrościć, cha! — dokończył czarnym humorem, w ten sposób radząc sobie z bólem przeszłości.
— A potem pan Walsh mówi o błogosławieństwach. Zaznałem okropnego dysonansu. — Odpalił papierosa. Kiedy się zaciągał, jego skóra nabierała karminu, bardzo płynnie i bez większego trudu animował swą powłokę do sztucznego życia. Wypuszczając dym, przypominał wyglądem już człowieka.
— Obawiam się, że nie mam luksusu trzymania się na uboczu, chociaż bardzo tego pragnę. Jako bezklanowiec muszę się pokazywać. Zapewne moje wychodzenie przed szereg kiedyś mnie zabije. Mam nadzieję, że zaspokoiłem pani ciekawość.
Kiedy Johnston usłyszał o Więziach Krwi, nie miał bladego pojęcia o czym mówi rozmowczyni - było to po nim widać.
— Więzy Krwi? Co to jest? Zgaduję, że nie chodziło o pokrewieństwo — zapytał żartobliwie, jednak teraz jego oczy mocno skupiły się na twarzy kobiety, zdradzając palącą ciekawość.

Re: K. O. Silasa

Johnston zachował kamienną twarz, kiedy Silas zirytował się zapytaniem o deal Greera z Szeryfem. Noah nie zamierzał drążyć dalej tematu, ponieważ wyglądało na to, że mistrz boksu łatwo popadał w gniewne emocje.
Natomiast nabycie nowych umiejętności bylo dopiero poczatkiem drogi w sztukach walki. Noah nie zamierzał upajać się sukcesem, ponieważ dalej był słabym wampirem, więc musiał zachowywać lisią czujność. Zdobyty fundament w boksie pozwolił mu poczuć się lepiej, umożliwił mu jakiekolwiek szanse w walce, lecz to nadal za mało. Droga nauki była długa i wyboista.
— Dziękuję, chętnie skorzystam z zaproszenia. Tymczasem życzę dobrej nocy i udanych interesów, Silasie.
Pożegnawszy godnie Krzykacza, bezklanowiec wyszedł z klubu z świadomością, że kończyła mu się gotówka w portfelu. Mógł oczywiście pozyskać środki z konta rodzinnego, lecz nie zamierzał odbierać swej żyjącej rodzinie ani centa. Potrzebował roboty i zastanawiał się jak to załatwić. Poza pomocą Greerowi w szemranych interesach, potrzebował zajęcia. Być może skontaktowanie się z przyjacielem, Shadem Campbellem pozwoliłoby powrócić do fachu pogrzebowego? Byłby to ryzykowny ruch, ponieważ Shad był nie tylko bliski sercu Noaha, lecz również jego rodziny, w szczególności żony. Shad należał do rodziny.
Niemniej Johnston postanowił zaryzykować, w końcu musiał doprowadzić sprawę rodziny i pracy do jakiegoś rozwiązania. Postanowił znaleźć budkę telefoniczną w okolicy, żeby zadzwonić do sprzymierzeńca.

Re: Polowanie na wilki (III)

Noah ucieszył się, usłyszawszy zgodę towarzysza na propozycję. Wyglądało na to, że panowie dobrze się dopasowali i zaprezentowali sobie nawzajem, co rokowało na przyszłość. Wspólne rozwiazywanie problemów dawało fundament pod ewentualne sojusze.
— Urodziłem się tutaj, więc chętnie cię pooprowwdzam — zapewnił przyjaźnie.
Dogasił papierosa w popielniczce, rozejrzał się po sali, a następnie wskazał otwartą dłonią w kierunku wyjścia na parter.
— Oczywiście, jestem w stanie Cię z nim skontaktować. Szczegóły poruszymy w drodze.

Z/T

Re: Polowanie na wilki (III)

Dawny chirurg patrzył na oczy Marcusa i chłonął jego każde słowo. Wszystko to, co mówił, wydawało się Pariasowi niezwykle interesujące. Poznanie doświadczeń detektywa policyjnego poszerzało horyzonty, a wykorzystywanie brudnych sztuczek ujawniało, że nawet stróże prawa muszą podejmować się gównianych rozwiązań, łamać prawo, żeby wymierzyć sprawiedliwość. Nikt nie był czysty w grze o władze.
— Wygląda na to, że nie ma innego wyjścia, trzeba sobie pobrudzić ręce. Cóż, jak powiedziałeś, jeżeli nie zrobimy nic, sprawa potoczy się własnym torem, a jak wiemy, jeśli coś ma wyjść źle - wyjdzie beznadziejnie — dokończył żartobliwie.
— W takim razie dogadaliśmy się, Marcusie. Co do wyłapania gościa, mamy jeszcze na to trochę czasu, bo dopiero dzisiaj wszystko ustawiłem. Dzisiaj jestem wolny. Co powiesz na to, żebyśmy zaczerpnęli świeżego powietrza i przeszli się po mieście? Myślę, że spacer dobrze nam zrobi, a i chętnie pogawędzę. Dasz się skusić?

Re: Kazanie na scenie

Ostra reakcja kaznodziei na słowa Pariasa wywołała w nim uniesienie brwi, a moment później ruch pogładzenia brody w geście zadumy. Czyżby Noah zbyt mocno skrytykował przemowę zabarwioną religią? Z jakiegoś powodu jego rozmówca nie chciał wchodzić w dyskusję, zatem dlaczego wypowiadał się na forum publicznym nieprzygotowanym na zderzenie się z oporem retorycznym?
— Spokojnie, proszę się nie unosić głosu. Wymieńmy się argumentami na spokojnie — natychmiast napomniał uniesiony ton kaznodziei, ale zrobił to stonowanie, w przeciw wadze to zemocjonowanego nastawienia pseudo księżulka. — Pragnę osiągnąć dwie sprawy. Pierwsza: dążenie do faktów. Widzi pan, ja jestem osobą wierzącą, oddaję się modlitwie Bogu i również próbuję sobie poukładać mętlik w głowie. Nie wiem czym jest prawda o nas w stosunku do Pana Boga. Natomiast znam pismo święte, a fakty są takie, że stoimy w opozycji do jego paradygmatów. Chrześcijanin z Starego Testamentu ma wszelkie powody, ażeby nas unicestwić. Nie wiem, jakimi pan doktrynami się kieruje, z jakich nurtów czerpał pan inspiracje do swoich rozważań. Brzmi to na chrześcijaństwo. Tutaj pojawia się druga rzecz: kim pan właściwie jest? Spokrewnionym księdzem? Protestanckim kaznodzieją? Anglikaninem? — przemawiał powoli i wyraźnie, zupełnie opanowanie. Wykorzystał pierwotną krytykę do tego, żeby przejść do pojedynku intelektualnego. Zamierzał poznać fundamenty nieznajomego niby proroka, aby zadecydować o jego wiarygodności, a do tego przyda się zimna krew.
Wzmianka o tym, że nieznajomy znał dokonania Johnstona w przeciągu ostatnich nocy udowodniło to, że zażywał życia towarzyskiego. Jeżeli nie przebywałby w Elizjum albo nie słuchał wieści, nie znałby Pariasa. Ten fakt sprawił, że kaznodzieja zyskał na wartości w oczach Noaha, a owa wartość mierzona była poziomem potencjalnego zagrożenia, jaki uduchowiony mężczyzna mógłby zaprezentować. Skoro posiadał wiedzę, co się działo na salonach, z całą pewnością byłby w stanie wpłynąć na reputację Spokrewnionych. Tutaj nasuwało się pytanie: w jakich stosunkach funkcjonował z Harpiami?
— Najmocniej przepraszam moją ignorancję — powiedział pokornym głosem, skłaniając lekko tułów w geście uniżenia. — Zna mnie pan, a ja nie. Z kim mam przyjemność? Żeby formalności stało się zadość, jestem Noah Johnston. — Przywitał się cicho, jakby nie chciał, żeby cała sala usłyszała jego nazwisko.
— Dary? Uważam, że... — Nie dokończył, ponieważ wyczulony słuch Pariasa wyłapał zbliżające się kroki, dźwięk obcasów poniósł się po sali.
Noah odwrócił głowę w kierunku nadchodzącej osoby. Był blady, a zbladł jeszcze bardziej, gdyż nadchodziła pani pitbulla. Jej ekstrawagancka prezencja, połączona z zdystansowaną, być może nawet wyrażającą niemą groźbę postawą zupełnie nie przypadła gustowi Pariasa, gdyż wiedział, że nic dobrego go nie czekała w interakcji z tą kobietą. Kiedy w końcu dołączyła ona do dyskutantów, wada Johnstona przebudziła się. Mężczyzna skrzyżował ramiona, opuścił barki, cofnął się o krok, aby nie daj Panie Boże wkroczyć w przestrzeń Spokrewnionej. O ile potrafił poradzić sobie z jednym Spokrewnionym w dyskusji, to już przy dwójce potworów zaczęły się kłopoty. I jeszcze ta cholerna czworonożna bestia!
— Prze-przepraszam, może pani po-powtórzyć pytanie? — zapytał, jąkając się. Ewidentnie nie czuł się komfortowo i zagubił się w myślach.
Noah musiał jakoś wziąć się w garść. Jakoś! Postanowił skupić się na słowach rozmówczyni, żeby tylko nie zatapiać się we własnym sosie narastającej bezradności.
— O ile następuje zgoda protegowanego na Spokrewnienie, to możemy mówić o akcie dobrowolności — tłumaczył swoje stanowisko niczym uczeń będący pod ostrzałem pytań profesora. Mówił już bez pewności siebie, ostrożnie, zbyt długo składał zdania. — W innych przypadkach jesteśmy wciągnięci w egzystencję stworzenia nocy, uzależnieni od krwi. Mówi pani o wolnej woli, tak? — wykonał próbę wciągnięcia powietrza do płuc, oczywiście nie udało mu się, a zrobił to, ponieważ przygotowywał się psychicznie do orzeczenia kluczowej kwestii. — W takim razie niech pani przetnie swoją dłoń i pozwoli wypłynąć vitae. Jeżeli rzeczywiście posiadamy wolną wolę, nic złego nie powinno się stać. Albo bądźmy głodni i wejdźmy do pełnego życia klubu, jedząc wcześniej wyłącznie szczury. Nasza wola jest ograniczona do poziomu zaspokojenia naszego pragnienia. Dopóki czujemy oddech Bestii na ramieniu, właściwie siłujemy się łańcuchem w walce, kto będzie dzierżyć obrożę. Nie jesteśmy wolni. — dokończył zdanie, patrząc ślepia w pitbulla.
Noah czuł się już zmęczony rozmową, lecz wiedział, że sam sobie zgotował ten los. Aby stać się lepszym rozmówcą, musiał wchodzić w tego typu interakcje. Chociaż nieprzyjemne, pewnej nocy pozwolą mu na korekcję wyczucia społecznego oraz prowadzenia dyskusji. Dlatego, pomimo ogromnej ochoty wycofania się, pozostał i czekał na dalsze słowa. Ucieszył się, kiedy uwaga Spokrewnionej została skierowana na wiernego, dało to czas na odetchnięcie.

Re: Polowanie na wilki (III)

Noah w milczeniu przyswajał słowa Marcusa, przy okazji spełnił jego życzenie, wyciągając paczkę papierosów na stół. Widać było po Pariasie, że poruszyły go przedstawione doświadczenia przez śledczego, w szczególności kiedy poruszano kwestię pozbycia się kogoś, jeżeli coś poszłoby niezgodnie z planem. Johnston w głębi serca nie chciał nikogo krzywdzić, ale przeczuwał, że nie dało się tej sprawy załatwić inaczej. Zbyt duże ryzyko obejmowało to zadanie, więc istniało duże prawdopodobieństwo, iż po wszystkim należałoby pozbyć się zatrzymanego. Balsamista zadumał się, odpłynął myślami na moment.
— Leon's Haven jest lokalizacją, którą zawarłem w pozostawionej wiadomości w skrytce. Bar ten jest pod ochroną Jamesa Greera, dlatego w razie gdybyśmy odnieśli sromotną klęskę, mamy blisko do Spokrewnionego zdolnego nam pomóc. Niemniej lepiej, żebyśmy się pilnowali w barze, przechwycili podejrzanego, a następnie wyszli z nim na zewnątrz, oddalili się a wtedy rozpoczęli przesłuchanie. Nie chcę pośrednio angażować Greera i bywalców jego pubu — ujawnił kolejne fragmenty układanki, chociaż tym razem bez entuzjazmu czy uśmiechu. Zaprawdę słowa Marcusa poruszyły Pariasa.
— Jestem zaszczycony, że będziesz mi towarzyszył Marcusie. Zmartwiło mnie, że najprawdopodobniej będziemy musieli pobrudzić sobie ręce. Nie oszukujmy się, jeżeli mój plan wypali, to nam przyjdzie ponieść ciężar decyzji, co potem z przechwyconym człowiekiem uczynić. Cóż, jest zawsze możliwość, że wpadłbyś na lepszy pomysł. W końcu pracowałeś w policji.
Zapalił następnego papierosa.

Re: K. O. Silasa

Rady i pokrzepiające słowa Silasa trafiły do Noaha, który dał sobie chwilę na wzięcie się w garść po wspomnieniach atrakcji Szeryfa. W istocie Szeryfa należało unikać za wszelką cenę, a dopóki on sam nie zainteresuje się nowym Pariasem w mieście, był on względnie bezpieczny. Jednak przeczucie podpowiadało Noahowi, iż interwencja hrabiego w jego przypadku byłaby dotkliwsza w skutkach, niż u pozostałych Spokrewnionych, dlatego też postanowił trzymać się ściśle Tradycji i pod żadnym pozorem ich nie łamać. Bez wyraźnego powodu Kimbolton nie otrzyma pretekstu do ponowienia swych chorych gierek.
To, co zainteresowało Johnstona to wzmianka o słabości Greera. Już drugi raz usłyszał o miękkości Jamesa, Rider o tym wspominał przy rozmowie z Galatisem wraz z Celeste. Chodziło o uległość opiekuna bezklanowców wobec autorytetów? Gdzie tkwiła istota sprawy?
— Dziwne, już gdzieś to słyszałem. Rider też wspominał o tej... Konkretnej przywarze Jamesa. W czym tkwi rzecz? — zapytał z ogromnym zainteresowaniem, bo rzeczywiście nie miał o tym wiedzy. — Masz na myśli to, że jest zbyt ugodowy wobec planów, jakie Szeryf na nas egzekwuje? — sprecyzował pytanie, zależało mu na poznanie informacji, które dotyczyły jego oraz pozostałych Pariasów.
Wzmianka o progresywnym wrastaniu kosztów treningów nie zdziwiła Noaha, gdyby był Silasem, dokładnie w taki sam sposób prowadziłby interes.
— Masz ręce cudotwórcy, bo sprawiłeś, że to moje grube cielsko jest teraz w stanie poprawnie przyjmować ciosy, a może nawet i zadawać! — w niebezpośredni sposób przyznał, że ma ochotę na kolejną sesje ćwiczeń, żart wypowiedział rozbawionym tonem. — Na pewno tu powrócę.

Re: Polowanie na wilki (III)

Komentarze Marcusa usatysfakcjonowały Noaha liczącego na zainteresowanie sprawą. Był świadomy tego, że działanie w pojedynkę stwarzało ryzyko, zdobycie partnerów do rozwiązania problemów z wilkołakami było absolutnie koniecznym krokiem.
— Och, przeszliśmy na ty, dobrze. — Pozwolił sobie zauważyć łagodnie. Być może bezpośrednia komunikacja była w tym przypadku korzystniejsza?
— Twoja hipoteza pokrywa się z moją, Marcusie — zaczął z entuzjazmem. — Także uważam, że biuro śledcze coś wie na temat świata nadprzyrodzonego. Całe to pozbycie się dowodów wydaje się mętne, zależało im na zatuszowaniu sprawy — rozwinął wypowiedź stonowanym głosem, najwyraźniej zależało mu na zimnej kalkulacji. — Mamy same przesłanki, żadnego dowodu, żadnego tropu poza tym czekiem. Mój plan zakłada, że sprowokujemy ruch ze strony biura albo samego właściciela przedmiotów, które mu odebrałem ze skrytki. W skrytce zostawiłem wiadomość, że jeżeli właściciel chciałby odzyskać swoje mienie, musi mnie odnaleźć w określonym miejscu — wytłumaczył swoje posunięcia, gestykulując.
— Tutaj, w klubie, na parterze rozsiałem plotki, że interesuje się tym biurem śledczym. Chcę zostawić po sobie trop, żeby ktoś nim podążył. Naszym zadaniem jest pochwycenie właściciela skrytki czy potencjalnego agenta, który ruszyłby za mną. Musimy uzyskać twarde dowody i wiedzę, co śmiertelnicy planowali w związku z tymi czerwonymi klonami. Jeżeli nam się to uda, uzyskamy klarowny obraz sytuacji, żeby wykonać rozsądny krok naprzód. Być może uda nam się zmanipulować biurem, w taki sposób, żeby rozwiązali problem za nas. W każdym razie będziemy musieli złożyć raport Księciu, kiedy uzyskamy postępy.
Zapalił papierosa, kiedy skończył. Widać było, że Noah musiał niedawno zacząć palić, ponieważ przykładał zbyt dużo uwagi w tak prostej czynności jak odpalenie fajki.
— Co o tym sądzisz?

Re: Kazanie na scenie

Tego wieczoru Noah Johnston, świeżo upieczony neonata, zasiadł przy barze w miejscu, które wybrał w nocy po ogłoszeniu jego awansu przez Księcia.
Parias powoli przyzwyczajał się do knującego society Spokrewnionych, którzy wykorzystywali każdą okazję do złapania szczebelka drabiny prowadzącej wzwyż hierarchii Wieży z Kości Słoniowej. Chciał przywyknąć do dynamiki interpersonalnej nieumarłych, wywiedzieć się o ważnych figurach na szachownicy, dowiedzieć się o ich pionkach, przyzwyczaić bywalców Elizjum do swej osoby. Przede wszystkim nauczyć się poruszania pomiędzy kurtynami intryg.
Johnston bawił się w rękach paczką papierosów Lucky Strike, którą kupił jakiś czas temu w Leon's Haven - pubie pod ochroną Jamesa Greera. Za życia postanowił nie palić, ani razu nie skusił go papieros, lecz teraz zapalenie wydawało się bardzo pociągające. Olbrzymi stres, częste ryzykowanie egzystencją i znoszenie aroganckich spojrzeń męczyło. Zaiste, przydałby się szczęśliwy strzał. Jednak czy warto było łamać postanowienie? Noah analizował wszystkie za i przeciw.
Z rozważań wyrwało go pojawienie się kobiety, na którą spojrzał ukradkiem. Była ona niezwykle zadbana, zaś strój wydawał się drogi i dość ekstrawagancki. Wzrok pani pitbulla nie spodobał się Noahowi, spojrzenie wyrażało niewypowiedzianą groźbę, stwarzało kolczasty drut, który w żaden sposób nie zachęcał do zbliżania się. Bezklanowiec przez moment popatrzył się prosto na jej oczy, a potem przeniósł uwagę na dżentelmena ubranego w frak, wchodzącego na scenę z poważną miną.
Rozpoczęła się przemowa, która poruszyła Johnstona. Jej teść była filozoficzna, niemniej jaka miała ona cel? Co miała udowodnić? Podnieść na duchu przeklęte potwory, racjonalizując ich Spokrewnienie? Wmówić im, że byli częścią boskiego planu, a skoro był boski, to zawsze zmierzał ku dobru? Wzmianka o tym, że akt przemiany w dobrej wierze przypominał błogosławieństwo, zaś intencje kierujące tym zamierzeniem były przynajmniej produktywne wywołała następującą reakcję:
Zapalił papierosa. Porządnie się zaciągnął, a potem odłożył fajkę do popielniczki.
Zdenerwował się nie na żarty, odczuł silną potrzebę konfrontacji z kaznodzieją, gdyż uznał jego kazanie za szkodliwe, mydlące, naiwne. Johnston dawniej trzymałby się z dala od publicznych walk na argumenty, jednak ostatnie wydarzenia podniosły jego pewność siebie. Zadecydował zaryzykować i tym razem.
— Co pan może wiedzieć o PRAWDZIWYM przekleństwie?! — przemówił donośnie Noah, powstawszy z miejsca, odwrócił się ku rozmówcy. Ze złośliwością zastosował identyczną emfazę, na jaką pokusił się mówca.
Bezklanowiec wyszedł na środek sali, wyglądał na kogoś, kto zamierzał debatować.
— Zaprawdę powiadam panu, że zaprezentowane przez pana poglądy nie służą ani Bogu, ani śmiertelnikom, ani społeczności Spokrewnionych w Chicago. To niby kazanie nie ma żadnego celu poza usprawiedliwianiem aktu stworzenia, które uważa pan za zasadne, kiedy stoją za nim szlachetne pobudki? Po wiem coś panu: to, co jest zasadne i potrzebne ogłasza nasz miłościwie panujący Książe. — W żaden sposób nie był porywającym mówcą, jego mowa nie dorównywała umiejętnościom kaznodziei, zaś oddziaływanie przypominało prezencję nudnego profesora akademickiego, który raczej usypiał studentów, niżeli porywał ich do działania. Noah nie chciał przekonać tłumów, po prostu zamierzał skonfrontować się z poglądami pomyleńca.
— Spokrewnienie jest zabójstwem! Stworzyciel odbiera człowiekowi życie, a wraz z nim słońce, żyjącą rodzinę, ogranicza jego wolność, a przede wszystkim skazuje potomka na uzależnienie od krwi! Cała nasza egzystencja nakazuje nam zachować Maskaradę, a czy to nie jest społeczne uśmiercenie?! Jeżeli ktoś z nas jest wiekowy, a ludzie odkryją ten fakt, następuje śmierć! Kiedy ktoś taki młody jak ja nawiąże kontakt z rodziną, złamie Maskaradę, następuje śmierć. Nasze próby pożywania się narażają dawców na śmierć. To są fakty, a nie religijne prawdy — każde następne słowo było głośniejsze, zdeterminowane, emocje zaczynały powoli przejmować kontrolę nad Noahem.
— Więc nie możemy być tworem Boga, gdyż każde nasze działanie zaprzecza biblijnym testamentom. Jeżeli sądzi pan, że zaiste realizujemy plan Boga, to wypowiada pan bluźnierstwa! My nie jesteśmy w stanie rodzić jak ludzie, aby coś zyskać, musimy odbierać! W związku z powyższym mówienie o jakimkolwiek dobru, przywołując fakty o naszym bytowaniu, jest po prostu obrazą intelektu. Gra pan na emocjach, nic poza tym!

Re: Polowanie na wilki (III)

Johnston pomasował swoją dłoń po mocnym uścisku, gest ten trwał krótko, ale jasno dawał do zrozumienia, że nie spodziewał się takiego pokazu siły. Być może nie lubił testować się w przyziemnych ceremoniałach? Albo, po prostu, zabolała go ręka.
Ujawnienie przez Marcusa swojej profesji wprawiło Noaha w zadowolenie zaprezentowane szczerym uśmiechem. Ani na moment nie przerywał detektywowi, słuchając go z uwagą. Balsamista nawet oparł się łokciami na stole, żeby lekko przybliżyć tułów do mówiącego. Pochłaniał każde słowo, zaś na zastosowane emfazy reagował lekkim śmiechem. Kiedy padło pytanie na temat przeszłości Noaha, to rozsiadł się on wygodnie.
— W rzeczy samej. Jestem tanatopraktorem, zapewniałem godny pochówek zmarłym. Dawniej byłem chirurgiem, ale postanowiłem zmienić zawód z powodu perturbacji życiowych. Wybór okazał się słuszny, gdyż sprawdziłem się w nowej profesji. — wyjaśniał spokojnym tonem, ale powolnym. Mówił flegmatycznie, nieśpiesznie składał zdania, ważył słowa. — Ale nie spodziewałem się, że napotka mnie Spokrewnienie, które zupełnie odmieni bieg mojego życia — dokończył pochmurnie.
— Wracając do pana służby w policji. Cieszę się, że właśnie specjalista w dziedzinie śledczej do mnie przybył, ponieważ moja sprawa wymaga umiejętności właśnie kogoś takiego jak pan — przeszedł do sedna poważnym tonem, ucinając small talk. — Widzi pan, zaangażowałem się wraz z dżentelmenem Riderem w rozwikłaniu problemu wilkołaków. Posiadam silne przesłanki sugerujące to, iż lupiny zostały sprowokowane do zabicia śmiertelników. — Wspomnienie o śmierci ludzi wprawiło Noaha w ponury nastrój. Jego mina zdradziła, że przypomniał sobie coś paskudnego.
Zamordowani to drwale z tartaku Northside Lumber Company. Prowadzili zupełnie legalny interes, kiedy niespodziewanie skontaktowało się nimi biuro. Jeden z drwali, Thomas, otrzymał czek na wysoką kwotę pieniężną, zaś w samym memo znajdowała się łacińska nazwa Acer macrophyllum Rubrum, czyli czerwony klon wielkolistny, ten gatunek jest rzadki na ziemiach przynależnych do Chicago. Moim zdaniem ludzie wkroczyli na teren lupinów, żeby coś pozyskać, dlatego to skłoniło je do bestialskiego mordu. — Na krótki moment zastosował pauzę w celu sprawdzenia czy detektyw nadążał.
— Co ciekawe, czek znalazłem w skrytce w magazynie, pod szafką. Poza nim była broń i przedmioty osobiste. Pierwsza rzecz sugeruje, że zlecenie stwarzało niebezpieczeństwo, natomiast drugie sugerują, iż właściciel chciał to ukryć, żeby potem w pośpiechu to odzyskać. W samym biurze tartaku usunięto dane personalne zabitych oraz ich rejestr pracy. Nie wiemy, co konkretnie chcieli zrobić. Niemniej zabrałem czek i broń ze sobą, ponieważ mam pewien plan. Plan wymagający pomocy takich Spokrewnionych jak pan, panie Galloway.

Re: K. O. Silasa

Potyczka treningowa z wytrenowanym w boksie Silasem ukazała, jakim cieniasem był Noah. Jasne, instynkt go prowadził, ale nie mógł on zastąpić setek godzin dedykowanym spuszczaniu manta pięściami zahartowanymi w ogniu walki oraz w zimnym lodzie codziennej dyscypliny. Ciosy Krzykacza łamały obronę nowicjusza, gdyby ktoś taki stanął wtedy na arenie przeciw niemu, z całą pewnością Ostateczna Śmierć dopadłaby go. Uderzenia, które przedarły się przez obronę ucznia, zaserwowały mu ból. Ból uczył, motywował do pracy, przypominał o błędzie wymagającym skorygowania postawy w walce, jednak to nie wystarczyło. Wkrótce Silas pobił młodego, złożył go na deski.
— Agh! — Mruknął z cierpienia, kiedy leżał. Spodziewał się, że dostanie łomot, jednak nie dało się przyzwyczaić do smaku porażki, denerwowała. Niemniej Parias zareagował pokorą i złapał za wystawioną rękę nauczyciela, która pomogła mu wstać. Johnston w żaden sposób nie cwaniakował, z opanowaniem przyjmował pochwały oraz uwagi boksera, układając sobie w głowie cały przebieg sparingu. Poza poprawną intuicją, wszystko inne wymagało poprawy, zapowiadały się ciężkie noce ćwiczeń.
Balsamista zamierzał wykorzystać wydane pieniądze i zaufanie trenera, dlatego przychodził na kolejne sesje wpierdolu. Każda rzeźnia w ringu przemieniała go z totalnego dna na amatora, zdolnego przynajmniej obronić się przed napaścią równie zielonego w walce jak on sam. Niemniej nauka mordobicia miała także uboczny efekt, zwiększenie pewności siebie, ponieważ teraz młody uzyskał fundamenty do dalszego rozwoju. A jeśli spotkałby się z kimś silniejszym, przynajmniej miał teraz szanse na wywalczenie sobie sposobności na ucieczkę, co w żaden sposób nie było hańbiące, bo liczyło się tylko jedno: przetrwanie. Po każdej walce bezklanowiec pytał Silasa o zdanie, prosił o merytoryczne wskazówki, aby cały czas przeć do przodu.
Nastała noc, w której Noah opanował podstawy. Po sparingu sprawdzającym to, czego nauczył się on przez czas poświęcony treningu, Silas zaliczył umiejętności ucznia jako dopuszczające, więc od tej chwili przestał być zupełnie bezbronny.
— Nie zamierzam być chojrakiem, nie będę się porywał z motyką na słońce — zapewniał trenera, że nie zamierzał być idiotą w obliczu większego zagrożenia. — Nie wiem czy Szeryf nie zamierza mnie ponownie wystawić na tej cholernej arenie, jestem na jego łasce, dlatego zamierzam robić wszystko, co się da, aby przeżyć. Także chcę polegać na własnych umiejętnościach, nie nieustanie prosić kogoś o ochronę, mój czas inkubacji się zakończył. Nie mogę zawieść zaufania, którym obdarzył mnie Greer — powiedział odrobinę za dużo, otworzył się przed Silasem, co było błędem. Ckliwe zdradzanie własnych myśli i emocji mogło się potem odwrócić przeciw niemu. Widać było, że wspominanie areny, Szeryfa wywołało w Pariasie psychiczny ból. Postać wiekowego potwora, który pobił go laską i kazał sobie ucałować rękę zostawiło w nim niezagojoną ranę.
— Jeżeli chciałbym się dalej u ciebie uczyć to ile chciałbyś za kolejne sesje treningów? — zapytał konkretnie o cenę. Zapewne nauka kogoś, kto już coś umiał mogłaby być droższa.

Wyszukiwanie zaawansowane