Psy wojny

Zakończono | Prolog, Marzec 2004 | Downtown | Moore Theatre |Foyer, bar

Image

Re: Psy wojny

#31
Zauważywszy potrzebę odstania i zadzwonienia, Benjamin kiwnął głową na znak aprobaty. Później weteran uważnym spojrzeniem śledził ruch chłopaka, a także bywalców, którzy mogli przejawiać niezdrowe zainteresowanie spacerującym sobie trupem. Po jakimś czasie Walker również opuścił bar. Podszedł do chłopaczka, gdy ten skończył rozmowę.
— I co?

Re: Psy wojny

#32
Wszystko działo się tak szybko, ale przynajmniej rozwijało w dobrym kierunku. Miał adres i był umówiony. Gdy David się odwrócił, by wrócić do baru mało nie wpadł na Benjamina, który stał tuż za nim. Młody wzdrygnął się zaskoczony.
ImageEee.. tak. Znaczy mam adres. Znaczy Hector chce się spotkać już teraz i mam adres. - wydukał cienkusz zbity z tropu.
ImageTo niedaleko. Idziemy? - rzucił starając się odzyskać panowanie, po czym odwrócił się i skierował w stronę wyjścia.

Jeśli Walker nie ma nic przeciw, Adams prowadzi go aż do umówionego miejsca.

Re: Psy wojny

#33
Elizjum było dla dziewczyny obowiązkowym conocnym niemal przystankiem. Była Arystokratką, więc to czy chciała tu bywać, nie miało większego znaczenia. Więc odwaliła się jak zwykle na taką wizytę, delikatne pantofle na obcasie, nie mordercze szpilki, ale rozsądnej wysokości obcasik. Eleganckie granatowe spodnie z nogawkami na kant i wysokim stanem, w spodnie zaś wpuszczona elegancka, ale do bólu prosta biała, damska koszula. W czarnej kopertówce zmieściła jedynie portfel, komórkę i kluczyki do zaparkowanego niedaleko auta. Włosy miała upięte dużą ozdobną spiną na boku głowy w prostego koka. Wystarczyło żeby wyjęła spinkę i te rozwinęłyby się kaskadą na jej plecy. Brunetka, lekko podkreśliła oczy czarnymi kreskami, a na usta nałożyła szminkę, delikatną, niewiele ciemniejszą niż naturalny odcień jej ust. Oczywiście i ponad wszystko miała na szyi srebrny łańcuszek ze srebrnym krzyżem wysadzanym czarnymi kamieniami.

Nie miała marynarki, ani płaszcza, więc nie musiała zawitać w szatni. Jej uwadze nie uszła jedna rzecz na mijanej po drodze dalej tablicy ogłoszeń. Nowa karteczka.
Walczymy na froncie końca świata, każda nasza noc może okazać się ostatnią! Nie marnujmy go na osobiste knucia, nie ma już na to czasu! Zamiast tego zjednoczmy się, zaatakujmy zdradzieckie psy Sabbatu i odbijmy to, co należy do nas! Odnajdźcie mnie, odważne dusze, a razem odbijemy Fundację Weavera. Benjamin Walker potrzebuje żołnierzy, którzy zamierzają wygrać na wojnie! Jako pluton Camarilli zwyciężymy!

Przeczytała ją spokojnie choć uniosła do góry brew. Wyjęła też telefon i cyknęła fotkę ogłoszeniu. Może warto byłoby dowiedzieć się co to za jeden ten Walker? Po rozmowie z księdzem... to ogłoszenie jakoś bardzo wpasowywało się w to, co sama chciała zrobić... chociaż nie do końca tak... nie tak po żołniersku, łopatologicznie... chamsko niemalże, dosłownie. Nie miała przecież sama dosłownie chwytać za broń i lecieć na front... nie w takim sensie...

Przywitała się ze wszystkimi, z którymi powinna i musiała wedle protokołów i dobrych manier. No i Chloe była już znana z tego, że zwyczajnie była grzeczna, tak naturalnie i przyjemnie, bez odczuwalnej czasami sztuczności etykiety prezentowanej przez Ventrue.
Zamówiła przy barze lampkę Vitae i z czerwonym eliksirem zajęła sobie miejsce. Jak to ona, raczej z boku, nie w koncie, rogu czy pod ladą, ale z dala od głównego "centrum" sali. Tak by mogła spokojnie sączyć sobie z lamki i nie przegapić nic ważnego, lub zwyczajnie tego co mogło ją zainteresować. Dała się poprowadzić przeczuciu.
A czy się działo? No w sumie tak! Trafiła w dziesiątkę! Ledwo tyłek posadziła, a zaczęła się płomienna przemowa! Lepsze było jeszcze to, że przemawiał ów żołnierz, Walker! Uśmiechnęła się w duchu i podziękowała Bogu, że poprowadził jej kroki właśnie tu i teraz. Mało tego, był Dzieckiem Sierry! Powiedzieć, że ją znała, było może zbyt daleko idącą insynuacją, ale poznały się. To Sierra i Parker uratowali ją z rąk Sabatu zaraz po jej Przemianie i przyprowadzili do Panny Doe!
Nic nie dzieje się przypadkiem.
Odtąd śledziła wszystkimi zmysłami mężczyznę. Nie ruszyła się z miejsca, sączyła sobie Vitae rzucając spojrzenia i uśmiechy to tu to tam, ale skupiona była na swoim celu. Śledziła każdy krok i słuchała każde słowo. Przy barze dosiadł się jakiś młody chłopak, który niemal od razu dostał za coś srogą zjebę. Chyba się już wcześniej poznali. Tak czy siak, wyglądało na to, że mieli współpracować. Dopili swoje kieliszki, wykonali telefon i zebrali się do wyjścia.
Ona płynnym ruchem wstała od stolika, zgarnęła pustą lampkę i ruszyła do baru, tak mijając ich przeciąć im drogę. Szła swobodnie, pewnie, uśmiechając się delikatnie. Nie zaczepiła ich, tylko minęła. Oddała kieliszek na bar, podziękowała i uśmiechnęła się do barmana, po czym wyszła za chłopakami.

Za Tuż za progiem teatru dopiero się odezwała.
ImageZaczekajcie. - Zawołała za nimi.
ImageDobry wieczór. - Przywitała się jeśli się zatrzymali i mogła do nich podejść. wtedy też zobaczyli młodą, uśmiechniętą dziewczynę, której oddech zamieniał się w parę w chłodnym nocnym powietrzu. Tak, oddychała, a jakby się przysłuchali, biło także jej serce. Człowiek? Tak właśnie wyglądała.
ImageJestem Chloe i wygląda na to, że mamy podobne cele... czytałam Pańskie ogłoszenie Panie Walker i choć nie jestem żołnierzem, zakładam, że nasze ścieżki krzyżują się tu nie bez powodu. - Była grzeczna i uśmiechnięta. Trochę speszona, a le jak najbardziej szczera i prawdziwa.

Re: Psy wojny

#34
Benjamin Walker uśmiechnął się, gdy chłopak niemal o niego wpadł. W tym grymasie było coś drapieżnego, jakby kot dopadł mysz, ale bez zamiaru jej zamordowania i pożarcia. Jeszcze nie. W Elizjum żołnierz nie maskował tego, czym był. Ukazał zęby, pokazał kły.
— Świetnie, młody — odpowiedział sucho. Pierwszy raz prawie spokojnie, w tonie lżejszym od irytacji. Niemal napiętym. — Myślę, że się zgramy. — Poszerzył swój sztuczny uśmiech, bo wiedział, że udawał i musiał wiedzieć o tym też Adams. Benjamin ewidentnie nie potrafił wyrażać emocji jak człowiek.
— Przyświeca nam ten sam cel — mówił już w czasie drogi na zewnątrz, idąc ramię w ramię z przystojniakiem. — I jestem gotów za niego walczyć. Wskaż mi skurwiela, to go porządnie wyklepię. Podziurawię — zapewnił nieelegancko, prostacko, łamiąc pewnie przy tym jakieś wymyślne protokoły, nawet pokusił się o poklepanie Adamsa po ramieniu. Sojusz... Przynajmniej na razie.
Wtedy po raz pierwszy na nią spojrzał, jednak jeszcze nie wiedział, że los połączył ich przeznaczenie. Arystokratka, kiedy mijała Benjamina, z całą pewnością ujrzała jego oczy, bo ten spojrzał na nią wprost. Przez jeden moment patrzyli na siebie w drodze. Ta jedna chwila wystarczyła kobiecie, aby stwierdzić, że Walker patrzył na nią inaczej, niż by się tego spodziewała. Bo nie patrzył na nią jak na kobietę. Nie patrzył jak na człowieka. Nie jak na osobę. W odbiciu tęczówek Malkaviana Chloe Slow była tym samym, co reszta. Jednakże męski wzrok zaciekawił się łańcuszkiem, niczym więcej. Jeśli tylko dzieliliby jeden umysł, myśleliby tak samo, Arystokratka wiedziałaby, że czekało na nią istotne pytanie.
Minęli się.
— Powiedz mi młody, co potrafisz i czy masz klamkę? — zapytał na klatce schodowej, przepuszczając małolata pierwszego. Staruch szedł tuż zanim. Jak cień. — Swoją drogą zapamiętałem twój głos. Całkiem ładnie mówisz. Rozróżnię cię teraz — wypowiedział ciszej od zadanego pytania, ponuro, z powracającą irytacją.
Ze zmrużonymi oczami wychodził na zewnątrz. Nie lubił patrzeć na miasto, być może na świat.
Głos. Głos kobiecy zatrzymał marsz straceńców. Benjamin stanął, odwrócił się ku źródłowi.
Nie odpowiedział jej na powitanie, przynajmniej nie od razu, bo pierw milczał. Beznamiętnie przyglądał się przybyszce, jakoby była obrazem. Pewną wizualizacją, tworem na płótnie, dalej tylko przedmiotem, w prostym umyśle Walkera mniej użytecznym, niż rolka srajtaśmy. Nie patrzył na nią jak na osobę.
— Hmm... — pomyślał, patrząc na krzyżyk tak, jakby to on nosił dziewczynę. Jakby to on miał na imię Chloe. — Chyba nie kojarzę. Młody — lekko szturchnął towarzysza. — Powiedz mi, co widzisz? Jak ona wygląda? — zapytał zupełnie szczerze. — Dla mnie wy wszyscy wyglądacie tak samo.
Po krótkiej wymianie zdań, Benjamin Walker zbliżył się do medaliku noszącego dziewczynę. Brzydka facjata mężczyzny zdradzała napięcie, skóra zdawała się zapadać w głębokich zmarszczkach mężczyzny, był blady jak kreda. Wyglądał jak osiłek nieustannie szukający zaczepki. W jego oczach iskrzyła się determinacja. Intencja Ikara zaklęta w ślepiu nieumarłego potwora.
— W końcu się budzicie. Mam nadzieję, że nie za późno — zaczął z wyrzutem. Nie bawił się w dyplomację, dziewczyna mogła czytać z niego jak z książki. Za chwilę zamierzał przejść do sedna, bez gry wstępnej czy słodzenia. — Liczę, że knucia już załatwiłaś, bo nastał czas wspólnej pracy. Idziemy do Nosferatu. Młody! — przywołał Adamsa jak sierżant młodego żołnierza. — Wtajemnicz panią, bardzo ładnie proszę — poprosił nieładnie, prawie gniewnie. Im więcej mówił, tym bardziej jego wzrok był rozbiegany. Paniczny, nieutrzymujący uwagi. Z czymś walczył Walker, co zżerało go od środka.

Re: Psy wojny

#35
Adams był sceptyczny, co do "zgrania się". Doskonale jednak czytał emocje Walkera, nawet jeśli nie do końca za nimi nadążał. Brodacz był nieobliczany, ale też bezpośredni i szczery. Prawdopodobnie tak długo, jak cienkusz nadawał będzie na tych samych falach, ich współpraca wypali.

Wtedy pojawiła się ona. David nie miał wątpliwości, że jej parada miała konkretny cel. Reszta pijawek siedziała po kontach i obserwowała wszystko z daleka. Dziewczyna chciała, by ją zauważyli i tak też się stało. Tylko po co?

Pytanie o "klamkę" odwróciło spojrzenie młodego od dziewczyny podchodzącej do baru i wróciło do rzeczywistości. Czy miał broń? Cienkusz potrafił się bronić, ale nikogo nigdy tak naprawdę nie skrzywdził. Nie myślał nawet o tym, by mieć broń.
ImageNie mam broni, ale w razie co, umiem się bronić.. trochę. - Odpowiadał ostrożnie. Tak naprawdę miał nadzieję, że nie będzie musiał walczyć, a w razie zagrożenia zwyczajnie ucieknie.

Na dziwaczny komplement o swoim głosie David nic nie odpowiedział. Benjamin chyba naprawdę miał jakiś problem z percepcją, skoro nie potrafił ani zapamiętywać wyglądu ludzi, ani prawdopodobnie czytać. Cienkusz nigdy nie słyszał o takiej przypadłości, a przynajmniej nie u żywych. Czy winą było szaleństwo, czy może to jakaś niepełnosprawność? O tym również nie myślał długo, gdyż okazało się, że dziewczyna z Elizjum dogoniła ich. Zwracała się bezpośrednio do Walkera, więc postanowił trzymać gębę na kłódkę, jednak brodacz na to nie pozwolił swoim dziwnym pytaniem.
ImageCóż, masz przed sobą młodą kobietę, brunetkę o kasztanowych oczach i łagodnym spojrzeniu. Jest elegancko ubrana, acz za lekko na obecną pogodę. Wygląda jak żywa. Oddycha i się.. rumieni. - Każde kolejne zdanie David wypowiadał coraz bardziej niepewnie. Czy naprawdę miał do czynienia z wampirem? Na pewno to ona minęła ich w Elizjum, może była jednak czymś innym? Cholera wie jakie jeszcze potwory żyją na tym świecie.

Gdy Benjamin bezprecedensowo rzucił kolejne polecenie i ruszył przed siebie, młody został z nieznajomą.
ImageCóż. Jestem David. Nie wiem jakie są twoje cele, ale idziemy właśnie spotkać się z niejakim Hectorem. Obydwoje staramy się zrobić coś w sprawie obecnej nie najlepszej sytuacji w mieście. - Starał się pokrótce wyjaśnić parias, unikając dłuższego kontaktu wzrokowego z nieznajomą. Z jakiegoś powodu niepokoiła go "żywotność" rozmówczyni. Jednak uprzejmie poczekał, aż Chole ruszy pierwsza, by iść wraz z nią.

Z początku pomyślał, że może tak jak on, była słabej krwi - tak słabej, że niemal już ludzkiej. Porzucił jednak tą myśl. Zachowywała się zbyt swobodnie jak na pariasa. Nawet Mercer, po tylu latach obcowania z klanami, nie nosił się z taką swobodą. Musiało to być coś innego. Tylko co?
ImageObcasy mogą nie być najlepszym wyborem tam, gdzie prawdopodobnie pójdziemy później. - Spróbował zażartować, ale chyba wyszło jak lekka kpina. Nie wiedział, co dalej powiedzieć, więc się zamknął.

Re: Psy wojny

#36
Dziewczyna trafiła do całkiem niezłej grupki. Wystraszony, śliczny młodzik, który nie wiedział gdzie podziać spojrzenie i wielki facet, wyglądający na jakiegoś zniszczonego weterana, umięśniony i paskudny, do tego z nastawieniem i miną jakby szukał własnej zguby.
Sposób powitania... jeśli w ogóle można tak to nazwać ze strony mężczyzny, nieco dziewczynę zaskoczył. Nie speszyła się jednak, nie drgnęła. Jej reakcją było uniesienie brwi i pytający wyraz twarzy. Żadnego witaj, dobry wieczór czy spierdalaj... tylko "nie kojarzę". Do tego pytanie o jej wygląd? Przecież nie był ślepcem, nie miał laski, rozglądał się, więc widział, ale nie potrafił określić jej wyglądu? Wszyscy dla niego wyglądają tak samo? Przeniosła na chwilę pytające spojrzenie na Młodego. Ten zaś opisał mu jak ona wyglądała. Chloe zaś stała jak posąg czekając nieco zmieszana aż te dziwne przedstawienie dobiegnie końca.
ImageNa Rany Chrystusa, to jakieś następstwa Klątwy Kaina? - Zapytała wreszcie ze zmartwieniem i współczuciem. Nie słyszała nigdy o czymś takim, a le cóż, nie była najstarszym z wampirów więc i wszystkiego miała prawo nie wiedzieć. Klątwa mogła przybierać najróżniejsze postaci, jej otwierały się rany i musiała pić określony typ krwi, Nosferatu stawali się zdeformowani i okropni, Dzieci Malkava dotknięte były z kolei innym rodzajem przekleństwa. Już nawet nie wspominając o innych możliwych komplikacjach przemiany człowieka w nieumarłego. Każdy był inny.
Po dokonaniu opisu przez Młodego, Walker nachylił się do niej, ale nie by spojrzeć w jej twarz, a na jej krzyżyk. Nie drgnęła. Było to krępujące, ktoś mógłby nawet powiedzieć , że nie na miejscu, ale wytrzymała. Gdy się wyprostował wzięła głębszy, uspokajający oddech.
ImageMiło mi was poznać. - odpowiedziała, gdy i ów Młody zdradził swoje imię. Krótkie stwierdzenie, po którym zmarszczyła brwi. Walker chyba nie przepadał za żadnym towarzystwem. Gburowaty i szorstki, ale konkretny do bólu. David też chyba coś od niego przejmował, bo nie zaprzątał sobie głowy ŻADNĄ grzecznością, żadnym zwrotem grzecznościowym, czy głupim cześć. Ona więc musiała się dostosować do nich. Jak dobrze, że nie byli Ventrue!! Ta współpraca wówczas byłaby prawdziwym wyzwaniem.
ImageProszę mi wierzyć, nie śpię od dawna, ale NIE każdy jest wielkim mięśniakiem, który chętnie wpakowałby się na pierwszą linię frontu. Są też inne rzeczy, które trzeba zrobić. - Odpowiedziała przybierając już ton nieco bliższy sposobowi gadki tych osobników.
ImageZakładam, że nie chcesz mnie obrazić, więc pomińmy durne insynuacje i głupie domysły, a knucie zostawmy tym tam na wysokich stołkach. - dorzuciła jeszcze bardziej w ich stylu. Nastawiała się odpowiednio. Jeszcze ze dwa zdania i będzie już całkiem nadawać na ich falach.
ImageHector - Nosferatu. Git. - Westchnęła. Mogła się domyślać reszty kontekstu. Nie zamierzała jednak wyciągać żadnych wniosków przed spotkaniem z wyżej wymienionym, bo mogłaby się zdziwić.
-ImageAutem będzie szybciej. A ja będę mogła zmienić stylizację. Nie spodziewałam się po wizycie w Elizjum innego stylu eskapad. - Dorzuciła żarcik, by David mniej się peszył. Wskazała też za plecy, gdzie miała zaparkowany kawałek dalej swój wóz.
ImageChodźcie. Zapraszam. - Rzuciła jeszcze i zawróciła do samochodu.

Niedaleko stał zaparkowany czarny Chevrolet Impala. Chloe podeszła do bagażnika, otworzyła auto, klapę i pochyliła się do środka. Szybko ściągnęła ze stóp pantofle i naciągnęła ciemne adidasy. Tak zdecydowanie lepiej. Z torby wyciągnęła też bluzę dresową z kapturem. Wciągnęła ją przez głowę. Z kopertówki, do kieszeni przełożyła portfel. Torebkę i pantofle wcisnęła do torby, dorzuciła tam też klamrę, którą miała spięte włosy. Tak przebrana na szybko zamknęła bagażnik, przeszła pewnym, szybkim krokiem bokiem auta i poczekała już z jedną nogą w aucie na towarzyszy. Chyba wiedzą jak działają samochody i do czego służą? Wsiadła za kółko jeśli ci też się dokulali.
ImageTo gdzie jedziemy? - Zapytała poprawiając lusterko wsteczne, na którym wisiał różaniec. Ze schowka sięgnęła i wyciągnęła frotkę do włosów i zawiązała rozpuszczoną chwilowo brązową burzę. W zwykły, luźny kitek. Teraz wyglądała bardziej jak ona. Skromna, spokojna, uśmiechnięta, grzeczna dziewczynka, a nie sztywna arystokratka z kijem w dupie.

Re: Psy wojny

#37
Grzeczność i maniery nie leżały w naturze Davida. Dorastał na wsi, a wychowanie miał swobodne. Znał trochę manier, ale stosował je tylko, gdy wiedział, że są wymagane. Chłopak wzruszył więc tylko ramionami i ruszył w stronę samochodu. Nie zaprzątał sobie głowy Walkerem - wiedział już, że brodacz, paradoksalnie, jest bardzo czujny. Raczej zauważy, że idą w inną stronę. Benjamin nie znał też adresu spotkania z Hectorem, bo cienkusz mu go nie podał. Nie ze złośliwości, a raczej z nerwów. Zwyczajnie tak wyszło.

Parias w milczeniu przyglądał się dziewczynie z krzyżykiem jak zmienia buty i zarzuca bluzę. Nagle z młodej eleganckiej damy zmieniła się w coś bardziej mu podobnego. Miła odmiana, acz nie oznaczało to, że pijawka nagle przestała być podejrzana. Chłopak wolał jednak podejrzanego sprzymierzeńca, niż podejrzanego wroga, dlatego postanowił jej zaufać. Poczekał na Walkera i wraz z nim wsiadł do samochodu.
ImageDenny Park. To ten pomiędzy Denny Way, a John Street. Hector podobno tam nas znajdzie. - Wskazał kierunek i warunki, na jakich się umówił, po czym wyciągnął komórkę i zaczął coś pykać. Mogło to wyglądać, jakby stracił zainteresowanie światem, ale tak na prawdę wysyłał wiadomość Hectorowi, że będzie ich trójka, a nie dwójka. Sam nie lubił być zaskakiwany, więc tym bardziej nie chciał wkurzać starszych Spokrewnionych.

Re: Psy wojny

#38
Benjamin Walker podążał za słowami młodzika, opisującymi kobietę, powtarzając je cicho niczym modlitwę. Oczami wyobraźni dziwak malował obraz dziewczyny chcącej przyłączyć się do ich sprawy, poruszając przy tym ustami i mrużąc oczy. Niemal symultanicznie obaj mężczyźni zakończyli mówić. Weteran spochmurniał, jakby zasmuciła go wizja nieznajomej, zupełnie niepasującej do tego, czym była ona naprawdę. Nieumarłym krwiopijcą.
— Nie pisałem się na ten pieprzony teatrzyk — wycedził przez zęby, gdy spokrewniona wywołała temat klątwy. — Widzę nas na środku pogorzeliska, przeżartymi przez ogień i fosfor. Prawie pyłem, który rozwieje podmuch wiatru — rozwijał drżącym głosem, spoglądając w niebo jak w tajemniczą taflę, pod którą pływały monstrualne bestie. Umilkł na moment. Spuścił wzrok na poziom towarzyszy, spojrzał im w oczy. — Cieszcie się, że zachowaliście normalny wgląd na świat. Nie musicie być świadkami piekła, które na nas czeka...— zakończył cicho, bardziej do siebie, zastanawiając się na głos.
Przez moment potomek Sierry cofnął się w półmrok ulicy, kręcąc głową, jakby coś nagłego przeszyło jego mózg. Impuls targnął ciałem wampira, ten zadrżał w reakcji, na moment ból zamieszkał w odbiciu jego wejrzenia.
— Pociągnę ich do zwycięstwa — wymruczał ciemności nocy, lustrując jedynie znany sobie punkt. — Razem pokonamy zagrożenie, a mnie zapamiętają — wysapał z wyraźnym trudem za osłoną półmroku.
Benjamin, zbyt zaabsorbowany żarem, który go torturował, połowicznie zrozumiał ripostę Arystokratki, kwitując kiwnięciami głowy. Patrzył na nią tępo, z dystansu, jak chory zamkniętymi za okratowanymi drzwiami, skazany na oglądanie odwiedzających przez szczeliny lodowatych prętów. Istniała pewna wyższość zdrowych nad chorymi, którzy, niezależnie od nastawienia, zawsze musieli pokonać pewną rezerwę zanim decydowali się na kontakt z pacjentami. Ta różnica drażniła Walkera, gdyż całkowicie zdawał sobie sprawę z tego, jak się zachowywał. Nie lubił siebie, ani świata, gotowy zginąć wraz z nim. Spłonąć żywym ogniem. Koniec był bliski.
— Oczekuję jedynie współpracy. — podsumował, zbliżając się do swoich towarzyszy. Doprowadził się do względnego porządku.
W milczeniu podążał za umarłymi. W posępnym nastroju oceniał samochód Chloe, zaś werdykt okazał się bezlitośnie obojętny, jak równie obojętna Benjaminowi była potrzeba przebrania się wampirzycy w praktyczniejsze ubrania. W większym zainteresowaniem wszedł do auta, miejsce zajął z przodu, obok kierowcy. Rozsiadł się wygodnie, zapiął pasy. Wysłuchał azymutów młodego.
— Obok siedziby gazety — skomentował. — To jeszcze nasz teren, ale, kurwa, warto trzymać oczy szeroko otwarte — zakomunikował twardo, przywódczo. — Słuchaj, Chloe — zerknął na nią poważnie. — Całkiem nieźle prowadzę, jak mam pilota. Jak trzeba, mogę przyjąć kółko — zabrzmiało jak rozkaz, nie propozycja. — Zastanów się. Tak czy siak, jazda!

Re: Psy wojny

#39
Przytaknęła ze smutną miną na odpowiedź dryblasa na temat jego postrzegania świata. To musiała byś prawdziwa klątwa, istne przekleństwo. Nie drążyła więc, bo jedyne co mogła zaoferować to rozmowę, a Walker nie wyglądał na szczególnie cierpliwego gadeusza.

Gdy wszyscy już wsiedli do auta przywitała ich uśmiechem.
ImageJasne. - Odpowiedziała na wskazówki na temat miejsca docelowego. Zana miasto doskonale, wiedziała, o którym miejscu mówili i mogła ich tam zabrać bez problemu.
Odpaliła silnik i spojrzała z ciepłym uśmiechem na mężczyznę obok.
ImageJa całkiem nieźle prowadzę bez pilota. Proszę nie martwić. Urodziłam się w tym mieście, dobrze je znam. - Dodała ciepło dziarskim tonem. Musiała dodać ducha temu towarzystwu. A Walkerowi dawać subtelnie znać, że naprawdę nie jest sam w tej wojnie, nie sam po tej stronie barykady, nie sam walczy, choć ich środki mogły różnić się diametralnie. Ale najlepsze drużyny to takie, które wzajemnie się uzupełniały.
Silnik zawarczał przyjemnie, zapaliły się światła po czym ruszyli, płynnie włączając się do ruchu.

//Wszyscy z tematu//

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości

cron