Ta noc była stosunkowo rześka. Chłodny wiatr raz po raz wkradał się pomiędzy warstwy ubrań i przyprawiał o dreszcze. Niektórym to nie przeszkadzało, inni jednak woleli się ogrzać. Nie inaczej było w przypadku tej dwójki włóczęgów - jednego starszego, jednego młodszego - którzy postanowili rozpalić sobie ognisko w zacienionej alejce, z dala od wścibskich oczu. Towarzyszył im Gene, chociaż nie brał czynnego udziału w ogrzewaniu się ogniem ani dyskusjami o tym, kto gdzie zniknął albo co będą rano jeść. Nie wiedzieli nawet, że ktoś tu jeszcze z nimi był. Nosferatu nie afiszował się swoją obecnością, usadowiony po turecku w cieniu pod ścianą, gdzie nie docierało światło ogniska w beczce. Nie dość, że nie lubił ognia, tak jak zresztą każdy Spokrewniony, to był zajęty oczekiwaniem. A tymczasem głód dawał się we znaki...
W tej okolicy miał pojawić się kurier klanu. Nie wiedział, kto by to miał być, ale gdy tylko dotarła do niego pocztą pantoflową wieść, że gdzieś tam kręci się jeden z jego "kuzynów" chętny i gotów do zrekonstruowania tego, co stracili przez tych pieprzonych łopatogłowych, nie mógł się powstrzymać i ruszył na zwiady. Może ta wiadomość to pewniak, a może to tylko durny żart albo gorzej - sposób na wyłowienie z tłumu ocalałych Nosferatu przez Sabbat. Tak czy inaczej, czy miał jakiekolwiek inne plany na ten wieczór? Niekoniecznie. No, może poza znalezieniem pożywki, ale o nią w Seattle nietrudno. Tym się zajmie już wkrótce.
Tymczasem podziwiał widok ze swojego kąta na skrawek ulicy i wiszącą nad nią Space Needle. Nawet ładne mieli to miasto.
Między nami, szczurami
#1ALL IN ALL, IT'S JUST ANOTHER BRICK IN THE WALL.
ALL IN ALL, YOU'RE JUST ANOTHER BRICK IN THE WALL.
ALL IN ALL, YOU'RE JUST ANOTHER BRICK IN THE WALL.