Symbioza

Zakończono | Prolog, Marzec 2004

Image

Symbioza

#1
Chuj z tym. Wyszedł na zewnątrz. Odetchnąć świeżym powietrzem? Poobserwować nocne życie toczące się poza enklawą spokrewnionych? Nie spodziewał się, że głupia kartka, kilka skreślonych słów na papierze tak go zmęczy. Czuł się tym odsłonięty. Jakby przyznawał się otwarcie do słabości. Bo tak w sumie było. Był sam. Nie miał od kodo odebrać zaległych przysług czy długów. Jeszcze bardziej bolała go sama utrata mieszkania. Lubił je. Małe, ascetycznie urządzone. Z dobrze ukrytym sprzętem na wypadek nieproszonych gości. Wegetacja od świtu do zmierzchu w Elizjum nie była dla niego.
Odgłosy ulicy i fala chłodnego wiatru uderzyły w niego gdy tylko wyszedł obrotowymi drzwiami. Kiedyś wzdrygnąłby się i zapiął kurtkę. Teraz nie zwrócił na to większej uwagi. Odszedł kilka kroków w bok, nie blokując chodnika innym ludziom, pogrążonym we własnym życiu. Zdecydowanie nie wyglądał na miłośnika kultury wyższej, budząc swoim ubiorem lekką konsternację u osób, które faktycznie przyszły tu obcować ze sztuką. Jakby go to obchodziło. Oparł się nonszalancko o ścianę zasłaniając plakat najnowszej premiery i wyciągnął paczkę papierosów. Zapalniczka zazgrzytała cicho, a wątły płomień oświetlił jego kwadratową szczękę. Tak jak nie działał na niego wiatr i chłód, tak mimowolnie drgnął lekko, leciutko, na widok ognia. Zgasił go natychmiast i zaciągnął się fajką. Po trochę za długiej chwili wypuścił dym z płuc w jednej dużej chmurze.
Noc była młoda, a on potrzebował zebrać myśli i zaplanować kolejny krok. Kogo może poprosić? Wobec kogo najłatwiej spłacić zobowiązania? Lokum, to jedno. Pozostawali jeszcze oni. Gdzieś tam te parszywe kundle węszyły zaciekle, szukając tropu. Musiał uważać. Trzymać się na uboczu. Dopilnować, by nie doprowadzić ich do... Jim Jim Jim. Spokojnie. Co by powiedział w takiej sytuacji Murdock? Chuj z nim. Nie panikuj... Szukaj okazji, a sama wpadnie ci w ręce? Graj jakbyś miał lepsze karty, niż naprawdę. Tyle że nie umiał blefować.

Re: Symbioza

#2
Elizjum od dawna było dla Kendry bardziej domem, aniżeli jej własny dom. Spędzała tam większość swojego wolnego czasu, bo w przeciwieństwie do pustej posiadłości, zawsze był tam ktoś, do kogo mogła się uśmiechnąć, z kim pogadać o życiu czy po prostu poplotkować. Wchodząc ledwo przez wzmacniane drzwi, pierwszą rzeczą jaka wpadła jej w oko był mężczyzna, dorzucający swoją cegiełkę do tablicy informacyjnej. Choć nie kojarzyła jego twarzy… A może właśnie z tego powodu, że jej nie kojarzyła, zdecydowała się rzucić okiem na zmiętoloną, przypiętą na pinezkę kartkę. Oczywiście dopiero po tym, jak ten zniknął z pola widzenia. Już na wstępie musiała przyznać, że nie tylko forma jak i treść dość mocno odstawały od tych, które wisiały tam na co dzień. Oczy kobiety przebiegły szybko w kierunku drzwi, za którymi zniknął Pan 202-555-0180 i momentalnie wróciły na ogłoszenie, od którego – bez złośliwości – wręcz biła desperacja. Czy to nie na kogoś takiego czeka każdy spokrewniony?
Minąwszy kilku ładnie ubranych gości, wchodzących do budynku na premierowy pokaz jednego ze spektakli wyszła na zewnątrz. Widząc, że pogoda dalej bawi się w kaprysy poprawiła nieco swoją beżową narzutkę, równocześnie rozglądając się za autorem notki. Na jej szczęście, nie było to trudne. Nawet nie próbował nie wyróżniać się wśród ładnie odzianych gości teatru. Idąc w jego kierunku mogła dostrzec, że wydaje się zamyślony. Nie musiała być detektywem, by połączyć widoczną zadumę z informacją o poszukiwaniu lokum. Nie chcąc wybijać go z osobistego transu, w pierwszej chwili oparła się obok niego, patrząc bardziej w niebo, aniżeli na jego twarz. Ze względu na ogrom świateł dookoła ciężko było dostrzec gwiazdy, ale i takim widokiem potrafiła się cieszyć. – Widziałam twoją notkę. Niektóre dni są gorsze niż inne, co? - Zapytała spokojnie, stopniowo obracając głowę po ścianie tak, by zerkać na palącego osobnika. Jego twarz nie nacieszyła się jednak spojrzeniem zbyt długo, gdyż po niecałej sekundzie skradł je odpalony papieros. Oczywiste było, że liczyła na poczęstunek, ale nie zamierzała prosić o niego otwarcie.

Re: Symbioza

#3
Nie zareagował, gdy podeszła. Zauważył ją, ale nie zwrócił uwagi. Ot, ślicznotka żądna nocnych przygód. Nie stanowiła zagrożenia, a on miał swoje rzeczy na głowie. Dopiero na wzmiankę o notatce jego spojrzenie powędrowało w bok, wprost na blondynkę. Przeklął się w myślach. Wyglądała zdecydowanie zbyt... Ludzko. Ta cierpka myśl z bólem przeszła mu przez głowę. Uśpiła jego czujność. Albo faktycznie nie stanowiła zagrożenia. W każdym razie, próbował grać. Zaciągnął się papierosem, tak, jak planował. Wypuścił chmurę w bok, zamiast kierować ją wprost na kobietę. Nie miał zamiaru robić sobie pod górkę. Tym bardziej, że sama do niego przyszła...
Niektóre tak. — odparł cicho i podsunął w jej stronę otwartą paczkę. Był przecież dobrze wychowany. A ona tak bardzo prawie żywa, że dziwne by było, gdyby nie sięgała po tą powolną śmierć. Obrócił się, by nie wyginać głowy. Graj na czas, graj.A masz wolne cztery kąty? — dodał i jeśli przyjęła fajkę pokoju - odpalił ją. I tyle z dobrego wychowania. — Jim, Jim Wilson. — wyciągnął rękę w jej stronę. Kojarzył jej twarz i imię, choć do tej pory obracali się w różnych kręgach. Ale nawet jemu obiło się o uszy, że Kendra też miała ostatnio pecha. — Mam nadzieję, że twoje noce są lepsze. — dodał miłym tonem. Nie miał zamiaru silić się na nieszczere kondolencje. Nie znał szczegółów z jej życia a bycie gwiazdą - czy to ludzką, czy na deskach elizjum - często niosło ze sobą spory bagaż nieprzyjemnych sekretów. Media trąbiły o aferach co chwila, a Harpie... Cóż, nie różniły się bardzo pod tym względem. .

Re: Symbioza

#4
Chwyciwszy papierosa nachyliła się nieco, prosząc wręcz o to, by mały, tańczący płomyk podpalił bombę tytoniową. Zaciągnęła się lekko, przytakując głową na pytanie o wolne cztery kąty. Wyglądała, jakby chciała coś dodać, jednak drażniący dym zmusił ją do kaszlu i wyrzucenia z siebie kilku kłębków dymu. A przynajmniej tak to wyglądało. – Kendra. Kendra Ambrelash. - Odpowiedziała przyjaznym głosem, równocześnie chwytając dłoń nowego znajomego. Skóra Toreadorki była bardzo ciepła jak na standardy spokrewnionych i jedynie tylko trochę chłodniejsza, niż przeciętnego zjadacza chleba. – Jakoś sobie radzę. Dzięki. - Ta przez moment patrzyła jeszcze na Jima, lecz po chwili znów oparła głowę o ścianę i zerknęła w niebo. – Mam wolny pokój w domu. Jak nie masz nic przeciwko lokatorce rzecz jasna. Piwnica robi za sypialnie, ale jakbyś chciał, to na górze jest jeszcze jeden wolny pokój. Trzeba byłoby tylko zrobić coś z oknami, bo rano czasem światło przebija i nie idzie spać. - Nie brzmiała, jak ktoś, kto zamierza go wykorzystać. To była najzwyklejsza w świecie przyjacielska oferta. Czuła, że oboje są w kiepskiej sytuacji i sama z pewnością byłaby bardzo wdzięczna, gdyby ktoś po prostu wyciągnął do niej rękę. Z drugiej strony nie była na tyle naiwna, by nie wiedzieć, jak działa ten świat. Mając świadomość tego, że jej intencje mogłyby zostać odebrane dwojako po raz kolejny zaciągnęła się papierosem, już w znacznie bardziej kontrolowany sposób wypuszczając toksyczne chmurki. – Taka tam mała przysługa.

Re: Symbioza

#5
Może tej chłodnej nocy zrodzi się prawdziwa przyjaźń? Brujah i Toreador. Kipiąca furia i szał uniesień. Tak podobni, a tak różni. No no, nie zapędzaj się. Byli przeklętymi dziećmi nocy. Ale i tak, zaczynało się nieźle. Ledwo ogłosił, że szuka lokum, a tu oferta sama wpada mu w ręce. Jest to wręcz zbyt piękne, by było prawdziwe.
Zawsze można zabić deskami. — odpowiedział bez namysłu. Nie raz w ten sposób dbał o swoje bezpieczeństwo. Druga część jej wypowiedzi budziła jeszcze większe zainteresowanie. Zaciągnął się po raz kolejny, rozżarzając fajkę. — Nasz dwójka pod jednym dachem? — przechylił głowę i zastanowił się chwilę — Nie widzę przeszkód. — dodał z uśmiechem. Prawdziwym, fałszywym, nie mu oceniać. Nie znał jej. Oferowała coś czego potrzebował. To teraz pewnie ta mniej miła kwestia - cena. — A w czym może pomóc ci ktoś taki jak ja? — zagadnął i rzucił peta na ziemię. Przycisnął go butem, niecierpliwiąc się na jej odpowiedź. — Bez urazy, ale małe przysługi lubią rosnąć gdy spuści się je na chwilę z oczu, a ja wolę wiedzieć ile będzie mnie kosztować czynsz. Ukryte koszty pralni i takie tam. —jego cichy, "przepity" głos brzmiał prawie jak wyprany z emocji. Żyli w takim, a nie innym świecie. Za bezpieczny kąt mógł zrobić wiele, ale nie wszystko. I nie dla każdego.
Po co tak właściwie tak do tego podchodził? Może ten piękny, trochę tylko chłodny anioł naprawdę przyszedł jej z pomocą? Dobre sobie. Był już i tak umoczony w gównie i nie miał zamiaru wskakiwać głębiej. Z drugiej strony - czy on był wobec niej szczery? Czy powinien być? Oj Jim Jim Jim, nie tak cię mama wychowała.

Re: Symbioza

#6
Gdy rozmowa z przyjacielskiej propozycji zaczęła przeistaczać się w ofertę handlową, kobieta mimowolnie zaczęła delikatnie podgryzać zębami dolną wargę. Nie miała większej ochoty wymyślać na szybko czegoś, by jedynie zapchać dziurę po przysłudze lecz nie mogła się zaprzeczyć, że doskonale rozumiała podejście Wilsona. W końcu nie znali się zbytnio, nie miał prawa wiedział, czego może się po niej spodziewać. – Postawisz mi kawę, jak już staniesz na nogi. - W momencie wypowiadania tych słów wyglądała nad wyraz poważnie. Jej nieobecne, zamyślone spojrzenie pusto wpatrywało się przestrzeń, jakby szukając sensu istnienia wszechświata. Wtem nagle kurtyna zsunęła się w dół, a dźwięk jej upadku zasygnalizował realnie rozbawiony uśmiech, malujący się na całej twarzy. Sama nie spodziewała się, że tak rozbawi ją to, jak bardzo pozbawione wiarygodności był nie ton, a same słowa, które wypowiedziała. Po raz kolejny zbliżyła papierosa do ust, równocześnie podwijając nogę, aby oprzeć się o ścianę. Celowo rozciągała przejście do meritum w czasie. Brak powagi był dlań swoistym sposobem na przełamywanie lodów i choć bardzo często sprawiał, że mało kto przez to brał ją na poważnie, tak fakt, że wydawała się przez to niegroźna naprawdę wiele ułatwiał. – Niczego od ciebie nie chcę. Wydajesz się być pod ścianą, trochę jak ja w tej chwili. Po ludzku wyciągam więc do ciebie rękę, zanim zrobi to ktoś, kto zechce cię wciągnąć w jeszcze większe bagno. - Dodała swoim naturalnym, dość swobodnym głosem, strzepując nagromadzony popiół z papierosa. – A to już druga przysługa. - Zmarszczyła nieco nosek, odsłaniając górny rząd zębów. – Dobra, a tak serio serio. Opowiesz mi swoją historię i będziemy na czysto. Brzmi fair?

Re: Symbioza

#7
Patrzył na nią, nie wiedząc czego się spodziewać. Postawić jej kawę? Czemu by nie. Na tyle było go stać nawet teraz. Spojrzał nawet w bok, gdzie na rogu kolejnego skrzyżowania mieścił się bar. Jednak coś w jej wesołym uśmiechu kazało mu trzymać język za zębami. Słysząc i trawiąc resztę wypowiedzi pokiwał wolno głową.
Nie zrozum mnie źle, ale jesteś dziwna. W pozytywnym sensie. — sam nie wiedział, jak to ująć inaczej. Może powinien był powiedzieć "interesująca"? Może. Z drugiej strony miał już okazję poznać dziwniejszych spokrewnionych od niej. — Po ludzku z przyjemnością przyjmuję propozycję. — dodał bawiąc się w dłoni paczką papierosów. Sięgnąć po jeszcze jednego? Chyba wystarczy. Po co ktoś miałby pomagać bezinteresownie komuś takiemu jak on? Co innego, gdy on pomagał cienkuszom czy pariasom - znał swoje intencje. A tutaj? Kim naprawdę jest Kendra i co nią celuj? Co każdej nocy podrywa jej martwe ciało do tak dokładnej imitacji życia?
Proponuję zejść z widoku i poszczebiotać w cichszym miejscu. — wyciągnął dłoń i wycelował końcówkę papierosa we wcześniej namierzony bar. — Czarna? Z mlekiem? Czy raczej wolisz zaczerpnąć trochę kultury i sztuki?by odsunąć się od "ściany", ale tego chyba dodawać nie trzeba. Jakiej decyzji by nie podjęła - Jim gotów jest jej towarzyszyć. Nawet jeśli nie przepadał za atmosferą unoszącą się ostatnio w Elizjum, a kawa budziła w nim odruch wymiotny - czego nie robi się dla... Dla lokum? Czy może dla wiary, że ktoś jest bezinteresownie miły?

Re: Symbioza

#8
Gdy Jim określił ja mianem „dziwnej”, ta uniosła delikatnie lewą brew do góry. Nie widziała w tym oczywiście nic obraźliwego. Pod względem odchyłów, dewiantom ustępowały przecież tylko świry. Na propozycję przeniesienia się gdzieś indziej kiwnęła natomiast porozumiewawczo głową, równocześnie klękając i dogaszając papierosa o chodnik. Nie miała zamiaru rzucać go na ziemię, ale wolała mieć pewność, że nie poparzy ją palce, zanim dojdą do najbliższego śmietnika. – Z mlekiem. - Powiedziała prostując się, a następnie pokierowała swój krok w kierunku przybytku. Nie ważne, z której strony na nią spojrzeć, wydawała się bardzo zrelaksowana. Jej luźny krok wprost sugerował, że nie idzie w nieznane a delikatny uśmiech przywodził na myśl dziewczynę, która zamierza po prostu spędzić miło czas z kimś, kogo dobrze zna. Wchodząc do środka, niemal natychmiast uderzył w nią zapach lekko gęstego powietrza wymieszanego z alkoholem i potem. Nie był jednak na tyle odrzucający, by zdecydowała się odwrócić na pięcie i wyjść. Wszystko wyglądało na to, że załapali się na godziny szczytu, albo chociaż krótki moment przed nimi. Przebiegając wzrokiem po przybytku, kobieta starała się wyłapać jakiekolwiek sensowne wolne miejsce a gdy dostrzegła parkę, która właśnie odeszła od stolika, pozwoliła sobie na szturchnięcie Jima barkiem i wskazanie palcem miejsca, do którego ruszyła krokiem tak żwawym, jakby zaraz miała rzucić się do biegu. Jej mowa ciała z resztą niemal wprost sugerowała, że chciałaby to zrobić, ale stojący bezładnie ludzie najzwyczajniej w świecie to uniemożliwiali. Nie czekała na swojego towarzysza. Nie miała pewności, czy w pierwszej kolejności pójdzie kupić napoje, czy może od razu do niej dołączy. Czuła jednak podskórnie, że nie musi się martwić o to, że zniknie. W końcu jej potrzebował.

Re: Symbioza

#9
Nie spodziewał się innej odpowiedzi, pasowała do niej. Odkleił się od ściany i ruszył za nią, szybko wyrównując krok. Zwolnił nieco tempo, by nie wyrwać się na prowadzenie. Ciężkie buty uderzały o asfalt miarowym rytmem. Mimo wszystko ulżyło mu, że nie wybierają się do Elizjum. Nie miał tam w tej chwili czego szukać, a z Kendrą czekała go dłuższa rozmowa i wolał żeby podsłuchał go jakiś amant wieczorowej kawy, niż bywalec salonów.
Instynktownie otworzył jej drzwi i wszedł za nią do środka. Czy to grzeczność, czy puszczenie kogoś przodem w nieznane? Wolał myśleć, że nie wyzbył się dawnych odruchów. Wchodzili przecież do knajpy, na litość boską, a nie domu w strefie wojny. Nawet jeśli samo miasto było, no cóż, polem bitwy. Rozejrzał się po wnętrzu, ale bardziej od menu i wolnych stolików, interesowały go zajęte miejsca i potencjalne drogi ucieczki. Nawyk może i paranoiczny, ale kiedyś mógł mu uratować życie. Po krótkiej chwili dobił się do baru, gdzie zamówił dwie kawy. Kelnerka była młoda, ładna i ewidentnie zmęczona ruchem panującym w lokalu. Ale starała się trzymać fason, co bardzo doceniał. Zostawił jej na barze samotnego Lincolna (5$) i ruszył do Kendry. Torreadorka rozgościła się na miejscu, jakby je zarezerwowała.
Usiadł wygodnie naprzeciw niej i z ciekawości rozłożył gazetę którą zwinął przy wejściu. Pierwszy nagłówek krzyczący o kolejnej strzelaninie gangów zniechęcił go do lektury. Jakby nie mogli skupić się na czymś milszym. Bardziej optymistycznym. Nakręcanie paniki... No, pewnie komuś służyło. A zresztą. — Zgaduję, że chcesz wiedzieć jak najwięcej. — domyślał się odpowiedzi, więc kontynuował — Jak wiesz, lub nie, sytuacja jest trudna. Robimy co możemy, ale konkurencja zdaje się być silniejsza, niż kiedykolwiek. — a przynajmniej tak mówił Murdock gdy jeszcze utrzymywali kontakty. A nie miał powodu, by mu nie wierzyć. — Straciłem przez nich ostatnio biuro. Wrogie przejęcie, można powiedzieć.. — zamilkł na chwilę, widząc, że w ich stronę zmierza kelnerka z napojami.

Re: Symbioza

#10
W oczekiwaniu na swojego nowego kolegę, dziewczyna pozwoliła sobie na chwilę czasu z telefonem. Nic wielkiego. Przeczytała kilka pierwszych, odebranych wiadomości, odznaczyła kilka nieodebranych połączeń, a kiedy mężczyzna faktycznie do niej wrócił, schowała go z powrotem do torebki. Poprawiła się nieco na siedzeniu, jakby podświadomie chcąc wyglądać dla niego jak najlepiej, po czym wbiła w niego spojrzenie tak głęboko, że nawet gdyby próbował wstać, prawdopodobnie samym wzrokiem utrzymałaby go na miejscu. Na jej twarzy zawitał delikatny uśmiech numer siedem. Nie zdradzał on praktycznie nic, to też był doskonały do siedzenia w bezruchu i oczekiwaniu. Owszem. Chciała wiedzieć jak najwięcej, co potwierdziła delikatnym kiwnięciem głową z zamkniętymi oczami. Czy wiedziała, że sytuacja jest trudna? Cóż. Prawdopodobnie przez NICH została sierotą, także czuła, że faktycznie może się z tym zgodzić. Chociaż nie zamierzała mu przerywać, tak jednak personel miał inne plany. Widząc, jak podchodząca kelnerka faktycznie przychodzi do nich z naczyniami zabrała dłonie ze stolika, robiąc z kobiety obiekt „do popatrzenia”. Miała potencjał, ale bijące z niej zmęczenie i świecąca od potu skóra bardzo działała na jej niekorzyść. Ale gdyby ją odświeżyć, nieco zmienić fryzurę i ubrać w coś nieco bardziej przyległego… – O, dziękuję. - Powiedziała z nutką szczerej wdzięczności, by po chwili móc z przesadną ekstazą zaciągnąć się zapachem czarnej cieczy. Zwłaszcza, że były dwie. Dłonie Kendry otoczyły kubeczek, by w spokoju cieszyć się ich ciepłem, a jej spragnione historii spojrzenie po raz kolejny przeniosło się na Jima. – A czym zajmowałeś się w tym biurze? - Dopytała krótko licząc, że ten wróci do kontynuacji swojej opowieści.

Re: Symbioza

#11
Podziękował kelnerce skinieniem głowy. Po namyśle nie miał ochoty kawę i przesunął drugi kubek w stronę Kendry. Wystarczył mu zapach unoszący się wokół nich, gwar rozmów toczony dookoła i nagłe wybuchy śmiechu. Życie toczyło się wokół, niekoniecznie w nim.
Głównie rozwiązywaniem problemów. Tak by zniknęły raz na zawsze. Niestety, nasz departament cierpi na dość poważne braki kadrowe. A to mocno rzutuje na naszą skuteczność. — zacisnął dłonie tak, że zbielały mu knykcie. A przynajmniej kiedyś by mu zbielały. Męczył go ten żargon. — A teraz, jeśli dobrze rozumiem ostatnie wydarzenia - jestem na liście do odstrzału. Mogę się schować, ale to raczej nie leży w mojej naturze. — zakończył cicho, by głos nie trafił do niepożądanych uszu. — Pani wybaczy, ale marny ze mnie bajarz. Wolę działać, niż gadać. — dodał unosząc dłonie w obronnym geście.
Nie wiem, jakie masz plany, ale prywatny ochroniarz nigdy nie jest złym pomysłem... Zwłaszcza teraz. — zaczął, zostawiając jej szerokie pole do interpretacji. Bilans zysków i strat z jego strony był chyba dość jasny. Mimo wszystko, gdzieś w głębi kiełkowała obawa, że Toreadorka dość będzie miała własnych problemów by dokładać sobie jeszcze jego.
Jim, Jim, Jimmy. Skąd ta niska samoocena? Rozchmurz się mięśniaku. Żyjesz. Pokaż na co cię stać.

Re: Symbioza

#12
Kiedy filiżanka delikatnie oparła się o dolną wargę a gorąca, rozcieńczona mlekiem, czarna ciecz zaczęła powoli przelewać się do ust, oczy kobiety z widocznym zaciekawieniem wpatrywały się w Jima. Faktycznie wyglądał na kogoś, kto rzeczywiście mógłby zajmować się robotą klasyfikowaną jako „brudna”. Mimo to nie do końca potrafiła zrozumieć kontekst – czy chodziło o to, że dosłownie był członkiem jakiegoś biura awanturników? A może była to przenośnia do czegoś innego? Cokolwiek by to nie było, wiele wskazywało na to, że sytuacja mężczyzny jest znacznie gorsza, niż pierwotnie Toreadorka przypuszczała. Czy faktycznie chowanie pod swoim dachem kogoś, kto jest „na liście do odstrzału” było dobrym pomysłem? Z drugiej strony byli na terenach Camarilli, a jeżeli faktycznie zajmował się „rozwiązywaniem problemów”, to z pewnością potrafiłby się (i potencjalnie ją) obronić. A to byłoby dobrą kartą. Gdy przeszedł do przeprosin, ta oderwała opróżnione naczynie od ust, przełykając resztki napoju. Chciała mu przerwać. Utwierdzić w tym, że dobrze jej się go słucha pomimo tego, że domyślała się, jak niezręcznie musiało mu się opowiadać tą historię. Finalnie jednak nim udało jej się dokonać ostatniego przełyku, otrzymała propozycje, wywołującą delikatny, może nieco przebiegły uśmiech. – Oho. Widzę, że szybko odbijasz biznesową piłeczkę. - Kiwnęła delikatnie z aprobatą. – Prywatny ochroniarz naprawdę brzmi dobrze. Chociaż fakt, że jacyś ludzie chętnie pozwoliliby ci obejrzeć wschód słońca musi mocno zaniżać twoją wartość na rynku, mam rację? - Mlasnęła cicho, sygnalizując, że zamierza jeszcze coś powiedzieć. To była taktyczna pauza. Chciała w ten sposób pokazać, że rozważa jego propozycję, lecz gotowa jest targować się o potencjalną cenę. – Ostatnio mam masę szczęścia we wpadaniu na właściwych ludzi. Powiedzmy, że bym się zgodziła Panie Jim. Że chciałabym skorzystać z twoich usług. Czy twoją lojalność można po prostu kupić? - Uniosła delikatnie do góry lewą brew jakby sugerując, że niespecjalnie zadowoliłaby ją zwykła odpowiedź „tak”. – A może jest coś innego?

Re: Symbioza

#13
Rozmowa zeszła na ważne z jego perspektywy tematy. Wzajemne zobowiązania, korzyści, za i przeciw ważone na szali obu stron. Nachylił się w jej stronę i objął dłońmi kubek z kawą. Jakby zmarzł. Prawdę mówiąc ledwo co czuł ciepło bijące z gorącego napoju. Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Nie chciał wkopać się w coś, z czego później nie będzie w stanie się wykaraskać. Może i jego "wartość rynkowa" nie była idealna, ale nadal oferował dość sporo.
Na początku możemy ustalić, że to wzajemna pomoc. Ja mam gdzie spać, a ty nie musisz martwić się, że ktoś ci popsuję piękną twarz. A później - kto wie? — wzruszył ramionami. Sam nie wiedział, co będzie potem. — Nie znam cię, ani twoich planów. Nie będę składał obietnic ani kładł głowy pod topór w ciemno. — zamilkł na chwilę i obrócił kubkiem, patrząc jak napój przechyla się to w jedną to w drugą stronę.
Chcę żeby w mieście się uspokoiło. — dodał jeszcze, prawie że żałośnie. Jakby wyrzucał z siebie życzenie jak speszone dziecko. Może to Kendra - coś w jej spojrzeniu, postawie czy tonie głosu, a może po prostu nie potrafił tego ukryć? — Wiem, ile to może kosztować... Pytanie tylko, w co ty wierzysz? — W sumie tylko to go obchodziło. Czy w planach Toreadorki było miejsce na innych? Czy jak zwykle w ich świecie chodziło tylko o zaspokojenie siebie? Więcej wpływów, terenów, sług i trzody gotowej nadstawić kark i szyję na skinienie?
Walczyłem, walczę i będę walczyć. Ale czy po utopieniu wszystkiego we krwi będzie komu to odbudować? — zapytał cicho, bardzo cicho, nachylając się w jej stronę. Kubek pękł mu w dłoniach. Zalewając stolik kawą, szybko rozlewającą się w każdą stronę. — Kurwa, przepraszam. — sięgnął po serwetki by zatrzymać potop.

Re: Symbioza

#14
Dolne powieki kobiety wdrapywały się po oczach, nadając im nieco podejrzliwy kształt. Czy oficjalnie zaczynali się bawić w biznes? Wszystko wskazywało na to, że tak. Słuchając pierwszej „propozycji”, ta starała się nie zdradzać emocji, które w związku z nią odczuwała. Z pewnością była uczciwa. Taka równorzędna wymiana. On dostawał bezpieczną przystań a ona pewność, że obudzi się bez kołka w sercu. Przynajmniej, o ile on jej go nie wbije. W końcu ta także nie znała jego planów – lecz czy ona powinna wymagać od niego takiego samego, bezmyślnego, dobrodusznego ryzyka, jakie sama oferowała? Absolutnie nie. Przecież byłoby to głupie. Instynkt jednak szeptał cicho do jej uszka, że Jim nie jest tym typem „potwora”, co tylko potwierdziły jego następne słowa. Marzenie o spokojnym mieście zabrzmiało w jego ustach niczym pobożne życzenie. Nie pozostawiało wątpliwości, że gdyby ta rozmowa miała miejsce w elizjum, prawdopodobnie każdy krwiopijca, który posiada przynajmniej jedno ucho w ścianie wiedziałby już, w jakie punkty uderzyć, by założyć mężczyźnie ładną smycz z krótkim łańcuchem. W tym przypadku jednak to Ambrelash została trafiona. Jej ciekawsko-podejrzliwa maska rozsypała się, pozostawiając po sobie oczywiste zaskoczenie z dodatkami zrozumienia i współczucia. Nie przebierając w słowach – cała ta gadka o „rozwiązywaniu problemów” w połączeniu z gęba zakapiora mimowolnie wykreowała w umyśle Toreadorki obraz kogoś znacznie prostszego. Banalnego wręcz. Była pewna, że doskonale wie z kim ma do czynienia i absolutnie nie spodziewała się zobaczyć tak prawdziwych emocji. Tak ludzkich odruchów. Tak mało… odczłowieczenia. Gdy zaczęły padać pytania, ta milczała. Nie chciała mu przerywać. Stopniowo zakochiwała się w odsłanianym po kawałku obrazie zniszczonego rycerza, który pomimo upadku świata, dalej zamierza walczyć o to, w co wierzy. Pragnęła mu przytakiwać. Pragnęła rzucić mu się na szyje i zacząć otwarcie opowiadać o swoich planów licząc, że razem zwojują świat nie w imię chciwości, ale w imię szlachetnych idei. To wszystko jednak nie powinno mieć miejsca. Pozostawało jej słuchać, przynajmniej na razie. Tak jak sam powiedział – nie znali się. Oboje mogli oczekiwać od siebie zupełnie różnych rzeczy. Oboje mogli grać. Oboje mogli kłamać. Gdy jego głowa zaczęła zbliżać się ku niej, ta niczym wierne lustro zaczęła robić to samo. Czuła potrzebę, by usłyszeć każde słowo swojej nowej muzy, odskakując gwałtownie, gdy z transu wybudził ją dźwięk pękającego naczynia. – Nie, to nic. - Odpowiedziała odruchowo, dopiero stopniowo orientując się, że wspaniały, krzywy stoliczek ułatwił stróżce cieczy podróż w kierunku urwiska prowadzącego do jej nóg. Serwetki wydawały się świetnym rozwiązaniem, ale dla niej ewidentnie było już za późno. Opierając się dłonią o siedzisko zerwała się z miejsca, jakby chcąc uniknąć reszty spływającego napoju. Oceniając skalę zniszczeń – no była poplamiona. Większość skapnęła na jej udo i choć nie było tego dużo, to kolorowa mieszanka na jasnych spodniach stanowczo nazbyt rzucała się w oczy. Z resztą nie tylko ona. Całkowicie naturalne było przecież, że wszyscy, którzy znajdowali się wokół nich także zerkali w ich kierunku. Niektórzy subtelniej. Niektórzy bezpośrednio. To było całkiem smutne, że tak ujmujący spektakl przerwało coś tak trywialnego. Z drugiej strony szły za tym emocje. Z pewnością dużo emocji. Twarz dziewczyny sugerowała, że wydawała się być nieco skonsternowana. Nie była zła, w końcu to był wypadek. Z drugiej strony nie było jej do śmiechu. Nie chciała być tak widziana. Nie chciała zostać tak zapamiętana. Wyraźnie chciała wyjść. Zerknąwszy na Jima, poczuła nutkę żalu. To mogła być cudowna rozmowa o ideałach. Mogli poznać się nawzajem znacznie lepiej. Mogła opowiedzieć mu o swoim życiu, tak jak on opowiedział jej o swoim. Krótko. Enigmatycznie. Tworząc jakiś obraz swojej osoby. Cały nastrój jednak trafił szlak. Dlaczego do cholery musiał to spieprzyć?! – Chyba na nas już pora. - Rzuciła krótko nieco przygaszona, wyciągając dłoń po jedną z serwetek z podajnika, którą – jakby licząc na cud – przetarła wciąż wilgotną plamę na jeansowym materiale. – Zaparkowałeś gdzieś obok?

Re: Symbioza

#15
Kto wie, ile mogli tam jeszcze siedzieć, rozmawiać i odkrywać nawzajem fragmenty swoich osobowości. Pewnie do tego etapu szarości, gdy słońce jeszcze nie wzeszło nad horyzontem, ale już szykuje się by to zrobić. Niestety, Jim "Jimbo" Wilson zepsuł cały nastrój nie panując nad tym, z jaką siłą ściska ten cholerny kubek. Może dla niektórych nie byłby to problem, ale niestety, jak rozmawia się z Toreadorem, to trzeba o takich rzeczach myśleć, zanim się staną. Na szczęście Kendra zdawała się trzymać fason, ale rozumiał dlaczego chciała się stąd zbierać.
Tak, za rogiem. — odpowiedział wstając od stolika. Wyszedł pierwszy, a potem stał po jej lewej, będąc bliżej jezdni. Drobny, prosty do przeoczenia szczegół. Zwłaszcza dla kogoś wzburzonego. Ale słowo się rzekło i Brujah zamierzał go dotrzymać. Czarna toyota corolla stała tam gdzie ją zostawił. Otworzył drzwi pasażera, po czym obszedł auto od maski i zasiadł za kierownicą. Wnętrze było ciemne i raczej proste. Twarde plastiki, miękkie, welurowe fotele. Ze wstecznego lusterka zwisały dwa nieśmiertelniki. Tylne siedzenia były puste. Auto pachniało podobnie jak Jim - mieszanką taniej wody kolońskiej i smrodu papierosów.
To gdzie dokładnie mieszkamy? — zapytał przekręcając kluczyk. Silnik zaklekotał po czym zaczął pracować równo. W międzyczasie ustawił radio na lokalną nocną audycję - prezenterka kończyła reportować najnowsze doniesienia i po chwili z głośników rozlał się rock. — To gdzie dokładnie mieszkamy? — zapytał, włączając się powoli do ruchu.

Re: Symbioza

#16
Ostatnie spojrzenie w kierunku pękniętego szkła, resztek kawy i przesiąkniętych chusteczek pozostawiało w sercu dziewczyny ogólny niesmak. Nie chodziło nawet o to, że do tego wydarzenia doszło, ale czuła się poniekąd, jakby uciekała. Czy był to kolejny problem, który po prostu zamierzała zostawić za sobą licząc, że za moment przyjdzie ktoś i to sprzątnie? Widząc, że Jim nieprzejęty rusza do wyjścia, ta także oderwała wzrok od abstrakcyjnej sztuki, ruszając za nim. Mimo wszystko w całym tym wydarzeniu było coś skłaniającego do refleksji. Pomimo tego, że za moment – być może na zawsze – znikną z tego miejsca, to już za chwilę nie będzie miało to żadnego znaczenia. Pomimo tego, że w dłoniach mężczyzny szkło rozpadło się na dziesiątki kawałków, ci musieli iść dalej. Jak bardzo odnosiło się to do ich życia? Do ich sytuacji? Wszystko zależało od interpretacji. Gdy usiedli w aucie, plama na spodniach przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Teraz liczyła się tylko ich dwójka. Byli bezpieczni. Wolni od niechcianych spojrzeń. Pozostawało jednak wciąż postawić kropkę nad „i”. Poznała właśnie mężczyznę, któremu obiecała udzielić pomocy, lecz czy po tym wszystkim co jej powiedział i pokazał, w umyśle Kendry pulsowała myśl, czy to na pewno dobra decyzja. Z jednej strony był ścigany i nie potrafił panować nad własnymi odruchami. Z drugiej pokazał, że w coś wierzy. Że wewnątrz tej skorupy, kryje się wciąż bijące, ludzkie serce. – Jackson Place, pokieruję jak będziemy w okolicy. - Powiedziała bez większych emocji, mimowolnie rozglądając się po aucie. Choć nie było ono specjalnie ciekawe, tak nieśmiertelniki uznała za dobry dodatek. Gdyby nie ten smród, to może nawet miałaby chęć przyjrzeć mu się bliżej. Choć w istocie wewnątrz panował zapach bardzo zbliżony do zapachu Wilsona, tak jednak na mężczyźnie wydawał się dużo bardziej… świeży.
W końcu gdy faktycznie zbliżyli się we właściwe okolice, Ambrelash pokierowała swojego nowego lokatora w kierunku linii domków jednorodzinnych. Właściwy budynek w żaden sposób nie wyróżniał się spośród tych sąsiadujących. Gdy przeszli przez bramkę, będącą częścią drewnianego ogrodzenia dotarli do pomalowanego na biało budynku. Wnętrze i wystrój z pewnością nie oddawały niczego, co byłoby związane z klanem osób, mających bzika na punkcie piękna. Wystrój w istocie był dobrze skomponowany, lecz jednoznacznie sugerował oszczędność mieszkańców w doborze mebli i dodatków. Większość z nich była ewidentnie z okolicznych marketów, a ramki ze zdjęciami Kendry wraz z Amadeusem, które były jedynymi ozdobami na niemalże gołych ścianach. Fotografie sugerowały jednoznacznie, że parka jest bardziej rodziną, aniżeli czymś innym. Ojciec i córka? Brat z siostrą? Ciężko ocenić. Na parterze znajdował się salon łączony z kuchnią, które oddzielał od siebie jedynie dłuższy blat. Była tam również łazienka oraz drzwi balkonowe prowadzące do nieco zaniedbanego ogródka. Na piętrze znajdują się dwie małe sypialnie, toaleta i składzik. Piwnica była jednak faktycznie jedynym miejscem, gdzie spokrewniony mógłby bezpiecznie spocząć. Brak okien, łóżko i wewnętrzny zamek to szczyt tamtejszego bezpieczeństwa. – To… Jesteśmy w domu. Czuj się jak u siebie.

Wątek zakończony

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 23 gości