Cienkusz w Ballard | vol. 1

Zakończono | Prolog, Marzec 2004 | East | First Hill


Rozgrywany jest: Prolog: Oblezenie
Trwa: Marzec 2004
Dołącz do walki z Sabbatem i pomóż w odbiciu utraconych przez Camarillę terenów Seattle. Zbadaj losy oblężonej przez Sabbat Fundacji Franka Weavera.
Znajdź i zbadaj źródło rozszerzającej się pandemii, odkryj jej możliwy wpływ na Spokrewnionych i pomóż w jej powstrzymaniu.
Zrób co w twojej mocy, by wesprzeć Camarillę w odzyskaniu stabilizacji i dominującej pozycji w mieście do końca roku, celem odwołania wizyty Justycariusza.
Jako Nosferatu rozbuduj na powrót sieć SchreckNetu i rozwiń sieć informacyjną do użytku klanu oraz Camarilli jako całości.
Wykorzystaj obecną destabilizację wewnątrz Camarilli na swoją korzyść, by zająć miejsce w hierarchii i poszerzyć przy tym swoje wpływy
Działaj w grupie. Znajdź sprzymierzeńców. Dołącz do, lub załóż, koterię.
Cokolwiek zrobisz, pamiętaj że w pojedynkę nie przetrwasz nadchodzących nocy.

Cienkusz w Ballard | vol. 1

#1
David siedział na dachu i uważnie obserwował okolicę. Niedawno nauczył się korzystać ze schodów pożarowych, którymi przy niewielkim wysiłku dało się tam wejść. Tej nocy siąpił lekki deszcz pokrywając miasto błyszczącą warstewką wilgoci i sprawiając, że z daszka czapki skapywała mu przed oczami woda. Ulice były niczym czarna tafla jeziora, na której tańczyły plamy światła latarni i przejeżdżających samochodów. Z początku brak słońca bardzo doskwierał Davidowi. Nigdy wcześniej nie poświęcał pięknu dnia zbyt wiele uwagi, a gdy utracił do niego dostęp odkrył, że niezwykle ciężko bez niego żyć. Ciężar ciągłej ciemności, do której teraz należał był przytłaczający. Noc odbierała mu siły, paraliżowała. Na szczęście w tamte pierwsze dni nie miał zbyt wiele czasu, by nad tym myśleć. Teraz trochę się przyzwyczaił. Jego zmysły wyostrzyły się, więc dostrzegał, słyszał i czuł więcej. Księżyc zastępował mu słońce, a szum miasta śpiew ptaków. Nadal żyła w nim tęsknota do słońca, jednak przytłumiona, odległa. Jak wspomnienie ulubionej potrawy z dzieciństwa, która choć była wspaniała wtedy, to teraz nic już nie powtórzy jej smaku.

Dlatego wchodził na dach. Obserwował noc i chłonął to, co mógł. Pomagało mu to też myśleć. I jak to zwykle bywało gdy pozwalał myślom płynąć swobodnie, myśli z nieznanego powodu skręcały ku Vincentowi. David nie miał pojęcia dlaczego tak było. Tak, można powiedzieć, że Vincent uratował jego nieżycie. Tak, dużo mu pokazał i wiele go nauczył. Nie byli jednak przyjaciółmi. Vincent mu nie pomagał z dobroci serca. Nie był mentorem - sam wielokrotnie to powtarzał, by przypadkiem David nie odniósł złego wrażenia. Nie, Vincent brutalnie i ze wzgardą wprowadził go w niuanse Camarilli i Tradycji. Nie było taryfy ulgowej, a każde potknięcie czy porażka bezklanowca była dla jego "nauczyciela" albo powodem do gniewu, albo szykan. Do tego Vincent był kompletnym dziwakiem. Dlaczego więc David zawsze starał się udowodnić mu swoją przydatność?

Tak było też teraz. Cienkusz wysyłał do swojego "nadzorcy" strzępy informacji, które uznawał za istotne. Najpierw rozpisywał maile, teraz pisał krótkie wiadomości. Vincent praktycznie nie odpowiadał, nie mówiąc już o jakichkolwiek odwiedzinach. Jakby go wszystko nie obchodziło. Czy tak było? W takim razie dlaczego nie wykończyli go, tak jak Joel'a? A może David robił za mało i starszym kończyła się właśnie cierpliwość? Zajmował się bzdetami, nie oferując konkretnych rezultatów? Może już spisali go na straty i tylko czekają, aż będzie można go poświęcić? Wskazać cienkusza potworom z Sabbatu na pożarcie.

Jeśli tak właśnie było, to znaczy, że on musiał zacząć robić coś więcej. Zaangażować się osobiście. Samemu udać się i zbadać jakąś informację. Z tą myślą David powrócił do swojego Schronienia i włączył komputer. Było kilka tematów, o których miał raportować, między innymi o podejrzeniach działalności Sabbatu w Seattle i na przedmieściach. Tutaj z jakiegoś powodu ważne były okolice dzielnicy Ballard. Skoro było to takie ważne dla Camarilli miejsce, postanowił podsumować wszystko to, czego dowidział się o aktywności w tej dzielnicy w ostatnim czasie. Jeśli miał wyjść na ulicę, chciał być przynajmniej przygotowany.

Re: Cienkusz w Ballard | vol. 1

#2
Image
Minęło raptem kilka lat, odkąd Adams został przeklęty wampiryzmem. Pewna tęsknota za światłem słonecznym była więc zrozumiała. Dawało ono ciepło, bezpieczeństwo, a także rozwijało życie. Teraz jednak David nie posiadał żadnej z tych rzeczy. Jego ciało było zimne, serce nie biło, był zmuszony egzystować w wiecznym mroku i stale walczyć o przetrwanie. Była to marna egzystencja, której poprawa leżała w rękach jego samego oraz jego sprzymierzeńców. Choć Vincent wprowadził go w ten świat mroku i zapewnił mu szansę na egzystencję, to nie wydawało się, by był zainteresowany poprawą bytu młodego bezklanowca. Jego interes zdawał się leżeć jedynie tym, co mógł uzyskać od swojego ”podopiecznego”. Tym razem również nie otrzymał odpowiedzi na wysłaną wiadomość. Dotychczasowe osiągnięcia Adamsa nie zadowalały Malkaviana, i można było się jedynie domyślać jakie mogły być tego skutki na dłuższą metę. Nie było sensu czekać i przekonać się, co miało nadejść. David chciał zająć się czymś ambitnym i udowodnić swoją wartość dla Camarilli.
Siedząc na dachu zastanawiał się nad sytuacją w otaczających centrum dzielnicach. Ballard zdawało się być jedną z kluczowych lokacji, a przynajmniej tyle zrozumiał cienkokrwisty z tego co usłyszał. Powszechną wiedzą było to, że Sabbat stale wysyłał tak zwanych łopatogłowych, którzy zajmowali uwagę Ogarów Szeryfa w północnej części Magnolii, Lake Union oraz East. Z tego też powodu ofensywa była ciężka do zrealizowania, w efekcie czego wszystko stało w miejscu. Sabbat napierał, Camarilla się broniła. Tymczasem nie było wiadomo właściwie nic o tym, jakie watahy operowały w cieniu miasta, ani tym bardziej kto nimi przewodził. Być może Primogen, lub też sama ekipa uderzeniowa Szeryfa mieli jakieś plany działania. Były one jednak nieznane Davidowi.

Re: Cienkusz w Ballard | vol. 1

#3
Tyle niewiadomych, a ryzyko olbrzymie. Właściwie nie mógł go zaakceptować. Nigdy nie spotkał żadnego łopatogłowego, ale wystarczyło mu wiedzieć, że chodzą w grupach i nie mają skrupułów, by wsadzić do grobu każdą obcą im pijawkę. Oczywiście mógł pójść do Elizjum i spróbować porozmawiać ze starszymi Camarilli, i pewnie będzie musiał w końcu to zrobić, ale jeszcze nie w tej chwili. Jak zawsze po przebudzeniu Davida, noc była jeszcze bardzo młoda i miał czas by poświęcić godzinę-dwie na dokładniejsze dochodzenie w sieci.

David zaczął przeglądać artykuły z ostatnich dni dotyczące dzielnicy Ballard. Wchodził na fora lokalnych grup dyskusyjnych, szukał blogów i wpisów ludzi, których zidentyfikował jako mieszkańców tamtych okolic. Na koniec zajrzał nawet na othersite.net (Kontakty) i podobne serwisy, by zobaczyć, czy ziomki od teorii spiskowych nie zarejestrowali tam czegoś podejrzanego. Davidowi zależało na jakimś punkcie zaczepienia. Jeśli już miał szukać sprzymierzeńców by iść i badać dzielnicę, chciał chociaż wiedzieć gdzie zacząć albo na czym się tam skupić.

Re: Cienkusz w Ballard | vol. 1

#4
Image
Mimo ogromnych braków w posiadanych informacjach na temat sytuacji na pobliskich terenach, należących obecnie do Sabbatu, cienkokrwisty wciąż wolał odwlec nieco wizytę do Elizjum. Starsi nie uciekną. Prawda? W sumie, sądząc po tym co się dzieje, wcale nie było wykluczone, że kolejni zapadną się pod ziemię lub zamienią w kupkę popiołu. Jednakże, raczej nie było szans, by zdarzyło się to w przeciągu następnych paru godzin.
Ponownie Adams usiadł w swoim naturalnym środowisku i począł przeglądać informacje, jakie można było znaleźć w cyberprzestrzeni. Spędziwszy dłuższą chwilę, Spokrewniony wyczytał informacje na temat dużej aktywności gangów, a także rozprzestrzeniającym się wirusie, o którym mówiło się już od jakiegoś czasu. Do postów użytkowników othersite zawsze należało podchodzić z dystansem, jako iż trudno było wyłowić fakty w morzu wyssanych z palca teorii, a także fałszywych raportów ludzi, którzy po prostu chcieli zabłysnąć, bądź wydawało im się, że coś widzieli, a w rzeczywistości wyobraźnia płatała im figle. No, ale było paru takich, którzy daliby sobie rękę uciąć, no a przynajmniej mały palec u dłoni, że widzieli kosmitę. Inni przekazywali informacje z trzeciej ręki na temat obserwacji straszliwych demonów, którzy jedli ludzi. Ktoś zgłaszał, że znajomy znajomego został porwany i zniknął w kanałach, a jeszcze inny mówił o wrzaskach, krzykach i czerwonych światłach w jednym z budynków. Na innych forach i stronach internetowych ktoś zauważył, że pandemia oraz agresja gangów na północy, również w Ballard, rozwijały się w podobnym czasie. Jaki to miało związek? Nie wiadomo.

Re: Cienkusz w Ballard | vol. 1

#5
Choć freaki z othersite.net żyły we własnym świecie, nie raz natknął się tam na wzmiankę o "nawiedzonym" Moore Theatre. Wszystkie takie plotki i pogłoski są oczywiście błyskawicznie wyśmiewane i pacyfikowane przez narzędzia w rękach Camarilli, nie to było jednak istotne. Chodziło o to, że czasami z morza bredni dało się wydestylować kroplę prawdy. A skoro "othersi" wspominają o kanałach i czerwonych światłach, to nie zawadzi wziąć je pod uwagę podczas wizyty w oblężonej dzielnicy.

Oczywiście było to zbyt mało informacji, by na nich jakkolwiek bazować. Potrzebował ich więcej, by prowadzić precyzyjne działania. Albo przynajmniej znaleźć jakiś sprzymierzeńców dla ochrony. Zastanawiał się nad połączeniem sił z pariasami, jednak jedno wspomnienie grupy bezklanowców biernie wpatrzonych w ekran telewizora wystarczał, by porzucić ten plan. Nie miał ani argumentów, ani forsy by przekonać ich do działania. Potrzebował pomocy kogoś, kto zna się na rzeczy. Dlatego konieczność odwiedzenia Elizjum wydawała się nieuniknioną koniecznością.

David odepchnął się gwałtownie od biurka i przejechał na krześle pół pokoju. Odchylił się do tyłu i przycisnął dłonie do twarzy. Zdobył się nawet na dramatyzm i wziął głęboki wdech, by po chwili wypuścić powietrze z martwych płuc tak, jak to czynił gdy jeszcze był żywy. Potrzebował chwili, by zdobyć się na działanie. Gdy był gotów, zerwał się gwałtownie z krzesła, chwycił plecak, czapkę z daszkiem i przeciwdeszczową kurtkę, po czym opuścił w pośpiechu Schronienie. Nie zawracał sobie głowy rowerem, czy autobusem. Od Elizjum dzieliło go piechotą może pół godziny drogi. Trochę zmoknie, ale cóż.

[Tutaj koniec. Przenoszę wątek do Moore Theatre.]

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości