Sala balowa powoli wypełniała się kolejnymi Spokrewnionymi, którzy z wolna zaczęli mieszać się ze śmiertelnikami. Było to dla nieumarłych duże, socjalne wydarzenie na stosunkowo neutralnym gruncie, gdzie przedstawiciele wszystkich klanów Camarilli mogli się spotkać i omówić swoje interesy, jak i również wdać się w dyskusje z wpływowymi śmiertelnikami, związanymi ze światem biznesu i współczesnej technologii, lecz nade wszystko - rozbudowującym się przemysłem motoryzacyjnym.
Obowiązujące tu mniej restrykcyjne zasady, w odróżnieniu od Elizjum, powodowały, że tego wieczoru na miejsce przybyli również młodsi Brujahowie i Toreadorzy. Największym zainteresowaniem cieszyli się oczywiście błyszczący niczym gwiazdy prominenci z klanu Ventrue.
Catherine Fabienne LeBlanc od momentu swojego przybycia czarowała śmiertelników swoim uśmiechem, powodując, że niemalże padali przed nią na kolana. Mężczyźni o wysokim statusie, osiągnięciach i wpływach zabiegali o jej uwagę, starając się znaleźć po jej dobrej stronie, podczas gdy kolejny członek Zarządu Ventrue,
Zachary Sullivan oprócz uścisków dłoni z uzdolnionymi, pełnymi sprytu przedsiębiorcami, kradł również uwagę pięknych, bogatych i wpływowych kobiet. Wszystko to miało jeden jasny, konkretny cel. Oczywiście, nie ograniczali się wyłącznie do manipulowania śmiertelnikami, ale również ubijania interesów z innymi, równie dobrze usytuowanymi Kainitami, z którymi istniała szansa wymienić się informacjami, czy nawet zobowiązaniami.
Alfred Leneghan nie miał szczególnie dużych szans na zwrócenie uwagi LeBlanc, jednakże Sullivan przynajmniej raz spojrzał w stronę neonaty, dając mu wyraźny sygnał, że jego obecność została odnotowana. Mógł liczyć na to, że jego ruchy i zachowanie były obserwowane.
Na uroczystość przybył także
Alistair Hawthorne, Primogen Malkavian, w towarzystwie mało przyjemnego gangstera, którym był sporadycznie widziany na tego typu spotkaniach
Otto Hays. Podczas gdy Primogen zachowywał elegancję i szyk, stosunkowo łatwo integrując się z tłumem, Hays nieco odstawał ze względu na swoją
agresywną aparycję, która odpychała wielu ludzi i powodowała, że jego głównym towarzystwem było kilku szemranych, przysadzistych jegomości oraz nieumarli, którzy od niego czegoś potrzebowali. Primogen w ramach powitania skinął głową w stronę członków swojego klanu, którzy byli już tam obecni. Zarówno
Alexander Howard Morri, jak i
Diana Harper czy
Bella Jones mieli szansę, by ich spojrzenie spotkało się ze wzrokiem lokalnej głowy ich klanu. Nawiązanie dyskusji również było możliwe, gdyż jakkolwiek pozbawiony uśmiechu był Hawthorne, tak nie odtrącał żadnego ze swych współklanowiczów o ile ten nie nadepnął mu na odcisk.
Diana nie dojrzała w tłumie swojego stwórcy, aczkolwiek jak zawsze utrzymywało się to dziwnie, niepokojące uczucie jakby ją obserwował, co jedynie wzmagało potrzebę jak najlepszej prezencji przed widocznymi tam wampirzymi prominentami.
Krzykacze pojawili się w stosunkowo dużej liczbie. Oprócz powszechnie znanego i szanowanego
Phillipa Norwooda, który był jedynym osobnikiem w klanie uczęszczającym na większość tego typu spotkań, obecna była także
Alice Morgan, znana ze swojego zaangażowania w słuszną sprawę sufrażystek, jak i również niesławny
John Raymond, który nie był szczególnie lubiany przez Arystokratów z racji jego wpływu na ruchy robotnicze w mieście. Było to zresztą powodem chłodnych, pełnych pogardy spojrzeń ze strony większości obecnych przedstawicieli klanu Ventrue, dających mu do zrozumienia, że jest nie przez nich mile widziany. Nie obyło się również bez krzywych spojrzeń ze strony niektórych białych członków tego przyjęcia, którzy niewątpliwie byli przekonani, że nie było to miejsce dla pospolitego czarnucha. Dumną odpowiedzią Raymonda na tą niechęć wobec jego osoby był szyderczy uśmiech, jakby chciał w ten sposób przekazać
"jestem tu, białe fajfusy, i nic nie możecie z tym zrobić". Każdy z tej trójki dojrzał obecność
Meredith, witając ją osobiście lub z daleka, zależnie od jej zainteresowania interakcją ze swoimi współklanowiczami.
To przyjęcie było idealną okazją również dla nieco bardziej społecznie zaadaptowanych Tremere, takich jak chociażby
Theodore Vaughn. Ten Spokrewniony, utrzymujący w swej elegancji charakterystyczny, urzekający uśmiech, któremu ulegali śmiertelnicy, i który zwracał również uwagę innych wampirów zainteresowanych podjęciem z nim inteligentnej rozmowy. Był on jednym z bardzo niewielu Czarowników, a może i nawet jedynym w tym mieście, powodującym tak duże i nietypowe zainteresowanie. Mimo iż jego motywy nigdy nie były jasne, instynkt społeczny i przystosowanie do etykiety powodowały, że ze stosunkową łatwością pozyskiwał sojuszników w różnych kręgach. Mimo swojego zdystansowania, Magister
William Augustus Thornton także odnajdował się w tym tłumie, znajdując wspólny język z osobnikami bliskimi sędziwego wieku, posiadającymi wiedzę i umiejętności, które zwracały jego uwagę, jak i również wpływowymi Spokrewnionymi, posiadającymi użyteczne informacje. Nie umknęła mu obecność Regenta,
Rogeriusa de Tassis, z którym się należycie przywitał, ani młodszego Magistra
Thomasa Radissona, wciąż mogącego się wiele nauczyć od prawej ręki Regenta.
Nieunikniona była także wizyta
Archibalda, Księcia Wietrznego Miasta, który celem zachowania Maskarady przybrał nieco bardziej społecznie akceptowalną twarz. Wciąż oczywiście charakteryzował się chudą, choć nie tak jak zwykle, sylwetką, a jego zwyczajowo noszona w obecności śmiertelników maska nie należała do najpiękniejszych. Książę celowo zachowywał swoją obecną, nieco chudą i wykrzywioną, mało symetryczną facjatę. Nie odstraszała ona, ale jednocześnie i nie budziła też szczególnie pozytywnych emocji. Zabieg ten był oczywiście celowy, gdyż Archibald nie przepadał za byciem w centrum uwagi. Jego kontakty na przyjęciu miały ograniczać się głównie do dialogu z członkami Primogenu, Starszymi oraz Szeryfem Kimboltonem. Oprócz tego wchodził w krótkie interakcje z pracującymi bezpośrednio dla niego młodszymi wampirami. Pośród zebranych nieumarłych krążyła plotka, jakoby obecny miał być tam również
Mr. Edwin, tajemniczy Harpia, którego ani prawdziwej twarzy ani imienia nie znali ponoć nawet inni Nosferatu. Mógł być każdym lub nikim. Co gorsza, jeśli to co się mówiło było prawdą, to nawet Dyscyplina Nadwrażliwości była kompletnie bezużyteczna wobec jego osoby, a to jedynie czyniło go o wiele bardziej niebezpieczną jednostką. Mógł wszakże być wszędzie, mógł obserwować i nasłuchiwać. Jego relacje z pozostałymi Nosferatu były zagadką. Nie było jasnym, czy to co robił, robił dla klanu i Księcia czy też działał kompletnie niezależnie, poza jakimikolwiek ramami, dbając wyłącznie o własne interesy. Jedyną osobą, która mogła coś wiedzieć na ten temat był prawdopodobnie jedynie sam Archibald.
Gdzieś w tym tłumie znalazł się o dziwo i
James Greer, który przynajmniej tym razem nie wyglądał tak pospolicie jak zwykle. Obracał się on tutaj głównie w towarzystwie Brujahów i Malkavian, którzy zdawali się rozumieć, a przynajmniej w jakimś stopniu akceptować, egzystencję Pariasów w mieście i starania Jamesa w kierunku przystosowania tych straceńców do nieumarłej egzystencji. Trudno powiedzieć jaki był cel jego przybycia na tę uroczystość, choć można wnioskować, że tak jak i inni chciał coś z niej wynieść.
Większość z tych wampirów podczas swej obecności na przyjęciu była otwarta na dialog. Tak jak i podczas innych zebrań, gdzie ta śmietanka towarzyska była obecna, tak i tutaj warto było podjąć inicjatywę, chcąc mieć szansę dobrze zapisać się w ich pamięci. Wymiana przynajmniej kilku zdań i zrobienie dobrego wrażenia były koniecznymi działaniami w celu stworzenia choćby fundamentów pod budowę swojej renomy i reputacji w mieście. Brak działania mógł skutkować jedynie popadnięciem w zapomnienie. Jakby się nad tym zastanowić, to jest to dość marna perspektywa na potencjalną wieczność.