Przygotowania do przyjęcia
#1Zawieszony wysoko księżyc oświetlał swym jasnym blaskiem Chicagowskie budynki. Stukot kopyt przejeżdżających ulicą na skraju osiedla Near South i panujący nań gwar świadczył o bogatym życiu mieszkańców w dzielnicy Central. Dziś jednak drzwi klubu La Liberté stały zamknięte. Najbliższe przyjęcie miało być wyjątkowe, należało więc poczynić ku temu zdecydowane przygotowania.
Arthur Lyons przybył do klubu swoim eleganckim automobilem. Przywitał się uprzejmie skinieniem głowy ze znajomymi sylwetkami, stałymi bywalcami kulturalnej socjety. Jak zwykle był nieco przed czasem, skierował więc swoje kroki ku sali na piętrze i zamieniwszy kilka słów z ochroną rozgościł się w pustym Elizjum.
Z gramofonu płynęła muzyka, jeden z ulubionych Arthurowi poemat symfoniczny autorstwa Camille Saint-Saëns powstały na dwadzieścia lat przed przybyciem Lyonsa do Chicago. Wciąż przemawiała do niego nuta nostalgii, delikatne drżenie, w jakie wprawiały go dźwięki skrzypcowego solo i oboju wprowadzały go w stan zawieszenia i kontemplacji. Danse macabre, Taniec szkieletów, powstałe pod wpływem twórczości jednego z członków Nabistów, proroka sztuki współczesnej. W powietrzu unosił się delikatny zapach zebranych w kryształowy wazon ciętych róż. Splecione ze sobą barwy bieli i czerwieni idealnie współgrały z kolorystyką panującą w La Liberté.
Siedział tyłem do wyjścia na jednej z obitych aksamitem kanap. Jedna noga założona na drugą, materiał nogawki podsunął się nieco ku górze, odsłaniając wysoką cholewę skórzanych, lakierowanych butów. Skrojony na miarę garnitur miał współczesny krój, przy nadgarstkach błyszczały złote spinki do mankietów. Z bruszety wystawała jasna, uświetniona misternym, kwiatowym wzorem poszetka. Jedna z dłoni przesunęła się wolno po miękkim materiale kanapy, druga, ozdobiona sygnetem, powędrowała do męskiej, skupionej twarzy.
Spojrzenie błękitnych oczu utkwione było w jednym z malowideł. Finezja zdobień złotej ramy wyciągała głębię obrazu, manipulując zręcznie migotliwym światłem. Na przystojnej twarzy pojawiła się zmarszczka, jak zawsze wtedy, gdy usilnie się nad czymś zastanawiał. Znał to dzieło na pamięć, każde pociągnięcie pędzla, subtelne muśnięcie i zdecydowaną plamę. Pejzaże autorstwa Primogen Lévêque wzbudzały emocje - czy to zasługa kontrowersyjnych technik czy też jej niezwykłego talentu?
Kiedy tylko usłyszał w korytarzu kroki, wiedział, że to ona - piękna kobieta, utalentowana Spokrewniona, wybitna mentorka. Powstał z miejsca jeszcze nim przestąpiła próg głównej sali, chcąc być gotowym na jej przybycie.
- Dobry wieczór, madame. - Skłonił się dworsko, pilnując by niezbędnym uprzejmościom stało się zadość. Zawsze przykładał wielką wagę do manier, nie godziło się wszak porzucać zasad, które odróżniały ich od pospólstwa. - Dzięki twej obecności noc zyskała na uroku - odezwał się niskim głosem, nie mając w zwyczaju kłamać w tak ważnej sprawie.
Chciał jej się przypodobać od pierwszego dnia ich poznania. Rozchodząca się wokół niej niepowtarzalna aura przyciągała go hipnotycznie, robiąc z niego pierwszego spośród wiernych. A przynajmniej za takiego się uważał. Wyprostował się ze zwyczajnym sobie nonszalanckim uśmiechem, całkowicie skupiając uwagę na Irène.