Chase pogmerwała w torbie i odsłoniła drobny arsenał broni, który Maddox mógł dojrzeć patrząc z przedniego siedzenia. Było tam kilka pistoletów samopowtarzalnych i przynajmniej jeden maszynowy, do tego strzelba, trochę amunicji i parę granatów. Oczy nieumarłej jakby zabłysły, a ona uśmiechnęła się szeroko, niczym dziecko, które otwarło prezent od Świętego Mikołaja.
Zajebiście! Niezłe pukawki, Richard! Zrobimy im tam niezły rozpierdol, co? — Krzyknęła z nieukrywanym entuzjazmem, gdy samochód opuszczał wnętrze budynku, a Armstrong zamknął bramę, wsiadając po chwili z powrotem do wozu. Widział jak Chase wciąga torbę na swoje kolana, pokazując mu po chwili jej zawartość z uśmiechem na ustach.
Tylko jeśli okaże się to konieczne. Prawda Maddox? — Rzucił wymownym spojrzeniem w stronę współklanowicza, raczej licząc, że będzie mieć podobne zdanie.
Broń jest wyłącznie na wypadek, gdyby coś się schrzaniło, Chase. Lepiej być przygotowanym na najgorsze. — Rzucił chłodno, argumentując przekazanie wampirom uzbrojenia.
Zamieńmy się. Muszę ogarnąć konfigurację robala. — Zawołał do Diogenesa i wyciągnął spod siedzenia laptop, udając się z nim na siedzenie pasażera. Ułożył komputer na swoich kolanach i zaczął stukać po klawiaturze, sięgając po chwili po urządzenie śledzące.
Podczas gdy wóz pruł przez miasto, zatrzymując się wyłącznie na czerwonych światłach, pasażerowie wymieniali się pomysłami, co do tego, jak podejść ekipę, która przyjedzie na spotkanie.
Wiem, kurwa! Lee! Poodgrywamy pospolitych pijaczków, tak jak wtedy, pamiętasz? Ale to była jazda! Jeden z tamtych gości się do ciebie sadził, a ty jebłeś mu takiego niespodziewanego gonga, że zrobiłeś mu zaciemnienie! — Klaszcząc i śmiejąc się, kobieta wspominała z Armstrongiem jakieś ich dawne wygłupy i sprawiając, że mężczyzna złapał się za twarz, starając się ukryć zażenowanie.
Serio? Znowu? Na pewno moglibyśmy ogarnąć coś bardziej kreatywnego. A co gdyby... — Myśląc nad alternatywami, jego wzrok zetknął się ze wzrokiem Chase, która przekrzywiając głowę i patrząc na jej współklanowicza w wymowny sposób, energicznie ruszając brwiami z radosnym uśmiechem, sprawiła że przerwał i ciężko westchnął.
Ehh, dobra. Niech ci będzie. — Zrezygnowany wzruszył ramionami, godząc się na pomysł ucieszonej blondynki.
Ja mogę stanąć przy wejściu i dać Maddoxowi znać, kiedy się pojawią. Chcesz czynić honory? — Rzucił pytaniem do kierowcy, mówiąc oczywiście o podkładaniu pluskwy. Nie odrywał w tym czasie oczu od ekranu komputera, wpatrując się w otwarte okienka i wpisując kolejne komendy, raz po raz otwierając mapę miasta.
Przez całą drogę, kobieta przeglądała broń i bawiła się nią, a Armstrong siedział z rękoma skrzyżowanymi na piersi i tylko kręcił z głową, patrząc jak dziecko cieszyło się z nowych zabawek. Wreszcie jednak, Gene dojechał na miejsce, wjeżdżając na piętrowy parking znajdujący się na przeciwko ceglanego budynku centrum medycznego. Rzeczywiście, był tam parter i cztery kolejne piętra. Dość miejsca, by się zaszyć i czekać na przybycie ”ekipy ratunkowej” Carnifexu.
Dobra, nie wiadomo ile mamy czasu zanim przyjadą. Wszyscy jesteśmy zgodni co do planu? Ja na warcie, wasza dwójka odwróci ich uwagę, a Maddox w tym czasie podłoży w ich wozie pluskwę. — Richard, składając komputer, zwrócił się wpierw do Krzykaczy siedzących z tyłu, a potem do Ukrytego, by upewnić się, że wszyscy rozumieją i zgadzają się z tym obmyślanym na szybko planem działania. Całość tak naprawdę opierała się o to, czy Diogenesowi uda się pomyślnie przyczepić do pojazdu urządzenie śledzące.