Minęły dwie, może trzy noce zanim cokolwiek ruszyło się w sprawie tartaku i tajemniczego pudełka znalezionego w głębinach skrytki na miotły. Czas jednak płynął specyficznie w pogrążonym chłodnym wiatrem Chicago, a jedynym co przypominało Spokrewnionym o przemijającym czasie był wiecznie obecny i stopniowo rosnący głód Bestii, które domagała się świeżej krwi. Wieczór był wyjątkowo szczęśliwy dla właściciela baru gdzie Noah zastawił swoją przynętę, a sam lokal zdawał się porządnie wypełniony mniej lub bardziej wesołymi klientami. To czy i jak głęboko wątpliwość na temat sukcesu planu który wymyślił Noah zaczęła wbijać się w jego martwe serce było zagadką znaną jedynie przez niego samego. Ostatecznie jednak cierpliwość okazała się jedną z największych cnot, którymi powinien interesować się wampir i stosownie nagrodziła Pariasa, gdy od lady odbił się nieznajomy ruszając prosto w kierunku stołu przy którym siedział Pan Johnston.
Mężczyzna przypominał bardziej niedźwiedzia niż człowieka, wielki i szeroki, z gęstą zaniedbaną brodą ukrywająca dolną część jego twarzy. Gruby zimowy płaszcz jedynie dodawał mu kolejny cali w barach, a dźwięk obitych roboczych butów potrafił przebić się bez problemu ponad hałas rozmów i śmiechów. Jednak gdy nieznajomy osadził się na krześle przy stoliku Noaha, jeżeli Spokrewniony posiadał jakiekolwiek niepewności i ewentualne poczucie zagrożenia od strony tego mężczyzny, spojrzenie jego oczu zaraz rozwiało takie myśli. Ten człowiek był zlękniony do szpiku kości, blada skóra, przekrwiony od alkoholu nos i niespokojne dłonie jedynie potwierdzały tą obserwacje. Człowiek rozglądnął się przez ramię na zebranych gości baru, oblizując popękane wargi zanim rozpoczął półszeptem.
- Noah, tak? Słuchaj, weź sobie kase i broń, ale oddaj mi resztę, dobra? Zero urazy, rozejdziemy się i tyle.-
Mężczyzna przypominał bardziej niedźwiedzia niż człowieka, wielki i szeroki, z gęstą zaniedbaną brodą ukrywająca dolną część jego twarzy. Gruby zimowy płaszcz jedynie dodawał mu kolejny cali w barach, a dźwięk obitych roboczych butów potrafił przebić się bez problemu ponad hałas rozmów i śmiechów. Jednak gdy nieznajomy osadził się na krześle przy stoliku Noaha, jeżeli Spokrewniony posiadał jakiekolwiek niepewności i ewentualne poczucie zagrożenia od strony tego mężczyzny, spojrzenie jego oczu zaraz rozwiało takie myśli. Ten człowiek był zlękniony do szpiku kości, blada skóra, przekrwiony od alkoholu nos i niespokojne dłonie jedynie potwierdzały tą obserwacje. Człowiek rozglądnął się przez ramię na zebranych gości baru, oblizując popękane wargi zanim rozpoczął półszeptem.
- Noah, tak? Słuchaj, weź sobie kase i broń, ale oddaj mi resztę, dobra? Zero urazy, rozejdziemy się i tyle.-