Cienkusz w Ballard | vol. 1
: 19 lut 2024, 13:42
David siedział na dachu i uważnie obserwował okolicę. Niedawno nauczył się korzystać ze schodów pożarowych, którymi przy niewielkim wysiłku dało się tam wejść. Tej nocy siąpił lekki deszcz pokrywając miasto błyszczącą warstewką wilgoci i sprawiając, że z daszka czapki skapywała mu przed oczami woda. Ulice były niczym czarna tafla jeziora, na której tańczyły plamy światła latarni i przejeżdżających samochodów. Z początku brak słońca bardzo doskwierał Davidowi. Nigdy wcześniej nie poświęcał pięknu dnia zbyt wiele uwagi, a gdy utracił do niego dostęp odkrył, że niezwykle ciężko bez niego żyć. Ciężar ciągłej ciemności, do której teraz należał był przytłaczający. Noc odbierała mu siły, paraliżowała. Na szczęście w tamte pierwsze dni nie miał zbyt wiele czasu, by nad tym myśleć. Teraz trochę się przyzwyczaił. Jego zmysły wyostrzyły się, więc dostrzegał, słyszał i czuł więcej. Księżyc zastępował mu słońce, a szum miasta śpiew ptaków. Nadal żyła w nim tęsknota do słońca, jednak przytłumiona, odległa. Jak wspomnienie ulubionej potrawy z dzieciństwa, która choć była wspaniała wtedy, to teraz nic już nie powtórzy jej smaku.
Dlatego wchodził na dach. Obserwował noc i chłonął to, co mógł. Pomagało mu to też myśleć. I jak to zwykle bywało gdy pozwalał myślom płynąć swobodnie, myśli z nieznanego powodu skręcały ku Vincentowi. David nie miał pojęcia dlaczego tak było. Tak, można powiedzieć, że Vincent uratował jego nieżycie. Tak, dużo mu pokazał i wiele go nauczył. Nie byli jednak przyjaciółmi. Vincent mu nie pomagał z dobroci serca. Nie był mentorem - sam wielokrotnie to powtarzał, by przypadkiem David nie odniósł złego wrażenia. Nie, Vincent brutalnie i ze wzgardą wprowadził go w niuanse Camarilli i Tradycji. Nie było taryfy ulgowej, a każde potknięcie czy porażka bezklanowca była dla jego "nauczyciela" albo powodem do gniewu, albo szykan. Do tego Vincent był kompletnym dziwakiem. Dlaczego więc David zawsze starał się udowodnić mu swoją przydatność?
Tak było też teraz. Cienkusz wysyłał do swojego "nadzorcy" strzępy informacji, które uznawał za istotne. Najpierw rozpisywał maile, teraz pisał krótkie wiadomości. Vincent praktycznie nie odpowiadał, nie mówiąc już o jakichkolwiek odwiedzinach. Jakby go wszystko nie obchodziło. Czy tak było? W takim razie dlaczego nie wykończyli go, tak jak Joel'a? A może David robił za mało i starszym kończyła się właśnie cierpliwość? Zajmował się bzdetami, nie oferując konkretnych rezultatów? Może już spisali go na straty i tylko czekają, aż będzie można go poświęcić? Wskazać cienkusza potworom z Sabbatu na pożarcie.
Jeśli tak właśnie było, to znaczy, że on musiał zacząć robić coś więcej. Zaangażować się osobiście. Samemu udać się i zbadać jakąś informację. Z tą myślą David powrócił do swojego Schronienia i włączył komputer. Było kilka tematów, o których miał raportować, między innymi o podejrzeniach działalności Sabbatu w Seattle i na przedmieściach. Tutaj z jakiegoś powodu ważne były okolice dzielnicy Ballard. Skoro było to takie ważne dla Camarilli miejsce, postanowił podsumować wszystko to, czego dowidział się o aktywności w tej dzielnicy w ostatnim czasie. Jeśli miał wyjść na ulicę, chciał być przynajmniej przygotowany.
Dlatego wchodził na dach. Obserwował noc i chłonął to, co mógł. Pomagało mu to też myśleć. I jak to zwykle bywało gdy pozwalał myślom płynąć swobodnie, myśli z nieznanego powodu skręcały ku Vincentowi. David nie miał pojęcia dlaczego tak było. Tak, można powiedzieć, że Vincent uratował jego nieżycie. Tak, dużo mu pokazał i wiele go nauczył. Nie byli jednak przyjaciółmi. Vincent mu nie pomagał z dobroci serca. Nie był mentorem - sam wielokrotnie to powtarzał, by przypadkiem David nie odniósł złego wrażenia. Nie, Vincent brutalnie i ze wzgardą wprowadził go w niuanse Camarilli i Tradycji. Nie było taryfy ulgowej, a każde potknięcie czy porażka bezklanowca była dla jego "nauczyciela" albo powodem do gniewu, albo szykan. Do tego Vincent był kompletnym dziwakiem. Dlaczego więc David zawsze starał się udowodnić mu swoją przydatność?
Tak było też teraz. Cienkusz wysyłał do swojego "nadzorcy" strzępy informacji, które uznawał za istotne. Najpierw rozpisywał maile, teraz pisał krótkie wiadomości. Vincent praktycznie nie odpowiadał, nie mówiąc już o jakichkolwiek odwiedzinach. Jakby go wszystko nie obchodziło. Czy tak było? W takim razie dlaczego nie wykończyli go, tak jak Joel'a? A może David robił za mało i starszym kończyła się właśnie cierpliwość? Zajmował się bzdetami, nie oferując konkretnych rezultatów? Może już spisali go na straty i tylko czekają, aż będzie można go poświęcić? Wskazać cienkusza potworom z Sabbatu na pożarcie.
Jeśli tak właśnie było, to znaczy, że on musiał zacząć robić coś więcej. Zaangażować się osobiście. Samemu udać się i zbadać jakąś informację. Z tą myślą David powrócił do swojego Schronienia i włączył komputer. Było kilka tematów, o których miał raportować, między innymi o podejrzeniach działalności Sabbatu w Seattle i na przedmieściach. Tutaj z jakiegoś powodu ważne były okolice dzielnicy Ballard. Skoro było to takie ważne dla Camarilli miejsce, postanowił podsumować wszystko to, czego dowidział się o aktywności w tej dzielnicy w ostatnim czasie. Jeśli miał wyjść na ulicę, chciał być przynajmniej przygotowany.