Znaleziono 19 wyników

Re: Polowanie na Wilki (IV)

Agenci ewentualnie zdawali się wiedzieć o wiele więcej na temat dwójki Spokrewnionych niż vice versa, zwłaszcza patrząc na to jak Agent Thompson operował przestrzenią pomiędzy sobą a Marcusem. Ten człowiek mimo trzymania swojej maski dobrze, delikatnie zaczął już błyszczeć od paru kropel potu na swojej twarzy gdy atmosfera zgęstniała aż nadto w momencie zatrzymania się Noah przy swoim koledze. Sam Agent Doe był jednak niewzruszony, do tego stopnia że sam Marcus mógł spokojnie zauważyć nieludzką statykę jaka otaczała każdy gest mężczyzny. Parias przywołują dyscyplinę Nadwrażliwości bez problemu dostrzegł aure otaczająca Agenta Doe, która z początku wydawała się równie nudna co reszta jego szarego wizerunku. Podobnie jednak jak w przypadku poprzednich obserwacji, czy to z kwestii bystrego zmysłu czy zwykłego szczęścia, Noah zrozumiał że nigdy wcześniej nie widział tak pięknego i stabilnego blasku koloru błękitnego, spokojnego nieba jak u tego mężczyzny - co gorzej, miał jakieś dziwne wrażenie że sam Agent zrozumiał co wampir widział. - Myśle że opieka nad Panem Smithem powinna być najbardziej istotnym dla Panów najbliższych nocy. To jest moment gdy odchodzicie i składacie raport swoim szefom, zamiast wywoływać konflikt którego nikt z Was nie chce. - Agent Doe pozostawał niewzruszony, co było tylko wyraźniejsze w kontraście do jego towarzysza. - Jeśli będziecie chcieli nawiązać lepszą współpracę, porozmawiamy na komendzie gdy dostarczycie Pana Smitha. -

Re: Polowanie na Wilki (IV)

Dla dwójki spokrewnionych nie było niczym nowym ukrywanie swoich prawdziwych celów, działań jak i natury. Oboje bez większego problemu odczytali scenę jaką należało przedstawić mężczyznom w ciemnych garniturach i każdy z nich odgrywał swoją rolę bez większego potknięcia. Parias skupił swoją uwagę na dwójce agentów - ten który krył dłoń pod płaszczem i zdawał się być o wiele bardziej śmiały niż jego kolega był całkiem porządnie zbudowany pod ciężkim krojem. Musiał mieć ponad czterdziestkę i oceniając po tym jak potrafił ograniczyć nerwowy tik kiedy w ich stronę został wystawiony rewolwer, musiał siedzieć w fachu większość swojego życia i z pewnością wiele przeżyć, biorąc pod uwagę wyraźne choć drobne blizny na jego twarzy. Drugi agent - Pan Doe był w przeciwności do swojego towarzysza całkowicie pozbawiony widocznego animuszu. Brak jakiejkolwiek śmiałości niemalże boleśnie mieszał się z nudnym wyrazem twarzy, absolutnie pozbawioną agresji i pewności siebie postawą i pospolitymi rysami twarzy. Dopiero gdy Parias skupił uwagę na oczach agenta, poczuł ukłucie chłodnej, przerażającej świadomości. Ten mężczyzna nie był szarą myszką za plecami swojego kolegi, a dłoń z papierosem nie służy do ograniczenia nerwowego napięcia towarzyszącemu tej rozmowie. Agent Doe był spokojny, bardziej spokojny niż jakikolwiek człowiek czy Spokrewniony którego Noah wcześniej spotkał. Ruch jego dłoni po tej myśli wydawał się być nieludzko płynnym gestem, zapętlającym część uwagi Spokrewnionych za każdym razem gdy obłok nikotynowego dymu na moment zasłaniał blask lampy za plecami Służby Śledczej. Niepokój wewnątrz zarówno ludzkiej części jak i jego Bestii był czymś czego dawno nie odczuł jednak znał bardzo dobrze, strach przed czymś czego nie potrafił sobie wytłumaczyć. Noah mógł wyczuć szarpnięcie atencji z boku swojej świadomości, gdy jego towarzysz okazał się bardziej przekonujący w swojej narracji niż sam zakładał.

Agent Thompson odebrał rewolwer, używając do tego drugiej dłoni która zgrabnie ujęła przedmiot w chustę wydobytą z przedniej kieszeni płaszcza i zawisła z boku mężczyzny. - Rzeczywiście cuchnie od niego gorzelnią. Trzeba będzie sprowadzić Prohibicyjnych..- Thompson musiał być też zmęczony, nie była to dobra pora, a dwójka stawiała dobre argumenty. Wzruszył ramionami z ciężkim westchnieniem. -...Przypilnujcie żeby był przytomny i nie opuszczał mieszka…-

Obrazek


Thompson uciął słowo w połowie gdy poczuł jak dłoń Agenta Doe opadła na jego ramie, sprawiając że drugi mężczyzna wykonał pierwszy konkretnych ruch od momentu gdy wyszli im naprzeciw. Z początku zaskoczenie na jego znaczonej bliznami twarzy szybko przemieniło się w zmieszanie, a następnie zrozumienie i delikatną irytacje. Jednak to Agent Doe odpowiedział. - Tak jak mówił mój kolega, bardzo cieszy nas wasza dzielna obywatelska postawa, Panie Johnston. Dopilnujcie żeby jak tylko stanie na nogi i się umyje trafił do lokalnej komendy policji. Wystarczy że dostarczycie go na recepcje, wieczorna zmiana będzie powiadomiona o jego wizycie. - Głos Agenta Doe był tak samo nieciekawy i szary jak cała reszta jego postaci, jednak echo które towarzyszyło jego słowom dawało wrażenie, jakby nie tyle żywił do dwójki Spokrewnionych urazy, co nie traktował ich jako “osób”. Skinął krótko do swojego towarzysza po czym oboje agenci odwrócili się by odstąpić i przepuścić dwójkę z nieprzytomnym Smithem. - Pozdrówcie też Patricie i Paula. Noce bywają bardzo niebezpieczne ostatnimi czasy i nie każdy jest tak zaradnym obywatelem jak wasza dwójka. - Dodał na odchodne Agent Doe, gasząc papierosa pod obcasem dobrze wypastowanego buta.

Re: Polowanie na Wilki (IV)

Mężczyzna był zbyt osłabiony i zwyczajnie zmęczony by postawić się w jakikolwiek sposób atakowi ze strony Marcusa, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego niecodzienną siłę. Coś nieprzyjemnie chrupnęło po uderzeniu, a stróżki krwi z ucha i jednej dziurki nosa dołączyły do reszty brudu okrywającego twarz i brodę Smitha. Wielkolud zawisł bezwładnie w objęciach Spokrewnionego, co biorąc pod uwagę różnice ich budowy i wzrostu z pewnością mogło wyglądać całkiem ciekawie dla ewentualne postronnej osoby, na szczęście dla obu martwych mężczyzn w tej alejce takich ludzi brakowało. Reszta planu była prosta - trzeba było zabezpieczyć śmiertelnego w pewnej, niezobowiązującej lokacji a na całe szczęście Noah znał odpowiednie miejsce. Chłodne ciała ruszyły więc alejką, niosąc ze sobą przyszłego kozła ofiarnego i cała sytuacja wydała się powoli zmierzać ku zamknięciu. Zdawała gdyby nie dwa cienie, który zagrodziły drogę tuż przy wyjściu z uliczki, w której doszło do obezwładnienia Smitha.



Dobrze uszyte garnitury, płaszcze zimowe i pasujące kapelusze widocznie rysowały się od światła lampy ulicznej, padającej zza pleców nieznajomych skutecznie utrudniając wstępne spojrzenie na ich twarz i głębsze detale. Jeden z mężczyzn akurat umilał sobie czas z pomocą papierosa, całkiem drogiego sądząc po bogatym aromacie dymu który otaczał jego twarz. Drugi natomiast leniwym ruchem zdążył już wyciągnąć spod płaszcza odznakę, ukrytą w obitym porządną skórą materiale. Noah dopiero po chwili zrozumiał że nie te osoby nie były mu do końca nieznajome. Widział ich przed kostnicą, oraz parę innych razy w absolutnie naturalnych miejscach od kiedy zainteresował się samą sprawą wycinki na północy, jednak z jakiegoś powodu dopiero teraz te myśli dotarły do jego głowy.

Obrazek


- Dość nieciekawa pogoda jak na spacery, prawda? Agent Thompson oraz Agent Doe, Biuro Śledcze departamentu sprawiedliwości. - Mężczyzna z odznaką odezwał się za dwójkę, chowając dłoń pod połę grubego płaszcza, musiało być rzeczywiście dość chłodno. Agent Thompson kontynuował, upychając odznakę w wewnętrznej kieszeni. - Dostaliśmy informacje że Pan Smith został zauważony w stanie zagrażającym zdrowiu swoim i postronnym, a także opuścił miejsce pracy zostawiając je w nieporządku oraz zabierając swój pistolet. Dziękujemy za patriotyczne wsparcie, jednak zajmiemy się Panem Smithem osobiście.-

Re: Polowanie na Wilki (IV)

Noah widział prawdę na temat tego człowieka w jego oczach - spojrzeniu kryjącym mieszaninę strachu i desperacji, wszystko podlane płonącym paliwem wściekłej adrenaliny. Drwal bez problemu rozpoznał przedmiot jaki Noah sprezentował po wyłowieniu ze swojej kieszeni. Trudno było powiedzieć czy następne słowa zostały wyduszone z powodu strachu, czy wewnętrznej potrzeby podzielenia się czymkolwiek, co było ukryte za jakimś rodzajem blokady, która teraz została rozbita przez dłonie Brujah. - Steve..Steven Smith. Nie wiem, gościu. Proste zlecenie, rozumiesz? Jakieś typki w garniakach chcące rzadkiego drewna, co mnie obchodziło czy po kredens czy fotel?! - Ten człowiek też był zmęczony, wyczerpany ciężarem odpowiedzialności za śmierć trzech swoich pracowników i całkiem możliwe że bliższych znajomych. Nie wydawał się typem który miałby jaja by posłać kogoś z kim na co dzień pracował ku śmierci tylko z powodu pieniędzy.Grał wcześniej twardziela, bo wielki facet z brodą musi takim być, tyle. - Zapłacili z góry, pewnie żebyśmy się nie ociągali, ale czekiem - mogli to przecież zawsze odwołać. -

Coś błyszczącego zaczęło cieknąć mu po twarzy. Spokrewnieni z pewnością mogli na początku podejrzewać że to krew, jednak brak dodatkowej porcji smakowitej woni i szybka obserwacja powiedziała inaczej - łzy. Mężczyzna zwyczajnie zaczął płakać, co mocniej odbijało się na stabilności jego przepitego głosu. - Chcę stąd uciec. Wszyscy myślą że to moja wina, ich rodziny, moi kumple. Nie mam tu życia. Proszę, daj mi te pieniądze. Nigdy mnie już nikt z Chicago nie zobaczy, przeklęte miasto..! - Śmiertelny był szczery.

Re: Polowanie na Wilki (IV)



Plan Noaha zadziałał, przynajmniej ten w którym liczył że uda się odsunąć właściciela zawartości tajemniczej skrzynki od tłumu w barze. Mężczyzna widocznie czuł się pewny w tej sytuacji, ponieważ nie spuszczał Pariasa z swojego wzroku nawet na moment, praktycznie dysząc na jego krak gdy mężczyźni jeden za drugim wysunęli się w głąb chłodnej nocy. Jeden, dwa, trzy skręty, Noah musiał przyspieszyć kroku w momencie gdy wielki drwal uczynił to jako pierwszy, najpewniej chcąc pierwszy położyć dłonie na odsłoniętych plecach Noaha. Parias bez większego problemu wyczuwał zbliżające się źródło potu i starego alkoholu, a gdy cień wielkiej dłoni rzucany przez jedno z odległych ulicznych świateł przykrył jego własny - dźwięk stóp na błotnistym chodniku przeszyło stłumione stękniecie pomieszane ze zdziwieniem i zaskoczeniem.

Marcus dopadł do wielkoluda w odpowiednim momencie, wybijając go z równowagi pewnym wyjściem z bara wzmocnionym dyscypliną Potencji. Brujah doskonale wiedział jak silne potrafią być jego ciosy, jednak albo ze względu na wielkość samego drwala, albo jakieś drobne niedopatrzenie z jego strony, nie udało się mu od razu obezwładnić brodacza. Chwyt jego wielkich dłoni dorównywał temu jakim mógł pochwalić się sam Marcus, w momencie gdy nie pobudzał krwi by zyskać na przewadze. Dwójka mężczyzn zaczęła siłować się w ciasnej uliczce, miotając o okoliczne murowane ściany i ślizgając na niepewnym podłożu. Oczywiście jednak Spokrewnieni mieli jedną, bardzo istotną przewagę - liczebność. W momencie gdy Noah dołączył do szamotaniny, sytuacja szybko obróciła się na korzyść dwójki wampirów, a sam brodacz znalazł się przygwożdżony do ściany zdumiewającą siłą samego Marcusa. Spod grubego wąsa szczerzył wściekle nieco różne od rannych warg i dziąseł zęby, wydmuchując kłębki gęstej pary. - Śmiało, bierzcie co chcecie, złodziejskie śmiecie! Wszystko co istotne i tak mi już ukradliście! - Mężczyzna niemalże warczał, przyduszony ramieniem Brujah które trzymało go mocno dociśniętego do chłodnej ściany budynku.

Marcus Galloway - 1 poziom obrażeń niegroźnych

Re: Polowanie na Wilki (IV)

Argumenty Noah były w sumie jak najbardziej rozsądne, jednak nie dość że sam Parias nie był największym z mówców i demagogów, to mężczyzna naprzeciw niego najprawdopodobniej znalazł się w tej sytuacji właśnie przez brak kierowania się większym rozsądkiem. Dodać do tego strach który zaczął przeradzać się w irytację, a irytacja w gniew i już po chwili rosły drwal wydawał się jakby dwukrotnie urosnąć, mimo że fizycznie nic takiego się nie stało. Ostatnie słowa Pariasa zostały niemalże przerwane przez uderzenie otwartej, wielkiej dłoni mężczyzny o blat stołu przy którym oboje siedzieli, po którym sam śmiertelnik odezwał się z wyraźnym gniewnym tonem w swoim głosie.

- Gówno mnie obchodzi przyszłość o której gadasz, koleś. Moje znajduje się poza tym parszywym miastem, a jeśli tobie jest życie miłe także powinieneś się wynosić. A teraz oddawaj moje pieniądze. -

Po ostatnich słowach drwal podniósł się z krzesła i utkwił spojrzenie swoich drobnych, głęboko osadzonych ślepi w postaci Pariasa. Przyspieszony oddech, zarumieniony polik i pozycja w jakiej zaczął się nadstawiać informowały o możliwym nadchodzącym zagrożeniu od strony mężczyzny. Oczywiście podniesiony głos i wcześniejszy dźwięk dłoni o blat także zwróciły na nich część dzisiejszej klienteli i pokątny wzrok samego barmana. Noah czuł że jeśli będzie naciskał w takich kierunkach jak dotychczas, konfrontacja jest nieunikniona - a martwy czy nie, uderzenie od tego wielkoluda z pewnością zaboli.

Re: Polowanie na Wilki (IV)

Mimo zwiększonego ruchu Marcus na całe szczęście był w stanie wychwycić najważniejsze elementy rozmowy pomiędzy masywnym drwalem a drobnym Pariasem. Niektóre końcówki lub pomniejsze słowa potrafiły zgubić się pomiędzy krzykiem jednego z gości a dźwiękiem stukającego szkła, jednak stosunkowo dobre osadzenie obserwowanej rozmowy jak i własnego tyłku pozwalało detektywowi zrozumieć przeprowadzoną konwersacje.

Miejsce było pełne śmiertelników, pełne mijających się obecności i aur. Noah dzisiejszego wieczoru miał o wiele trudniejsze zadanie niż podczas badania zwłok i mimo wysiłku udało mu się jedynie zauważyć jasny blask bijący od strony nieznajomego, z pewnością symbolizujący jego całkiem żywy stan w przeciwieństwie do Pariasa i jego towarzysza.

-Słuchaj, nie mam czasu na takie gierki, a także tobie będzie lepiej jeśli oddasz mi to co ukradłeś i zapomnisz o sprawie. Zaufaj mi gościu, nie chcesz w tym grzebać. -

Ano właśnie, ukradłeś. Noah nawet nie tyle co zabrał rzeczy należące do kogoś innego, zrobił to po włamaniu się na cudzą posesję i porządnym przegrzebaniu prywatnych rzeczy najpewniej należących do nieznajomego przed nim. Szybkie przeanalizowanie sytuacji pozwoliło Noahowi zignorować ten delikatny problem - ostatecznie chodziło o życie innych osób, w tym także jego. Chodziło o zagrożenie ze strony istot o których ci słaby śmiertelnicy nie mieli pojęcia, a te przedmioty z pewnością przydadzą się bardziej dobru ogólnemu niż jakiemuś dryblasowi, który w zamian za pieniądze poświęcił życie swoich pracowników. Czasem trzeba po prostu coś zabrać, żeby ochronić innych przed własną niezdarnością. Zwłaszcza jeśli można potem szantażować kogoś z pomocą jego własnych narzędzi.

Degeneracja Człowieczeństwa dla Noah Johnston

Polowanie na Wilki (IV)

Minęły dwie, może trzy noce zanim cokolwiek ruszyło się w sprawie tartaku i tajemniczego pudełka znalezionego w głębinach skrytki na miotły. Czas jednak płynął specyficznie w pogrążonym chłodnym wiatrem Chicago, a jedynym co przypominało Spokrewnionym o przemijającym czasie był wiecznie obecny i stopniowo rosnący głód Bestii, które domagała się świeżej krwi. Wieczór był wyjątkowo szczęśliwy dla właściciela baru gdzie Noah zastawił swoją przynętę, a sam lokal zdawał się porządnie wypełniony mniej lub bardziej wesołymi klientami. To czy i jak głęboko wątpliwość na temat sukcesu planu który wymyślił Noah zaczęła wbijać się w jego martwe serce było zagadką znaną jedynie przez niego samego. Ostatecznie jednak cierpliwość okazała się jedną z największych cnot, którymi powinien interesować się wampir i stosownie nagrodziła Pariasa, gdy od lady odbił się nieznajomy ruszając prosto w kierunku stołu przy którym siedział Pan Johnston.

Mężczyzna przypominał bardziej niedźwiedzia niż człowieka, wielki i szeroki, z gęstą zaniedbaną brodą ukrywająca dolną część jego twarzy. Gruby zimowy płaszcz jedynie dodawał mu kolejny cali w barach, a dźwięk obitych roboczych butów potrafił przebić się bez problemu ponad hałas rozmów i śmiechów. Jednak gdy nieznajomy osadził się na krześle przy stoliku Noaha, jeżeli Spokrewniony posiadał jakiekolwiek niepewności i ewentualne poczucie zagrożenia od strony tego mężczyzny, spojrzenie jego oczu zaraz rozwiało takie myśli. Ten człowiek był zlękniony do szpiku kości, blada skóra, przekrwiony od alkoholu nos i niespokojne dłonie jedynie potwierdzały tą obserwacje. Człowiek rozglądnął się przez ramię na zebranych gości baru, oblizując popękane wargi zanim rozpoczął półszeptem.

- Noah, tak? Słuchaj, weź sobie kase i broń, ale oddaj mi resztę, dobra? Zero urazy, rozejdziemy się i tyle.-

Re: Polowanie na wilki (II)

Kolejne poszlaki przyniosły więcej pytań niż odpowiedzi, jednak nie okazały się ślepym końcem. Noah raz jeszcze sięgnął po siłę swojej Krwi, udając się w trans kiedy smakował pozostałości aury otaczającej czek. Radość, ogromna radość, szczęście. Thomas czuł jakby wygrał w życie i nawet nie miał zamiaru zadawać pytań co i dlaczego, kiedy czek został mu przekazany. Kryzys wieku średniego był już tuż przed nim a ta suma idealnie pozwoliłaby mu porzucić ryzykowną pracę w przemyśle i odejść swobodnie na emeryturę. Jedna ta słodycz radości prędko została zbrukana ostrym strachem, napięciem i przerażeniem - to uczucie pozostało jako ostatnie, zapewne gdy czek znalazł się w skrzynce pod szafką.

Noah całkiem sprawnie skojarzył że niektóre z książek i broszur w biurze opisywały lokalne rośliny. Lata spędzone w bibliotekach na wertowaniu wielkich indeksów i encyklopedii medycznych nie poszły na marne, i już po chwili był w stanie namierzyć słowo którego szukał. Czerwony klon wielkolistny był rośliną bardziej charakterystyczną dla północno-zachodnich części Stanów Zjednoczonych, jednak szczęście chciało że w północnych lasach Chciago znajdowało się jedno miejsce gdzie te drzewa były bardzo popularne. Jedna z ulotek wskazywała nawet którą ze ścieżek spacerowych należałoby podążać by dotrzeć do wspomnianej części lasów. Tereny te były także uznawane za święte przez parę wymarłych już rdzennych plemion, głównie ze względu na ich krwiście czerwoną barwę oraz liście, potrafiące utrzymać się na gałęziach głęboko w zimowe sezony.

Re: Polowanie na wilki (II)

Samotny śmiertelnik w żadnym wypadku nie powinien być wielkim zagrożeniem, a Primogen klanu Toreador zapewne ani myślała skradać się po okolicy jak kot. Po oznajmieniu że zajmie się kwestią nocnego stróża, spokojnym krokiem oddaliła się w kierunku wędrującego, samotnego światła. Noah pozostał sam w mroku nocy i z dodatkową pomocą dyscypliny Niewidoczności bez problemu dostał się do wnętrza drobnego budynku, po drodze być może słysząc przepełnione niecodzienną pasją jedno czy dwa ciche słowa od strony samej Irene.

Budynek był prosty i składał się na trzy pomieszczenia z wyłączeniem prostego przedpokoju. Na lewo od wejścia znajdowało się biuro, odgrodzone delikatnie uchylonymi drzwiami z przeszkloną górą połową. Na prawo sądząc po symbole obojga płci wiszącym na szczycie wejścia, musiała znajdować się ubikacja. Naprzeciw wejścia pozostała para nieoznakowanych, prostych drzwi które najpewniej prowadziły do jakiegoś drobnego składzika , sądząc po tym ile miejsca mogło zostać po odjęciu dwóch innego pokoi.

Już przez samo okno w drzwiach Noah ocenił że pomieszczenie musiało zostać opuszczone w pośpiechu, sądząc po nieco chaotycznym rozłożeniu papierów i krzeseł. Za umeblowanie głównie służyło proste biurko, szafka na dokumenty oraz mała lodówka, której buczenie zdawało się być jedynym dźwiękiem pozostałym w samym budynku. Szafki z dokumentami pełne były wcześniej udokumentowanych wycinek, kwestii ubezpieczeń, starych i aktualnych umów z pracownikami oraz podobnych nudnych papierów. Brakowało jednak folderów trójki zmarłych drwali, oraz żaden dokument nie wspominał ich imienia ani nazwiska. W szufladach biurka odnalazł trochę książek oraz broszur na tematy lokalnej flory i fauny, z garścią typowych turystycznych ciekawostek. W jednym z zeszytów tak jak wcześniej oboje Spokrewnieni założyli, znajdował się dziennik wycinek wraz z pracującymi przy nich osobami oraz detalami logistycznymi. Tutaj także brakowało imion trzech ciał które zostawili w kostnicy, brakowało także jednej kartki na samym końcu zapisanych stron. Ewidentnie ktoś musiał już wcześniej tutaj być i zabrać ze sobą informacje - pytanie czy był to sam właściciel kryjący ślady, czy ktoś inny?

Sprawa wydawała się być coraz bardziej ślepym zaułkiem, gdyby nie chęć przegrzewania trochę dokładniej samego budynku - szczególnie że Irene nie spieszyła się z powrotem póki co. Za drzwiami naprzeciwko wejścia rzeczywiście znajdował się składzik - mopy, miotły, jakieś naczynia i nieużywane bibeloty, wszystko pokryte klasyczną warstwą kurzu. Jednak to właśnie ten pył zwrócił uwagę wampira, a dokładniej jego brak w paru specyficznych miejscach, zupełnie jakby ktoś ostrożnie manipulował tymi przedmiotami całkiem niedawno. Pod blaszaną szafką odnalazł drobną skrzynkę, a w niej poza pistoletem i amunicją, oraz jakimiś osobistymi przedmiotami - czek. Czek na naprawdę pokaźną sumę wypisany na firmę przez “Bureau of Investigation”, jako memo natomiast wprowadzono łacińską nazwę “Acer macrophyllum Rubrum”. Z uwagi na wiedzę Noaha, te słowa najpewniej oznaczały jakiś rodzaj drzewa, jednak na ten moment nie potrafił skojarzyć konkretnej rośliny. Toaleta nie kryła żadnych niespodzianek, może za wyjątkiem ekscentrycznego doboru fliz.

Kątem oka Noah dostrzegł że towarzysząca mu Primogen zdążyła wrócić samotnie ze swojego własnego zadania i ze spokojem oczekiwała na zewnątrz, poprawiając delikatnie naruszony makijaż wokół ust.

Re: Polowanie na wilki (II)



Noc leniwie trwała trzymając w napięciu tych Spokrewnionych, którzy nie byli wyposażeni w sposób mierzenia czasu. Sepowaty mężczyzna pożegnał dwójkę z widoczną ulgą, którą jedynie podkreślił głośny trzask zamka i drobnego rygla. Ostatecznie śmiertelnik musiał kiedyś odpoczywać, a z pewnością dzisiejsza wizyta była raczej mniej niż typowa. Ulica na zewnątrz nie zdążyła zmienić się w żaden wyjątkowo interesujący sposób. Gdzieś na granicy wzroku samotna kobieta truchtem kierowała się do swojego domostwa, po przeciwnej stronie drogi wspartych o samochód para mężczyzn leniwie obserwowała okolicę w czasie gdy jeden z nich dodawał aromatu palonego tytoniu z tlącego się papierosa. Blask reflektorów automobilu po raz kolejny przeciął noc, a później sama maszyna minęła dwójkę Spokrewnionych, którzy skryli się w swoim pojeździe.

Znalezienie budki telefonicznej nie było problemem, tak samo jak i książki adresowej wewnątrz. Aktualnie znanie docelowego odbiorcy, a raczej jego domostwa bądź biura, było obowiązkowe w celu połączenia przez operatorów sieci i nikt nawet nie myślał jak daleko rozwinie się technologia komunikacji przez najbliższe sto lat, oraz jakie zmiany wniesie dla samej egzystencji nieśmiertelnych bytów jak Noah i Irene. Sklepy oraz jadłodajnie były raczej już zamknięte, za wyjątkiem tych nielegalnych w podziemiach jednak tam raczej trudno było szukać mapy. Na całe szczęście istniały punkty pocztowe, które umożliwiły zdobycie mniej lub bardziej szczegółowego planu Chicago i okolicznej aglomeracji. Posiadając zarówno adres jak i znając drogę do swojego celu, dotarcie do tartaku Northside Lumber Company zajęło wampirom mniej niż dwadzieścia minut.

Zakład znajdował się na północnych granicach miasta, na tyle blisko lasu by być w stanie spokojnie słyszeć leniwy szelest liści, tak bardzo inny od brudnego zgiełku miasta. Sam kompleks składał się na kilka większych, otwartych magazynów drewna, punktu załadunku kolejowego oraz jednopiętrowy budynek, będący zapewne biurem. Teren ten był oczywiście otoczony siatką, z wjazdem dla samochodów oraz kolei zablokowanym przez szlaban. Oceniając po leniwym kołysaniu się odległej latarni, z pewnością znajdował się tu także nocny stróż - najpewniej pilnujący głównie budynku biura. Komu by chciało się kraść nieprzerobione bale drewna?

Re: Polowanie na wilki (II)

- Baum oraz chyba...Doe? - Starszy mężczyzna podrapał się po łysinie, po czym wzruszył ramionami i skierował się do wyjścia z pokoju.

Po opuszczeniu pomieszczenia przez sępowatego opiekuna kostnicy, tym razem to starsza Spokrewniona zdecydowała się na badanie kolejnych ciał z pomocą darów swojej krwi. Wizje były dość podobne. John, Steven, Krzysztof, imiona ledwie wyciągnięte z pomiędzy kawałków potarganej esencji, każdy o życiu z raczej mało bogatej rodziny, pełnej swoich drobnych patologicznych problemów. Dwójka z nich była ojcami, jeden w rozwodzie, każdy tak samo rozszarpany jak wspomnienia związane z tym co do tego okropnego stanu doprowadziło. Za wyjątkiem tego absolutnie niezrozumiałego, lecz okropnie bliskiemu i dziwnie znajomemu przerażeniu, u wszystkich z ofiar pojawiały się drzewa, las, siekiery. Northside Lumber Company, to właśnie to słowo udało się połączyć ze strzępków rozerwanych wspomnień. Irene opierając się na swoim doświadczeniu mogła być pewna że pozostałości aur tych śmiertelników nie posiadały w sobie więcej tajemnic, a to co zobaczyli skutecznie pozbyło się informacji powiązanych ze sobą. Krew była zimna, paskudna, zastygła od przesycenia strachem z delikatną, ledwie dostrzegalną nutą...żywicy klonu? Natomiast młody Noah był całkiem pewien że fizyczne ciała, poza fascynującym sposobem swojej śmierci, odkryły przed nim swoje wszystkie tajemnice. Gdy zacisnął supeł na ostatnim ze szwów i odsunął się nieco od trzeciego ciała, zostawił je z pewnością w lepszym stanie, niż gdy zostały wysunięte z umieszczonym w ścianie komór.

Od strony pomieszczenia wejściowego będącego zarazem gabinetem słychać było jedynie stękanie krzesła, połączone z dźwiękiem przelewanej wody, po którym szybko do aromatu śmierci i delikatnej wilgoci dołączył ostry zapach kawy. Opiekun najwidoczniej był spragniony kofeinowego wsparcia dla swojego nie dość że zmęczonego, to i starszego mózgu. Kolejny automobil przejechał ulice, przerywając dźwięki ich rozmowy hałasem rozlewanej mokrej brei i chwilowym blaskiem świateł.

Re: Polowanie na wilki (II)


Starszy mężczyzna z pewnością był zaciekawiony dość nietypowym gościem jakim była sama Irene, Noahowi poświęcając jedynie krótkie spojrzenie które w żadnym wypadku nie ukrywa irytacji gdy zmuszony był oderwać wzrok od kobiety. Zdawkowym ruchem dłoni wskazał drzwi które do tej pory pozostawały zamknięte, a za którymi to znajdowała się prosta toaleta. W czasie gdy starzec wrócił spojrzeniem do torreadorki, cisza ulicy została przerwana przez dźwięk automobilu oraz blask jego lamp tnący pozostałe w pomieszczeniu cienie. Sądząc po odgłosach, musiał zatrzymać się po przeciwległej stronie ulicy - być może ktoś wracał późno do domu, albo zorganizowana przestępczość kontynuowała swoje niecne interesy. - Protokół został zabrany przez policje. Wszystko wskazuję na jedną z tych spraw w których nie warto grzebać. -

Mimo wieloletnich doświadczeń, oboje Spokrewnionych poczuło jak ich Bestia poruszyła się w głębinach ich martwych ciał. Twarzy pod maską po prostu nie było - a to co wyszło z próby naprawienia szkód to jakiejś w miarę akceptowalnej formy jedynie dodawało obrazowi ohydnej groteski. Po szwach łatwo można było rozpoznać z jaką łatwością to, cokolwiek pozbawiło twarzy tego biedaka, przecięło kości, mięśnie i inne tkanki. Drapieżna natura szybko podsunęła obraz nadgryzionego kawałka bułki, który ku ewentualnemu przerażeniu Żółtodzioba nie był daleki od prawdy kiedy ludzie stali się źródłem pożywienia. Na szczęście Noah szybko mógł skupić się na swojej praktyce i rozpocząć oględziny ciał wsparty wyczulonym zmysłem dotyku. Z pewnością wcześniej nie mógł doświadczyć jak delikatnym były w rzeczywistości ludzkie wnętrzności, a myśl o szansie dotknięcia jeszcze świeżych, ciepłych flaków obijała się z pomocą Bestii po granicy świadomości.

Ponowne otwarcie ciał nie było problematyczne i szczerze mówiąc, Noah był absolutnie w swoim żywiole. Każdy ruch dłonią i skalpelem dokładny, każde cięcie precyzyjne i przemyślane. Wyostrzony dotyk z pewnością asystował w odnajdywaniu zadrapań, odłamków kości czy odróżnieniu ran od pomyłek osoby prowadzącej sekcje. Wszystkie ciała należały do mężczyzn w średnim wieku, dość porządnie zbudowanych. Już po paru dłuższych chwilach Noah nie miał wątpliwości - te ciała równie dobrze mogłyby wpaść pod kombajn uzbrojony w masywne noże. Niektóre kości były przecięte w sposób jaki jedynie mógł być możliwy z ogromnym naciskiem albo industrialnymi narzędziami, a sposób w jaki niektóre szwy wędrowały pokazywał że przynajmniej jedna noga została zwyczajnie urwana z pomocą tego samego ruchu, który następnie rozerwał klatkę piersiową i strzaskał obojczyk. Ktokolwiek lub cokolwiek zabiło tych nieszczęśników musiało działać z ogromną siłą i z pewnością nie był to losowy człowiek z maczetą czy siekierą. Wreszcie Noah sięgnął do martwego, sztywnego serca oraz tego co pozostało z resztek otaczającej ciało aury.


John, takie imię dała mu jego matka, spokojna kobieta z podbitym okiem. John był silny, silny by wspomnienia ojca z kijem nie straszyły go nocy. John znał się na drewnie i piłach, ostatnio nawet jego firma została zatrudniona do czegoś więcej niż paru wyrwanych drzew na ranczach. Dużo pieniędzy, dużo krwi...Krwi? Tak, gorącej posoki tryskającej z pomiędzy obrazów tych wspomnień. Z ran od kłów i szponów, otoczonych przez dźwięk łamanych gości, rwanych ścięgien i bulgoczącego oddechu. Żółte ślepia przed którymi nie mógł uciec, strach jakiego nigdy wcześniej nie czuł. Gorszy niż widok kija ojca, niż pistolet wycelowany w głowę. Głęboki, pierwotny, niezrozumiany terror który rozrywał wszelkie pozostałości wspomnień na strzępy z podobną łatwością, jak ludzkie ciało. Przerażenie które także Noah rozpoznał w swoim chłodnym sercu. Prymitywny lęk który zaczął przelewać się do jego myśli, mimo że brakowało mu realnego kształtu. Nie zostało nic, wszystko martwe, zamordowane, do najdrobniejszych szczegółów. Bezklanowiec był na powrót w kostnicy i mimo że Bestia rwała się jak nigdy wcześniej, był w kontroli. Coś mokrego pokrywało wnętrze rękawic - pot? Niemożliwe...

a jednak. Krwawy pot.

Re: Polowanie na wilki (II)

Noc była wyjątkowo spokojna, za wyjątkiem wiatru. Wył, dmuchał i irytował, szarpiąc za ubranie, szaliki oraz profesjonalnie tworzone fryzury. Przechodni śmiertelni czym prędzej chcieli udać się do spokojnych, bezpiecznych ścian swoich domów i mieszkań, kryjąc się przed uporczywą naturą. Jednak te siły nie miały większego znaczenia dla dwójki Spokrewnionych, która spotkałą się przed kostnicą na północnych częściach Chicago. Rosehill był dość pokaźnym cmentarzem, sięgający historią do samych początków miasta. Sama brama wjazdowa stworzona była z inspiracją gotyckich motywów, wykonana z białego kamienia, niemalże zapraszająca by wstąpić do rozległy na ponad kilometr kwadratowy ziem martwych. Liczne mauzolea widoczne były nawet spoza samego cmentarza, jednak budynek który był centrum zainteresowania niespokojnych martwych znajdował się poza murami tej rozległej nekropolii.

Z początku jedyne co towarzyszyło dwójce wampirów był wiatr i chłód, pozwalający zamienić parę drobnych zdań. Po tej irytującej, długiej chwili drzwi samej kostnicy uchyliły się, ukazując głowę starszego mężczyzny. Okulary, sępi nos oraz łysina w połączeniu z brakiem zarostu tworzyły wizerunek padlinożercy idealnie pasującego do tego ponurego miejsca. Zmarszczki mężczyzny jedynie się pogłębiły w reakcji na chłód, a sam zaprosił dwójkę do wnętrza. Pierwsze pomieszczenie było wyjątkowo ciepłę, ogrzane przez drobny piecyk który świecił leniwym żarem, w czasie gdy parę lamp naftowych oświetlało pomieszczenie gabinetu wykonane z jednolitego orzecha. Biurko, krzesło, szafki, może jakaś doniczka czy obraz. Goście kostnicy zostali jednak prosto poprowadzeni przez jedną, a potem drugą pare drzwi, prowadząc do chłodnego pokoj w którym znajdowała się ściana, wypełniona prostokątnymi drzwiczkami. - Państwo są znajomymi Pana Galatisa, jak mniemam? - Głos starszego śmiertelnika był irytujący, głośny i zabrudzony delikatnym żwirem, powstałym po latach rozmów z klientami. - Paskudna sprawa, strach pomyśleć kto byłby na tyle brutalny. Policja podejrzewa gangi irlandczyków, jakieś porachunki może.- Kontynuował, w czasie gdy otworzył jedne, a potem drugie i trzecie drzwiczki z których wysunął tace z ciałami. Część była już pozszywana, przynajmniej te większe rany. Jednak na pierwszy rzut oka można było dostrzec jak okrutnie zmasakrowane te zwłoki, szczególnie w przypadku drugiej osoby której twarz zastąpiono maską. Po drobnej chwili do wzroku dołączył słodki zapach ledwie powstrzymanego rozkładu. Gdyby nie fakt że ciała wampirów były martwe, żołądek Johnstona z pewnością mógłby trochę się zaniepokoić. To nie były normalne zabójstwa.

Re: Spotkanie w bibliotece

Wieczór pozostawał bez zmian, a jedynie słowa dwójki kobiet oraz przejeżdżający obok automobil przerywały nieprzyjemną ciszę, w której można było doszukiwać się jakiegoś rodzaju napięcia. Chłód na północy Stanów bywał jednak obecny, a ostry zapach gęstego dymu unoszącego się z każdego domostwa, oraz licznych koksowników informował jak bardzo ludzie gotowi byli walczyć o życiodajny ogień. Być może jakiś odległy przechodzień zwrócił przez krótką chwilę uwagę na parę kobiet, widocznie skupionych na sprawach bardziej istotnych niż nocne zimno. Nikt jednak - materialny czy też nie - widocznie nie oferował w tym konkretnym momencie odpowiedzi.

Ledwie opuszczona przez Belle budka została ponownie nawiedzona przez osobę która dawno powinna już przestać się ruszać, jednak nie w celach w których została zaprojektowana. Gruba książka ciążyła w martwych dłoniach Diany, kiedy kobieta zaczęła szybko wertować liczne stronice. Ulice, nazwiska, biznesy, ogłoszenia. Tysiące wyrazów zlewające się w jedno. Niestety by było tego zbyt dużo by przejrzeć całość w tak krótkim czasie - za wyjątkiem jednego nazwiska. Państwo Mutton było całkiem sławne w Chicago, przez co nie było zbytnim problemem znaleźć kontaktu do jednego z biznesów w ten czy inny sposób powiązanych z Panem Mutton. Czy jednak był to dobry, albo chociaż jakikolwiek trop? To należało już do decyzji Diany.

Re: Spotkanie w bibliotece

Dzisiejszy wieczór mimo że z pozoru nieistotny, z pewnością miał potencjał stać się jednym z tych które zaważą nad rozwiązaniem drobnego problemu, nad którym odpowiedzialność po części przejęła dwójka Spokrewnionych, czy tego chciały czy też nie. Świat istot nocy był ponury i w większości wypadków pozbawiony litości, szczególnie dla osób pozbawionych kontaktów i doświadczenia nabytego przez lata nie życia. Bo to właśnie najczęściej ich spotykały nieprzyjemne skutki bycia tymi, o który ostatecznie rozbijał się problem.
Znajomy głos Pana Cobblestone odpowiedział ze zwyczajowym dla niego tonem, w którym zapewnił że prośba Belli zostanie jak najszybciej przekazana Mistrzowi Alexandrowi, oczywiście dodając drobne pytanie czy jakaś inna pomoc nie będzie potrzebna.

Tymczasem Diana po raz kolejny próbowała skierować swoje zmysły, ludzkie czy też nie, w kierunku niewypowiedzianego i powszechnie omijanego czy też ignorowanego elementu w którym wielu doszukuje się ukrytych znaków i ostrzeżeń. Być może była to kwestia rosnącego opanowania i zrozumienia darów swoich krwi, być może specyfika dzisiejszego wieczoru, albo jakiś znak sam w sobie. Jedynym co udzieliło jej odpowiedzi była dość nieprzyjemna, ale daleka od niepokojącej cisza przerwana okazjonalnym dźwiękiem automobilu lub karocy.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Diana
Louvenia spoglądała z tym delikatnym, niewątpliwie odpowiednio wyćwiczonym uśmiechem w kierunku swojej rozmówczyni, widocznie pozwalając Dianie podzielić się swobodnie swoimi spostrzeżeniami co do pojęć sztuki i innych niuansów ich rozmowy. Z uwagą słuchała nowo Spokrewnionej, choć trudno powiedzieć czy była to ciekawość wynikająca z wyuczonego zainteresowania czy rzeczywiście interesowała się młodą wampirzycą.
- Oh, niewątpliwie tak się stanie! Proszę zatem korzystać z okazji czym prędzej. Liczę, że będę w stanie dostrzec Pannę na innych swoich występach w przyszłości. - Spokrewniona odpowiedziała Dianie z doświadczoną lekkością. Uśmiechnęła się lekko słuchając dalszych słów Malkavianki. - Cieszę się, że moje słowa dodają Pani otuchy. - Kwestii polityki już nie skomentowała. O pewnych rzeczach na takich bankietach się nie mówiło. A gdy Diana skończyła mówić o swoim zainteresowaniu w dziedzinie "sztuki", podszedł do nich jakiś mężczyzna, na którego widok Louvenia spoważniała. Przeprosił kobiety, a następnie poprosił Pannę Duclair na bok.

Bella
Mężczyzna najprawdopodobniej nie zauważył delikatnego dreszczu strachu Bestii jaki objawił się w Spokrewnionej, gdy sam skupił swoją uwagę na nieco pośpiesznym, jednak widocznie wyuczonym geście zapalenia wspomnianego papierosa i wypełnieniem okolicy gryzącym dymem mieszanki tytoniu. - Sztuka, hmm? Jakieś konkretne style czy nazwiska? - Nieznajomy kontynuował rozmowę, widocznie wciąż czując stosunkowo dużą swobodę z pewnością wspartą dawką nikotyny wprowadzoną w jego krew. Podobnie świadczył jego wzrok, który pozwalał sobie na nieco bardziej odważną obserwacje Spokrewnionej. Trudno było powiedzieć czy mężczyzna był zainteresowany samym tematem, jednak Bella mogła delikatnie wyczuć że głównym celem tej rozmowy raczej sztuka nie była.

Re: Fama crescit eundo

Gazety potrafiły być całkiem dobrym źródłem informacji dla tych, którzy poszukiwali zarobku, sprzedaży czy wymiany różnych ciekawostek czy nawet ogłoszeń matrymonialnych. Na pierwszej stronie znalazły się jak zazwyczaj te bardziej szokujące artykuły o narastającej działalności gangów w północnych i zachodnich częściach Chicago. Znalazły się także teksty dotyczące coraz to większej popularności Ku Klux Klanu, przedstawionego jako siłę dzielnych amerykanów stojących na straży przed zgorszeniem płynąc z szerzej ogólnego “zewnątrz”, domagających się jeszcze mocniejszej kontroli w ramach prohibicji. Bella znalazła także informacje na temat wspomnianych wcześniej seansów spirytystycznych, wraz z informacją o miejscu w którym można nabyć bilety na wspomniane poza światowe doświadczenie. Drobne notatki na bardziej końcowych stronach gazety dotyczyły zaginionych osób, pochodzących głównie z północnymi dzielnicami miasta, zwłaszcza nastolatków.
Niestety, trudno było odnaleźć coś na temat drobniejszych imprez wyższych sfer, szczególnie że większość z nich odbywała się za zamkniętymi drzwiami prywatnych domostw czy klubów. Takie wydarzenia potrafiły zwrócić uwagę, szczególnie w czasach prohibicji, oraz wymagały zaproszenia z polecenia czy też przekazanych listownie, nie licząc odpowiednich członkostw czy statusu społecznego.

Re: Sprawa Duchów

Noc była jeszcze młoda, a lokalna śmietanka Spokrewnionej społeczności zaczynała zbierać się w Elizjum, by po raz kolejny zanurzyć się w co nocnej wymianie plotek oraz nowości wśród trzody, czy też kontynuować narzekanie na to jak świat zmienił się przez czas ich nieżycia. Ponure oświetlenie z starych, ściennych lamp oliwnych oblało pomieszczenie w przyjemnym dla nieumarłych oczu półmroku, nadając osobliwym obrazom jeszcze więcej interesujących, jeśli nie groteskowych tonów.

W momencie gdy Alexander zadawał swoje pytanie, zapach świeżej śmiertelnej krwi już zdążył się wślizgnąć przez granice świadomości, wzbudzając wiecznie głodną Bestie która raz kolejny przypomniała o swojej obecności. Bestialska część Spokrewnionych, która na zawsze będzie im towarzyszyć, aż nie rozłączy ich Ostateczna Śmierć. Na całe szczęście, była daleko od pochwycenia świadomości Pana Morri w swoje szpony, na razie.

Osoba za barem odpowiedziała uprzejmym, wyuczonym gestem i skinieniem, przekazując drobnym ledwie zauważalnym gestem polecenie do kogoś innego. Gazeta znalazła się w rozsądnej odległości po krótkiej chwili, wraz z kielichem wypełnionym jeszcze ciepłą krwią(1 Punkt Krwi), dokładnie oczyszczonym ze wszelkich nieestetycznie uchwyconych kropli, prezentując równą czerwoną powierzchnię. Cena za krew była czymś co spokojnie mieściła się w codziennych wydatkach Aleksandra i została odebrana równie dyskretnie jak sposób w który krew została dostarczona.

Alexander czy to za sprawą swojej obszernej wiedzy, czy też paru drobniejszych zasad które pozostały w jego martwej głowie mógł bez problemu odczytać, że przebywając w Elizjum, raczej oczekiwane jest od niego chociaż drobna wizyta u gospodarza czy też bardziej istotnych Spokrewnionych, a okoliczni ghule czy też zwyczajnie lojalna trzoda w tym momencie jest bardziej meblem, niżeli osobą. A jak wiadomo, rozmawianie z meblami gdy w pobliżu znajdują się bardziej znaczne osoby może być dość ekscentryczne. Wspomniany element otoczenia prawdopodobnie dobrze znał się na swoich obowiązkach, gdy delikatnym gestem dłoni wskazał kierunek w którym znajdowały się takie istoty.

Wyszukiwanie zaawansowane