Znaleziono 11 wyników

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Rogerius opuścił salę, którą zajęły na chwilę najważniejsze wampiry w mieście - a przynajmniej te, które angażowały się w politykę na tym szczeblu - z zachowaniem wszelkiej etykiety, ale też widocznie zmęczony i zasmucony. Na ile była to maska i poza - to wiedzieli tylko wybrani.
Nosił się z zamiarem opuszczenia przyjęcia - widział kilka zalet przebywania wśród osób śmiertelnych, jedną z nich było to, że pozostawało się w kontakcie z ich energią życiową, zmiennością, obawą śmierci i powietrza. Cechami charakteru, których nie da się wyciągnąć z ksiąg czy od innych, podobnych sobie. Pozwalało to przypomnieć sobie, naprawdę namacalnie i prawdziwie, czym się kiedyś było, i czym się po części nadal jest - w przeciwieństwie do wiecznie czyhającego głodu Bestii, chcącej polować na krew i zdobywać.
Teraz, ta społeczność, przynajmniej na razie, została skażona i odmieniona wampirzymi mocami - ich umysły były zamglone, reakcje nieszczere, a obcowanie z nimi - pozbawione smaku. Tym niemniej, zmienił zdanie chwilę po wyjściu - a jego uwagę zwróciło to, że duchy zdawały się być spokojne, rozwiane i zmienione. Nie miał czasu wcześniej by smagać je biczami tremerskiej magii - a nawet jeśliby mógł, pewnie wolałby unikać tego na spotkaniu pełnym śmiertelnych - jednak zdecydowanie zaszła w tym gronie pewna zmiana.
Szybko przeanalizował sytuację - uwzględnił kto jest na sali, co zaszło (w końcu nawet za zamkniętymi drzwiami słyszał śpiew) i to co Lucita de Aragón pisała w swych rozprawach na temat Dominacji w Encyclopaedia Vampirica. Nadal, zgodnie z jego wiedzą, wymagało to czyjejś interferencji. Znał większość Ancillów miasta, i nie sądził, by ktoś wykazywał się podobnymi zainteresowaniami czy poziomem - no, może Morri, ale to daleko idący wniosek. Logicznym wydawał się wniosek, że to któryś z neonatów.
Stojąc na podwyższeniu i operając się o balustradę, Rogerius de Tassis spoglądał w aury i dusze Diany i Alfreda, próbując wyczytać w nich ich emocje i skazy, ich duchowe więzi i lęki. A jeśli to nie zadziała, to cóż, obecnym śmiertelnikom i tak wiele wmówiono - po prostu zapyta jakiegoś ducha o to,co się tu działo.
Spoiler | 
Poproszę o dwa rzuty na 2 poziom Nadwrażliwości, pula 10 kostek ze specjalizacją

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Regent zaklął pod nosem w języku, którego nawet on nie pamiętał.
Obecne na przyjęciu duchy były młode i głupie - zrodzone z ludzkiej nieświadomości i - być może przez całą tę sytuację i to jak została poprowadzona - łatwe do omamienia, ale zupełnie nie zdające sobie sprawy z sytuacji w której się znalazły. Dodatkowo - obecność, którą wyczuwał wokół siebie od pewnego czasu znowu się pojawiła. Jakiś duch, krnąbrny i nieuchwytny, mącił jego plany i wkradał się w uszy innych istot z drugiej strony Zasłony. Regent klanu Tremere stłumił w sobie gniew i powstrzymał chęć przywołania ducha zbrodni ulicznej czy przemocy portowej. Będzie na to czas, póki co są sprawy ważniejsze. Kto i dlaczego zabił niemalże jednego z nich? Jego towarzysza rozmów i polowań?
W zamkniętym pokoju rozgościł się nieco, ukrywając swoje emocje za wypracowaną, praktykowaną od lat maską. Jeśli można mówić "maska" o czymś, co było wersją docelową.
- Zapewniam Księcia, że dorwanie winowajcy to tylko kwestia czasu. Wystarczy choć znalezienie miejsca, gdzie miało to miejsce, by ułatwić dochodzenie. W tym też odpowiedź na pytanie "jak".

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Rogerius de Tassis z niejakim zainteresowaniem, po raz pierwszy od dłuższego czasu widocznym na twarzy wampira, obserwował deeskalację sytuacji. Śmiertelni, nawet jeśli nie do końca przekonani, zdawali się wracać do normalnego trybu, a tymi, którzy mogli być największymi zarożeniami dla Maskarady już się zajęto.
Inaczej, och, zupełnie inaczej było po drugiej stronie światła księżyca. Duchy wciąż były przejęte, a pojawienie się tak potężnych istot, do niedawna pogrążonych w długim śnie, wzbudziło w nich popłoch. Chodź nikt z obecnych tego nie widział, duchy strachu i niepokoju, raz obudzone w pomieszczeniu, nie dały ugłaskać się nieszczerym oklaskom - prowadziły teraz wyniszczającą wojnę, pożerając się wzajemnie i wyniszczając, łącząc i zmieniając, by kontrolować i żywić się emocjami obecnych.
- Precz - łaknący, niszczący. Precz, szara zarazo - szeptał pod nosem te wykleństwa jak i wiele innych - Wyganiam Was z Manitou, na klucz Dziesiąty i Dwudziesty, za bramę drugą i trzecią. Odejdźdzcie, albo pożrę waszą esencję i ucztował będę na popiołach z idei waszych.
Dla innych - Regent mamrotał coś do siebie, w językach którymi mówiono na tych ziemiach wieki temu, jak i w tych, którymi mówiła co najwyżej garstka ludzi. On jednak wiedział i czuwał, patrzył i obserwował. I nie miało dla niego znaczenia, to co widzieli pomniejsi jemu.
Powoli przesuwał się po głównym holu, gdzie cała akcja miała miejsce, baczniej patrząc na co bardziej wyrywne duchy. Nim wszedł do pomieszczenia, sięgnął do kieszeni fraka i wyciągnął z niego mały łapacz snów. Nim wszedł do środka, zawiesił go na klamce, tak, by zakrywał dziurkę od klucza.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Rogerius przerwał rozmowę którą akurat prowadził i ruszył w stronę miejsca akcji, bez słowa zostawiając swojego rozmówcę. Szedł spokojnie, a pewnego rodzaju zaniepokojenie objawiało się - czy się objawiało? - w nieco mocniejszym ściśnięciu ręki na swojej lasce. Od niechcenia poprawił niebieski krawat.
Kiedy szedł, jego oczy bystro oceniały sytuację, ale doświadczony obserwator zauważyłby, że patrzy też w miejsca w których nic nie było. Liczył też ludzi, zależnych od nich i zwykłych gości, liczył kim trzeba będzie się zająć, gdy już sytuacja przeminie.
Powolne kroki doprowadziły go do balustrady, przy której stanął, by całą sytuację obserwował z góry. Kiedy zobaczył Skadi stojącą naprzeciwko Kimboltona, świadomie powstrzymał uśmiech. Znał sposoby na uspokojenie nawet tak starych wampirów, ale korzystanie z nich tutaj byłoby bardzo nieuprzejme i mogłoby, paradoksalnie, zeskalować sytuację.
Więc nie eskalował, słuchał. Tego co widzialne i tego, co niewidzialne. A duchy snuły swoją opowieść.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Rogerius z rodu Tassis zamyślił się chwilę, słuchając słów kaznodziei. Nim odpowiedział, wodził przez chwilę wzrokiem wokół głowy swego rozmówcy, jakby czegoś szukał.
- Obawiam się, szanowny magistrze - tu zrobił krótką, dla niewprawnego ucha niedostrzegalną przerwę - Thomasie, że śmierć nie jest końcem, zwłaszcza nie taka śmierć, poruszająca ziemię i przywołująca dawne upiory... Ale może faktycznie, dajmy włóknu pędzić po wrzecionie, a samo znajdzie swoje miejsce na płótnie. Przejdźmy się.
Nie czekając na odpowiedź czy reakcję, odwrócił się w stronę bardziej odosobnionej części ogrodu. Gdy byli już poza zasięgiem uszu, a ich rozmowa mogła zostać uznana za coś na kształt spowiedzi - a przynjmniej zwierzenia. I kto wie, może tak faktycznie było.
- Służba zwierzchnikowi i służba klanowi i domu to to samo, magistrze. Ale tak, po namyśle sądzę, że nie ma co marnować Twoich talentów na ganianie za przysłowiowym prochem na wietrze. Jest pewna sprawa która wymaga pewnego wyczucia i taktu - tuszę, że powierzenie jej Tobie to nie pomyłka.
Regent poprawił ucisk na swojej gustownej lasce.
- Primogen Feng Long i klan Tremere mają pewną umowę dotyczącą pewnych wartościowych przedmiotów. Szanowny Primogen Ventrue pomaga w odzyskaniu ich z mniej odpowiednich rąk i zadbaniu, by dotarły we właściwe dla nich miejsce, by tak to najprościej ująć. Niestety, ostatnią dostawę spotkało opóźnienie. Wypadałoby zbadać, czy klan Ventrue nie potrzebuje pomocy w naszej wspólnej sprawie - powiedział, kładąc na to nacisk - a jednocześnie tak, by nie poczuli się dotknięci tą ofertą, czy zaalarmowani pomocą. W żadnym też wypadku nie chcielibyśmy ich narazić na obarczenie ich winą, ani umniejszenie - znów podkreślenie - ich roli w całym procederze. Jakieś pytania?

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Zanim jeszcze Thomas Radisson podszedł do regenta, ten przechadzał się po ogrodzie, niby od niechcenia co jakiś czas zatrzymując się przy co piękniejszym drzewie czy kwiecie, szepcąc od czasu do czasu. Jego wzrok ślizgał się między śledzeniem ruchu gwiazd a intensywnym wpatrywaniem się w ziemię. Ci, których los lub wytężony trening obdarzył łaską niezwykłej percepcji mogli zauważyć, że w tym pozornie zwyczajnym spacerze jest jakaś metoda, a szepty zdają się być koherentną rozmową z kimś, kogo najwidoczniej widzi tylko regent. Jego wzrok jednak nieobecny i zamglony, jakby rozmawiał z kimś w swoich wspomnieniach.
Kiedy ksiądz złapał jego spojrzenie i ukłonił się z szacunkiem, regent w mgnieniu oka wrócił do rzeczywistości. Tak szybko, że gdyby nie było to coś względnie dla niego normalnego, można by to było uznać za przywidzenie i dziwną grę świateł w jego oczach.
- Tej nocy, magistrze Radissonie, przelano krew - głos regenta był opanowany i niski - Duchy ziemi i powietrza niosą mi wieści o śmierci, o popiele i krwi. Zniszczony jest ten co niszczył, a ten co krew przelał krwią zapłacił.
Przerwał na chwilę.
- Czy także to wyczułeś? Czy o tym chciałeś porozmawiać?
Regent wbił spojrzenie w magistra klanu Tremere, a po jego niedawnym rozkojarzeniu nie było już śladu. Teraz po prostu patrzył na swego podopiecznego spojrzeniem ukrywającym setki lat.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Regent początkowo obracał się głównie pomiędzy śmiertelnymi - z wieloletnią wprawą manewrując między ludźmi, tematami i tacami z jedzeniem i alkoholem. W każdej z tych kompetencji zdawał się czuć niezwykle pewnie i w swym obyciu mógł równać się najlepszym z torreadorów. Nawet Ci śmiertelni którzy go nie znali po pewnym czasie ulegali subtelnemu czarowi który wokół siebie roztaczał, kusząc ciekawą rozmową, zaskakującą perspektywą czy obietnicą wpływów i majątku.
Kiedy coraz więcej i więcej dzieci nocy zaczęło pojawiać się na spotkaniu, uwaga Rogeriusa de Tassis zaczęła przenosić się w inne obszary spotkania. Wymienił kilka uprzejmości z primogen klanu Torreador, wplątując między słowami uwagę, że chętnie porozmawiałby więcej, rzucił okiem na kilku nowicjuszy i ancille krążących po sali. Dość chłodnym spojrzeniem omiótł szeryfa, kiedy ten wszedł na salony.
Zdawało się, że ta część spotkania odpowiada mu mniej - a może zaszła jakaś inna zmiana, niedostrzegalna dla oka kogoś mniej przyzwyczajonego do obserwacji świata duchowego. Regent z nieco nieobecnym wzrokiem przechadzał się wolno po ogrodzie, szepcąc cicho do drzew i powietrza.

Loża Regenta Domu i Klanu Tremere

Powóz Regenta klanu Tremere zatrzymał się przed La Liberté, a on sam niespiesznie z niego wysiadł. Zwykle jego pamięć mimowolnie sięgała do rewolucji francuskiej i wielu okazji, jakie czas ten ze sobą niósł, a także o konfliktach i przemianach społecznych w środowisku Spokrewnionych jakie wtedy zaszły. Wspominał, do jakich napięć w strukturze samej rzeczywistości doprowadziła taka ilość umarłych, i jak posoką spływały ulice Paryża - istny raj dla tamtejszych Nosferatu. Dziś jednak, świeżo po posileniu się, nie miał głowy do takich rozważań. Szybko wydał dyspozycje swojemu woźnicy i dostojnym, niewymuszonym krokiem ruszył ku zamkniętej części klubu stanowiącej Elizjum.
W szatni, nie poświęcając żadnej uwagi służbie i ghoulom gospodarza - dał z siebie zdjąć płaszcz i okrycie, zatrzymując jednak okrycie głowy i swoją kunsztownie zdobioną w zapomniane symbole laskę. Kiedy odchodził do dalszej części klubu, jego płaszcz upadł na ziemię. Ghoul rzucił się by go podnieść, ale po chwili sytuacja powtórzyła się jeszcze parę razy.

Rogerius de Tassis szybkim wzrokiem omiótł pomieszczenie, lekko mrużąc oczy, tak jak generał ocenia pole walki. Kilka pomniejszych wampirów wymieniało swoje mizerne sekrety, targując szeptami jak kramarki miedziakami. Do jego nozdrzy napłynął też zapach krwi, jaką ktoś niedawno się raczył.
Jedyne warte uwagi osoby - jak to często bywało - siedziały przy jednym stole. Primogen klanu Torreador z gospodarzem elizjum, wraz z przyboczną Duclair, w otoczeniu mniejszego lub większego kręgu interesantów i łże-totumfackich.
W sytuacji w której pogrążeni byli w rozmowie, niezależnie od tego jak interesująca by ona nie była, nie wypadało przeszkadzać. Regent idąc przez salę wyraźnie skłonił głową w stronę stolika, okazując szacunek zarówno właścicielce sąsiadującej z jego Domeny jak i gospodarzowi elizjum. Lubił tu bywać także ze względu na niego - niewiele miał już okazji by powspominać czasy przed nadejściem bladych twarzy w takiej ilości jaką widzą tu dzisiaj.
Kiedy szedł przez salę, mniej znaczącemu wampirowi wypadł z ręki kieliszek, a kawałki szkła potoczyły się w stronę Regenta, lecz nie doleciały do niego. On sam zachowywał się, jakby nie zauważył zarówno samego zdarzenia, jak i dyskretnego chichotu który się rozległ.

Regent miał swoją dedykowaną lożę, w której lubił siadać. Atłasy, mahoń i namiastka prywatności jaką zapewniało położenie w rogu sali i drobny parawan, który stał obok. Miejsce to też oferowało spojrzenie na całą salę i możliwość spoglądania na rozmówcę i elizjum jednocześnie. Zwykle też czekała tam na niego, dzięki uprzejmości gospodarza, dzisiejsza gazeta.
Regent usadowił się, przejechał dłonią po atłasie siedzenia i drewnie stołu i najwyraźniej kontent, zaczął czytać gazetę. Bystre oko zauważyłoby, że po krótkiej chwili lektury zaczynał zwykle prowadzić cichą i dyskretną konwersację z kimś nieobecnym - albo po prostu gadał sam ze sobą, dziwak.

.Smak domu

Rytuał wyszedł odpowiednio - Szaman czuł, że duchy sprzyjają i jemu, i plemieniu. Nadwyżkę krwi po rytuale rozlał i dał jej wsiąknąć w ziemię, w niemalże zapomnianym języku wznosząc żądania obfitych plonów i powodzenia dla plemienia w zamian za tę ofiarę.
- Kto krew przelewał i kto krew pił, ten krwią zapłaci. Duchu ognia i duchu wody, duchu ziemi i duchu życia, strzeżcie tych co pamiętają o Mocy przodków i Sile Łowów - zakończył odezwą tak samo głośno słyszalną w świecie duchów, jak i pośród plemienia.
Światło gwiazd odbijało się w jego płonących oczach, a ciało parowało od krążącej, przyśpieszonej Vitae. Szaman chłonął ten moment i smakował go, wiedział bowiem że już niedługo uczucie sytości i zaspokojenia zastąpi głuche echo głodnej Bestii.

---

Już nasycony i już ubrany jak na białego gentlemana przystało, mężczyzna jechał na południe, do domeny innej z jego gatunku. Pomimo mnogości wydarzeń i posiłkowi który powinien starczyć na jakiś czas, noc nadal była młoda, i należało zadbać o sprawy miasta.

>>> Elizjum

Smak domu

Obrazek


Czarny, bogato zdobiony powóz zatrzymał się przy numerze 925 na S. Halsted St. Konie jeszcze przez chwilę postukały kopytami w miejscu, nieco niespokojne.
Woźnica prędko zeskoczył ze swojego miejsca, wyciągnął schodki, otworzył drzwi i utkwił spojrzenie w chodniku - wiedział, że jego mocodawca ma dość surowe kryteria w temacie tego, jak powinni się zachowywać służący.
Z powozu o grubych kotarach wyszedł mężczyzna w podeszłym wieku lecz bardzo bogato ubrany, wspomagając się kunsztownie wykończoną laską. Nosił on bogaty garnitur i gruby płaszcz, nieco za gruby na tę porę roku. Pewnie wiek odcisnął na nim swoje piętno, ponieważ pomimo grubego okrycia najpewniej doskwierał mu chłód, stąd pewna bladość twarzy.
Paolo Schiavone właśnie wstał od wieczerzy z żoną i synem, kiedy wyglądając przez okno dojrzał mężczyznę. W mgnieniu oka odwrócił się, złapał płaszcz po drodze i zbiegł po schodach. Przed otworzeniem drzwi frontowych zrobił jeden głęboki oddech, by nieco się uspokoić po czym wyszedł na zimno.
- Buona sera, Signore - powiedział, skłoniwszy się uprzejmie - czy Pan raczył nas odwiedzić? Biuro jest już zamknięte, ale oczywiście możemy otworzyć, albo - głos mu lekko zadrżał - jeśli Pan chce, poproszę Marię by nakryła do stołu...
Dobrze ubrany mężczyzna odwrócił się lekko w stronę Paola, i wydawałoby się że wykonuje tylko takie ruchy które są niezbędne i konieczne. Sięgnął do kapelusza by go uchylić, a gdy jego ręka przez chwilę przysłoniła twarz, jego skóra stała się nieco bardziej rumiana.
- Grazie, Paolo - powiedział mocnym, niskim głosem. Nie pasował on do głosu przeciętnego mieszkańca Little Italy, a jednak włoskim posługiwał się perfekcyjnie, ze śladem akcentu wskazującym nie na Amerykę, a na Europę - tym razem nie przyszedłem do Ciebie. Nasze spotkanie będzie miało miejsce za tydzień. Jeśli wszystko jest zgodne z tym co ustalaliśmy, będzie ono krótkie i owocne - powiedział, a z każdym z słów z jego ust uciekało trochę pary. Zdawałoby się, że to jej poświęca więcej uwagi niż swemu rozmówcy.
- Jestem umówiony. Możesz spać spokojnie, Paolo - powiedział, odchodząc.
Bankier, nie wiedzieć czemu, bardzo ucieszył się z tego, co wcale nie było ani pozwoleniem, ani poleceniem. Wiedział, że tej nocy zaśnie jak dziecko.

Laska od czasu do czasu stukała w chodnik. Mężczyzna zdawał się iść przez miasto z poczuciem celu - faktycznie tak było. To dziś był umówiony z członkami swojego plemienia, jako noc składania ofiary. Mieszkanie jednego z nich było niedaleko, a on dbał o to by czasem przejść się wczesną wieczorową porą. Tak w końcu robili ludzie.

Spoiler | 
Chciałbym zapolować, wykorzystując zarówno moją domenę jak i trzodę. Najchętniej tak, by to zamknąć w jednym rzucie, żeby potem jechać już do elizjum.

Wyszukiwanie zaawansowane

cron