Znaleziono 33 wyniki

Re: Szukajcie a znajdziecie

Wyjście z baru przyjął z ulgą. Lepiej pewne rzeczy zachować między sobą. Z dala od śmiertelnych ale też innych spokrewnionych. Oparł się ciężko o ścianę. Może rozmowa potoczy się trochę spokojniej. Nie byli w końcu wrogami. No, w świetle ostatnich wydarzeń może trochę nimi byli.
Może jeszcze nie dojrzałem do takich zmian? Może potrzebuję kilkudziesięciu lat na karku żeby mi się już nie chciało ciułać na rzecz wieży i chujków w garniakach? — jego Sire miał dekady przewagi. Wiele, wiele lat na solidne przemyślenie pewnych spraw. A nawet jeśli Murdock podjął taką, a nie inną decyzję to nic nie było pewne i zawsze mógł kiedyś zmienić zdanie i wrócić do Camarilli. Dużo rzeczy mogło się zmienić, choćby w najbliższym czasie.
Właśnie, kurwa, próbuję. — wyrzucił z siebie niejako z pretensją. Nie miał zamiaru zachowywać się jak dzieciak i płakać tu "ojcu", że mu ciężko i źle od kiedy go zostawił. Chciał coś zrobić. Zadbać o siebie i innych. Nakleić metaforyczną szarą taśmę na dziurę w ścianie. I póki co czuł się w tym osamotniony. Ale nie zamierzał się poddawać. Wracając do tego, po co tu przyszedł - informacje. Wskazówki. Cokolwiek.
Widziałeś się z nim? Powiedział ci coś więcej? Gdzie go znaleźć? Jak się skontaktować? Bo to, że niektórzy z naszych zapadają się pod ziemię z obawy - rozumiem. Ale Ike? On miałby zniknąć? Coś tu nie gra. — może Jim był za nisko w hierarchii by mieć dostęp do wszystkich planów i posunięć Camarilli. Więc albo nieobecność harpii była planowana i związana z zadaniami, które dostał... Albo wynikała z przyziemnych pobudek, takich jak lęk o swoje zimne cztery litery.

Re: Spotkanie na szczycie

Jim nie krył się z emocjami. Także gdy Kendra zaczęła swoją przemowę, z Brujah można było czytać jak z kartki. I to takiej zapisanej dużą czcionką. Zgadzał się z nią co do miasta, ich oblężonego domu którego gospodarze albo udawali, że nic się nie stało, albo dbali bardziej o własne bezpieczeństwo. Gniew, zapał ale i smutek malował się na jego prostokątnej twarzy. Dobrze rozumiał dlaczego to ona, a nie on przemawiał do zebranych. Przelać swoje myśli i uczucia w tak dobrze dobrane słowa było poza jego zasięgiem. I może gdzieś w tyle głowy rozbrzmiewał cichy dzwonek alarmujący, że takie spotkanie może się niektórym nie spodobać. Że może wzbudzić uwagę, plotki i szepty które łatwo mogą obrócić się w noże... Ale to nie miało teraz znaczenia. Tak jak powiedziała Toreadorka - albo coś zrobią, albo wszystko stracone. Równie dobrze mogli umrzeć próbując coś zbudować, zamiast tylko uciekać albo czekać.
Kiwał głową ze zrozumieniem. Każdy miał swoją rolę. Salonowe rozmowy mogły być równie groźne, jeśli nie groźniejsze, od potyczek gdzie od razu sięgano po broń. Rozumiał podział obowiązków. Wykorzystywanie mocnych stron i krycie wzajemnie słabych punktów. Myślami krążył już wokół listy zadań, miejsc i kontaktów z których mógłby skorzystać. Czuł, że ma wiele do nadrobienia względem reszty zgromadzonych. Ale czy właśnie nie zrobił najważniejszego w tej kwestii kroku? Sojusz był tak silny jak jego członkowie i wzajemne zaufanie. Będzie potrzebował czasu, by sprawdzić i przekonać się do tych ludzi. Do ich pomysłów, energii i podejścia do problemów. A póki co mógł tylko zaufać Kendrze, że mądrze wybrała swoich sojuszników.
Zrobi się. Jedna kwestia - czy na początku rozważamy wspólną "bazę"? Miejsce w którym nie będziemy się bać omawiać wydarzeń, korzystać z zasobów ale i lizać rany, bo nasz wielki plan to też wielkie ryzyko. — wolał wiedzieć wcześniej, jak na to zaopatrywała się reszta. Co innego ogarnąć ludzi, dać im broń i wskazać cel, co innego przygotować bezpieczne schronienie czy kilka małych klitek rozsianych po mieście. Przez chwilę chciał jeszcze zaproponować toast, ale odpuścił, bojąc się kompromitacji.

Re: Spotkanie na szczycie

Bary i kluby. Gdzie indziej można wpaść na innego spokrewnionego równie łatwo, co tam? No, poza Elizjum. Jim pokiwał tylko głową na krótką i mglistą informację o tym, gdzie poznały się piękne panie. Wnioskując po jej słowach, każda z tu zebranych osób miała, jeśli nie wspólne, to chociaż zbieżne interesy i plany. Inaczej by ich tu nie było, nie? Dedukcja Wilsona jak zawsze trzymała poziom.
Czwarty gracz pojawił się na scenie i Jim został oficjalnie mniejszością w formującej się grupie. Nie żeby mu to przeszkadzało, w końcu kobiety łagodzą obyczaje, a z drugiej strony rozkładało to już wstępnie obowiązki i możliwości. Znał swoje słabości, a co do towarzyszek - mógł zgadywać. Teraz bardziej interesowała go sama Michelle, zwracająca na siebie uwagę zupełnie jak Serket, choć różniło je wszystko. Najwidoczniej świat potrzebował wyrównać równowagę w tym pokoju. Jim poczekał aż Said skończy swoje piękne powitanie i podniósł się trochę, wisząc nad krzesłem.
Jim Wilson. — przystawił palce do skroni jakby niedbale salutował i oklapł na swoje miejsce. Widząc, że albinoska obrała miejsce obok niego odsunął jej krzesło. Prawie po dżentelmeńsku, bo zrobił to jedną ręką, nie wstając. Sam nie wiedział, na kim skupić wzrok, przesuwał więc spojrzeniem po wszystkich jak i samej panoramie miasta za oknem.
Pozbyłem się jej ile trzeba Jestem tu, gotów słuchać i działać. W ostateczności mówić. — zakończył z uśmiechem i zaciągnął się dymem. Pamiętał dobrze że z Serket miał kwestie wymagające wyjaśnienia, ale mogły one jeszcze poczekać. Byle nie za długo. Przeniósł spojrzenie na Kendrę i spoważniał. Do tej pory nie próbował ciągnąć jej za język i naprawdę ciekaw był, jakie plany miała wobec nich Toreadorka.

Re: Spotkanie na szczycie

Cztery nieodebrane połączenia.
Jim wpatrywał się tępym wzrokiem w ekran komórki. Co miał zrobić? Po dłuższej walce z samym sobą napisał dłuższą wiadomość. Potrzebował czasu, dystansu i spokoju. Nie tylko tego wieczora, ale w najbliższym czasie. Zbliżały się noce wymagające od niego więcej uwagi i skupienia niż dotychczas. Nie mógł sobie pozwolić na roztargnienie. Nawet jeśli wybór bolał, to w tej chwili był słuszny.
Dźwięk otwieranych przez Kendrę drzwi wyrwał go z zamyślenia. Podniósł się z kanapy, choć sam nie wiedział po co. Nie miał w tej chwili żadnego zajęcia - czekał cierpliwie na godzinę spotkania. Innych planów nie miał. Wygląd Toreadorki budził pytania, ale Jim wstrzymał się przed ich zadawaniem. Raczej nie było to nic poważnego, ale nauczył się już, że każde zadrapanie na idealnym wizerunku było dla niektórych spokrewnionych było nie do przeskoczenia. A zresztą. Może za bardzo to analizował?
W czasie gdy Kendra szykowała się do wyjścia on stał przed domem, oparty o barierkę przyglądał się leniwie toczącemu się wokół nocnemu życiu. Sam nie wiedział kiedy odpalił fajkę, chyba tylko po to, by zabić szybciej czas. Nie widział sensu w strojeniu się do wyjścia - miał na sobie standardowy dla siebie zestaw i nie czuł potrzeby go zmieniać. Za to auto lśniło, bo z samego "ranka" podjechał na myjnię. Nawet wnętrze doprowadził do ładu.
Głośnym gwizdnięciem skwitował kreację Kendry - robiła wrażenie. Jak przystało na dżentelmena-ochroniarza - otworzył jej drzwi po stronie pasażera i spokojnie zawiózł pod wskazany adres. Sala do której weszli zdecydowanie nie leżała w jego klimatach. Była cała "za bardzo". Pasowała do Kendry, do Serket... On czuł się tu nieswój. Ale cóż, to tylko dekoracje. W Green Door pewnie też czułby, że coś jest nie tak. Prawdę mówiąc najchętniej spotkałby się z nimi w salonie na kanapie, z notesem w dłoni. Coś mieli w końcu ustalać?
Rozprostuję kości. — na wskazane przez Kendrę miejsce zarzucił kurtkę. Spacerował w ciszy po sali, przyglądając się wszystkiemu po kolei. Szukał słabych punktów? Potencjalnego podsłuchu? Albo po prostu nie lubił siedzieć w miejscu. Poza tym - może nie lubił Ventrue, ale widok rozpościerający się z tej sali bardzo mu odpowiadał. Dawał wrażenie posiadania kontroli. Nawet jeśli w tej chwili było to tylko złudzenie.
Serket przywitała się kwieciście, jak to miała w zwyczaju. Odpowiedział jej skinieniem głowy, na dłuższą chwilę zatrzymując wzrok na jej ubiorze. Nie potrafił zadecydować, czyj styl bardziej do niego przemawia. I na całe szczęście nie musiał podejmować tego wyboru.
Nie wiem. Myślicie, że można tu palić? — spytał odpalając papierosa. Nie dostrzegł nigdzie tabliczki z zakazem. A elegancka popielniczka na stole aż się prosiła o trochę żaru. — Jak się poznałyście, piękne panie? Na pokazie mody? — zapytał zajmując swoje miejsce. Faktycznie, wygodne tu mieli krzesła.

Re: Szukajcie a znajdziecie

No i? — sapnął, podnosząc się na równe nogi. Nie miał zamiaru reszty rozmowy toczyć z poziomu podłogi. Jakby Jim był jednym ze starszych Wieży i miał w niej coś wiecej do powiedzenia. — Możemy usiąść? Albo wyjść na zewnątrz, jak samą obecnością wam śmierdzę. — dodał jeszcze otrzepując kurtkę i spodnie. Może faktycznie się ubrudził, może grał na pokaz. Ale skoro Murdock nie miał zamiaru go rozszarpać, przynajmniej już zaraz, od niechcenia, to mogli porozmawiać jak ludzie. Przy stoliku, albo poza klubem, co by biednemu Virgilowi żyłka nie pękła.
Ale wracając do rzeczy ważnych - Ike.
Czy ja jestem Starszym? Cama ma swoje problemy, ale to nie młode pokolenie za nie odpowiada. — nie w większym stopniu, niż Starsi i ich gierki. — Dobrze wiesz, że rozumiem twoją decyzję. — że sam by to pewnie zrobił, gdyby nie ta wiara, że może coś jeszcze zmienić w tej skostniałej bryle. — Nie pcham się na wasze podwórko żeby popłakać, jak mi źle. Szukam, kurwa, pomocy. I to nawet nie dla siebie. — rozkręcał się, mówił szybciej, gestykulował. Wkurwiało go podejście wszystkich wokół. Co on był kurwa winny grzechom innych. On ich od pasywnych leniwych gnojów nie wyzywał. A może powinien. — Nie podobało mi się, że wszyscy położyli chuja na Ike. Zniknął to zniknął, po co drążyć temat? Chuj w starszych i chuj w Ventrue. Ale inni Krzykacze też się jakoś za nim nie zaczęli rozglądać. Dostałem tylko trop, że miał wpaść do Bobra. Jak sobie z wami życie ułożył - chuj mi do tego. Jak tu nie dotarł, albo wiesz cokolwiek - powiedz kurwa. Zrobię co mogę.

Re: Dokąd zmierzasz?

Zapisz sobie, mój numer i złapiemy się gdzieś. Może u Kendry, może gdzie indziej. W razie problemów zrobię za taksówkę. — odpowiedział. Współczesna technologia bardzo ułatwiała komunikację. Nie trzeba było wysyłać listów, sług ani organizować rzeczy z półrocznym wyprzedzeniem. Szybki telefon albo sms i sprawa rozwiązana. Jeśli Serket uzna, że woli podać mu swój numer - zapisał go. W każdym razie będą mogli się złapać.
Może to coś w jej tonie, może w sposobie, jaki go dotykała. Albo po prostu kochany Jimbo miał słabą głowę do pięknych pań - żywych i spokrewnionych. W każdym razie jego potrzeby i jawna groźba co może się stać, jeśli jego zaufanie zostanie nadszarpnięte. Wszystko to, choć dalej ważne, zeszło na drugi plan. I choć w tej chwili nie miał z tym żadnego problemu - był po prostu oczarowany tym co i jak mówiła. Tak kiedy czar rzucony przez Said minie, pojawią się pytania. Wątpliwości. A finalnie - gniew. Gniew kotłujący się wiecznie gdzieś w jego nieumarłym sercu. Mógł przyjąć kulę w łeb, ale na ciepłe słowa był bardziej podatny niż czekolada na zmianę stanu skupienia latem.
Zaśmiał się głośno, aż zaczął się trząść. Nosferatu. Dobre sobie.
Jej ufam. — innym, niekoniecznie. Podniósł się z krzesła, objął ją ramieniem. Nie znał się na perfumach. Ona najwidoczniej tak. — Do zobaczenia niedługo. — rzucił jej na odchodne. Niedługo spotkają się znowu, w grupie. W samotnej rozmowie na dłuższą metę Jim skazany był na sromotną porażkę.


[z/t]

Re: Szukajcie a znajdziecie

Czy się bał? Może trochę. Na ile bać się mogło jego umarłe serce. Ale kiedy Murdock wparował do środka, coś w głębi Jima drgnęło. Szacunek, oddanie, nić uznania dla swojego stwórcy? Dobrze wiedział, że nie ma co pogrywać z byłym primogenem. Zdołał ledwo wstać od stołu zanim sire cisnął nim na ziemię. Uderzył głucho o podłogę. Gdyby oddychał, to nie mógłby złapać tchu. Na szczęście - to nie był problem. Rozsierdzony Murdock stojący nad nim - już tak. Na szczęście takie działania musiały zwracać uwagę. A przecież nie każdy tutaj był spokrewniony... Nie odgryziesz chyba człowiekowi głowy na oczach wszystkich wokół?
Bingo.
Dostał swoją szansę. Małe okienko na powiedzenie czegoś, co pozwoli mu wyjść stąd w jednym kawałku z odpowiedziami, albo wyniesionym w częściach do kontenera z tyłu. Odkaszlnął ciężko, starając się nadać sobie pozory życia. Kaszel zamienił się w krótki rechot. Przyszedł i był grzeczny. Skąd te wszystkie nerwy?
Ike zaginął. Nikt go u nas nie widział od... Paru tygodni? Chcę tylko wiedzieć, że wszystko u niego gra. Jeśli poszedł w Twoje ślady - jego wybór. Jeśli go dorwały gnoje z Sa... — ugryzł się w język — Jeśli coś mu się stało - chcę pomóc. — uniósł ręce do góry (w sensie "poddaję się" a nie w stronę Murdocka). No dawaj, stary, poczuj się do odpowiedzialności. Przejmij się. Wyrzuć coś z siebie zamiast się miotać i wybuchać.

Re: Dokąd zmierzasz?

Jak góra nie zamierzała działać, to dół mógł zająć się problemami na własną rękę. Tylko jak zostanie to odebrane? Bez jaj. W oblężonym mieście? Starsi kurczowo trzymali się tego, co dawało im bezpieczeństwo nie rozumiejąc, że idzie nowe. Lepsze, młode, rwące się do urośnięcia w siłę. Prawda leżała zapewne gdzieś pomiędzy, ale w tej chwili go to nie interesowało. Czuł, że rozumie się z Serket i razem mogą wcielić w życie wspólne plany - nawet jeśli oboje kryją swoje intencje.
O, znacie się. To nawet lepiej. — powiedział a potem pomyślał, czy powinien się tak odzywać. Kendrze ufał - nie miał za bardzo wyboru. O Serket nie wiedział prawie nic. Podobała mu się jej ostrożność i chłodna kalkulacja - rzeczy, których czasem (często) mu brakowało. Spotkanie we trójkę było dobrym pomysłem. Każde z nich miało w tym swój interes. — Zgadzam się. Warto sobie wszystko dokładnie przedyskutować. Jutro po dwudziestej drugiej? Mogę to przekazać Kendrze. — niedługo i tak planował jechać do jej domu - sporo się działo tej nocy. Ale była jeszcze jedna rzecz która w tej chwili nie dawała mu spokoju. I nie była to dłoń Serket - nie miał nic przeciwko dotykowi, zwłaszcza tak po prostu miły jak ten.
Zanim pochłonie nas noc powiedz mi proszę jedno, piękna Pani. Z którego klanu cię przywiało? Toreadorka? Trochę zalatujesz Ventrue... — zapytał klepiąc ją przyjaźnie po dłoni. — Ale widzisz, nie lubię zgadywanek. Jestem prostym krzykaczem. — zamknął jej dłoń w swojej. Głos mu stwardniał. — Nie interesuje mnie wielka polityka. Słucham rozkazów gdy mają sens. Ale okłam mnie, a pierwszy urwę ci łeb. A to byłaby wielka szkoda. — puścił ją i odchylił na krześle. Może robi sobie wroga. Chciał postawić sprawy jasno. Człowiek znikąd ma prawo mieć wielkie plany. Ale Jim nie miał ochoty być owieczką prowadzoną na rzeź czy też wilkiem kąsającym w amoku na cudzej smyczy.

Re: Szukajcie a znajdziecie

Ignoruj ich. Nie słuchaj tego, co chcą żebyś słyszał. Osiągnij swój cel i wyjdź z podniesioną twarzą. Przyszedłeś tu po coś, ale na pewno nie po to, by bić się z bandą anarchów w centrum ich dzielnicy. Jim wygiął głowę w jedną i drugą stronę, głośno strzelając karkiem. Niech sobie myślą i mówią co chcą. Nic ci do tego. Ike. Murdock. Krok po kroku. Powolutku. Najpierw oddalić się od tej dwójki dopóki nie zmienili zdania.
Bardzo dziękuję. — uśmiechnął się cierpko i odszedł od baru. Zajął wolny stolik pod ścianą i rozsiadł się, jakby siedział u siebie. Z każdą upływającą sekundą zastanawiał się intensywnie, jak przygotować się do rozmowy z Murdockiem. Jego stwórca miał jedną słabość i był nią klan. Przyjął na siebie ciężar bycia primogenem, choć tego nie chciał. Tak przynajmniej mówiono. Czy teraz, po odejściu aż tak się zmienił? Czy faktycznie Wilsona czekał srogi opierdol z ust własnego Sire? Obaj mimo wszystko byli tylko (i aż) Krzykaczami. A Virgil już napsuł mu krwi. Z kolei Murdock w tej rozmowie też nie brzmiał dobrze. Nie żeby cokolwiek wyłapał, ale ze słów starucha szło zrozumieć co nieco. Dawny primogen raczej nie był w dobrym humorze.
Nie chciał tego okazywać. Że rozważa różne opcje. Że gdzieś głęboko w sobie może kiełkować w nim strach, przed konfrontacją z Murdockiem. Odpalił papierosa, ale nie potrafił się nim cieszyć. Nawet zaciągnięcie się nie wychodziło jak trzeba. Weź się w garść Wilson. Chcesz tylko porozmawiać. Posypać głowę popiołem, wybić zęby Virgilowi i dowiedzieć się, gdzie do cholery zniknął Ike. Czekał więc grzecznie na przybycie swojego stwórcy próbując wybrać najodpowiedniejszą postawę w zależności od postawy samego Sire.

Re: Szukajcie a znajdziecie

Murdock odszedł. Jim pozostał. Trudny to był wybór, ale czasu nie cofnie. Poza tym nie chciał zmieniać decyzji. Camarilla pasowała mu z kilku powodów. Może i aktualnie miała złą passę. I zły zarząd. I wszystko było złe. Ale za to wcześniej też im nie szło. Tak mógłby powiedzieć anarch. Za to Jim cenił sobie zarówno maskaradę, jak i struktury wieży. Nawet jeśli tego na pierwszy rzut oka nie okazywał, to wolał narzucony odgórnie porządek, niż puszczenie wszystkiego luzem z myślą, że jakoś to będzie. Może i teraz wyglądało to na rozsypkę i popłoch wśród starszych, ale nie każdy się tak zachowywał. Były jednostki gotowe do działania. Były też zaginione harpie do odnalezienia.
Potakiwał więc tylko grzecznie i zaciskał zęby by nie odwinąć się czymś nieprzyjemnym w stronę Felicity. Nie mógł sobie na to pozwolić z kilku powodów. Chociażby dlatego, że chciał przeżyć i nie pogorszyć stosunków między sektami. A śmiejcie się, ile kurwa chcecie. Lepiej pierdzieć nieumarłą dupą w stołek i patrzeć, jak miasto idzie z dymem. Jak nie te, to inne.
Ale w końcu pośród obelg padło coś, czego mógł się chwycić i spróbować obrócić na swoją korzyść.
Jeśli nie znajdę Ike, to też może się źle skończyć. I jak sama mówisz - szansa jest nikła. Ale istnieje. — powiedział opierając się o blat — Proszę. Pozwól mi się z nim zobaczyć. Odwdzięczę się. A jak mnie pobije to też wygrywasz. — wydusił z siebie Wilson, zduszając jednocześnie chęć zdzielenia Virgila w krzywe zęby.

Re: Dokąd zmierzasz?

O Egipcie nie wiedział nic. A przynajmniej nic wartego w tej chwili wspomnienia. Piramidy, pustynie, mumie... Nie chciał być bardziej stereotypowym amerykanem niż już wykreował. Za to co do sytuacji w mieście miał podobne odczucia, choć starał się w jakiś sposób tłumaczyć sobie opieszałość pionów decyzyjnych w postaci Księcia i rady primogenu.
W tym się zgadzamy. Chociaż nie możemy wiedzieć na pewno, że Góra nie planuje konkretnych działań, tylko nas w nie nie wtajemnicza. — choć nawet on słyszał, że brzmiało to mało wiarygodnie. Sekta przegrywała na wielu frontach - z miasta ostał się im niewielki wycinek a zagrożenie zacieśniało obręcz. — Czy mówiąc ktoś masz na myśli siebie? Mnie? A może nas? — zapytał, naprawdę zainteresowany tą kwestią. Jeśli Serket chciała działać w mieście, to musiała mieć w tym swój interes. Jeśli zależało jej w pierwszej kolejności na zajęciu się Sabbatem, a potem innych sprawach - nie widział problemu, by do tego czasu z nią współpracować.
Gdyby w tej chwili usłyszał ich ktoś Starszy... Cóż, mógłby wyciągać z tego konsekwencje i prywatne korzyści. Ale większość z nich pochowała się, działając za pomocą młodszych spokrewnionych albo ghouli. Miasto mocno się zmieniło. Czy obecna władza naprawdę nie miała żadnego asa w rękawie? Jeśli do tej pory niczego nie pokazali, to może naprawdę byli w czarnej dupie?
Kendra Ambrelash. Lubi rozmawiać, zna się na ludziach. Takie mam wrażenie. — Toreadorka zrobiła na nim dobre wrażenie. Też chciała działać. No i dziwnie jakby nie ufał komuś, u kogo sypia. A co się tyczyło fundamentów i nowego porządku świata - wolał na razie odłożyć ten temat. Lubił mieć głowę przymocowaną do ciała. — Jeśli chcesz pójść w pierwszej linii to pozwól mi skrzyknąć kilku chętnych i możemy ruszać w miasto. — nie miał pojęcia, ile osób by ze sobą poderwał (o ile w ogóle), ale w tej chwili nie miało to znaczenia. Chciał wybadać, na co gotowa jest Serket i jakie są jej silne strony. Z drugiej strony zawsze mogli zadzwonić do ogarów i faktycznie pójść w tango z Sabbatem.

Re: Symbioza

Kto wie, ile mogli tam jeszcze siedzieć, rozmawiać i odkrywać nawzajem fragmenty swoich osobowości. Pewnie do tego etapu szarości, gdy słońce jeszcze nie wzeszło nad horyzontem, ale już szykuje się by to zrobić. Niestety, Jim "Jimbo" Wilson zepsuł cały nastrój nie panując nad tym, z jaką siłą ściska ten cholerny kubek. Może dla niektórych nie byłby to problem, ale niestety, jak rozmawia się z Toreadorem, to trzeba o takich rzeczach myśleć, zanim się staną. Na szczęście Kendra zdawała się trzymać fason, ale rozumiał dlaczego chciała się stąd zbierać.
Tak, za rogiem. — odpowiedział wstając od stolika. Wyszedł pierwszy, a potem stał po jej lewej, będąc bliżej jezdni. Drobny, prosty do przeoczenia szczegół. Zwłaszcza dla kogoś wzburzonego. Ale słowo się rzekło i Brujah zamierzał go dotrzymać. Czarna toyota corolla stała tam gdzie ją zostawił. Otworzył drzwi pasażera, po czym obszedł auto od maski i zasiadł za kierownicą. Wnętrze było ciemne i raczej proste. Twarde plastiki, miękkie, welurowe fotele. Ze wstecznego lusterka zwisały dwa nieśmiertelniki. Tylne siedzenia były puste. Auto pachniało podobnie jak Jim - mieszanką taniej wody kolońskiej i smrodu papierosów.
To gdzie dokładnie mieszkamy? — zapytał przekręcając kluczyk. Silnik zaklekotał po czym zaczął pracować równo. W międzyczasie ustawił radio na lokalną nocną audycję - prezenterka kończyła reportować najnowsze doniesienia i po chwili z głośników rozlał się rock. — To gdzie dokładnie mieszkamy? — zapytał, włączając się powoli do ruchu.

Re: Dokąd zmierzasz?

Trochę wątpił w jej słowa, że spotkanie go jest aż taką przyjemnością, ale no, nie zagląda się darowanemu koniu w zęby. Uśmiechnął się i skinął głową. Przysiadł się obok niej, Kufel piwa dalej go do siebie nie przekonał. A z drugiej strony... Nie, nie tej nocy. Zamiast tego sięgnął po papierosa. Paradoksalnie po przemianie sięgał po nie częściej niż za życia. Może przez to, że zniknął lęk przed rakiem? Czy raczej stał się najprostszą opcją by odreagować wszystko co działo się wokół?
Co się zaś tyczyło opinii Serket o Seattle - słuchał jej uważnie. Nawet jeśli sam trafił do tego miasta przypadkiem to nie mógł odmówić mu uroku. Jak każde miejsce miało swoje lepsze i gorsze strony, ale wiązał z nim swoje aktualne życie. I tak jak brak palm nie robił mu różnicy, tak wzmianka o niebezpiecznych dzielnicach i potrzebie uporządkowania spraw jak najbardziej do niego trafiła.
Jesteś z Florydy? — wymienił pierwsze miejsce, z jakim kojarzył palmy. Ale przecież było ich na świecie trochę więcej. — A może Egipt?
To by też tłumaczyło makijaż i ozdoby. Nie mówiąc już o anatomii. Mimowolnie myślami skręcił w stronę zatoki i tego, co tam miało miejsce... Zaciął się tak na dosłownie kilka, może kilkanaście sekund. Różne sceny jedna po drugiej przeleciały mu przed oczami. Zamrugał, odpędzając je od siebie. — Aktualna sytuacja mi też nie daje spokoju. — westchnął ciężko i postarał się poszukać pozytywów. Piękne wschody i zachody słońca? To już raczej nie było dla nich.

Będzie już parę lat. — albo dłużej, trochę stracił rachubę. — Jeśli chodzi o ciekawe miejsca, to niestety, zwiedzanie musi poczekać na rozwiązanie pewnych spraw. W kwestii ciekawych ludzi - cóż, pytasz niewłaściwą osobę. Ale mogę ci polecić kogoś, kto lepiej sobie razi w rozmowach. Wiem za to, że miasto ma potencjał. Można w nim wiele zdziałać i zbudować. Ale obecne fundamenty... Cóż, mogą nie utrzymać tego ciężaru. — zaciągnął się papierosem, sprawdzając jak na te słowa zareaguje Serket.

Re: Szukajcie a znajdziecie

Osz kurwa. Tyle zdążyło mu przejść przez myśl, gdy w jego stronę ruszył jakiś starszy anarch. No, może nie starszy pokoleniem, tylko z wyglądu, ale to nie miało znaczenia. Nie chciał wszczynać awantur, ale jeśli chłop sam się o to prosił, to czemu by mu nie dać w zęby? Wyliże się przecież. Nie pamiętał też, żeby byli w stanie wojny i nie miał prawa postawić nogi na ich ziemi. Albo trochę byli tylko on miał to w dupie? A jednocześnie w tym wszystkim jego skromne ego mile łechtał fakt, że od razu go zauważyli i rozpoznali. Może nie ze względu na renomę, tylko fakt, że wyglądał jak na trupa przystało, ale kto by wnikał w takie szczegóły. Nie odpowiedział na zaczepki, ale zaciśnięte pięści uniosły się do góry. Stare nawyki.
Na szczęście do mordobicia nie doszło, jeszcze nie. Spokojny głos usadził niejakiego Virgila, a Jim pozwolił się grzecznie zaciągnąć do baru. W końcu o to mu chodziło. Uśmiechnął się do Scott z przepraszającą miną. Pilnowała porządku, zarówno w klubie jak i szerzej pojętych kręgach. No i była swoja, choć stała po drugiej stronie nowo budowanej barykady. Szkoda. Komentarz o tym, jak daleko był od domu puścił mimo uszu. Choć właściwie czemu miałby?
Właściwie to nie mam domu. — jak to sobie zinterpretuje, to jej sprawa. On miał na myśli tylko swoje lokum. — Dobry wieczór, Felicity. Nie większego zamieszania niż już wzbudziłem tu z kolegą Virgilem. — był tylko przyjazny, stary piernik niech sobie myśli, co chce. I naprawdę nie chciał większej uwagi od reszty biesiadników.
Dziecię Murdocka. No nieźle. Nie widział swojego "starego" od roku jak nie dłużej, a od ostatniej rozmowy minęło pewnie jeszcze więcej czasu. Może powinien się z tym pogodzić? Że w oczach starszych od siebie będzie tylko potomkiem swego stwórcy. Nie podobało mu się to.
Liczyłem, że spotkam ich tu obu, w świetnym zdrowiu i nastroju. — powiedział, zgodnie z prawdą. — Ike zniknął. Nie odzywa się od paru tygodni. — dodał ciszej, poważniejszym tonem. — Niczego od niego nie chcę ponad informacje, że żyje i ma się dobrze. Czy z wami, czy w wieży. Taka tam, rodzinna troska. — może i w tej chwili sprzedawał informacje, ale jedna i druga sekta miała swoje wtyki u konkurencji. Jeśli Harpia przestała nadawać to pewnie i tak już o tym wiedzieli. A Jim miał w dupie polityczne konsekwencje. Jeśli będzie trzeba - poprosi o pomoc, tu i teraz, przy świadkach. Ale nawet teraz, tym co powiedział powinien zasiać w nich ziarno, że nie każdy w Camarilli kieruje się tylko własnym interesem.

Re: Szukajcie a znajdziecie

Śmierć Thorburna dla wielu w społeczności była osobistym ciosem, a pozostali odczuli ją w konsekwencji decyzji i deklaracji jakie później miały miejsce. Jim nie miał okazji go bardzo poznać, ale rozumiał jak ważną rolę pełnił dla utrzymania pewnych rzeczy w ryzach. Kruchy pokój i z trudem budowane porozumienei w tej chwili nie tyle wisiało na włosku, co było mrzonką.
Danielle? Ledwo ją kojarzył. On w Elizjum bywał rzadko, ona praktycznie go nie opuszczała. Ale sam fakt, że była Ventrue wystarczył, by nie pałał do niej miłością. A sądząc po tonie Cedrica... Cóż, nie miała raczej wielu fanów wśród "niższych" klanów. Zasłużenie lub nie to inna sprawa. Ale prawdą było to, że Smith Tower dalej było w rękach Ventrue, a kluby Brujah znajdowały się poza zasięgiem klanu czy sekty. Może ściągnięcie Ike z urlopu trochę rozrusza atmosferę.
Warto spróbować, co nie? Może mi tam łba nie urwą. — po tych słowach klepnął w kolano i podniósł się z kanapy. Może żartował, a może faktycznie obawiał się trochę o własną skórę. — Mam nadzieję, że spotkamy się niedługo w lepszych okolicznościach. — pożegnał się skinieniem głowy i ruszył do wyjścia. Nie chciał tracić czasu.
Po ulicach miasta jechał przepisowo, nie chcąc zwracać na siebie większej uwagi. Nie miał do tej pory przyjemności gościć w lokalu Anarchów, ale kojarzył lokalizację. Kiedy dojechał zaparkował gdzieś nieopodal, znowu przyglądając się otoczeniu. Logo wkurwionego bobra obserwowało jego poczynania z niezmiennie wkurzonym wyrazem pyska. Jim wszedł do baru i z ciekawości rozejrzał się po lokalu. Pierwsze kroki skierował w stronę baru. Jasne, miał pytania, ale najpierw wolał powiedzieć, co tu właściwie robi. W sumie to na jedno wychodzi.
Cześć, szukam Ike Camerona. Nie szukam kłopotów. — Choć obawiał się, że i w tej kwestii to na jedno wychodzi.

Re: Dokąd zmierzasz?

Czas biegł powoli, zwłaszcza w sytuacji, gdy nie miał konkretnego zajęcia. Z góry zapłacił za kilka kolejek tylko po to, by obsługa nie patrzyła na niego krzywo, że tylko zajmuje przestrzeń w której kto inny mógłby wydać trochę zielonych. Ale wszystko zwróciło się z nawiązką gdy poczuł jak ktoś staje obok. Odwrócił się na barowym stołku i uśmiechnął do nieznajomej. Zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu i nie krył, że widok mu się podobał. Nawet jeśli był martwy, to piękno i pewność siebie zawsze były warte docenienia. Za to jej słowa w pierwszej chwili nie mówiły mu nic, przypominały trochę biblijne mądrości, postanowił więc odpowiedzieć tym samym.
Proście, a będzie wam dane. — odparł krótko, bo tyle tylko zapamiętał z niedzielnych katechizmów. Nie żeby był wierzący, a sądząc po wyglądzie kobiety, ona też nie zaliczała się do wiernych owieczek. Zsunął się ze stołka i wyciągnął w jej stronę rękę. — Jim Wilson. — nie mieli jeszcze przyjemności się przedstawić.
Usiądziesz czy wolisz onieśmielać wszystkich wokół? — zapytał, bo nie tylko on w barze przyglądał się Serket. Nie żeby nie rozumiał dlaczego się na nią patrzyli, ale — Możemy też rozprostować nogi. — Nie robiło mu to większej różnicy, gdzie porozmawiają. A skoro już pofatygowała się do niego, to niech wybierze dogodny jej grunt. — Jak podoba ci się miasto? — Na inne pytania i propozycje przyjdzie jeszcze czas. Gdzieś w głębi budziła się potrzeba, by przejść do rzeczy. Już, teraz. Póki co stłamsił i zdusił ją głęboko w sobie. Ale może powinien? Powiedzieć co myśli, trzasnąć drzwiami i wyjść postrzelać do sabbatników? Jak na Brujah przystało?

Re: Dokąd zmierzasz?

Nie była to jego najszczęśliwsza noc. Niemniej, udało mu się pożywić bez wszczynania bójki, burdy czy karczemnej awantury. A na picie z marginesu społeczeństwa jeszcze przyjdzie czas - jeśli zajdzie potrzeba. W każdym razie mógł ruszać dalej, starając się wyrzucić z pamięci ten zdecydowanie nieprzyjemny początek nocy. Wyszedł z mieszkania nieznajomej tak szybko i cicho jak to tylko możliwe jednocześnie. Posmak alkoholu budził w nim złe wspomnienia z wielu momentów w jego ludzkim życiu. Czasów, których też wolał nie pamiętać. Będąc z powrotem na ulicy odetchnął pełną piersią i ruszył przed siebie. Chciał pokrążyć po barach, rozglądając się za kimś interesującym.
Słyszał tylko o nowej twarzy w mieście, ale niewiele ponad to. Kim była? Po co tu przyjechała? Miał pytania, a żadnych odpowiedzi. Jeśli będzie im po drodze - warto wiedzieć to już teraz, a nie za kilka nocy. Tak samo, gdyby okazać się miało, że ich interesy gryzą się ze sobą. Krążył więc, wypatrywał i wypytywał, wychodząc z prostego założenia, że nawet jeśli on jej nie znajdzie, to prędzej czy później dotrze to do jej uszu i ona znajdzie go. Plan prosty, toporny wręcz, pozbawiony jakiejkolwiek finezji. Ale czy Jim był inny? A jednak jakoś sobie radził w tym mieście. Jakoś, to dobre słowo.
Wszedł do kolejnego baru. Neonowy szyld nad drzwiami przedstawiał jelenia z okazałym porożem. Czy to na cześć niemieckiego trunku, dumnego stworzenia czy metafory ofiary, której ktoś dorabia rogi? Nie obchodziło go to tak szczerze. Szybkim, pewnym krokiem wszedł do środka i zajął wolne miejsce przy barze. Minęło już trochę czasu, ale wzdrygnął się na widok alkoholu. Zamówić kolejkę? Zmusić swoje martwe ciało do imitacji życia na te kilka chwil? Tylko po co? Zamówił od barmanki z mocnym makijażem kufel piwa i czekał. Chłonął atmosferę miejsca, słuchał rozmów. Kręcił nieodpalonym papierosem między palcami. Czekał bijąc się z myślami.

Re: Szukajcie a znajdziecie

Skoro raz zmienił zdanie, to może zrobi to znowu. W lepszych czasach. — nie dziwił się swojemu stwórcy, że opuścił Camarillę. Nie byli bez wad, a ostatnie lata to wiele ofiar, wyrzeczeń i porażek. Czara goryczy musiała się w końcu przelać. Jeśli wierzyć plotkom krążącym po mieście, to nawet góra wieży wiedziała, że w mieście źle się dzieje.
Miło poznać. — skwitował tylko, powtarzając w myślach imię kilkukrotnie. Łatwo zapominał takie szczegóły, a wolał sobie nie robić pod górkę w przyszłości. Może będzie więcej okazji by spotkać się, zrobić coś razem, a nie tylko być obserwowanym przez Cedrica gdzieś z ukrycia.
To że zniknął już mi się rzuciło w oczy. Trochę mi śmierdzi, żeby ktoś tak towarzyski i wygadany po prostu odciął się od wszystkich. — Ktoś mający wiedzę, kontakty i pełen rękaw plotek o wielu spokrewnionych... Nawet jeśli faktycznie przeszedł do Anarchów to raczej nie przepadałby jak kamień w wodę. Gorąca krew już by go wyrzuciła gdzieś na powierzchnię. Patrząc na zblazowaną postawę Cedrica nie miał zamiaru zasypywać go własnymi podejrzeniami i zmartwieniami. Przynajmniej taka była jego pierwsza myśl. Każdy ma swoje życie i swoje sprawy. Ale czemu by nie? Czemu by nie spróbować w nim wzbudzić jakiejś większej chęci do działania? Albo chociaż zainteresowania tematem.
Patrząc po ostatnich wydarzeniach to obawiam się, że nie zniknął dobrowolnie. A jeśli postanowił się odciąć - chuj z nim, chcę tylko wiedzieć, na czym stoimy. Niewiele nam z miasta pozostało, każda strata boli przez to tym mocniej. — naświetlał mu swój punkt widzenia i motywację pchającą go w ogóle w potencjalny konflikt z anarchami i Murdockiem jeśli nie spodobają im się jego pytania. Albo ton, którym je zadaje.
W każdym razie wpadnę do Bobra, popytam. Może chłopak zapomniał zostawić list pożegnalny? — Szczerze wolał, by sprawa rozeszła się po kościach. Ale tak łatwo, to chyba nie mogło być. Niezależnie od odpowiedzi Cedrica chciał dopalić papierosa, pożegnać się przyjaźnie i wyjść z lokalu. Miał trochę drogi do baru Anarchów.

Re: Symbioza

Rozmowa zeszła na ważne z jego perspektywy tematy. Wzajemne zobowiązania, korzyści, za i przeciw ważone na szali obu stron. Nachylił się w jej stronę i objął dłońmi kubek z kawą. Jakby zmarzł. Prawdę mówiąc ledwo co czuł ciepło bijące z gorącego napoju. Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Nie chciał wkopać się w coś, z czego później nie będzie w stanie się wykaraskać. Może i jego "wartość rynkowa" nie była idealna, ale nadal oferował dość sporo.
Na początku możemy ustalić, że to wzajemna pomoc. Ja mam gdzie spać, a ty nie musisz martwić się, że ktoś ci popsuję piękną twarz. A później - kto wie? — wzruszył ramionami. Sam nie wiedział, co będzie potem. — Nie znam cię, ani twoich planów. Nie będę składał obietnic ani kładł głowy pod topór w ciemno. — zamilkł na chwilę i obrócił kubkiem, patrząc jak napój przechyla się to w jedną to w drugą stronę.
Chcę żeby w mieście się uspokoiło. — dodał jeszcze, prawie że żałośnie. Jakby wyrzucał z siebie życzenie jak speszone dziecko. Może to Kendra - coś w jej spojrzeniu, postawie czy tonie głosu, a może po prostu nie potrafił tego ukryć? — Wiem, ile to może kosztować... Pytanie tylko, w co ty wierzysz? — W sumie tylko to go obchodziło. Czy w planach Toreadorki było miejsce na innych? Czy jak zwykle w ich świecie chodziło tylko o zaspokojenie siebie? Więcej wpływów, terenów, sług i trzody gotowej nadstawić kark i szyję na skinienie?
Walczyłem, walczę i będę walczyć. Ale czy po utopieniu wszystkiego we krwi będzie komu to odbudować? — zapytał cicho, bardzo cicho, nachylając się w jej stronę. Kubek pękł mu w dłoniach. Zalewając stolik kawą, szybko rozlewającą się w każdą stronę. — Kurwa, przepraszam. — sięgnął po serwetki by zatrzymać potop.

Re: Szukajcie a znajdziecie

Może zbyt stresował się przypinając własną notatkę, by zwrócić uwagę na wieści od braci. Albo faktycznie ogary niczego tam nie zostawiły. Ike a i owszem, ale jego zaproszenie wisiał już od dawna. Szeryf też coś tam pisał, o zgłaszaniu problemów do Richmondów... Oj Jim, tępaku. Może nie jesteś inwestorem, ale numer mogłeś sobie zapisać. A tak to kręcisz się jak gówno w przeręblu. No nic, teraz, jak już się przysiadł, to niech chociaż coś z tej rozmowy wyniesie. Plotkę, robotę, albo cokolwiek innego. Uwagę o facjacie zignorował - nie pierwszy i nie ostatni raz musiałby roztrząsać czyjeś słowa, czy były w dobrej, czy złej wierze.
W rzeczy samej. Pozdrów, jak go spotkasz. odpowiedział odsłaniając zęby. Nie żeby Czarny potrzebował jego potwierdzenia - sam dodał to co wiedział, z tym co słyszał i doszedł do wniosków. Schował paczkę do kieszeni i odpalił szluga. Siwa chmura dymu rozlała się wokół, wsiąkając w już unoszące się kłęby tytoniu i zielska.
Jim. Jim Wilson. Za to ja ciebie za cholerę nie kojarzę. — przedstawił się wyciągając w jego stronę rękę. Jeśli ją uściśnie - fajnie. Jeśli zignoruje - no, trochę zabije to romantyczną atmosferę. — W sumie to szukałem tu Camerona, albo kogoś, kto go ostatnio widział... — wspomniał o harpii z cichą nadzieją, że dowie się czegoś nowego. Nie żeby miał coś przeciwko luźnej rozmowie, ale tej nocy coś go wręcz roznosiło od środka. Chciał działać. Już zaraz. I po co? Wpakować się w większe gówno?

Dokąd zmierzasz?

Plan na ten moment był prosty. Przejść się ulicami miasta, rozejrzeć się za okazją by wrzucić coś na ząb. A potem uciąć sobie uroczą pogawędkę z jedną nieznajomą. Co do obu był dobrej myśli. Pytanie tylko, kogo znajdzie najpierw? Radio wypluwało z siebie kolejne rockowe kawałki i szumiało w krótkich chwilach gdy sygnał ginął między żelbetonowymi wieżowcami. Krążył tak autem już dłuższą chwilę, nie śpiesząc się. Cieszył się tym momentem wolności. Silnik pracował równo, biegi wchodziły miło i płynnie, jakby samochód sam pokazywał, że taka jazda mu pasuje. Ale nic co dobre, nie mogło wiecznie trwać. Zatrzymał się w Dowtown. Lubił klimat tego miejsca. Niższa zabudowa, zdobione fasady, ulice tętniące życiem za sprawą licznych barów, knajp i bardziej artystycznych lokali. W nocy ruch może nie był tak imponujący, ale cóż - na spacerze w świetle słońca nie mógł sobie pozwolić.
Czasem zastanawiał się, jak wyglądałoby jego życie gdyby został człowiekiem. Czy w ogóle jeszcze byłby na tej ziemi? Nie narzekał na swoją obecną sytuację. No, może trochę. Zamiast zastanawiać się nad dodatkami do burgera i typem piwa, rozgląda się za szyją w której może zatopić kły. Nie chciał dzwonić do dziewczyn, ani tym bardziej ściągać ich do Kendry. Mógł jeszcze, rzecz jasna, wynająć pokój w motelu - wolał to zostawić na później. Teraz szukał okazji - podchmielonej dziewczyny wracającej do domu albo kolejnego lokalu do imprezowania. Mógł zaproponować podwózkę albo ramię do pomocy i posilić się w bezpiecznym, pozbawionym świadków, miejscu. Były oczywiście alternatywne opcje, ale raczej nie pasowały do tego miejsca i liczył, że obejdzie się bez nich. Posiłek z pobitego awanturnika nie był tak przyjemny, a panny lekkich obyczajów - zwykle nie przebadane.

Re: Szukajcie a znajdziecie

Odzyskają miasto, odzyskają stare miejsca. Potrzeba tylko czasu i dużo, dużo siły. Ognia, politycznej, informacji, okultyzmu i bóg raczy wiedzieć, jakiej jeszcze. Wóz albo przewóz.
Szczęście mu nie sprzyjało. Choć w sumie, jeszcze nie było źle. Zawsze mógł trafić na gorszy wieczór - kiedy jeden z właścicieli albo cała trójka pokazywała najgorszą stronę. Albo gliny wpadały wyczyścić miejsce. Bracia pewnie mieli ręce pełne roboty. Gdzie jeszcze mógł ich szukać? W Teatrze? Na mieście? Podjechać do jednej z mniej bezpiecznych dzielnic? Myślał i rozglądał się jeszcze po lokum, ale żaden Ogar nie wyskoczył jak diabeł z pudełka.
Zamiast tego poczuł na sobie czyjeś spojrzenie i odwrócił się, gotów podjąć rękawice. Rozparty na kanapie mężczyzna w pierwszej chwili wydał mu się totalnie obcy. Ale najwidoczniej on kojarzył skądś Jima. Albo tak mu się zdawało. Może bladość wskazywała, z kim miał do czynienia. Ruszył w jego stronę, starając się znaleźć w pamięci imię, które pasowałoby do tej facjaty. Póki co bezskutecznie. Zatrzymał się nad nim i spojrzał z góry.
Nie wiem, ty mi powiedz. — odpowiedział i usiał naprzeciw. Skoro go zaczepił, to niech powie coś więcej. — Frank? Richie? — strzelał na oślep — Pobiliśmy się gdzieś? Albo pobiliśmy kogoś? — zastanawiał się na głos. Wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę fajek i włożył jedną do ust. Jednocześnie naprawdę starał się sobie przypomnieć coś więcej. Z głosu, sylwetki czy samej facjaty wyczytać szczegół, który gdzieś tam głęboko zatonął w pamięci. Czy pił coś? Albo palił? W drugiej kwestii mógł zaproponować fajkę z napoczętej paczki. Zgodzi się - w porządku. Jeśli nie - jego wybór.

Szukajcie a znajdziecie

Czarna toyota corolla zatrzymała się na krawężniku. Zazgrzytał zaciągany ręczny, a po chwili silnik zgasł. Jim przez chwilę siedział w środku, obserwując ulicę przez szybę i lusterka. Paranoja? Być może. Szansa na uratowanie życia gdyby coś zwróciło jego uwagę? Jeszcze jak. Policzył w myślach do pięciu i wysiadł z auta, delikatnie zamykając drzwi. Poprawił kurtkę i ruszył prosto do klubu. Nie przepadał za tym miejscem i dalej nie do końca rozumiał, dlaczego akurat ten... Lokal był miejscem spotkań Brujah.
Otworzył drzwi i poczuł, jak zapach papierosów i zioła owija się wokół niego, wsiąka w ubrania i włosy. To mu nie przeszkadzało. Tego samego nie mógł powiedzieć o osobach zarządzających Green Door. Skinął głową w kierunku Yoo, ale koreańczyk był już w zaawansowanym stadium otwierania kolejnych czakr i poszukiwaniu prawdziwego siebie czy jakkolwiek to sobie tłumaczył. Smutne, co używki potrafiły zrobić z człowiekiem. Nie żeby wampir na głodzie nie był jeszcze bardziej godnym pożałowania stworzeniem, ale to już temat na inną okazję.
W drodze do baru omiótł salę wzrokiem, szukając Harrego lub Franka. A jeśli się poszczęści to złapie obu braci. Jeśli będą mieli odpowiedzi na dręczące go pytania - wspaniale. Jeśli znajdzie się okazja zabić kilku dupków z Sabbatu - jeszcze lepiej. Gdyby jednak Ogary były poza zasięgiem - cóż, zawsze zostaje McKinney, zwykle najbardziej trzeźwo myślący w tym przybytku. Chyba, że wspomni się o 9/11. Albo nowych nadajnikach na dachach. Albo pandemii. Albo czymkolwiek, co akurat zostało jego nową obsesją i prawdą objawioną. Jim zaśmiał w duchu. Gdyby tylko facet wiedział, kogo tu obsługują...

Re: Symbioza

Podziękował kelnerce skinieniem głowy. Po namyśle nie miał ochoty kawę i przesunął drugi kubek w stronę Kendry. Wystarczył mu zapach unoszący się wokół nich, gwar rozmów toczony dookoła i nagłe wybuchy śmiechu. Życie toczyło się wokół, niekoniecznie w nim.
Głównie rozwiązywaniem problemów. Tak by zniknęły raz na zawsze. Niestety, nasz departament cierpi na dość poważne braki kadrowe. A to mocno rzutuje na naszą skuteczność. — zacisnął dłonie tak, że zbielały mu knykcie. A przynajmniej kiedyś by mu zbielały. Męczył go ten żargon. — A teraz, jeśli dobrze rozumiem ostatnie wydarzenia - jestem na liście do odstrzału. Mogę się schować, ale to raczej nie leży w mojej naturze. — zakończył cicho, by głos nie trafił do niepożądanych uszu. — Pani wybaczy, ale marny ze mnie bajarz. Wolę działać, niż gadać. — dodał unosząc dłonie w obronnym geście.
Nie wiem, jakie masz plany, ale prywatny ochroniarz nigdy nie jest złym pomysłem... Zwłaszcza teraz. — zaczął, zostawiając jej szerokie pole do interpretacji. Bilans zysków i strat z jego strony był chyba dość jasny. Mimo wszystko, gdzieś w głębi kiełkowała obawa, że Toreadorka dość będzie miała własnych problemów by dokładać sobie jeszcze jego.
Jim, Jim, Jimmy. Skąd ta niska samoocena? Rozchmurz się mięśniaku. Żyjesz. Pokaż na co cię stać.

Re: Symbioza

Nie spodziewał się innej odpowiedzi, pasowała do niej. Odkleił się od ściany i ruszył za nią, szybko wyrównując krok. Zwolnił nieco tempo, by nie wyrwać się na prowadzenie. Ciężkie buty uderzały o asfalt miarowym rytmem. Mimo wszystko ulżyło mu, że nie wybierają się do Elizjum. Nie miał tam w tej chwili czego szukać, a z Kendrą czekała go dłuższa rozmowa i wolał żeby podsłuchał go jakiś amant wieczorowej kawy, niż bywalec salonów.
Instynktownie otworzył jej drzwi i wszedł za nią do środka. Czy to grzeczność, czy puszczenie kogoś przodem w nieznane? Wolał myśleć, że nie wyzbył się dawnych odruchów. Wchodzili przecież do knajpy, na litość boską, a nie domu w strefie wojny. Nawet jeśli samo miasto było, no cóż, polem bitwy. Rozejrzał się po wnętrzu, ale bardziej od menu i wolnych stolików, interesowały go zajęte miejsca i potencjalne drogi ucieczki. Nawyk może i paranoiczny, ale kiedyś mógł mu uratować życie. Po krótkiej chwili dobił się do baru, gdzie zamówił dwie kawy. Kelnerka była młoda, ładna i ewidentnie zmęczona ruchem panującym w lokalu. Ale starała się trzymać fason, co bardzo doceniał. Zostawił jej na barze samotnego Lincolna (5$) i ruszył do Kendry. Torreadorka rozgościła się na miejscu, jakby je zarezerwowała.
Usiadł wygodnie naprzeciw niej i z ciekawości rozłożył gazetę którą zwinął przy wejściu. Pierwszy nagłówek krzyczący o kolejnej strzelaninie gangów zniechęcił go do lektury. Jakby nie mogli skupić się na czymś milszym. Bardziej optymistycznym. Nakręcanie paniki... No, pewnie komuś służyło. A zresztą. — Zgaduję, że chcesz wiedzieć jak najwięcej. — domyślał się odpowiedzi, więc kontynuował — Jak wiesz, lub nie, sytuacja jest trudna. Robimy co możemy, ale konkurencja zdaje się być silniejsza, niż kiedykolwiek. — a przynajmniej tak mówił Murdock gdy jeszcze utrzymywali kontakty. A nie miał powodu, by mu nie wierzyć. — Straciłem przez nich ostatnio biuro. Wrogie przejęcie, można powiedzieć.. — zamilkł na chwilę, widząc, że w ich stronę zmierza kelnerka z napojami.

Re: Symbioza

Patrzył na nią, nie wiedząc czego się spodziewać. Postawić jej kawę? Czemu by nie. Na tyle było go stać nawet teraz. Spojrzał nawet w bok, gdzie na rogu kolejnego skrzyżowania mieścił się bar. Jednak coś w jej wesołym uśmiechu kazało mu trzymać język za zębami. Słysząc i trawiąc resztę wypowiedzi pokiwał wolno głową.
Nie zrozum mnie źle, ale jesteś dziwna. W pozytywnym sensie. — sam nie wiedział, jak to ująć inaczej. Może powinien był powiedzieć "interesująca"? Może. Z drugiej strony miał już okazję poznać dziwniejszych spokrewnionych od niej. — Po ludzku z przyjemnością przyjmuję propozycję. — dodał bawiąc się w dłoni paczką papierosów. Sięgnąć po jeszcze jednego? Chyba wystarczy. Po co ktoś miałby pomagać bezinteresownie komuś takiemu jak on? Co innego, gdy on pomagał cienkuszom czy pariasom - znał swoje intencje. A tutaj? Kim naprawdę jest Kendra i co nią celuj? Co każdej nocy podrywa jej martwe ciało do tak dokładnej imitacji życia?
Proponuję zejść z widoku i poszczebiotać w cichszym miejscu. — wyciągnął dłoń i wycelował końcówkę papierosa we wcześniej namierzony bar. — Czarna? Z mlekiem? Czy raczej wolisz zaczerpnąć trochę kultury i sztuki?by odsunąć się od "ściany", ale tego chyba dodawać nie trzeba. Jakiej decyzji by nie podjęła - Jim gotów jest jej towarzyszyć. Nawet jeśli nie przepadał za atmosferą unoszącą się ostatnio w Elizjum, a kawa budziła w nim odruch wymiotny - czego nie robi się dla... Dla lokum? Czy może dla wiary, że ktoś jest bezinteresownie miły?

Re: Symbioza

Może tej chłodnej nocy zrodzi się prawdziwa przyjaźń? Brujah i Toreador. Kipiąca furia i szał uniesień. Tak podobni, a tak różni. No no, nie zapędzaj się. Byli przeklętymi dziećmi nocy. Ale i tak, zaczynało się nieźle. Ledwo ogłosił, że szuka lokum, a tu oferta sama wpada mu w ręce. Jest to wręcz zbyt piękne, by było prawdziwe.
Zawsze można zabić deskami. — odpowiedział bez namysłu. Nie raz w ten sposób dbał o swoje bezpieczeństwo. Druga część jej wypowiedzi budziła jeszcze większe zainteresowanie. Zaciągnął się po raz kolejny, rozżarzając fajkę. — Nasz dwójka pod jednym dachem? — przechylił głowę i zastanowił się chwilę — Nie widzę przeszkód. — dodał z uśmiechem. Prawdziwym, fałszywym, nie mu oceniać. Nie znał jej. Oferowała coś czego potrzebował. To teraz pewnie ta mniej miła kwestia - cena. — A w czym może pomóc ci ktoś taki jak ja? — zagadnął i rzucił peta na ziemię. Przycisnął go butem, niecierpliwiąc się na jej odpowiedź. — Bez urazy, ale małe przysługi lubią rosnąć gdy spuści się je na chwilę z oczu, a ja wolę wiedzieć ile będzie mnie kosztować czynsz. Ukryte koszty pralni i takie tam. —jego cichy, "przepity" głos brzmiał prawie jak wyprany z emocji. Żyli w takim, a nie innym świecie. Za bezpieczny kąt mógł zrobić wiele, ale nie wszystko. I nie dla każdego.
Po co tak właściwie tak do tego podchodził? Może ten piękny, trochę tylko chłodny anioł naprawdę przyszedł jej z pomocą? Dobre sobie. Był już i tak umoczony w gównie i nie miał zamiaru wskakiwać głębiej. Z drugiej strony - czy on był wobec niej szczery? Czy powinien być? Oj Jim Jim Jim, nie tak cię mama wychowała.

Re: Symbioza

Nie zareagował, gdy podeszła. Zauważył ją, ale nie zwrócił uwagi. Ot, ślicznotka żądna nocnych przygód. Nie stanowiła zagrożenia, a on miał swoje rzeczy na głowie. Dopiero na wzmiankę o notatce jego spojrzenie powędrowało w bok, wprost na blondynkę. Przeklął się w myślach. Wyglądała zdecydowanie zbyt... Ludzko. Ta cierpka myśl z bólem przeszła mu przez głowę. Uśpiła jego czujność. Albo faktycznie nie stanowiła zagrożenia. W każdym razie, próbował grać. Zaciągnął się papierosem, tak, jak planował. Wypuścił chmurę w bok, zamiast kierować ją wprost na kobietę. Nie miał zamiaru robić sobie pod górkę. Tym bardziej, że sama do niego przyszła...
Niektóre tak. — odparł cicho i podsunął w jej stronę otwartą paczkę. Był przecież dobrze wychowany. A ona tak bardzo prawie żywa, że dziwne by było, gdyby nie sięgała po tą powolną śmierć. Obrócił się, by nie wyginać głowy. Graj na czas, graj.A masz wolne cztery kąty? — dodał i jeśli przyjęła fajkę pokoju - odpalił ją. I tyle z dobrego wychowania. — Jim, Jim Wilson. — wyciągnął rękę w jej stronę. Kojarzył jej twarz i imię, choć do tej pory obracali się w różnych kręgach. Ale nawet jemu obiło się o uszy, że Kendra też miała ostatnio pecha. — Mam nadzieję, że twoje noce są lepsze. — dodał miłym tonem. Nie miał zamiaru silić się na nieszczere kondolencje. Nie znał szczegółów z jej życia a bycie gwiazdą - czy to ludzką, czy na deskach elizjum - często niosło ze sobą spory bagaż nieprzyjemnych sekretów. Media trąbiły o aferach co chwila, a Harpie... Cóż, nie różniły się bardzo pod tym względem. .

Symbioza

Chuj z tym. Wyszedł na zewnątrz. Odetchnąć świeżym powietrzem? Poobserwować nocne życie toczące się poza enklawą spokrewnionych? Nie spodziewał się, że głupia kartka, kilka skreślonych słów na papierze tak go zmęczy. Czuł się tym odsłonięty. Jakby przyznawał się otwarcie do słabości. Bo tak w sumie było. Był sam. Nie miał od kodo odebrać zaległych przysług czy długów. Jeszcze bardziej bolała go sama utrata mieszkania. Lubił je. Małe, ascetycznie urządzone. Z dobrze ukrytym sprzętem na wypadek nieproszonych gości. Wegetacja od świtu do zmierzchu w Elizjum nie była dla niego.
Odgłosy ulicy i fala chłodnego wiatru uderzyły w niego gdy tylko wyszedł obrotowymi drzwiami. Kiedyś wzdrygnąłby się i zapiął kurtkę. Teraz nie zwrócił na to większej uwagi. Odszedł kilka kroków w bok, nie blokując chodnika innym ludziom, pogrążonym we własnym życiu. Zdecydowanie nie wyglądał na miłośnika kultury wyższej, budząc swoim ubiorem lekką konsternację u osób, które faktycznie przyszły tu obcować ze sztuką. Jakby go to obchodziło. Oparł się nonszalancko o ścianę zasłaniając plakat najnowszej premiery i wyciągnął paczkę papierosów. Zapalniczka zazgrzytała cicho, a wątły płomień oświetlił jego kwadratową szczękę. Tak jak nie działał na niego wiatr i chłód, tak mimowolnie drgnął lekko, leciutko, na widok ognia. Zgasił go natychmiast i zaciągnął się fajką. Po trochę za długiej chwili wypuścił dym z płuc w jednej dużej chmurze.
Noc była młoda, a on potrzebował zebrać myśli i zaplanować kolejny krok. Kogo może poprosić? Wobec kogo najłatwiej spłacić zobowiązania? Lokum, to jedno. Pozostawali jeszcze oni. Gdzieś tam te parszywe kundle węszyły zaciekle, szukając tropu. Musiał uważać. Trzymać się na uboczu. Dopilnować, by nie doprowadzić ich do... Jim Jim Jim. Spokojnie. Co by powiedział w takiej sytuacji Murdock? Chuj z nim. Nie panikuj... Szukaj okazji, a sama wpadnie ci w ręce? Graj jakbyś miał lepsze karty, niż naprawdę. Tyle że nie umiał blefować.

Re: Moore Theatre, Tablica Korkowa

Jim nerwowo międlił w dłoniach kartkę wyrwaną z notatnika. Od dobrych pięciu minut stał przed tablicą i bił się z myślami. Dlaczego miałby tego nie zrobić? Przypięte już do ściany kartki przypominały martwe motyle. Relikty czasów, które w bólach odchodziły, ustępując miejsca nowemu. A teraz sam miał posłużyć się tym średniowiecznym rozwiązaniem. Westchnął ciężko, prawie jak człowiek. Raz jeszcze przeczytał zamieszczone informacje. Nie miał funduszy by zostać inwestorem, ale gdyby tak poszukać zagubionej harpii? Ike był jest jaki jest... Ale w tej sytuacji nie mógł wybrzydzać. Musieli wziąć się w garść, póki był na to czas. Pewnym ruchem przybił pinezką swoją kartkę i ruszył dalej.



Szukam lokum. Palący. Bez zwierząt.
Odwdzięczę się.
202-555-0180

Wyszukiwanie zaawansowane

cron