Noah Johnston | Marcus Galloway
Wiele zmieniło się w ciągu ostatnich nocy. Niedawno wprowadzony w świat mroku Neonata zaczął wykazywać się pociągiem do nielegalnego biznesu. Za życia było to nie do pomyślenia. Nawet gdy Noah stał się jednym z krwiopijców, jego moralność mocno utrudniała mu angażowanie się w brudne interesy. Jego perspektywa uległa jednak znaczącej zmianie, a jego metody stały się bardziej wyrachowane. Był nieco mniej moralny, a bardziej praktyczny. W obecnych nocach liczyło się głównie przetrwanie, a tam bardzo niewiele miejsca było na przepełnione heroizmem i moralnością mrzonki. Również Marcus miał świadomość tego, że musi dbać o swoją egzystencję i zapewnić sobie chociaż minimum dobrobytu. Z resztą, nawet jeśli miał upierdzielić kilka łbów jakiś parszywych gangsterów, to nie ugodziłoby to w jego własną moralność. Nie widział wartości w gnidach żerujących na cierpieniu innych, a ci miastowi kryminaliści dorabiających się grosza kosztem innych ludzi raczej nie mieli nieskalanych krwią dłoni.
Oboje Spokrewnieni potrzebowali forsy, a żaden z nich nie miał w tej chwili realnego źródła dochodu. Czekanie na to, aż któryś ze starszych Kainitów zapewni im płatną robotę, było raczej marną opcją. Jeśli chcieli przetrwać, lub nawet więcej, egzystować na jakimś pewnym pułapie, nie musząc martwić się o to, czy starczy im pieniędzy do końca miesiąca, to musieli wziąć sprawy w swoje ręce i sami rozkręcić jakiś biznes. Plan jaki ułożył sobie w głowie Johnston, by następnie przedstawić go swojemu współpracownikowi, gdzie we dwójkę poniekąd tworzyli na tym etapie małą koterię, wydawał się być dla obu Neonatów sensowny. Zgodzili się, by wspólnie wyruszyć w poszukiwaniu związanych z O’Donnelami cwaniaków. Wedle słów Johnstona, ten gang to miały być płotki, a więc stosunkowo łatwy cel. Poza tym, że kręcili swoją operację gdzieś na południu miasta, nie wiedzieli nic więcej, to też musieli zasięgnąć języka w znajdujących się w tamtych rejonach irlandzkich speakeasy.
W kwestii barów było nieco pod górkę. Za życia Noah raczej nie kręcił się między kieliszkami alkoholu tak często, a już na pewno nie w otoczeniu iroli. Z kolei Galloway w Chicago przebywał dość krótko, bo raptem parę lat, to i nie znał aż tak dobrze tamtejszego otoczenia, nie mówiąc o lokalnych grupach przestępczych. Mimo to, nazwisko O’Donnell faktycznie zdawało mu się jakby znajome. Niemniej, ta spontaniczna decyzja sprawiła, że nieumarli postanowili martwić się o szczegóły dopiero po dotarciu w tamte rejony.
Złapali taksówkę i ruszyli, jadąc w dół miasta i coraz bardziej oddalając się od tętniącego życiem serca Chicago, docierając do mniej zaludnionych rejonów. Ostatecznie mężczyźni wysiedli gdzieś w południo-wschodniej części Southwest Side. Klimat tego miejsca był zgoła inny, niż to, do czego przywykli. Rejon ten charakteryzował się bardziej industrialnym stylem, będąc domem dla lokalnej kolei, a także robotniczych blokowisk. Teraz, skoro już tam byli, pytanie brzmiało; co dalej? Po chwili namysłu doszli do wniosku, że w okolicy mógł być jakiś bar, ale nie byli co do tego pewni, a absolutnej pewności nie mogli już na pewno mieć w kwestii tego, czy należał on rzeczywiście do Irlandczyków. Marcus musiał zdać sobie w którymś momencie sprawę, że miał przecież kontakt, który mógł potencjalnie pomóc namierzyć pożądany lokal. Jego ghul, jako mundurowy, nawet mimo niskiej rangi, powinien w miarę dobrze znać miasto. Do spotkania z nim jednak było trochę czasu, a ambitni krwiopijcy nie mieli zamiaru czekać, tak więc ta opcja zdobycia informacji odpadała.
Mieli już plan na to, jak rozegrać samą rozmowę. Najpierw jednak trzeba było delikwentów znaleźć, a przecież speakeasy w mieście nie miały nad drzwiami wywieszonych banerów, informujących o sprzedawanym alkoholu. Dawniej bary były dostępne dla wszystkich i nie trzeba było ich szukać. Jednak teraz dostęp do nich nie był już taki łatwy. Było to w tej sytuacji jak najbardziej zrozumiałe. Nikt nie życzył sobie przecież nalotu agentów prohibicji i zamknięcia interesu, lub w najlepszym przypadku zgarnięcia całego towaru, tak więc ostrożność i skryte działania były na porządku dziennym. Zwykli ludzie jednak chodzili do takich miejsc często i pili. Nietrzeźwych osobników dało się czasami zobaczyć na na mieście. Oznaczało to tyle, że sporo ludzi pragnących oderwania się od codzienności wiedziało, które lokale serwują nielegalne trunki. Być może to było dobrym punktem zaczepienia dla aspirujących biznesmenów.
Wiele zmieniło się w ciągu ostatnich nocy. Niedawno wprowadzony w świat mroku Neonata zaczął wykazywać się pociągiem do nielegalnego biznesu. Za życia było to nie do pomyślenia. Nawet gdy Noah stał się jednym z krwiopijców, jego moralność mocno utrudniała mu angażowanie się w brudne interesy. Jego perspektywa uległa jednak znaczącej zmianie, a jego metody stały się bardziej wyrachowane. Był nieco mniej moralny, a bardziej praktyczny. W obecnych nocach liczyło się głównie przetrwanie, a tam bardzo niewiele miejsca było na przepełnione heroizmem i moralnością mrzonki. Również Marcus miał świadomość tego, że musi dbać o swoją egzystencję i zapewnić sobie chociaż minimum dobrobytu. Z resztą, nawet jeśli miał upierdzielić kilka łbów jakiś parszywych gangsterów, to nie ugodziłoby to w jego własną moralność. Nie widział wartości w gnidach żerujących na cierpieniu innych, a ci miastowi kryminaliści dorabiających się grosza kosztem innych ludzi raczej nie mieli nieskalanych krwią dłoni.
Oboje Spokrewnieni potrzebowali forsy, a żaden z nich nie miał w tej chwili realnego źródła dochodu. Czekanie na to, aż któryś ze starszych Kainitów zapewni im płatną robotę, było raczej marną opcją. Jeśli chcieli przetrwać, lub nawet więcej, egzystować na jakimś pewnym pułapie, nie musząc martwić się o to, czy starczy im pieniędzy do końca miesiąca, to musieli wziąć sprawy w swoje ręce i sami rozkręcić jakiś biznes. Plan jaki ułożył sobie w głowie Johnston, by następnie przedstawić go swojemu współpracownikowi, gdzie we dwójkę poniekąd tworzyli na tym etapie małą koterię, wydawał się być dla obu Neonatów sensowny. Zgodzili się, by wspólnie wyruszyć w poszukiwaniu związanych z O’Donnelami cwaniaków. Wedle słów Johnstona, ten gang to miały być płotki, a więc stosunkowo łatwy cel. Poza tym, że kręcili swoją operację gdzieś na południu miasta, nie wiedzieli nic więcej, to też musieli zasięgnąć języka w znajdujących się w tamtych rejonach irlandzkich speakeasy.
W kwestii barów było nieco pod górkę. Za życia Noah raczej nie kręcił się między kieliszkami alkoholu tak często, a już na pewno nie w otoczeniu iroli. Z kolei Galloway w Chicago przebywał dość krótko, bo raptem parę lat, to i nie znał aż tak dobrze tamtejszego otoczenia, nie mówiąc o lokalnych grupach przestępczych. Mimo to, nazwisko O’Donnell faktycznie zdawało mu się jakby znajome. Niemniej, ta spontaniczna decyzja sprawiła, że nieumarli postanowili martwić się o szczegóły dopiero po dotarciu w tamte rejony.
Złapali taksówkę i ruszyli, jadąc w dół miasta i coraz bardziej oddalając się od tętniącego życiem serca Chicago, docierając do mniej zaludnionych rejonów. Ostatecznie mężczyźni wysiedli gdzieś w południo-wschodniej części Southwest Side. Klimat tego miejsca był zgoła inny, niż to, do czego przywykli. Rejon ten charakteryzował się bardziej industrialnym stylem, będąc domem dla lokalnej kolei, a także robotniczych blokowisk. Teraz, skoro już tam byli, pytanie brzmiało; co dalej? Po chwili namysłu doszli do wniosku, że w okolicy mógł być jakiś bar, ale nie byli co do tego pewni, a absolutnej pewności nie mogli już na pewno mieć w kwestii tego, czy należał on rzeczywiście do Irlandczyków. Marcus musiał zdać sobie w którymś momencie sprawę, że miał przecież kontakt, który mógł potencjalnie pomóc namierzyć pożądany lokal. Jego ghul, jako mundurowy, nawet mimo niskiej rangi, powinien w miarę dobrze znać miasto. Do spotkania z nim jednak było trochę czasu, a ambitni krwiopijcy nie mieli zamiaru czekać, tak więc ta opcja zdobycia informacji odpadała.
Mieli już plan na to, jak rozegrać samą rozmowę. Najpierw jednak trzeba było delikwentów znaleźć, a przecież speakeasy w mieście nie miały nad drzwiami wywieszonych banerów, informujących o sprzedawanym alkoholu. Dawniej bary były dostępne dla wszystkich i nie trzeba było ich szukać. Jednak teraz dostęp do nich nie był już taki łatwy. Było to w tej sytuacji jak najbardziej zrozumiałe. Nikt nie życzył sobie przecież nalotu agentów prohibicji i zamknięcia interesu, lub w najlepszym przypadku zgarnięcia całego towaru, tak więc ostrożność i skryte działania były na porządku dziennym. Zwykli ludzie jednak chodzili do takich miejsc często i pili. Nietrzeźwych osobników dało się czasami zobaczyć na na mieście. Oznaczało to tyle, że sporo ludzi pragnących oderwania się od codzienności wiedziało, które lokale serwują nielegalne trunki. Być może to było dobrym punktem zaczepienia dla aspirujących biznesmenów.