Znaleziono 37 wyników

Re: *Zaginiony Ghul (IV)

POST KOŃCZĄCY

Alfred słusznie zrobił, że nie zdecydował się na wejście do wnętrza pubu stawiając na spryt i przebiegłość. Improwizując i kreatywnie podchodząc do sprawy bezproblemowo udało mu się zwabić chłopaka paroma banknotami. Dzięki temu zagraniu poniekąd pozostał w cieniu, podczas gdy młody wykonywał za niego robotę. Wkrótce ujrzał wychodzącego Ezajasza z wykałaczką w ustach i rękami w kieszeniach. Dostrzegając, że w samochodzie siedzi nie Aaron, a ktoś dlań obcy, przez chwilę przyglądał się Leneghanowi, po czym powolnym, pewnym siebie krokiem podszedł do Ventrue. To wystarczyło, by ten zdołał go skutecznie zdominować, najpewniej również zastraszyć znając jego sposób działania, a następnie uzyskać wszystkie potrzebne informacje. U Hirschela potwierdziło się przede wszystkim to, że Irlandczycy są na wojnie gangów z Włochami; kasyno było pod władztwem Irlandczyków, którzy coraz śmielej sobie pozwalali na włoskich terenach. Włosi pamiętnego dnia zastrzelili Cadogana Gormana skutecznie krzyżując plany tym pierwszym. Oni zresztą przejrzeli teren, gdzie to miało miejsce, i sprzątnęli jedno ciało. To był Allyn Robbins, którego Ezajasz kojarzył i szanował — był on jednym z najbardziej wprawionych “zaklinaczy sejfów”. Nie było takiego przedmiotu, takiego sejfu, takiego zabezpieczenia, którego Allyn by nie obszedł. Robbins jednakże był na emeryturze i mawiał, że dopóki nie będzie godnego jego umiejętności i inteligencji skoku, dopóty nie jest zainteresowany. A póki co, wszystko przychodziło mu dość łatwo i nie czuł żadnego poczucia ekscytacji, ryzyka, adrenaliny.
Dzięki tym informacjom, oraz zebranym przez Alexandra i Bellę, sprawa bardzo szybko nabrała tempa i udało się ją wkrótce rozwikłać.

EPILOG w temacie Zaginiony ghul (II)

Re: *Zaginiony Ghul (II)

E P I L O G

Śledztwo było bardzo proste i skomplikowane zarazem. Począwszy od wizyty w kasynie i brutalnym rozprawieniu się z wrogami oraz przesłuchaniu Aarona w budynku administracyjnym, po przeszukaniu domostw zarówno Archibalda Causey’a, jak i Aarona Stoddarda, przesłuchaniu Ezajasza Hirschela i okolicznych świadków w pobliżu kasyna — a właściwie to jednego świadka, którym okazało się wystraszone dziecko — a skończywszy na bezpośrednim śledzeniu ewentualnych ruchów Ghula Primogen Toreador.
Początek był bardzo trudny dla dwóch wampirów, Alexandra i Alfreda. Akcja jakiej podjęli się w kasynie została zapamiętana przez pozostałych obecnych w tamtej sali karciarzy; Sikoreczkę Mary, Sierżanta Haynesa, ekscentrycznego gościa z wykałaczką, którego imienia i nazwiska nie zdążyli poznać oraz elegancika Wrighta, który był zainteresowany projektem badawczym Alexandra. Wkrótce w kręgach pokerzystów i innych hazardzistów prześmiewczo mówiło się o pewnym projekcie, choć sam Wright zaciekle go bronił jakby już dawno temu wyłożył na niego wszystkie swe pieniądze. Jeśli zatem Howard był zainteresowany, z całą pewnością znalazłby odpowiedniego kompana do swoich życiowych interesów, który mógłby podsycać jego badawczy zapał. Z kolei wydarzenia w budynku administracyjnym, po których urwał się wszelki ślad po Aaronie Stoddardzie, Diarmaidzie Kearneyu i jego sługusach mały swoje konsekwencje, choć zwykłym ludziom daleko było do odkrycia prawdy, a nawet znalezienia jakiegokolwiek tropu. Przesłuchanie Irlandczyków oraz Aarona zaprowadziło Spokrewnionych do co najmniej kilka tropów, które złączone razem dawały pełny obraz sytuacji jaka rzeczywiście miała miejsce.
Przeszukanie mieszkania Aarona pozwoliło na dostęp do informacji personalnych osób mniej lub bardziej zamieszanych w sprawę. Wbrew pozorom sprawdzenie apartamentu Causey’a również nie było bezcelowe. Jak się później bowiem okazało, były w nim zawarte najważniejsze informacje dla całego śledztwa. A przynajmniej — znacznie ułatwiły one Spokrewnionym dalszy kierunek działania. Przesłuchanie Ezajasza również ujawniło kilka istotnych faktów, takich jak coraz bardziej zacięta rywalizacja pomiędzy Włochami a Irlandczykami o wpływy i tereny dominacji w Chicago oraz, co ważniejsze, scenę zabójstwa ważnego dla Irlandczyków polityka — Cadogana Gormana. O nim zresztą gazety rozpisywały się przez co najmniej kilka dobrych dni, a zdarzenie na salonach było bardzo głośno rozprawiane. Alexander wraz z Bellą podczas przeszukania okolic kasyna i poszukiwań ewentualnych świadków przypadkowo natrafili na bezdomne dziecko, które z ukrycia widziało całe zajście. Ono również posiadało istotne informacje: oto Allyn Robbins wraz z Archibaldem Causey’em tryskając pozytywną energią wyszli z kasyna kierując się w stronę kolejnej ulicy idąc mniejszą, ciemniejszą alejką. Wówczas z auta wysiadło kilku rosłych mężczyzn, którzy wyprowadzili na środek związanego polityka i strzelili mu w łeb. Pech się stał, że świadkami tego zajścia byli właśnie Allyn i Archibald — rozemocjonowani Włosi Allyna zastrzelili, a Causey’a rozpoznali i zabrali ze sobą. Zgodnie ze słowami Ezajasza ciało Robbinsa zostało uprzątnięte, natomiast Cardogana celowo zostało na ulicy. To miało uśpić czujność Włochów.
Dzięki zdobytym więc ze wszystkich posunięć informacjom okazało się, że Archibald najwyraźniej został uprowadzony przez włoskich mafiosów, którzy byli świadomi jego wpływu na finansjerę i wprawnych posunięć na giełdzie. Wykorzystując jego osobę mieli się wzbogacić, a samego Archibalda wykorzystać do przekrętu. Alexander, mając dobrą pamięć i doskonale wiedząc gdzie i u kogo może się on znaleźć, dokładnie wiedział gdzie i kiedy Archibald miał się pojawić. Tutaj wsparciem posłużyli ludzie Pinkertona, którzy mogli swobodnie poruszać się za dnia i zdobyć informacje potrzebne wampirom.
Ostatecznie więc niedługo po przyjęciu u Belmonte sprawa się rozwiązała; udało się wytropić miejsce, w którym przebywał ghul Primogen. Kainici wiedząc czego mogą się spodziewać i ile mniej więcej przebywa z nim osób, byli dobrze przygotowani na odbicie. Sam ghul był już na etapie wygłodzenia i gdy tylko Ci przybyli, wpadł w bestialski wręcz szał z wycieńczenia i głodu, co właściwie rozwiązało pół sprawy. Aczkolwiek znowu trzeba było sprzątać.
Sama Primogen Lévêque osobiście podziękowała wszystkim zaangażowanym w sprawę. Stała się ona dłużniczką Malkavian i Leneghana — mniej lub bardziej — i przez najbliższy czas mogli się oni cieszyć jej względami. Pozostali Toreadorzy także byli przychylnie im nastawieni.

Zaginiony Ghul (IV)

Alfred Leneghan z tematu Zaginiony Ghul (II)

Ezajasz Hirschel. Żyd. Jeden z graczy Aarona Stoddarda. Bogaty, biorąc pod uwagę, że jego gry były o wysokie stawki. Od Aarona wiadomo było, że jest on najprawdopodobniej członkiem gangu, a konkurencja pomiędzy nim, a Archibaldem bywała różna, aczkolwiek względnie zdrowa. Jak mówił Aaron — panów w żadnym wypadku nie łączyła jakakolwiek zażyłość, lecz wyłącznie chłodne interesy. Samego Hirschela jak dotąd Leneghan nie miał okazji spotkać, jednakże Stoddard opisał mu mężczyznę: wysoki, mierzący sobie około stu osiemdziesięciu pięciu centymetrów, o bujnych brązowych włosach i oczach oraz dość kanciastej twarzy, której najbardziej charakterystycznym elementem był chyba kartoflany nos. Ubierał się zazwyczaj w szare garnitury i buty typu chelsea. Jego dodatkowym charakterystycznym elementem był papieros w ustach, którego miał chyba zawsze, odkąd tylko Aaron pamiętał.
Mając adres Ezajasza Alfred doskonale wiedział gdzie ma się tej nocy udać. Pod wskazanym adresem jednakże nikogo nie było. Po dłuższym oczekiwaniu spotkał staruszkę, zapewne rasową plotkarę tego budynku, która pokierowała go do baru dwie ulice dalej — pełnego Irlandczyków, trzeba rzec. Wielce prawdopodobnym był fakt, że teren ten należał do gangu, sądząc po zebranych już przez grupę wampirów informacjach o tym, w jakich kręgach się obracał i kim najprawdopodobniej był.
Jeśli Alfred zdecydował się wejść do środka i znaleźć Ezajasza, to wywołał tam niemałe zainteresowanie. W progach baru rzadko stawał ktoś, kto nie był związany irlandzką narodowością lub interesami z nimi. Wnętrze wyglądało na dość zadbane, porządnie oświetlone i serwujące pierwszorzędne whiskey. Więcej tu mężczyzn niż kobiet; tych drugich raczej w roli kelnerek, dziwek i karczmarek.
Po chwili obserwacji Ventrue mógł dostrzec Hirschela siedzącego przy stole wraz z czterema innymi irolami. Wszyscy z nich pili piwo, a dwóch z nich grało w kości. Jedni dopingowali drugich w obcojęzycznym wyrażając swoje emocje. Bar był pełen jego kolegów i kompanów.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Alfred

Jeszcze przed nastaniem świtu zimową porą roku trzeba było posprzątać. Ciała i wszelkie ślady po walkach musiały zniknąć z budynku administracyjnego. Lada moment mieli się pojawić pierwsi pracownicy. Szczęściem Leneghan dopilnował wszystkiego, coby mieć absolutną pewność, że wszystko pójdzie gładko. Pracownicy Pinkertona zadbali o to, by ze ścian i podłóg zniknęły wszelkie ślady krwi na każdym piętrze. Żywy Aaron Stoddard został przez nich zabrany do kryjówki pod kluczem, a Jim Calabresi dostał krew od swego Pana i mógł się względnie zregenerować. Potrzebował jednak dnia-dwóch, by nabrać pełni sił. Idący z wiadrami mężczyźni, których minęło dwoje pracowników, wywołali raptem ich zdziwienie; nie byli oni bezpośrednio w okolicy budynku, toteż nie zajęli ich uwagi na dłużej.
Jedyne, co mogło kogokolwiek zaalarmować to nieprzyjemny zapach po chemikaliach oraz brak stróża, który pilnowałby budynku. Sprawa miała się jednak wyjaśnić nazajutrz; stróż za dnia zdążył poinformować swego pracodawcę o zajściu zgodnie z wersją, jaką wtłoczyła mu do głowy Bella.
Wszystkim udało się bezpiecznie trafić do Schronień — czy to swoich, czy znalezionych w chwili musu i przypadkiem.



Wszyscy

Jeśli któryś ze Spokrewnionych czytywał gazety, to dowiedziałby się, że wszystkie brukowce trąbiły o niedawnej śmierci Cadogana Gormana, jednego z najważniejszych polityków Chicago. Co ciekawsze, gazety mówiły, że miał on irlandzkie korzenie — co zresztą było wiadome tym, co z Irlandczykami mieli w ten czy inny sposób więcej wspólnego — i był ponoć powiązany z gangiem swych rodaków ściśle wspierając politycznie i finansowo tereny North Side będące w dużej mierze zamieszkałe przez jego krewniaków oraz Polaków.
To, co mogło wzbudzić zainteresowanie, to również fakt, że jego śmierć miała miejsce przy Palace Casino i była dokładnie w tym samym czasie, o którym wspomnieli Irlandczycy przesłuchiwani przez wampirów.

Alfred

Po wykonaniu kilku telefonów Alfred mógł być spokojniejszy o zatuszowanie sprawy i odpowiednie wyczyszczenie budynku. Wczesnym wieczorem udał się do mieszkania Stoddarda, gdzie uzyskał z sejfu informacje o wszystkich graczach zasiadających do gry u Aarona — ich dane metrykalne, ogólny stan finansów, wpłaty i wypłaty wekslowe oraz wszelkie informacje co do stanów gry: co, kto i ile komu wisiał, kto spłacił swój dług i miał czyste konto. Najpewniej najbardziej interesowała go relacja finansowa pomiędzy Ezajaszem Hirschelem, a Archibaldem Causey`em. Tak, jak mówił Aaron: pomiędzy tymi panami bywało różnie, a kropeczka obok niektórych “Spłacone” sugerowała, że dług został uregulowany poprzez przysługę. Dzięki zdobytym informacjom Ventrue mógł się udać do North Side, gdzie Hirschel miał swoje mieszkanie.

Alexander & Bella

Gdy tylko nastał wieczór, Alexander mógł spokojnie przysiąść i zastanowić się co dokładnie zaszło tej nocy. Wreszcie spokojny i z czystym umysłem, niezmąconym przez gniew i szaleństwo. No i właśnie, z czym dokładnie przyszło mu się tej nocy zmierzyć? To, co zdawało się spowodować w nim tak niespodziewaną zmianę i pobudziło go do tak intensywnego poziomu był, o dziwo, widok Diany, tak jak on z Malkaviańskiej krwi, używającej umysłowej Dyscypliny na Irlandczyku. W chwili głębszego przemyślenia teraz, w spokoju, Morri mógł dojść do wniosku, że nie było to wcale nic obcego. Efekty mocy Dominacji, którą niewątpliwie sam stosował wielokrotnie w swej długiej już egzystencji, są wszakże w stanie wywrzeć takie i podobne efekty na umysłach śmiertelników, a w niektórych przypadkach i nadnaturalnych istot. Ta chwila zapomnienia wprawiła go w prawdziwe szaleństwo, gdy właściwie utracił nad sobą kontrolę, pragnąc posiąść wiedzę, która przecież od dawna obecna była w jego umyśle. Następstwem tego wszystkiego była nieobliczalna wręcz transformacja Diany, która z potulnej, niepewnej siebie dziewczyny, ledwie mogącej cokolwiek z siebie wydusić, stała się bardzo silną, zdecydowaną kobietą, zdolną postawić się o wiele starszemu od niej wampirowi. W efekcie następującego po tym starcia, Bestia Alexandra naturalnie stała się rozjuszona, gdy przez krótką chwilę Malkavianin był rzeczywiście zagrożony i zmuszony by się bronić. Analizując całą zaistniałą sytuację z czystym umysłem, Morri mógł wyciągnąć odpowiednie wnioski, przestać szukać wyimaginowanych demonów i skupić się na bieżącym zadaniu.
Alexander z Bellą mogli się udać do mieszkania Archibalda wraz z Thomasem Akwrightem, ghulem Primogen Toreador, który zaczekał za drzwiami. Mieli na przeszukanie mieszkania tyle czasu, ile potrzebowali. Nie znaleźli tam jednak niczego, co w stu procentach mogłoby im dać wskazówkę co do bezsprzecznego miejsca jego przebywania. W gabinecie, na biurku, leżało dużo wykresów i matematycznych obliczeń oraz opisów kiedy, co i ile sprzedać lub kupić w danym dniu na giełdzie. Howard i Bella, wiedząc, że Causey jest wybitnym finansistą zaznajomionym z giełdą jak z własną matką, właśnie dostali na tacy sposób na wzbogacenie się. Archibald zapisał nawet zaufanych brokerów, do których się udawał; w jego podręcznym notesie w szafce w biurku były podane adresy banków oraz ich imiona i nazwiska. Malkavianie znaleźli również sejf za obrazem, do którego jednak nie mieli dostępu bez kodu — tutaj przydał się Thomas, który mu go otworzył nie pozwalając jednak dojrzeć hasła. Znaleźli w nim dużo gotówki, parę dokumentów-brudów na wybranych brokerów czy ludzi z kasyna oraz dziennik inwestycji i obrotów na giełdzie — zapewne oczko w głowie Archibalda.
Ale, co także istotne — mieszkanie było względnie uporządkowane i zadbane. Jakby nikt się tam nie włamał, nikt niczego nie szukał, nie był tu już od co najmniej kilku dni. Było bogato urządzone, co zresztą nie powinno dziwić biorąc pod uwagę dość obcesowy charakter Causey`a, który lubił się chwalić tym, co osiągnął i jaki był. Kuchnia i sypialnia były posprzątane, co mogło świadczyć, że ma on sprzątaczkę, która co jakiś czas przychodzi i zajmuje się się jego mieszkaniem. Ghul Toreadorki posiadał także kilka cennych obrazów, w tym jeden należący do jego Pani. Jeśli Alexander lub Bella potrzebowali w czymś pomocy lub mieli jakieś pytania — Thomas im na nie odpowiedział.
Jakiś czas później, już bez Arkwrighta, udali się oni pod kasyno wypytać ewentualnych świadków czy nie widzieli Archibalda Causey`a i Allyna Robbinsona. Przepytani przez Dianę i Alexandra Irlandczycy powiedzieli również, że Aaron był na usługach irlandzkiego gangu. Wspomnieli dodatkowo, że ich szef, Diarmaid Kearney, którego zabił Alfred, miał złe przeczucia związane z interesami irlandzkiego gangu zważywszy, że ostatnio blisko terenów kasyna miał miejsce nieprzyjemny incydent; podczas jednej z akcji zastrzelono jednego z facetów, a drugiego zabrano. Panowie nie znali nazwisk tych mężczyzn, ale jeden z nich wybąkał coś o jakichś porachunkach z włoską mafią. Najprawdopodobniej mowa była o śmierci Cadogana Gormana, o którym rozpisywały się gazety.
Gdy dwójka wampirów zajechała pod kasyno był to idealny dla nich moment, bowiem wczesnym wieczorem raczej nie mogliby spodziewać się tak licznego towarzystwa, jak teraz. Chyba było dziś jakieś ważne wydarzenie w środku, bo co rusz ktoś szedł w stronę wejścia Palace Casino, a w przylegającej alejce stało mnóstwo dorożek i taksówek. Panował ogólny rozgardiasz, smród po końskich odchodach i ogólny brud, jak to na ulicach tamtego okresu.
Gdzieś w oddali chrumkały świnki.

Diana Harper do tematu AU
Alfred Leneghan do tematu Zaginiony Ghul (IV)
Alexander Howard Morri & Bella G. Jones zostają w temacie

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Trzech Malkavian w jednym pomieszczeniu. Trzech Malkavian, jeden Ventrue, jeden Ghul i jeden człowiek oraz trzy trupy. Wszystkie z rozwaloną czaszką. Wszędzie krew, zewsząd każdy Spokrewniony czuł zapach krwi. Jak nie z trupa Diarmaida, to ze ściany obok a jak nie ze ściany, to z kapiących ran z rąk Diany.
I pomyśleć, że to miało być tylko krótkie przesłuchanie, krótkie spotkanie. Skończyło się tym, że Neonata poznał szaleństwa każdego z Malkavian. Zmasakrował psychikę Aarona i został zmuszony posprzątać po zwłokach. Szczęściem, że Belli udało się załatwić sprawę ochroniarza, który nie był już dla nich problemem. W tym całym rozgardiaszu chyba tylko ona niczego nie zdołała popsuć, świadomie lub nie. Bo, jakby nie patrzeć, konsensus był taki, że bardzo dużo z tym wszystkim zachodu…

Diana zaśmiała się na dźwięk słów Alfreda, choć nie ruszyła się spod ściany. Obserwowała go. Bacznie, uważnie, zupełnie bez jakiegokolwiek cienia trwogi. — Jak to mówią… Najpierw winien przedstawić się ten, który zaczyna, prawda? — Odpowiedziała zadziornie. Obserwowała jego dumną postawę gotowa w każdej chwili podjąć obronę. Wrogowie wszak są wszędzie. I kryją się pod najprzeróżniejszymi maskami. Słuchając go, jej cichy śmiech stawał się coraz odważniejszy. Wreszcie, gdy ten skończył, zwinnie odbiła się od ściany i podeszła do niego robiąc dwa kroki. Jakież to szaleństwo targało tą kobietą, że pozwalała sobie na tak wiele rzeczy? — Ciężko mi powiedzieć czy z Tobą poszłoby mi tak łatwo. Może kiedyś zechcę się przekonać… — Dodała, aczkolwiek jej słowa brzmiały raczej jak kogoś kto jest ciekawy natury rzeczy, sprawdzenia siebie w walce z nim, niż jakąkolwiek groźbą. Kiedy Alfred zawarł w słowach ukrytą groźbę, jej mokre od krwi palce zacisnęły się na szyi Ventrue o ile ten się nie odsunął i przysunęła swą facjatę tak blisko jego twarzy jak tylko się dało. — Ostatnie co powinieneś teraz robić, to rzucać groźbami. — Odparowała, a ton głosu sugerował, że takie sztuczki na nią nie działają. Bardzo wymownie spojrzała mu w oczy, a następnie odsunęła się od wampira i sprawnie unikając stopami większych plam krwi czy kawałków mózgów, weszła do pomieszczenia opierając rękę o framugę drzwi. — Niezła jatka, Panowie. — Skwitowała tylko unosząc jedną brew ku górze. — Śmiało. — Dodała gdy Leneghan wspomniał o szabli. Nie była jej już potrzebna. Przynajmniej na razie… Zdawało się bowiem, że zagrożenie minęło. Trudno jednak orzekać w towarzystwie wampirów, których emocje jeszcze najwyraźniej nie ostygły. — Problemu? Poszło o posiadanie wiedzy. — Wzruszyła ramionami jakby to było dla niej coś najzwyczajniejszego w świecie. Nic nie rozumiała z tego całego bełkotu Morriego, a już na pewno nie zamierzała wnikać w jego sedno. — Muszę zapolować. — Rzekła z niesmakiem spoglądając na swoje rozorane ręce. Straciła dużo krwi. — W tym cholernym budynku raczej nie znajdę bandaży i igły. — Te słowa wypowiedziała już raczej do siebie niż do Alfreda. — Powodzenia. — Rzuciła jeszcze dłonią wykonując ruch obejmujący to wszystko, tę całą krew i trupy. I udała się do wyjścia. Zapewne po drodze musiała minąć Alexandra i Bellę, ale zrobiła to najszybciej jak mogła, by uniknąć z nimi jakiegokolwiek kontaktu.

Za jakąś godzinę, może półtorej, miał nastać świt. Jeśli Spokrewnieni chcieli uniknąć spopielenia, musieli jak najszybciej opuścić budynek celem dotarcia do własnych schronień. Lub, jeśli było za daleko i zbyt ryzykownie — zostać nawet w nim, w piwnicy. Jim Calabresi, jak i jego Pan, Alfred, mieli samochody, więc może Ventrue zechce udzielić przysługi Malkavianom i ich gdzieś podwieźć? Wszystko zależało od tego czy się ze sobą dogadają. Podczas następnych nocy najpewniej czekały ich dalsze poszukiwania ghula Primogen Toreador, Archibalda Cause’a. Aaron Stoddard zdołał dać im co najmniej kilka wskazówek: okolice kasyna, gdzie ktoś przypadkiem mógł zobaczyć lub usłyszeć coś w związku ze strzelaniną jaka miała tam miejsce oraz w sprawie samego opuszczenia miejsca przez Archibalda w towarzystwie Allyna Robbinsa; mieszkanie Stoddarda, gdzie w sejfie były ukryte informacje na temat poszczególnych osób biorących udział w rozgrywkach w Palace Casino; mieszkanie ghula Toreadorki, gdzie być może mogli pozyskać dodatkowe informacje w jego sprawie. No i spotkanie z samym Ezajaszem, który mógł im dostarczyć jakichś informacji na temat lewych interesów Causey’a.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

To wszystko było tak skomplikowane, tak zagmatwane, że spokojnie możnaby użyć określenia “Malkavianski kocioł”. Każdy Szaleniec miał inną przypadłość. I w sytuacji, w jakiej znalazła się ta dwójka, te przypadłości właśnie rozwinęły się do maksimum.
Diana nie zamierzała puszczać Morriego . Nie, dopóki ten trwał w apogeum szaleństwa. Gdy padł rozkaz, który w efekcie w ogóle nie zadziałał, kąciki warg panny Harper uniosły się lekko ku górze w poczuciu satysfakcji, że nic nie może jej zrobić. Nawet wówczas gdy Howard wprawnym, wyćwiczonym i instynktownym ruchem ciął swą szablą w kierunku nadgarstka Malkavianki, i krew po raz kolejny trysnęła tej nocy, a Diana ledwie syknęła z bólu. Jakby to dla niej nic nie znaczyło. Wampir zdołał dosyć mocno zagłębić ostrze w nadgarstku kobiety. W międzyczasie trzymana przez nią szabla Leneghana upadła na brzdękiem na podłogę. Drugą dłonią natychmiast złapała za szablę nie robiąc sobie nic z tego, że ta cięła ją w rękę i jeszcze bardziej przysunęła się do Morriego.
— Więc zabiję cię, skoro twoje nieżycie tak niewiele dla ciebie znaczy. — Odpowiedziała i już miała wykonać kolejny ruch kiedy odezwał się znajomy jej głos. Spojrzała w bok, choć oczom pozostałych wampirów nie ukazywał się nikt, do kogo mogłaby się zwrócić. Nic nie powiedziała. Uśmiechnęła się tylko z przekąsem, a następnie spojrzała na dwójkę wampirów przed sobą i odsunęła się nieco od Alexandra. — Nie dam ci żadnej wiedzy. To była dominacja… Czego tu nie rozumieć? — Wzruszyła ramionami. Choć nie miała dłoni, a druga mocno krwawiła przez nieustanne trzymanie szabli w ręce, to jednak całym ciałem przyszpiliła do ściany Alexandra. Oboje znajdowali się w impasie.
W międzyczasie, gdy Alfred skinął głową w kierunku Calabresiego, ten odpowiedział mu tym samym gestem i od razu sięgnął po rewolwer. Bez cienia żalu i namysłu po prostu skierował lufę najpierw w głowę jednego mężczyzny, a następnie drugiego. Akcja była szybka, toteż nie przeszkodziła Alfredowi w użyciu jednej ze swoich dyscyplin… Co po raz kolejny zmieniło bieg akcji w budynku.
Jeśli Morri mógł jeszcze bardziej zblednąć, to właśnie tak się stało. Diana już nie musiała go trzymać, bo w tym momencie ten puścił rękojeść szabli całkowicie pozbawiając ją siły nacisku. Z całej siły odepchnął kobietę na przeciwległą ścianę — Diana uderzyła głową tak, że aż tynk z sufitu poleciał — i wybiegł na korytarz. Właśnie prawdopodobnie po raz pierwszy w swej nieumarłej egzystencji została na nim użyta prezencja, i to w takim stopniu, że ten się poddał… Poddał wampirowi niższemu rangą! Słabszemu! Temu, nad którym powinien górować! On! Nie ten drugi, parszywy Ventrue…
Diana zaśmiała się pod nosem otrzepując z włosów kurz. Spojrzała znów w bok jakby tam ktoś był. — Nie patrz tak na mnie. — Powiedziała szeptem wręcz niedosłyszalnym dla innych, a gdy Bella do niej podeszła, spojrzała jej w oczy prostując się. Wyrwała nadgarstek z uścisku Dziecięcia Alexandra i przysunęła się do kobiety na bliższą odległość. Wręcz bardzo prywatną. — Nigdzie z tobą nie pójdę. — I to był właśnie ten moment kiedy Bellę przeszedł dreszcz, a stres w duszy bardzo mocno rozgorzał. Jej Sire nie mógł zdominować tej kobiety, ona także nie mogła. Co więcej, zrobienie jej krzywdy było bardzo trudne, bo ta za nic miała rany cielesne. Pod Bellą niemalże ugięły się nogi. Co się tu działo? Kim była ta wampirzyca? Czy to na pewno była nowo spokrewniona? Wszak nie miała jeszcze okazji zobaczyć jej w towarzystwie Percivala… Gones zmieniła się w charakterze i postawie równie diametralnie jak Diana w tamtym momencie… Z pewnej siebie kobiety, której spojrzenie było tak puste, że aż nie było w nich widać świata, nagle zaczęła patrzeć zaciekawionym wzrokiem. Jakby to wszystko było dla niej zupełnie nowe. Jakby znalazła się w nowym, nieznanym sobie miejscu. Pojawiła się niepewność i dezorientacja. Bella zaczęła się cofać do wyjścia pamiętając, że najbliższa jej osoba, Alexander, niedawno tędy wybiegł…
Alfred został sam z Dianą i swoim ghulem.
Diana oparła się o ścianę i puściła mu oczko.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Diana & Alexander

Zachowanie Howarda wprawiło w zmieszanie nie tylko Dianę, ale również Jimmy`ego, a nawet Irlandczyków. Zachowywał się jak prawdziwy szaleniec — nikt nie wiedział czego się tak właściwie po nim spodziewać. Jeden z mężczyzn, ten z którym rozprawiła się Malkavianka, odezwał się z przestrachem. — Stoddard był... Partnerem biznesowym Kearneya… — Odpowiedział nieco urywanym głosem patrząc to na Alexandra, to na swego kompana. — Bardzo ważnym. — Dodał. Obaj panowie byli w potrzasku. Trzech na dwóch, w dodatku Irlandczycy nie mieli żadnej broni ani jakiejkolwiek przewagi. Nie byli głupi. Diarmaid nie żył, więc milczenie nic by im nie dało. A jeśli o Causey`a chodzi, to żaden z nich nic nie wiedział. I jeden, i drugi pokręcili głowami przecząco. Polecenie wydane w kierunku Calabresiego nie spodobało się ghulowi Alfreda, który popatrzył na Morriego jak na kogoś kto nie jest w pozycji, by mu rozkazywać. Nic jednak nie powiedział — wszyscy mieli tutaj jedno zadanie i Jimmy doskonale je znał. Zajął się więc pilnowaniem Irlandczyków.
Sytuacja znów zaczęła się zaostrzać. Tym razem jednak problemem nie byli ludzie.
Tym razem problemem stał się sam Alexander, na którego działanie dyscypliny wpłynęło zgoła inaczej niż w przypadku Irlandczyka. W jego oczach, zachowaniu, gestach, mimice, ruchach ciała — wszystko jakby się spotęgowało. Jeśli wcześniej jego spojrzenie mówiło, że był w stanie zrobić naprawdę wszystko, to teraz się to ziściło. Postąpił krok ku Spokrewnionej przyszpilając ją do ściany. W Malkavianie buzowały emocje; przedstawicielka jego klanu sprawiła, że pragnienie wiedzy stało się jeszcze bardziej silniejsze niż dotychczas. Alexander wpadł w prawdziwe szaleństwo.
To jednak miało drugą stronę medalu.
Diana także radykalnie się zmieniła. Jej rysy twarzy się wyostrzyły, stały pewniejsze siebie, pojawił się przebiegły i nieco arogancki uśmieszek świadczący o poczuciu przewagi nad górującym nad nią Alexandrem. Malkavianka wyprostowała się i spojrzała na wampira śmiałym wzrokiem. Aura wokół jej postaci zupełnie się zmieniła. Howard znając ją jako spokojną, nie wychylającą się kobietę, niewinną i nieco nieświadomą otaczającego ją świata, teraz miał przed sobą zupełnie kogoś innego. Kogoś, kto zdolny był mu się postawić. Gdy ten znów zaczął krzyczeć, kobieta z całej siły uderzyła go w klatkę piersiową, co sprawiło, że poleciał na ścianę.
— Jeszcze raz zagrozisz, a skończy się to dla ciebie o wiele gorzej, jasne? — Złapała go za poły odzienia i podniosła lekko do góry. Widać, że zupełnie nie przejmowała się jakąkolwiek hierarchią i zasadami. Diana była w niebezpieczeństwie, przez to wszystko inne traciło na znaczeniu. A sama Diana? Mogła tylko obserwować co się dzieje będąc kompletnie skonsternowaną i wytrąconą z równowagi. To przecież nie była ona. Nie zachowywałaby się w taki butny sposób w stosunku do wyższego statusem wampira. Kto wie jaka kara mogła ją za to spotkać, choć z drugiej strony przecież sam ją zaatakował, prawda? W ferworze szaleństwa, ale wciąż... Za tym wszystkim szła również całkowita utrata kontroli nad własnym ciałem.

Alfred & Bella

Stoddard spojrzał niepewnie na Alfreda. Jego twarz mówiła, że nie bardzo zrozumiał co się do niego powiedziało, choć umysł zarejestrował polecenie. Po chwili spuścił wzrok i zaczął patrzeć to w jedną, to w drugą stronę; wyraźnie poczuł się zagubiony. Gdy głos Leneghana znów rozbrzmiał, podniósł nań wzrok. Wysłuchał co ten ma do powiedzenia i wystękał tylko wyrażając zrozumienie co się do niego mówi. Aaron ewidentnie był już w takim stanie, że trudno jakkolwiek posądzać go o cokolwiek rozsądnego. Zastraszony stał się podatny na Alfreda. Gdy Kainita go podniósł i otworzył drzwi, oboje mogli ujrzeć Bellę, która jednak nie ingerowała w działania Ventrue.

Wszyscy (?)

Gdy Alfred wraz z Aaronem — i Bellą, jeśli ta zdecydowała się pójść za nimi — znaleźli się na górze, mogli dostrzec jak Diana trzyma Alexandra za odzienie, a Jimmy pilnuje dwóch Irlandczyków, choć ci najwidoczniej nie stanowili już żadnego problemu.
Stoddard rzucony w stronę martwego Diarmaida wleciał wprost w jego wyschnięte już flaki. Uderzenie kopniakiem w plecy tylko go zbliżyło do rozbryzganej mazi. Aaron momentalnie wymiotował.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Alfred

Istotnie — Stoddard był jedynie płotką. Leneghan przeczuwał to już od początku. Aaron miał dużo informacji, jednak okazały się one mało istotne dla samej sprawy. Wszak hazard sam w sobie nie interesował ani Ventrue, ani Malkavian.
Stoddard miał personalne dane swoich graczy, ale ich nie pamiętał. Wspomniał, że w tece, którą miał ze sobą, znajdowało się kilka czeków, a jeden z nich należał do dzisiejszych graczy. Należał on do Diarmaida Kearney’a. Ponadto, pozostałe czeki oraz inne dane o swoich graczach Stoddard miał schowane w sejfie w swoim domu w North Side — były to dane adresowe ich mieszkań, telefony domowe, wpisowe czeki i księgi rachunkowe dotyczące gier. Jeśli chodzi o pracę, to: Allyn był bezrobotny, ale miał bardzo dużo pieniędzy, Aaron nie wie skąd, bo — jak już wspomniał — sam Robbins niewiele o sobie mówił i mało kto o nim cokolwiek wiedział; Archibald grał na giełdzie, był też brokerem i biznesmenem, jeśli ktoś coś wiedział o tym w co i kiedy inwestować, to właśnie Causey; Sarah, jak już wiadomo, jest żoną jednego z najbogatszych członków society; Ezajasz, jak już Aaron wspomniał, najpewniej jest członkiem gangu; Adam dołączył do gry ze względu na bogactwo, z jakim się obnosił — Stoddard go nie sprawdził dokładnie, ale ten podał mu wszystkie minimalnie wymagane informacje o sobie, które znajdują się w selfie w jego domu oraz wpłacił stosowną kaucję; amatorski malarz nazywał się Jonah Abbey i z nim było podobnie, jak w przypadku Adama.
Jeśli chodzi o dołączenie Jonaha i Adama, to ci zostali wprowadzeni do gry dlatego, że Aaron miał dobre przeczucie. Zostali poleceni przez jednego z graczy Aarona — Brenta Wright, tego samego elegancika, który chciał zainwestować w projekt Alexandra kiedy Alfred i Howard próbowali przekonać Aarona do współpracy.
Jeśli chodzi o dilera, który mógłby zaopatrywać Archibalda w narkotyki, to tutaj Aaron nic nie wiedział. Sam trzymał się od tego z daleka i zupełnie go nie interesowała ta kwestia.
Konkurencja pomiędzy Archibaldem a Ezajaszem bywała różna. Obaj panowie niezbyt się lubili, ale tolerowali. Jeśli chodzi o przysługi i długi — bywało różnie. I równie różnie długi były spłacane. Niejednokrotnie Ezajasz coś załatwił dla Archibalda i odwrotnie. Zażyłości między nimi jednak nie było — łączyły ich chłodne interesy, to wszystko.
Aaron nie interesował się Sarah. Plotki krążyły takie, o jakich już wcześniej wspomniał — lubiła flirtować z różnymi mężczyznami, ale i też szybko się nimi nudziła. Z nikim nie była dłużej, z nikim też na poważnie, nikogo jawnie nie adorowała, najpewniej poprzez wzgląd na swojego męża. Aaronowi obiło się kiedyś o uszy, że Marcus Mutton, jej mąż, okropnie za nią szaleje, ale i też doskonale zdaje sobie sprawę z jej “skoków”. Alfred może więc przypuszczać, że w tym małżeństwie jest pewna doza tolerancji i akceptacji.
Allyn i Archibald najpewniej poznali się podczas rozgrywki. Nie byli jednakże przyjaciółmi — ot, dobrzy znajomi. Być może obaj panowie mieli wówczas wolny wieczór i zdecydowali się wyjść na miasto celem rozmowy i wypicia dobrej whisky. A być może Archibald miał pomóc Allynowi wejść na giełdę. Stoddard tutaj jedynie domniemywał.
Podczas przesłuchania Alfred z biegiem czasu mógł się domyślać pewnych rzeczy. Przede wszystkim: Adam i Jonah najprawdopodobniej nie mieli nic wspólnego z zaginięciem Archibalda, bo zgodnie z wynikiem tamtejszej gry to Archibald przegrał i był winien Ezajaszowi dwa tysiące dolarów. Ponadto, Jonah i Adam wyszli wcześniej; Aaron wspomniał, że Jonah próbował jeszcze swojego szczęścia w ruletce i zainteresował się jedną z blondwłosych kobiet w kasynie. Sarah Mutton również mógł wykluczyć, choć oczywiście istniała możliwość, że jeden z byłych kochanków, a nawet zniecierpliwiony mąż mogli zdecydować się usunąć Archibalda. Pozostało jednak pytanie: co wówczas z Allynem? Czy coś widział? Jeśli chodzi o Ezajasza, to także warto było go spytać o Archibalda i ich wspólne relacje. Być może mógłby znać jakieś tajemnice o Causey’u, szczególnie jeśli chodzi o lewe interesy.
Ostatnim pytaniem Leneghana była kwestia relacji pomiędzy Diarmaidem, a Aaronem. Stoddard prowadził interes na terenie Irlandczyków i płacił im 15% swoich zysków. Nic więc dziwnego, że Kearney chciał go utrzymać przy życiu — stanowił sprawdzone źródło dochodu i znalezienie kogoś na jego miejsce mogło być, choć nie musiało, problematyczne.
Aaron zasugerował pod koniec, że mogliby sprawdzić okolice kasyna. Czy ktoś przypadkiem ich nie widział lub czegoś nie słyszał. Może jakiś taksówkarz lub dorożkarz? Albo bezdomny? W takich miejscach, szczególnie gdy ktoś jest bogaty lub chwilowo wygrał pieniądze, mógł sobie na nią pozwolić. Dodał także, że skoro Archibald grał na giełdzie, to może był widziany w jednym z banków, dla których pracował? Stoddard nie wie w jakim, ale w mieszkaniu Causey’a na pewno znajdą się jakieś informacje.
Z całą pewnością Aaron był bardzo barwną postacią, a tropów mogło być bardzo dużo. Kolejny szereg informacji mógł uzyskać w trzech miejscach: w okolicach kasyna, w mieszkaniu Aarona Stoddarda oraz w mieszkaniu Archibalda Causey’a. Rozmowa z Ezajaszem na pewno mogłaby pomóc.


Diana & Alexander

Irlandczyk, zdezorientowany działaniem Calabresiego, poleciał do tyłu i zwalił się na ścianę, choć nie upadł. Diana, wykorzystując tę sytuację, dopadła do niego i zręcznie oraz pewnie siebie przygwoździła go szablą wymierzając jej czubek w szyję mężczyzny. Ten, po wykorzystaniu Pasji stał się nagle bardzo niepewny, a jednocześnie wyjątkowo zdezorientowany i spokojny. Usiadł pod ścianą, a jego pełne niezrozumienia spojrzenie utkwione w Dianie mówiło jej, że przeciwnik tak zasadniczo został pokonany. A już na pewno nie stanowił żadnego zagrożenia. Mogła jednak domniemywać na jak długo zadziałała dokonana na nim dyscyplina…
Sytuacja Alexandra była nieco bardziej dramatyczna i krwawa. Cięcie wykonane w stronę Irlandczyka spowodowało, że ten uciął mu rękę pomiędzy nadgarstkiem a łokciem, pozostawiając mu trzy czwarte ręki. Mężczyzna wrzasnął przeraźliwie i cofnął się do tyłu. Odcięta ręka upadła wraz z pistoletem, który trzymał w dłoni. Na Morriego trysnęła krew, wprost na jego twarz. Na wargę. Bestia oblizała się czując adrenalinę. Czując, że może już niedługo się wydostanie… Można powiedzieć, że Alexander był w swoim żywiole. Tamten cofnął się do tyłu, ale po chwili ryknął i rzucił się na Kainitę z rękami powalając go na ścianę. Nie miał jednakże większych szans z wampirem — o wiele silniejszym i zwinniejszym od niego samego. Mężczyzna ostatecznie został pokonany i unieruchomiony. Jim Calabresi, ghul Alfreda pomógł im i przytrzymał rannego Irlandczyka coby ten nie miał gdzie uciec. Usadowiony pod ścianą obok swojego kolegi nie mógł już nic więcej zrobić. Obaj byli bezbronni i w potrzasku. Dla całej trójki zapach krwi stawał się coraz bardziej wyraźny, ale po chwili emocje nieco odpuściły i oboje wampirów mogło mieć pewność, że Bestia już nie przejmie nad nimi kontroli. Chociaż Howard był dosłownie o krok. Na Jima nie działało to aż tak bardzo.
Po wykorzystaniu swoich zdolności i dyscyplin, Diana i Alexander mogli przepytać oboje Irlandczyków. Podobnie jak Alfred, dowiedzieli się, że Aaron był na usługach irlandzkiego gangu. Diarmaidowi, czyli ich szefowi rozwalonemu po przeciwległej stronie ściany, coś nie spodobało się w zachowaniu Alexandra i Alfreda w kasynie. Kearney miał złe przeczucia związane z interesami gangu zważywszy, że ostatnio blisko terenów kasyna miał miejsce nieprzyjemny incydent; podczas jednej z akcji zastrzelono jednego z facetów, a drugiego zabrano. Panowie nie znali nazwisk tych mężczyzn, ale jeden z nich wybąkał coś o jakichś porachunkach z włoską mafią.


Bella

Jones, w przeciwieństwie do pozostałych krwiopijców, nie miała zadania, które wymagałoby od niej wysiłku czy to umysłowego czy też psychicznego. Stojąc jednak obok stróżówki, w której był przesłuchiwany Stoddard, z całą pewnością mogła posłyszeć wszystko, co mówili zarówno Aaron, jak i Alfred. O ile zechciała, a Alfred ją wpuścił, mogła dołączyć do niego i ewentualnie zadać swoje pytania lub podzielić się spostrzeżeniami czy uwagami.
Zarówno Alfred, jak i Bella nie słyszeli co się dzieje na górze ze względu na wykorzystanie przez Alexandra dyscypliny.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Diana & Alexander

Rzeczywiście, po trzech następujących po sobie strzałach nie nastąpiły już żadne wypalenia z broni. Diana mogła być więc spokojna — na ten moment było cicho. Jak na obecną sytuację w budynku może nieco zbyt cicho… Wyglądało na to, że osobnicy, których spotkał Ventrue, nie zeszli na dół tym samym nie sprawiając im kolejnych problemów. Dopiero gdy weszła na samą górę, dopiero gdy stanęła przed obliczem sprawców, dopiero gdy zobaczyła nerwowo wymierzoną w swoją stronę broń — zaczęła się poważnie bać.
Mężczyźni byli równie przerażeni, co Diana. Dzięki mocy jednej z wiodących malkaviańskich dyscyplin Morri zaskoczył Irlandczyków, którzy niczego się nie spodziewali. Gdy ten zaczął do nich podchodzić z laseczką w pogotowiu, w dodatku bardzo wyraźnie podkreślając swój brytyjski akcent, byli zdezorientowani. Wszak nikt nie spodziewałby się takiego zaskoczenia ze strony swojego wroga. Z wybałuszonymi oczami spoglądali na Howarda i Dianę, aczkolwiek było to wynikiem zastosowania niewidoczności niż tego, co do nich mówił. W końcu po jego słowach zaczęli nieco bardziej kontaktować.
Spojrzeli po sobie i obaj zaczęli się głośno śmiać. Oni? Ochroną? Karetka? Stwierdzenie zgonu? — Czy ty siebie słyszysz, Brytolu? Poważny jesteś? — Wychrypiał jeden z nich, ten stojący za ghulem Alfreda. Jim spojrzał na nich zrezygnowanym wzrokiem. Wiedział, że to wszystko było tylko zagrywką.
Korzystając jednak z nieuwagi gościa stojącego za nim i jednocześnie chcąc pomóc Howardowi, z całej siły wstał, złapał za krzesło i idąc do tyłu staranował tego, który stał za nim. Ten pierwszy, zdezorientowany, mając kilku przeciwników z dwóch stron, zaczął mierzyć w stronę Malkaviana, najwyraźniej nie upatrując godnego przeciwnika w Dianie. Nerwowe ruchy i wzrost adrenaliny świadczyły o tym, że należało działać szybko i rozważnie.


Alfred

Ochroniarz z wdzięcznością spojrzał na Leneghana. — Bardzo Panu dziękuję, naprawdę nie trzeba… Choć praca oczywiście by się przydała. — Ostatnie zdanie powiedział nieco ciszej, jakby bał się go o cokolwiek poprosić, a co dopiero przyjąć tak hojną ofertę. Bez cienia sprzeciwu podał wampirowi klucze do stróżówki kiwając głową na zgodę. Był po jego stronie, na pewno też to po stronie Belli i patrzył na nich może nie jak na wybawców, ale na pewno na osoby, co do których ma zaufanie i pewność, że nie zrobią mu krzywdy.
Bez problemu przesunął nieprzytomnego Aarona pod ścianę. Choć ciało ciężkie, dla wampira nie stanowiło zbyt większego problemu. Gdy zaczął budzić Stoddarda, ten początkowo był zdezorientowany, ale widząc twarz upiora, wybałuszył oczy, zaczął mu się wyrywać i próbować krzyczeć. Unieruchomienie go oraz zamknięcie jego ust otwartą ręką było jednak skuteczne i ofiara nie miała jak się wymknąć spod władzy oprawcy. Bo właśnie tym w tej chwili był dla Aarona Alfred.
Słuchał co mówi Spokrewniony, ale nie odpowiadał. A nawet nie chciał. Za bardzo się bał, by teraz pisnąć słowem. Widząc zresztą, że mężczyzna jest odeń znacznie silniejszy i z jakiegoś powodu nieustannie go torturuje, z każdą sekundą zaczął się poddawać, jego mięśnie stawały się coraz mniej napięte, a on — zrezygnowany. Po takim czasie czuł się tak zaszczuty, że już nie widział sensu uciekania. Kainicie trudno było z początku złapać jego wzrok, gdyż ten się bał, ale w końcu się udało. A gdy już się udało, to nie puściło.
Aaron Stoddard wreszcie zaczął śpiewać.
Potwierdził posiadane przez niego informacje — a przynajmniej te, które podał mu Thomas Akwright. Nie dowiedział się jednakże, w stu procentach, czy Archibald wciąż żyje — organizator potwierdził jedynie, że od tamtej pory panowie nie mieli ze sobą kontaktu. Spotkał się jedynie z Sarah Mutton, która miała umówioną grę w 21 z pewnym mężczyzną, ale to tyle. Z resztą osób z gry nie miał kontaktu, lecz planował się z nimi skontaktować za około dwa tygodnie celem omówienia szczegółów kolejnej, comiesięcznej partii pokera. Allyn Robbins i Sarah Mutton nie byli stałymi graczami, w przeciwieństwie do Ezajasza Hirschela i Archibalda Causey`a, którzy prowadzili ze sobą nierzadko zażarte rozgrywki; czasem wygrywał Ezajasz, czasem Archibald. Causey nie był zresztą jednym z najbardziej “lojalnych” graczy — często zapominał o danych przysługach, zwłaszcza jeśli uważał, że ma przewagę.
Aaron nie wie jakie dokładnie były konsekwencje jego graczy z zaginionym, aczkolwiek w grze wówczas brali udział: Ezajasz Hirschel, jeden z żydów, prawdopodobnie członek gangu sądząc po ubiorze i nieco butnym zachowaniu; Sarah Mutton, żona jednego z wpływowych członków society Chicago, bardzo bogata. Lubi flirtować z różnymi mężczyznami, ale bardzo szybko się nimi nudzi. Aaron nie wie czy mieli ze sobą romans, ale krążą plotki, że właśnie Causey był jej ostatnią “zdobyczą”; Allyn Robbins, średniego wieku mężczyzna, o którym wiadomo właściwie tyle, co nic. Na pewno to, że był w dobrych stosunkach z Archibaldem — jak zresztą z wieloma innymi osobami. Robbins to osoba, która ma dużo znajomości, a sam Allyn nic o sobie nie mówi. Były jeszcze dwie przypadkowe osoby: jeden mężczyzna będący amatorskim malarzem, który po prostu lubi hazard, a drugi to członek wyższych sfer, o którym wiadomo tylko tyle, że każe się nazywać Adam. Zarówno on, jak i malarz byli na tamtej grze po raz pierwszy.
Jeśli o zachowanie Causey`a chodzi, to niestety nic nie wzbudziło uwagi samego Stoddarda. Według niego był taki, jak zawsze. Podobnie jak reszta graczy. Nie było między nimi żadnego spięcia, żadnej zwady, nikt nie próbował nikogo jawnie i bezczelnie okantować. Dosłownie nic, co miałoby dać Alfredowi jakikolwiek sensowny trop. Aaron nie wie jakie mieli plany Allyn i Archibald. Panowie po krótkiej, luźnej pogawędce zdecydowali się po prostu wyjść na papierosa, ale czy poszli gdzieś dalej czy jednak wrócili się do kasyna — tego już nie wie. Podobnie, jeśli chodzi o mobilność Causey`a. Stoddard nie wie czy przyjechał sam czy z kimś.


Bella

Panna Jones nie miała problemów z utrzymaniem kontaktu wzrokowego mężczyzny — ten nie sprawiał jej żadnych problemów, więc nie musiała się zbytnio wysilać. Ochroniarz z kolei z uwagą jej słuchał potakując, nieustannie się w nią wpatrując i akceptując czy to skinieniem głowy czy to mruknięciem czy mimiką twarzy to, że przyjmuje jej wersję zdarzeń do wiadomości. Malkavianka miała dużo szczęścia — udało jej się zmienić bieg wydarzeń w głowie mężczyzny i uzyskać to, co chciała. Plan był realizowany na szybko, lecz historia zdawała się być całkiem logiczna. Przynajmniej na ten moment, w którym znajdował się mężczyzna. Nie miał sił, by samemu się podnieść z podłogi ani konstruktywnie działać, toteż bez słowa sprzeciwu pozwolił dziewczynie, by poszła i zamówiła taksówkę. Nie musiała się też modlić, by jej zniknął z miejsca — postrzelona noga i niedowład w nodze skutecznie mu to teraz uniemożliwiały. Potrzebował pomocy. Z wdzięcznością pozwolił sobie pomóc i opierając jedną rękę o ścianę korytarza podźwignął się z pomocą Belli. Wkrótce oboje wyszli z budynku. Bella zmuszona była jednakże czekać bardzo długo na pojazd — ponad kilkanaście minut. W dodatku gdy ten już zajechał, taksówkarz spojrzał się na nią.
— A zapłata, proszę Pani? Ten facet chyba nie ma przy sobie grosza przy duszy, a ja za darmo nie pracuję… — Nie dość, że robił jej problem, to jeszcze wciąż miała pod ręką śmiertelnika. Jej obrzydzenie pewnie musiało sięgać zenitu. Nie wspominając o cierpliwości.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Diana, choć nie miała powodów do obaw względem popadnięcia szał, tak jednak wyraźnie odczuwała zapach i widok krwi. Percepcja na tak wysokim poziomie miała dla niej zarówno pozytywne, jak i negatywne konsekwencje. Jedną z nich było to, że najprawdopodobniej była jednym z niewielu Spokrewnionych, którzy tak silnie odbierają pewne bodźce. Bestia w niej drgała. Poruszała się wewnątrz niej dając znać o swoim zainteresowaniu, o tym, że czuje krew i ją widzi; dawała do zrozumienia, że jeszcze jest trzymana na porządnej uprzęży. Wystarczyło jednak tylko kilka błędów, kilka niewłaściwych ruchów, a nowo Spokrewniona mogła stracić panowanie. Mogła być jednak spokojna. Odczuwalne bodźce były niezwykle silne, jednak jej ciało względem vitae wykazywało jedynie wzmożone zainteresowanie.

Mięśnie Alexandra napięły się, a w nozdrza uderzył go zapach krwi tuż po słowach Diany. Malkavian stał się bardzo ostrożny, jakby wiedział, że stoi na niepewnym gruncie. Pierwej jego uwagę przykuł ochroniarz, ale gdy do korytarza wparował znany mu Aaron, ten zmienił zainteresowanie, całkowicie ignorując świeżą krew znajdującą za nim. Teraz miał inne, poważniejsze zmartwienie, niż ranny mężczyzna. Gdy zaczął mówić do Stoddarda, ten był bardzo nerwowy, poruszał się to w jedną, to w drugą stronę, próbując znaleźć jakąkolwiek drogę ucieczki nawet za cenę życia. Jego postawa nie miała w sobie nic z pewności siebie; był absolutnie przerażony i zdawał się już niewiele kontaktować z otaczającym go światem. I osobami.
Ani Aaron ani Howard nie zdołali jednak nie zrobić niczego konkretnego gdy tuż za nim wparował Alfred. Gdy Świr mówił o wezwaniu służb, gdyż padły strzały, Leneghan był już w połowie skoku na Stoddarda. Zwykły śmiertelnik nie miał z nim właściwie żadnych szans, a gdy wampir go podduszał, ten zaczął wierzgać nogami i rękami. Alfred dostał z łokcia w klatkę piersiową, lecz było to dla niego raczej irytujące niż jakkolwiek bolące. Nieszczęśnik w końcu musiał stracić siłę, bo wreszcie, po dłuższej chwili podduszenia, zemdlał. Nie miał zresztą zbyt wielu sił; stres, wcześniejsze omdlenie, cała ta sytuacja sprawiła, że był na granicy swojej wytrzymałości.

Bella, być może przez swój charakter, a być może przez doświadczenia życiowe (i te nie-życiowe również), zdawała się być jedyną w pełni opanowaną tutaj personą. Jej zimne spojrzenie, kamienna twarz i całkowita kontrola nad swoją osobą sprawiały, że równie dobrze mogła teraz zostać uznana za Ventrue gdyby nie ten nietypowy, wzbudzający zainteresowanie wygląd.
Ochroniarz był przestraszony, ledwo trzymał się na nogach, patrzył na nich wszystkich kompletnie niezrozumiałym wzrokiem. W przeciwieństwie do Stoddarda jednakże, był całkowicie przytomny, choć nieco zdezorientowany zaistniałą sytuacją. I tym, co go spotkało. Krótkie spojrzenie Córy Howarda na nogę mężczyzny i jego ranę postrzałową świadczyło, że nie był w stanie zagrożenia życia, choć im więcej tracił krwi, tym większe było prawdopodobieństwo omdlenia, a co gorsza, wykrwawienia. W tym momencie mu to jednak nie groziło, a przynajmniej — nie zanosiło się na to.
Spojrzał na stojącą, górującą wręcz, kobietę z mieszaniną strachu, dezorientacji, przerażenia i rezygnacji. W obecnym stanie nie mógł wiele zrobić i był tak właściwie zdany na jej łaskę. Potem opuścił głowę ze zmieszaniem, nie wiedząc gdzie podziać swój wzrok. — Czterech facetów… Wtargnęło… Próbowałem ich powstrzymać, ale… — Spojrzał na Stoddarda i Alfreda. — Udzieliłem koledze niewielkiego pomieszczenia, nie spodziewałem się… Takich... Kłopotów. — Westchnął z rezygnacją, a następnie momentalnie spojrzał na Bellę. — Czy mogłaby mnie Pani zawieźć do szpitala, proszę? W drugiej nodze mam niedowład, nie chcę stracić i drugiej… Moja praca… — Głos mu się załamał. Jakby dopiero teraz uświadomił sobie, w jakim tak naprawdę znalazł się położeniu.

Gdy już wampiry zamieniły słowo czy dwa ze Spokrewnionymi w korytarzu oraz zorientowały się w sytuacji, mogły skierować kroki na ostatnie piętro, do pokoju schowanego właściwie na końcu korytarza. Nie musiały go jednak szukać, bo padające z pomieszczenia światło oraz coraz mocniejszy zapach krwi wyraźnie dawały znać, że zbliżają się do swojego celu. Korytarz był pusty, jakby niedawne walki nie miały tu miejsca. Jedynie ślady krwi na ścianie nieopodal samego pomieszczenia świadczyły, że wydarzyło się tu coś niecodziennego.
Gdy tylko Spokrewnieni znaleźli się w drzwiach, jeden z Irlandczyków momentalnie wycelował w nich rewolwer. Drugi stał za Jimem posadzonym na krześle, zakrwawionym, ledwo przytomnym, nie mającym sił, by jakkolwiek się oprzeć. W prawej ręce trzymał rewolwer, lecz go nie podniósł; lewą ręką twardo położył rękę na ramieniu Calabresiego. Obok nich stal stół, na którym był kolejny rewolwer. Po lewej od wejścia leżał łysy, zakrwawiony mężczyzna. Miał roztrzaskaną przez pocisk głowę, a na ścianie za nim znajdowała się rozbryzgana krew. Co najmniej jeden ze Spokrewnionych na pewno go znał - był to jeden z pokerowych graczy. Ten, który charakteryzował się irlandzkim akcentem i nerwowymi tikami.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Bieg akcji był teraz bardzo szybki.
Natychmiastowe wymierzenie rewolweru w nadbiegającego przeciwnika oraz naciśnięcie spustu uchroniło Leneghana przed długą walką z kolejnym przeciwnikiem. Mężczyzna został wręcz przedziurawiony gdy Ventrue weń strzelił; momentalnie stracił siły i z wybałuszonymi oczami oraz rozchylonymi ustami patrzył przez ostatnie chwile swojego życia na wroga. Rana na brzuchu zaczęła krwawić coraz bardziej — Irlandczyk bez żadnej pomocy nie miał jakichkolwiek szans na przeżycie.
Jim nie miał lepiej.
Stojący za nim Irlandczyk strzelił.
Stało się to jednocześnie z przypadkowym wystrzałem z broni drugiego Irlandczyka. Calabresi został ranny w prawe ramię; przez szamotaninę miał ogromne szczęście. Przypadkowy pocisk szczęściem trafił gdzieś na koniec korytarza. Irlandczycy mieli teraz o wiele łatwiej z Włochem. Jeden z nich złapał go za szyję podduszając, a drugi zaczął okładać pięściami. Paradoksalnie Spokrewniony miał teraz wolną drogę pościgu za Stoddardem.

Diana i Bella prowadzone przez Alexandra mogły się poczuć dość nieswojo w miejscu, w którym się znalazły. Chociaż otoczenie wydawało się mało zaludnione, niechętnie odwiedzane i raczej pustawe, to jednak po bliższym zapoznaniu się z terenem mogli się zorientować, że są w okolicach jednego z budynków administracyjnych Chicago.
Z pewnością nie spodziewając się większych problemów weszli do budynku. Morri, dostawszy instrukcje od Alfreda, wiedział gdzie iść — w stronę niewielkiego pomieszczenia na ostatnim, trzecim piętrze. Im jednak szli dalej, tym bardziej czuli, że coś jest nie tak. Z każdą chwilą zbliżały się do nich nie pasujące do otoczenia dźwięki. Tupot jakichś stóp. Głośny. Bardzo szybki. Diana ponadto mogła dostrzec, że mniej więcej od momentu wejścia do budynku wzdłuż ściany biegnie ślad krwi. Wkrótce cała trójka dostrzegła w połowie korytarza na parterze próbującego dostać się, najpewniej na ostatnie piętro, mężczyznę z raną postrzałową nogi. Widząc ich zatrzymał się i spojrzał błagalnie wskazując palcem kierunek zdarzeń na górze. Sądząc po odzieniu, był to ochroniarz.
Nie wspominając już o tym, że właśnie usłyszeli trzy wystrzały — następujące po sobie, z całą pewnością nie będące z jednej broni.
Z korytarza wybiegł znajomy Alexandrowi Stoddard. Widząc go próbował się zatrzymać w rozbiegu i wycofać, ale po spojrzeniu w tył nie dostrzegł innej drogi ucieczki.
Wcześniej czy później najpewniej trafi w ręce Spokrewnionych.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Ventrue jak żaden inny klan doskonale wiedzieli, że nawet najdrobniejszy błąd po stronie nieśmiertelnego mógłby być problematyczny. Były sytuacje nie wymagające większej interwencji, lecz były również i takie, które wymuszały konieczność przeprowadzenia akcji na szeroką skalę. W egzystencji Spokrewnionych nie ma nic bardziej irytującego od uganianiem się za śmiertelnikami, którzy z ich winy mogli stanowić zagrożenie. Było to niesamowite marnotrawstwo czasu, energii i zasobów. Dokonane przez Alfreda działanie mogło mu narobić problemów, ale zdawał się on doskonale wiedzieć jakie mogłyby mieć dla niego konsekwencje oraz, w swej pewności siebie, wbrew pozorom trzymał rękę na pulsie.
Istotne, dalsze losy Alfreda zależały od szybkiego podejmowania właściwych decyzji. O ile plotki i krążące wśród przypadkowych ludzi szepty mogłyby zostać uznane za wymysły, o tyle jawne złamanie Maskarady przed niewątpliwie nadciągającą grupą wsparcia nie byłoby już tak bezproblemowe.
Stoddard już nie słuchał. W swym przerażeniu parł przed siebie. I gdyby tylko Jim nie miał dwóch przeszkód w postaci wciąż przytomnych Irlandczyków, to najpewniej złapałby Aarona nim ten zdołałby uciec. Przyboczni Diarmaida nie mieli bowiem interesu w zatrzymywaniu go. Stoddard więc już tylko biegł potykając się po drodze, próbując złapać dech i wciąż mając przed oczami widok Leneghana. Jego zachowanie sugerowało, że nie miał już jasności umysłu i za wszelką cenę próbował się wydostać z budynku administracyjnego.
W międzyczasie Calabresi dostał z pięści w plecy od gościa z bronią. Jako, że nie miał pokaźnej postury, cios dał mu się we znaki, lecz nie na tyle, by od razu stracić siły. Spojrzał na niego ze wściekłością w oczach i złapał go za nadgarstek chcąc mu wytrząsnąć broń z ręki. Obaj panowie zaczęli się siłować w korytarzu i na razie nie zapowiadało się na to, b któryś z nich miał prędko wygrać. Z kolei drugi Irlandczyk po uderzeniu z łokcia walnął w ścianę. Gdy dwaj mężczyźni poddali się uścisku, on już wyjmował broń zza pleców.
Trzeci Irlandczyk widząc Alfreda celującego w głowę Kearneya, natychmiast rozpoczął bieg, by z rozpędu móc skoczyć na wampira.
Było już jednak za późno.
Ostatnie co widział Kearney to widok wymierzonej weń lufy rewolweru przez Alfreda.
Głowa niedoszłego pokerzysty została roztrzaskana przez pocisk rewolweru, a krew rozbryzgała się na ścianę. Diarmaid upadł na ziemię z głuchym łoskotem. Broń wyleciała mu z ręki.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Położenie w jakim znalazł się Ventrue — przedstawiciel klanu uchodzącego za największego i najbardziej konserwatywnego Strażnika Maskarady — dawało do myślenia. Zmuszało do przeanalizowania swoich kroków. Nie wspominając o ustaleniu priorytetów, wszak jeszcze chwilę temu jednym z głównych celów Spokrewnionego było uchowanie przy życiu swego Ghula. Było to także swoistą nauczką na przyszłość i swego rodzaju drogowskazem. Alfred stąpał po cienkim lodzie. Znalazł się w bardzo niewygodnym dla siebie położeniu. Musiał zacząć bardzo szybko kalkulować co mu się opłaca bardziej, a co mniej, jakie będą konsekwencje takich i innych działań, co mu się uda uzyskać poprzez takie i inne akcje.
Amator. To nie było do końca odpowiednie słowo dla poczynań Leneghana. Wszystko miało swój cel. Swój początek. Wszystko w ten czy inny sposób zostało skalkulowane. Nawet tak nadprzyrodzone istoty jak wampiry nie mogły dysponować machiną czasu… Za pewnym wyjątkiem, dla tego wampira jednak zupełnie nieosiągalnym.
Jim Calabresi nieustannie patrzył na swego Pana. Jego spojrzenie na początku było bardzo wymowne i nieco przerażone, bo w końcu nieustannie trzymali go na muszce, ale z biegiem czasu zaczął spoglądać coraz bardziej pewnie. Jakby coś obmyślał. Jakby wyczekiwał. Jakby nabierał pewności, że nadejdzie odpowiedni moment…
Spokrewniony musiał szybko przemyśleć swoją sytuację i dalsze kroki. Zdecydował się na dość odważny, jak na Ventrue, krok. Podjął ryzyko. Bardzo duże ryzyko. Wszak był Arystokratą. Złamanie Maskarady w przypadku Alfreda groziło nie tylko utratą pozycji, wpływów, protekcji ze strony Arystarcha czy sprzymierzeńców, ale w najgorszym przypadku — ostateczną śmiercią.
Czy w chwili wykorzystania prezencji był tego świadom?
Że może w jednej chwili utracić ponad kilkadziesiąt lat dorobku swego nieśmiertelnego życia?
A jednak przerażające spojrzenie zadziałało.
— To TY miałeś swoją szansę! — Krzyknął na widok wysuwających się kłów, w strachu; jego spojrzenie diametralnie się zmieniło, wargi zaczęły się nieznacznie poruszać. Diarmaid w swym przerażeniu stał w miejscu sparaliżowany. Miało to swoje plusy i minusy. Minusem było to, że jego reakcja stała się dla Alfreda kompletnie nieprzewidywalna. Strzeli? Nie strzeli? Ucieknie?
Po tym sprawy się skomplikowały.
Jim był już przyzwyczajony, więc nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Wyczuwając odpowiednią okazję puścił wiadro. Trzymający go na muszce Irlandczyk z wrażenia nacisnął spust. Pocisk dosłownie przeleciał po uchu Diarmaida rozkrwawiając mu małżowinę uszną. Ten opuścił głowę w reakcji na ból, opadła także jego dłoń z bronią wcześniej wycelowaną w Alfreda. W międzyczasie Ghul z łokcia z całej siły walnął drugiego Irlandczyka trafiając go w klatkę piersiową. Aaronowi wystarczyła tylko jedna sekunda widoku Leneghana w takiej postaci, by czym prędzej zaczął wiać — na ślepo próbował się wydostać z pomieszczenia rękami torując sobie przejście i próbując odepchnąć Irlandczyków.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Kasyno niewątpliwie było dogodnym miejscem na przesłuchanie gdyby tylko znaleźć na tyle pewne miejsce, że nie będzie nieproszonych gości. Szczególnie gdy zaginięcie miało miejsce właśnie tam — tuż po pokerowej grze. Leneghan wraz z Morrim zdecydowali się jednak postąpić inaczej i w niezwykle zacięty sposób zrealizowali swoje zamiary. Teraz już nie było odwrotu. Zwłaszcza dla Alfreda, który nieświadomie sprowadził na siebie kłopoty. Ludzie byli bydłem, ale młodzi Spokrewnieni nie posiadający tak potężnych mocy jak Starsi mogli bardzo łatwo stracić przewagę. Działanie w pojedynkę dawało dużą szansę na powodzenie. Gdy tego bydła było więcej — malały.
Diarmaid się zaśmiał. Alfred miał gadane; tak samo było w kasynie. Piękne słówka, oracja na najwyższym poziomie mogąca zawstydzić niejednego polityka i mówcę. Irlandczyk pokręcił głową, spojrzał w dół, pochylił głowę do przodu, a kąciki prawej strony uniosły się ku górze. — Pierdolenie. — Powiedział po irlandzku wyraźnie wkurwionym tonem przerywając mu gdy zaczął mówić o dialogu. Spoważniał. Bardzo. Wystąpił do przodu o krok pozwalając swoim Irlandczykom zająć się Jimem wciąż trzymając go na muszce.
Niespodziewanie odbezpieczył broń. Mechanicznie skierował ją w stronę Alfreda.
Strzelił.
Pocisk trafił w ścianę, wydawałoby się, na linii, gdzie stał Spokrewniony.
— Życie twoje i makaroniarza mnie nie interesuje. — Odpowiedział. Ventrue mógł być pewien, że gość nie żartował. — A teraz podasz mi swoją broń kopniakiem. Żadnych sztuczek. — Jego broń była teraz wycelowana w stronę wampira.
Dominacja na Stoddardzie także się nie udała. Huk wystrzału momentalnie go ożywił, stanął na nogi jak wryty, popatrzył to na Leneghana, to na Kearneya. Był przerażony tą całą sytuacją — porwaniem, ogłuszeniem, Diarmaidem mierzącym w obcego dlań mężczyznę.
Aaron powoli zaczął się przemieszczać w stronę znajomej mu twarzy. Jego spojrzenie sugerowało, że miał z Irlandczykiem bliższy kontakt niż organizator-gracz.
Dwóch Irlandczyków miało Calabresiego w szachu — jeden trzymał pistolet przy jego skroni, drugi pilnował, by ten nie wykonał żadnych gwałtownych ruchów. Trzeci z przybocznych złapał kontakt wzrokowy z Aaronem i zachęcał go do przyjścia jednym okiem obserwując byłego wojskowego.
Spojrzenia Alfreda i Diarmaida spotkały się na jedną, bardzo krótką, ale ważną chwilę. Było to spojrzenie niezwykle wymowne i tak wiele mówiące o Kearneyu… Miał zimne spojrzenie człowieka, który widział już tyle śmierci, ciał i brutalności, że bez wahania gotów był popełnić to samo nie mając przy tym żadnych skrupułów. Jakiegokolwiek kręgosłupa moralnego. Jego twarz, jego rysy twarzy zdradzały ponadto bardzo dużą pewność siebie i wyrachowanie.
A przecież w kasynie w ogóle nie wyglądał na gangstera.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Istotnie, lata praktyki i budowania wzajemnej komunikacji sprawiły, że dziś Jim i Alfred rozumieli się bez słów. Dawało to również świadectwo wyboru odpowiedniej osoby do swojej Świty. Nic tak nie frustrowało jak błędna decyzja, której konsekwencje wychodziły dopiero po miesiącach, a nawet latach. Dla przedstawiciela Arystokratów było to wręcz ujmą na honorze. Leneghan mógł być jednak zadowolony ze swego wyboru.
Calabresi wysłuchał swego Pana kiwając głową ze zrozumieniem. Gdy Spokrewniony skończył, Jim od razu przeszedł do rzeczy. — Dozorcą jest tutaj Włoch, facet w średnim wieku niezbyt mówiący po angielsku. Spytam go o składzik, w jego pokoju nie ma takich rzeczy. Szmaty i co najmniej jedno wiadro na pewno się znajdą; nieopodal jest toaleta, więc najwyżej będę donosił… — Co do ławy i sznura nic nie powiedział, bo jeszcze nie znał tematu. Skinął głową po raz kolejny tej nocy i wyszedł z pomieszczenia szybkim, zdecydowanym krokiem.
Jima nie było dłuższą chwilę. Najpewniej dogadywał się z portierem, z którym na pewno znalazł wspólny język. Wydawało się, że minęła wieczność. Wydawało się, że wszystko idzie zgodnie z planem. W końcu zdołali przekonać Stoddarda, a następnie wywieźć go z kasyna nie budząc większych podejrzeń. Udało im się to wszystko zrobić nawet nie zwracając na siebie uwagi członków gangu.

Z jednym wyjątkiem.

Leneghan, niczym Toreador, tak zaaferował się czyszczeniem swojego zabytkowego rewolweru, że chwilowo całkowicie odciął się od otaczających go bodźców dźwiękowych. Spokój. Niczym niezmącona cisza. Dookoła tylko cztery ściany i nieprzytomny Aaron. Światło delikatnie migoczące, półmrok przesłaniający szczegóły dla zwyczajnego oka…
Aż pojawił się cień na korytarzu. Pierwej w drzwiach stanął Jim. Z uniesionymi rękami oraz wiadrem wypełnionym paroma szmatami w prawej ręce. Za nim szedł łysy, niski mężczyzna.
Europejczyk.
Oprócz niego za nimi stało jeszcze trzech facetów, najpewniej Irlandczyków tak jak on. Calabresi patrzył się śmiertelnie poważnie na Alfreda. Europejczyka wcale ta sytuacja jakkolwiek nie bawiła. Nie miał nawet miny kogoś, kto niby to w sprytny sposób przechytrzył swego przeciwnika.
— Nie przedstawiłem się. Jestem Diarmaid Kearney. — Irlandzkie imię i nazwisko aż za bardzo wskazywało na narodowość. Wysławiał się spokojnie, z pewnością siebie. Lewą rękę miał schowaną w kieszeni spodni. Tym razem nie miał nerwowych tików. Ludzie w obliczu różnych sytuacji przyjmują odmienne postawy. Być może Diar będąc wśród swojej przybocznej straży czuł się bezpieczniejszy? Kto to wie. — A teraz, kimkolwiek jesteś, bo na pewno nie Komandorem Stevenem Milliganem, powiesz mi o co tu chodzi. Inaczej — tu wskazał kolbą rewolweru głowę Jima — on dostanie kulkę.

Jakby na domiar złego, Aaron właśnie zaczął się budzić.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Wśród miejscowych hazardzistów Leneghan dostrzegł stojącą tyłem drobną, niewysoką szatynkę z futrem podobnym do tego, które miała na sobie sikoreczka. Gdyby nie element w postaci zupełnie innej sukienki, to możnaby pomyśleć, że to właśnie młoda dama, która próbowała go uwieść. Trudno określić czy kobieta wciąż była w kasynie — gdyby Alfred poświęcił więcej czasu na jej poszukiwania, najpewniej dostałby odpowiedź na swoje pytanie.
Teraz jednak były ważniejsze sprawy.
Stoddard nie stawiał oporu. Wciąż blady nawet nie potrzebował zachęty, by usiąść na przednim siedzeniu pasażera. Milczał. Już nie był tak pewny siebie jak jakiś czas temu. Nie patrzył na Spokrewnionego kiedy ten do niego mówił, aczkolwiek uważnie słuchał. Każde słowo wyraźnie utkwiło mu w pamięci. Gdy się zatrzymali nie próbował żadnych sztuczek, więc Alexander nie musiał wykorzystywać swojej broni. Rozluźnił się, aczkolwiek tylko odrobinę. Dyskretnie spojrzał na mężczyznę stojącego w budce telefonicznej jakby się go obawiał. Jego słowa wcale go nie uspokoiły.
Calabresi musiał mieć w pracy sajgon, bo Alfred posłyszał w słuchawce dźwięki restauracyjnej krzątaniny i zawieruchy. Wieczór musiał być dla Jima niezwykle owocny i obfitujący w wielu gości. — Jasne, szefie. Wszystko już załatwione. — Odpowiedział w kwestii wynajęcia lokalu. Podał Alfredowi dokładny adres i pokierował go jak dokładnie tam dojechać wskazując na jeden element szczególny po drodze, który miał mu ułatwić bezpośredni dojazd. Gdy Leneghan wspomniał o tym, że ten ma się zjawić, w jego głosie można było wyczuć, że taka sytuacja jest mu nie na rękę. Musiał trzymać rękę na pulsie w swoim biznesie. — Tak jest. Za niedługo powinienem być na miejscu. Dojazd ode mnie o tej porze powinien mi zająć nie więcej jak dwadzieścia minut. — Dodał. Po krótkiej wymianie zdań i rozłączeniu się przez Alfreda, zajął się tym o co został poproszony. Chwilowe kierownictwo musiał przekazać swemu najbardziej zaufanemu człowiekowi.
Aaron z kolei zaczął odważniej obserwować dwójkę nieznanych mu mężczyzn. Zaczął zdawać sobie sprawę, że badania były tylko przykrywką do czegoś innego. Już chciał zadać Alfredowi serię pytań, ale nie zdążył nawet wydusić słowa kiedy ten przysłowiowo pozbawił go prądu. Wampir mógł w spokoju dojechać na miejsce.


[Kryjówka, West Side]
Ostatecznie Alfred zajechał pod niewielki biurowiec w mniej uczęszczanej części West Side, choć wciąż znajdującej się w okolicy centrum. Jimowi udało się wynająć niewielkie pomieszczenie w jednym z administracyjnych budynków miasta. Miało to swoje minusy i plusy, ale najważniejszą zaletą było to, że po zmroku w tej lokacji praktycznie nikogo nie było. Mało kto lubił siedzieć do nocy pracując za i tak niską pensję.
Calabresi już stał w niezbyt oświetlonym rogu ulicy paląc papierosa. Można było odnieść dość nieprzyjemne wrażenie, że ta okolica jest mało sympatyczna, ale chwilowo nic nie zwiastowało jakichkolwiek kłopotów lub konieczności zmiany planów. Gdy tylko ghul dostrzegł Pierce Arrowa, rzucił papierosa na ulicę i zgasił go butem, a następnie ruszył do samochodu. Widząc na tylnym siedzeniu nieprzytomnego jegomościa od razu zrozumiał jak stoi sprawa i niezwłocznie pomógł Leneghanowi wnieść człowieka idąc jako pierwszy.
Pomieszczenie było dokładnie takie, jakiego życzył sobie Ventrue. Znalazły się w nim wszystkie wymagane elementy — na pewno niektóre z nich zostały załatwione przez Jima, bo chociażby tablica organizacyjna pachniała nowością. Lokal nie miał okien, a skromna lampa niestety dobrze go nie oświetlała. Po prawej stał większy stół z czterema krzesłami, obok niego pod drugą ścianą stało niewielkie biurko z aparatem telefonicznym, a na przeciwległej ścianie wisiała wspomniana już tablica. Nie był to duży pokój, ale na ich potrzeby wystarczający jako baza wypadowa.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

— W takim razie kiepsko trafiliście. Jestem centrystą. — Odparował Howardowi Stoddard. Jego ton głosu sugerował, że może postawili nie na tego konia, co chcieli, a grymas na twarzy — raczej mało przyjazne nastawienie.
— Wright. — Odpowiedział elegancik, ale nie podał mu dłoni. Wszak Morri przedstawił się już jakiś czas temu. Jedynie nieco pochylił się do przodu jakby miał się zaraz rozbujać, ale było to jednorazowe. Wysłuchał co ma do powiedzenia rozmówca, ale patrzył na niego jak na kogoś, kto mówi do niego innym językiem. Freud? Co on mógł wiedzieć o Freudzie, psychologii, emocjach i matematyce w kontekście naukowym? Jego spojrzenie mówiło, że nic. Mimo to, sięgnął za poły marynarki i wyciągnął swoją wizytówkę wręczając ją Spokrewnionemu. — Proszę się odezwać. Wierzę, że jest Pan w stanie w jasny sposób przekazać… — Tu się zawahał jakby nie chciał użyć błędnego albo wręcz nawet obraźliwego słowa. — Swoje spostrzeżenia. — Po czym kiwnął głową i już wyszedł.
Gdy więc Alfred zaczął psychologiczne gierki i wszedł w sferę zastraszania, w pomieszczeniu byli już tylko on, Malkavian i człowiek.
Na początku Stoddard w ogóle nie przejawiał jakkolwiek chętnego do współpracy nastawienia. Albo bardzo go zirytował fakt, że stracił zaufanych i stałych klientów swojej gry albo chciał chociaż w minimalnym stopniu pokazać, że nie jest pionkiem do przesuwania.
To się jednak nie udało.
Człowiek był tylko pyłem na wietrze w porównaniu do wampira. Był nikim. Umysł miał ograniczony i łatwy do zdominowania. Ci, którzy stawiali opór, wcześniej czy później byli łamani. W ten czy inny sposób.
Gdy Alfred kończył swoją wypowiedź, Aaronowi spłynął pot po czole. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji, a co dopiero, że jakiś ważniak będzie go tak traktował.
Nic nie odpowiedział. Bez słowa sprzeciwu ruszył za Leneghanem.
A jeśli o Wrighta chodzi, to już go nie było w pomieszczeniu od dłuższej chwili.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Aaron wysłuchał Alexandra.
Westchnął głośno.
Usiadł na swoim krześle za stolikiem opierając jedną rękę na blacie.
— A więc przerwaliście grę, która potrwałaby może dwie godziny, z powodu badań nad wpływem matematyki i psychologii w stosunku do szczęścia, na gry hazardowe? — Odpowiedział Howardowi. Nie był zadowolony z tego obrotu spraw. Jego kolejny występ tylko pogłębił irytację Stoddarda. Trudno jednak ocenić jak bardzo był zrezygnowany, a jak bardzo zirytowany. — Odpowiem Panu na Pańskie wątpliwości, tu bowiem nie potrzeba żadnych badań. — Wstał i zaczął pakować swoje rzeczy do podręcznej teczki. — Każda gra jest inna. W każdej grze ktoś będzie miał szczęście, a ktoś wygra dzięki swemu umysłowi. Ktoś inny będzie tak dobry w odczytywaniu innych, w emocjach, ruchach i blefach, że także wygra niejedną grę. Nie ma na to odpowiedzi. — Spojrzał na Howarda, a następnie na Alfreda, który wtenczas zajął się Sikoreczką. Ta z kolei posłała Leneghanowi nieśmiały, acz zalotny uśmiech kobiety, która niby to nie wiedziała, że potrafi być tak czarująca. Poczuła przejmujące zimno kiedy wampir dotknął, a następnie ucałował jej dłoń, ale pod wpływem nadnaturalnej zdolności nie poświęciła temu zbyt wiele uwagi skupiając się na innych aspektach. Po wymianie chwilowych uprzejmości żwawo i energicznie ruszyła w stronę Aarona, by odebrać od niego weksel, a następnie wyjść. Na odchodne dotknęła ramienia Alfreda posyłając mu spojrzenie pełne zainteresowania.
O jedną osobę mniej w pokoju.
Żołnierz także ulotnił się chwilę później; przedtem skinął głową Ventrue i odebrał od niego numer telefonu. W pomieszczeniu pozostała już tylko czwórka osób. Jedną z nich był elegancik, który dotąd nie wykazywał żadnych dominujących cech jedynie obserwując wszystko ze znudzeniem. Dotąd sprawiał wrażenie persony mało inteligentnej i flegmatycznej. A jednak rozsiadł się wygodnie na krześle, uśmiechnął nieco kpiąco, złączył opuszki palców obu dłoni w kształt piramidy, spojrzał na obecnych i po raz pierwszy się odezwał.
— Nie zgodzę się z Tobą, Aaronie. Owszem, masz rację. Ciekawi mnie jednak w jaki sposób ci dwaj panowie chcą podjąć analizę. Na jakich podstawach chcą oprzeć wpływ matematyki, psychologii i inteligencji, a na jakich szczęścia. To nie są elementy mierzalne. — Nie zamierzał ruszać się ze swojego miejsca. Wysławiał się w sposób typowy dla współczesnego establishmentu amerykańskiego. Jego aktualne zachowanie także to teraz potwierdzało. — Byłbym zainteresowany udziałem w tym projekcie, a nawet współfinansowaniu go. Pierwej jednak potrzebuję… Czegoś, co rzeczywiście mnie przekona. — Mówił wolno i pewnie siebie. Był chodzącym paradoksem: człowiekiem o silnym, inteligentnym umyśle, ale podatnym na zewnętrzne wpływy. Będąc więc pod wpływem nadnaturalnej siły musiał opuścić pomieszczenie, choć niechętnie.
Stoddard postawił swą teczkę na stoliku.
— Nie. — Padła krótka, aczkolwiek zdecydowana odpowiedź. — Chcę tę umowę zobaczyć tutaj, w tym pomieszczeniu. Skoro przerwaliście mi pracę, to powinniście mieć dokumenty ze sobą.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Istotnie, Alexander początkowo zdawał się być istotą cichą, mało wychylającą się, może nieco zbyt zamkniętą w swoim świecie i własnych racjach. Jego występ jednakże był bezsprzecznym dowodem na to, że miał swoje zalety — wystarczył mu jedynie odpowiedni moment, odpowiedni impuls, by je wyeksponować.
Teraz jednak przyszedł czas na Alfreda.
Dzięki nieśmiertelnikom i salucie udało mu się całkowicie zdobyć uwagę żołnierza. Ten bowiem również mu zasalutował, natychmiast się prostując. Nawet nie patrzył bezpośrednio na jego nieśmiertelniki. — Sierżant Haynes.* — Dopiero gdy wampir nazywający siebie Milligan skończył salut, mężczyzna opuścił dłoń i rozluźnił się, jakby ten niewymownie powiedział “spocznij”. — Myślę, że wszyscy rozumiemy tę sytuację, Komandorze Milligan. Znaleźliśmy się jednak w sytuacji patowej… Wielu z nas poświęciło swój czas i fundusze, by pojawić się tutaj o określonej porze. Komandor wybaczy, lecz rozgrywka, która miała się rozegrać, jest jedną z przygotowujących do zbliżającego się turnieju pokerowego. — Wyjaśnił Haynes. Europejczyk aż prychnął pod nosem z irytacją. Sikoreczka zaczęła zalotnie spoglądać w stronę Leneghana, a elegancik z pewną dozą zaciekawienia.
— Pan Aaron, owszem, podjął decyzję. Proszę jednak nie zakładać, że zapałał do Państwa jakąkolwiek sympatią. Wtargnęliście Państwo bez żadnego uprzedzenia i zrewidowaliście plany zebranych tutaj osób. — To był głos Stoddarda. Haynes chwilowo się wycofał siadając na swoim miejscu.
To wszystko, dzięki użytym siłom perswazji, autorytetu, charyzmy, zachwytu i innym nadprzyrodzonym aspektom wydawało się bardzo pokręcone. Zwłaszcza kiedy sikoreczka zaczęła się uśmiechać niejednoznacznie i podeszła do Alfreda; w jej oczach można było dostrzec błysk zachwytu jego osobą. — Jestem Mary. — Przedstawiła się spuszczając wzrok. Cóż, na pewno można powiedzieć, że we flircie była mistrzynią. Gdyby tylko priorytety były inne… Spojrzenie elegancika nie zmieniło się ani trochę. Wciąż patrzył na niego z zainteresowaniem i uznaniem, aczkolwiek w przeciwieństwie do kobiety nie starał się zwrócić na siebie uwagi w aż tak bezpośredni sposób. Zachwyt zadziałał, choć czy można powiedzieć, że na te osoby i w sposób, którego oczekiwał Spokrewniony?
Europejczyk się wkurwił.
— To moja ostatnia gra z tobą, Stoddard. — Wstał i stanął przed Aaronem kładąc ręce na biodrach jednocześnie odgarniając do tyłu poły marynarki. Jego głos sugerował, że nie podoba mu się sposób, w jaki to wszystko zostało załatwione. — Oddaj moje wpisowe. Z nawiązką. Nie tak się umawialiśmy. — Za nim pojawił się ekscentryczny gość z wykałaczką, który wypluł ją z ust zastępując papierosem. Wyciągnął zapalniczkę i jakby nigdy nic, zapalił sobie. — Swoje również poproszę. — Dodał. Można było dostrzec w nim charakterologiczną zmianę: nagle stał się poważny, przestał pajacować, a co najważniejsze: jego ton głosu przestał mieć zabawowe nuty.
Aaron głośno wypuścił powietrze. Nieco z irytacją. Właśnie stracił jednego z graczy, a każdy gracz to dla niego dodatkowy pieniądz. Niemniej, bez słowa wręczył im weksle. Gdy obaj wychodzili, Europejczyk celowo uderzył ramieniem w ramię Alfreda.
— Państwa również poproszę do mnie. — Powiedział do pozostałej w pomieszczeniu trójki. Haynes wstał i odebrał od niego kwit, a następnie skinieniem głowy podziękował i wyszedł.
Zostali już tylko dwaj Kainici, Aaron i dwójka śmiertelników, na których wciąż działała nadnaturalna siła. Oczekiwali.

* — Gunnery Sergeant — Sierżant artyleryjski

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Początkowo wyglądało na to, że panowie będą musieli tym razem odpuścić i poczekać tych kilka godzin aż gra się zakończy. Dla Spokrewnionych to niewiele czasu w obliczu wieczności jaka się przed nimi rysowała. Były jednak sytuacje niecierpiące zwłoki, jak na przykład zaginięcie Ghula, którego dni mogły być już niedługo policzone. Być może właśnie to skłoniło Howarda do występu. Jegomość z wykałaczką poczuł się urażony kiedy Alexander nie odpowiedział na jego powitanie, co zresztą dał wyraźny wyraz groteskowo opuszczając dłoń i robiąc minę człowieka wielce niepocieszonego. Nie miał jednak zamiaru mu się naprzykrzać — szczególnie, że Morri skradł teraz całe show.
Aaron słuchał go spokojnie i cierpliwie. Na początku jego poza i spojrzenie mówiły, że chce dać mu się wygadać i swoje wypowiedzieć, ale z biegiem czasu słowa wampira coraz bardziej do niego przemawiały. Pozostałe osoby w sali również jęły słuchać doktora. Sikoreczka zachichotała z rozbawieniem, elegancik, zwróciwszy nań uwagę, patrzył znudzonym wzrokiem jakby mając w rzyci to, co ma do powiedzenia i chcąc już po prostu zacząć grę. Europejczyk poruszył się nieznacznie, a rytm wystukiwany w blat stołu przybrał na sile i częstotliwości; najwyraźniej był bardzo zirytowany. Dodatkowo jego prawa noga zaczęła rytmicznie drgać. Obserwator zauważyłby, że osobnik jest wyraźnie niezadowolony z obrotu sytuacji. Mężczyzna z wykałaczką miał iście rozbawiony wyraz twarzy i przekładał wykałaczkę to na prawą, to na lewą stronę ust. Żołnierz wydawał się wyjątkowo spięty; siedział na krześle niczym struna.
Gdy zaś wyciągnął plik banknotów, Stoddard uniósł jedną brew ku górze, a żołnierz, który w międzyczasie się poderwał najpewniej chcąc uczynić coś siłowego, aż dostał w twarz plikiem. Zirytowany wyrwał mu je z ręki i rzucił na podłogę depcząc. Gospodarz aż się oburzył na to wydarzenie i spojrzeniem nakazał mężczyźnie przystopować. Posługiwano się przede wszystkim wekslami, mało kto miał przy sobie gotówkę. A już na pewno nikt zdrowy na umyśle nie machałby komuś kasą przed nosem, szczególnie jeszcze w tak ostentacyjny sposób. Ten incydent nie przeszkodził jednak Kainicie w kontynuowaniu swego słowotoku.
Leneghan mógł się zastanawiać czy to właśnie taka była przypadłość Malkaviana… Niespodziewanie pojawiający się fanatyczny zapał — w gestach, mimice, słowach, mowie ciała, a nawet tonie głosu.
Skończywszy swój wywód, spotkał się z żywą reakcją dookoła. Najgłośniej wyraził ją mężczyzna z wykałaczką teatralnie wstając od stołu i klaskając w dłonie. — Świetny występ, doktorku! Gdzie żeś się tego nauczył?! — Nietrudno było zgadnąć, że raczej nie mówił z aprobatą.
Aaron westchnął.
— Dobrze. Niech Panom będzie. — Odpowiedział, zrezygnowanym ruchem rozkładając ręce. Nie sądził, by była tu mowa o jakichś wielkich pieniądzach, ale sam fakt, że Morri je przy sobie miał świadczył o tym, że istniała cień szansy na faktyczny zarobek. — Proszę Pańs… — Zwrócił się do uczestników, ale przerwał mu Europejczyk. — Nie przyszliśmy tu wysłuchiwać dyrdymałów jakiegoś gogusia. Zaczynajmy grę, Aaron. Jestem już wkurwiony wtargnięciem dwójki tych pojebańców. — Elegancik po wysłuchaniu tych słów kiwnął głową z aprobatą. — Właśnie, zaczynajmy! — Dodał facet z wykałaczką. Kobieta wydawała się jedynie zaciekawiona całą sytuacją, jakby to wszystko było dla niej jedynie atrakcją. Żołnierz znów wstał i znalazł się między Morrim, a Aaronem.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Wbrew pozorom każda informacja była przydatna. Nie w każdym miejscu i czasie, ale jednak każda miała swoją cenę… Wystarczyło tylko zrobić z niej odpowiedni użytek. Sprytnie ją wykorzystać lub sprawić, by była na korzyść.
Podczas gdy Alfred skupił się na aspekcie socjalnym i nawiązaniu kontaktu, Alexander poczynił obserwacje. Nieduże pomieszczenie, w którym było właściwie tylko to, co najistotniejsze: stół do pokera i niewielki stolik Aarona oraz krzesła. Główne światło padało na stół i to na nim skupiał się wzrok po wejściu do pokoju. Przy stole siedziało czterech graczy — ostatnie wolne miejsce należało do łysego mężczyzny, który jeszcze nie zdążył się usadowić. Karty na stole były nowe, co miało zmniejszyć ryzyko podmian czy blefu. Każdy z graczy miał określoną, startową ilość żetonów. Na ścianach nie było żadnych obrazów ani innych ozdób. W pomieszczeniu próżno szukać także wieszaków czy stojaka na odzienie wierzchnie, Alexander mógł więc przypuszczać, że gracze zostawili okrycia w szatni przed salą.
To, co mogło Morriego najbardziej zdziwić, to charakterystyczny jegomość z wykałaczką w ustach. Gdy tylko zauważył Howarda, uśmiechnął się nieco zgryźliwie i machnął do niego ręką, a następnie odchylił się na krześle obserwując dwóch Spokrewnionych. Drugą osobą była kobieta. Zdecydowanie nazbyt ekstrawagancka jak na współczesne czasy. Elegancka i dystyngowana, może nieco zbyt bardzo zmanieryzowana. Gdyby na nią spojrzeć poza kasynem, to możnaby pomyśleć, że jest płochliwą sikoreczką. Twarz trzeciego gracza przypominała raczej człowieka z chłodnej Europy Zachodniej. Siedział w dużym rozkroku, z jedną ręką w kieszeni, drugą na stole, wystukując sobie znany rytm. Wydawał się być mocno zamyślony i niezainteresowany tym, co się dzieje wokół niego. Czwartym mężczyzną okazał się być typowy bogacz z Central lub West Side’u. Miał ciemny, idealnie skrojony garnitur. Zdawał się zainteresowany kobietą siedzącą naprzeciwko niego. Trudno jednak wywnioskować czy próbował z nią flirtować czy tylko odwrócić uwagę od samej gry. Chyba nawet nie zauważył wejścia dwójki “nadmiarowych” gości. Co innego kobieta, która zwróciła ku nim swe zielone ślepia.
Aaron Stoddard. To on tutaj był w centrum uwagi Spokrewnionych. Gdy Leneghan wypowiedział swe słowa, piąty z graczy właśnie się odwracał i już miał zasiąść przy stole. Zachowywał się jak ktoś, kto właśnie stoi na w żołnierskiej pozycji gotowej do ataku lub obrony. Obserwował. Słuchał. Po jego twarzy, dobrze zbudowanym ciele i spojrzeniu można było odnieść wrażenie: lepiej z nim nie zadzierać. Trudno jednak powiedzieć czy wyczuł jakieś zagrożenie czy jest to jednak jego typowa postawa, tak dobrze zresztą Alfredowi znana.
Nikt się z nimi nie przywitał. Jedynie ucichły jakiekolwiek rozmowy. Gdy ten z wykałaczką usłyszał z czym przychodzą do Stoddarda, zaśmiał się w głos, a stojący żołnierzyk zdecydował się usiąść na swoim miejscu. Niemniej, wciąż nie spuszczał z nich wzroku jakby jego zdaniem coś tutaj nie pasowało.
Aaron się odezwał.
— To, że rozgrywka się jeszcze nie zaczęła nie znaczy, iż nie mam co robić. — Odpowiedział surowym, nieco ochrypłym tonem kogoś, kto co najmniej połowę swego życia palił. — Mnie natomiast nie interesują jakiekolwiek projekty badawcze. — Dodał. Wstał ze swego krzesła, ale się od niego nie oddalił. Oparł opuszki palców o blat i pochylił się. Mogli się teraz dokładnie przyjrzeć jego surowej, podstarzałej facjacie. — Takie rzeczy mogą poczekać aż rozgrywka się skończy. Państwa obecność będzie jedynie rozpraszać i mnie, i graczy. Proszę poczekać na zewnątrz.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Alexander pomiędzy ruchami w grze miał okazję dokładnie przyjrzeć się swoim współgraczom. Spojrzenie na fryzurę niewiele mu dało, jeśli chodzi o kwestię stanu cywilnego. Co innego gdyby spojrzał na ręce kobiety. O tym, że należała do bogatszej części Chicago świadczyła już sama obecność w tym miejscu. Jeśli zaś mowa o tym charakterystycznym, nieco narwanym gościu, to ten się nieco zraził słysząc jego zimny i pretensjonalny ton głosu. Ale po jego słowach zaśmiał się w głos.
— Szczęście głupiego, jak to mówią. — Odparł z lekkim, ironicznym uniesieniem jednej wargi. — Pograsz tu trochę i sam się przekonasz, że matematyka to tylko połowa sukcesu. — Już miał się odwrócić na pięcie, ale zatrzymał się w połowie i spojrzał na Howarda. — Wiesz, dam ci dobrą wskazówkę. Gdybyś tylko się przyjrzał, wiedziałbyś, że ta dwójka — Wskazał palcem kobietę i mężczyznę, którzy stali kawałek dalej od nich, ale wciąż widoczni — oddała Ci wygraną. To wprawni gracze. Wiedzą co robią. — Puścił mu oczko, przerzucił wykałaczkę na drugą stronę ust i zniknął w tłumie zostawiając Alexandra. Kobieta, której się wcześniej ukłonił, odwzajemniła jego gest lekkim pochyleniem głowy i pozostała przy stole. Wszak gra nie musiała rozgrywać się z tymi samymi osobami.

— Carl Colbert. C. C. — Ochroniarz uniósł jedną brew ku górze w zdziwieniu. Widocznie zdało mu się wiedzą na tyle powszechną, że jego pytanie było dlań nietypowe. A gdy Leneghan spojrzał na fotografie to mógł na kilku z nich dostrzec Colberta — zarówno w grupie innych poważanych person, jak i jego własny portret. Był to podstarzały jegomość z fajką, nieco grubawy, lecz nie otyły. Ubierał się tak, że skutecznie maskował swoją tuszę, a ponadto ze stylem. W dodatku miał dość charakterystycznego, ciemnego, lekko podkręconego wąsa. Nie musiał dopytywać goryla czy to on, choć oczywiście uzyskał twierdzącą odpowiedź. Na dwóch zdjęciach podpisanych jako chicagowskie turnieje pokerowe w 1919 r. i 1918 r. mógł również dostrzec Stoddarda — niewysokiego, wychudzonego mężczyznę bez brody, w nieco za dużym garniturze. Obok niego stał Marcus Mutton — bardzo elegancki, z fajką, z jedną ręką w kieszeni spodni. Jakby się przyjrzeć, to miał bardzo inteligentne spojrzenie człowieka, który wie, że jest ponad innymi. Oprócz nich na zdjęciach Alfred mógł dostrzec również inne, ważne persony — polityków i biznesmenów związanych z Palace Casino. — W porządku. Będę tu na Pana czekał. — Mężczyzna skinął mu głową i wrócił do swojej pracy.
Alfredowi niełatwo było wytypować osoby o typowo irlandzkich twarzach, ale obracając się w przestępczym światku wiedział na jakie cechy patrzeć gdy chciał z dużym prawdopodobieństwem określić czy to ktoś z podziemia. Dlatego też udało mu się dostrzec aż cztery osoby. Jednego mężczyznę przy barze sączącego whisky, najpewniej irlandzką, drugiego przy automatach z zacięciem próbującego coś wygrać, a trzeciego i czwartego wśród tłumu rozmawiających między sobą. Ostatni dwaj sprawiali wrażenie jakoby się znali, co do pozostałej dwójki ciężko było to określić.

Dzięki tym obserwacjom miał już znaczną ilość informacji, które mógł wykorzystać zarówno przy zbliżającej się rozmowie z Alexandrem, jak i ze Stoddardem.
Leneghan tylko potwierdził słowa narwanego hazardzisty co do wygranej.

Ostatecznie obaj panowie udali się do ochroniarza, z którym niedawno rozmawiał Alfred. Po wzajemnym porozumieniu ten zaprowadził ich do jednego z prywatnych pomieszczeń. Zanim jednak ich wpuścił, wykonał zatrzymujący gest ręką. Spojrzał na zegarek.
— Aaron za osiem minut powinien rozpocząć partię pokera. Teraz najpewniej wszyscy zasiadają do stołu, a jeśli jeszcze tego nie uczynili, to przekazują Stoddardowi wpisowe. — Nacisnął klamkę, po czym wpuścił ich, a następnie oddalił się z powrotem na miejsce warty.
Pomieszczenie było nieco przyciemnione — główne światło padało z lampy nad stołem. Z tyłu w rogu, przy niewielkim stoliku, siedział Aaron, któremu Leneghan mógł się bliżej przyjrzeć mając na względzie fotografię. Obaj Spokrewnieni jednakże bez trudu mogli go poznać — na jego miejscu bowiem nie siedziałby nikt inny. Przyjmował właśnie duży plik banknotów od jakiegoś niskiego, łysego mężczyzny. Pozostali gracze zdawali się już przybyć, bo wszystkie miejsca poza jednym były zajęte.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Alexander bez mała dał się porwać uczuciu jakie odczuwają gracze. Pod analitycznym umysłem skrywało się również poczucie adrenaliny. Wygra? Nie wygra? A jeśli tak, to jak bardzo pomylił się w swoich obserwacjach i obliczeniach?
A jednak te krótkie momenty podczas gry, te krótkie chwile kiedy podejmował decyzje w oparciu o matematykę i obserwację swoich współgraczy, decydowały o tym czy ostatecznie uda mu się wygrać. Wystarczył jeden błąd podczas którejś tury, by zaprzepaścił swoją szansę na wygraną. Poker rządził się swoimi prawami. Podjudzano, blefowano i próbowano wyprowadzić z równowagi przeciwnika tylko po to, by ten się podłożył.
O dziwo jednak, to nie krupier podpuszczał ich najbardziej. W grupie Alexandra było dwóch graczy, który porozumiewali się między sobą swymi ukrytymi gestami i nieznacznymi ruchami dając sobie wzajemnie znać o stanie kart. Przy tym nie zwracali na siebie uwagi ani nie wymieniali się znaczącymi spojrzeniami. Alexander z każdą turą upewniał się, że są to doświadczeni gracze, którzy współpracują, by sięgnąć po wygraną. Trzecim osobnikiem przy stole był nieco znerwicowany, trzymający w ustach wykałaczkę ekscentryczny jegomość. Albo był świetnym aktorem albo naprawdę nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu. Jego niespokojne zachowanie nieznacznie udzielało się również innym. Ostatnią personą przy stole była kobieta. Bardzo elegancka, dystyngowana, paląca papierosa poprzez cygaretniczkę, nie wdająca się w jakiekolwiek dyskusje. Skupiona na grze, bacznie obserwująca swoich chwilowych towarzyszy. Walka o wygraną była zaciekła, ale kulturalna. Żaden z graczy nie zamierzał odpuszczać drugiemu.
A jednak, gdy gra dobiegła końca i wszyscy wyłożyli na stół swoje karty, niespokojny jegomość walnął pięścią w stół, ale się nie rzucał. Ot, taki miał sposób bycia.
— Gratulacje, stary! — Wykrzyknął do Alexandra z uśmiechem na gębie. — Chyba jesteś tu nowy, bo nigdy cię nie widziałem. Szczęście nowicjusza, co? — Zaśmiał się ochryple. Dama nie zareagowała, lecz wbiła w Howarda swoje czujne, kocie oczy pykając z fajki. Z kolei pozostała dwójka grzecznie podziękowała za grę. Krupier przesunął wszystkie żetony w stronę Morriego bez żadnego uśmiechu, gestu czy innego wyrazu twarzy, który mógłby cokolwiek oznaczać. Ot, jedna z wielu gier tej nocy, przy której asystował.
Alexander Howard wygrał bardzo dużą kwotę nowych, świeżutkich dolarów. Mógł się teraz ze swoimi żetonami udać albo do kolejnej gry albo do kantoru celem wymiany na pieniądz… Decyzja należała do nieumarłego.

Gdy Alexander zajmował się tą przyjemniejszą częścią zadania, Alfred musiał nawiązać kontakt z jednym z goryli tego przybytku. Początkowo ten nawet na niego nie patrzył wodząc wzrokiem po pomieszczeniu i robiąc to, co do niego należało. Gdy ten podał mu rękę, tylko zerknął ukradkiem i nawet się nie poruszył. Stał w lekkim rozkroku, z jedną ręką trzymającą nadgarstek drugiej. Wyglądał tak, jakby miał już do czynienia z takimi ludźmi i miał pewność, że ten zaraz sobie pójdzie widząc, że się go zwyczajnie olewa.
— Panie Milligan, nie jestem tutaj chłopcem na posyłki. Proszę zapytać obsługi. — Odpowiedział nieco szorstko w tym momencie jednak spoglądając bezpośrednio w oczy Alfreda. Początkowo nie było widać w nim jakiekolwiek zmiany, która sugerowałaby, że hipnoza mogła się udać. Dopiero po wysłuchaniu tego, co się do niego mówi, Goryl poruszył się nieznacznie. Chrząknął.
— Panie Milligan, Pan Stoddard nie jest tu żadnym właścicielem. Aaron ma jedynie zezwolenie na organizowanie w Palace Casino rozgrywek pokera za zamkniętymi drzwiami. — Odpowiedział początkowo zmieszany. W pierwszej chwili nie skojarzył o kogo chodzi wampirowi. Jego uwaga skupiła się bezpośrednio na Spokrewnionym. Zupełnie jakby jego podejście do Alfreda zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie wspominając już o zmianie aury wokół nich… Ochroniarz zamiast być nieprzyjemnym i niechętnie nastawionym, nagle stał się wobec niego bardzo sympatyczny i przyjazny. — Mogę Pana zaprowadzić zarówno do Pana Stoddarda, jak i do właściciela. O ile ten oczywiście dzisiaj jest… Aaron, szczęściem, organizuje dziś jedną z rozgrywek. Jaka jest Pana decyzja?

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Meredith de Vress Braga
Chłopaka aż przeszedł dreszcz. Nie spodziewał się, że stojąca obok niego kobieta zechce podjąć z nim rozmowę. A już na pewno nie spodziewał się zainteresowania z jej strony. Gdy więc Meredith mu odpowiedziała, uśmiechnął się szeroko zachęcony do konwersacji.
— O Kleopatrze chyba każdy słyszał. — Młodzieniec wyprostował się i omiótł ją spojrzeniem z góry do dołu raz jeszcze. — Pani by mogła za nią uchodzić. — Zaśmiał się zarzucając tym komplementem, chociaż najprawdopodobniej widział jedynie kilka portretów Kleopatry, których raczej nie pamiętał dobrze. — Opowiedziałaby mi Pani o niej? Jest chyba najsłynniejszą kobietą Starożytnego Egiptu, a tak niewiele o niej wiem… — Poprosił. Po chwili jednak dygnął, przełożył kieliszek z prawej ręki do lewej i ukłonił się nieznacznie. — Bardzo Panią przepraszam, nie przedstawiłem się. Nazywam się Jonah.

Diana Harper
Louvenia zaśmiała się rozbrajająco. Oczywiście, że ją pamiętała. Diana jak każdy Spokrewniony była bardzo charakterystyczną personą, nie wspominając już o tym, że w dodatku nową — a to się za często nie zdarza.
— Mi Panią również. Bardzo się cieszę, że mamy okazję porozmawiać i wymienić się czymś więcej niż krótkim powitaniem. — Odparła z uśmiechem. Do Diany odnosiła się z wyraźną sympatią. Trudno jednak powiedzieć z czego to wynikało. Być może Harper posiadała cechy, które w sobie widziała Louvenia?
— Och, bardzo Pani dziękuję. Cieszę się, że mój występ się Pani spodobał. To bardzo podnosi na duchu. Czasem nawet artysta potrzebuje zachęty. — Mrugnęła porozumiewawczo. Nie mówiła tego tonem, który sugerowałby, że chciałaby więcej pochwał. W żadnym wypadku. Powiedzieć jednak szczery komplement Toreadorowi — trudno, by tego nie docenił. — A Pani? Posiada jakieś artystyczne zacięcie? — Spytała, a w jej głosie nie było żadnej ukrytej treści. ot, zwykła ciekawość.
— Och, Panno Harper. Proszę być swobodną i się nie denerwować. Zauważyłam, że nie czuje się Pani tutaj pewnie, więc pomyślałam, że do Pani dołączę. W znanym towarzystwie wszak raźniej. — Odpowiedziała z uśmiechem.

Bella G. Jones
— Rozumiem. Mam nadzieję, że nie będzie Pani przeszkadzało, jeśli zapalę…? — Zapytał z uśmiechem. Jeśli by poprosiła o niepalenie, wówczas schowałby papierosa do papierośnicy. Jeśli jednak nie dała mu żadnych przeciwwskazań, zapalił go zapałką. Zaciągnął się z nieukrywaną tęsknotą za tym szczególnym uczuciem. Wypuścił z ust chmurę dymu, zza której skrywał się uśmiech. Działania Belli skutecznie dawały iluzję jakoby była człowiekiem.
Mężczyzna zaśmiał się w głos słysząc, że wyśpiewywana przez nią melodia była kolędą. — Może to Panią zdziwi, ale nie znam kolęd. Słyszałem gdzieniegdzie w radiu niektóre piosenki, jednak nigdy nie zwróciłem na nie szczególnej uwagi. — Bella przyuważyć mogła, że w żadnym razie to go nie speszyło. Wszak nie można być alfą i omegą. — Mrok fascynuje wielu z nas… Ostatnie zainteresowania seansami spirytystycznymi tylko to potwierdza. Uważam, że to bajki dla naiwnych, choć niektórzy moi znajomi upatrują w nich świetną odskocznię od dnia codziennego.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Kasyna nie były dla każdego. W takich jak Palace Casino można było znaleźć więcej roztropnych jednostek — przede wszystkim dlatego, że bogatsi mieli znacznie więcej do stracenia. Nie tylko pieniądze, ale niekiedy również nawet reputację i status społeczny. Plotki wśród socjety roznosiły się bardzo szybko, a zainteresowani, przy odpowiednich krokach, mogli od razu się zorientować, że ten czy tamten popadł w długi lub właśnie się zadłużył na bardzo wysoką kwotę. To odstraszało potencjalnych inwestorów i partnerów biznesowych. Tutaj Alexander Howard i Alfred mogli się spodziewać większej kultury i obyczajności.
Wszystko to było jednak ułudą. Pod płaszczem klasy ludzie przejawiali nawet najbardziej zwierzęce cechy.
Alfred doskonale o tym wiedział. Jako dawny bywalec takich miejsc potrafił wyczuć kto po co tu przyszedł. Który osobnik właśnie próbował odratować swój majątek, a który był tu tylko raz na jakiś czas celem zabawienia się w doborowym towarzystwie. Znane mu typowe podjudzanie przez podstawionych graczy tutaj nie miało miejsca; w Palace Casino dochodziło do bardziej wyrafinowanych sztuczek mających zwieść i wyrwać z rąk graczy fortuny. Tutaj krupierzy byli szkoleni w wysublimowanych sposobach oszustwa — nic bezpośredniego, lecz mającego na celu zwiedzenie nawet najbardziej doświadczonego bywalca. Nie wspominając o luksusowych prostytutkach, których zadaniem było nie tylko uwiedzenie klienta, ale również dotrzymanie mu towarzystwa i dopingowanie podczas gry, by potem wydobyć kolejne banknoty podczas cielesnych uciech.
Wszystko to było dobrze przemyślanie.
Co innego jednak Alexander, który w takich miejscach nie bywał i nie znał ich specyfiki ani charakterów przebywających tu ludzi. Gdyby nie zawodowa obecność być może miałby chwilę czasu, by przyjrzeć się różnym osobom, a nawet rozwikłać ich potrzeby. Nie wspominając już o ukrytych zamiarach nie tylko gości, ale także krupierów. Jedyne co dostrzegł to bardzo eleganckie towarzystwo — kobiety ubrane w atłasowe i jedwabne suknie, z futrami i drogimi klejnotami oraz mężczyzn w skrojonych na miarę garniturach. Jedni nosili się klasycznie, w stonowanych kolorach, starając się nie rzucać w oczy, ale było również kilku mężczyzn mających na sobie barwy zwracające uwagę — czerwony, jasnoniebieski czy jasnoróżowy. Nie zaobserwował również żadnych symboli czy zagadek. Kasyno nie było miejscem nauki i jego światły umysł nie dowiedziałby się tu niczego pożytecznego naukowo.
Alexander Howard po tych obserwacjach zdał sobie sprawę, że jedyną rzeczą jaka tutaj nie pasuje, był on sam.
Obaj Spokrewnieni przyszli tu jednak po coś innego niż oglądanie towarzystwa i granie. Mogli oczywiście w ramach odwrócenia uwagi spróbować swych sił w pokera czy dość prostą matematycznie karciankę 21 lub ruletkę opartą na szczęściu, lecz w tym momencie było to zbyteczne.
Musieli się skupić na odnalezieniu Stoddarda, który zgodnie z tym, co mówił Alfred, był właścicielem kasyna. W tym celu mogli zapytać lawirującą między gośćmi obsługę Palace Casino — poznać ich mogli po uniformach — lub barmana oficjalnie serwującego bezalkoholowe napoje i przekąski typu orzeszki. Na sali, niedaleko wejścia, za niewielką ladą zabezpieczoną szybą stał też mężczyzna, który wydawał żetony, a także je odbierał wymieniając niektóre z nich na gotówkę. Ostatecznie mogli podejść do jednego z kilku ochroniarzy stojących w newralgicznych punktach pod ścianą, ale nie wyglądali na chętnych do rozmowy. Ich zadaniem wszakże nie było zabawianie klienteli.
Życie w kasynie dzisiejszego dnia tętniło pełną parą.

Re: Zaginiony Ghul (I)

To prawda, Palace Casino znajdowało się w Lower West Side. To prawda też, że dzielnica ta była zdominowana przez Włochów. Jim w żadnym wypadku nie kłamał i chcąc nie chcąc musiał pogłębić niezadowolenie swego Pana. Zgodnie z tym, co usłyszał w swojej restauracji i jakie posiadał informacje w jego ocenie kasyno bezsprzecznie było pod wpływem Irlandczyków. Nieomal tu splunął na ziemię w myślach mówiąc “Iroli”, ale przed Leneghanem musiał zachować względną kulturę, toteż się powstrzymał.
Calabresi wysłuchał polecenia Alfreda, a następnie dopytał o kwestię dzielnicy — czy miało to być North Side czy jednak inna okolica oraz czy były jakieś niepożądane miejsca. Upewnił się także czy Alfred nie ma konkretniejszych wymagań co do lokalu — jakiej ma być wielkości, jakie ewentualnie rzeczy mają się w nim znaleźć, czy potrzeba pomieszczenia bardziej nie rzucającego się w oczy czy jednak mają być jakieś wygody. Tym samym chciał się wykazać kompetencją przed Ventrue. W kwestii dalszych instrukcji jedynie skinął głową, że przyjął je do wiadomości oraz, że wykona polecenie.

I Alexander Howard i Alfred Leneghan do tematu Zaginiony Ghul (II)

Zaginiony Ghul (II)

Palace Casino
z tematu Zaginiony Ghul (I)

Po przesłuchaniu oraz nakazaniu zdobycia informacji i lokalu przez ghula Alfreda Leneghana, Jima Calabresiego, panowie Leneghan i Morri udali się do jednego z największych kasyn w Lower West Side — Palace Casino. Nazwa miejsca mogłaby być mniej patetyczna, ale bezsprzecznie było to jedno z niewielu większych, bogatszych i bardziej renomowanych kasyn w Chicago. Zawdzięczało to przede wszystkim lokalizacji oraz faktu, że kasyno nie było tylko częścią budynku — nad nim znajdował się również hotel. Żywo oświetlone już z daleka zwracało na siebie uwagę, choć trudno powiedzieć czy słusznie. Trudno byłoby jednak obojętnie przejść od budynku.
Gdy tylko Alfred i Alexander przekroczyli próg ich oczom ukazał się tylko niewielki skrawek bogactwa jaki ten lokal mógł skrywać. Pierwszą rzeczą jaką mogli zrobić było przekazanie okrycia w szatni. Rolę szatniarza pełnił niezbyt wysoki, ale muskularny murzyn w mundurze obsługi kasyna. Pozostawienie odzienia było bezpłatne. Dalej już jednak nie było tak kolorowo, bowiem drugą rzeczą — tutaj już niestety musieli — uczynić, była opłata wpisowego od osoby. Sto pięćdziesiąt dolarów — dla Spokrewnionych nie powinna to być wielka kwota, jednak dla przeciętnego mieszkańca Chicago to co najwyżej połowa, a niekiedy nawet i jedna trzecia rocznych dochodów.
Za nimi w kolejce ustawiła się para — rozchichotana blondynka o kremowej sukience z białym futerkiem oraz przewyższający wzrostem Alexandra mężczyzna, który nawet nie zwrócił na nich uwagi będąc absolutnie skupionym na swej towarzyszce. Po jego zachowaniu bezsprzecznie można było odnieść wrażenie, że najpewniej zechce ją potem zabrać do pokoju hotelowego.

____________________________________
Kolejność wątków | 
  1. Oferta współpracy [West Side, początek lutego 1920 r.]
  2. Rozmowa Alfreda Leneghana & Thomasa Akwrighta [West Side, początek lutego 1920 r.]
  3. Rozmowa w Elizjum --> Ostatni post w rozmowie - Alfred Leneghan & Alexander Howard Morri & Diana Harper & Bella G. Jones [West Side, początek lutego 1920 r.]
  4. Przejażdżka po West Side - Alexander Howard Morri & Alfred Leneghan [West Side, początek lutego 1920 r.]
  5. Przed wyruszeniem na śledztwo należy zebrać drużynę [West Side, początek lutego 1920 r.]
  6. Elizjum: Bella G. Jones & Diana Harper [West Side, początek lutego 1920 r.]
  7. Zaginiony Ghul (I) [North Side, początek lutego 1920 r.]
  8. Poszukiwania Sashy Mutton na przyjęciu u Belmonte - Koniec poszukiwań - Alfred Leneghan [West Side, końcówka lutego 1920 r.]

Wyszukiwanie zaawansowane