Może i gość był lojalny, bo zrobił co miał do zrobienia, ale był też nazbyt odważny. Być może chciał zaimponować swojemu
szefowi, a może myślał, że sam sobie poradzi. Tak czy inaczej, był teraz w rękach tropionego przez Nosferatu osobnika, który mógł potencjalnie sprawić trochę kłopotów, gdyby doszło do walki.
Maddox nie miał zamiaru z miejsca ryzykować otwartej strzelaniny. Praktycznie natychmiast schował się pod płaszczem nadnaturalnych dyscyplin, które ukrywały go przed oczami i uszami postronnych. Zapewniało to możliwość na rozeznanie się w terenie i sytuacji przed konfrontacją, a może i nawet otwierało drogę do ataku z zaskoczenia.
Badając teren, Diogenes widział czystą drogę przed sobą, a także za sobą, tak więc marne były szanse na to, by ktoś zaszedł dwójkę wampirów z tyłu. Pomiędzy drzewami i stojącymi kontenerami, widać było parę zacumowanych niedużych statków towarowych, wokół których Ukryty nie dostrzegł żadnej aktywności. Nie był to port z prawdziwego zdarzenia, na pewno nie gigant, przez który jechał z Richardem w północnej części SODO, gdy zakładali razem kamery. Było to bardziej skromne wybrzeże, gdzie tak naprawdę operować mogły tylko mniejsze statki z racji ciasnego przepływu, którego szerokość malała coraz bardziej na południe. Użytkowanie tej drogi wodnej było jednak łatwiejsze, aniżeli przewożenie towarów ulicą przez prawie całe miasto.
Zbliżając się drogą do brzegu, widać było światła i jakiś ruch. Z dala brzmiały również męskie głosy, jednak bez klarowności co do tego, o czym rozmawiali. Spokrewnieni musieli się zbliżyć bardziej. Richard wciąż pozostawał widoczny dla Maddoxa, ostrożnie wyglądając teraz zza zielonych krzewów, przykucnięty i mocno ściskający pistolet.
Hitman wykonał gest lewą dłonią, znany Diogenesowi z życia wojskowego, instruując zamaskowanego wampira, by ruszył na przód, do końca ścieżki, skąd mógł lepiej się przyjrzeć temu, co działo się nad brzegiem.
Gdy pod osłoną dyscypliny przekradł się we wskazane miejsce, znajdując się już stosunkowo niedaleko tafli wody, mógł dojrzeć czwórkę mężczyzn. Dwójka, nieznana mu, jeden barczysty białoskóry, ścięty na łyso, w skórzanej kurtce z rękoma opartymi o biodra, drugi chudszy, o ciemnych włosach i karnacji, w ubraniach roboczych, trzymający ramiona skrzyżowane na piersi, stała przy niedużej łodzi, na której znajdowało się kilka drewnianych skrzyń. Przed nimi, plecami do nich, stał
Dax Hogan w czarnej marynarce, trzymając w ręce pistolet. Spoglądał w dół na klęczącego, poobijanego bruneta w szarej koszuli i jeansach.
Pytam raz jeszcze, kto cię przysłał? — Maddox wyłapał donośny głos widocznie rozgniewanego blondyna, który był najpewniej odpowiedzialny za stan, w jakim był teraz człowiek Richarda, z juchą spływającą mu z czoła. Ten jednak nie odpowiedział na pytanie, a jedynie spoglądał na Hogana w milczeniu, czym sprowokował go do kolejnego uderzenia, wymierzonego w twarz rękojeścią pistoletu.