Znaleziono 36 wyników

Re: Polowanie na wilki (II)

Każda moc Kainitów miała swoje mocne i słabe strony, swoje zalety i wady. I Noah, używając Astralnego Dotyku wiedział już, że wizje są silne emocjonalnie oraz naprawdę potrafią wstrząsnąć ciałem, duszą i sercem. Mocy tych należało używać rozważnie i w sposób dalece ostrożny. Mentor w takich kwestiach był niezwykle wskazany. Parias. Któż zdecydowałby się na naukę wampira wyklętego? Mógł oczywiście uczyć się samodzielnie jednocześnie poznając jak daleko może sięgnąć, ale bez przewodnika mógł sobie wszak nie zdawać sprawy z istnienia pewnych… Możliwości jakie dawała wampiryczna krew.
Tak… Noah dowiedział się tej nocy kolejnej rzeczy. Jej obecność, choć zaledwie muskająca jestestwo Johnstona, dawała mu coraz to nowsze informacje. Miał okazję poznać świat Nieśmiertelnych mocniej. Głębiej. Celeste nie lubiła jednakże mieć spraw załatwionych połowicznie. Musiała zbadać każdy trop, nawet ten mało znaczący. Bo dociekanie prawdy było jak układanie puzzli. Można było mieć niewiele informacji i zapewne to, co dotychczas udało im się dowiedzieć, w zupełności wystarczyłoby do walki z Lupinami, ale Irène chciała mieć cały obraz. Chciała mieć ułożoną pełną układankę. Stanąć w szeregu z wiedzą, którą mogła wykorzystać, acz wcale nie musiała. Była kobietą nieznoszącą niedopowiedzeń i domysłów.
Dotykając każdego z ciał trudno byłoby powiedzieć, że spokojnie przyjęła szereg emocji towarzyszących umarłym za życia. Ich strach i przerażenie na krótką chwilę zawładnęły Primogen, ale nie na tyle, by Bestia zdołała się poruszyć. Jej egzystencja, dusza i ciało, znały wszakże ten silny, pierwotny strach. To uczucie kiedy niespodziewanie przychodzi coś, co chce wydrzeć z serca resztki czegoś, co nazwalibyśmy człowieczeństwem. Gdy przychodziło, odbierało moc władania umysłem… Spodziewała się tego uczucia. To pomagało się skoncentrować, zminimalizować straty. Przy każdym dotyku przymykała oczy jakby nie chciała mieszać teraźniejszości z przeszłością.
Potrzebowała ochłonąć. Poukładać sobie wszystko w myślach. Umyć ręce. Ułożyć puzzle. Dlatego też nic nie powiedziała gdy Noah zabrał się za doprowadzanie ciał do względnego porządku. To była przydatna umiejętność… Tzimisce z pewnością by się zainteresowali. Gdyby tylko nie byli tak daleko. Ciekawe czy ze swą znajomością krwi, życia i śmierci, ciała — mogli przeobrazić Noaha na swoje podobieństwo? Sprawić, że stałby się Diabłem? W pewnym momencie Lévêque spojrzała wprost na Pariasa. To było bardzo wyraźne spojrzenie, bezsprzecznie utkwione w jego osobie. Noah mógł odczuć, że zdecydowanie w jakiś sposób w umyśle Starszej snują się rozważania dotyczące jego osoby.
— Zdecydowanie trafiliśmy na właściwy trop, Panie Johnston. — Odpowiedziała na głos kierując kroki po swoje rzeczy. Gdy je zabrała, a Noah wsunął ostatnie ciało do szuflady, przystanęła przy drzwiach czekając aż ten weźmie swoje rzeczy. Wtenczas nie powiedziała nic więcej oczekując, że Parias pójdzie za nią. Pierwej skierowała kroki do pomieszczenia, w którym najpewniej znajdował się gospodarz, tam też podziękowała i pożegnała się z jegomościem. Dalej poprowadziła swego towarzysza do własnego samochodu.
— Tuszę, iż nie ma Pan nic przeciwko. — Rzadko zdarzało się, by kobieta prowadziła samochód. A co dopiero z mężczyzną na przednim siedzeniu. Gdy już się usadowili, przedstawiła mu swoje informacje. — Firma nazywa się Northside Lumber Company. John był najpewniej jej właścicielem, a Steven i Krzysztof — jego pracownikami. Dwoje z nich było ojcami, jeden w trakcie rozwodu. Nie to jest jednak istotne. We krwi wyczułam najpewniej żywicę klonu. Wszyscy z nich mieli siekiery, więc najprawdopodobniej byli drwalami. Podejrzewam, że prowadzili wycinkę klonu na terenie północnych lasów. Nie jestem jednakże zaznajomiona z tego rodzaju biznesem i północnymi terenami miasta. — Odpaliła silnik, wcisnęła pedały. Żadnego pisku opon, zawrotnych manewrów i pokazówki. To nie był ani czas ani miejsce. — Musimy się udać po mapę. — I jeśli Noah nie podsunął żadnego znajomego miejsca w pobliżu, to po prostu musieli znaleźć jakąś przydrożną knajpę, restaurację lub cokolwiek czynnego, gdzie mogli trzymać je na podorędziu.

Re: Polowanie na wilki (II)

Gdy starzec opuścił pomieszczenie, Irène jeszcze chwilę stała patrząc na drzwi. Jakby chciała się upewnić, że mężczyzna już nie wróci. Następnie odwróciła się z wolna i ponownie skierowała swe spojrzenie na Johnstona. Zielone ślepia z powagą obserwowały każdy jego ruch, nawet ten najdrobniejszy; zmieniającą się mimikę twarzy Noaha gdy pierwej okazał obrzydzenie tym, co uczynił, a następnie ten drobny błysk, tę drobną rysę świadczącą o zainteresowaniu Bestii. Nie uśmiechnęła się widząc, że człowieczeństwo Johnstona zdaje się w wyniku ostatnich zdarzeń zmierzać ku upadkowi.
— Nigdy więcej przy człowieku. — Te słowa wypowiedziała wolno, ze znajomą sobie dźwięczną nutą w głosie. Nawet nie popatrzyła na swego towarzysza, nie oczekując zresztą jakiejkolwiek odpowiedzi. Futro wraz z torebką znajdowały się w miejscu na odzienie, toteż miała wolne ręce. Obeszła stoły z ciałami. Podwinęła lekko rękawy bordowej sukni.
To za mało, usłyszał w swych myślach słowa, które nie należały do jego rozważań. Słowa, które mogła wypowiedzieć tylko Ona. Po tym zabrała się do pracy. Ciężko było określić jak zareaguje jej ciało i umysł; miała dość wysokie zrozumienie dla emocji i uczuć innych przez lata doświadczając ich na różne sposoby i dzięki temu dziś specjalizując się w interpretowaniu ich. Tym razem jednakże te emocje mogły nią zawładnąć wręcz dosłownie. Sięgnęła dłonią do rany zostawionej przez napastnika. Wykonała Astralny Dotyk na każdym z ciał, i o ile wizje przyszły, o tyle interesowały ją w nich elementy charakterystyczne dla danego miejsca; gdzie te ciała poniosły śmierć. Drugim istotnym elementem tychże wrażeń było rozpoznanie jednostki, która zabiła — jaki miała kolor włosów, czy była wysoka lub niska? Te i podobnie istotne elementy najbardziej interesowały Lévêque.
A gdy uzyskała choć trochę satysfakcjonujące informacje — nawet jeśli Astralnego Dotyku musiała dokonać co najmniej kilka razy — umyła ręce i raz jeszcze powróciła do ciał. W przypadku trupów i zeschniętej już krwi trudno było oczekiwać jakichkolwiek sukcesów, ale przystanęła przy każdym z nich i nabrała ich krwi na osobne palce kosztując jej i zgłębiając właściwości. Cóż... Dla Johnstona mogło się to wydawać wyjątkowo obrzydliwe, ale fakt, że nawet się przy tym nie skrzywiła, musiał o czymś świadczyć.

Re: Polowanie na wilki (II)

Image
I I I
Noah dostał coś, czego nie mieli inni Spokrewnieni gdy wkraczali w świat nieśmiertelnych: brutalność, Bestię, bezwzględność. Część Spokrewnionych była przygotowywana do swej roli latami, część, jak chociażby Gangrele, została rzucona na głęboką wodę. Większość jednakże nie dostawała w twarz aż tak brutalną rzeczywistością. Wbrew pozorom był to duży atut. To sprawiało, że Johnston musiał bardzo szybko przywdziać twardą skórę i, o dziwo, udawało mu się to. Przynajmniej na razie. Dla wampirów oznaczało to, że nie będzie łatwo go złamać, jakkolwiek silną lub nie miał psychikę.
Promienie słońca na skórze… Tak, na pewno w jakiś sposób pamiętała to odczucie. Wiele obrazów, które malowała, przedstawiają wschód i zachód słońca. Bawiąc się krwią i jej odcieniami obrazy te prezentowały niejednolitą wersję. Praktyczność, niepraktyczność… Irène chętnie wykorzystywała to, co posiadała. Odzienie warte duże pieniądze było dla niej zaledwie dodatkiem. Nie miała niczego, co miało groszową wartość. Celeste, zdawać by się mogło, żyła w nieco innym świecie. A przy tym, jak to kobieta, była także nieco próżna.
— Doprawdy? — Spytała ironicznie gdy starzec rzekł, że to jedna z tych spraw, w które nie warto wnikać. — Pamięta Pan nazwisko lub nazwiska policjantów? Byłyby niezwykle pomocne. — Mało prawdopodobne, by potrzebowali protokołu, jednak każda drobna informacja mogła okazać się niezwykle użyteczna, a Primogen nie zwykła zostawiać spraw czy to niedokończonych czy to w domysłach.
Toreadorka obserwowała poczynania Pariasa nie wyrażając przy tym żadnych emocji; czy to spojrzeniem czy gestem czy mimiką. Nie powiedziała jednak nic ani nie skrytykowała, możnaby się więc pokusić o stwierdzenie, że co najmniej nie miała żadnych uwag co do czynności spokrewnionego. Póki co, sama nie wykonywała żadnych działań uważnie obserwując i słuchając Noaha. Jego ręce i umysł zdawały się wspaniale ze sobą koegzystować. Spoglądała na poszczególne rany wzrokiem kogoś, kto doskonale wie czym są poszczególne z nich. Zdawała się też w pełni rozumieć fachową terminologię, której używał jej towarzysz. Gdy ten odpłynął, Irène mu nie przeszkadzała. Nie mogła wiedzieć na pewno, że tanatopraktor zdecydował się użyć dobrze jej znanego Astralnego Dotyku, lecz efekty działania tegoż bywały różne. Nie mogła pozwolić, by towarzyszący im starzec zadawał jakiekolwiek pytania, a co dopiero — nabrał jakichkolwiek podejrzeń co do ich działań.
Na chwilę pozostawiła więc Johnstona samego z ciałem, a sama podeszła do starca. — Czy mógłby nas Pan zostawić samych? Będziemy się czuli swobodniej mogąc w pełni skupić się na swej pracy. — Rzekła niezbyt głośno, a jeśli to nie pomogło, gotowa była użyć dominacji i prostym rozkazem “wyjdź” nakazać mu opuścić pomieszczenie.
Medytacja, nawet bez Astralnego Dotyku, bywała niekiedy brzemienna w skutkach.

Re: Przygotowania do przyjęcia

O przyjęciach w La Liberté krążyły legendy, opowieści i przeróżne plotki. Jednakże, względem tychże przyjęć Lévêque bezwzględnie stosowała zasadę “co było na przyjęciu, to zostaje na przyjęciu”. Oczywiście, plotki krążyły i będą krążyć zawsze, ale jeśli Primogen dowiedziała się, że ktoś cokolwiek powiedział, zwłaszcza odnośnie innego Spokrewnionego, wówczas można było spotkać się z jej gniewem i stosowną reprymendą. To była jedna z tych rzeczy, których Irène bardzo pilnowała. Za pomocą dyscyplin, jeśli trzeba było. Niejeden wampir zdążył już odczuć kapryśność Toreadorki.
Tej nocy wcale nie szykowała się krócej niż zwykle. Choć Elizjum miało pozostać zamknięte dla ewentualnych gości, to jednak nie dawało jej to ulgi względem własnej prezencji. Jak zwykle stosownie wyszykowana opuściła bezpieczny lokal; zawsze uważała, że nigdy nic nie wiadomo i niezależnie od okoliczności winna być odpowiednio przygotowana. A że majątku miała dość, by pozwolić sobie na niejeden bogaty strój, cóż… Nie żałowała niczego. Zawsze była bogato ubrana. Tym razem, jak zazwyczaj bywało, pojazd prowadził Thomas. Gdy tylko wyszła z automobilu, zapaliła papierosa w cygarniczce i witając się z członkami socjety w części dostępnej dla śmiertelników, spokojnie udała się na piętro.
Jeszcze przed drzwiami do jej uszu doszedł wspaniały dźwięk poematu symfonicznego z gramofonu. Irène aż westchnęła z wrażenia i przystanęła na krótką chwilę upajając się tym dźwiękiem. Jak to dobrze, że Edison wynalazł fonograf… Choć oczywiście, by wszystkiego mu nie przypisywać, należałoby oddać również hołd Édouardowi-Léon Scott de Martinville, który to wynalazł urządzenie do nagrywania dźwięku, choć bez możliwości odtwarzania. Wchodząc do wnętrza Elizjum oparła się o pobliską ścianę chcąc na chwilę zatrzymać czas; w jej nozdrza uderzył zapach róż, w uszach brzmiała wspaniała muzyka… Uśmiechnęła się z lekka i otworzywszy oczy spojrzała na Arthura. Zawsze wiedział jak umilić jej wieczory. Idąc w jego stronę rzuciła futro na pobliskie siedzenie.
— Dobry wieczór, Arthurze. — Odparła pogodnie skinąwszy głową i spojrzeniem obrzuciła salę. Pustą… Elizjum z rzadka bywało puste i nawet jeśli zamykała je tylko na dwie noce w miesiącu, to jednak ciężko było się przyzwyczaić. Nie zmieniło to jednak jej dobrego dziś humoru. — Och, Arthurze, nie przesadzaj. — Zaśmiała się; niekiedy bywał zbyt zmanieryzowany, ale to wcale nie odbierało mu uroku. Położyła mu drobną rękę na ramieniu.
— Znalazłam pięknego, androgenicznego człowieka, który będzie mi pozował podczas przyjęcia. Myślę, że sztalugę wraz z sofą postawię pod najdalej wysuniętą ścianą… — Lyons nie musiał się o tegoż człowieka obawiać. Doskonale wiedział, że w rękach Celeste ten nieszczęśnik był tylko zabawką, którą porzuci wraz z zakończeniem obrazu. — Co myślisz o szachach? Ludziach, którzy pod naszym wpływem będą przesuwać się po polach planszy. — Zerknęła na swego podopiecznego znad ramienia z figlarnym błyskiem w oczach. Cóż, kwestia wygranej i przegranej w tej chwili leżała w jedynie w domysłach. — I półmaskach weneckich, hm…

Re: Polowanie na wilki (II)

Poświęcenie… Cóż Noah mógł wiedzieć o poświęceniu. Rodzina. Ludzkie życie. Były rzeczy znacznie większe od tego, znacznie bardziej destrukcyjne, o których Johnston nie wiedział, a które Nieśmiertelni poświęcili i będą poświęcać. Jeszcze nie tak dawno temu wszak Galatis wspominał o Rewolcie Anarchistów. Świat nieumarłych zmienił się wówczas całkowicie. Życie w cieniu, w tajemnicy, za zasłoną kurtyny. Niektórzy upatrywali zadość temu w wykorzystywaniu, torturowaniu, a nawet mordowaniu ludzi. Bo czymże był człowiek przy Krwiopijcy? Zaledwie ziarenkiem piasku; pyłem, który można strząsnąć; psem, którego można kopnąć, a ten i tak przybiegnie.
Wampiryczną egzystencję albo przyjmowało się w pełni albo wcale. Nie można było wziąć jednej części i przeklinać drugą. Niemożność pogodzenia się z faktem długowieczności, a nawet konieczność akceptacji i normalizacji tego zjawiska, mogło spowodować, że Noah popadnie w szaleństwo. Że będą go dręczyły koszmary… Czyż taka jednostka była wartościowa dla społeczności Kainitów? Czyż była wartościowa dla samej siebie? Wieczna egzystencja albo sprawi, że Noah pokornie ją przyjmie akceptując jej wymiar albo zostanie pochłonięty przez szaleństwo… I stanie przed Słońcem. Ale o takich jednostkach się nie mówiło. Nie istniały na kartach historii. Niewielu było na tyle odważnych, by stanąć twarzą w twarz ze Słońcem. Bo tutaj już nie chodziło o chęć całkowitego unicestwienia. Tutaj odzywał się wewnętrzny strach przed Solis.
Nieśmiertelni nie odczuwali zimna tak, jak ludzie. Odzienie, które przybierali, służyło jedynie dostosowaniu się do panujących realiów i aktualnej modzie celem zachowania Maskarady. Ale stanowiło też swego rodzaju wyraz człowieczeństwa. Dla Irène była to po prostu kolejna forma mistyfikacji, a jednocześnie hołdowanie własnym upodobaniom względem ubioru. Choć okoliczność nie była aż tak sformalizowana, to jednak Celeste prezentowała się dosyć elegancko; buty na wysokim obcasie, długa spódnica do połowy łydek, co dało się zauważyć pod skórzanym płaszczem z kołnierzem z futra. Z jej idealnie ułożonego koka pod wpływem wiatru uwolniło się kilka drobnych kosmyków, co spotkało się z niesmakiem kobiety. Noah komicznie musiał wyglądać w towarzystwie persony mającej na sobie kosztowną biżuterię w postaci wiszących, grubych kolczyków z rubinami i diamentami i ubiorem z drogich materiałów. Z pewnością niejeden wzrok mógł zatrzymać się na niej na dłużej, a być może nawet komuś przeszła myśl o okradzeniu samotnej, bogatej kobiety.
— Dobry wieczór Panie Johnston. — Przywitała się z Noahem prezentując nikły uśmiech. Tym razem nie miała tak pogodnego i przyjaznego humoru jak w Elizjum. Postawa, spojrzenie, mimika twarzy — to wszystko sugerowało, że Toreadorka nie jest w nastroju na żarty i czczą gadaninę. Zachowywała jednakże spokój, opanowanie i pewność siebie będąc przy tym neutralnie nastawioną do Noaha; nie była kobietą, która mogłaby go ukarać za błędy innych czy własne niepowodzenia. Przez wzgląd na to wszystko nie zażartowała kiedy wyczuła, że Parias nie czuje się w pełni komfortowo. Musiał się przyzwyczaić. Zrozumieć, że będąc Pariasem, nigdy nie będzie się czuł w pełni swobodnie przy innych wampirach. Każdy z nich bowiem chcąc nie chcąc miał wyższy status i pozycję od niego.
Pyknęła z cygarniczki.
— Nie dostałam niestety żadnych konkretnych informacji. Wiem jedynie, że ciał jest kilka; wyjątkowo zmasakrowane zwłoki, których identyfikacja co do tożsamości jest zasadniczo niemożliwa. — Odparła na pytanie Noaha. — Tak, ma Pan rację. Czeka nas dziś trochę pracy. — Dodała z lekkim uśmiechem tym samym pobudzając krew do zapewnienia jej ludzkiego wyglądu. Rzeczywiście, nie wyglądała na kogoś, kto mógłby zabić. I równie rzeczywiście, że pozory mogą mylić. Ludzkie życie… Być może wkrótce własnymi zmysłami dowie się, co znaczy dla Lévêque ludzkie życie i jak wiele zostało w niej człowieczeństwa. Długie lata egzystencji i doświadczeń naprawdę potrafią mieć wpływ na duszę istoty.
Gdy starszy człowiek wystawił głowę zza drzwi, Celeste rzuciła papierosa na ziemię gasząc go butem, a cygarniczkę schowała do torebki. Przywitała się z gospodarzem, bynajmniej nie prezentując oschłej postawy. Wszedłszy do środka zdjęła rękawiczki i wraz z towarzyszącym jej wampirem udała się w głąb kostnicy. Idąc dyskretnym wzrokiem obserwowała wnętrze i zapamiętywała co istotniejsze dla niej informacje. Nigdy nic nie wiadomo. Zawsze trzeba być przygotowanym.
— W istocie. — Odpowiedziała na jego pytanie dotyczące Galatisa tym jednym, krótkim stwierdzeniem właściwie ucinając temat. Gdy starzec wysunął tace z ciałami, w jej nozdrza ze zdwojoną siłą uderzył trupi zapach rozkładu. Nawet dla niej nie było to zbyt przyjemne, ale już po chwili zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę środkowego ciała bacznie mu się przyglądając. Analizowała każdą ranę, każdą bliznę. W jaki sposób ciało było zmasakrowane? Tylko rozorane pazurami niczym w morderczym szale czy może wywalono mu bebechy? Czy rany były głębokie na tyle, by mogły je zadać ostre, grube pazury? A może wcale nie było żadnych śladów mogących przywoływać obraz Lupinów?
Wreszcie swą bladą, drobną dłonią sięgnęła do maski.
— Gangi Irlandczyków? Nie wiedziałam, że są aż tak okrutni. — Mówiąc to nawet nie spojrzała na gospodarza zapoznając się ze stanem twarzy zmarłego. W międzyczasie obróciła lekko głowę ku niemu, by ich spojrzenia mogły się zetknąć. — Ma Pan protokół sekcji?

Polowanie na wilki (II)

Image
I I I
Po spotkaniu z osobistościami różnego rodzaju miała czas na pewne przemyślenia, choć przecież daleka była od wszelakiego sentymentalizmu. Kainici, jako i Śmiertelnicy, przychodzili i odchodzili, zostawiając za sobą ślady. A te bywały przeróżne. Niektóre były tak ogromnej wagi, że aż odciskały swoiste piętno na duszy. A czasem i sercu, jeśli którykolwiek z Nieśmiertelnych je posiadał.
Isabeau z całą pewnością go nie posiadała.
Hipnotycznym wręcz wzrokiem przyglądała się dwóm portretom. Trzem, tak właściwie. Jakby wywoływała w niej trans. Corazon. César.
Zacisnęła swe długie, smukłe palce na podłokietniku fotela nie zauważając — a może nie przejmując się? — tym, że rozrywa pazurami skórę mebla.

“Zmieniłem to! Zamieniłem garstkę skomlących dzieci w coś, co mogłoby zrzucić Przedpotopowców z ich tronów! Mnie! Każdy wampir, jaki kiedykolwiek istniał, maszerował w rytm założycieli, aż do Potopu. Postanowiłem zrobić coś innego i zmieniłem to. Beze mnie nie byłoby Sabatu. A bez Sabatu nie byłoby Camarilli!”

Szczycił się tymże osiągnięciem jakby poruszył struny czasu, niczym Prawdziwy Brujah. Puszył. W swej arogancji nie dostrzegał...
Isabeau cisnęła pobliskim wazon w portret Césara ze wściekłością wstając. W tym miejscu, w swej samotni nie musiała się martwić niepożądanym uszom i spojrzeniom. Mogła sobie pozwolić na pewne słabości. Złapawszy za ramy obrazu złamała drewno w pół bez żadnego wysiłku. Opadła na kolana zaciskając w ręce kawałek drewna…

I I I
Wsiadłszy do jednego ze swoich najszybszych samochodów zamknęła drzwi z gracją. Na siedzeniu pasażera położyła podręczną torebkę. Tym razem nie było z nią Thomasa, którego oddelegowała do innej sprawy. Primogen. Toreador. Samotnie… To nie było w stylu Artystów, którzy przecież lubili się otaczać przeróżnymi personami, zarówno jednej, jak i drugiej rasy. Nie wspominając już o tym, że zwykle taką personę jak Członek Rady rzadko widywało się bez jakiejkolwiek obecności innych, choćby Ghuli, gotowych służyć.
Z centrum Chicago, Lower West Side, wyjechała wczesnym wieczorem. Elizjum pozostawiła pod opieką swego protegowanego, Arthura. Choć niespodziewane unicestwienie Kuruka zachwiało areną polityczną i — wydawałoby się — bezpieczeństwem w Elizjum, to jednak egzystencja nieumarłych musiała trwać. Historia musiała się toczyć.
Jechała dłuższą, pokrętną trasą omijając główne drogi. Dzięki uprzejmości Arystacha Galatisa, wraz z Noahem mogła zająć się oględzinami ciał prawdopodobnie rozszarpanych przez wilkołaki. Istniały, oczywiście, i inne możliwości tego stanu rzeczy, aczkolwiek nie należy się łudzić, że sprawa mogłaby mieć łagodniejszy walor. Pogrzeb miał się odbyć wkrótce, lecz próżno mieć nadzieję, że ciała do tego czasu nie zostaną ukradzione. Nie miała zamiaru pozwolić eskalować sprawie; ciała nie mogły trafić w szpitalne ręce, jakkolwiek by nie wspierała rozwoju medycyny.
Dojechawszy pod kostnicę w pobliżu Rosehall Cementary wysiadła z powozu. Niespiesznymi ruchami zapaliła papierosa w cygarniczce rzucając niedopałek na ziemię i dociskając czubkiem buta.
Rozejrzała się za obecnością Johnstona.

Re: Polowanie na Wilki (I)

— Mathematica est regina omnium scientiarum — Odpowiedziała z lekkim śmiechem Johnstonowi podłapując jego żart. Istotnie, Była w tym jakaś racja. Jakby się bowiem przyjrzeć odległościom pomiędzy stolikami, obrazami czy innymi, poszczególnymi elementami — wszystko było wręcz idealnie matematycznie zmierzone. Oczywiście, dopóki nie zostało naruszone.

Irène obserwowała wymianę zdań pomiędzy Galatisem, a Riderem. Być może Brujah nie zdawał sobie z tego sprawy, ale właśnie został wplątany w odpowiedzialność za sprawę morderstw na północy. To do niego należało rozwikłanie zagadki i zrealizowanie odpowiednich kroków. Jeśli coś pójdzie nie tak, to on zbierze cęgi. Jeśli zaś wszystko się uda i sprawę rozwiąże, to oczywiście właśnie Rider zbierze laury i pochwały. A to oznaczało, że sprawa Lupinów stała właściwie na jednej szali dla niedawno przybyłego do miasta Krzykacza. Dla samej Lévêque to wszystko miało zupełnie inny wydźwięk. Czuła, że szykowała się ciekawa zabawa. Choćby teraz, przy stole gdy tak siedzieli i debatowali okazując swoje poglądy, spostrzeżenia czy chęć wsparcia sprawy w ten czy inny sposób. Jedynie Norwood zdawał się przedstawiać w pełni neutralny pogląd. Celeste od czasu do czasu spoglądała po wszystkich ciekawa tego, jakie prezentują emocje w stosunku do tego, jak się naprawdę czują [widzenie aury na wszystkich przy stole]. To właśnie w tym upatrywała najciekawsze elementy układanki — w wampirach. Każdy ruch na szachownicy miał znaczenie. Nawet Noah zdawał się to wiedzieć bardzo dobrze. I tylko Rider najpewniej miał to w głębokim poważaniu upatrując swe zainteresowania w innych aspektach wampiryzmu.
Z zaciekawieniem obserwowała także dysputę pomiędzy Arystarchem, a Julesem. Obaj panowie prezentowali odmienne poglądy. Tak od siebie różne, a jednocześnie potrafili wyrazić je w neutralny sposób. W świecie Kainitów była to szczególnie ważna umiejętność. Celeste słynęła raczej z bezpośredniości niż ukrytych słów i znaczeń. Była kobietą, która zwykle dostawała to, czego chciała, i po swoje sięgała ze znaną sobie niewymuszonością. Nie dawała poznać, że może jej na czymś jakkolwiek zależeć.
Noah… Noah zdawał się fascynować nie tylko Primogen Toreador, ale również Harpię Ventrue. Parias. Cóż za niefortunny zbieg okoliczności. Oto zwiastun Gehenny zdaje się być jednostką wartościową i przydatną społeczności Spokrewnionych jednocześnie nosząc na sobie brzemię bycia wyrzutkiem przez wzgląd na ciążącą na nim klątwę, ale i nie tylko. Jules słusznie zauważył, że brak znamiennych cech dla danego klanu powodowały, że balsamista był odłączony od życia Camarilli. Był jej częścią, a jednak poza nią. Słusznie zauważył również, że nowy Kainita skutecznie pokonywał te przeszkody. Irène uśmiechnęła się w myślach; to wszystko oznaczało bowiem, że wkrótce może się zmienić kilka drobnych rzeczy. Poglądy i opinie. Być może nawet zrozumienie względem stanowiska Szeryfa; Pariasi stanowili niebezpieczeństwo, lecz jeśli już zostali stworzeni, to niech wykażą się umiejętnością przetrwania i zdolnościami użytecznymi Kainitom. Noah…
W obecności Ridera miał wspaniałą okazję do pierwszej prezentacji pośród zgromadzonych wampirów; pod wpływem buńczucznego charakteru i wyzywającego słownictwa Brujaha miał szansę pokazać jak reaguje na podobne zaczepki i czy potrafi poddać się wewnętrznej kontroli. Ten test zdał śpiewająco, z pewnością nie tylko w oczach Primogen.

Zwróciła się do Ridera.
— Niedługo skontaktuje się z Panem mój Ghul, Thomas Akwright, i przekaże Panu odpowiednie informacje. — Odpowiedziała co do rusznikarza lub kowala. — Wspaniale. Tuszę, iż po zebraniu wszystkich informacji będziemy mogli się ponownie spotkać i na ich podstawie podjąć dalsze kroki. — Irène ze smutkiem dostrzegła, iż w chwili wcześniejszego zamyślenia papieros zgasł. Wyrzuciła niedopałek do popielniczki, a następnie odłożyła cygarniczkę na stół i skinęła lekko głową na barmana w odpowiednim momencie nawiązując kontakt wzrokowy, który dawał mu znać, że napiłaby się vitae.
— To fantastyczna wieść że zajmuje się Pan zapewnieniem godnego pochówku zmarłym. — Odezwała się, za neutralne uznając takież słowa, które nie będą wprost mówiły, że świetnie, iż Noah zajmuje się grzebaniem w zwłokach. A jakaż to była ironia w stosunku do Krwiopijców, których ciała przy ostatecznej śmierci zamieniały się w proch… — Czy miałby Pan coś przeciwko temu, abym się z Panem udała celem zbadania ciał? — Cóż. Tym samym dawała sobie możliwość poznania kolejnej osoby, być może bardzo cennej, ze świata medycyny. I wykorzystania swoich umiejętności, choć małe były szanse względem tego, o czym myślała. Zawsze jednak warto próbować, a poddawanie się jeszcze przed rozpoczęciem zadania było zwykłym tchórzostwem.
— Jeśli zaś chodzi o Maskaradę względem ciał istotnie byłoby to naruszenie Pierwszej, gdyby nie szczególne okoliczności. My, wampiry, musimy ukrywać jestestwo nie tylko swoje, ale także innych stworzeń, by chronić siebie. Gdybyśmy piersi znaleźli ciała, na pewno wieść nie rozeszłaby się po ludziach. Znaleźli je jednakże śmiertelnicy i wywiedzenie się kto dokładnie je widział, w jakich okolicznościach, gdzie i kiedy wymagałoby znacznej ingerencji w ich umysły… A to już mogłoby spowodować daleko idące, negatywne skutki. Śmiertelnicy sądzą, że na północy grasują wilki. Ma to swoje plusy i minusy, oczywiście. W tym przypadku jednak najlepszym wyjściem byłoby obejrzenie nienaruszonych ciał i wyciągnięcie odpowiednich wniosków. Może się bowiem okazać, iż to wcale nie Lupini… — Toreadorka zawiesiła głos. Czy to możliwe, że w lesie grasowały nie Wilki, ale jeden Gangrel, który nie mógł wrócić do humanoidalnej postaci..? Lepiej byłoby tego nie mówić na głos.

Re: Polowanie na Wilki (I)

Płomienna przemowa Arystarcha, zapewne nie pierwsza i nie ostatnia, była bardzo obrazowa. Bardzo... Poruszająca wyobraźnię. Irène była jednym z najmłodszych Elderów w Chicago, których ominęły czasy pierwszej, brutalnej inkwizycji i Konwencja Cierni. Przez chwilę żyła w czasach na długo przed tymi wydarzeniami, lecz one nie imały się najmroczniejszego okresu jaki spotkał Nieśmiertelnych. We Francji jednakże długo tliły się inkwizytorskie myśli i ideały. Primogen Toreador poddała się na krótką chwilę wspomnieniom, a kąciki jej warg uniosły się w lekkim grymasie. Tę lekcję można było przedstawić inaczej tak jak to rzekł Jules, to prawda, ale i też nie było bardziej krwawego obrazu, który by to tak dobitnie pokazywał. Przede wszystkim ludziom brakowało zrozumienia i akceptacji; trudno też ich prosić o wczucie się w sytuację Kainitów gdy byli oni dla nich jedynie pożywieniem i narzędziem do realizacji własnych celów.

Lekki uśmiech na twarzy Primogen Toreador zdradzał spokój i łagodne oblicze, gdy spoglądała na zakłopotanego Noaha, któremu właśnie przyszło poznać jedną z najważniejszych osób w świecie Spokrewnionych z Chicago. Swoją postawą i spojrzeniem dawała znać Pariasowi, że nie musi się przy niej czuć jakkolwiek niezręcznie. Nawet wówczas, gdy ujął jej rękę trzymając zbyt długo, nie wykonała ruchu, który sugerowałby odsunięcie się lub chęć zabrania dłoni. Spoglądała za to na Johnstona obserwując jego reakcję i oblicze w chwili zamyślenia. Jej spojrzenie jednakże przeszywało na wskroś, a wyraz tęczówek mógł sugerować, że doskonale wie, o czym myślał. Czy tak w istocie było, Noah się mimo to nie dowiedział; Lévêque pozostawiła tę kwestię w sferze domniemywań. — Proszę się nie przejmować, Panie Johnston. — Odparła miękko i kiwnęła mu lekko głową na znak zrozumienia. — Ja również cieszę się ze sposobności poznania nowego Spokrewnionego w Chicago. — Zabawnym była ta sytuacja, która pokazywała w jaki sposób Parias radzi sobie w takich sytuacjach, dlatego też uwaga Primogen chwilowo była bezsprzecznie skupiona na młodym Kainicie, a gdy skończył, jej śpiewny śmiech na chwilę omiótł najbliższe otoczenie. — Och, Panie Johnston. Uważam, że w materii aranżacji symetria jest niezwykle istotna. Cenię sobie ład, harmonię i przejrzystość… W ten sposób dość łatwo kontrolować otoczenie. — Odpowiedziała i przerwała na chwilę, by zaciągnąć się papierosem. — Zdradzę Panu mały sekret. To nie wzrok, lecz centymetr i ustalenie odpowiednich odległości są zasługą symetrii. — Choć nie było to zgodne z etykietą, uśmiechnęła się szerzej i puściła mu oczko, a następnie przywitała się z Galatisem.
— Pan również wspaniale się dziś prezentuje, Harpio Galatis. — Odparła również uprzejmie. Tym samym też pozwoliła Pariasowi usłyszeć jaką pozycję pełni Arystarch; było to celowe działania, choć niewidoczne. W odpowiedzi na jego słowa, Lévêque zaśmiała się lekko i na dłuższą chwilę utkwiła wzrok w Harpii. — Pierwszym porywem serca, Galatisie, byłoby gdybym już teraz wyruszyła w drogę z Riderem. Doceniam jednakowoż Twą troskę o me serce. — Zarówno Toreadorka, jak i Arystarch dobrze wiedzieli, że to nie sprawa serca.
Następnie zaś zwróciła swój wzrok na Ridera wysłuchawszy go. — Jeśli chodzi o srebro i ogień, to służę tutaj swym finansowym wsparciem, jak wspomniałam. Znam pewnego mężczyznę, który mógłby wykonać srebrne kule oraz broń białą. — Pyknęła z papierosa w króciutkiej chwili zamyślenia i kontynuowała. — Jak już któryś z Panów wspomniał, należałoby pierwej obejrzeć ciała. Dokonać niejednego zwiadu na północy, a także przygotować pułapki. I, oczywiście, odpowiednią broń. Dobrze byłoby też tuż przed wyruszeniem przygotować kilka planów. Lupini są niezwykle potężni i nie należy zakładać, że jakkolwiek głupi. — Kontynuowała. Nie wątpiła w możliwości Ridera, ale i też nie chciała porywać się na coś, co nie dawałoby choćby nikłej pewności realizacji. Dlatego raz jeszcze spojrzała na Brujaha. — Tuszę zatem, iż się Pan tym wszystkim zajmie. — Dodała tym samym sugerując iż powinien przewodzić grupie, która podejmie się tego zadania. A gdy padło pytanie zadane przez Noaha, Irène spojrzała nań łagodnym wzrokiem.
— Myślę, że Rider, jako najlepiej doświadczony w tej materii, udzieli Panu pełnowartościowej odpowiedzi na to pytanie. — Rzekła, a jej głos sugerował coś znacznie bardziej niebezpieczniejszego niż jakiekolwiek potyczki między Spokrewnionymi.

Re: Ostry pazur Harpii

Poddając się swobodnej dyskusji z Primogenem Brujah, Hunterem O'Donovanem, Irène jednocześnie dyskretnie słuchała i obserwowała otoczenie, w jakim się znajdowali. Przyszło jej nawet rzucić krótki żart w kontekście jednego ze Spokrewnionych, który niedawno dokonał lekkiego faux pas w Elizjum. Niemniej, przemowa Galatisa oraz Tradycje Camarilli i polityka międzyklanowa były żywymi elementami dyskusji dzisiejszej nocy; niektórzy wypowiadali się wprost na wzór Harpii Ventrue, inni zaś w dość niewymowny sposób chcąc, by jedynie właściwe uszy dowiedziały się jakie przyjmuje się stanowisko.
Aż w końcu jeden ze Spokrewnionych taktownie dał znać Primogenowi Krzykaczy, że chciałby zamienić z nim słowo. Lévêque jedynie uśmiechnęła się zachęcająco, wszak właśnie po to było to miejsce: by Spokrewnieni różnego statusu i prestiżu mogli ze sobą porozmawiać. Neutralność i doniosłość tego miejsca świadczyła między innymi o możliwości wybicia się młodszych i, jak ostatnie przemówienie Harpii pokazało, także upadku Starszych. Takie wydarzenia pokazywały jednakże, że Starsi nie są niezniszczalni, że można ich pokonać, że władza, którą dzierżą, może wcześniej czy później upaść. A to już Elderom niestety nie było na rękę.
Irène pierwej skierowała się ku ladzie, gdzie barman, znawszy jej upodobania, od razu podał jej vitae oraz cygarniczkę i papierosa. Dostrzegłszy pojawienie się Ridera, wyraziła swój komentarz jedynie przebiegłym grymasem. W spokoju oddając niewielki wysiłek swemu nadnaturalnemu słuchu z gracją skierowała swe kroki ku stolikowi, przy którym siedzieli Primogen Malkavian wraz z Alexandrem Morrim. Skinąwszy im zawczasu głową w geście uprzedzającym swe pojawienie się przystanęła przy stole obok Howarda mając na twarzy uśmiech — on chyba nigdy z jej warg nie schodził; zawsze jawiła się jako osoba, która może i nie jest najbezpieczniejszą osobą do konwersacji przez swoją pozycję i siłę jako Starsza, lecz na pewno nie charakteryzowała się tak antypatyczną postawą jak Primogen Ventrue. Wymieniwszy uprzejmości pierwej z Hawthornem, a następnie z Ancillae oraz przeprosiwszy za przerywanie rozmowy, swe zielone oczy skierowała bezpośrednio na doktora. — Obiło mi się o uszy, Panie Morri, iż nie posiada Pan środka transportu. Proszę którejś nocy, choćby jutrzejszej, mnie zagadnąć — samochodów mam dość, by móc Panu jeden z nich odstąpić. — I, nie czekawszy na słowa protestu czy podziękowania ze strony Morriego, posłała mu tylko rozbrajający uśmiech, pyknęła z papierosa i oddaliła się.
Tym razem jej uwagę przykuł stolik pełen ciekawych osobistości. Jules, jak go lubiła nazywać Toreadorka, Arystach, nowy Spokrewniony w mieście oraz… Rider. Ten ostatni kompletnie tam nie pasował. Nie zwlekając zbytnio, żwawo i pewnie siebie podeszła do ich stolika stając w niewielkiej odległości od samego Johnstona.
— Tuszę, iż Panom nie przeszkadzam. — Rzekła i spojrzała po każdym z osobna poświęcając mu, nawet Riderowi, chwilę swej uwagi jednocześnie witając się z nimi wymieniając po kolei imię każdego z osobna. Ze względów wiadomych jej wzrok na dłużej zatrzymał się na postaci Noaha. — Irène Celeste Lévêque, przewodzę klanowi Toreador i opiekuję się tym miejscem. — Przedstawiła się podając mu rękę do ucałowania i ponownie pyknęła z papierosa w kierunku, który nie zawadzałby w kontakcie z najbliższym towarzystwem. — Nie widziałam tu jeszcze Pana. Mam nadzieję, że Elizjum będzie dlań przyjemnym miejscem. Proszę dzisiejszej nocy częstować się vitae bezpłatnie. — Nawet jeśli był Pariasem, to zaakceptowanym przez Szeryfa, podopiecznym Greera i przedstawionym już Księciu. W przeciwnym wypadku nawet by go tu nie było. Primogen była niezwykle ciekawa jego osoby, umiejętności i charakteru. Każdy z Kainitów wszak wnosił do społeczności część swojej duszy, w pewnym sensie. Posłała mu jeszcze jedno spojrzenie, a następnie usiadła przy stoliku. — Pozwolę sobie zauważyć, jeśli mnie słuch nie myli, iż rozmawiali Panowie o pokonaniu Lupinów? — Jej wzrok w tym momencie taktownie skierował się na plik banknotów jaki leżał przed Riderem. — Chętnie wesprę to przedsięwzięcie finansując potrzebne ku temu rzeczy, a gdy przyjdzie pora na bezpośrednią operację… Z przyjemnością się z Panem zabiorę, Rider. — Jej wzrok twardo zatrzymał się na Brujahu. Ta wypowiedź i deklaracja mogła wywołać spore poruszenie: oto bowiem przywódczyni klanu, członek Rady i Spokrewniona, która przez wzgląd na swój status mogła właściwie wydawać polecenia młodszym nie spiesząc się z wychylaniem na pierwszy front, chciała postawić swą rolę na równi z nimi. — Mam nadzieję, że przez te dziesięć lat kiedy cię tu nie było, Rider, nie zatraciłeś swych umiejętności i wiedzy.

Re: Ostry pazur Harpii

Primogen Toreadorów, teraz, gdy pieczę nad Elizjum pełniła wyłącznie ona po niespodziewanym unicestwieniu Kuruka, swobodnie usiadła na zwyczajowym miejscu opierając ręce o podłokietniki i splatając palce dłoni w lekką wieżyczkę. Słuchała, choć zdawała się być całkowicie pogrążona we własnych myślach w przeciwieństwie do Primogena Ventrue. Wydawała się doskonale wiedzieć kto go poprze w obawie o gniew lub mu się sprzeciwi. Tego, w żadnym wypadku, oczywiście nie mogła być pewna, jednak dzięki pewnym umiejętnościom dostrzegła pewne zależności i skrzętnie ukrywane emocje. Aura tak wiele potrafiła powiedzieć o odczuciach danej persony.
Harpia mówił o sprawie istotnej, nadrzędnej wręcz. Na jej wargach pojawił się nikły uśmiech gdy Arystach wspomniał słowa Rafaela. Trudno jednakże orzec czy był on w charakterze uznania dla jego ogólnej postawy czy jednak zauważenia, że to właśnie de Corazon zaprezentował słowa Pierwszej Tradycji. Irène przymknęła na chwilę powieki nieznacznie unosząc głowę do góry. Wsłuchała się w dalsze słowa Galatisa niezmiennie prezentując prostą postawę i łagodne oblicze.
To prawda, że niezwykłą rzadkością było jawne przeciwstawienie się drugiemu Ventrue, w szczególności zaś własnemu Primogenowi. Rzecz to była wręcz niesłychana i z całą pewnością w niedługim czasie trafi do uszu wyższych stanowiskiem Spokrewnionych w Camarilli. Należałoby jednakże zauważyć, iż Harpia nigdy nie był personą z charakteru łagodną lub jakkolwiek pozbawioną braku zdecydowania; wszakże to jego płomienna przemowa przed laty skutecznie nadszarpnęła reputację Lodina. Co więcej, był to jedyny Kainita w Chicago, który nigdy nie czuł jakichkolwiek oporów przed jawną — i skuteczną, trzeba dodać — krytyką kogokolwiek, czy to był zwykły wampir czy właśnie potężny, co najmniej kilkusetletni Elder o stanowisku Primogena. Sądząc po charakterze Ventrue i jego dotychczasowych osiągnięciach można było się domyślić choć częściowo treści tej jakże płomiennej przemowy.
Prawdą był fakt, iż Starsi i Rada nie wyciągnęli dotąd konsekwencji. Choć Arystach zapominał, że to Starsi podjęli pierwsze kroki nakazując uprzątnięcie po jawnym wejściu Skadi, to jednak nietrudno uznać działania Leneghana i Morriego za wysoce skuteczne i na miejscu.
Dostrzegając, że co najmniej Harpia Brujah oraz członek Zarządu Ventrue, Sullivan, są zainteresowani rozmową z nim, Primogen Toreador wstała z lekkim uśmiechem i skierowała swe kroki w stronę Primogena Brujah. Krążyły plotki, że przywódcy klanów Toreador i Brujah są w skomplikowanej, aczkolwiek bliskiej relacji; na wielu płaszczyznach się ze sobą zgadzali, ale i na wielu mieli odmienne zdania oraz poglądy. To tylko wzbudziło zainteresowanie niektórych Kainitów.

Re: Loża Regenta Domu i Klanu Tremere

Po dłuższej chwili oczekiwania Irène udało się zamienić z Regentem kilka słów. Jak zwykle mało kiedy mówili sobie rzeczy wprost doskonale rozumiejąc aluzje i pewne sformułowania, które dla młodych Kainitów mogły się wydawać wręcz archaiczne. Primogen chętnie rozmawiała we francuskim nierzadko używając słownictwa już zapomnianego, który wyszedł z użycia przeszło kilkaset lat temu. W pewnym sensie wracała wówczas do korzeni, z pewnym sentymentem wspominając burzliwe czasy Francji.
Podjąwszy niezobowiązujące decyzje i zgodziwszy się na pewne kwestie, Toreadorka uprzejmie podziękowała za chwilę rozmowy i oddaliła się w głąb Elizjum.

| z tematu

Re: Damnant, quod non intellegunt

Wraz z odpowiedzią Cornelii von Metternich rozległ się ogólny rozgardiasz i hałas, który skutecznie mógłby utrudnić komunikację zwykłym ludziom. Spokrewnieni jednakże mieli nieco większe możliwości w tym względzie i chociaż obie kobiety mogły wciąż kontynuować dysputę, tak trudno mówić tu o jakiejkolwiek swobodzie kiedy cała tusza kierowała się w stronę wejścia do sali. Primogen Toreadorów zasiadła wraz z Keithem i Aurorą Raines mając wszakże przydzielone wraz z nimi miejsca w jednym z balkonów. Tuż przed występem rozejrzała się jedynie czy aby nie pojawił się Regent - Noc Kleopatry nie była może sztuką wystawną, aczkolwiek prezentowaną w Chicago choć krótko, a wszystkie bilety zdawały się być już wykupione.
Podczas przerwy oraz wyjścia z teatru nie rozglądała się już za Magiem zajmując się bezpośrednio swoimi sprawami.

| z tematu

Re: Damnant, quod non intellegunt

Irène z pewną dozą lubieżności obserwowała zachowanie Cornelii. Szczególnie teraz, gdy Von Essen wyczuwając zainteresowanie jego osobą i skierowane ku niemu uważne, choć nie natarczywe spojrzenia, nakierował ku dwóm wampirzycom swe brązowe, niewielkie oczka. Jednocześnie wbrew pozorom uważnie słuchał co ma do powiedzenia stojący przed nim mężczyzna.
Jeśli o Lévêque chodzi, to jej zainteresowania i artystyczna pasja były wszelako dalekie od jakiegokolwiek człowieczeństwa. To, co robiła tu i teraz w jakimś sensie możnaby interpretować jako działanie na rzecz człowieczeństwa, ale — jak bardzo? Żyła co najmniej kilkaset lat. Ludzie przychodzili i odchodzili. Żadnego przywiązywania się, żadnych słabości względem otaczającego ich bydła. Kimże więc była po tylu latach?
Jak bardzo się zatraciła?
Kąciki warg Celeste uniosły się lekko ku górze po tym jak wyczuła nieco nutkę irytacji w głosie Von Metternich. Mimo wszystko nie była żadnym jasnowidzem i mogła się jedynie domyślać z jakiego powodu się ona pojawiła. Niemniej, była pewna, że nie wynikała ona z niechęci do samej Toreadorki. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś.
— Widzi Pani, Panno Von Metternich, niektórzy mają zbyt piękne dusze — a czasem nawet i ciała — by traktować ich jak pierwsze lepsze bydło. Von Essen z całą pewnością miałby do zaoferowania bardzo dużo dla tutejszej medycyny. Szkoda byłoby tego nie wykorzystać i delikatnie go ku nas nie pchnąć… — Odpowiedziała Tremere, choć w przeciwieństwie do niej głos miała swobodny i w pewnym sensie nieco ulotny. Przysunęła się bliżej ku Cornelii i patrząc jej w oczy, dodała. — Johannes jest całkowicie wolny. — Tymi słowami dała znać Spokrewnionej, że Von Essen nie jest niczyim ghulem. A już na pewno nie jest częścią żadnej polityki. Przynajmniej na razie.
Jeśli zaś o nią chodzi, to ta mogła zaistnieć jedynie w ramach rywalizacji między Primogen Toreadorów a Tremere…
Pytanie tylko ile był wart Von Essen.

Re: Damnant, quod non intellegunt

Trudno powiedzieć czy emocje, które na swojej twarzy przedstawiała Celeste, były jakkolwiek prawdziwe. Von Mettenrich na pewno, jako długowieczna, mogła dostrzec pewną teatralność w wyrażanych przez Toreadorkę emocjach. A już na pewno mogła zasadnie przypuszczać, że nie są prawdziwe. Jakżeby mogły, skoro przecież były nieśmiertelnymi, dla których emocje i uczucia były jedynie grą?
Przebywanie pośród ludzi było świetnym kamuflażem. Dla Artystów ponadto — pewnego rodzaju spełnieniem. Chwilowym powrotem do człowieczeństwa, choć przecież ciężko mówić o wampiryzmie jako jakimkolwiek człowieczeństwie. To był jednocześnie dar, jak i przekleństwo — głód krwi i dominacja oraz zbudowane fundamenty społeczeństwa; to wszystko sprawiało, że Spokrewnieni byli ludzcy tylko wtedy, gdy tego potrzebowali. W myśl wszak najważniejszej zasady: Maskarady… I Bestii. Nie wolno było zapominać o Bestii.
Machina przysług, długów i zasług nieustannie się kręciła. By mieć kogoś, kto wykonywałby rozkazy należało pierwej tę osobę poznać. Spotkać. Zainteresować się nią — bo chociaż to dana jednostka musiała przykuć uwagę wampira, to jednak bez wybrania tej jednej osoby nie było mowy o jakiejkolwiek zależności. Tak, to dobre słowo. Zależność. Bo przecież trudno mówić, że Dzieci Nocy mają relacje. Wszak to jedno z najbardziej niebezpiecznych elementów wieczności. Łatwo sobie podporządkować ludzi, którzy wszak są tylko narzędziami w rękach najbardziej wyrafinowanych i bezwzględnych istot.
Irène uśmiechnęła się z mieszaniną satysfakcji i fascynacji. Możnaby powiedzieć, że to nie Toreador, a Malkavian w wilczej skórze. Miała nieco obłędny wzrok. Wiedząc, że Cornelia jest Niemką trafiła w czuły punkt nie znając przecież dokładnie jej przeszłości. Przyglądając się Johannesowi można było zauważyć typowy uniwersytecki manieryzm. Von Essen odnosił się do swoich rozmówców z rezerwą, uważnie ich słuchał i obserwował. Jakby studiował kim są i dlaczego.
— Nostalgia bywa czasem… Konieczna. Niekiedy także piękna, Panno Von Mettenrich. — Odpowiedziała łagodnym, dźwięcznym francuskim. Dla nieśmiertelnych wracanie do przeszłości w większości przypadków mijało się z celem biorąc pod uwagę setki przeżytych lat, ale każde zdarzenie i spotkanie czegoś uczyły. — Von Essen wykłada na Uniwersytecie w zakresie medycyny. — Dodała nie wyjawiając wszystkich informacji Tremere. Chciała podsycić jej ciekawość. — Polowanie na Johannesa musiałoby być niezwykle intrygujące… Bo choć łatwo wydrzeć komuś czyjąś duszę i zniweczyć ciało, to jednak niekiedy nie ma nic bardziej intrygującego od obserwowania ofiary. A także jej drapieżnika. — Ostatnie słowo podkreśliła celowo niedwuznacznie sugerując wampirzycy, że Von Essen mógłby należeć do niej. Powszechnie znanym był fakt fascynacji krwią przez Primogen Toreador. Niezdrową, możnaby powiedzieć. Mówiło się, że upatrywała sobie poszczególne jednostki, a następnie kolekcjonowała ich vitae w niewielkich buteleczkach. Niektóre persony przeżywały, inne nie… Każdy przypadek był inny.
Niewątpliwie Cornelia mogła uzmysłowić sobie, że Lévêque pragnie jego słodkiej, pasjonującej krwi. Acz z jakiegoś względu nie chciała sięgać po nią sama. Machina przysług, długów i zasług ruszyła...

Re: Damnant, quod non intellegunt

Czerń i biel.
A jednak czasem się ze sobą mieszały. Ludzie nieświadomi istnienia nadnaturalnych istot wokół siebie, Spokrewnieni zapominający kim kiedyś byli i z czego się zrodzili. Jakże piękna była metafora obu światów — czerni i bieli — gdy spotykały się one w miejscu pełnym zwykłych, nic nie znaczących ludzi. Niekiedy wystarczyło jedno słowo, jeden gest, jeden nieznaczny ruch nieumarłego, by podporządkować sobie człowieka. Słabego, wątłego, niezdolnego do oporu. A nawet jeśli — wcześniej czy później łamanego. A jednocześnie tak niewinnie, słodko niczego nieświadomego… Czyż nie było niczego piękniejszego od niepewności, strachu, dezorientacji, oburzenia? Czyż ludzie nie byli na swój sposób fascynujący? Tacy sami, a jednak tak różni!
Dla Irène nie było nic piękniejszego od nieprzewidywalności. Od zaskakujących elementów codzienności. Życie i tak było ponure, po cóż się więc katować upiornymi myślami, scenariuszami? Niekiedy jednak trzeba było dolać oliwy do ognia, by nieco je ubarwić. Celeste uśmiechała się, puszczała zalotne rzęsy, każdemu przechodniowi poświęciła tę cenną sekundę uwagi. Zdawać by się mogło, że jest tylko zwyczajnym człowiekiem; dobrze wychowaną damą, która zna swoje miejsce. Och, jakże piękna była ciemnota ludzkiego umysłu! A jaka próżna! Ludzie, tak zaślepieni swoim ego, nie dostrzegali mroku, smrodu i brudu, który ich otaczał… Albo nie chcieli dostrzegać.
Wraz z Keithem zdecydowanie stanowili centrum uwagi, które jednak zostało zaburzone poprzez powrót Aurory Raines. Lévêque na swój sposób lubiła tę uroczą, niewinną, całkowicie bezbronną kobietę; była w niej jakaś czystość, a dusza zdawała się niczym nieskażona. Posłała jej serdeczny uśmiech i powiedziała coś, co najwidoczniej rozbawiło i ją, i jego męża. Zdawała się jednakże nie dostrzegać przybycia Tremere.
Aż wreszcie niespodziewanie podniosła ku niej wzrok i rozpromieniła twarz niby to w zachwycie gdy widzi się kogoś bliskiego sercu, a następnie nieznacznym gestem dała znać wampirzycy, że ją dostrzegła. Pochyliła się ku swoim towarzyszom bezwiednie całując ich po policzkach w pożegnalnym geście, a następnie zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę Cornelii. W pewnym momencie jednak zniknęła w tłumie zręcznie zmieniając kierunek i wymijając poszczególne osoby, by ostatecznie znaleźć się za plecami Spokrewnionej. Nie miała aury złych zamiarów, co zresztą byłoby dość nierozważne nawet dla Starszej w takim tłumie. Na swe blade lico przywdziała drapieżny uśmiech, który mówił, że w głębi duszy wcale nie jest grzeczną kobietą.
— Widzi Panienka tego wysokiego mężczyznę z fajką w ręce, stojącego obok kobiety w czerwonej sukni i towarzyszącego jej męża? — Odezwała się niespodziewanie, po francusku, a kąciki jej warg rozsunęły się w jeszcze szerszym uśmieszku. — To Johannes Von Essen. Przypłynął do Ameryki kilka dni temu, w interesach, choć ponoć chodzą plotki o bardzo młodej kobiecie… — Kontynuowała, upewniając się, że Cornelia dokładnie wie, o kim mówi Toreadorka.

Damnant, quod non intellegunt

| Nienawidzą, ponieważ nie rozumieją |
Ostatnimi czasy sytuacja wśród Spokrewnionych Toreadorów była wyjątkowo napięta. Zniknięcie ghula samej Primogen, potem unicestwienie Kuruka, bliskiego klanowi Artystów ze względu na Opiekę nad Elizjum... Osobno nie wzbudzało większych podejrzeń. Teraz jednak padały głosy o jakichś wewnętrznych porachunkach czy nawet odwecie na kimś za coś. Niektóre z plotek niebezpiecznie nawiązywały o coraz agresywniejszym działaniu Sabatu. Każdy miał inne poglądy, dla każdego to wszystko znaczyło coś innego. Czy to wszystko miało ze sobą jakikolwiek związek? Trudno powiedzieć. Lévêque wiedziała nieco więcej niż inni, młodsi Spokrewnieni, i nie zamierzała póki co wyprowadzać kogokolwiek z błędu. Doświadczenie setek lat nauczyło ją, że każdy z Kainitów powinien umieć samemu wyciągać pewne wnioski. Umieć pogodzić się z konsekwencjami swoich słów i czynów. Nie wspominając już o jakimkolwiek braku współczucia. Gdy odchodziła lub znikała dana jednostka, dla Primogen oznaczało to nową sytuację, do której należy się dostosować w ten czy inny sposób. Żadnego żalu czy emocji. Niczego, co mogłoby świadczyć o jakimkolwiek przejęciu. Ot - nowa rzeczywistość...
Nie-życie biegło swoim torem, a Spokrewnieni, wcześniej czy później się do niego przyzwyczajali. Wpływali na nie. Dostosowywali się. Albo wręcz przeciwnie - wymuszali przystosowanie się do nich samych... W egzystencji nieumarłej Celeste tak po prawdzie niewiele się zmieniło. Jej toreadorska dusza nieustannie pragnęła blichtru i świateł, kultury, muzyki, sztuki. Dzięki temu zachowywała swoje jestestwo.
Zdawać by się mogło, że Primogen Toreador nie postawi stopy w teatrze Balaban and Katz Chicago Theatre biorąc pod uwagę fakt, że Artyści od kilkudziesięciu lat powolnie, acz metodycznie próbowali przenieść cały kulturalny światek do West Side. Nie wspominając już o tym, że w tym miejscu nie mieli monopolu na sztukę, co mogło niektórym nie odpowiadać. Irène znała jednakże politykę na tyle, by rozumieć pewne rzeczy i je tolerować. A nawet, być może, akceptować. Nie zawsze się wygrywało. A nawet jeśli - czyż smak porażki nie smakował czasem... Ciekawiej? Kto wie, być może pojawienie się najważniejszej Toreadorki akurat w tym teatrze miało jakieś znaczenie. A być może było zupełnie bez znaczenia.
Dzisiejszego wieczoru miała premiera opera Noc Kleopatry kompozycji Henry'ego Kimball'a Hadley'a. Celeste stała w holu w towarzystwie jednego z członków chicagowskiej society, Keitha Rainesa. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych członków wyższych sfer; mało kto nie słyszał o nim choć jednego słowa. Nie znać Keitha to jak w ogóle nie przebywać w towarzystwie prominentnych osób. Aurora Raines, jego urocza żona, na chwilę zniknęła celem toalety. Trudno było ich nie zauważyć; niektórzy się z nimi witali skinieniem głowy, kilka osób podeszło celem krótkiej wymiany zdań.
Operowy występ miał się niedługo rozpocząć.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Podczas spotkania Primogenów, w niepełnym składzie trzeba rzec, Irène zamknęła za nimi drzwi, a następnie usiadła w jednym z foteli. Założyła nogę na nogę, ręce kładąc na podłokietnikach. Zamyślone spojrzenie skierowała ku oknu. Zdawać by się mogło, że skoro mało kto cokolwiek powiedział, a Elderzy najprawdopodobniej o niczym nie mieli pojęcia, to z tego spotkania nic nie wynika. Wręcz przeciwnie. Starsi byli wyjątkowo potężni, a podejrzliwość, nieufność i nierzadko wzajemna niechęć wymuszały wzajemne sprawdzanie się. Celeste przez całą naradę milczała odwracając twarz ku Księciu lub wybranej personie gdy sprawa ją interesowała lub gdy wymagała tego kultura.
Kuruk.
Musiała znaleźć nowego Opiekuna Elizjum, natenczas samemu pełniąc tę rolę.
Po spotkaniu Primogenu nakazała Thomasowi Akwrightowi i Louvenii Duclair dopilnować przyjęcia, a sama zeń wyszła opuszczając przyjęcie.

| z tematu do: Damnant, quod non intellegunt

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Toreadorka nie poczuła się urażona brakiem uwagi i odpowiedzi ze strony Skadi. Uważnie przysłuchiwała się temu, co każdy ma do powiedzenia. Krótki, acz wymowny występ Alistaira idealnie wręcz odwrócił uwagę od wyglądu Starszej. Choć Celeste nie lubiła klaskać w takt tłumowi, tak uczyniła jak reszta sali. Maskarada musiała trwać.
Miała przy tym posągową, wręcz bezemocjonalną twarz. Zniknęły wesołe iskierki w oczach, zniknął uśmiech, zniknęła swoboda ruchów. Irène wysłuchała co ma do powiedzenia Gangrelka, usłyszała również — i zapewne nie tylko ona — wymianę zdań pomiędzy Feng Longiem, a Archibaldem. Ku jej myślom powiodło wspomnienie o Starszym w białym garniturze, który przecież mógł zostać Księciem tego miasta.
Spokrewnieni podjęli działania. Lévêque spojrzała po twarzach niektórych Kainitów. — Niech któryś z Was dyskretnie zajmie się fotografem. — Powiedziała, aczkolwiek nie na tyle głośno, by usłyszeli ją śmiertelnicy. Te słowa miały trafić bezpośrednio do uszu wampirów. Nie wskazywała konkretnej osoby do tego zadania. Mówiła, podobnie jak Archibald, że jest to rzecz do zrobienia. I to od młodszych zależało, który z nich się tego podejmie.
Następnie, już nie zawracając sobie tą sprawą głowy, spojrzała na Archibalda i Szeryfa, resztę Rady traktując przelotnym spojrzeniem. — Proszę za mną. Pokój audiencyjny będzie idealnym. — Powiedziała, a następnie skierowała swe kroki w stronę schodów prowadząc Elderów do wspomnianego pomieszczenia.

Re: Loża Regenta Domu i Klanu Tremere

Ta noc była dla Primogen Toreadorów niezwykle zajmująca. Oto właśnie jeden ze Spokrewnionych sam zdecydował się wesprzeć ją w sprawie zaginionego ghula, a drugi popadłszy Starszej, musiał do niego dołączyć. Trudno powiedzieć jaki miała cel w nawiązaniu współpracy przez tych dwóch Spokrewnionych. Czy była znudzona i chciała zobaczyć jak współdziałają ze sobą Ventrue i Malkavian? A może taki miała kaprys? Czy raczej był w tym rzeczywisty cel? Można domniemywać na temat tego, co ostatecznie chciała osiągnąć Irène, ale jedno było pewne — ich działania pokażą czy potrafią się wywiązać z takiego zadania.
Zamieniwszy jeszcze kilka słów z Kurukiem skierowała się na tyły baru. Dokonawszy wyboru wydała stosowne zalecenia, a następnie skierowała swe kroki ponownie na górę. W pierwszej chwili możnaby pomyśleć, że pragnęła chwili ciszy w samotności przy swoim zwyczajowym stoliku, lecz nogi poniosły ją w nieco innym kierunku. Do loży Regenta Tremere. Rogeriusa de Tassis. Iąc wolno, aczkolwiek zdecydowanie, chciała dać Starszemu niewymówiony znak, że właśnie się zbliża.
A gdy już dotarła do jego loży, w zależności od tego czy zdecydował się od razu poświęcić jej swoją uwagę czy jednak dokończyć czytanie artykułu, Celeste wykazała się stosowną cierpliwością. Kiedy zaś ich spojrzenia się ze sobą zetknęły, posłała Regentowi lekki, serdeczny uśmiech. Niezależnie od relacji między nimi, zawsze doceniała tego Spokrewnionego. Był dla niej zagadką i tajemnicą. Choć znała go od lat, to jednak niewiele wiedziała o tym Tremere. To było niebezpieczne dla innych Kainitów, lecz również stanowiło o sile, pozycji i znaczącym statusie.
— Regencie. — Tym słowem dopełniła formalnego powitania. We francuskim, a jakże. — Czy mogę się dosiąść?

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Niepokój.
Strach.
Konsternacja.
Osłupienie.
Szok.
Te — przede wszystkim właśnie te — emocje tliły się w ludziach, na których spojrzała Primogen Lévêque. Nie bez powodu zresztą. Jedno spojrzenie Celeste na przybycie dwójki Spokrewnionych wystarczyło, by wiedziała, że Maskarada już została częściowo naruszona. Możnaby się spierać, że wyglądająca na dziecko Gangrelka przyodziała sztuczne pióra czy stylizowane na pazury akcesoria. Niektórzy mogliby uznać ten widok za omamy lub wspaniałą stylizację teatralną. Irène dobrze wiedziała, że takie sytuacje są wielką niewiadomą — zwłaszcza wśród takiego tłumu, takiej ilości ludzi. Nie sposób będzie dokładnie określić skalę szkód.
W takich chwilach bezczynność to ostatnia rzecz na jaką można sobie pozwolić. Jednakże, nie wszyscy podjęli się jedynie oczekiwania; niektórzy, jak Regent Tremere czy Szeryf Kimbolton, przedsięwzięli działania. Jedni decydowali się na otwarte postępowanie, inni zaś zupełnie odwrotnie.
Primogen Toreadorów należała do pierwszej grupy.
W przeciwieństwie do tych, którzy kierowali się na przód holu, by dowiedzieć się co się stało, Starsza zareagowała inaczej. Szybkim krokiem podeszła pierwej do najbliższego strażnika mocą rozkazu nakazując mu zamknięcie drzwi na ogród. Ci, którzy zostali na zewnątrz będą musieli sobie poradzić idąc naokoło. Następnie, równie szybkim krokiem co poprzednio, skierowała się w stronę kolejnego upatrzonego strażnika; szczęściem trafiła na dwóch na raz. Ponownie mocą rozkazu nakazała im skierować się na schody. Nie było żadnych tłumaczeń, żadnych nadmiernych gestów czy słów. Mężczyźni, choć najpewniej nieświadomi zaistniałej sytuacji, rozkaz kobiety wykonali.
Dopiero wtedy bezpośrednio skierowała się w stronę holu. Papieros w cygarniczce przygasł. Nie odpalała go; jej uwaga ani trochę nie była skupiona na tak przyziemnych rzeczach. Stukot obcasów Irène zdawał się w być nieco zbyt głośny w stosunku do cichych szeptów i przeróżnych reakcji.
— Kto został zabity? — Padło krótkie pytanie. Niczym echo rozbijające ciszę.
Spojrzenie Primogen Lévêque utkwiło bezpośrednio w postaci Skadi. Miała nadzieję, że nie jest to osoba, o której myślała, a której nieobecność dawała się teraz we znaki. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej uwaga może zostać skierowana na nią samą, jednakże ktoś musiał podjąć to ryzyko.
Gangrele nie należeli do nazbyt cierpliwych.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Primogen Toreador krążyła po przyjęciu z rzadka zatrzymując się przy kimś na dłużej. Był to dopiero początek, a goście zaczynali się schodzić, toteż pragnęła się ze wszystkimi przywitać i zamienić choć jedno słowo. Widząc Meredith, która zdecydowała się tutaj pojawić jako pierwsza Spokrewniona z klanu Brujah, z uśmiechem uścisnęła jej dłonie w geście powitania i rzekła, że pięknie dziś wygląda. Napięta sytuacja pomiędzy Artystami, a Krzykaczami była widoczna pod wieloma względami, ale tutaj Celeste nie chciała doprowadzać do jakichkolwiek konfliktów. Nie przy ludziach. Dlatego też jeśli jej słowa, nawet jeśli mogły zostać uznane za nieszczere, to przynajmniej nie prowadzące do waśni.
Kolejnym Spokrewnionym, który przekroczył próg posiadłości Belmonte był Ogar Leneghan. Krótki, uprzejmy dialog był wskazany — upiekł tym samym dwie pieczenie na jednym ogniu — Irène i Francisca. Zauważyć można było, iż Panna Lévêque do samego solenizanta odnosi się z ogromną, jakkolwiek było to możliwe w przypadku wampira, sympatią. Powszechnie znana była jej fascynacja nowinkami technologicznymi, w szczególności zaś samochodami. Z samym Alexandrem nawet nie zdążyła się przywitać, bowiem czmychnął do biblioteki jeszcze zanim ich spojrzenia mogły się w ogóle zetknąć. Co było w jakimś stopniu do przewidzenia — czegóż się bowiem spodziewać po uczonym Malkavianie… Podobnie zresztą było w przypadku Belli, jego Dziecięciu, które z kolei wyszło do ogrodu. Podobnie jak de Vress Braga, ona również przykuwała wzrok swoim bardzo nietypowym, krzykliwym wręcz ubiorem.
Jakby w ślad za Regentem Tremere na przyjęciu pojawił się również Thomas Radisson. Trudno było nie słyszeć o tym nietypowym przecież Tremere — Spokrewnionym przyjmującym pod swe skrzydła zagubione dusze… A może bardziej pasowałoby powiedzieć: wielkim prowadzącym owieczki na rzeź? Niewiele wiedziała o tym wampirze, lecz jego koloratka z całą pewnością przykuwała uwagę śmiertelnych. Spokrewnieni do pewnych person i ich nietypowych strojów oraz zachowań już wszakże nawykli.
Chwilę później przybyli Szeryf i Diana Harper. O ile Percival był wszystkim znaną osobistością budzącą kontrowersje, o tyle Diana była jego całkowitym przeciwieństwem. Wymieniła z Kimboltonem formalności po czym zawiesiła na dłużej spojrzenie na Pannie Harper, która zdawała się być tu bardzo zagubiona. Obeznana z etykietą i wszelkimi powinnościami damy w takim miejscu, ale jednak zagubiona.
Utkwione na dłużej spojrzenie w Malkaviance zostało nieznacząco, choć sugestywnie przerwane przez Radissona. Akuratnie Primogen piła białe wino z kieliszka.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Pojazd Primogen Toreador, śmiertelnikom znana jako Irène Celeste Lévêque, zatrzymał się przed ogromną posiadłością Francisca Belmonte. Thomas wręczył mężczyźnie klucz do Pierce-Arrowa 38-C4 z 1916 r., a następnie podając dłoń swej Pani pomógł jej wysiąść. Toreadorka pojawiła się jako jedna z pierwszych osób wraz z towarzyszem, ghulem Thomasem Akwrightem, znanym już większości Spokrewnionych, bowiem rzadko kiedy opuszczał jej towarzystwo. Odziana w jedwabną, czerwoną suknię na ramiączka sięgającą do kostek i zawieszone na ramionach futro z norek oraz kosztowną biżuterię.
Zaproszenia dla Spokrewnionych zostały wysłane przez nią samą. Nie mogła więc pozwolić sobie na jakikolwiek błąd czy niedopracowanie biorąc pod uwagę naturę wampirów. Dlatego też, jeszcze zanim przyjechała większość gości, Irène doglądała ostatnich elementów przyjęcia. Thomas z kolei sprawdził pomieszczenia dostępne dla gości pod względem bezpieczeństwa dla wampirów.
Gdy goście zaczęli się już powoli zjeżdżać, witała się z co ważniejszymi personami, z niektórymi zamieniając słówko lub nawet dwa. Najwięcej uwagi poświęciła jednak Spokrewnionym — niektórych przedstawiając innym wpływowym osobom czy nawet samemu Franciscowi. Wśród osób, które się pojawiły był między innymi Regent Rogerius de Tassis, z którym przywitała się bardzo uprzejmie.
Dla Spokrewnionych było to jedno z tych wydarzeń, na których można pozyskać bardzo wpływowych przyjaciół, ale i też zyskać niebezpiecznych wrogów. To dobry moment do załatwienia swoich interesów, zrealizowania politycznych czy finansowych celów. Mogą oni również nawiązać nowe kontakty oraz poznać nowinki ze świata ludzi, które mogłyby wpłynąć na realizację ich planów. Oczywiście, wszystko w granicach Maskarady i panujących obyczajów pośród Dzieci Nocy. W żadnym wypadku nie było mowy o jakimkolwiek wydzieraniu sobie człowieka z rąk czy jawnej walki o kogoś. Niekoniecznie trzeba było też kogoś sobie upatrywać; już samo pojawienie się i zapoznanie oraz porozmawianie na właściwy temat wystarczyło, by Spokrewniony mógł zawrzeć intratną dlań znajomość. Co więcej — nie było to Elizjum, wobec czego, w granicach rozsądku, można było korzystać z Dyscyplin, w tym również z Dominacji czy Prezencji.

Re: Fama crescit eundo

Alexander Howard Morri.
Alexander Howard był w 1920 r. najprawdopodobniej tym, który jako pierwszy podpadł członkowi Primogenu.
Gdy Morri po swoich słowach spojrzał na zegarek, Irène nie spieszyła się z odpowiedzią dla Spokrewnionego. Było to niesamowicie bezczelne i dające jej do zrozumienia, że jego czas jest ograniczony. Jednym z największych faux pas w świecie Kainitów było jakiekolwiek sugerowanie Starszemu, zwłaszcza tak obcesowe, że ma się mniej czasu niż on sam. Howard wykonał wysoce nietaktowny ruch. Nie wspominając już o tym, że zupełnie zlekceważył to, co powiedziała i o co go zapytała. Jeśli Malkavian nie był świadom swego nieprzyzwoitego zachowania, to przyszłość pokaże, że Elderzy nie zapominają. Zwłaszcza takich sytuacji jak ta.
Primogen Toreador nie zamierzała jednak teraz w żaden sposób okazać, że poczuła się obrażona. Za to uśmiechnęła się serdecznie i pyknęła z cygarniczki.
— Tuszę, iż Pan również spędził miło czas. — Po tych słowach kiwnęła mu nieznacznie głową dając znać, że ma zgodę na odejście. Żadnego ciskania słów przez zęby, żadnej ironii, żadnego zmrużenia oczami. Nie zrobiła nic, co mogłoby sugerować, że coś jest nie tak.
Howard jednakże nie miał okazji spokojnie dojść do końca korytarza. Celeste bowiem zgrabnie wstała, i nie postępując kroku w przód, powiedziała nieco głośniej:
— Pan Leneghan zajmuje się sprawą zaginięcia mego ghula, Archibalda Causey’a. Dołączy Pan do niego, Panie Morri. Pan Leneghan poprowadzi śledztwo. — Dopiero teraz Ancilla mógł zacząć się zastanawiać czy nie zrobił niczego złego. O ile bowiem Lévêque nie wypowiedziała tych kilku zdań jakkolwiek sugerująco, o tyle sposób, w jaki przekazała mu tę informację, już mógł nasuwać nieprzyjemne myśli. W dodatku właśnie postawiła go niżej od Ancilli nakazując słuchać rozkazów Neonaty.
Następnie zaś odwróciła się na pięcie i skierowała swe kroki w przeciwną stronę.


Dla wszystkich zebranych
Z centralnego końca sali wciąż rozbrzmiewała słodka melodia — to Louvenia bawiła zebranych swym czarującym głosem w akompaniamencie kilku muzyków wygrywających melodię na instrumentach. Gdyby się wsłuchać możnaby dosłyszeć jakby dźwięk z oddali, który nawoływał do zatopienia się w meandrach własnych myśli galopujących coraz szybciej i szybciej, przywołujących wspomnienia, ale i nie tylko. Dla niektórych był tak przejmujący, że mogli się w nim zatracić wyobrażając sobie rzeczy, których dotąd nie przeżyli…
Stare, ścienne lampy oliwne nadawały temu miejscu mroczny, mistyczny klimat. Oprawione w złote ramy obrazy przy obecnej muzyce zdawały się opowiadać jakąś historię. Każdy, kto doceniał chociażby śpiew Duclair lub artystyczny kunszt malarzy, z całą pewnością mógł się w nich zgubić. Wystarczyło spojrzeć tylko nieco głębiej niż zwykle...

Alfred zszedł na dół sali gdy muzyka rozbrzmiewała już w pełni. Gdy podszedł do baru, by zamówić dwa pełne kielichy vitae, barman poruszył się nieznacznie w zdziwieniu, jednak nic nie powiedział i zniknął za kotarą, by zrealizować zamówienie. Zajęło mu to dłuższą chwilę. Gdy wrócił z dwoma kielichami, nie od razu podał je Ogarowi.
— Jest to wyjątkowa sytuacja, Panie Leneghan. — Powiedział te słowa z naciskiem na “wyjątkowa”. Zwykle nie wykonywano aż takich dużych zamówień. — Mam nadzieję, iż rozmowy z Primogen Toreador okazały się owocne. — Tymi słowami dawał mu do zrozumienia, że gdyby nie podjęcie się poszukiwań Archibalda, nie mógłby liczyć na drugi kielich.
— Proszę. — Ostatecznie postawił na blacie przed Ogarem dwa pełne kielichy jednocześnie opierając się pięściami o kant i obserwując jego poczynania.

Re: Rozmowa Alfreda Leneghana & Thomasa Akwrighta

Jak dotąd Thomas nie odczuł, by Alfred jakkolwiek traktował go z brakiem szacunku czy niechęcią. Rozmowa dotyczyła zaginięcia Archibalda i Akwright w pełni rozumiał, że ten musi zadać dużo pytań. Im więcej pytań, tym dokładniejszy całokształt. Nie wszystkiego dowiedziałby się od Thomasa, ale w takim wypadku lepiej zapytać niż stracić szansę na skrawek informacji. W istocie dało się odczuć, iż Neonata był skoncentrowany na wykonaniu zadania z należytą dokładnością i profesjonalizmem. Tego Thomas nie mógł mu odmówić.
Rzeczywiście, bezpośrednie spojrzenie w ślepia Akwrighta nie było komfortowe, ale i też nie stanowiło dla Thomasa niczego nowego. Przywykł już do tego, że Spokrewnieni często spoglądali mu w oczy. A przecież wśród Ventrue uciekanie wzrokiem mogłoby zostać uznane za faux pas. Wytrzymał więc jego wzrok, choć w żadnym wypadku nie siłował się z Alfredem na spojrzenie. To było zbyteczne.
— W przypadku pozostałych osób biorących udział w rozgrywce najlepiej udać się do ich organizatora, Aarona Stoddarda. Proszę wybaczyć, iż nie wspomniałem o nim wcześniej; moje myśli zaaferowały osoby z samej gry. Jeśli ktokolwiek miałby mieć pełne dane graczy, to właśnie on. — Thomas wyprostował się i swą wielką dłonią wyciągnął zza pazuchy niewielki notesik. Można było sobie wyobrazić, że ten malutki w jego rękach przedmiot mógłby się zaraz rozpaść na drobne kawałki. Po krótkiej chwili odnalazł właściwą stronę i podsunął ją Alfredowi na blacie. — To jest adres i numer telefonu Stoddarda. — Akwright nie chciał wyręczać Ogara. Wręcz przeciwnie. Dyktowanie mogłoby doprowadzić do błędów, a tego wolał uniknąć.
— Pan Causey niewiele mówił o pozostałych członkach rozgrywki. Był człowiekiem pod tym względem skrytym. Podejrzewam, że i oni sami niewiele o sobie mówili. Jeśli chce Pan zasięgnąć wieści, to chyba najlepszym miejscem ku temu będzie samo kasyno. Trudno mi jednak powiedzieć od kogo mógłby uzyskać Pan najlepsze informacje; w środku byłem tylko dwa razy. — Odpowiedział Thomas. Wysłuchał także dalszych spostrzeżeń Alfreda i zamyślił się na dłuższą chwilę. Nie był w stanie odpowiedzieć mu na kwestię samego Palace Casino, ale… — Niestety, na ten moment nic mi nie wiadomo. Zasięgnę jednak opinii co do właściciela i dam Panu znać. — Dodał, a jego poważna mina i dumna postawa sugerowały, że nie rzucił tej obietnicy na wiatr. Następnie wysłuchał kolejnych słów Leneghana.
— Tak, byliśmy w mieszkaniu Pana Causey’a razem z Panią Lévêque raz, w noc zaginięcia. Następnie sam udałem się do jego biura. W obu miejscach nie znaleziono jednakże niczego, co mogłoby naprowadzić na jakikolwiek trop. Niestety, ale moja znajomość z Panem Causey’em była dość… Lakoniczna. — Odparł i spojrzał w oczy Alfreda. — Spytam Panią Lévêque czy nie miałaby nic przeciwko, by udostępnić Panu zarówno mieszkanie, jak i biuro Archibalda. — Podczas tej rozmowy Spokrewniony zdołał więc dowiedzieć się nieco więcej informacji niż przypuszczał. Być może była to kwestia zadawania wielu pytań, które nasuwały różne myśli, a być może po prostu czas.
— Z mojej strony to wszystko, Panie Leneghan. — Dodał po chwili. Wysłuchał planu działania. — Tam, gdzie Pani Lévêque, tam i ja. — Thomas wstał, wyprostował się i wyciągnął rękę do żelaznego uścisku, a następnie odszedł pozostawiając go samego z zapiskami.
Dostrzegając, iż Primogen jest sama zdecydował się do niej podejść.

zt Thomas (tło) & Alfred Leneghan (bar)

Nieobecności

W tym temacie możecie wspomnieć o swoich nieobecnościach.



Będę nieobecna na pewno jutro, 08.01.2021 r. W związku ze zbliżającą się sesją egzaminacyjną zmniejszonej aktywności można się spodziewać przed 16.01., 23.01. oraz 26.01. Sama sesja zaczyna się 06.02. W zależności od powodzenia na zaliczeniach i terminach zerówkowych mogę być mniej lub bardziej obecna do 21.02.
W związku z powyższym daję sobie 48h na odpis biorąc pod uwagę również obowiązki administratorskie.

Re: Fama crescit eundo

W przeciwieństwie do Alexandra, Irène była bardzo spokojna. Możnaby wręcz powiedzieć, że była oazą spokoju — wykonywała niespieszne ruchy i nie przejmowała się niczym. Zupełnie tak, jakby to była dlań zwyczajna rozmowa. Czy wynikało to z pełnionej przez nią pozycji czy może czegoś innego, Primogen Toreador nie czuła się aż tak podekscytowana jak Howard. Był on jednak Malkavianem, a oni nierzadko bywali… Dziwni. Dlatego nawet nie skomentowała jego zachowania.
— Być może to w nas wyewoluowało, a być może pojawiło się wraz z aktem przeistoczenia. Tego możemy się jedynie domyślać, Panie Morri. I obawiam się, że nigdy nie przyjdzie nam poznać odpowiedzi na to pytanie… To indywidualna część każdego z nas. Czy to Pan czy ktokolwiek inny — jesteśmy na tyle zróżnicowani, że określenie tego byłoby niezwykle problematyczne. — Cóż, w tym przypadku trzeba byłoby dokonać pewnych eksperymentów naukowo-psychologicznych, a przecież żaden z wampirów nie pozwoliłby się badać. Nie wspominając już o tym, że pewnych kwestii lepiej nie wiedzieć.
— Uważa Pan, że powinniśmy mieć szansę na zbawienie i stawać przed Sądem Ostatecznym? — Zarówno mimika twarzy, jak i spojrzenie na chwilę się zmieniły, by okazać politowanie co do tej teorii. Irène żyła już zbyt długo, by wierzyć w religijne zabobony.
— Och, Panie Morri. Proszę nawet o tym nie myśleć. Zbytnie zatracanie się w tym temacie mogłoby na Pana sprowadzić zbytnie kłopoty i być może niesłuszne podejrzenia o przynależność do Sabatu. — Primogen zmrużyła oczy i odchyliła lekko głowę, by zaciągnąć się z cygarniczki. Przez dym spoglądała na Alexandra uważnie. Howard zdawał się jednakże bardzo szybko pojąć swój błąd i zmienił tor rozmowy. — Zaiste, bardzo ciekawe pytanie… Choć, czy nie jest tak, że łatwo komuś coś powiedzieć tudzież napisać, aniżeli zrobić? Ciekawi mnie bowiem czy Machiavelli byłby bowiem odpowiednim Księciem. Tym bardziej, iż on sam popadł w niełaskę oraz nie zaspokoił swoich ambicji politycznych.

Re: Rozmowa Alfreda Leneghana & Thomasa Akwrighta

Podobnie jak Alfred obserwował swego rozmówcę, tak i Thomas dyskretnie robił to samo. Nie znał tego Spokrewnionego bardziej jak z imienia i nazwiska oraz pełnionego stanowiska, jednak skoro Lévêque z jakiegoś powodu pozwoliła lub przydzieliła mu to zadanie, to musiał być ważny. Dlatego też Akwright starał się zebrać o swoim rozmówcy jak najwięcej informacji, które mogłyby mu powiedzieć kim jest. A przy tym oczywiście odpowiadał na zapytania i uwagi zgodnie z kierunkiem wytyczonym przez Ogara.
— Oczywiście. Pan Causey cztery noce temu brał udział w pokerowej grze o wysokie stawki w Palace Casino w Lower West Side. Stawki sięgały nawet pięciuset dolarów, co równa się rocznym dochodom klasy niższej oraz dolnych warstw klasy niższej. Było to jedno z comiesięcznych spotkań, w jakich brał udział ze stałymi bywalcami. — Thomas zaczął przedstawiać sprawę konkretnie i bez koloryzowania o własne przemyślenia. Tych w zasadzie nie miał, bo nie leżało to w gestii jego zadań. — Zniknięcie Pana Causey’a zauważono po skończeniu gry. Wyszedł on z Allynem Robbinsonem, jednym z graczy, i nie wrócił do swojego domostwa. Jeśli chodzi o stałych bywalców, to Pan Causey wspomniał w swoich rozmowach jedynie o Pani Sarah Mutton, Ezajaszu Hirschelu oraz wspomnianym już Allynie. — Kontynuował. W tym momencie nie było to wiele, jednak i więcej faktów Thomas nie miał mu do przedstawienia.
— Czy mogło dojść do porwania? Być może. Wiem jedynie, że Robbinson był niegdyś bardzo sławny i ma ponadprzeciętny, matematyczny umysł oraz świetnie rozwiązuje łamigłówki. O Ezajaszu słyszałem tylko tyle, że jedną partię z Panem Causey’em przegrał o bardzo duże pieniądze, jednak nie przejawiał on chęci zemsty. O Pani Mutton mogę powiedzieć… Cóż, również niewiele. Mogę jedynie podejrzewać, że w jakimś stopniu mogła być związana z Panem Causey’em biorąc pod uwagę… — Thomas kaszlnął znacząco. — Jej reputację. Jest mężatką. — Dodał. O ile Alfred często przebywał wśród śmietanki towarzyskiej Chicago, to być może nazwisko Mutton mogłoby mu coś świtać. I kojarzyć się ze sporym bogactwem. — Jeśli chodzi o poszczególne osoby, to wiem tylko tyle, ile Panu powiedziałem. Jak wspomniałem — wyszedł on w towarzystwie Robbinsona, toteż nie sprawdzałem czy doszło do jakichś walk czy przepychanek na terenie kasyna. — Tym samym dawał mu znać, że jego wiedza kończyła się w tym punkcie. Najpewniej na polecenie Celeste zebrał najbardziej potrzebne informacje. W tym jednak było coś więcej — skoro wyszedł, to dlaczego nie wrócił?
— Nie sądzę, Panie Leneghan. Pana Causey’a nie widziano od tamtejszej nocy i w tym momencie traktujemy go jak zaginionego, stąd moja wypowiedzieć w czasie przeszłym. — Ot, Thomas nie miał żadnych ukrytych motywów, nie miał też żadnych teorii. Oczywiście, mógł jedynie podejrzewać, że Archibald zaginął, a być może nawet zginął, jednak niezależnie od tego wiedział, że sprawa musi zostać wyjaśniona. Przez kogoś bardziej… Doświadczonego.
— Pan Causey miał wiele słabości, proszę Pana, ale twierdzenie, że był nieuważny i nieświadomy ich jest nieco na wyrost. Określiłbym go raczej jako człowieka, który zdaje sobie sprawę, że hazard potrafi bardzo mocno wciągnąć, a gdy popełnia się jakiś błąd i traci bardzo wiele, to bardzo szybko wpaść w spiralę pułapki. Pan Causey zdawał się to rozumieć. Jeśli grał, to tylko w prywatnym gronie, może niekoniecznie sprawdzonym, ale na pewno nie odwiedzał kasyna, jeśli nie była to dedykowana rozgrywka. — Odpowiedział na dalsze pytania Alfreda. Być może dzięki temu Ogarowi zaczął się rysować obraz samego Archibalda, który na początku o wielu słabościach i przywarach, tak teraz został przedstawiony może nieco w zbyt idealnym świetle. — Pan Causey był dość… Specyficznym człowiekiem, jeśli mogę to tak ująć. Jego umiejętność dostrzegania szczegółów, a tym samym słabości swoich przeciwników, pozwoliła mu wygrać niejedną partię. Niektórzy mogliby, oczywiście, uznać to za oszustwa. — Dodał, a następnie pozwolił sobie na lekki, ten charakterystyczny męski uśmiech. — Tak, lubił silne kobiety… W ujęciu charakteru. Być może Pani Mutton odpowiadała jego… Upodobaniom. — Dodał, aczkolwiek nie była to pewna informacja. Dawała jakiś trop, ale na pewno nie była niczym pewnym. — Jeśli natomiast chodzi o śnieg… Tutaj Panu nie pomogę. Jeśli Pan Causey już się zaopatrywał, to moim zdaniem robił to na imprezach swoich ziomków. Nie był typem, który chodziłby po mało zaufanych miejscach.

Re: Fama crescit eundo

Dla jednych Elizjum nie było na tyle komfortowym miejscem, by czuć się w nim swobodnie, dla drugich jednak stanowiło ono swego rodzaju azyl. Tu można było bowiem zasięgnąć nie tylko informacji. Najlepszą jednak rzeczą jaką można było w Elizjum zrobić, to po prostu od czasu do czasu się pokazać i wykazać chociaż minimum zainteresowania sprawami Spokrewnionych. I choć Howardem kierowała głównie ciekawość w zakresie spirytualistów, tak swoją powinność w tym zakresie spełnił. Kuruk, jeszcze zanim rozmowa zdążyła rozkręcić się w zakresie Księcia, kiwnął obojgu głową i sam udał się w głąb Elizjum. Howard i Primogen Torreador zostali sami.
Nie sposób było nie dostrzec diametralnej zmiany w postawie, głosie i zachowaniu Malkaviana po zapytaniu przez Toreadorkę. Podczas tego wywodu dyskretnie przerwała mu tylko raz — gestem ręki wskazując miejsce obok siebie, gdzie mógłby usiąść. Zapowiadała się dłuższa rozmowa i chociaż mogła mu kazać stać, tak tego nie zrobiła. W żadnym wypadku nie patrzyła nań jak na jakiegoś dziwaka, niestosownie zachowującego się neonatę czy jakkolwiek inaczej źle. Okazała mu zainteresowanie wpatrując się weń intensywnie jednocześnie od czasu do czasu pykając z cygarniczki.
— Cel uświęca środki… — Powiedziała tuż po jego wypowiedzi, po dłuższej chwili. Jej spojrzenie na parę sekund zatrzymało się na jakimś martwym punkcie. — Widzi Pan, Panie Morri, sądzę, że maksymę tę można interpretować na wiele sposobów. Przede wszystkim zaś: za środek można uznać absolutnie wszystko. Zarówno te złe, jak i dobre rzeczy. Chcąc się pozbyć pewnego polityka nie musimy od razu go uśmiercać. Możemy to zrobić na wiele innych sposobów jednocześnie zachowując swoje człowieczeństwo… Przydatni są tutaj nasi sprzymierzeńcy, kontakty i wiele innych ludzi, którzy służą nam nie tylko poprzez vitae, ale również różne działania. — Lévêque w żadnym wypadku nie prawiła mu kazań. Nie było to też pouczanie. Była rada, że tej nocy będzie mogła zamienić z kimś inne słowo niż polityczna dysputa lub interesy. — Nasze wieczne życie dla jednych będzie darem, dla innych zaś przekleństwem. My, wampiry, mamy Bestię, głód krwi i interesy na skalę większą niż zwykły śmiertelnik jest w stanie sobie wyobrazić. Z kolei zwykli ludzie także mają swoje własne piekło. Utarte schematy. Bardzo skonkretyzowany podział ról. Nieświadomość tego, co ich tak naprawdę otacza. Od każdego człowieka oczekuje się czegoś — mniejszego lub większego — a przecież nikogo nie interesuje, że może mieć on inne pragnienia. Ludzie w naszych nieśmiertelnych oczach są słabi i do zastąpienia. — Mówiła wolno, jakby jej się nigdzie nie spieszyło, jakby jeszcze wiele rzeczy można było powiedzieć. W pewnym momencie skończył jej się też papieros, więc z papierośnicy niespiesznie wyciągnęła kolejny. Wróciła spojrzeniem do Howarda. — Być może ma Pan rację, Panie Morri, że jesteśmy w piekle. Nie uważam tak. Każdy z nas, Spokrewnionych, musi nauczyć się koegzystować z Bestią. Trzymać ją w ryzach. Nigdy jej nie ustępować. Kontrolować łaknienie. Znać swoje ograniczenia i uczynić z nich atuty, które nie pozwolą Bestii na wykorzystanie ich przeciwko nam. To, niestety, nauka na długie lata. Czasem nieskończona. — Kontynuowała. Zaiste, nie przypuszczałaby nawet, że tak wiele słów wypowie do Kainity, z którym ją tak właściwie niewiele łączyło. Jedyne, do czego się nie odniosła, to kwestia ewolucji. Niebezpiecznym było wypowiadać swe zdanie w tej materii personie o takiej pozycji, jak ona. — Oczywiście, że trzeba być jednocześnie Lisem i Lwem. Trzeba nauczyć się walczyć dla siebie, dla innych, ale i też wiedzieć kiedy zejść z pola walki. Każdy z nas ma swoje zalety i wady. Jesteśmy na tyle różnorodni, by uzupełniać się nawzajem. By każdy z nas mógł przysłużyć się sprawie na swój własny sposób. Poza tym, Panie Morri, nie każdy ma honor. Nie każdy odznacza się pełną świadomością struktur i powinności, jakie na nim ciążą. — Dodała. W jej słowach było tak wiele ukrytych znaczeń! Nie mogła wszak jawnie przedstawić mu pewnych kwestii. Alexander nie był zresztą Żółtodziobem, który nie jest zaznajomiony z działaniem Camarilli. — Nawet ludzie mają swoje własne Bestie. — Tym zdaniem skwitowała swą dłuższą wypowiedź.

Re: Oferta współpracy

Nie każdą informację należało traktować jak wyrocznię. Ważne było kto, jak i o czym — lub o kim — mówił. I bardzo często trzeba było taką daną rewidować z tym, co się już zasłyszało lub samemu wiedziało. Leneghan zdawał się to bardzo dobrze rozumieć. Wszak nie bez powodu został Ogarem. Primogen ufała Percivalowi na tyle, na ile można zaufać drugiemu Spokrewnionemu o jego pozycji, i wiedziała, że Alfred nie pełni tej funkcji przez kaprys.
Gdyby ten Ventrue rzeczywiście popełnił karygodny błąd, wówczas być może wiele by przez to stracił. Wydawał się jednak być na tyle rozważnym Kainitą, by wiedzieć, co i jak może oraz musi zrobić oraz znać granice. Nie znała go na tyle, by traktować go bardziej przystępnie, lecz również dotychczas nie popełnił żadnego błędu, który mógłby go zrzucić z obecnej pozycji.
Ambicja była ważną częścią życia Spokrewnionego. Ważną, ale i też mogącą prowadzić do zguby. Najważniejszym było zachowanie rozsądku i świadomość własnych zalet i wad. Jeśli znało się własne ograniczenia, można było stać się bardzo potężnym poprzez nie.
— Proponuję również skorzystać ze wsparcia Alexandra Howarda Morriego. Być może jego umiejętność dostrzegania prawideł nauki pozwoli Panu w śledztwie. — Tym samym Primogen Toreador właśnie nakazała mu współpracę z Malkavianem. Być może razem dostrzegą rzeczy, o których nie wiedziała nawet sama Lévêque? Wówczas, nawet jeśli informacje nie byłyby dla niej przychylne, mogłaby podjąć stosowne, a przez to również właściwie, decyzje.
Pyknęła z cygarniczki, gdy wspomniał o przyjęciu u Belmonte. Na jej pełnych wargach zagościł delikatny uśmiech, który dla człowieka mógłby być sygnałem okazującym sympatię. Z całą pewnością Ogar wiedział jednak, że to tylko uprzejmość. — Tuszę, iż przyjęcie okaże się dla Pana owocnie spędzonym czasem w wyśmienitym towarzystwie. — Odparła spokojnie. Poprzez te słowa mówiła, że na przyjęciu pojawią się znamienite osobistości nie tylko ze świata Spokrewnionych, lecz również ludzi. To było znaczną zaletą takich przyjęć, szczególnie dla tych, którzy chcieli nawiązać nowe kontakty, interesy, a być może nawet zyskać jakichś Sprzymierzeńców. — Znajdzie Pan Thomasa na dole, najpewniej siedzącego po lewej stronie baru. — Pokierowała Leneghana. Tym samym dawała mu również znać, że jest to na tyle zaufany ghul, by wiedział o Spokrewnionych. — Dziękuję. Również życzę Panu udanego wieczoru. — Odpowiedziała. Kuruk także kulturalnie się z nim pożegnał, jeśli nie poprzez uścisk dłoni, o ile Leneghan ją wyciągnął, to skinieniem głowy. Wydawał się podczas konwersacji tej dwójki zupełnie nieobecny, jednak uważnie obserwował jej przebieg i słuchał. Tym razem sprawa dotyczyła wyłącznie Primogen Toreador i nie była to swobodna rozmowa.
Gdy tylko Alfred odszedł od stolika, Irène odwróciła się i dyskretnie dała znać Thomasowi, że zaraz podejdzie do niego pewien wampir. Kiedy Ogar nawiązał kontakt z ghulem Toreadorki, bez problemu mogli oni przejść do osobnej loży.

zt: Alfred Leneghan & Irène Celeste Lévêque --> Rozmowa Alfreda Leneghana & Thomasa Akwrighta

Rozmowa Alfreda Leneghana & Thomasa Akwrighta

Thomas, choć był stałym elementem towarzystwa Primogen Toreador, teraz musiał zniknąć z jej oczu i uczynić, co kazała. Nie był zadowolony z tego, że traci całe pomieszczenie z oczu, jednak w żadnym wypadku nie zamierzał ignorować polecenia swej Pani. Skinąwszy więc głową zgodził się na propozycję Alfreda i ruszył za nim w bardziej prywatne miejsce, gdzie mogli bez obaw porozmawiać.
Akwright odczekał aż najpierw usiądzie Spokrewniony. Sam zrobił to zaraz po nim zajmując większość miejsca po drugiej stronie — był wysoki na niemalże dwa metry, niewiarygodnie barczysty i można było odnieść wrażenie, że wystarczyłby mu jeden solidny cios, by kogoś powalić na ścianę. A do tego prezentował się bardzo elegancko mając na sobie koszulę i garnitur. Znał zasady panujące w tym świecie i wiedział, że teraz do pewnego stopnia jest pod jego władzą.
— W porządku. Pozwoli Pan, Panie Leneghan, że zacznę od opisu Pana Causey`a. Był to biznesmen, filantrop i inwestor na giełdzie papierów wartościowych, który zajmował się również wszelkimi sprawami biznesowymi Pani Lévêque. Jego największą słabością był niestety hazard, w dalszej kolejności silne kobiety. Lubił narkotyki, ale, co według mnie ciekawe, w ograniczonych ilościach i nawet będąc pod wpływem kokainy potrafił zachować jasność umysłu. Dzięki swojemu sprytowi, znajomości rynku i matematycznemu zacięciu samodzielnie zdobył ogromny majątek. Niestety, przez swoje wysokie osiągnięcia, stał się arogancki, buńczuczny i wyniosły. — Thomas przedstawił mu postać Archibalda zarówno od złych, jak i dobrych stron.

Wyszukiwanie zaawansowane