Nie było wiele rzeczy, ani ludzi, na których zależało jednookiemu w obecnych nocach. Niezmiennie jednak ogromną wagę przywiązywał do swojej więzi z Vittorią, która była silniejsza nawet od tego, co czuł do swojej Sire. Po czułym pożegnaniu z żoną, Zvonko wyruszył w drogę, rozstawiając swoich ludzi po mieście w kluczowych lokacjach. Miał zamiar prowadzić cywilizowaną dyskusję z Camarillą, ale będąc przy tym przygotowanym na najgorszy możliwy scenariusz. To jedyne co mógł zrobić, nie mając w mieście sprzymierzeńców pośród Spokrewnionych, a jedynie w szeregach lokalnej, włoskiej mafii. Chciał przy tym również zademonstrować, że Rossellini nie są kimś, kogo należy lekceważyć.
Wszyscy otrzymali swoje instrukcje, a wampir w konwoju udał się do teatru leżącego w sercu miasta, w samym śródmieściu. Zajechał pod oświetlony front budynku ze zbrojonego betonu i udał się w stronę obrotowych, szklanych drzwi wejściowych w towarzystwie jednego ze swoich ludzi. Wszakże pchanie się do środka z całą swoją obstawą byłoby niewątpliwie negatywnie odebrane, a Zvonko nie przyjechał tam przecież po to, by wszczynać prowokacje, a jedynie wyjaśnić zaistniałą sytuację.
Przemierzając we dwoje hol wejściowy teatru, trafili w końcu do schodów prowadzących do drewnianych drzwi, za którymi znajdowała się sala Elizjum. Po drugiej stronie znajdował się bramkarz, który nie pozwolił wejść do środka człowiekowi Rosselliniego, każąc mu zostać na zewnątrz, za drzwiami.
Zvonko był więc sam pośród całej śmietanki towarzyskiej Camarilli, sekty tak pełnej pychy, przekonanej o swojej sile i wyższości, że było to wręcz zabawne, a może nawet i żałosne, zważając na obecną sytuację. Było to widać na pierwszy rzut oka po nieumarłych, którzy zachowywali się, jakby Gehenny nie było. Jakby miasto nie było osaczone przez wroga.
Chwila obecnosci Rosselliniego w Elizjum sprawiła, że wkrótce coraz więcej oczu zaczęło spoglądać w jego kierunku, czemu towarzyszyły podszepty, podczas gdy on rozglądał się w poszukiwaniu kogoś, kto zapewniłby mu kontakt z kimś spośród najbardziej wpływowych w mieście Spokrewnionych Camarilli.
W zasięgu wzroku Rosselliniego znajdowała się nieco znajoma twarz, którą ostatni raz widział kilka lat temu. Był to postawny jegomość,
Samuel Hook, pełniący funkcję Gospodarza Elizjum. Gdy ich wzrok się spotkał, Hook był akurat zajęty rozmową z innym Kainitą. Przerwał jednak to co robił i ruszył powolnym krokiem w stronę niezwiązanego z Camarillą gościa, z wyrazem twarzy zdradzającym jego niedowierzanie.
A niech mnie. Oczom nie wierzę. Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek zobaczę przedstawiciela klanu Giovannich wewnątrz murów Elizjum. Witaj. — Przez głos nieumarłego przemawiało autentyczne zdziwienie, czemu towarzyszyło mierzenie Zvonka od góry do dołu, jakby Hook upewniał się, że faktycznie wzrok go nie myli.
Naturalnie, możesz w pełni korzystać z wygód, jakie to miejsce oferuje, tak długo jak przestrzegasz obowiązujących tutaj reguł, ma się rozumieć. — Dodał pospiesznie z uśmiechem, prawdopodobnie chcąc się upewnić, że nie zostanie źle zrozumiany. Po krótkiej pauzie znów się odezwał.
Pozwól że spytam, bo zżera mnie ciekawość. Co cię tutaj sprowadza? — Mężczyzna złączył dłonie, spoglądając pytająco na jednookiego, który był prawdopodobnie ostatnią osobą, jakiej Spokrewnieni by się spodziewali w tym miejscu.