Krew i whiskey (I)

Akt I | Southwest Side | Południowa część Southwest Side

Krew i whiskey (I)

#1
Noah Johnston | Marcus Galloway
Wiele zmieniło się w ciągu ostatnich nocy. Niedawno wprowadzony w świat mroku Neonata zaczął wykazywać się pociągiem do nielegalnego biznesu. Za życia było to nie do pomyślenia. Nawet gdy Noah stał się jednym z krwiopijców, jego moralność mocno utrudniała mu angażowanie się w brudne interesy. Jego perspektywa uległa jednak znaczącej zmianie, a jego metody stały się bardziej wyrachowane. Był nieco mniej moralny, a bardziej praktyczny. W obecnych nocach liczyło się głównie przetrwanie, a tam bardzo niewiele miejsca było na przepełnione heroizmem i moralnością mrzonki. Również Marcus miał świadomość tego, że musi dbać o swoją egzystencję i zapewnić sobie chociaż minimum dobrobytu. Z resztą, nawet jeśli miał upierdzielić kilka łbów jakiś parszywych gangsterów, to nie ugodziłoby to w jego własną moralność. Nie widział wartości w gnidach żerujących na cierpieniu innych, a ci miastowi kryminaliści dorabiających się grosza kosztem innych ludzi raczej nie mieli nieskalanych krwią dłoni.
Oboje Spokrewnieni potrzebowali forsy, a żaden z nich nie miał w tej chwili realnego źródła dochodu. Czekanie na to, aż któryś ze starszych Kainitów zapewni im płatną robotę, było raczej marną opcją. Jeśli chcieli przetrwać, lub nawet więcej, egzystować na jakimś pewnym pułapie, nie musząc martwić się o to, czy starczy im pieniędzy do końca miesiąca, to musieli wziąć sprawy w swoje ręce i sami rozkręcić jakiś biznes. Plan jaki ułożył sobie w głowie Johnston, by następnie przedstawić go swojemu współpracownikowi, gdzie we dwójkę poniekąd tworzyli na tym etapie małą koterię, wydawał się być dla obu Neonatów sensowny. Zgodzili się, by wspólnie wyruszyć w poszukiwaniu związanych z O’Donnelami cwaniaków. Wedle słów Johnstona, ten gang to miały być płotki, a więc stosunkowo łatwy cel. Poza tym, że kręcili swoją operację gdzieś na południu miasta, nie wiedzieli nic więcej, to też musieli zasięgnąć języka w znajdujących się w tamtych rejonach irlandzkich speakeasy.
W kwestii barów było nieco pod górkę. Za życia Noah raczej nie kręcił się między kieliszkami alkoholu tak często, a już na pewno nie w otoczeniu iroli. Z kolei Galloway w Chicago przebywał dość krótko, bo raptem parę lat, to i nie znał aż tak dobrze tamtejszego otoczenia, nie mówiąc o lokalnych grupach przestępczych. Mimo to, nazwisko O’Donnell faktycznie zdawało mu się jakby znajome. Niemniej, ta spontaniczna decyzja sprawiła, że nieumarli postanowili martwić się o szczegóły dopiero po dotarciu w tamte rejony.
Złapali taksówkę i ruszyli, jadąc w dół miasta i coraz bardziej oddalając się od tętniącego życiem serca Chicago, docierając do mniej zaludnionych rejonów. Ostatecznie mężczyźni wysiedli gdzieś w południo-wschodniej części Southwest Side. Klimat tego miejsca był zgoła inny, niż to, do czego przywykli. Rejon ten charakteryzował się bardziej industrialnym stylem, będąc domem dla lokalnej kolei, a także robotniczych blokowisk. Teraz, skoro już tam byli, pytanie brzmiało; co dalej? Po chwili namysłu doszli do wniosku, że w okolicy mógł być jakiś bar, ale nie byli co do tego pewni, a absolutnej pewności nie mogli już na pewno mieć w kwestii tego, czy należał on rzeczywiście do Irlandczyków. Marcus musiał zdać sobie w którymś momencie sprawę, że miał przecież kontakt, który mógł potencjalnie pomóc namierzyć pożądany lokal. Jego ghul, jako mundurowy, nawet mimo niskiej rangi, powinien w miarę dobrze znać miasto. Do spotkania z nim jednak było trochę czasu, a ambitni krwiopijcy nie mieli zamiaru czekać, tak więc ta opcja zdobycia informacji odpadała.
Mieli już plan na to, jak rozegrać samą rozmowę. Najpierw jednak trzeba było delikwentów znaleźć, a przecież speakeasy w mieście nie miały nad drzwiami wywieszonych banerów, informujących o sprzedawanym alkoholu. Dawniej bary były dostępne dla wszystkich i nie trzeba było ich szukać. Jednak teraz dostęp do nich nie był już taki łatwy. Było to w tej sytuacji jak najbardziej zrozumiałe. Nikt nie życzył sobie przecież nalotu agentów prohibicji i zamknięcia interesu, lub w najlepszym przypadku zgarnięcia całego towaru, tak więc ostrożność i skryte działania były na porządku dziennym. Zwykli ludzie jednak chodzili do takich miejsc często i pili. Nietrzeźwych osobników dało się czasami zobaczyć na na mieście. Oznaczało to tyle, że sporo ludzi pragnących oderwania się od codzienności wiedziało, które lokale serwują nielegalne trunki. Być może to było dobrym punktem zaczepienia dla aspirujących biznesmenów.

Re: Krew i whiskey (I)

#2
Muzyka
Wbrew pozorom Noah Johnston zajmował się nielegalnym biznesem za życia. Kiedy spieprzył operację wpływowego polityka, utracił swoją licencję w formie kary i uniemożliwiono mu odzyskanie jej. Wtedy właśnie zajął się leczeniem ludzi ulicy, których nie było stać na specjalistyczne szpitale. Johnston był znakomitym chirurgiem, a zadowoleni pacjenci polecali go, przez co zawsze miał kogo leczyć, aż do czasu otworzenia legalnego biznesu domów pogrzebowych.
Noah nie posiadał wielu umiejętności, którymi dysponowali Spokrewnieni Camarilli. Brakowało mu ulicznego sprytu, kontaktów z przestępczością; brutalnej i bezpardonowej siły burzącej ściany, wywołującej strach; czy opętanych jego osobowością śmiertelników. Balsamista miał pod górkę i każde zadanie, jakie podejmował się jako wampir, było trudnym wyzwaniem. To, co go wyróżniało to fakt, że jeśli dano mu czas na przemyślenie rzeczy, robił to od a do z. Był wyjątkowo inteligentną i spostrzegawczą osobą, jego umysł działał powoli, jednak jak dobrze naoliwiona maszyna zdolna przemielić mnóstwo danych.
Panowie mieli czas, dlatego Johnston raz jeszcze przedstawił Marcusowi plan, kiedy już opuścili klub Irene. Rzeczowo, precyzyjnie, jak profesor dla studenta.
Po pierwsze wywiad. Musieli odnaleźć gang, odnaleźć sposób na infiltrację oraz oszacowanie ich kapitału. Następnie, jeżeli gang funkcjonował wydajnie, podjąć kroki, aby ich przejąć. Ich fortel był w tym punkcie.
Po drugie akcja. W momencie uzyskania danych panowie wycofaliby się z pola operacji, żeby ustalić strategię do pochłonięcia kapitału gangu lub sprawienie, aby gang pracował dla nich. Jeżeli zabiliby kogoś po drodze, potrzebowaliby planu, gdzie mogliby pozbyć się ciał. Śmierć była niechciana, zupełną ostatecznością jak cały plan poszedłby się kochać, niemniej warto to ustalić na wszelki wypadek.

W momencie wejścia do taksówki Noah już zaczął pracować. Wypalił krew, aby wyglądać żywo (-1 Punkt Krwi). Nie mógł stracić okazji wypytania taksówkarza o irlandzkie bary. Najpierw, zanim zadał jakiekolwiek pytanie kierowcy, zaczął niewinną pogawędkę z Marcusem. Aktualny ubiór Johnstona sugerował, że był jakimś lepiej prosperującym robotnikiem czy nawet kimś, kto znalazł się na pierwszym szczebelku klasy średniej. Dlatego sprzedał kit, że był po drugiej zmianie w fabryce i chciał się napić ze swoim przyjacielem Marcusem. Dodał potem, że chętnie skosztowałby whiskey.
Jeżeli kierowca połknął haczyk i dałby się wciągnąć w rozmowę, wtedy Noah sugestywnie spojrzałby na Gallowaya, aby poprowadził rozmowę, ponieważ skubany był charyzmatyczny. Noah był ostatecznym argumentem: miał pieniądze, więc mógł zapłacić za informacje. Kiedy Marcus nawijał, Noah czasami coś wtrącał, ale głównie milczał, ponieważ swoją zdolnością empatii próbowałby oszacować, jak wiarygodny był taksówkarz i czy nie kłamał.
Cel był jeden: dowiedzieć się o jakimkolwiek speakeasy w okolicy i poznać sposób wejścia do środka.

— Marcus, pytanie pijaków na ulicy to nasza desperacka ostatnia szansa, więc na razie nie róbmy tego. Bo jeszcze pomyślą, że jesteśmy jakimiś kretynami. Albo gorzej, z policji. Kto normalny pyta nieznajomych na ulicy o lokalizację speakeasy? Słuchaj, mam taki jeden kontakt. Idziemy szukać budki telefonicznej.
Noah postanowił skontaktować się ze swoim dawnym znajomym, od którego załatwił utensylia i leki, kiedy jeszcze prowadził nielegalną działalność medyczną. George White był dilerem, więc musiał załatwiać skądś alkohol, ergo miał dojścia. Jeżeli Noah dodzwoniłby się do swojego kontaktu, powiedziałby, czy nie znał przypadkiem jakiegoś miejsca na Southwest Side. Johnston postanowił kłamać. Powiedziałby, że pokłócił się z żoną i chciał się urżnąć jak świnia, ale nie wiedział gdzie i jak. Ludzka potrzeba i prostota czasem otwierała lepiej drzwi, niż jakieś wyrafinowane kłamstwa.

Oczekiwał również tego, że jego partner zaprezentowałby swoją metodę pozyskanie informacji. Wspólne działanie oszczędzało czas i dawało większą szansę na powodzenie. Jeżeli Marcus potrzebował w swoim planie pomocy Johnstona, ten robiłby wszystko, aby mu pomóc.

Re: Krew i whiskey (I)

#3
Świat pełen jest różnorakich truizmów, prawd tak banalnych, że nie ma sensu nawet o nich wspominać, gdyż nawet dziecko o nich wie. Słońce wschodzi o świcie, trawa jest zielona, a bezdomni i taksówkarze wiedzą o mieście najwięcej ze wszystkich jego mieszkańców.
Zwłaszcza jeśli chodzi o informacje dotyczące mniej godnych powszechnego szacunku okolic i dziedzin miejskiego życia, jak na przykład nielegalne gorzelnie i nadzorujące je gangi.
Sam Marcus nie raz i nie dwa miał okazję w swoim życiu i nieżyciu zaczerpnąć języka wśród różnych miejskich taksówkarzy, aby odnaleźć ludzi potrzebujących wizyty z jego strony. Niby losowo rzucony komentarz, pytanie o dobrą restaurację w okolicy czy coś podobnego - wiele może zmotywować przewoźnika do rozgadania się na jakiś ciekawy temat. Noah robił właśnie to.
Galloway, naturalnie, sam wypalił trochę krwi, by nie wyglądać już jak trup (-1 Punkt Krwi) i przez chwilę wsłuchał się w historyjkę wymyśloną przez Johnstona. Gdy nadeszła odpowiednia chwila, dołączył do niej i wspomniał ciepłym tonem, jak to podczas służby na froncie trafiło mu się towarzystwo irlandzkiego żołnierza, który poczęstował go przemyconą flaszką tradycyjnej irlandzkiej whiskey. Robert - bo tak nazwał swojego wymyślonego przyjaciela z frontu - zginął potem, rozerwany ogniem artyleryjskim i tamtego dnia Marcus postanowił co roku czcić pamięć towarzysza broni takim samym trunkiem, którym został poczęstowany. Toast za Wesołego Bobby'ego! Naturalnie postępująca prohibicja - splunąłby tutaj, gdyby nie miał szacunku do pracy taksówkarza i jego wozu - uniemożliwiała mu kontynuację tej szlachetnej tradycji. Lecz może pan kierowca będzie wiedział, gdzie lub przez kogo zaopatrzyć się w prawdziwą irlandzką whiskey?
Opuściwszy taksówkę, Marcus odprowadził Noaha wzrokiem, gdy ten ruszył ku budce telefonicznej. Sam również miał swój kontakt, który mógł coś wiedzieć - to prawda. Był jednak problem, a raczej dwa problemy. Nie miał do niego osobistego numeru telefonu, a dzwonienie na komendę, by zapytać o tego konkretnego funkcjonariusza to proszenie się o kłopoty - to po pierwsze. Po drugie Oscar był już zajęty czymś innym. Niech skupi się na jednej rzeczy. Zresztą właśnie za to ma mu zapłacić w krwi.
Tymczasem sam postanowił rozejrzeć się po samej okolicy, w której wysiedli. Być może gdzieś pośród budynków, na murach lub między nimi znajdzie jakąś nieprawidłowość - jakiś znak lub dyskretny sygnał mający pokazać potencjalnemu poszukiwaczowi trunków lub samemu przemytnikowi, gdzie się kierować. Słyszał, że niektórzy bezdomni kultywowali swój własny język symboli, którym sygnalizowali innym bezdomnym, co gdzie jest i tak dalej. Może, tylko może, tutaj funkcjonowało coś podobnego?
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Krew i whiskey (I)

#4
Nieumarli głowili się nad strategią, jaką mieli objąć w drodze do znalezienia właściwego lokalu. Jeśli nie chcieli przestraszyć postronnych, bądź wzbudzić podejrzenia przepytując ich,, musieli zrobić to z głową. Oczywiście, oboje zaczęli od przybrania bardziej ludzkiego wyglądu, co by przynajmniej sprawiać wrażenie żyjących i oddychających członków Chicagowskiej społeczności, i nie zniechęcać do siebie ludzi samym niezdrowym kolorem skóry. Reszta ich aparycji zdawała się zdawać egzamin, przynajmniej pozornie. Siedząc już wewnątrz pojazdu, można było przejść do interesów spróbować wywiedzieć się czegoś od przewoźnika, który transportował dwójkę wampirów do Southwest Side.
Inicjatywę przejął Noah, próbując podejść stosunkowo młodego mężczyznę za kółkiem, który z początku nie wydawał się chętny do pogaduszki, a gdy wspomniał o fabryce i chęci zatopienia zmęczenia w kieliszku alkoholu, widać było jego zdziwienie. Gdy Noah wspomniał o wynagrodzeniu pieniężnym, kierowca zaśmiał się mówiąc, że przecież dobrze się napić można tutaj, na miejscu. Był w stanie wskazać im jedną, czy nawet dwie, znane mu lokacje w okolicach Lower West Side. Nawet nie trzeba było daleko jechać. Dopytał też, w której fabryce pracują, wspominając że chyba w najbliższej okolicy klubu, skąd się zabrali taksówką, żadnej nie było.
Rozmowa w końcu przekierowana została na historyjkę o irlandzkiej whisky, mocno sugerującej czego klienci rzeczywiście chcieli, a czego nie mogli dostać wyżej. Jasne, pewnie były tam dobrej jakości trunki, ale wątpliwe, by w jakiś sposób trafił tam wyrób z rąk Irlandczyków. Przyznał, iż słyszał jedynie, że jakieś ich trunki można dostać w barach na południu miasta. Parę razy wiózł nawet ludzi z tamtych rejonów, ale nie wpadł na pomysł, by się ich o to dopytać. Stwierdził, iż miał nadzieje, że jeśli uda im się taki lokal znaleźć, to jeśli przyjdzie im się znów zobaczyć, to dadzą mu znać, śmiejąc się przy tym.
Ostatecznie więc nie udało się od taksówkarza uzyskać informacji, choć był skłonny do rozmowy i zawiezienia Spokrewnionych do znanego mu speakeasy. Dojechali więc do Southwest Side i tam wysiedli. Noah zapłacił za przejazd, co dla Marcusa musiało być zbawienne, wziąwszy pod uwagę jego niezbyt głębokie kieszenie.
Na miejscu bezklanowiec wskazał na ważną rzecz, której musieli unikać, o ile nie okaże się to jedyną opcją. Póki co mieli jakieś rozwiązania, więc nie musieli się jeszcze posuwać do zaczepiania podchmielonych śmiertelników na ulicy. Noah postanowił zadzwonić do swojego znajomego, mając nadzieję, że ten będzie w stanie rzucić nieco światła na tę sprawę i nakierować nieumarłego na jakiś trop.
White po dobrej chwili odebrał telefon, witając Noaha i pytając o jego samopoczucie. Na szczęście nic nie wspomniał o poszukiwaniu wampira, co było dobrymi wieściami. Oznaczało to, że Shad i Patricia jeszcze nic nikomu nie zgłaszali po urwanym telefonie Johnstona. Ale tak naprawdę nie sposób było wiedzieć na jakim etapie wszystko było po ich stronie. Mógł mieć tylko nadzieję, że nikt nie będzie go aktywnie szukać. W toku rozmowy George okazał pewne zrozumienie i wspomniał, że zna jeden lokal. Podał adres, który mieścił się spory kawałek, bo kilka przecznic dalej. Parias dowiedział się od mężczyzny tylko tyle, że można tam wypić alkohol. Jednak to, czy było to miejsce zarządzane przez Irlandczyków, czy nie, pozostawało tajemnicą, i udanie się tam byłoby, mimo wszystko, strzałem w ciemno.
Tymczasem samozwańczy detektyw, który wiedział, że nie ma możliwości pozyskać informacji od swojego ghula, przynajmniej w tym momencie, postanowił zbadać teren. Co prawda nie znał tego miasta tak dobrze, jak swojego rodzimego, ale znał pewnie metody ludzi ulicy - nawet jeśli tylko ze słyszenia - które obce były szarym obywatelom, a nawet i wielu mundurowym. Skupiał się więc na detalach, które mogły wydawać się pozornie nieistotne. Szukał czegokolwiek, mogącego układać się w jakiś wzorzec. Spędził dobrą chwilę rozglądając się po okolicy, obserwując mury budynków i inne elementy otoczenia. W czasie gdy jego partner rozmawiał przez telefon, jego śledztwo zdawało się, że… odniosło wreszcie pewien skutek. Z tyłu jednego z pobliskich budynków, na murze, udało się Gallowayowi dostrzec ledwo widoczny, skromnej wielkości malunek. Kainita musiał podejść bliżej i dobrze się mu przyjrzeć, by dojrzeć, iż jest to amatorska ilustracja czegoś, co przypominało harfę. Czyżby była to harfa celtycka? Jeśli tak, to byłby to właściwy trop, zważywszy na historię i znaczenie tego symbolu. W którym jednak kierunku wskazywała? Jedyne, co przychodziło na myśl, to łuk skierowany w przeciwną stronę do tej, gdzie instrukcje otrzymał Noah.

Re: Krew i whiskey (I)

#5
Noah podziękował White-owi za informacje, a następnie postanowił podzielić się nimi z detektywem.
— Mój kontakt zdradził mi, że kilka przecznic dalej znajduje się bar— wyjawił otrzymaną informację konfidencjonalnym tonem.
Balsamista sugestywnie spojrzał na towarzysza, zachęcając go do podzielenia się własnymi obserwacjami.

Re: Krew i whiskey (I)

#6
Marcus rozumiał potrzebę bezdomnych i typów spod ciemnej gwiazdy do posiadania swojego własnego języka, niedostępnego dla niewtajemniczonych. Pozwalało na bezproblemową komunikację między sobą nawzajem, przekazywanie wiadomości, wyznaczanie bezpiecznych ścieżek. Być może również Spokrewnionym przychodziło tworzyć swoje własne języki ukryte w otoczeniu, wyraźne wyłącznie dla nich. Być może, gdyby zdarzył się moment, w którym przyjdzie nieumarłym jeszcze bardziej uważać na śmiertelników i utrzymanie Maskarady w całości, nie będą mieli innej opcji niż skonstruowanie swojego własnego "wampirzego esperanto".
Noah zakończył rozmowę, podzielił się swoimi spostrzeżeniami z detektywem. Galloway pokiwał głową. Dobry trop. A jednak nie dawał mu spokoju znak, który sam odnalazł.
- Swoją drogą wiedziałeś, że bezdomni mają swój własny język? Oparty o symbole - zagadnął towarzysza. - Niby nic nieznaczące rysunki umieszczone tam, gdzie niby łatwo je przeoczyć, chyba że sam wiesz, gdzie spojrzeć. Dla normalnych ludzi to tylko jakieś kółka, krzyżyki czy inne dziwne znaczki, jakby ktoś sobie rysował z nudów po ścianach, dla wtajemniczonych zaś to jak drogowskazy. Na przykład tutaj, o! - Wskazał Johnstonowi mur, na którym widniało jego znalezisko. - Zobacz tam. Harfa. Symbol Irlandii. W dodatku w takim miejscu, gdzie tylko wtajemniczony by ją zobaczył. Myślę, że gdyby pójść w kierunku, który wskazuje jej łuk, dotarlibyśmy do jednego z tych... mniej oficjalnych lokali O'Donneli. Kto wie, może nawet do samej gorzelni czy rozlewni.
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Krew i whiskey (I)

#7
Wzmianka o sekretnym języku bezdomnych zaintrygowała bezklanowca. Lubił wiedzieć, wnikać, penetrować i wyściubiać nosa w wszelkie sprawy. Noah nigdy nie przejmował się bezdomnymi, bo o nich po prostu nie myślał. Nie spodziewał się, że przedstawiciele najniższej klasy społecznej, często znarkotyzowani, zaniedbani lub, zwyczajnie, pijani opracowali ukryty system sygnałów.
— Interesujące. Nie wiedziałem, że żebracy są zdolni do czegoś takiego. Chociaż, nie powinno to dziwić. Jak się nad tym głębiej zastanowić, ma to sens — pomyślał głośno, dając się poprowadzić Marcusowi.
Detektyw podkreślił, że mogli trafić na żyłę złota. Johnston wątpił, aby natrafili na samą gorzelnię czy rozlewnię, z całą pewnością nie byłaby ona oznaczona tak oczywistym symbolem jak harfa, chociaż ludzie bywali niesamowicie głupi, więc istniała taka możliwość.
— Oby to było speakeasy. Bo wtedy znajdziemy się w otoczeniu gości i łatwo będzie nam ich udawać. — Kiedy mówił, intensywnie patrzył na Gallowaya.
— W szczególności tobie. Przystojny, kawał chłopa, rezolutny, ale i przypierdolić może. Stwarzasz poczucie siły i raczej nikt rozsądny, ceniący swój komplet uzębienia, nie chciałby dmuchać w twoją kaszę. Dlatego zastanów się proszę, w jaki sposób poprowadzić rozmowę. Jeśli natrafimy od razu na produkcję, to wtedy włamiemy się tam, zbadamy wszystko, co się tylko da zbadać, zerkniemy na dokumenty i zmywamy się. Upominam, że na tym etapie pozyskujemy informacje. No, słuchamy tego, co w trawie piszczy, mój drogi kolego.

Re: Krew i whiskey (I)

#8
Rozmowa telefoniczna przebiegła dość nieźle, i choć Noah nie uzyskał nazbyt szczegółowych informacji, to miał pewien punkt zaczepienia. Powrócił do swojego kompana, który zakończył właśnie badać teren, znajdując przy tym wskazówki, których szukał, i które miały doprowadzić go potencjalnie do baru Irlandczyków.
Dwójka wampirów wymieniła się informacjami, jakie zdobyli, oboje zaintrygowani znaleziskiem w postaci symboli takich, jak ten na tyle budynku. Postronni nie tylko nie mieliby pojęcia co znaczy, ale najpewniej nawet by go nie zauważyli. Jednak doświadczony, nieumarły detektyw wiedział jak się za to zabrać. Dzięki temu Spokrewnieni mieli klarowną poszlakę, którą mogli podążyć.
Oczywiście nie obyło się bez nakreślenia przez Johnstona planu działania i celu, jaki oboje mieli osiągnąć. Wszystko opierało się w danej chwili o kwestię znalezienia informacji. Użytecznych informacji, które mogły pomóc wampirom zbudować… lub przejąć… biznes alkoholowy. Zwinięcie jakimś gangsterom ładunku z alkoholem, albo nawet lepiej, całej warzelni, byłoby niemałym sukcesem dla tych ambitnych biznesmenów.
Podążając bocznymi uliczkami szukali kolejnych malunków, mających wskazać im kierunek. Oboje z uwagą przyglądali się ścianom, murom i drewnianym ogrodzeniom, znajdując kolejne, skąpane w półmroku ilustracje harfy, prowadzące ich do celu. W oddali mogli zasłyszeć szczekanie, a w którymś momencie nawet i trzask szkła, któremu towarzyszyło darcie gęby.
Symbole harfy doprowadził w końcu nieumarłych pod niepozorny, czteropiętrowy budynek, gdzie na parterze znajdował się przybytek z zasłoniętymi oknami, bez żadnego szyldu, ani oznaczeń. Ruch był tam jednak stosunkowo duży, szczególnie biorąc pod uwagę późną godzinę. Wszystko wskazywało na to, że są na miejscu.
Otwierając drzwi i przechodząc przez mały, ciasny hol, w ich oczy momentalnie rzuciła się irlandzka flaga wisząca nad barem. Wesołe towarzystwo składające się głównie, ale nie wyłącznie, z mężczyzn, doskonale się bawiło. I głośno, z wznoszonymi toastami i uderzeniami kieliszków. Było widać co najmniej kilku gości, którzy byli urżnięci do tego stopnia, że lepiej było nie odpalać zapałki przed ich ustami, gdyż zamieniliby się w ziejące ogniem bestie, co z resztą dobrze oddawałoby ich dobrze znany temperament. Mówiąc o temperamencie, nie brakowało widoku dwójki facetów po trzydziestce, którzy okładali się po gębach, podczas gdy klienci nieopodal im kibicowali. Obyło się bez zniszczenia mienia, a sama walka zdawała się prawie przyjacielska, oceniając po interakcji oponentów. Za samym barem stała, o dziwo, kobieta. Nie wyglądała na delikatną, w żadnym razie. Ta brązowowłosa, stosunkowo szczupła istota mająca koło trzydziestki na karku miała bystry wzrok i ostre spojrzenie. Wystarczył jeden gest, by spity awanturnik, zaczepiający ludzi i wykrzykiwujący wulgaryzmy w rogu po drugiej stronie spotulniał i usiadł na swoim miejscu.
Kilku delikwentów zwróciło uwagę na dwójkę nowoprzybyłych, w tym i obsługa lokalu, mierząca obu od stóp do głów. Nikt jednak ich nie zaczepił ani nie skomentował obecności obcych. Musieli jednak postępować ostrożnie, jeśli chcieli osiągnąć swój cel i nie wzbudzić podejrzeń. Ostrożny dobór słów i dobrane historyjki były kluczowe, celem pozyskania użytecznych dla nich informacji.

Re: Krew i whiskey (I)

#9
Johnston czuł się nieswojo, kiedy wkraczał do miejsca wypełnionego ludźmi. Nie tylko dlatego, że nie przepadał za tłumami. Jako młody drapieżnik nocy wkraczający do tętniącego życiem lokalu, musiał trzymać w garści budzące się w nim instynkty, kiedy przemykał niczym zjawa pomiędzy żyjącymi. Owo życie, manifestujące się w krwi obijających się po mordach mężczyzn, hałasy, śmiechy oraz wrzaski wzbudzało w Noahu potrzebę zapolowania. Nie był już człowiekiem, z każdą nocą nieśmiertelne vitae gęstniało, pochłaniając iskierkę po iskierce człowieczeństwa wampira.
Dawniej czynił to bez wysiłku, jednak teraz Noah musiał poświęcić uwagę oraz mistyczne pokłady energii w swej krwi, żeby zasymulować istotę ciepłokrwistą. (- 1 Punkt Krwi).
— Zamówmy coś u barmanki — zasugerował kompanowi. — Spróbuj ją oczarować, to łatwiej będzie nam dokopać się do informacji.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości

cron