Znaleziono 255 wyników

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

Plan Maddoxa powiódł się i już w kilka chwil znalazł się z Richardem na zewnątrz i w samochodzie. Gene natychmiast zabrał się za zrzucanie z siebie przebrania, by móc się w spokoju przebrać w swoje stare dobre łachy. Gdyby nie to, że już się nie pocił, oddałby ten mundur cały przemoczony. Ale spodnie sobie zostawi, akurat dobrze pasowały.
- Szczerze? Spodziewałem się większego syfu. Poszło gładziej niż myślałem - podsumował Diogenes, spoglądając na Richarda. - Co planuję? Najpierw ogarnę, co z tym telefonem. Dam znać na necie, podrzucę Hectorowi albo temu Willy'emu. Przekopiowałem przy okazji cały dokument Coopera, może jeszcze się do czegoś przyda. Będę miał lekturę na wieczór. A potem... zobaczymy. Wolę tak daleko w przyszłość nie wyglądać.

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

Och, a więc prochy były jeszcze skądś indziej. No dobra, ale tak czy inaczej szły z nimi. To teraz pora wydostać się z tego miejsca i nie wkraczać na tą ulicę przez następny tydzień, tak dla bezpieczeństwa...
Na razie było dobrze. Problem pojawił się dopiero przy samym wyjściu. Jakiś gość bardzo intensywnie dyskutował o czymś przez telefon. Niewidoczny jeszcze Gene wywrócił oczami. On miał jeszcze dzisiaj w planach kończyć? Czy ogarnął sobie jakieś nielimitowane minuty? On sam pewnie by się przecisnął, gdyby podejść do tego cierpliwie, ale razem z Richardem i z ich ładunkiem taka opcja odpadała. Musieli jakoś go stamtąd wygonić. I chyba miał pewien pomysł, jak. Rozejrzał się, czy gdzieś tutaj nie ma może alarmu przeciwpożarowego, a gdyby taki znalazł - najlepiej z daleka od wścibskich oczu - pozwoliłby sobie na włączenie go. Tym samym postawi do pionu cały posterunek, ale w ten sposób też daliby radę wykorzystać chaos i uciec.

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

O, gruby miał ten portfel w chwili zgonu. Maddox z wielką chęcią przywłaszczy sobie jego zawartość. Plastiku nawet nie ruszał; nie miał nawet jak z niego skorzystać, skoro nie znał PINu ani do jednej, ani do drugiej, ani do całej reszty.
- Pół na pół? - zaoferował i wyciągnął ku Richardowi trzy stówki z tamtych sześciu. W końcu zasłużył na swoją dolę za cały ten syf. A trzy stówy dla Maddoxa to już spory postęp w wyciąganiu się z dna finansowego. Gdzie reszta jego pieniędzy, nie wiedział, ale pewnie ktoś już by ją do tej pory rozkradł, dowiedziawszy się o śmierci właściciela.
Spojrzał zaskoczony na kloca narkotyków w rękach Ukrytego. Cholera, Cooper robił nie tylko za zabójcę na zlecenie, ale też opylał prochy? Przedsiębiorczy skurwiel. Sugestia Richarda jednocześnie kusiła go i mierzwiła tą jego część odpowiedzialną za trzymanie się za śmiertelnika z dala od wszelkich używek. Z jednej strony miał swoje zasady. Z drugiej strony już zdążył przywyknąć do popalania papierosów (pal sześć fakt, że nawet na niego nie działały; sam akt już się liczył), a to już jedna używka. Poza tym potrzebował tych pieniędzy...
- Przyszły ja znienawidzi obecnego mnie, ale dobra. Jebać. Spadajmy stąd - oznajmił, po czym aktywowawszy Niewidzialną Obecność ruszył ostrożnym krokiem wraz z Richardem ku wyjściu.

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

Gene przyjrzał się historii wiadomości i z każdą następną coraz bardziej mrużył oczy w geście zaintrygowania. Faktycznie Cooper nie zabił Liberty przypadkiem; działał na zlecenie. No dobra, ale w takim wypadku czyje? Istniała szansa, że jego zleceniodawca zdążył już pozbyć się tego numeru - zwłaszcza po tym, jak Cooper został zabity. Niemniej mógł on jeszcze posłużyć jako potencjalny trop. Pewnie Ukryci dysponowali jakimś sprzętem czy umiejętnościami, by znaleźć, skąd szły połączenia.
- Czyli faktycznie robił dla kogoś - podzielił się swoim spostrzeżeniem. Spojrzał raz jeszcze na telefon, ale nie tyle na ekran, co na całą jego konstrukcję. Powinni go ze sobą zabrać albo przynajmniej pamięć i kartę SIM. Nie znał się na tym tak dobrze jak by chciał, ale wiedział, że akurat te dwie rzeczy muszą być na miejscu, żeby telefon działał jak trzeba. - Dalibyśmy radę jakoś rozszyfrować, kto do niego dzwonił?

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

Jeden ostrożny spacer przez posterunek jak przez pole minowe później, Maddox spotkał się znowu z Richardem. Ten miał już ze sobą przedmioty należące do ich denata. Burner? Warto sprawdzić. I przy okazji zwinie zawartość portfela - Cooperowi już się ta kasa nie przyda. Może miał tam jeszcze jakieś wskazówki? Jakieś dokumenty, notatki? Cokolwiek takiego?
- Masz tam jakieś ciekawe kontakty? - zapytał Gene, zaglądając Ukrytemu zza ramienia na ekran telefonu. - Powinniśmy się zaraz zwijać. Już się dość długo zasiedzieliśmy - przypomniał mu przy okazji.

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

Czyli tłukł się po mieście, robiąc byle co i byle gdzie, aż w końcu został... bardzo pomysłowo zlikwidowany. Dwadzieścia osiem ran kłutych? Ktoś tutaj miał z nim wyjątkowo na pieńku. To mógł być ktokolwiek, niekoniecznie Ike. Z drugiej strony to by tutaj nawet pasowało: Brujah, wampir już z natury porywczy, dodatkowo wkurwiony śmiercią przyszłej córki, przyszedł odegrać się na sprawcy i przy okazji odreagować. Na razie nic decydującego, ale to wciąż coś.
Przemknąwszy przez tekst, Maddox nie znalazł nic, co mogłoby świadczyć o udziale Spokrewnionego. To dobrze. Brak odcisków palców to jeszcze żaden dowód w tym kierunku; sprawca mógł równie dobrze nosić rękawiczki. Nie znalazł opcji usunięcia dokumentu, ale wyglądało na to, że nie musiał. Skopiował go więc, jeśli mógł, na pendrive, po czym wypiął go z komputera, zgasił maszynę i pod przykrywką Niewidzialnej Obecności opuścił najciszej jak się da biuro.

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

O, znalazł coś. Cały zasób danych na temat ich denata. Wszystko, czego potrzebowali i jeszcze więcej. Natychmiast odczytał numer seryjny sprawy i przesłał go Richardowi w SMSie, tak jak się umówili. Sam pozwolił sobie tylko na szybki rzut okiem na najważniejsze informacje; to nie był czas ani miejsce na większe zagłębienie się w lekturę. Później postanowił spróbować przekopiować kartotekę Coopera na pendrive. Mogła się jeszcze komuś do czegoś przydać.
Sprawdził z ciekawości, czy jest w stanie wręcz usunąć ją z systemu po tym, jak już przeniesie kopię na nośnik. Okoliczności śmierci Coopera mogły wskazywać w ten czy inny sposób na działalność Spokrewnionych. Czy kręcił z Sabbatem, czy z Anarchami, czy z Camarillą - to bez znaczenia. Jeśli układał się z wampirami i cokolwiek z tego, co znalazły gliny, mogłoby na to wskazywać, to Maddox musiał to zatuszować. Wyświadczy tym samym swojemu gatunkowi przysługę. Im mniej śladów ich bytności, tym lepiej.

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

No i znalazł tą notkę. Musiał przyznać panu Matthewsowi, że ukrył ją w całkiem sprytnym miejscu. Zalogował się na komputer, po czym schował notkę na swoje miejsce. Będzie tak jakby nigdy tutaj nie przyszedł.
Parę prób i błędów później znalazł się w bazie danych. Teraz tylko znaleźć tą konkretną kartotekę! Na wszelki wypadek wpiął się jeszcze pendrivem; a nuż znajdzie tu coś interesującego do wystawienia na widok pozostałym Ukrytym. Słowa kluczowe... Hmm... Na próbę wyszukał "Leon Cooper, Ballard" w nadziei, że już to coś da. Data... Wpisał "marzec 2004". W innym wypadku sprawdzi "luty 2004"; może to by coś wyświetliło. Tyle dobrego, że miał parę różnych słów kluczowych do sprawdzenia.

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

Nie. Nie... O, wreszcie jakiś postęp! Gene wkroczył do otwartego jeszcze gabinetu i po cichu zamknął za sobą drzwi. Usiadł za biurkiem i włączył komputer. No tak, musiał się zalogować. To teraz pytanie: jak brzmiał login i hasło? Nie sądził, by podpięcie się przez pendrive'a już na tym etapie coś dało; w końcu nie miał na razie w ogóle dostępu. Ale może w tym gabinecie znajdzie jakieś wskazówki, dzięki którym otworzy sobie komputer?
Usiadłszy wygodniej na krześle, Diogenes zaczął uważnie obserwować wnętrze. Patrzył to na trofea, to na zdjęcie rodzinne, to na papiery obok telefonu... Nie omieszkał również przyjrzeć się zawartości szuflad w biurku. Może gdzieś tam odnajdzie jakąś fiszkę na wypadek, gdyby prawowity użytkownik zapomniał swojego loginu.

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

Chyba znalazł jakieś miejsce. Duże pomieszczenie z nawet kilkoma komputerami, w samym sercu posterunku. Był tylko jeden problem: stanowczo za dużo ludzi jak na jego gust. W dodatku zaraz obok biura sierżanta. Jakkolwiek czuł wielką chęć, by już teraz podejść do pierwszego lepszego kompa, znaleźć, co miał do znalezienia i wyjść, to zdrowy rozsądek podpowiadał mu, żeby szukać dalej. Akurat w tym miejscu wolał zachować ostrożność. Wróci tutaj, jeśli nie znajdzie innego pomieszczenia z komputerem, a na razie postanowił kontynuować swoje poszukiwania.

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

Jeszcze chwila, człowiek przeszedł, zatrzymał się... i poszedł. Gdyby Maddox potrzebował jeszcze oddychać, to pewnie wypuściłby z płuc całe powietrze. Dał znak Richardowi, by kontynuował, a sam wrócił do pilnowania, czy ktoś jeszcze nie przechodzi. Na szczęście otwarcie drzwi nie zajęło już tyle czasu i po chwili obaj byli w środku.
I oczywiście trafili na kolejną przeszkodę: numery seryjne. Nie mieli pojęcia, który odnosił się do sprawy Coopera. To pewnie znajdowało się w systemie. No dobra, czyli powinni jeszcze znaleźć komputer z dostępem do bazy danych. Tyle dobrego, że ten, który Maddox sfajczył, miał tylko dostęp do kamer, nie?
- Pójdę się rozejrzeć za jakimś kompem. Na pewno będzie tu jakiś z dostępem do tych numerków. Ty tu zaczekaj, może przy okazji zdołasz znaleźć coś ciekawego. Jak znajdę, co trzeba, wyślę ci SMSa - poinstruował swojego towarzysza, po czym pod przykrywką Niewidzialnej Obecności usunął się na korytarz i ostrożnie zaczął rozglądać się za jakimś gabinetem czy innym pokojem z komputerem.

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

Fakt, że aż Maddox usłyszał upadający na podłogę wytrych, był wystarczającym dowodem na to, jak napięta była atmosfera. Co, jeśli usłyszał ich ktoś obok? Z drugiej strony nagły brzęk czegoś metalowego na korytarzu nie musiał być wcale czymś podejrzanym. Równie dobrze mógł komuś upaść długopis czy coś. Gene stał dalej na czatach i na razie nikogo nie zauważył, mogli działać dalej.
Wtem jednak dostrzegł, jak ktoś nadchodzi w ich kierunku! Natychmiast poklepał skupionego na zamku Richarda po barku - nie jakoś mocno, ale żeby zauważył.
- Kryj się! - wycedził przez zęby, po czym sam uaktywnił swoją dyscyplinę Niewidzialnej Obecności. Będą musieli przeczekać, aż ludzie przejdą...

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

Szlag, nie tutaj. W najgorszym wypadku będą mieli czym uciekać, ale to potem. Musieli szukać dalej.
Aż w końcu się naszukali. Zaraz za szybą znajdowały się góry dowodów z najróżniejszych spraw rozwiązywanych przez komendę. I gdzieś tam były dowody dotyczące ich sprawy. Dzieliły ich od nich tylko zamknięte na klucz drzwi. Pewnie, mogliby je po prostu wyważyć - chwała niech będzie wampirzej nadludzkiej sile - ale tutaj liczyła się przede wszystkim finezja. A Maddox już i tak dokonał wystarczających zniszczeń na jedną akcję. Komputer stający w ogniu to jedno, mogło się zdarzyć, bo może był już po gwarancji czy coś, ale wyłamany zamek już sugerowałby przestępstwo.
Gene pozwolił Richardowi zająć się zamkiem. Sam stanął na czatach. Gdyby zauważył, że ktoś nadchodzi, powiadomi na szybko towarzysza, by zniknąć z pola widzenia najszybciej jak się da.

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

Cholerny przytępiony słuch. Powinien sprawić sobie aparat. Czy aparat słuchowy w ogóle by mu pomógł jako wampirowi? Nie wiedział.
Otworzył drzwi Richardowi, który już wiedział, że ma go przed sobą pomimo aktywnej Niewidoczności.
- Nie mam pojęcia, nie miałem za bardzo czasu na rozeznanie się - wyjaśnił szybko. - System leży, ale nie wiem, ile mamy czasu, aż nabiorą podejrzeń. Jakbym miał zgadywać, to powinniśmy szukać w piwnicy. I tak cicho, jak się da.
To powiedziawszy, aktywował ponownie Niewidzialną Obecność. Liczył, że Richard zrobi to samo. Ostrożnym, powolnym krokiem zaczął rozglądać się za schodami w dół lub jakimkolwiek potencjalnym znakiem wskazującym drogę do pokoju z dowodami.

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

Pewnie Maddox będzie miał po tej akcji poczucie winy, że wkopał Reynoldsa. Ale prędzej czy później mu się poprawi. Kto wie, może mu to jakoś wynagrodzi w ten czy inny sposób. Ale to potem. Na razie musiał skupić się na "tu i teraz".
Usatysfakcjonowany orgią technologicznego zniszczenia, Gene wypiął pendrive i opuścił po cichu recepcję. Kryjąc się dyscypliną, ruszył ostrożnie na tyły komendy. Prędzej czy później znajdzie tylne wyjście i otworzy je Richardowi. Miał nadzieję, że jego towarzysz przygotował się podobnie do niego, by przypadkiem nikt nie nakrył jego i jego świecących ślepi.

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

I wszedł. Miał przed sobą parę opcji. Zmierzył swoje opcje. Backup nie interesował go tak bardzo jak reszta opcji, a nie sądził, by Rodzinę szczególnie interesowało nagranie z kamer na komendzie policji; co takiego mieliby niby tam znaleźć? Brudy na śmiertelnika albo dwóch, do których i tak mieliby spokojnie dostęp gdziekolwiek indziej? Nie, to nie była ważna opcja. Pomijając ją, mógł albo zakłócić pracę systemu - na jak długo, nie wiedział; albo wyczyścić im twardziela, albo zupełnie zniszczyć cały soft.
Tak czy inaczej zwróci na siebie w ten sposób uwagę wszystkich, którzy po tej akcji - a być może nawet w trakcie - będą mieli dostęp do kamer. Nic, z czym nie poradziłby sobie Nosferatu, który wie, co robi. A Maddox uważał się za kumatego Nosferatu. Jeszcze zanim podjął decyzję, aktywował dla ostrożności Niewidzialną Obecność. Następnie zatwierdził opcję "annihilate". Posłał wówczas Richardowi pojedynczego, prostego SMSa: OK.

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

Znowu Ballard. Może nawet ta sama sprawa, w której tutaj przyszedł. Czy ta dzielnica była tak głośna jeszcze zanim Sabbat się tam zagnieździł? Maddox nie miał pojęcia, do tej pory nie zwracał na to uwagi. Wszedł do środka recepcji, zamienić "kolegę". Usiadł na chwilę i zaczął oglądać papiery, raz po raz pokasłując, żeby Reynolds miał jeszcze pewność, że "Richards" robi swoje. Gdy Maddox w końcu upewnił się, że jest sam, natychmiast przeniósł się do komputera podpiętego do kamer. wpiął pendrive'a ze swoim głównym "uzbrojeniem" i zaczął rozglądać się za możliwościami wyłączenia kamer.

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

- Portland? Nie gadaj, miałem tam znajomego z jednostki. Może nawet jesteście jakimś dalekim kuzynostwem! - zasugerował. To fakt, Buck był z Portland. Ale tak samo masa innych wojskowych. Któryś na pewno by tutaj pasował. - Wierz mi, sam z wielką chęcią bym wolał siedzieć za biurkiem jak jeździć nocami po mieście. Masz farta. To, co się tam czasem odpieprza... Chociaż w sumie nie, jak mówisz, że tęsknisz za akcją, to może by ci się spodobało. Choć miejscami bywa aż nazbyt ostro...
Maddox nie mógł ukryć przed sobą samym, że trochę już nawet polubił Reynoldsa. Prosty człowiek wiodący proste życie, chcący zwyczajnie spędzać czas z rodziną pomimo pragnienia więcej adrenaliny. Pewnie by tego nikomu nie przyznał, ale wręcz człowiekowi zazdrościł.
"Richards" przez chwilę zamilkł, wyraźnie zastanawiając się nad sytuacją. Wreszcie, uprzednio zakaszlawszy równie ostro, co poprzednio, zaproponował Reynoldsowi:
- Wiesz co, zróbmy tak: wpuść mnie, a ja się już z sierżantem dogadam na osobności. Wisi mi przysługę, jak raz padło mu auto akurat obok mojego posterunku i odpalałem mu je z kabli. Rachunek się wyrówna i nikomu włos z głowy nie spadnie. Zresztą widzę, że sam ledwo stoisz, to zrobisz sobie kawę czy coś.

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

Tego powinien się był spodziewać jeszcze przed wejściem. Istnieje pewna złota zasada, żywa zarówno w wojsku, jak i w życiu codziennym: wszelkie plany rozpadają się w momencie pierwszego podejścia do zadania. Nie inaczej było i tu. Wyglądało na to, że deklaracja Maddoxa wywołała dodatkowe komplikacje. Ale przedstawienie musiało trwać. "Richards" wywrócił ostentacyjnie oczami.
- Na rany Chrystusa, serio? Mieli cały boży dzień na aktualizację grafiku i nawet nie raczyli go dotknąć? - westchnął ciężko, co "zakończyło się" kolejnym atakiem kaszlu. - Przenieśli mnie z East Central, w ramach tej całej rotacji. Żebym ogarnął, co i jak tutaj wygląda w porównaniu do mojego dotychczasowego posterunku. I oczywiście pierwsze, z czym się spotykam, to zaplątanie w swojej własnej czerwonej taśmie. Czy taki system faktycznie reprezentowałem w armii?

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

- Oby nie. Tylko liczyć, że to zwykłe ostrzejsze przeziębienie - odpowiedział Reynoldsowi "policjant". Natychmiast kontynuował, by nie dać młodemu czasu na dalsze pytania: - Kazali się stawić na nocną zmianę, chociaż w domu prawie że wypluwam sobie płuca. Tyle dobrego, że tym razem przynajmniej mam robić za biurkiem.
Miał nadzieję, że tyle wystarczy, by Reynolds go nie niepokoił. Ot, ściągnęli człowieka z urlopu, bo są jakieś braki kadrowe albo papierkowa robota wymagająca ogarnięcia, a nikomu nie chciało się za to zabrać. On sobie odpracuje parę godzin i nikogo nie pozaraża, a komenda będzie mieć spokój z dokumentacją. A tymczasem Maddox obejrzy sobie z bliska system...

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

- Jestem przeziębiony i cierpię na chorobę skóry, ale czynsz sam na siebie nie zarobi. Brzmi okej? - zaproponował Richardowi przykładową historyjkę. Przy szalejącej pandemii osoba z maską na twarzy nie powinna nikogo dziwić. A wszelki syf natury dermatologicznej to jedna z tych rzeczy, o których ludzie raczej chcą wiedzieć jak najmniej.
Gdy tylko dojechali na miejsce, "funkcjonariusz Richards" wypalił trochę krwi, by wyglądać przynajmniej odrobinę zdrowiej, po czym wkroczył do głównego holu. Kamera nad drzwiami. Zapisał sobie w myślach jej pozycję. Więcej zobaczy w swoim czasie, a na pewno gdy już usiądzie przy komputerze. Na razie musiał rozejrzeć się uważnie po obiekcie i ogarnąć, co gdzie jest. Zakaszlał ostro, jak gdyby faktycznie trafiło go jakieś choróbsko, po czym skinął głową w kierunku siedzącego za biurkiem Reynoldsa, którego uwagę mógł na siebie w ten sposób ściągnąć. Po prostu kolega z posterunku ma problemy z oskrzelami, nic więcej.

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

To nie tyle kwestia odpowiadania roli, co brak lepszego wyboru. Z nich dwóch to właśnie Maddox wydawał się lepiej przygotowany, jeśli chodziło o zabawę z kamerami i komputerami. Plus nie potrzebował wypalać z siebie aż tyle krwi, by wyglądać jak człowiek; był po prostu brzydki. Skinął głową w kierunku Richarda i jego towarzysza, i skrył się w vanie z mundurem.
Po paru minutach wyszedł z powrotem do Richarda, ubrany - miał nadzieję - jak przystało na normalnego funkcjonariusza policji, choć dość szpetnego i chorowitego. Maska pozostała na miejscu.
- I jak?

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

Ruszyli do vana "wspólnika" Richarda. Gdy ten wyszedł im na spotkane, Maddox przyjrzał mu się uważnie. Zauważył nabrzmiałe żyły na jego skórze. Czyżby krążyła w nich vitae Ukrytego? Na pewno widać po nim było bardziej niż, na przykład, po Impakcie.
Oczywiście, jak coś ma szansę się spieprzyć, to się spieprzy. To i tak dobrze, że jeszcze przed ich wejściem na policję, bo w innym wypadku byłoby dużo goręcej. A więc mieli dostęp tylko do jednego munduru, a druga osoba musiała jakoś inaczej sobie poradzić.
- Jeden z nas musiałby podejść na przykład od tyłu i tamtędy się prześlizgnąć. Nawet na komendzie policji musi być jakieś wyjście przeciwpożarowe, nie? - zaproponował Richardowi. - Jestem przygotowany na siedzenie przy kompie, może w takim razie ja bym podszedł od frontu, jakoś ich zajął i pobawił się kamerami. Manierę mundurowego już mam wyuczoną. Wówczas ty byś podszedł i zobaczył, co i jak.

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

Czyli Maddox będzie siedział przy komputerze, a Richard dobierze się fizycznie do drzwi. Okej, to tyle z podziału obowiązków. Gene liczył tylko, że to, co wiedział na temat tego informatycznego mumbo jumbo będzie w tym wypadku wystarczyć. Oczywiście, Niewidoczność działała tylko na ludzkie zmysły; kamery to nie to samo. Nie mogli od tak sobie zniknąć, bo nie tyle znikali, co wymuszali na mózgach innych "wycinanie" ich z pola widzenia. Wszystko bardzo fajnie, to teraz spróbuj w ten sposób oszukać elektronikę.
- Masz chyba dostęp do wszystkiego w tym mieście - skomentował słowa Ukrytego na temat mundurów. Płatny zabójca, handlarz informacjami, IT i do tego dostęp do kostiumów? Prawdziwy wampir renesansu. - Właśnie, a propos. Ten twój trik z twarzą. Dałbyś radę mnie tego nauczyć?

Re: Prawo do utrzymania tajemnicy

Gene podniósł wzrok, gdy tylko usłyszał znajomy głos. Dostrzegł (w miarę) znajomą twarz. Czyli to mniej więcej tak wyglądał Richard jako człowiek? Jak jeden z tych aktorów. Chyba. Dawno nie był na żadnym filmie. Zresztą nieważne. Maddox schował pieniądze do kieszeni, naciągnął czapkę na łeb i poderwał się, by ruszyć za Richardem w bardziej ustronne miejsce.
- Coś tam z obsługą komputera umiem. Czy akurat tutaj się do czegoś przydam, to nie wiem, nigdy wcześniej nie włamywałem się na komisariat - przyznał. - Ale na wszelki wypadek zabrałem ze sobą "narzędzia". - Poklepał się po kieszeni kurtki, w której schował zawczasu pendrive'a. Może faktycznie przyjdzie mu po raz pierwszy "popracować" w terenie. - Zgaduję, że to w takim razie będzie też jakiś mój test w polu?

Prawo do utrzymania tajemnicy

Gene miał nadzieję, że się nie spóźni. Umówili się na spotkanie pod biblioteką i tam też się udał. Nie wiedział tylko, gdzie dokładnie Richard może się ukrywać. Prawdopodobnie będzie tak, że on dostrzeże Maddoxa prędzej niż ten jego. Nie zaskoczyłoby go to.
W oczekiwaniu, aż jego kolega po klanie się ujawni, Diogenes znalazł sobie miejsce, by przysiąść i pomyśleć. Ściągnął czapkę, naciągnął na czerep kaptur, a nią samą położył przy nogach. Dla przypadkowego przechodnia będzie zwykłym żebrzącym bezdomnym. Kto wie, może ktoś wrzuci mu dolara albo dwa?
Więc tak. Leon Cooper już miał nie żyć. Policja zgarnęła jego rzeczy i trzymała je w schowku na dowody, zapewne licząc, że coś z nich wyciągną. Jeśli faktycznie było wśród nich cokolwiek, co mogłoby wskazywać udział czy choćby obecność Spokrewnionych w otoczeniu Coopera przed jego śmiercią, to nie tylko znajdą jakieś wskazówki, co robić dalej, ale też uchronią miejscowe wampiry przed złamaniem Maskarady.

Re: Uroki pierwszych dni

Odpowiedź Kendra otrzymała na tyle szybko, na ile palce dorosłego człowieka mogły stukać w klawiaturę:
"Jeśli znasz kogoś w komisariacie na 6th Ave i Virginia St, to może dałabyś radę jakoś pomóc. W innym wypadku obawiam się, że nic tu nie poradzisz. Ale spoko, mam już kogoś, z kim mógłbym się tam udać."

Re: Uroki pierwszych dni

Czegoś tam już się oboje domyślali, ale na razie były to, no właśnie, tylko domysły. Nic, z czym mogliby zrobić więcej, jeśli nie dostaną pewników. Dlatego też działanie zgodnie z poprzednim "planem", jaki dał Kendrze Tyrell w ramach zarządzania lokalem był najlepszą opcją, by przypadkiem żadnego z nich nie nakrył.
- Ej, w razie czego może zagadam do Angry Beaver, czy nie daliby nam azylu politycznego, co? - zaśmiał się, chociaż wciąż istniała szansa, że przyjdzie im właśnie szukać schronienia wśród Anarchów. Anarchowie nienawidzili Camarilli, ale uciekinierów przyjęliby z otwartymi ramionami. - Jeszcze dzisiaj do ciebie zadzwonię, powiem, czego się dowiedziałem. Potem pewnie będę przez chwilę zajęty, bo jeszcze coś mi wypadnie.
To powiedziawszy, Diogenes poderwał się z krzesła. Założył na powrót maskę, czapkę i kaptur kurtki, i udał się w kierunku wyjścia, machając jeszcze Kendrze na odchodne.
I faktycznie, jakiś czas później, jeszcze tej samej nocy, Amberlash otrzymała SMSa od swojego ulubionego filozofa:
"Są jakieś wieści dotyczące Coopera. Zła wiadomość: nie żyje, więc z niego samego nic już nie wyciągniemy. Chyba że znasz jakieś medium. Dobra wiadomość: wiem, gdzie gliny trzymają jego rzeczy. Chyba się tam wybiorę."

Re: Uroki pierwszych dni

Zadziwiające, jak tak wszystko sobie układał w głowie i miało to sens. Czyżby Spokrewnienie dało mu w ramach "nagrody pocieszenia" za zostanie Nosferatu jakieś dodatkowe szare komórki? A może już wcześniej taki był, tylko tego do tej pory nie dostrzegał? W końcu i za życia potrzebował gromadzić i przetwarzać informacje, żeby przeżyć i pomóc innym przeżyć.
- Jak jesteś na takim stanowisku, to oczywiste, że prędzej czy później ktoś cię znienawidzi za sam fakt istnienia - skomentował słowa Kendry. - Jeszcze zanim przyszedłem, zagadałem do paru swoich... Jak wrócę do siebie, ktoś powinien się już odezwać - zasugerował. - Myślę, że najlepiej będzie na ten moment kontynuować "zgodnie z planem" i przy okazji szukać dodatkowego źródła zarobku. Tyrell dostanie swoją forsę, a ty też coś dla siebie zgarniesz i miejmy nadzieję, że nie tylko parę centów i kopa w tyłek. Ja w międzyczasie mogę rozejrzeć się jeszcze za jakimikolwiek brudami na Tyrella oraz Shaw. Nie gwarantuję, że wyciągnę coś szczególnie ciekawego, bo akurat Nosferatu tak głęboko u Ventrue nie siedzą, ale pewnie złapię jakiś trop.

Re: Uroki pierwszych dni

Atmosfera się zagęściła. Czyżby jednak Cooper nie należał do Sabbatu, a do ich własnej Spokrewnionej, do Shaw? To, co mówiła Kendra, miało sens. Jeśli jest coś, co Spokrewnieni uwielbiają, to iść do celu po trupach. A jeśli trupem jest ktoś, kogo nieszczególnie lubisz, tym lepiej. Cameron jest Harpią. Liberty ginie. Cameron znika. Urząd się zwalnia. Na stołek wskakuje Shaw. To miało ręce i nogi.
- Taka wielka z nich ostoja stabilności, a patrz, co robią sobie nawzajem, byleby mieć więcej w kieszeni, kurwa mać... - powiedział z pogardą i pociągnął papierosa do samego filtra. Wcisnął niedopałek w popielniczkę. - Ja rozumiem, że jedynym prawdziwym przyjacielem Spokrewnionego jest on sam, ale do jasnej cholery! Jednak może ci z Angry Beaver mieli rację. Na co ci hierarchia, kiedy nie możesz zaufać swoim komendantom? Co jeszcze? Może Shaw jest po kryjomu sympatyczką Sabbatu, co? Jak już kreują się takie szalone plany, to równie dobrze możemy do reszty popuścić wodze fantazji.

Wyszukiwanie zaawansowane