Znaleziono 9 wyników

Re: Początek końca

- Witaj Marcell – Ventrue odpowiedział krótko, podając rękę na przywitanie. Odwrócił się w stronę salonu, wskazując gestem miejsce, w którym mogli spocząć. Po drugiej stronie apartamentu znajdował się drewniany stół o blacie z ciemnego orzecha, oraz dwa wygodne krzesła, obite ciemnoczerwonym materiałem. Świadomie wybrał lokację z dala od okien i drzwi, aby czuć jak największy komfort podczas rozmowy. Jedynym źródłem światła była lapa nocna z klasycznym abażurem stojąca niecałe dwa metry od stolika. Jej pomarańczowe, przyćmione światło lśniło na blacie stołu, niczym rozlany olej. Apartament był schludny. Miękki i gruby dywan tłumił kroki, wyciszał pośpiech. Wystrój robił przytulne wrażenie, co podkreślał delikatny zapach świeżych kwiatów stojących w wazonie zaraz przy wejściu. Gdy panowie rozsiedli się wygodnie Arystarch odpowiedział:

- Zaiste dla ciebie była to chwila, ale dla mnie zdawała się wiecznością. Staram się korzystać z czasu, jaki mi pozostał najlepiej jak się da i uwierz mi… - zrobił przerwę zastanawiając się co dalej powiedzieć – Nie jest łatwo – dokończył, smakując w ustach gorycz tego stwierdzenia.

- Ale do rzeczy – kontynuował, odsuwając mroczne odczucia, które go na chwilę opanowały – Jesteśmy tutaj całkowicie bezpieczni i możemy przedyskutować sprawy bez żadnych obaw. Jak zapewne zauważyłeś, postarałem się o komfort rozmowy. Lubię, gdy otoczenie wspiera, a nie rozprasza w niepotrzebny sposób. Jestem pewien, że potrafi pan to docenić – uśmiechnął się szczerze. Potrzebował pokrzepiających drobiazgów. Sprawiały, że było mu łatwiej. Kontynuował więc:

- Nie jestem zaskoczony faktem, iż Thomas został zniszczony. Po tym co się wydarzyło tamtej nocy wszystko się zmieniło, a przede wszystkim pański podwładny. O tak. Werner już wcześniej wykazywał pewne oznaki niezrównoważenia i paranoi, a po nieudanym eksperymencie kompletnie postradał zmysły i zachowywał się jak histeryczny Malkavian. Widziałem obłęd w jego oczach, czający się strach, wręcz grozę… - zrobił pauzę przypominając sobie tamten moment, gdy zrozumiał że sprawy nie poszły w dobrym kierunku. Podniósł wzrok skupiając się na oczach Czarodzieja:

- Odpowiedz mi na pytanie: Jak został zniszczony i ile wie klan Tremere na temat tego incydentu? Wasza piramida posiada o wiele bardziej wysublimowaną inwigilację niż mój Zarząd. Bo widzisz, paranoja Thomasa przestała mieć jakiekolwiek granice. Zniszczył przeklęty Grimoir, wszystko zapisywał szyfrem i zakazał wypowiadać imiona Matuzalemów uważając, że oni wtedy to wiedzą. Wszędzie widział niewidzialną rękę Jyhadu oraz wpływ Przedpotopowców – Galatis gestem dłoni w powietrzu podkreślił swoje słowa. - To co później mówił było przerażające i jeśli okazałoby się prawdą, to Gehenna jest nieunikniona. Nie jestem głupcem i na szczęście potrafiłem dostrzec w jego teoriach mnóstwo sprzecznych informacji, które się wzajemnie wykluczają. A gdy pokazywałem mu te niezgodności, nie potrafił ich logicznie zrozumieć, natychmiast tworząc nowe teorie, aż w końcu w mojej osobie zaczął widzieć wroga. Dlatego nasze drogi się rozeszły.

- Jedno jest pewne. Grimoire był przeklęty i faktycznie zaprowadził nas do wiedzy. Znasz to powiedzenie… Nie szukaj czego nie zgubiłeś, bo jeszcze to znajdziesz. I znalazłem. Jestem dowodem na to, że Progenitor mojego klanu nie został zniszczony jak mówią mity, czy inne skrawki wiedzy. Kłamstwa, wszędzie kłamstwa... W końcu przeprowadziłeś się do Chicago i wierzę, że potrafisz cofnąć to, co spartaczył twój uczeń. Informacje jakie przekazałem w listach potwierdzają moją gotowość do współpracy. Tak więc powiedz, jak zamierzasz zdjąć tak potężną klątwę i jaką mogę mieć pewność, że nie skończysz jak Thomas? - pytanie zawisło pomiędzy nimi, nad powleczonym ciepłym światłem blatem.

Początek końca

Jadąc na spotkanie umówione poprzez Ghuli, siedział zamyślony na tylnym siedzeniu Forda, prowadzonego przez Alana Pinkertona. Jechali w kompletnej ciszy, gdyż tego sobie życzył. Choć z zewnątrz zdawał się idealnie opanowany – silny i zimnokrwisty, wewnątrz niego szalało tornado sprzecznych emocji. Starał się jednak odnaleźć ten punkt, oko cyklonu, w którym mógł obserwować je: wszystkie uczucia i myśli… Także te, które chciał ukryć.
Ukryć przed całym światem.
Zazwyczaj nie miał problemu, aby oczyścić umysł z zbędnych myśli i obrazów, zastępując je innymi wspomnieniami. Jednak tym razem było inaczej i wszystko wskazywało na to, że droga, którą właśnie pokonuje jadąc swoim samochodem, jest ostatnią prostą w jego obecnej egzystencji. Zmiana wisiała w powietrzu. Prawie czuł jej smak.

Necessitas zakpiła ze mnie kolejny raz i choć tak bardzo starałem się od niej uciec, teraz widzę wyraźnie jak naiwne i dziecięce było to życzenie. Ludzie żyją krótko i szybko dostają to, na co zasłużyli… A my? Ancillae szybko wpadają w tą samą pułapkę i wydaje im się, że oszukali przeznaczenie. Głupcy… Wszyscy jesteśmy głupcami… - Ventrue skrzywił się lekko.

Galatis już dawno zrozumiał, iż klątwa, która toczy jego krew prowadzi ostatecznie do wiecznego letargu. Paradoksalnie to właśnie ona stała się przyczyną, dla której pozostawał aktywny. Siłą zmuszającą go do działania. Codziennie, przez setki lat. Egzystował dostatecznie długo by rozumieć, że brak celu jest najgorszą trucizną. Usypia czujność, zabija ciekawość, by w końcu po kilku stuleciach sprawić, że zaśniesz... Na jak długo? Ostatnia prosta, na której dar nieśmiertelności przestawał mieć znaczenie, wydawała się grekowi podobna do tej, którą kroczą śmiertelnicy. Świadomość przepływania czasu… I jego złudności… W istocie czuł się tak, jakby był ograbiany. Ograbiany z czasu... To było nowe uczucie, lecz pozwalało na większe zrozumienie ludzkiej natury.
Czy oni są tego ciągle świadomi?
Jego umysł był stary, podobnie ciało wskazywało na podeszły wiek i nieuchronny koniec życia. Tak samo jednak jak śmiertelnicy, nie chciał jeszcze umierać. Liczył na każdą, kolejną chwilę. Gdzieś głęboko w martwym sercu cieszył się z faktu, że bardziej rozumie ludzi. Nieuchronność śmierci pozwala docenić to, czego nie potrafimy zauważać. Pozwala docenić radość życia. Ventrue przymknął oczy, smakując to nowe doświadczenie.

Gdy dojechał na miejsce, wysiadł z Forda razem z swoim Ghulem i udał się na spotkanie z Marcelem. Nie wiedział, co go czeka, ale był pewien, że nic już nie będzie takie samo po tym spotkaniu. Był kwadrans przed czasem i miał możliwość zadomowienia się jako pierwszy w hotelu, który wynajął. W recepcji sprawy poszły sprawnie i szybko. Alan został w hallu głównym, a Arystarch rozgościł się w apartamencie, alby po chwili usłyszeć pukanie do drzwi. Ventrue otworzył je, a jego oczom ukazał się Marcel, ten sam mężczyzna z którym miał okazję rozmawiać pięć lat temu w Chicago.

Re: Polowanie na Wilki (I)

Rider był wyraźnie znudzony opowieścią Galatisa. Palenie na stosie jego braci, opisane przez naocznego świadka tamtych wydarzeń, w oczywisty nie wywarło na nim większego wrażenia. Cóż, zapewne opowieści o swych własnych heroicznych wyczynach, które Harpia mogłaby teraz przytoczyć, wysłuchałby z dużo większą afektacją. Brujah był aż nadto prosty, co określało jego socjalną sytuację jako będącą daleko poza standardami, do których przywykli gentlemani. Na szczęście pieniądze spoczywały w jego kieszeni.

- Mr Rider, skoro przyjął Pan zaliczkę, chciałbym otrzymywać informacje bezpośrednio od Pana na temat postępów w śledztwie. To na co wyda Pan fundusze mnie nie obchodzi, jednakże chciałbym aby zadanie zostało wykonane perfekcyjnie. Wspomniane przez madame srebrne kule i inne przedsięwzięcia są w zasięgu ręki – tutaj wymownie spojrzał na Primogen Toreadorów, która oferowała pomoc - Wierzę że jest Pan specjalistą, który będzie kluczową postacią w tym zadaniu - zakończył wypowiedź dając do zrozumienia, że doświadczenie Ridera z pola walki, przewyższa wszystkich przy stole.

Wiedza konstytuuje świadomość. To nasze doświadczenia sprawiają, że jesteśmy tym czym jesteśmy. Galatis wiedział to doskonale i pojmował jak ogromną przewagę daje znajomość historii Rodziny. Ta perspektywa odmieniała często wiele, nawet błahych spraw, które widziane z bliższej perspektywy mogły wydawać się czymś zupełnie innym, niż były w istocie. Był to skarbiec, którego nie można było kupić za żadne bogactwa tego świata. Co zaskakujące Harpia Brujah wydawał się tego nie rozumieć, jakby nie wiedział iż opowieści, anegdoty oraz gawędziarstwo były pierwotną formą nauki. Często zresztą sam sposób przekazania opowieści także stanowił informację. Zresztą suchy tekst był niczym w porównaniu z erudytą, w którego oczach wciąż jeszcze można było ujrzeć odbicie tamtych wydarzeń. Jak mówić by nas słuchano? Na to pytanie Arystarch poznał odpowiedź dość wcześnie. Uczył się od najlepszych retorów średniowiecznej Europy. Obecność mówcy, ton głosu i gesty zawsze zwyciężą nad suchymi danym w książkach i zawsze łatwiej docierają do serc oraz wnętrza duchowego słuchaczy. Na słowa Phillipa odrzekł:

- Mr Norwood… Proszę zauważyć, że ja tylko odpowiedziałem na pytanie Mr Ridera, który chciał poznać powody częstego łamania Maskarady. Przecież znasz mnie i wiesz, że zawsze troszczę się o to by udzielić szczegółowych wyjaśnień, szczególnie gdy związane są z interesem Camarilli. Wybacz mi, jeśli zanudziłem Cię mą wypowiedzią… - Arystarch starał się być taktowny, ale równocześnie chciał dać do rozumienia Harpii, że ma inny punkt widzenia.

Słowa Noaha zaintrygowały Greka. Parias, który posiada takie wykształcenie? Co za osobliwość i to tutaj w Chicago – pomyślał zastanawiając się nad właściwym podejściem do Neonanty. Zainteresowanie z jakim wysłuchał opowieści Galantisa wskazywały na wrażliwą i obdarzoną wyobraźnią naturę. Staranne maniery zdradzały gentlemana, pomimo ubóstwa stroju. Wszystko to sprawiało, że Arystokrata zapałał do nowo przybyłego pewną dozą sympatii.

- Mr Noah, gratuluję wiedzy i spostrzegawczości. Przyjmuję to jako komplement i równocześnie rozpalił Pan moją ciekawość. Gdyby miał Pan ochotę na filozoficzną rozmowę to jestem otwarty. Proszę odebrać to jako zaproszenie w mojego domu - Ventrue dał do zrozumienia, że zaprasza Noaha do domu swojego rodu, aby dobrze wykształcony Parias mógł wykazać się swoją inteligencją.

Phillip zwrócił uwagę na fakt, że Galatis posiada kontakty w policji i mógłbym pomóc. Oczywiście Ventrue chciał również zaangażować się w sprawę, ale nie odsłaniając wszystkich kart na początku. Harpia Brujah zmusił go do większego działania, niż wynajęcie Ridera. Nie było lepszego rozwiązania, tak więc rzekł:

- Owszem, mogę dowiedzieć się co wiedzą służby. Przekażę wszystko co uda mi się zdobyć jak najszybciej – skwitował krótko.

Na razie nie odzywał się bezpośrednio do Irene, czekając aż inni się wypowiedzą.

Re: Ostry pazur Harpii

Przez chwilę Ventrue zastanawiał się, co Harpia Brujah chce mu właściwie powiedzieć. Przecież jego reakcja na niewerbalną insynuację nie tyczyła się Phillipa, a jego młodszych współklanowiczów. Co więcej właśnie siedzieli z jednym z nich... No cóż, najwyraźniej Phillip nie zrozumiał aluzji, może po prostu miał gorszą noc, a może zaprzątało go coś innego, wydawał się spięty... Najważniejsze było przekazanie Sullivanowi, iż Galatis zamierza podjąć się działań związanych z klanem Brujah, a przede wszystkim wynajęcie Ridera zanim ktoś inny to zrobi. Już podczas rozmowy z Sullivanem analizował pojawienie się Ridera. Konkluzja była jedna: Ten Renegat przeżył... Musi być piekielnie dobry w zabijaniu. Muszę go mieć!

Pojawienie się Noaha, którego całe ciało mówiło, iż nie czuje się komfortowo w tym miejscu okazało się miłą odmianą. Jego zapytanie o wydarzenia i zachęta od Norwooda ucieszyły Harpię. Ventrue miał okazję zaprezentować się jako uprzejmy humanista, z czego też naturalnie skorzystał i również ciepło przywitał Neonantę:

- Mr. Johnston miło Pana poznać - Galatis wyciągnął rękę w geście powitania.

- Greer opuścił Elizjum po moim przemówieniu, w którym skrytykowałem działania Primogena Ventrue Feng Longa oraz Starszą Skadi, równocześnie pochwalając działania innych młodszych Spokrewnionych, którzy w mojej ocenie zasługiwali na dzisiejsze brawa - Galatis wypowiedział te słowa ciepłym i życzliwym tonem. Nie chciał jednak bardziej rozwijać tematu. Nie było takiej potrzeby.

Ale pieniądze... One otwierają drzwi nie tylko do pożądanych miejsc, ale również i serc nieumarłych. W szczególności tych osobników, którzy aktualnie są w potrzebie i rzadko posiadają stały dochód. Bezprecedensowa łapczywość Ridera pozytywnie zaskoczyła Galatisa, gdy ten przyjął zapłatę, tym samym przypieczętowując umowę. Naiwność Ridera, który przy dwóch Harpiach wszedł w układ z Arystokratą okazała się bardziej, niż przydatna. Gdyby Brujah chciał zrezygnować lub uciec z forsą i więcej się nie pojawiać w mieście, to czekałaby na niego niemiła niespodzianka. Zawsze widniało widmo Wezwania Ridera do Elizjum, gdzie Galatis czekałby w spokoju, aż najemnik w końcu znów spotka swojego pracodawcę. Młodzi Brujah często jawili się Galatisowi jak buntownicy z krótkim lontem, którzy są tym, czym są... Dziećmi. Gdy Rider zapytał Ventrue czy ten zapali, Arystarch wziął od niego papierosa po czym odłożył go do popielniczki mówiąc:

- To paskudny nałóg, do tego może zabić na śmierć - Galatis zaśmiał się lekko, dystansując się do własnego dowcipu. - Mr Rider, cieszę się, że mamy umowę i dotrzyma Pan obietnicy. Odpowiadając na Pana pytanie tyczące się Maskarady... Sprawa wydaje się być oczywista. Tradycja ta jest wymieniana jako pierwsza, ponieważ jest najważniejsza i najtrudniejsza do upilnowania. Proszę zauważyć, że pozostałe Tradycje praktycznie oderwane są od czynnika jakim jest los. Ileż to razy podczas polowania coś poszło nie tak? Jak często któryś z Spokrewnionych miał pecha jakim jest niechciany obserwator? Pech i chaos jest wrogiem Maskarady, zawsze nim był. Oczywiście oprócz elementu losowego są inne czynniki ryzyka. Na przykład celowe łamanie Maskarady przez wrogów Camarilli, aby władza w mieście musiała zacząć zacierać ślady, poświęcając swoją energię i zasoby, tym samym obniżając obronność całego miasta - tutaj Galatis zrobił krótką przerwę, poprawiając się w fotelu. Ventrue zmienił ton głosu na dużo niższy, poważniejszy i kontynuował:

- Pamiętam jak wyglądała Europa bez Maskarady. Zanim zorientowaliśmy się jak wiele błędów uczynił nasz rodzaj, było za późno. Niewyobrażalny koszmar, który prześladował każdego z nas bez względu na krew, klan czy wiek. Było to niebezpieczeństwo dużo poważniejsze niż aktualnie wojujący Sabat... -skrzywił się lekko - Inkwizycja kościelna, a za nimi dziesiątki chłopów uzbrojonych w pochodnie i widły. Przypomnijcie sobie pożar Chicago, poczujcie żar ognia, zapach, dym palonego drewna i nieokiełznany żywioł w akcji... Pamiętacie tylko jedną noc, która jest niczym w porównaniu z pożarem jaki trawił Europę przez setki lat. Stos za stosem, każdej nocy płonęli nasi bracia i siostry. Słyszałem ich rozpaczliwe krzyki i uwierzcie mi, że nie ma nic bardziej poruszającego naszą Bestię. To ona zmienia nas w potwory, które w obliczu armagedonu poświęcą każdą rzecz dla osobistego przetrwania. Ten upadek nie może wydarzyć się kolejny raz. Wypracowana Maskarada pozwala nam na POKÓJ! - wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo, pozwalając by rozeszło się wokół. Zarówno ton jak i rytmika całej wypowiedzi sprawiała, że obrazy które kreślił pojawiały się przed oczyma jego rozmówców jak żywe. Wiedział jak przemawiać, aby przykuć uwagę i poruszyć serce. Mówił a w jego słowach rozbrzmiewał trzask ognia i echo głosów konających.

- Puenta mojego monologu sprowadza się do tego, iż ostatnią przyczyną łamania Maskarady jest brak odpowiedniej świadomości młodszych generacji... Za którą odpowiadają Starsi - Galatis zakończył wypowiedź, celowo akcentując ostatnie słowo w zdaniu. W ten sposób subtelnie nawiązując do swojego przemówienia.

Jednak nic do tej pory nie przebiło pojawienie się Irène Celeste Lévêque, która swoją obecnością przyćmiła wszystkich przy stole. Ventrue zgodnie z zwyczajami ucałował dłoń Primogena - Ms Lévêque wspaniale dziś wyglądasz - powiedział serdecznie, następnie poczekał na wypowiedź Toreadorki. Gdy padły ostatnie słowa, Galatis wewnątrz był trochę zaskoczony, ale nie dał po sobie tego poznać. Wyprawa na Lupinów to dość ryzykowne przedsięwzięcie.

- Wydaje mi się to dość ryzykownym przedsięwzięciem madame... Nie należy kierować się pierwszym porywem serca i może warto byłoby to jeszcze raz przemyśleć. Oczywiście, mówię to tylko i wyłącznie z swojej perspektywy - kończąc wypowiedź zaznaczył, iż kieruje się troską i etykietą.

Re: Ostry pazur Harpii

Rozmowa z Zacharym niczego nowego nie wniosła do aktualnej sytuacji. Klasyczna wymiana zdań, uśmiechów, grzeczności oraz spostrzeżeń. Nic ponad to... Aczkolwiek dla Harpii sama rozmowa z członkiem zarządu miała delikatny wydźwięk polityczny, ponieważ to właśnie Sullivan był pierwszą osobą z którą Galatis postanowił rozmawiać. Teraz był już przy stoliku z dwójką Brujahów i to oni zajmowali całą uwagę Ventrue. Otrzymując słowne zaproszenie od Harpii uśmiechnął się delikatnie i przysiadł się do stolika.

- Mister Norwood… Zdaje się, iż chciał Pan ze mną zamienić klika zdań, tak więc jestem. Czy jest coś w czym mogę pomóc? - zakończył wypowiedź pytaniem. Dając czas na odpowiedź Phillipowi nie omieszkał również zagadać do Ridera, który niespodziewanie pojawił się w Elizjum:

- Mister Rider… Doprawdy jest Pan ostatnią osobą, której bym się spodziewał w tym miejscu. Wielu z nas myślało, iż spotkał Pan Ostateczną Śmierć. W końcu dziesięć lat nieobecności to długi czas, a biorąc pod uwagę wyboistą drogę jaką Pan obrał w swojej nieumarłej egzystencji, to nie lada wyczyn. Gratuluję… Napoleon Bonaparte mawiał: Miecz to broń odważnych. Zaiste z całą pewnością mogę stwierdzić, iż nie brakuje panu odwagi, której aktualnie potrzebujemy – Ventrue nie krył zaintrygowania osobą Ridera odnosząc się do tego, co w Krzykaczu najlepsze.

- Tak się składa, że Chicago ma ostatnio problem z rozszarpanymi trupami i większość z nas podejrzewa, iż stoją za tym Lupini. Jestem głęboko zaniepokojony faktem, iż w mieście Maskarada została w krótkim czasie zbyt wiele razy wystawiona na próbę. Panowie - tutaj Ventrue odniósł się również do Harpii Brujah - Myślę, że w tej materii jesteśmy zgodni i świadomi powagi sytuacji. Pomimo różnic klanowych, niebezpieczeństwo jakie niesie nieprzestrzeganie Pierwszej Tradycji dotyczy nas wszystkich... Klan Brujach również – tutaj wymownie spojrzał na Phillipa, który siedział obok.

- Niedawna śmierć Kuruka odcięła Camarillę od informacji na temat tego, co naprawdę dzieje się na terenach, gdzie znajdowane są ciała. Dlatego postanowiłem zwrócić się do Pana bezpośrednio, gdyż posiada Pan opinię osoby niezwykle skutecznej w tropieniu i likwidowaniu jednego z najniebezpieczniejszych nadnaturalnych przeciwników naszego rodzaju – Galatis przerwał na chwilę, sięgając dłonią w wewnętrznej kieszeni marynarki. Po chwili w jego ręce pojawił się sporych rozmiarów plik dolarów zabezpieczonych spinką do pieniędzy.

- Jestem gotowy wynająć Pańskie ponadprzeciętne umiejętności – mówiąc to, położył gruby plik dolarów na stole. - To na zachętę, drugie tyle po wykonaniu zadania i może być Pan pewien, iż jeśli osiągnie Pan sukces, zrobię wszystko aby Spokrewnieni Chicago dowiedzieli się o pańskich heroicznych wyczynach. Co Pan na moją propozycję? Jeśli są jakiegokolwiek wątpliwości, to proszę pytać – Ventrue czekał na reakcję Ridera.

Re: Ostry pazur Harpii

Mister Sullivan zachował taktowną neutralność, co nie było zaskoczeniem dla Harpii. Obecnie żaden wytrawny polityk, a do takich przecież należeli Starsi Ventrue, nie pozwolił by na zdradzenie swojego prawdziwego stanowiska. Sprawa była zbyt świeża. Prócz tego, istniało niewypowiedziane przypuszczenie, że całość była z góry ukartowaną grą, za którą stał inny z członków. Wszakże od tego haniebnego wydarzania minął miesiąc, a to stosunkowo dużo czasu na uknucie ewentualnej intrygi. Galantis dość dobrze znał członków zarządu i przypuszczał, że głowy ich wypełniają aktualnie pytania w rodzaju: Może ktoś z zarządu dogadał się z Harpią, by przejąć stanowisko Primogena? A może nie jest to jedna osoba, tylko większy sojusz przeciwko Feng Longowi? Z kim Galatis najpierw porozmawia? Czy Sullivan wie coś więcej? Zaiste, musiało się tam roić, jak w ulu. Nikt nie mógł być pewien, co właściwie się stanie i to niewątpliwie było przyczyną zagadkowego zakończenia wypowiedzi Zacharego Sullivana. Reputacja Galatisa jako nieprzekupnego krytyka idealnie pasowała do paranoicznej hipotezy i rozpalała umysły tych Starszych, którzy przez setki lat kształcili się w sztuce paranoi. A nic tak dobrze nie ujawnia ukrytych intencji jak strach. Pod fasadą spokoju Harpia starał się wychwycić jego objawy: wyczytać go z gestów, subtelnych zmian głosu, ruchu gałek ocznych i ogólnego nastawiania. Pierwszy wyszedł sam Szef Zarządu, co dla Harpii było jasnym sygnałem, że Feng Long ma się czego bać i jako jeden z najstarszych Spokrewnionych z miasta przegrał walkę, mówiąc pass. Prawdę o braku intrygi znał tylko Galatis i to on rozdawał karty do kolejnej tury, patrząc uważnie jak w nieumarłych drapieżnikach rosną niskie instynkty. Paranoja wśród Starszych to częsta przypadłość…

Patrzył prosto w oczy Sullivana, jak przykazywały zasady klanowej etykiety. Grek cieszył się wewnątrz z pochwał Zacharego wiedząc, że to właśnie one w tej chwili są najbardziej istotne z uwagi na dignitas. Udane wystąpienie to niewątpliwie ogromny plus i wzrost reputacji Arystokraty w tej materii. Wiedząc, że następną osobą, z którą będzie rozmawiał jest Harpia z klanu Brujah co jakiś czas zerkał w jego stronę. A gdy pojawił się Rider, Arystarch natychmiast zmienił to co chciał najpierw powiedzieć, adaptując się do nowych okoliczności. Następnie przemówił do Sullivana:

- Dziękuję za każde życzliwe słowo. Staram się robić to, co potrafię najlepiej dla wspólnego dobra klanu. Odpowiadając na pańskie pytanie mogę z pewnością powiedzieć, iż w istocie ciężko przewidzieć jak się sprawy potoczą, ale powiem Panu czemu na pewno udało się już teraz zapobiec. Sytuacja bowiem była na tyle niezręczna, iż wcześniej czy później któraś z Harpii poruszyłaby ją na forum publicznym. Otóż proszę sobie wyobrazić, że zamiast mnie przemawiałby dziś Phillip Norwood i że to on nadszarpnął by reputację naszego Primogena… - Galatis zrobił krótką wymowną przerwę, po czym kontynuował.

- W jak niesamowicie nieprzyjemnej sytuacji znalazłby się nasz klan, gdyby zrobił to właśnie Norwood? Oboje widzieliśmy, że przemowa najbardziej ucieszyła Brujah i to oni klaskali najgłośniej. Paradoks polega na tym, że ciesząc się z potknięcia naszego Primogena zapomnieli, że klaszczą do słów Klanu Ventrue – Galatis uśmiechnął się lekko. - Krzykacze zawsze byli łatwi do przewidzenia. Być może za kilka nocy zorientują się, że popełnili błąd, być może zaś nie będą chcieli tak głęboko wnikać w temat. W taki czy inny sposób, to wciąż nasz Klan ukazał się jako ten, który stoi na straży Praw i Tradycji. Podjąłem się więc tej przemowy, głównie po to, by nasz Dom nie został obciążony błędem Primogena – tutaj Galatis dyskretnie skierował uwagę na Ridera i Norwood’a.

- Proszę spojrzeć, a któż to rozmawia z Harpią Brujah? Recydywista Rider zjawił się tutaj po długiej nieobecności, a on nie jest jedynym Krzykaczem o niebezpiecznych poglądach. Proszę sobie wyobrazić, że Rider łamie Tradycje po czym żąda amnestii jaką otrzymała Skadi… To byłaby polityczna katastrofa dla Camarilli w tym mieście. Jedno wszakże jest pewne: zrobię wszystko, aby obronić dobre imię klanu Ventrue i zarząd może na mnie liczyć. A teraz proszę wybaczyć, gdyż powinienem zareagować, zanim sprawy przybiorą nieciekawy obrót… – kończąc wypowiedź wstał i zgodnie z protokołem pożegnał się z Starszym swojego klanu, udając się w stronę Phillipa.

Gdy podszedł blisko zatrzymał się na chwilę, po czym powiedział:

- Witajcie panowie, czy mogę się przysiąść? – Galatis miłym głosem zadał pytanie dwójce Krzykaczy. Harpia doskonale znał reputację Ridera, co wiele ułatwiało w tej sprawie.

- Mister Norwood, Alan Pinkerton na pewno przekazał wieść, że jestem gotowy na konsultacje z inną Harpią…

Re: Ostry pazur Harpii

Władza niesie ze sobą ciężar odpowiedzialności. A któż inny jak nie my - Ventrue zdajemy sobie sprawę z tego najbardziej? - Dla Arystarcha prawda była oczywista, a reakcja publiczności jedynie to podkreślała. Któż inny, jeśli nie Klan Królewski sprawia, że Camarilla działa sprawnie, a jej prawa są respektowane? Było to oczywiście pytanie czysto retoryczne - humanista doskonale znał na nie odpowiedź. Jego Stwórca zwykł zresztą powtarzać: Camarilla bez nas zapadnie się pod własnym ciężarem. Musimy być wzorem dla innych Spokrewnionych! I to właśnie te słowa dzisiejszej nocy Grek obracał w myślach. One też stanowiły dla niego drogowskaz w tej skomplikowanej przecież sytuacji. Wspierały go także wieki doświadczenia, pamiętał bowiem czasy sprzed powstania Camarilli, której polityka i propaganda stała się teraz wyznacznikiem jego sukcesu. Ancilla udowodnił, że nie jest młodym Spokrewnionym, stulecia przemyśleń i działania w obronie Camarilli zmieniły jego sposób myślenia i działania. Mógł w każdym momencie przywołać sławne cytaty z wypowiedzi Harpii, Primogenów, Książąt oraz Justycjariuszy z innych miast Europy, które idealnie pasowały do zaistniałej sytuacji. Słowa wypowiedziane setki lat temu na europejskim dworze przez dużo poważniejszych Ventrue niż sam Feng Long. Poliglota wiedział jak walczyć zarówno piórem jak i słowem, starał się jednak używać tych narzędzi zawsze i przede wszystkim dla dobra Sekty, rozumiejąc, iż wspólne działanie zapewnia wszystkim przetrwanie i siłę. Dlatego też nie mógł milczeć w takiej sytuacji, nawet jeśli oznaczało to uderzenie bezpośrednio w dignitas swojego Primogena, poprzez wytknięcie mu złamania Prawa. Dla Europejskiego szlachcica z ciemnych wieków, którego ród przetrwał do współczesności niedopuszczalne byłoby pokazanie się gdziekolwiek z Dzikuską na granicy szału. Oczywistym przy tym także było stwierdzenie, iż Gangrele nigdy nie pomagali w sprawach socjalnych, a przez to potrafili obciążyć status klanów bawiących na salonach. Klan Toreador wie to najlepiej… Tym bardziej więc żałował, że doszło do tego incydentu, za który płacił teraz jego Klan. Wciąż jednak jeszcze miał nadzieję, iż Feng Long odpowie jakiegoś rodzaju argumentem, rozbrajając sytuację, co pozwoliłoby zarówno uratować honor Klanu Królewskiego jak i Primogena. Ventrue mogliby wtedy wciąż wyjść z twarzą z tej nieprzyjemnej sytuacji, dowodząc, iż potrafią przełożyć dobro Camarilli nad własne ego.

Dla przedstawiciela rodu Galatis, wychowanego w duchu arystokracji greckiej, zareagowanie w tej sytuacji było nie tyle kwestią wyboru, co obowiązkiem. Kręgosłup moralny i etyczny Arystarcha, wierzącego w ideały Camarilli nie dawał innego pola działania. Być Ventrue znaczy świecić przykładem bez względu na okoliczności. Jak mawiał Aleksander Wielki: Lepiej spłonąć niż zwiędnąć… Dokładnie tym samym kierował się, gdy pierwszy raz w swoim płomiennym przemówieniu skierował się przeciwko Lodinowi, poprzedniemu Księciu Chicago, pomimo iż ten także pochodził z jego własnego klanu. Wtedy przywołał kilka wypowiedzi innych Książąt oraz Justycjariuszy z klanu Ventrue skutecznie rozszarpując reputację Lodina, a właściwie to, co z niej zostało. Złe decyzje polityczne bowiem były przecież dziełem byłego Księcia, a nie Artystacha. To właśnie te ideały sprawiały, że uczony Grek nie oszczędzał nikogo wznosząc ostrze krytyki – nawet swoich współklanowiczów. Lecz paradoksalnie, to także zapewniało mu szacunek. W oczach innych Spokrewnionych uchodził bowiem za uczciwego i nieprzekupnego, którego ocena wolna była od patyny osobistych sympatii. Harpia znany był z krytykowania każdego, kto naraził w jakiś sposób wspólne dobro, uwypuklając tym samym błędy nieumarłych rezydentów Chicago. Jego mądrość i opinie zaczęły mieć niebagatelne znaczenie w krytycznych momentach zmieniając Status obywateli swojego miasta. Miał nadzieję, iż jego sposób widzenia stawał się bardziej znaczący w aktualnych niespokojnych czasach. W ten sposób starał się pokazać wszystkim pozostałym klanom jak stać się lepszym, bardziej ludzkim, odrzucając zepsucie jakie ostatecznie zabija Człowieczeństwo jakim kieruje się Camarilla. Pycha i chciwość w przypadku Lodina, czy uśpienie czujności w sprawach Tradycji Feng Longa, było nie do zaakceptowania. A czyniąc to wierzył niezachwianie, że Prawda zawsze zwycięży. Tylko ona bowiem dawała nadzieję na pokój, przetrwanie i rozwój.

Galatis pamiętał jak dużo klan zaczął wymagać od stanowiska Primogena Ventrue zaraz po powstaniu Camarilli. Wypatrywano i wybierano nieskazitelnego Arystokratę, który ponad wszystko musi respektować Prawa Tradycji na równi z wyznacznikami dignitas klanu. Powinien być wzorem bez skazy, który potrafił skutecznie jednoczyć pozostałych sześć klanów pod skrzydłami Camarilli. Honorowy i pełen taktu lider, który utrzyma unię ponad podziałami. Jedność, honor i zasady ponad wszystko.

Z drugiej strony aktualna bierność Feng Longa szczerze martwiła Ancilla. Była bowiem równa politycznemu samobójstwu. Po Arystokracie tej miary spodziewać się bowiem można było większej zręczności, a przede wszystkim umiejętności wykorzystywania osobistych porażek jeśli nie dla dobra swojego, to przynajmniej Klanu Ventrue. Harpia doskonale wiedział, że Primogen właśnie utracił swój mandat polityczny pozwalając inteligentnym członkom Rodziny na dostrzeżenie ogromnego błędu. Przecież jeszcze tak niedawno strajk Pullmana obnażył zapędy klanu Brujah, który teraz dostał pretekst do łamania łagodnego prawa. Grek znał kilka przykładów z miast Europejskich, gdzie błąd Primogena Ventrue w respektowaniu Tradycji doprowadził do wielu kontrowersyjnych sytuacji, a w szczególności dał zielone światło Brujahom do łamania ich, domagających się później takiej samej amnestii jaką zastosował wcześniej reprezentant klanu Ventrue. W tych miastach szybko dochodziło do buntu młodszych i wyjątkowo ambitnych pokoleń, które destabilizowało układy prowadząc je na skraj przepaści. To nie mogło wydarzyć się w Chicago, dlatego Harpia zareagował wcześniej uprzedzając ewentualne ruchy anarchistyczne.

Galatis miał też w głowie większy plan obejmujący nachodzące ciężkie czasy. Wiedział, że Czerwona Panika podgrzewająca anarchistyczne zapędy, ostre tarcia na linii arystokracja-robotnicy oraz wprowadzona prohibicja staną się w przyszłości powodem wielu turbulencji. Po wysoce udanej przemowie, rozumiał, że to właśnie on, a nie Feng Long będzie tym, który osądzi każdego, kto kolejny raz spróbuje złamać jakiekolwiek Prawo Sześciu Tradycji. Był to ciężki i niewdzięczny obowiązek, jednak ktoś musiał stanąć na wysokości zdania… Galatis znający bardzo dobrze politykę Camarilli pojmował niezwykle jasno, że jego Primogen przez jakiś czas nie może wydawać osądów, sam bowiem złamał prawo naruszając swój autorytet i tym samym tracąc mandat polityczny w tym zakresie. Harpia tą odpowiedzialność i idee Camarilli wziął na swoje barki przypominając tym samym, że Sekta traktuje wszystkich równo. Polityczny koszt niepoprawnego zachowania Primogena był ogromny, ale nie do odrobienia przez Feng Longa. Czas jest wszystkim, a nieumarli mają go w nieskończoność. Teraz Harpia czuł się jak ostry skalpel chirurga, który wycina z ciała Camarilli każdą oznakę słabości, degeneracji i podstaw do ewentualnego upadku, prowadzący do wpadnięcia w szpony Anarchii lub Sabatu. To złe nasiono musiało zostać zauważone i wyrwane, zanim wyda zatruty owoc.

Wierzył, iż teraz jak nigdy wcześniej jego klan potrzebuje ponadczasowych ideałów pozwalających na zjednoczenie, które będzie bezkompromisowo realizował Primogen Ventrue. To był ukryty przekaz humanisty dla każdego, kto był obeznany w meandrach polityki. Arystarch był zainteresowany reakcją członków swojego zarządu i innych Starszych pozostałych klanów, tym bardziej, iż żaden Ventrue w mieście, nawet jego potomek pełniący funkcję Ogara nie wiedział o tym co planuje Galatis w swym przemówieniu. Dlatego też udał się do członka zarządu Sullivana, który ewidentnie chciał zamienić z nim słowo.

Ventrue klaskał przez chwilę, po czym dodał na koniec:

- Dziękuję wszystkim za przybycie i wysłuchanie mojej opinii. Camarilla ponad wszystko! – ostatnie zdanie powiedział z większą werwą w głosie ponosząc zaciśnięte dłonie w górę w geście zwycięstwa. Następnie zszedł z sceny, kierował swe kroki w stronę Alana Pinkretona, a gdy dotarł powiedział mu cicho do ucha:

- Przekaż Phillipowi Norwood, że jestem gotowy na rozmowę, gdy skończę z mister Sullivanem.

Spokojnym krokiem udał się stronę członka zarządu swojego klanu. Gdy podszedł blisko, zdjął kapelusz kłaniając się, czyniąc wszystko zgodnie z protokołem etykiety.

- Mister Sullivan…Cóż za szykowny strój na dzisiejsze spotkanie, muszę przyznać, że to doskonały wybór… Czy przypadło Panu do gustu moje przemówienie? – Arystarch zapytał bezpośrednio, siadając na wygodnym fotelu obok i zakładając kapelusz na swojej łysinie.

Ostry pazur Harpii

Od ponad tygodnia, na polecenie Arystarcha, jego sługa Alan Pinkerton odwiedzał Elizjum, aby przekazać informację o nadchodzącym przemówieniu jakie chce wygłosić Harpia. Co noc Pinkerton pojawiał się w Elizjum przekazując przebywającym na miejscu Spokrewnionym wieść od swojego pana. Ghul jasno i klarownie odpowiadał na ewentualne pytania o naturę przemówienia, jego dokładny czas oraz miejsce. Dla Harpii sprawa była poważna, dlatego odpowiednio wcześniej przygotował się do wystąpienia i zaplanował je. Sam napisał je dużo wcześniej, a następnie przez dwa tygodnie ćwiczył wystąpienie w swoim gabinecie. Bardzo szybko zapamiętał je na pamięć, co pozwoliło na łatwiejsze próby i szlify. Jedyne czego można było się dowiedzieć od Alana to fakt, że Harpia chce odnieść się do wydarzeń jakie miały na uroczystości w posiadłości Francisca Belmonte i nic ponad to.

Gdy w końcu nadeszła noc przemówienia, Arystarch zjawił się na miejscu godzinę przed wystąpieniem. Towarzyszył mu Alan Pinkerton oraz jego childe Alfred Leneghan. W ten sposób dał sobie czas na przywitanie się z każdym kto przybył do Elizjum oraz zdążył wymienić kilka zdań z zainteresowanymi członkami Rodziny. Był spokojny i opanowany, a samo wystąpienie nie było czymś wymagającym dla Harpii. Prawdziwym wyzwaniem było odpowiednie przekazanie treści w taki sposób, aby każdy z członków Camarilli rezydujący w Chicago zrozumiał co Arystach chce przekazać.

Gdy nadszedł moment przemówienia, Ventrue wszedł na scenę po czym zaczął mierzyć wzrokiem wszystkich zebranych. Poczekał kilka sekund, upewniając się iż na sali zrobiło się cicho, a następnie patrząc na słuchaczy zaczął mówić:

- Witam wszystkich zgromadzonych. Większość z Was na pewno zna mnie, przynajmniej z widzenia – uśmiechnął się lekko – Tym jednakże, dla których ma twarz wydaje się nowa, chciałbym powiedzieć, iż jestem Arystach Galatis. Jest moim obowiązkiem, jako Harpii tego miasta, podzielić się z wami opinią na temat smutnych wydarzeń, jakie miały miejsce miesiąc temu, podczas przyjęcia u Francisca Belmonte. Osobiście przyznać muszę, iż jestem głęboko zaniepokojony zachowaniem Primogena Ventrue Feng Longa oraz Starszej Skadi z klanu Gangrel. Wielu z was słyszało zapewne, iż doszło tam do jawnego pogwałcenia Pierwszej Tradycji przez Skadi i jak dotąd nikt nie wyciągnął z tego żadnych konkretnych konsekwencji, a nawet wydaje się i wniosków. Tak, jest to zaiste niepokojące. Wszyscy bowiem wiemy, jak istotne dla naszego bezpieczeństwa jest zachowanie Maskarady. Przeraża tu przede wszystkim również bierność mojego Primogena, co stwierdzić muszę z ogromnym bólem. Ktoś jednak musi to powiedzieć. Feng Long który bez względu na okoliczności, powinien być wzorem dla nas wszystkich i nie dopuścić do tej, żenującej i niebezpiecznej sytuacji. Zapewne nie tylko ja, ale i wielu tutaj zgromadzonych, nie może spać spokojnie, gdy Starszyzna nie potrafi egzekwować praw, których musi przestrzegać każdy członek Camarilli - Ventrue zrobił krótką przerwę, uchwycił kilka spojrzeń, po czym kontynuował:

- Przypomnę że prawo Maskarady w obecnej formie pierwszy raz zostało zaprezentowane przez członka klanu Róży Rafael’a de Corazon. Ta idea jest z nami do dziś i pozwoliła ukryć się przed śmiertelnikami, którzy w tamtych czasach wiedzieli o naszym istnieniu. Ta świadomość kosztowała nas wiele krwi, cierpienia i podsycała stosy inkwizycji przez stulecia. Skadi oraz Feng Long doskonale pamiętają te mroczne i okrutne czasy, tym bardziej więc nie potrafię pojąć tak nieodpowiedzialnego i lekceważącego postępowania. Czyżby stulecia życia w pokoju uśpiły ich czujność i osłabiły troskę, jaką powinni darzyć resztę Rodziny? Mogę mieć tylko nadzieję, że tak nie jest, w innym wypadku bowiem grozi nam ogromne niebezpieczeństwo. Wszakże nawet dzikusy z Sabatu rozumieją, że śmiertelnicy nie mogą wiedzieć o naszym istnieniu, ponieważ są zbyt liczni i w dzień mają ogromną przewagę. Zacytuję tutaj Rafela, który podobnie jak ja w tej chwili, zdawał sobie z powagi sytuacji:

- Otwarte życie wśród śmiertelników było naszą zgubą! Naruszyliśmy ducha Szóstej Tradycji i płacimy za to krwią! Śmiertelnicy są zbyt liczni i zbyt zazdrośni o naszą moc. Będą próbowali nas zniszczyć, dopóki będą o nas wiedzieć. Tak było zawsze. Musimy się od nich odwrócić. Musimy ukryć nasze twarze przed ich zazdrosnymi oczami... - Galatis zamilkł robiąc kolejną przerwę, dając sobie czas na utrzymanie kontaktu wzrokowego z słuchaczami.

- Czasy się zmieniły, ale natura śmiertelników nie. W mieście grasuje Łowca, a my pozwalamy na to, aby rozpacz i osobisty gniew Skadi stał ponad prawem. A przecież wielu z nas także zna ciężar wieków. Czyż nie patrzyliśmy na śmierć bliskich i drogich nam osób? A jednak pomimo bólu i cierpienia nie złamaliśmy praw. Nie naraziliśmy innych Spokrewnionych na niebezpieczeństwo tylko z powodu wybuchu emocji, które, choć gorzkie, nie są nowością dla każdego ze Starszych. Oczywiście, boleję nad stratą Skadi. Jednakże ból nie może być wytłumaczeniem dla tak nieodpowiedzialnego zachowania. Wręcz przeciwnie, przyjmując imię potężnej Olbrzymki, czyż nie powinna wykazywać się siłą charakteru stosowną do sytuacji? Ze smutkiem stwierdzić także muszę, iż Primogen Feng Long przyprowadzając Skadi zachował co najmniej nieodpowiedzialnie. A co gorsze postawił Księcia Archibalda w bardzo niezręcznej sytuacji. Jak zresztą i wszystkich obecnych. Gdzież podział się dobry gust, maniery i etykieta która jest wizytówką domu Ventrue? Boleję nad takim upadkiem obyczajów, albowiem zaiste to my powinniśmy strzec tradycji Camarilli, którą nigdy nie było podobne zdziczenie, lecz dialog i poszanowanie prawa. Wszyscy drżymy teraz zadając sobie pytanie: Co stanie się, jeśli na przyjęciu znajdował się informator owego Łowcy i wszystko widział? Jak bardzo uderzy to w nasze bezpieczeństwo? Jaki też przykład dajemy Żółtodziobom i Neonantom, którzy wszakże powinni szanować zasady naszej Sekty? Młodzież spogląda w górę i spostrzega, że liderzy Chicago zapominają na czym zbudowana jest Camarilla. Zaiste, bolesna to chwila, albowiem plon wyda zatruty i gorzki. Na te i inne trudne i niełatwe pytania musimy wszyscy sobie odpowiedzieć, a przede wszystkim uświadomić sobie jak niebezpieczne jest odwrócenie się od Sześciu Tradycji. Ufam przeto, że moje przemówienie będzie ostrzeżeniem dla nas wszystkich. Możecie rzec, iż sieję niepokój. Lecz zaprawdę, nie z mojej ręki spadło to jadowite ziarno. Ja jeno mam obowiązek uświadomić was wszystkich jak proste błędy mogą w krótkim czasie przerodzić się w pełzający chaos i wydać na świat kolejną wojnę. Oby Klan Bestii nie okrył się wtedy hańbą, ukrywając się w dziczy i odmawiając pomocy w uleczeniu rany, którą sami zadali Camarilli. Byłoby to powiem krótkowzroczne i podłe. Błagam więc, zawróćmy z tej drogi ku rozprężeniu. Nauczmy się doceniać bezpieczeństwo jakie daje nam przynależność do Camarilli i pamiętajmy, że prawa mają nam służyć w przetrwaniu i obowiązują każdego członka naszej organizacji, niezależnie od jego statusu. Więcej nawet, to Starsi powinni dawać przykład, stojąc na ich straży. Bowiem, jeśli sami ich nie przestrzegają, jak mogą wymagać aby respektowała je młodzież? - ostatnie pytanie wydawało się być retoryczne. Chwilę później Ventrue przeszedł do konkretów:

- W tym miejscu muszę wszakże powiedzieć także kilka ciepłych słów. Cieszę się bowiem, iż pomimo tej przykrej sytuacji, to właśnie młodsi stanęli na wysokości zadania. Gratuluję wam jasności umysłu albowiem ci z was, którzy byli na miejscu, aktywnie zaangażowali się w tuszowanie sprawy. Ogromne brawa dla was, gdyż to dzięki waszej inicjatywie udało się zażegnać problem. Jesteście nadzieją Camarilli w tej trudnej chwili i mam nadzieję, iż ta przykra sytuacja nie osłabi waszej wiary w naszą wspólną sprawę. Mam tutaj na myśli Alfreda Leneghana oraz Alexandera Howarda Morri. Te brawa są dla was - Arystarch kończąc przemówienie zaczął klaskać w dłonie.

Wyszukiwanie zaawansowane

cron