Image

Martwi głosu nie mają (IV)

#1
Nadeszła ta noc, w której jego świeżo mianowany podopieczny miał podzielić się informacjami, które niewątpliwie zdobył. Czegoś musiał się dowiedzieć. Zresztą miał wystarczająco dobrą motywację w postaci nagrody, która go czekała za dobrze wykonaną robotę.
Mieli się spotkać w głównej sali, lecz Marcus siedział przez większość czasu na górze, w sekcji dla "VIPów". Nie chciał narzucać się gościom swoją chorobliwie bladą fizjonomią, a i nie było potrzeby, by przedwcześnie ujawniać się przed Oscarem. Zejdzie do niego, gdy nadejdzie odpowiednia pora. No i gdy faktycznie się pojawi. Dlatego na razie siedział spokojnie w Elizjum, czytał gazetę i oczekiwał cierpliwie na nadejście Jonesa. Specjalnie poprosił uprzednio pana Winchestera, bramkarza Elizjum, by poinformował go, kiedy pojawi się jego ghul; podał mu w tym celu opis mężczyzny, by ten wiedział, na kogo zwrócić uwagę.
Na razie pozostało mu czekać. Przy okazji zapozna się z wiadomościami w gazecie. Może wydarzyło się za dnia coś ciekawego...
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#2
Nie było to dawniej, jak dwadzieścia cztery godziny wcześniej, jak Galloway poznał Jones’a i zwerbował go jako swojego pierwszego ghula. Miał być narzędziem, które pomoże mu rozpracować tę sprawę. Być może nawet miał potencjał stać się permantnym pomocnikiem detektywa i nabyć trochę pokory i człowieczeństwa, których zdecydowanie mu brakowało.
Spokrewniony przybył do serca lokalnej śmietanki towarzyskiej, zarówno śmiertelnych jak i nieumarłych, wyróżniając się pośród nich swoją bardziej szorstką aparycją, zwracając uwagę przynajmniej kilku śmiertelników w drodze do celu. Pewnym krokiem przemknął przez budynek, zasiadając ostatecznie z dala od bydła, gdzie nikt nie przypatrywałby mu się podejrzliwie.
Osobnik pełniący funkcję bramkarza przy wejściu do Elizjum, miejsca do którego wstęp mieli wyłącznie Spokrewnieni i ich słudzy, przyjął informacje do wiadomości, z elegancją i szacunkiem pochylając głowę. Teraz pozostało czekać, aż nowy nabytek Kainity pojawi się na miejscu z informacjami, jakich oczekiwał.
Zaczytany w gazetę, Galloway miał okazję dowiedzieć się o sukcesach agentów prohibicji, lokalnych występach artystów ze świata muzyki, a także o pochwyconym przestępcy, który napadł na bank. Nie brakowało też bardziej ponurych wieści, zarówno tych, dodających kolejne wpisy w Chicagowskim nekrologu, czy choćby o zaginięciu nastoletniego chłopaka. Był przy tym cytat komendanda policji, który zapewniał, że są na jego tropie i jest kwestią czasu, zanim odstawią go całego i zdrowego do domu.
Ze skupienia na treści stronic wyrwał Marcusa pracownik Elizjum, informujący go o przybyciu Oscara na miejsce. Mężczyzna nie znał hasła, jakimi posługiwali się nieumarli, to też przyszło mu czekać przed wejściem. Gdy Marcus zszedł na dół, jego oczom ukazał się mężczyzna w niepozornym, szarym odzieniu i kapeluszu, jak i również o bardziej pokornej postawie. Jones nie wyróżniał się w tym momencie niczym pośród szarych obywateli tego miasta, których nękał mając na sobie mundur. Czekał ze znużonym wyrazem twarzy, jednak gdy tylko zobaczył nadchodzącego Spokrewnionego, uniósł do góry dłoń, patrząc na niego z widocznie rosnącą ekscytacją.

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#3
Przez chwilę zupełnie zapomniał o całym bezbożnym świecie wokół, skupiony na lekturze, chociaż wiadomości, które wyczytał, prędko sprowadziły go na ziemię. Kolejny długi nekrolog i kolejne zaginięcie. I oczywiście, że komentarz komendanta zaraz obok, bo przecież trzeba zagwarantować ludziom, że wszystko będzie dobrze. Tak samo jak było dobrze w sprawie, którą teraz on wziął na swoje barki?
Wreszcie pojawił się obok niego Winchester. Ach, czyli w końcu przyszedł. Marcus złożył gazetę, odłożył ją na stół - niech ktoś inny sobie poczyta, jeśli chce - i ruszył na dół, do Oscara. Przedtem jednak, aby nie zaniepokoić śmiertelnych bywalców klubu, spalił trochę krwi, żeby wyglądać nieco żywiej (-1 Punkt Krwi). Jones ubrał się po cywilnemu, tak jak mu kazał. I nawet lepiej wyglądał tak niż w mundurze. W odpowiedzi na jego ekscytację, Marcus jedynie skinął w jego kierunku głową.
- Przyszedłeś. Dobrze - powiedział spokojnym, uprzejmym tonem i podszedłszy do niego, wskazał ręką drogę do głównej sali. Teoretycznie mógł spotkać się z nim na górze, lecz Oscar nie był w żaden sposób poinformowany o "regułach" Elizjum i o swojej obecnej sytuacji, a Galloway nie miał zamiaru ryzykować złamania maskarady. - Chodź. Usiądziemy gdzieś z boku i opowiesz mi, czego się dowiedziałeś.
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#4
Mało optymistyczne wieści opisane na trzymanym w ręce papierze jedynie zirytowały bardziej wampira, który nie wierzył w bajeczki opowiadane przez mundurowych. To były w końcu standardowe formuły dla publiki mające na celu uspokojenie ludzi. Nawet jeśli było naprawdę źle, to dbano o to, by nie powstała panika ani nie uniosły się głosy przeciwko bezradnym służbom.
Koniec lektury. Na miejscu zjawił się informator Marcusa. W sam czas. Nieumarły upewnił się, że nie wychodzi ze swojego kąta trupio blady i dopiero po nabraniu trochę koloru (-1 PK) ruszył na dół, gdzie czekał na niego uradowany widokiem swojego ‘szefa’ Oscar.
Utrzymując swojego ghula z dala od wciąż obcego mu świata mroku, Galloway zabrał go do głównego holu, by tam dowiedzieć się jakie informacje Jones zdobył przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny. Dotarli do pomieszczenia i usiedli pod ścianą, z dala od innych gości klubu. Policjant rozejrzał się podejrzliwie dookoła, po czym wyciągnął z wewnętrznej kieszeni swojej marynarki parę złączonych, dwa razy złożonych kartek papieru, na których widać było notatki. Przyjrzał się im i zwrócił się do detektywa.
ImageCała ta sprawa z Elizabeth Davis śmierdzi na kilometr. Mój przełożony chciał tę sprawę zakopać sześć stóp pod ziemią, ale na szczęście trochę czasu musi minąć, zanim będą mogli rzucić to na dno pudła w archiwum, więc jeszcze udało mi się przeryć zapiski z tej sprawy. — Nie czekając na dalszą komendę, po prostu zaczął relacjonować swoje znaleziska.
ImageOględziny wykazały, że kobieta nie została zabita w alejce, gdzie ją znaleziono. Nie było w okolicy śladów, które by na to wskazywały, no i zmiany na ciele też potwierdziły, że jej zgon miał miejsce jakiś czas zanim zwłoki zostały tam porzucone. Nie ma wątpliwości, że przyczyną zgonu było uduszenie. Co ciekawe, do publiki jedyne co się przedostało, to właśnie informacja o uduszeniu, cała reszta była objęta ścisłą tajemnicą. — Westchnął ciężko dalej przeglądając swoje notatki.
ImageSzukałem jakiś powiązań, które mogłyby wskazać na to kto i dlaczego ją zabił, ale w jej papierach nic nie ma. Ta kobieta jest czysta jak łza. Była głową niedużej spółki, która organizowała lokale dla bezdomnych i pomagała im znaleźć zatrudnienie. Niezamężna, bezdzietna, bez nałogów, z raptem paroma mandatami za złe parkowanie. Miała jakieś grubsze kontakty z jakimiś filantropami, którzy mogli ją w jakiś sposób wesprzeć, ale to tyle. Nie mieszała się w nic nielegalnego, nie łaziła się po żadnych szemranych lokalach. Nic.
ImageNie wiem co się stało, ale Burnett po prostu wziął i odkreślił tę sprawę jako rozwiązaną, wpisując ją jako ofiarę nieszczęśliwego wypadku. Za cholerę nie jestem w stanie ci powiedzieć czy dostał od kogoś w łapę czy jaka cholera. Nie spytam go o to, bo mi łeb urwie. — Spojrzał na Marcusa oczekując na jego reakcje. W jego oczach było widać pewną obawę, jakby zastanawiał się, czy zostanie pochwalony, czy znów oberwie.

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#5
Usiedli i Jones zaczął opowiadać, podarowawszy swojemu szefowi dokumenty. Najpierw pozwoli mu się wypowiedzieć, dopiero potem im się przyjrzy. Założywszy ręce na piersi, Marcus słuchał w milczeniu relacji Oscara. Raz po raz kiwał głową na znak, że rozumie; że nadąża. Już teraz trybiki w jego głowie zaczęły pracować, łączył po cichu kropki...
Relacja Oscara pokrywała się z relacją Charlesa. Elizabeth Davis była czysta jak łza. Społeczniczka, nie sposób powiedzieć o niej złego słowa. I ktoś postanowił pozbawić to miasto kogoś tak czystego. Przez chwilę przebiegła mu po głowie filozoficzna myśl, że Elizabeth urodziła się w złym miejscu, w złym czasie; że dzisiejsze Chicago nie było gotowe na przyjęcie jej do siebie. Co za podła sprawa. Aż nabrał ochoty, by zamówić coś do jedzenia tylko po to, by to zwrócić chwilę potem.
- Hm... Dobrze, dobrze. To potwierdza kilka rzeczy, które miałem już okazję zbadać - powiedział wreszcie do Oscara, niech uspokoją go te słowa. Cóż, na pewno już wie, dokąd uda się tym razem. Tymczasem sięgnął po papiery i zaczął na spokojnie je przeglądać. Relacja ustna to jedno, lecz może dokumenty powiedzą mu coś jeszcze.
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#6
Na posiadane przez mężczyznę dokumenty składało się raptem kilka zgiętych kartek papieru z ręcznie naniesioną nań treścią. Zabrać papierów z posterunku zapewne nie mógł, najpewniej z powodu możliwych reperkusji. Jeśli odnotowany zostałby ich brak, to oficer mógłby wpaść w nie lada tarapaty, nie mówiąc o tym, że lepiej było w ogóle uniknąć sytuacji, gdzie nieprzyjaciel dowiedziałby się o tym, że ktoś węszy przy tej sprawie. Ręcznie pisane notatki Jones podał swojemu ‘szefowi’ gdy skończył relacjonować najważniejsze rzeczy z tego, co udało mu się znaleźć w papierach.,
Pominąwszy informacje zasłyszane z ust sługusa, spisane były oczywiście wszystkie informacje personalne. Marcus znów zobaczył adres domostwa kobiety oraz adres jej biura, tego samego, o którym mówił jej brat. To biuro i dobroczynne zajęcie ofiary były jedynymi tropami, które mogły potencjalnie wiązać ją z kimś lub czymś, co ostatecznie skutkowało jej usunięciem z Chicagowskiej planszy.
To co mogło przykuć uwagę detektywa była informacja o rzeczach osobistych, jakie posiadała przy sobie w momencie znalezienia jej ciała. Widniała tam bowiem, obok dokumentów, notka o niedużym pęku kluczy. Oczywiście nie samo to było ciekawostką, a fakt, że linijkę niżej była notka o tym, że wszystkie przedmioty osobiste zwrócono rodzinie. Mocno kłóciło się to z tym, co mówił chłopak, który zarzekał się, że nie było wiadomo co stało się z tymi kluczami.
Mogło to sugerować Gallowayowi, że ktoś mógł go potencjalnie ubiec z wizytą w biurze, co nie było dobrą nowiną. Udanie się tam czym prędzej było zapewne najlepszym wyjściem. Adres tego miejsca na południu West Town już znał od Charles’a, a notatki ghula jedynie go potwierdziły, więc mógł jeszcze tej nocy tam wyruszyć i zbadać tamto miejsce.
Jeśli Marcus dopytałby Jonesa o zaginione klucze, ten jedynie wzruszyłby ramionami twierdząc, że nic o nich nie wie, a dokumenty wskazywały na to, że dokumenty, klucze i inne drobiazgi oddano rodzinie Elizabeth. Samo zniknięcie tych kluczy całkowicie negowało jakąkolwiek przypadkowość tego morderstwa. Ktoś pozbył jej się celowo i musiało to mieć jakiś związek z jej działalnością. Pytanie tylko jaki.

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#7
Tak, wszystko się zgadzało z tym, co już wiedział. Przynajmniej większość. A jednak znalazła się jedna ważna różnica. Klucze, a raczej ich brak. Jedna strona mówi, że trafiły do rodziny razem z resztą rzeczy osobistych. Z drugiej strony Charles mówi, że ich akurat nie dostali. Znajdowały się zatem w czyichś rękach, najpewniej jednego ze sprawców. A to oznaczało, że jeśli ostały się jakieś dowody na terenie biura Davis, to były zagrożone kradzieżą.
Galloway, wbijając ostry wzrok w ghula, złożył notatki i schował je do wewnętrznej kieszeni kurtki.
- Masz samochód? Muszę się dostać do jej biura, prędko.
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#8
Zdawało się, ze Marcus był coraz bliżej celu. Pojawiła się pewna jasność, przynajmniej co do przypadkowości - lub braku - tej zbrodni. Jednak to nie do końca było dobrą nowiną, gdyż zainteresowanie sprawcy miejscem pracy Elizabeth wymuszało pośpiech. Nie można było pozwolić na to, by usunięto możliwe dowody łączące zamordowaną z tym, co stało za jej śmiercią.
W tej sytuacji nieumarły nie miał zamiaru marnować czasu. Dowiedziawszy się wszystkiego czego mógł od Jonesa, postanowił czym prędzej udać się na miejsce. Być może nie było jeszcze za późno. Na pytanie Spokrewnionego, mężczyzna skinął głową.
ImageZaparkowałem parę przecznic dalej. — Kiwnął głową w stronę wyjścia.
ImageMożemy od razu jechać. — Dodał, wyraźnie sygnalizując swoją gotowość, by zabrać wampira do celu.
Gdy Marcus wydał komendę, Oscar poprowadził go z budynku klubu do jego automobilu, zaparkowanego dwie przecznice dalej. Sługus otworzył drzwi auta i wsiadł za kierownicę, a gdy detektyw siadł na miejscu pasażera, silnik pojazdu został uruchomiony i sługus ruszył wzdłuż ulicy, kierując się na północ.
Automobil w niedługim czasie stanął na rogu głównej ulicy, pod trzypiętrowym, ceglanym budynkiem w sąsiedztwie podobnych, piętrowych obiektów. Była to dość przyjemna, spokojna i w miarę czysta okolica z łatwym dojazdem. Oscar zaparkował maszynę prawie pod samym budynkiem. Gdzieś wewnątrz tego stosunkowo niedużego budynku znajdowało się biuro mieszczące działalność Elizabeth Davis.
Wszedłszy do środka, dwójce ukazał się wąski, dobrze oświetlony hol prowadzący do schodów. Na ścianie była tabliczka informująca o położeniu biura Elizabeth, zaraz na pierwszym piętrze. Po pokonaniu serii skrzypiących stopni, Marcus i jego sługus byli już na górze, stając przed drzwiami, za którymi miały być albo odpowiedzi, albo więcej pytań. Za klamkę można było jednak ciągnąć bez skutku, gdyż drzwi były zakluczone. Nie wyglądało na to, by w obecnej sytuacji dało się dostać do środka jakkolwiek legalną drogą.

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#9
Marcus nawet nie zamierzał ukrywać pośpiechu. Skinął tylko głową w kierunku sługi, poderwał się z miejsca i ruszył zaraz za Oscarem w kierunku jego samochodu. W trakcie jazdy widać było po nim coś na kształt... ekscytacji? Niepokoju? Gniewu? Być może wszystkiego po trochu. Bębnił palcami po kolanie, zaciskał mocno wargi jakby miał zaraz przegryźć je kłami... Nie pozwoli nikomu od tak przerwać jego śledztwa...
W drodze na piętro Galloway sięgnął po rewolwer. Sprawdził bęben: sześć kul. Powinno wystarczyć, gdyby doszło do konfrontacji. W innym wypadku, cóż... chciało mu się trochę pić...
- Zamknięte... - stwierdził prędko, sprawdziwszy drzwi do biura Elizabeth. Być może znaleźli się tu pierwsi. Być może obecny posiadacz kluczy zdążył już odwiedzić to miejsce i zamknąć za sobą drzwi. Nie dowiedzą się, jeśli nie wejdą do środka. - "Albo znajdę drogę, albo ją przed sobą stworzę"... - zacytował Hamilkara i spojrzał na Oscara. - Cofnij się - polecił mu, a sam odsunął się od drzwi, by następnie naprzeć na nie z całej siły. Wyrwie je całe z zawiasów, jeśli trzeba!
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#10
Rosnące emocje detektywa dało się niemalże odczuć w powietrzu, gdy automobil pędził przez miasto do celu podróży. Czas naglił i nie można było zmarnować ani minuty. Ale nie tylko czas był przeciwnikiem Marcusa, ale przede wszystkim ktokolwiek dokładał starań, by zatrzeć ślady tego morderstwa. Temu też upewnił się, że jego broń jest na miejscu i każda jej komora jest zapełniona. Nie miał pewności, czy nie natrafi na nieprzyjaciela, ale lepiej było być przygotowanym w razie niespodzianek.
Dwójka stanęła przed zakluczonymi drzwiami. Oscar w obliczu tej nieprzyjaznej im sytuacji, jaką powodował brak kluczy do drzwi, rozglądał się w poszukiwaniu alternatyw, ostatecznie zrezygnowany wbijając znów wzrok w jedyne drzwi prowadzące do biura.
ImageCo teraz? — Bezradny ghul rzucił pytaniem, czekając na to, co teraz zrobi jego nieumarły pracodawca.
Nie było wielu możliwości. Galloway niestety nie znał się na otwieraniu zamków, to też jedyne na czym mógł polegać w takich sytuacjach, to jego własna siła. Nie myślał długo, nim podjął decyzję o jej użyciu, by dostać się na drugą stronę. Jones usunął się do tyłu, robiąc miejsce Spokrewnionemu, mającymi oczywiste plany.
Wampir ruszył do przodu napierając całą siłą swojego nieumarłego ciała na drzwi do biura. Przy pierwszym uderzeniu drzwi drgnęły, ale zamek wciąż pozostał nienaruszony. Przy drugim można było usłyszeć lekki wyłom. Gdy Marcus uderzył całym sobą po raz trzeci, zamek został gwałtownie wyłamany i drzwi ustąpiły, otwierając się na oścież. Oczom dwójki mężczyzn ukazało się skromne, niedużej wielości, skryte w półmroku biuro z głównym pomieszczeniem zawierającym trzy względnie uporządkowane, ciasno ustawione jedno za drugim biurka, a także stojące w rzędzie pod ścianą szafki na dokumenty. Włącznik światła znajdował się tuż obok drzwi, to też można było biuro rozświetlić, jeśli była taka potrzeba. Nieduże ilości światła z ulicy wpadały jednak przez odkryte okna, dzięki czemu nie sposób było błądzić po omacku. Na końcu głównego pomieszczenia znajdowały się drzwi z półprzeźroczystym, zniekształconym szkłem, przez które nie można było do końca zobaczyć co było w środku. Plakietka na drzwiach informowała, że było to pomieszczenie należące do samej Elizabeth. Pozostała para drewnianych drzwi znajdujących się na lewo od wejścia do biura, prowadziły prawdopodobnie do toalet lub jakiegoś roboczego pomieszczenia.
Analizując stan biura, na pierwszy rzut oka nie wyglądało na to, by ktokolwiek tam grzebał. Nie widać było śladów wskazujących na wcześniejszą obecność niepożądanych osób trzecich.
ImageChyba jednak jesteśmy tu pierwsi. — Rzucił Jones, kiwając zadowolony głową.
Ale czy na pewno było tak jak mówił? To prawda, że biurka wyglądały na nienaruszone, z teczkami równo nań ułożonymi, a szafki na dokumenty stały zamknięte równo pod ścianą. Ale by faktycznie ocenić, czy nikt wcześniej tam nie zaglądał, trzeba było przyjrzeć się bliżej, a także sprawdzić pomieszczenie robocze pani Davis.

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#11
To by było na tyle, jeśli chodzi o niezostawianie po sobie śladów. Ale cóż począć? Kiedy jedyne narzędzie w twoim ręku to młotek, każdy problem zaczyna wyglądać jak gwóźdź.
Tak czy inaczej, byli w środku. I byli tutaj sami. Marcus schował rewolwer, rozejrzał się na spokojnie. Tak, nikogo tutaj nie ma. Być może Oscar miał rację: być może faktycznie są tutaj pierwsi. Jeśli tak, to znaczy, że mieli pełne pole do popisu, mogli spokojnie rozejrzeć się za wszelkimi dokumentami. Przyjął do wiadomości lokalizację włącznika światła, lecz wątpił, by było to konieczne; przez okna wpadało dość światła z latarni ulicznych. Poza tym nie miał ochoty zwracać na siebie jeszcze większej uwagi niż pewnie już zwrócił rozbiciem drzwi.
- Rozejrzyjmy się - polecił ghulowi Marcus i wskazał mu dłonią szafki na dokumenty. On sam przyjrzy się biurkom. W międzyczasie chciał także rozejrzeć się za jakąś szklanką, by móc w czym przygotować nagrodę dla swojego sługi.
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#12
Hałas nie był znaczący, choć jeśli ktoś przebywał na tym samym piętrze, to niewątpliwie mógł zwrócić uwagę obecnych lokatorów. W danej chwili nic jednak nie wskazywało na to, by miały pojawić się kłopoty, choć nie zmieniało to faktu, że lepiej było szybko się uwinąć, nim ktoś jednak zainteresuje się podejrzanymi dźwiękami.
Nie chcąc bardziej zdradzać o swojej obecności, Galloway postanowił pozostawić biuro w półmroku, jaki tam zastał. Zapewniał on wystarczająco, by móc zbadać to miejsce. Oscar kiwnął głową na komendę swojego pana i wykonał kilka kroków w stronę szafek, otwierając pierwszą od lewej i poczynając przeglądać papiery jakie się tam znajdowały.
W tym samym czasie Marcus skierował swą uwagę ku biurkom i ich zawartości, zaczynając od leżących na wierzchu teczek. Pierwsze zestawy dokumentów, jakie detektyw wziął do ręki, zawierały informacje o kontaktach i umowach z lokalnymi, pomniejszymi firmami szukającymi rąk do pracy. Znaleźć tam można było imiona i nazwiska poleconych kandydatów wraz z informacjami o ich profesji. Papiery w kolejnych teczkach przedstawiały listy szczęśliwie zatrudnionych, jak i również tych, którzy nie mieli szczęścia. Daty na papierach znajdujących się na biurku i w jego szufladzie wskazywały, że wszystkie te listy były stosunkowo świeże, bo z ostatnich kilku miesięcy.
Gdy Spokrewniony doszedł do teczek na kolejnym biurku, znalazł dokumenty związane z umowami wynajmu mieszkań w jednym z budynków komunalnych umiejscowionych na wschodzie West Side, niedaleko dzielnicy Central. Tutaj daty również rozciągały się nie dalej jak kilka miesiąc wstecz. Opłaty za te mieszkania były zaskakująco niskie, takie na które mogła sobie pozwolić osoba z najniższego pułapu, a w niektórych przypadkach mieszkania były nawet wynajmowane w pewnym sensie na kredyt, spłacane dopiero w późniejszym czasie.
Działalność Elizabeth Davis miała widocznie dwa cele. Jednym była pomoc w znalezieniu bezrobotnym miejsca zatrudnienia, a drugim zapewnieniem bezdomnym dachu nad głową, nawet jeśli tylko tymczasowego. Z tego co Marcus zdołał zauważyć, jedno i drugie się trochę pokrywało, bo w jednych i drugich dokumentach można było dojrzeć miejscami te same nazwiska.
Ostatnie biurko zawierało nie tyle dokumenty co notatki o rozmowach telefonicznych, umówionych spotkaniach z klientami i tym podobne. Wszystko wskazywało na to, że pracowało tam kilka osób mających podzielone zadania, i to głównie nazwiska tych pracowników widniały na dokumentach. Było bardzo prawdopodobnym, że i sama Elizabeth miała w swym pomieszczeniu biurowym podobne notatki, które mogłyby rzucić nieco światła na to, z jakimi ludźmi miała do czynienia.
Gdy ghul zraportował swoje znaleziska, okazało się, że szafki pod ścianą zawierają archiwa dokumentów tej samej kategorii, które znalazł nieumarły, z datami ciągnącymi się nawet kilka lat wstecz. Treści wszystkich tych papierów były klarowne i przejrzyste, ale jednak nie zapewniały detektywowi pełnego obrazu sprawy.

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#13
Kontakty do firm. Umowy wynajmu mieszkań. Nazwiska kontrahentów. Nie dowiedział się więcej niż już wiedział na temat Elizabeth: to była złota kobieta i została odebrana Chicago zbyt wcześnie. Jak wiele dobrego mogła jeszcze zdziałać, gdyby ktoś nie zdecydował się pozbawić jej życia? Marcus zacisnął zęby w chłodnym gniewie. Wszystko to tylko bardziej motywowało go do kontynuacji śledztwa. Doprowadzi tą sprawę do końca, choćby miał wywrócić tą zbiorową mogiłę zwaną miastem do góry nogami. Elizabeth i jej rodzina odnajdą spokój, a winni zostaną ukarani - w jego stylu, który nie przewiduje ulg i zawiasów.
Zastanowił się w ciszy nad tym, co znaleźli; czy cokolwiek z tych dokumentów pozwoliłoby im na popchnięcie sprawy dalej. Hm... Być może te nazwiska będą mieć jakieś znaczenie; może któryś z kontrahentów Elizabeth coś wiedział.
- Mówią ci coś któreś z tych nazwisk? - zapytał Oscara. On sam tymczasem zwrócił wzrok w kierunku biura samej Elizabeth i ruszył w jego kierunku.
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#14
Po spędzeniu dobrych dwadziestuu minut, jak nie więcej, na przeglądaniu papierów, Spokrewniony i jego sługa tak naprawdę nie dowiedzieli się niczego użytecznego, ani nawet nowego. Jednak z drugiej strony, udało się potwierdzić wszystko to, czego dowiedzieli się wcześniej, mając wreszcie w rękach właściwe dokumenty. W tym momencie była jasność co do celów i uczciwości interesów prowadzonej przez ofiarę firmy.
W reakcji na zapytanie szefa, Jones przyjrzał się najnowszym dokumentom, które zostawił przed sobą Marcus i zaczął je wertować. Pokiwał parę razy głową w toku przeglądania kolejnych kartek, i wreszcie się odezwał.
ImageKojarzę kilku. Na pewno znam tego faceta z lokalnej firmy budowlanej, cwaniaka z tej tu firmy reklamowej, no i speca z fabryki części metalowych. Większości nie kojarzę. — Odparł, gdy Marcus był już przy drzwiach. Pracodawców na liście było wielu, a jeżdżenie od jednego do drugiego zajęłoby nieumarłemu wiele nocy. Rzecz jasna, nieumarły zapewne podążyłby tym tropem, jeśli miałby się on okazać jedynym. Zdawało się, że niezależnie od trudności, Galloway miał zamiar doprowadzić sprawę do końca.
Drzwi ustąpiły, gdy wampir nacisnął na klamkę. Wnętrze było skromne, żeby nie powiedzieć ciasne. Szafki po jednej i drugiej stronie, a także biurko stojące na przeciwko wejścia, pod ścianą, zajmowały praktycznie pół pomieszczenia. Na biurku znajdował się również stos dokumentów, a także telefon, lampa i ramka na zdjęcie, które jeśli się przyjrzeć z drugiej strony, przedstawiało ją, jej brata i starszą kobietę, będącą najpewniej jej matką.
Po obejściu biurka, zapaleniu nań lampy, nieznacznie rozświetlającej pomieszczenie, Marcus mógł zauważyć, że znajdujące się na biurku teczki z dokumentami nie leżą w równym stosie, a raczej wyglądają, jakby ktoś je ułożył w pośpiechu, z kartkami wyłaniającymi się z wewnątrz. Patrząc niżej, na prawą stronę biurka, dojrzał szufladę, a pod nią szafkę na klucz.
Otworzywszy szufladę, oczom detektywa ukazały się nieuporządkowane papiery, niektóre nawet lekko zgniecione, jakby ktoś czegoś uporczywie tam szukał. W momencie otworzenia samej szuflady, otworzyła się również szafka, która teoretycznie powinna była być zamknięta. Za jej drzwiami skrywał się wypełniający większość przestrzeni sejf. Nie był on najmocniejszy, ani nie posiadał szczególnych zabezpieczeń. Drzwiczki sejfu były co prawda zamknięte, ale nie zakluczone, o czym Marcus się przekonał chwytając za klamkę i próbując otworzyć sejf, nie odczuwając oporu. Wewnątrz tej metalowej skrzyni znajdował się dyplom, kopia dokumentów osobistych, kilka zdjęć rodzinnych i, o dziwo, kilka banknotów, których suma przekraczała dziesięć dolarów.
Nie było całkowitej pewności, jednak można było łatwo dopuścić możliwość, że ktokolwiek był w posiadaniu kluczy Elizabeth Davis, najpewniej przeczesał jej biuro zanim Marcus tam dotarł. Na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że osobnik ten czegoś konkretnego, ale nie było jasne, czy znalazł to, po co przyszedł. Oczywistym jednak było, że nie były to pieniądze. Cokolwiek było celem złodzieja, było warte znacznie więcej niż dziesięć dolców.
Jedyne co wampir mógł w tym momencie zrobić, to przejrzeć znajdujące się w biurze dokumenty. Pomiędzy licznymi umowami z podpisem kobiety, a listą pracowników i aplikacjami kandydatów, w oczy wpadły Gallowayowi notatki z datami spotkań, na które była umówiona sama Elizabeth. Widniały tam obce Spokrewnionemu nazwiska, których nie widział póki co nigdzie indziej pośród papierów, jakie przejrzał. Kim byli ci ludzie? Być może gdzieś w leżących nieopodal teczkach znajdowała się wskazówka, a może Jones wiedział kim oni byli. Detektyw musiał wszakże znaleźć kolejny trop, za którym mógłby podążyć. Nie wiedział co było skradzione, kto się tego dopuścił ani kiedy. Pozostało więc spróbować znaleźć coś, lub kogoś, z czym kobieta była związana przez samą jej firmę. Istniała również szansa, że któryś z pracowników mógł wiedzieć coś, co mogło rozjaśnić nieco sprawę.

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#15
Miło widzieć, że przynajmniej tych drzwi nie musiał wyważać. Marcus przekroczył próg biura Elizabeth i rozejrzał się. Dokumenty. Zdjęcie rodziny. Szafki. Sejf... a w sejfie... więcej dokumentów, tym razem osobistych oraz trochę pieniędzy. Uznał, że te papiery mogą okazać się przydatne, tak samo jak te banknoty - jakkolwiek zabieranie pieniędzy zmarłym nie wydawało mu się stosownym zachowaniem, jej już się te parę dolarów nie przyda, a jemu owszem. Dostrzegł również stojący obok kubek na herbatę. Rzucił okiem na Jonesa, a następnie dyskretnie rozgryzł sobie płytko nadgarstek i nalał do naczynia trochę swojej krwi. Miał z Oscarem umowę, więc jej dotrzyma.
- Oscar, podejdź tu na chwilę - poprosił go do biura. Usiadł w fotelu i zaczął przyglądać się dokumentom. Gdy śmiertelnik przyszedł, Galloway wskazał mu filiżankę. - Dla ciebie, tak jak obiecałem. Umowa to umowa.
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#16
Po przejrzeniu papierów i przeanalizowaniu podejrzanej aktywności w biurze, Galloway zabrał ze sobą dokumenty, na których widniały nazwiska mogące okazać się istotnymi. Zabrał ze sobą również nieduży plik jednodolarówek (+$14), które zostały pominięte przez ostatnią osobę, która gmerała w sejfie. Na tym etapie Spokrewniony miał już twarde podejrzenia co do motywu zabójstwa. Niewątpliwie musiało to mieć to związek z zawartością sejfu ofiary, co oznacza, że ktokolwiek był sprawcą, znał Elizabeth i wiedział czego szukał.
Tej nocy Oscar Jones doskonale się sprawił, doprowadzając swojego pana do tego miejsca i pomagając mu złożyć te elementy układanki. Bez jego pomocy Marcus zapewne byłby zmuszony do mniej subtelnych działań na drodze do prawdy. Okazał się użytecznym sługusem, tak więc zasłużył na swoją nagrodę. Wampir wypełnił stojący nieopodal kubek i wypełnił go odrobiną vitae (-1PK), po czym zawołał swego ghula. Jones odłożył przeglądaną teczkę dokumentów i spokojnym krokiem ruszył w stronę nieumarłego. Gdy stanął przed biurkiem, można było zauważyć jego rosnącą ekscytację, którą zdradzał jego uśmiech na widok cieczy wewnątrz filiżanki. Złapał za kubek, spojrzał w kierunku detektywa i kiwnięciem głowy wraz z uśmiechem podziękował, a następnie pochłonął darowane mu vitae. Ekstaza malowała się na jego gębie. Gdy się otrząsnął ze stanu błogości, natychmiastowo wrócił do pracy.
Marcus pokazał Oscarowi listę obcych mu nazwisk, mając nadzieję, że ten zna kogoś z tych ludzi. Policjant przyjrzał się dokładnie, sunąc palcem po kawałku papieru w zamyśle, marszcząc brwi. Zatrzymał palec na dole listy, przekrzywiając głowę ze zdziwieniem w oczach.
ImageHuh. Ten facet, Robert Maverick… Nie może być. To prezes Domain Enterprise. — Widząc, że jego pan nie wydawał się mieć bladego pojęcia co to za firma, kontynuował.
ImageDomain Enterprise to między innymi, choć przede wszystkim agencja nieruchomości mieszcząca się w The Loop. Robert Maverick, facet z którym Davis umówiła się ostatnio, to prezes tej firmy. — Zrobił krótką pauzę, wpatrując się w dokument i myśląc przez chwilę.
ImageHuh. Jeśli się nie mylę, to ich spotkanie miało miejsce dnia, czy raczej wieczora, poprzedzającego znalezienie ciała Elizabeth Davis. To musi być jakiś dziwny zbieg okoliczności. — Dodał z pewnym niedowierzaniem w głosie, spoglądając na Marcusa.
Zbieg okoliczności, czy realny trop? Brakowało znajomości motywu, by móc wyciągać takie wnioski. Faktem było, że było to co najmniej podejrzane, ale do czasu odkrycia motywu, nie można było niczego zakładać. Póki co wszystko wskazywało na to, że motywem było cokolwiek zostało skradzione z sejfu, a jedynymi ludźmi, którzy mogli potencjalnie wiedzieć co w nim było, byli pracownicy z biura ofiary. To musiał być więc kolejny cel. Oscar pomógł przywrócić biuro do stanu sprzed wizyty dwójki, pomijając wyważone drzwi, po czym oboje wsiedli do automobilu i ruszyli do pierwszego z trzech pracowników, mając ich dane osobowe, w tym i adresy.
Dotarli do apartamentu Inez Flores, gdzie wampir przedstawił cel swojej wizyty, jaką było rozwiązanie morderstwa pracodawcy Inez. Szukając motywów wskazano w rozmowie zawartość sejfu. Zdziwienie pani Flores było niemałe. Wewnątrz miał być akt własności budynku, który służył za hotel dla ludzi, którym wynajmowano w nim mieszkania. Zaznaczyła przy tym, że nikt poza nią samą i trójką jej pracowników nie miał prawa wiedzieć o zawartości sejfu. Dociekając, Galloway dowiedział się, że spotkanie Elizabeth Davis z Robertem Maverickiem było rzeczywiście jej ostatnim. Okazało się, że z tego spotkania nigdy nie wróciła, ale gdy odnaleziono jej ciało, nikt nawet się nad tym nie zastanawiał, zwłaszcza gdy cała sprawa została zamieciona pod dywan.
No właśnie, od tego wszystko się zaczęło. Teraz ma to sens. Kto bogaty, jak nie prezes dużej firmy, mógł upchać kieszenie lokalnej policji na tyle, by sprawa zniknęła z pola ich zainteresowań? No i sama kwestia skradzionego aktu własności, który w kieszeni Mavericka byłby niewątpliwie bardzo użyteczny. Wątpliwości co do zaangażowania Robeta w morderstwo Elizabeth na tym etapie były bardzo nikłe. Miał motyw, a także środki, by nająć oprychów do pozbycia się ciała, jak i również by zatuszować sprawę zamykając pieniędzmi usta i oczy policji.
Biuro Mavericka znajdowało się w biurowcu w The Loop. Diabli wiedzieli, czy była szansa o tej porze jeszcze go tam zastać, ale trzeba było spróbować. W najgorszym wypadku pozostałoby znaleźć jego prywatny adres i dopaść go właśnie tam. Jones zawiózł wampira pod wysoki budynek, który zdawało się, że w całości należał do Domain Enterprise. Obszerne lobby dało się dojrzeć przez półprzeźroczyste drzwi.

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#17
Hmm... tak. Tak, teraz to wszystko miało ręce i nogi. Kobieta ciężko pracująca nad poprawą losu ludzi dotkniętych biedą i bezdomnością spotyka się z człowiekiem odpowiedzialnym między innymi za zarządzanie nieruchomościami - i jest to ostatnie spotkanie w jej życiu. Nikt nawet nie raczyłby spojrzeć w kierunku pana prezesa i zapytać, czy ten cokolwiek wie na temat jej śmierci, no bo co to za tupet pytać kogoś z taką liczbą zer na koncie i takimi wpływami w mieście! Nie do pomyślenia! Warga Marcusa drgnęła z gniewu gotującego się w jego wnętrzu, kiedy słuchał relacji Oscara o tym człowieku...
Gdy tylko dotarli do The Loop, Marcus natychmiast opuścił wóz i ruszył machinalnym marszem w kierunku drzwi do recepcji. Jeszcze zanim przekroczył jej próg, spojrzał na Jonesa obok.
- Gdyby ktoś miał zamiar nas wypraszać, masz pełne prawo spuszczenia im łomotu. Jeżeli ten bydlak tam jest - wskazał na górne piętra budynku - musimy tam do niego dotrzeć, choćby i po trupach.
To rzekłszy, ruszył przez drzwi frontowe i w prostej linii ku kontuarowi recepcji.
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#18
Image
Poskładanie wszystkich elementów skutkowało objawieniem. Pani Davis zapewne nie była jedyną ofiarą wpływowych, bogatych elit w tym czy innym mieście. Tacy ludzie za nic sobie mieli tych poniżej swojego pułapu. Dla nich zwykła ludność była nie wartym pamięci pyłem, lub narzędziem w najlepszym wypadku. Dla Spokrewnionych z resztą również, choć nie dla takich jak Marcus i podobni jemu Brujah, trzymający się blisko prostego ludu.
Gotująca się w żyłach nieumarłego krew prowadziła przez drzwi wraz z jego ghulem, który gotów był wykonać każde polecenie swojego pana. Marcus był przepełniony gniewem i nie miał zamiaru marnować więcej czasu na subtelność. Biada była temu, kto ośmieliłby się stanąć mu teraz na drodze. Jones przyjął do wiadomości instrukcje i żwawo podążał już nie za detektywem, a sędzią i katem, którego jedynym celem było wymierzenie sprawiedliwości i pokazanie skurwielowi, że żadne pieniądze ani betonowe fortece nie zapewnią mu ochrony.
Na środku minimalistycznie wystrojonego i dobrze oświetlonego holu znajdowała się recepcja, a za nią schody i windy prowadzące na wyższe pięra, gdzie znajdowały się biura. Parter patrolował jeden ochroniarz, powoli krążąc wokół recepcji. Recepcjonista siedzący przy telefonie podniósł się z krzesła, z wyszkolonym uśmiechem i wyuczoną formułką powtarzaną kilkadziesiąt razy dziennie witając Marcusa i Oscara, pytając czy może w czymś pomóc. Jones wyciągnął zza płaszcza swoją odznakę i bez słowa zaświecił nią w kierunku mężczyzny, patrzącego teraz ze zdziwieniem i niepewnością. Ochroniarz widząc odznakę również nie podjął żadnego działania wobec dwójki, która w kilka chwil dotarła do wind, zanim ktokolwiek zdążył się otrząsnąć i zacząć zadawać pytania. Wyglądający na zmęczoengo windziarz otrzymał instrukcje, by jechać na samą górę, do biur dyrekcji, co bez zająknięcia uczynił.
Tam przywitał ich kończący się zakrętem korytarz pełen drzwi z imiennymi plakietkami i szybami z uniesionymi roletami. Nim jednak Spokrewniony i jego sługus mogli ruszyć dalej, zostali zatrzymani przez znajdującego się przy wyindzie ochroniarza. Tym razem pomachanie odznaką nie pomogło. Facet twardo się zapierał, twierdząc że nie mają prawa tam być, chyba że mają nakaz. Jones nie marnował czasu i paroma silnymi ciosami pozbawił człowieka przytomności. Winzdziarz stał jak wryty. Ghul odwrócił się do niego i wymownie dotknął wskazującym palcem swoich ust, sygnalizując by ten był cicho i nie robił nic głupiego.
Ruszając wgłąb dobrze oświetlonego korytarza, gdzie po obu stronach znajdowały się w większości opuszczone już o tej godzinie biura, skręcając w prawo, dwójka nie napotkała już dalszego oporu. Kilka par oczu uniosło się na przybyszy z wnętrza biurowych pomieszczeń po lewej i prawej stronie, ale nikt nie wyszedł i nie zaczepił Kainity ani jego pomocnika. Po drodze dwójka minęła idącą w przeciwnym kierunku młodą kobietę niosącą stertę dokumentów, cicho i pod nosem mówiąc ”przepraszam”. Po chwili mogli usłyszeć otwierane gdzieś za nimi drzwi i wymianę zdań kobiety z jednym z jej przełożonych. Kolejny skręt w prawo i znów w lewo doprowadziły Marcusa i Oscara do ostatnich drzwi, pod którymi znajdowało się mini lobby w postaci stojących po dwóch stronach skórzanych ławek do siedzenia z niewielkimi stolikami na przeciwko z nowym wydaniem gazety i popielniczką. Nad drewnianymi, dwuskrzydłowymi, ledwie przeźroczystymi drzwiami z dekoracyjnym szkłem widniała platynowa plakietka, na której widniało nazwisko “Robert Maverick” oraz funkcja “Prezes i dyrektor generalny Domain Enterprise”. Za drzwiami można było usłyszeć rozmowę dwójki mężczyzn. Gdy wampir wkroczył do pomieszczenia, zobaczył obszerne, bogate pomieszczenie godne króla, na którego ścianach widniały nagrody, certyfikaty, a na półkach statuetki i książki. Za ciężkim, dębowym biurkiem stał nieprzyjemnie wyglądający, oparty palcami o drewno mężczyzna w średnim wieku, cechujący się nienaganną prezencją i elegancją, ale również bardzo dominującą, autorytatywną postawą, która umniejszała każdego w jego obecności. Po drugiej stronie, tuż przed Gallowayem i Jonesem, siedział zrelaksowany młodzieniec o gładkiej twarzy, który momentalnie się odwrócił.
Image Kim wy u diabła jesteście i co tu robicie? Co to za bezczelność? Macie pięć sekund żeby się wytłumaczyć zanim wezwę ochronę. — Rzucił gniewnie głębokim głosem, odrywając się od wypolerowanej, dębowej powierzchni, marszcząc brwi i wbijając morderczy wzrok w dwójkę delikwentów, którzy wtargnęli bez uprzedzenia, groźnie unosząc w ich kierunku palec prawej dłoni. Maverick wyglądał na takiego, jak można było się spodziewać. Roztaczał aurę kogoś, kto uważa się za boga, kto ma absolutną kontrolę. Gość Mavericka po chwili namysłu podniósł się gwałtownie z fotela i podniósł głos na gości.
ImageOgłuchliście? Zadano wam pytanie! — W tym momencie młodzieniec wkroczył na niebezpieczne wody, wyciągając chudą rękę w stronę nieumarłego. W ciągu sekundy Jones powalił nadgorliwego, chcącego zaimponować szefowi chłopaka na ziemię zanim ten zdążył powiedzieć cokolwiek więcej, następnie zamykając drzwi do pomieszczenia, zapewniając trójce dorosłych trochę prywatności. Robert Maverick nie wyglądał na szczególnie poruszonego pokazem brutalności. Musiał być do takiego widoku przyzwyczajony mając na swojej liście płac różnych oprychów.

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#19
Marcus miał już dość subtelności. Zbyt długo panował nad sobą, aby teraz pozbawić się przyjemności uwolnienia gotującej się w nim już tak długo furii. Jedyne, czego w tej chwili potrzebował, to odbiorcy owej furii przed sobą. I zrówna cały ten biurowiec z ziemią, jeśli będzie trzeba.
Jedną jazdę windą i łomot ze strony Oscara później, znaleźli się wreszcie w gabinecie samego szefa wszystkich szefów. Kiedy tylko Maverick poderwał się z fotela na widok swojego kata, Galloway zmierzył go wzrokiem. Spojrzenie Kartagińczyka było pozbawione wszelkiego strachu i szacunku wobec tego niedoszłego ćwierćboga. Przez chwilę nic nie zrobił. Poczekał, aż Jones położył przesadnie ambitnego chłopaczka. Rzucił na niego wzrokiem. Nie był godny jego uwagi. Jedyne, co się dla niego liczyło, to człowiek za biurkiem.
Powrócił spojrzeniem do prezesa i przepompowawszy odrobinę krwi, by aktywować Akcelerację, ruszył w mgnieniu oka na Mavericka, złapał go za czerep i uderzył o blat biurka na tyle, żeby spadł ze swojego mentalnego piedestału, lecz nie na tyle, żeby pozbawić go przytomności tu i teraz. O nie, nie miał zamiaru odebrać sobie przyjemności z przedstawienia mu jego listy win przed śmiercią....
- To ja tutaj ustalam warunki - wycedził przez zęby. - I ani twoje pieniądze, ani twoje wpływy nie ocalą cię przede mną.
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#20
Image
Ton ani postawa kapitalisty nie robiły na Spokrewnionym żadnego wrażenia. Może i aura, jaką roztaczał, działała na jego podwładnych, którzy pewnie prześcigali się w tym kto głębiej wejdzie mu w tyłek. Krzykacz pozostawał jednak niewzruszony, tak jak jego przyboczny, uznający w tej chwili wyłącznie jeden autorytet.
Po tymczasowym wygaszeniu energicznego chłopaka, Galloway mógł skupić się na swoim celu, na którego poszukiwaniu spędził parę nocy, samym tym robiąc dla rodziny ofiary więcej, niż cała Chicagowska policja. Teraz nie miał zamiaru wysłuchiwać więcej pieprzenia z jego strony, teraz to Marcus był tym, który mówi. Używając swojej Dyscypliny, prędko ruszył w stronę dyrektora, oszałamiając go wystarczająco, by zmienił swój ton. A przynajmniej takie było założenie.
Padł na ziemię na krótki moment, klnąc pod nosem. Po chwili, leżąc na podłodze i otrząsając się, choć nie mogąc pozbyć się czerwieni krwawiącego nosa, Maverick podniósł gniewny wzrok na swojego kata.
Image Nie masz bladego pojęcia w co się wpieprzyłeś, durniu… — Wysyczał, utrzymując swój władczy ton, wciąż wierząc w siłę swojego autorytetu, jakby miał coś znaczyć. Ale nie znaczył. Nie dla Marcusa, który przyszedł tam w jednym, konkretnym celu.
Image Jesteś już martwy… — Dodał zaciskając zęby i ścierając dłonią cieknącą z nosa krew. Grożąc Kainicie, przypadkiem pokusił się o stwierdzenie faktu. Robert był bowiem na łasce potwora w praktyce większego niż on sam, będącego jednak w duszy mniejszym złem, bo kierującym się w rzeczywistości honorem.
Maverick póki co nie był jeszcze złamany, ani nawet zbytnio zastraszony. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie, bo równie dobrze mogła być to maska. Był tylko człowiekiem, a nawet taki zimny, pozbawiony moralnego kompasu skurwiel musiał mieć jakiś instynkt przetrwania, strach o własny żywot. Mógł tego nie okazywać, ale nie mógł być pozbawiony tak prymitywnych instynktów. W końcu te potwory żerowały kosztem innych właśnie celem utrzymania własnej egzystencji, niczym pasożyty, rak.
Pozostawała więc kwestia przełamania tej maski i wyciągnięcia jego strachu na wierzch. Marcus chciał, by mężczyzna został postawiony przed swoimi demonami, nim zostanie usunięty z krainy żywych.

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#21
Zabawne. Leżał zaraz pod nim, z nosem krwawiącym na tą wykrochmaloną białą koszulę, zupełnie na jego łasce, a mimo to dalej zachowywał się jakby to on rozdawał tutaj karty. Marcus pewnie by się zaśmiał, gdyby nie fakt, że był teraz najwścieklejszą osobą w mieście.
- Tu masz rację - przyznał tylko. Zaraz potem poderwał go z podłogi i przycisnął, właściwie rzucił, do ściany, aż pospadały z niego te całe dyplomy i certyfikaty. Ciekawe zresztą, czy którykolwiek z nich pochodził z uczciwego źródła. Galloway wbił wzrok w Mavericka, a jego twarz wykrzywił zwierzęcy grymas. Nie miał zamiaru ukrywać swojej prawdziwej natury, nie przed potworem w ludzkiej skórze, którego miał tutaj. - Zamordowałeś Elizabeth Davis. Twoi pachołkowie mieli pozbyć się ciała, ale nie zdążyli, więc postanowiłeś dać w łapę, komu trzeba i liczyłeś, że sprawa prędko ucichnie. Lecz nie wziąłeś w tym równaniu pod uwagę jednego: MNIE! - warknął i przyłożył mu pięścią w żebra. To był dopiero początek jego końca...
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#22
Image
W teorii, ten skrawek ziemi, ten budynek, a w szczególności ten gabinet, były królestwem Roberta Mavericka. A jednak, w obliczu Spokrewnionego był tak naprawdę nikim. To Marcus był na szczycie drabiny ewolucji i to on kontrolował sytuację, nawet jeśli leżący u jego stóp prezes uważał inaczej.
Skoro mimo pokazu siły Gallowaya mężczyzna wciąż nie zamierzał zejść ze swojego tronu, ten musiał być bardziej przekonujący w swoim przekazie. Przytakując na słowa śmiertelnika, podciągnął go do góry i rzucił z impetem, powodując nie lada hałas, nie mówiąc o zniszczeniach. Ciało mężczyzny powaliło wiszące na ścianach ozdoby, a on sam wylądował znów na podłodze, jeszcze bardziej poobijany i oszołomiony, pokryty dodatkowo kawałkami szkła, z leżącymi dookoła kawałkami swoich odznaczeń, dyplomów i statuetek wątpliwego pochodzenia.
Żarty się skończyły. Przyszedł czas na prawdę. Obnażył zbrodnię Mavericka, który obolały próbował podnieść się z podłogi tylko po to, by po chwili oberwać w żebra. Stęknął, plując krwią i chwytając się za pierś, ciężko przy tym oddychając. Ciężka aura autorytetu i pewności siebie otaczająca Roberta zniknęła. W jego oczach można było zobaczyć autentyczny strach, który z całej siły próbował ukrywać. Brakowało kłamstw, którymi mógł skarmić swojego oprawcę, by wyjść z tej sytuacji. Jones przyglądał się wszystkiemu z tyłu, obserwując rękodzieło swojego pana, stojąc z założonymi rękoma.
Image Poczekaj, słuchaj. Oboje mamy swoje za uszami. Jesteś inteligentnym facetem i na pewno wiesz, że honorem się nie wyżywisz. — Dyrektor zmienił ton i podejście, próbując uniknąć mrocznego losu, który zdawał się nieunikniony. Postanowił zaapelować do racjonalnej strony Kainity, mówiąc spokojnie i akceptując, że to nie on jest w tej chwili alfą w tym pomieszczeniu.
Image Mam środki, kontakty, co tylko potrzebujesz. Powiedz czego chcesz a ci to zapewnię. Możemy pomóc sobie nawzajem. — Maverick przedstawiał cokolwiek interesującą ofertę. Jego unikalna pozycja mogła rzeczywiście pomóc Marcusowi. Sam nie miał ani szczególnie dużych funduszy, ani tym bardziej kontaktów. Żadnych wpływów. Robert Maverick w zamian za darowanie mu życia był gotów dać wampirowi zapewne wszystko, czego mógłby zażądać. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie, bo to, czy można było mu ufać, było raczej wątpliwe. Nie mniej, jeśli dobrze by to rozegrać, to mógłby okazać się doskonałym narzędziem w walce z korupcją i zniszczeniem w tym parszywym mieście. Czy nieumarły był jednak skłonny porzucić swoją zemstę i pójść na jakikolwiek układ z tym człowiekiem? Nawet nie wspomniał o zamordowanej kobiecie. Nie okazał żadnej skruchy. Po prostu próbował przehandlować swoje wpływy i środki za swój żywot, co w tej sytuacji było zrozumiałe.
Galloway nie chcąc na stałe wypuszczać tego karalucha ze swoich rąk, mógł teoretycznie przedłużyć jego egzystencję tymczasowo, wziąć go podstępem i uzyskać od niego tyle ile możliwe, by następnie go wyeliminować. Albo mógł go po prostu zabić tu i teraz, stawiając honor ponad wszystko, włącznie z możliwymi środkami mogącymi ułatwić jego nieumarłą egzystencję i poprawić pozycję w Chicago. Rysowały się trzy możliwe opcje do wyboru, a Krzykacz musiał zdecydować co było w tej chwili dla niego najważniejsze.

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#23
I tak oto iluzja władzy, jaką otaczał się ten łajdak, pękła jak mydlana bańka. Cokolwiek planował uczynić z Krzykaczem nie miało się nijak do tego, co Krzykacz chciał zrobić z nim. Jakże zabawne były jego próby przekupienia go. Naprawdę myślał, że odprawi go z paroma papierkami po mordędze, jaką było dotarcie do niego? Niedoczekanie.
A jednak... skoro tak chciał przehandlować swoje życie za swoje środki i wpływy... skoro zrobi wszystko, by ocalić skórę... czemu Marcus miałby na tym nie skorzystać, na swój własny sposób? Obrócić ofertę Mavericka przeciwko niemu samemu... Nie mógł jednak pozwolić mu na zatajenie tej zbrodni od tak...
Przeniósł na chwilę wzrok na Jonesa. Wrócił do Mavericka. Miał pomysł.
Przyjrzał się biurku i znalazł nóż do listów. Wystarczy. Naciął nadgarstek - dla prezesa wyglądało to niepokojąco jakby robił to nie raz i nie dwa - i zbliżył go do twarzy śmiertelnika.
- Pij - rozkazał. Tym razem jednak pamiętał, żeby oderwać go od siebie, gdy już dostatecznie dużo vitae wpłynie do jego organizmu. W Oscarze widział iskrę potencjału, jakkolwiek niewielka by ona nie była, lecz w Mavericku, w tym podłym, obrzydliwym człowieku, widział wyłącznie narzędzie, które, jeśli nie będzie już dla niego użyteczne, skończy tak samo, jak sam chciał, by skończyła Elizabeth: wyrzucone w ciemność i zapomniane.
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#24
Image
Nastała chwila prawdy. Zepsuty do szpiku kości kapitalista miał żyć, czy umrzeć? Samozwańczy detektyw rzeczywiście musiał nieźle się natrudzić, by wywęszyć tego skurwiela. Nie dało się zaprzeczyć, że zdolności jakie Marcus pozyskał za życia, zdecydowanie mu się przydały w jego nieumarłej egzystencji. Przeczesał miejsce zbrodni, przesłuchał świadków, a także rodzinę ofiary, no i posiłkował się informacjami od jego bezimiennego kontaktu. Dotarł do biura kobiety, do okradzionego sejfu, a także do jej pracowików. Ostatecznie udało mu się poskładać wszystko w logiczną całość i odkryć kto stał za morderstwem. Życie zabójcy leżało teraz w rękach krwiopijcy.
Nastała chwila milczenia i rozważań, a także wymiany spojrzeń między Spokrewnionym a jego ghulem. Decyzja została podjęta, a wampir pochwycił za ostry przedmiot i ku zdziwieniu śmiertelnika, zamiast użyć trzymane narzędzie, by uśmiercić dyrektora, rozciął własną skórę. Chwilowe przerażenie malujące się na jego twarzy zmieniło odcień, zmieszało się z szokiem i niedowierzaniem, niezrozumieniem tego, z kim miał teraz do czynienia. Do tego momentu wszystko było jasne. Obcy przyszedł zemścić się za morderstwo dobrej kobiety. Jednak teraz wszystko stanęło na głowie, a nic nie mogło przygotować Mavericka na to, co miało zaraz nastąpić.
Kainita zbliżył się do niego i przyłożył rozcięty nadgarstek do jego ust, każąc mu z niego pić. Nie mając wyboru, Robert wykonał polecenie. Pewnie byłby w stanie zrobić cokolwiek, byleby uniknąć śmierci. W pierwszej chwili jego twarz była pełna obrzydzenia wobec tego co był zmuszony teraz zrobić. Po chwili jednak, obrzydzenie zamieniło się w rozkosz i ekstazę. Gdy przyszło do końca karmienia (-1PK), Marcus miał realny problem oderwać łapczywego, chciwego osobnika od swojej ręki, a gdy go oderwał, ten spoglądał na niego głodnym wzrokiem jeszcze przez chwilę, nim efekt vitae nieco złagodniał i Maverick odzyskał swoje zmysły.
Image Co to u licha było? Czym ty jesteś? — Dociekał, próbując zrozumieć w czym właściwie wziął przed chwilą udział i co się stało. Wszystko to obserwował Oscar, niewątpliwie wracając pamięcią do nocy, kiedy to on był w miejscu Roberta.

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#25
Marcus pozwolił Maverickowi spijać z siebie tyle krwi, ile trzeba. Obserwował jego reakcję - jak nagle dostrzegł w jego oczach czystą euforię - i kiedy poczuł, że wystarczy, wysilił się na oderwanie go od swojego nadgarstka. Po ranie nie został już ślad. Galloway spojrzał z wyższością na nowego sługę.
- Czymś, co powinno było cię zabić, ale tego nie zrobiło - powiedział ponuro. - Powiedziałeś, że możemy sobie nawzajem pomóc, zatem posłuchaj mnie uważnie, co teraz zrobisz: weźmiesz książeczkę czekową i wyślesz rodzinie Davisów odszkodowanie za morderstwo Elizabeth. Ponadto dokonasz wszelkich starań, by dokończyć jej dzieło i uczynić Chicago lepszym miejscem dla wszystkich, nie tylko dla tych, co mają władzę i pieniądze. Zrozumiałeś jak na razie? - zapytał. - Następnego wieczora wstąpisz do klubu La Liberté, gdzie złożysz mi raport ze swoich poczynań. Spisz się dobrze, a zostaniesz wynagrodzony tą samą ekstazą, którą odczułeś przed chwilą.
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#26
Image
Robert Maverick, potwór w ludzkiej skórze, który zakończył życie kobiety próbującej zrobić coś dobrego dla ludzi w Wietrznym Mieście, nie został unicestwiony tu, na miejscu, w jego biurze, na szczycie jego budynku. Taki był pierwotny plan, to prawda, ale mężczyzna dał wampirowi doskonały pomysł, który odwlekł jego unicestwienie. Po co Marcus miałby go zabijać, skoro zamiast tego mógł go użyć nie tylko do naprawienia dokonanych przez niego szkód, ale również do poprawienia stanu życia ludzi z niższych warstw społecznych. To było wszakże projektem życia Elizabeth Davis.
Posunięcie Krzykacza, który opanował furię i wykorzystał swój intelekt, by jak najlepiej wykorzystać obecną sytuację, było genialne. Zapewnił sobie posłuch ze strony dyrektora Domain Enterprise, który podniósł się, przyjmując do wiadomości zadanie, jakie otrzymał od oprawcy, który darował mu życie.
Image A więc to wszystko dla tej kobiety? No dobrze, niech tak będzie. — Otrzepał się i poprawił swój krawat, doprowadzając się do porządku i odzyskując swą bardziej dystyngowaną pozę i opanowany, władczy ton.
Image Dziwi mnie ta bezinteresowność, ale nie będę dociekać twoich motywów. Co zaś tyczy się poprawy życia w mieście, to pominąwszy projekt pani Davis, raczej wiele w tym nie pomogę. Jak widzisz jestem biznesmenem, nie politykiem. — Skwitował drugą część zleconego przez wampira zadania. Biznes rządził się swoimi prawami, a polityka swoimi. Kwestia bezdomności, bezrobocia i niskich zarobków to były głębiej zakorzenione problemy. To już nawet nie kwestia lokalnej polityki, a bardziej stanowej. Chociaż faktem było, że kontynuacja pracy Elizabeth była krokiem w dobrym kierunku. Być może z biegiem czasu uda się znaleźć więcej podobnych projektów, które lokalny biznesmen będzie w stanie zrealizować.
Image Znam i bywam w klubie La Liberté, jednak przyznam, że nigdy cię tam nie widziałem. — Odparł z nieukrywanym zdziwieniem. Raczej jednak nie wiedział, że mógł bywać w klubie latami i nie mieć pojęcia o tym, kto znajdował się za ścianą.
Image Będę jednak na miejscu ja, lub ktoś z moich ludzi w razie, gdybym był niedysponowany. Podaj tylko godzinę. Znajomość nazwiska również, a nawet przede wszystkim, będzie niezbędna, by było wiadomo kogo szukać. — Kontynuował, potwierdzając niekoniecznie swoją obecność w wyznaczonym miejscu nastepnej nocy. Miał na głowie interesy i dziesiątki, jak nie setki, ludzi pod jego dowództwem. Można było zrozumieć, dlaczego chciał wysługiwać się którymś ze swoich pachołków zamiast samemu się stawić na spotkanie.

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#27
Ten "człowiek" byłby zaskoczony, gdyby miał się dowiedzieć, za jakie "drobnostki" ludzie są w stanie zabić. Marcus dał Maverickowi chwilę na oddech i przetrawienie tego, co mu powiedział. Założył ręce na piersi i wbił w niego wzrok. Uniósł lekko brew.
- A jednak masz w kieszeni policję i Bóg wie kogo jeszcze - stwierdził. - Jesteś inteligentnym człowiekiem i bezwzględnym biznesmenem, ale nawet najbardziej bezduszny przedsiębiorca wie, jak wartościowy jest pracownik z dachem nad głową i pełnym brzuchem. - Uznał, że przemówi do tej strony Mavericka najbardziej nastawionej na zysk. - Gdybyś miał, dajmy na to, zainwestować w niedrogie, w miarę dobrej jakości mieszkania dla robotników w mieście, byłbyś w stanie zapewnić sobie dostęp do paru chętnych rąk do pracy, a i kto wie, być może uzyskałbyś szacunek nie tylko ludzi na swoim poziomie, ale też poniżej, za umożliwienie im świeżego startu. Miasto widziałoby w tobie nie tylko zdolnego biznesmena, ale także filantropa. Poza tym obaj wiemy, jak przydatny może się okazać szacunek na ulicy.
Wampir poświęcił przy okazji chwilę na przyjrzenie się znokautowanemu przez Jonesa pracownikowi Mavericka. Młody i narwany, ale nic więcej do tej pory nie zobaczył. Po krótkiej inspekcji i wysłuchaniu rzeczowej odpowiedzi ze strony Mavericka, powrócił do niego wzrokiem.
- To, co mam do zaoferowania, jest przeznaczone wyłącznie dla twoich oczu - rzekł spokojnie, ale twardo. Nie miał ochoty jeszcze się wykłócać, a czuł, że gdyby do tego doszło, pewnie już zupełnie puściłyby mu hamulce i Maverick skończyłby po drugiej stronie okna. - Jeżeli nie będziesz w stanie udać się do mnie osobiście, zawsze ja mogę udać się do ciebie. Najlepsza godzina byłaby w okolicach ósmej wieczorem albo później. Mam czas. Dam znać w klubie, że na ciebie czekam; kiedy wejdziesz, dowiem się tego. Jednak gdybyś potrzebował o mnie wypytywać, pytaj o pana Providence.
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#28
Image
Wysłuchawszy śmiertelnika, Marcus począł kombinować jak podejść tego kapitalistę, by zechciał zrobić dobry uczynek i przy tym zarobić. Przedstawił mu swój pomysł, sugerując drogę, która zadowoli zarówno niższą klasę robotniczą, jak i samego Mavericka. Tacy ludzie jak on rozumieją wszakże tylko jeden język, brzmiący donośnie zielonymi dolarami.
Robert nie mający w obecnej sytuacji zbytniego wyboru, wysłuchał krótkiego przemówienia swojego gościa, chłodno zaśmiawszy się subtelnie pod nosem, gdy wampir wspomniał o szacunku.
Image Od razu widać, że nie masz doświadczenia w biznesie. Prawa jakimi się rządzi są zgoła inne od tych tam, na dole. To jedna, wielka, miejska dżungla, pełna drapieżników gotowych rozszarpać cię na kawałki. Podczas gdy dobroczynność jest, w istocie, użytecznym dodatkiem, który umila czas spędzony w towarzystwie innych królów dżungli na salonach, tak rzadko jest to coś przynoszącego zyski, a już na pewno nie szacunek. — Wyjaśniał ze stoickim spokojem i postawą nauczyciela edukującego niezaznajomionego z jego światem ucznia. Bądź co bądź, ale przynajmniej temat drapieżników w miejskiej dżungli Marcus już trochę poznał, choć nie w sensie, jaki objaśniał Maverick, sięgając po butelkę whiskey stojącą na srebrnej tacy znajdującej się na szafce pod oknem, wlewając niedużą ilość trunkui do stojącej obok szklanki i biorąc ją ze sobą, by ponownie odwrócić się do wampira i kontynuować.
Image To co zapewnia szacunek to sukcesy. A sukcesy w naszym świecie mierzy się nie dobrocią i wspaniałomyślnością, a zdecydowanymi działaniami przynoszącymi zyski. To również jedyny sposób, by przetrwać, utrzymać i wzmocnić swoją pozycję i nie dać rozebrać swojego biznesu cegła po cegle. — Wziął nieduży łyk whiskey i również spojrzał w stronę poturbowanego chłopaka bez zbytnich emocji.
Image Mam nadzieję, że nie uszkodziliście go permanentnie. Byłoby wielką szkodą, gdybym musiał go zastąpić. Hm. — Nawet jego ludzie nie zdawali się być dla niego niczym więcej jak pionkami, narzędziami, które mógł w dowolnej chwili zamienić na nowe. Był doprawdy pozbawiony empatii i człowieczeństwa. Przyjrzał się przez moment Marcusowi, po czym wznowił temat interesów.
Image Zapewnij mi konkretne informacje i liczby, a zobaczę co da się zrobić w sprawie wspomnianej przez ciebie inwestycji. — Nie był przeciwny pomysłowi swojego nowego partnera, aczkolwiek z oczywistych względów nie miał zamiaru działać w ciemno.
Image Nie mam nic przeciwko twoim odwiedzinom tutaj, pod warunkiem, że nie będziesz atakować moich pracowników i niszczyć mojego gabinetu. — Odpowiedział unosząc brwi i wskazując spojrzeniem na zrujnowaną ścianę.
Image Pan Providence, hm? Chcesz więc zachować swoją tożsamość w tajemnicy. Rozumiem. — Skomentował jakby zawiedziony.
Image Zatem jesteśmy umówieni. Zajrzę do klubu jutro po ósmej, a jeśli nie uda mi się dotrzeć na miejsce, to wiesz gdzie mnie znaleźć. — Mimo karmazynowego ducha wspólpracy, jaki Marcus zapewnił mężczyźnie, ten nie zatracił swojego charakteru i wciąż utrzymywał swoją królewską pozę i iluzję kontroli.

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#29
Widać było po Marcusie, jak ten bije się z myślami. Jedna jego część chciała chwycić go tu i teraz, wyssać z niego całą krew do ostatniej jej kropli, a wysuszone truchło wyrzucić przez okno. Druga część robiła, co mogła, by utrzymać pierwszą na wodzy. Przyjdzie czas na oczyszczenie miasta z obecności tego rozbestwionego socjopaty, lecz jeszcze nie teraz. Na razie go potrzebował.
Nie ucz ojca dzieci robić... Miasto to jest dżungla, prawda, ale ani ty, ani twoi koledzy po fachu i majątku nie są godni miana jej królów. Nie zasługujecie nawet na bycie "książętami". Albo ten prezesik był tak ślepy, że nie widział przed sobą kogoś znacznie od siebie potężniejszego, albo był bardzo dobrym aktorem. Żadna z tych opcji nie napawała go pozytywnymi uczuciami. Zastanawiał się przy tym, czy ucierpiałby na tym, gdyby postanowił darować sobie wszelkie subtelności i faktycznie pozbyć się Mavericka raz na zawsze...
- Same liczby pozostawię tobie. Czego oczekuję, to abyś zorganizował godny standard zamieszkania dla uboższej warstwy Chicago. Zaczniesz tutaj, w West Side. Wystarczą choćby mieszkania czynszowe, byleby były możliwe do wykorzystania przez ludzi, którzy nie będą musieli pościć przez pół roku, by je opłacić - rzekł, po czym zbliżył się ponownie do Mavericka. Kiedy spojrzał biznesmenowi w oczy, ten mógł dostrzec coś strasznego kryjącego się w jego własnych. Coś strasznego, pierwotnego i bardzo, bardzo złaknionego. - Zapamiętaj jedno, Maverick: to nie ty ustalasz tutaj zasady. Gdybym chciał, rozsmarowałbym cię po całej dzielnicy. A jednak jesteś mi potrzebny, tak jak sam sugerujesz. Żyjesz tylko dlatego, że ci na to pozwalam i umrzesz, bo tego zażądam. Więc dla własnego dobra bądź przydatny tak długo jak się da.
To rzekłszy, obrócił się w kierunku drzwi i powolnym krokiem ruszył ku wyjściu, jednocześnie gestem pokazując Oscarowi, że pora na nich. Zanim jednak do końca przekroczył próg, spojrzał po raz ostatni na biznesmena.
- Ta rozmowa nie miała miejsca. - To nie była sugestia. Marcus stawiał Mavericka przed faktem dokonanym. Następnie ruszył w milczeniu ku windzie.
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Martwi głosu nie mają (IV)

#30
Postawa i ogólny sposób bycia Mavericka potrafiły wprawić Krzykacza w podły, morderczy wręcz nastrój. Z trudem się hamował przed udekorowaniem gabinetu wnętrznościami jego właściciela, ale póki jego użyteczność przeważała nad jego irytującym tonem, to ten mógł cieszyć się dalszą egzystencją, przynajmniej przez jakiś czas.
Spokrewniony zlecił, czy raczej wymusił, na biznesmenie realizację dość ambitnego planu. Nie było istotne, że wprowadzenie tego planu w życie mogło zająć długie miesiące. Marcusa nie ograniczał czas, to też mógł cierpliwie poczekać na pojawienie się owoców tychże działań. Prezes przyjął groźby wampira ze stoickim spokojem, w milczeniu, jedynie patrząc na swojego gościa surowym wzrokiem. Kłębiące się w jego głowie myśli pozostawały tajemnicą, tak jak i odczuwane przez niego emocje. Zdawało się, że był wprawiony w tej grze pozorów prawie tak dobrze jak Kainici. Zapewne nabył te umiejętności z wiekiem.
Śmiertelnik pożegnał gniewnego Brujaha chłodnym spojrzeniem, nie mówiąc nic więcej. Spokrewniony i jego kompan opuścili gabinet, zostawiając Roberta Mavericka, oprawcę i mordercę Elizabeth Davis, przy życiu, jako przynajmniej tymczasowe narzędzie w rękach Gallowaya, mające posłużyć do polepszenia życia biedniejszych ludzi z niższych warstw społecznych. (+Świta)
Rozmowa może i mogła pozostać w sferze tajemnicy, ale nie obecność dwójki, która wtargnęła do budynku. Podejrzliwe spojrzenia śledziły Marcusa i Oscara, gdy ci ruszali do wyjścia. Po drodze natknęli się na kobietę, tę samą którą widzieli wcześniej, pomagającą ochroniarzowi wrócić do siebie.
Windy nie było na miejscu, to też najszybciej było użyć schodów, docierając na parter, do głównego holu i wreszcie wychodząc z budynku, tym razem bez zaczepek i zbędnych pytań ze strony pracowników budynku, choć wciąż odczuwając na swoich plecach i podejrzliwe spojrzenia. Technicznie rzecz biorąc, sprawa została zamknięta, przynajmniej w pewnym sensie. Morderca został odnaleziony, aczkolwiek wymierzona mu sprawiedliwość przybrała nieco nieoczekiwaną formę. Jego dalsza egzystencja pozostawała pod znakiem zapytania. (+10 PD)

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości

cron