Tenebryzm

Granica Near West Side i The Loop

Tenebryzm

#1
Vaughn zaczynał robić się głodny. Nie lubił tego uczucia, zresztą który Spokrewniony je znosił? Kły go od tego świerzbiły. Spojrzał na zegarek. Nigdzie mu się nie spieszyło, chętnie rozrusza nieumarłe mięśnie. Pewnie byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie padało, ale specjalnie mu to nie przeszkadzało. W razie, gdyby doszło do komplikacji, deszcz zmyje ślady. Nie żeby spodziewał się aż takiego "urozmaicenia" młodego jeszcze wieczoru.
Odziany w płaszcz, z kapeluszem na głowie, Spokrewniony klanu Róży opuścił swoje schronienie i udał się na spacer przez miasto. Nogi poniosły go tak daleko, że już stąd widział The Loop. Kilkaset metrów dalej ulicami władali Ventrue. Nie wiedział, czy głos O'Connora docierał aż do Chicago, lecz nie widziało mu się sprawdzać poprzez niezapowiedziane polowanie na ich własnym terytorium. Uznał więc, że będzie trzymać się Near West.
Szedł w deszczu spokojnie, swobodnie, może nawet beztrosko dla niektórych obserwatorów. Ot, samotny dżentelmen przemierza zaciemnione ulice miasta, nic nadzwyczajnego, nic a nic. Specjalnie przyjął taką postawę. Chociaż nie miał szczególnie wygórowanych nawyków żywieniowych, tego wieczora uznał, że zasmakuje nieco w krwi bogatej w adrenalinę. Minie osobnika chętnego do przeszukania go po kieszeniach, prawdopodobnie zostanie zaprowadzony w ciemną uliczkę, by uniknąć spojrzeń potencjalnych świadków... a następnie zwierzyna zostanie łowcą, a łowca - zwierzyną. O tak, to brzmiało apetycznie.

Re: Tenebryzm

#2
Wilgoć była w powietrzu, również w bardziej namacalnej formie. Krople deszczu spływały po dachach i ścianach budynków, by ostatecznie trafić na chodniki i ulice, gdzie woda spływała do kanałów ściekowych. Nie ratowało to Erica, którego odzienie zaczynało robić się ciężkie od skumulowanych kropli deszczu wchłoniętych przez materiał. Mogła to być jednak, w najgorszym przypadku, drobna niedogodność. W końcu nieumarły nie musiał się martwić o możliwe przeziębienie, nie to co śmiertelnicy, którzy chowali się pod dachami i parasolami. Tylko pojedyncze sylwetki przemieszczały się obecnie wzdłuż uliczek. Toreador potrzebował obecnie jedną taką bezimienną sylwetkę, by weszła mu w drogę i zaspokoiła jego głód.
Wędrówka w deszczu tylko przez moment była pozbawiona większych emocji. Jednak gdy zwyczajni ludzie kryją się w swych domostwach, barach i automobilach, bardziej odważnie wynurzają swoje łby szemrane typy szukające okazji do łatwego zarobku, czy zwyczajnej zaczepki.
Nie minęło więc dużo czasu, jak pewien jegomość z papierosem w ustach, stojąc pod zadaszeniem na rogu, zaczepił Erica, rzucając pod nosem ”Masz ognia?”. Zanim zdążył dobrze wyciągnąć skryty pod marynarką rewolwer, Vaughn zdążył go rozbroić i poprowadził pod lufą na tył budynku, gdzie mógł się na nim pożywić. Zważywszy na okoliczności, nieumarły sobie pofolgował i upił dość krwi, by zostawić delikwenta nieczynnego nieco dłużej. (+4PK).

Re: Tenebryzm

#3
Hmm... Tak, to było właśnie to, czego szukał. Krew przyprawiona adrenaliną... i również z domieszką nikotyny, jeśli zmysł smaku go nie mylił. Zatem papierosy na podorędziu draba nie były wyłącznie na pokaz.
- Usiądź sobie, pomyśl trochę... - zaproponował mężczyźnie w swoich ramionach i posadził go pod ścianą budynku. W międzyczasie przyjrzał się jego rewolwerowi. Jeśli jego "towarzysz" nie blefował i faktycznie miał nabitą broń, rozładował bębenek i rozbrojoną, oddał ją właścicielowi. Amunicją zaopiekuje się już on. To uczyniwszy, ukłonił się lekko kapeluszem i wyszedł z powrotem na ulicę, zostawiając półprzytomnego nieznajomego na bruku. Niech sobie przez chwilę odetchnie, żeby przypadkiem nie zemdlał z niedokrwienia.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość

cron