Znaleziono 17 wyników

Ogrody Parafii Matki Bożej Anielskiej

W odróżnieniu od innych terenów przykościelnych, ogrody Parafii Matki Boskiej Anielskiej są otwarte również w nocy. Zdarza się że dręczeni różnymi problemami parafianie zaglądają tu o dziwnych godzinach szukając pocieszania lub rady swojego duchowego opiekuna Katedry. Wiedzą że Ojciec Thomas cierpi na bezsenność oraz po prostu za dnia jest zajęty oficjalnymi sprawami kurii i nie ma czasu na swoje ulubione hobby - ogrodnictwo. Przechadza się doglądając swojego dzieła któremu oddaje się od bardzo dawna. Część terenów kościoła jest dostępna bezpośrednio z ulicy Hermitage Ave, a do niektórych, dobrze ukrytych ławeczek należy udać się pokonując prawdziwy labirynt stworzony przez Radissona.

Jeśli poszukujący miał odpowiednio dużo czasu i cierpliwości to wcześniej czy później trafiał na księdza siedzącego na jednej z wygodnych ławek. Prawie zawsze miał przy sobie pojemnik z rozgrzewającym ciepłym napojem, zmęczony przez lata egzemplarz biblii oraz leżącą obok paczkę papierosów, straszny nałóg Thomasa. Gdyby ktoś zamiast podejść od razu zechciał by poobserwować go z ukrycia dostrzegłby parę ciekawych "rytuałów" duchownego. Stara książka miała kilka zakładek i sprawiała wrażenie wielokrotnego czytania pewnych konkretnych stron. Papieros był palony w trakcie wpatrywania się w księżyc. A pojemnik na pokrzepiający napój zawsze w zasięgu wzroku i zamknięty. Najdziwniejszym z nich była modlitwa o północy. Thomas zawsze modlił się z pomocą swojego ulubionego rekwizytu. Pięknie zdobionego składającego się z krwisto czerwonych koralików nasadzonych na stalową linkę, różańca zakończonego nietypową ozdoba. W odróżnieniu od klasycznego krzyża na różańcu Radissona, Chrystus był przybity na palu nie krzyżu.

Wszystko mogło by być tylko ciekawymi, ekscentrycznymi, niegroźnymi dziwactwami dobrodusznego i lubianego kapłana gdyby nie jego prawdziwa natura. Był wampirem. Nieśmiertelnym krwiopijcą, wilkiem w owczej skórze, który odnalazł swój sposób na nie-życie. Mieszkał i żył po za domem Tremere w swojej parafii, pomiędzy ludźmi. Te wampiry które wiedziały o tym zapewne niejednokrotnie się zastanawiały kim w strukturach piramidy był skoro nie mieszkał z pozostałymi "czarodziejami" ? Co takiego stało za tym spokojnym, często zamyślonym osobnikiem przeklętego rodu Kaina?

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Kaznodzieja przez ułamek sekundy analizował język w którym się do niego zwrócono. Kiedy go rozpoznał i zrozumiał pochylił głowę w zadowoleniu że mogą porozmawiać w języku jakim edukowano go wiele lat temu.
- Jeśli zniszczony jest ten co niszczył, a ten co krew przelał krwią zapłacił, zatem sprawa poniekąd zamknięta jak mniemam?
Zapytał nie do końca wiedząc o co chodzi. Starał się jednak nie dać po sobie poznać że nie wie o co dokładnie chodziło temu który widział dużo więcej i rozmawiał z duchami.
- Duch chętny lecz ciało słabe, moje zmysły nie są tak doskonałe jak u szanowanego Regenta. Mimo że zdawać by się mogło iż z racji mego "zawodu" powinienem się błyskawicznie orientować co do wszelkich zmian dla oka niewprawnego ukrytych to wiele do nauki mi pozostaje.
Powiedział z doskonale wypracowana skromnością. Widać że słowa były jego arsenałem i potrafił nimi żonglować w zależności od potrzeb. Teraz była nią chęć porozmawiania Regentem klanu. Rzucił okiem czy w zasięgu lekko przyciszonego głosu nie ma nikogo niepożądanego.
- Czy jest możliwość abym na tym spotkaniu mógł się przysłużyć memu przełożonemu lub klanowi ?

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Thomas przedstawiał się na przyjęciu pomiędzy śmiertelnikami jako Artur Red. Początkowo wydawało by się że kaznodzieja na takim przyjęciu wprowadzi świętoszkowaty nastrój, że będzie patrzył spode łba na alkohol, zalotne spojrzenia łowczyń posagów czy nawet palenie cygar w dużych ilościach jak to bywa w męskich kręgach w trakcie takich przyjęć. Tak tez na początku reagowali ci którzy z nim nie rozmawiali, jednak ten Tremere mimo koloratki poruszał się miedzy śmiertelnikami nie gorzej iż sam Regent jego klanu. Zjednywał sobie słuchaczy ciekawymi anegdotkami, swoją wiedza na temat giełdy lub słuchając nudnych z pozoru wywodów o koniunkturze handlu zagranicznymi towarami rzucał tak celną uwagę że po jego wypowiedziach zapadała na chwile cisza. Po pewnym czasie goście przestali patrzeć na jego duchowy uniform a zaczęli sami zagadywać lgnąć jak ćmy do ognia. Tym też byli dla starego wampira, ćmami zapewniającymi rozeznanie w mieście kto się teraz liczy, kto jest bliski bankructwa a kto zbija świeże fortuny i na czym. Kilka osób dostało zaproszenie na wieczorny poczęstunek na plebani, parę poprosiło o rozmowę na uboczu w czasie której Thomas ewidentnie robił to w czym był najlepszy, pocieszał, pomagał i pozwalał oczyścić duszę śmiertelnika z poczucia winy. Ci którzy potrafili widzieć więcej dostrzegali że wampir bardzo dokładnie notuje w pamięci co kto mówi i najważniejsze z czego się mu "spowiada". Dodatkowo czujnie badał gdzie znajduje się każdy z spokrewnionych. Kiedy zakończył już wtapianie się w towarzystwo na przyjęciu ruszył w kierunku ogrodowej części w poszukiwaniu swojego przełożonego. Starał się lekko wyprzedzić go tak aby nie za bardzo narzucając się zostać zauważonym. Następnie pokłonił głowę z należytym szacunkiem. Rzucił okiem czy na pewno nikt ich nie podsłuchuję i przywitał się.
Nie przeszkadzam ? Jeśli była by taka możliwość chciałbym zająć chwile cennego czasu.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Zanim się pojawił przed miejscem docelowym, Thomas odwiedził dom towarowy Mandel Brothers w Chicago. Tam spędził odpowiednia chwilę aby zakupić potrzebną na dziś mu rzecz. Musiała być tak odpowiednio szykowna jak miejsce do którego się udawał. W końcu nie często chadza się na przyjęcie organizowane przez Primogen Toreadorów. Następnie udał się na miejsce.

Do służby czekającej na pojazdy, podeszła postać wprowadzając ją w konsternację. Mimo że z jej ust nie wydobywały się obłoki ciepłego wydychanego powietrza, to doskonale maskowały to inne, te pochodzące z palenia taniej marki papierosów. Widocznie temperatura nie przeszkadzała dziwnemu gościowi gdyż był bardzo ładnie różowy, można by rzecz że rumiano zdrowy. Kolejnym elementem powodującym to że służba dokładnie przypatrywała się nieznajomemu była koloratka. Czarne spodnie, skórzane rękawiczki, koszula i marynarka ładnie kontrastowały do białego kwadracika pod szyją. W jednej ręce miała pakunek zawinięty w typową brązową otulinę papieru pakowego, misternie przewiązaną konopnym sznurkiem. Drugiej użyła do zgaszenia papierosa. Postać zatrzymała się przed służbą i pokazała że ma zaproszenie stwierdzające, że nie jest jednym z przechodzących chodnikiem przechodniów a na prawdę gościem. Ot dziwactwo pojawienia się bez pojazdu. W końcu był wampirem i raczej nie spoci się w drodze, to tylko kwestia odpowiedniego zaplanowania podróży. Po przedostaniu się na teren posiadłości postać zwolniła tempo ciesząc się z możliwości oglądania z bliska ładnie zadbanego terenu przed budynkiem. Zatrzymał się przed stopniami i policzyła. "raz, dwa trzy, cztery, pięć, sześć, siedem" zamruczał pod nosem z uśmiechem. "Jak miło z ich strony, na prawdę nie musieli..." zażartował sam do siebie hermetycznym dowcipem i wszedł po stopniach. Znów zatrzymał się przy kolejnej służbie podał zaproszenie. Przedstawił się i po odprawieniu ostatnich formalności dostał się do środka.
- Ach, cudowny zapach ... Nie nasyci się oko patrzeniem ani ucho napełni słuchaniem. Im więcej człowiek używa, tym więcej chce, a im więcej chce, tym większej doświadcza pustki i nienasycenia.
Powiedział cicho lecz ktoś znający łacinę mógłby wyłapać sens słów z księgi Kohelota. Pod pacha nadal trzymał pakunek i zaczął poszukiwać wzrokiem Lady Irène Celeste Lévêque.

Re: Fama crescit eundo

Ojciec Artur, znany tu jako Thomas Radisson oddalił się po stosowanym ukłonie dla swojej rozmówczyni. Minął Belle Jones, jednak zrobił to w bardzo dziwny sposób, przechodząc obok po prostu się uśmiechnął i kiedy przekroczył aurę bijącego chłodu, zatrzymał się. Popatrzył jej prosto w oczy i wyciągnął rękę jakby chciał dotknąć cząsteczek zimnego powietrza. Obracał przez chwile palcami powoli jakby chciał złapać czy doświadczyć tego zjawiska bardziej. Wrócił wzrokiem do własnej dłoni.
- Zdumiewające, czytałem o tym ale nie miałem okazji poczuć. Musisz być interesująca osobą.
Kiedy to mówił dało się zaobserwować jeden fakt. To musiał być Tremere z krwi i kości.
- Efekt odczuwalny lecz nie fizyczny, brak szronienia na powierzchni skóry stykającej się z aurą. Przybliżony promień około półtorej metra. Bark widocznych zmian wnikających z długotrwałego przebywania w środowisku o zmniejszonej temperaturze na powierzchni ubrań obiektu. Sugerowany kontakt z poszczególnymi formami życia w następującej kolejności: rośliny, owady, płazy ze względu ich stała ciepłotę ciała, małe ssaki, dziecko i dorosłego. Zanotować zaprosić na herbatę.
Po czym zupełnie jakby zapomniał w swojej analizie że "obiekt" go zapewne słyszy bo stoi cholera metr od niego, poszedł sobie w kierunku innej postaci. Należy w końcu przywitać się ze swoim Regentem.

Re: Fama crescit eundo

Kiedy usłyszał nazwę klanu zrobił lekki grymas niezadowolenia. Nie dlatego że do niego należała ale, że posługuje się w publicznej rozmowie tak nieładnym przydomkiem. Biedne dziecko, takie nazwy używa się mając pewność że żadnego przedstawiciela nie w pobliżu. Ponownie rzucił okiem kto się przygląda ich rozmowie. Lekko głośniej niż ona wypowiedział następne słowa.
- Nie dosłyszałem, wybacz starcowi, mówisz że należysz do szlachetnego klanu Malkavian? Ponoć jest to kara, którą na założyciela klanu nałożył sam Kain. Ja jednak wolę bardziej romantyczną wersję tej opowieści. Podobno Twój pra-stwórca doświadczył mądrości tak wielkiej i tak ostatecznej że sam Kain nagrodził go błogosławieństwem pełnego zrozumienia.
Oparł się wygodniej na krześle, widocznie zamierzał mówić trochę dłużej. Teraz mówił ciszej aby modulacją głosu wywabić tych którzy bezczelnie podsłuchują.
- Według tej legendy, wasz pra ojciec Kain bardzo zapragnął "coś" zdobyć. Nie wiadomo już dziś, czy chodziło o jakąś rzecz, osobę, czy może informację, w każdym razie potomkowie Kaina rozeszli się po całym świecie w poszukiwaniu przedmiotu pożądania swego ojca. Wielu z nich nie powróciło już w ojczyste strony, pozostali tam, gdzie zagnał ich los. Chociaż pozostałe dzieci Kaina powracały, niosąc opowieści o odległych krainach i bogate podarunki dla swego ojca, żadne jednak nie przyniosło mu tego, czego naprawdę pragnął. Gdy zdawało się już, że pragnienie Kaina zostanie niezaspokojone, z dalekiej wędrówki wrócił Malkav, niosąc upragniony dar. Kain w dowód wdzięczności obiecał spełnić jedno życzenie Malkava. Ten odrzekł, że chciałby, choć przez krótką chwilę, zobaczyć świat takim, jakim jest on naprawdę. Kain uniósł Zasłonę sprzed oczu swego potomka, który przez jedno mgnienie oka ujrzał świat widziany oczami Boga i.... postradał zmysły. Od tamtego czasu potomkowie Malkava nie tylko obdarzeni są wyzwalającym błogosławieństwem obłędu, ale też wielu z nich potrafi widzieć rzeczy niedostrzegalne dla innych.
Tylko kapłan w prostą opowieść o szaleństwie klanu Świrów mógł wpleść boga. Obserwował jakie wrażenie zrobi ta krótka historia na jego słuchaczce. Pozwolił jej chwilę w ciszy zanotować w pamięci detale. Po chwili wstał i poprawił marynarkę zapinając ją na górny guzik.
- Z symbolami wiary nie ma żartów. Weźmy na przykład miecz albo te nowoczesne muszkiety...
Tak, użył słowa nowoczesne muszkiety zamiast strzelba czy po prostu karabin. Ciekawe podejście do tematu nowoczesnej broni palnej.
- ... jeśli dasz je do ręki dziecku to raczej nie wyrządzi nikomu krzywdy. Natomiast w rękach obrońcy wiary zaprawionego w boju mogą cię zabić.
Jak przystało na dobrego bajarza chciał chyba zostawić niedosyt słuchaczom. Był już gotowy powoli do zakończenia tej rozmowy. Ukłonił bardziej niż na to zasługiwała według etykiety jej pozycja w społeczeństwie spokrewnionych ale wystarczająco do poziomu jakim gentelman żegna niewiastę. Kiedy jego twarz była schowana w ukłonie i nie dało się zauważyć mimiki malującej na twarzy.
- Należę do Klanu Tremere.
Kiedy się wyprostował nie miał na swoim obliczu nic z dumy jaką grzeszył kiedy to wypowiadał.
- Muszę teraz Cię przeprosić gdyż potrzebuję porozmawiać z jedną bardzo ważną osobą przed przyjęciem. Mam nadzieje że się na nim zobaczymy. Inaczej zanudzę się na śmierć.
Mimo że mógł już odejść pozostawił jej możliwość eleganckiego pożegnania się z nim.

Re: Fama crescit eundo

- Nie tak często jak mi mówiono że powinienem. Obecnie przyszedłem na mały rekonesans przed udaniem się na przyjęcie. Nie obecność tam będzie źle widziana. Postaraj się tam pojawić...
Może to nie wyglądało miło ale chyba starał się wskazać jej kierunek. Może robił tak ze wszystkimi a może tylko dla znajomej twarzy ?
- Zawsze na początku przynajmniej zapytaj o pozwolenie swojego przełożonego. Raz że to w dobrym smaku, dwa sprawdzisz czy uznaje cię za godna odpowiednich atrakcji socjalnych, trzy okażesz należyty szacunek. Cztery dowiesz się czy nie udzieli ci odpowiednich wskazówek, takich prostych spraw które może przekazać Ci tylko Twój przełożony.
Thomas chyba włączył swój mentorski tryb. Kiedy mówił i uśmiechał się przychodziło mu to bardzo naturalnie. Jego słowa płynęły niczym rześka woda w upalny dzień. Z taką manierą, głosem i podejściem do słuchacza zapewne mógłby być przyciągającym setki słuchaczy wykładowcą na najciekawszych uczelniach świata.
- Nawet na spotkanie ze mną powinnaś uzyskać aprobatę tego który Cię przemienił. Przede wszystkim na prywatne spotkanie z takimi jak ja. Grupa do której należę nie cieszy się pełnym zaufaniem choć nie mówi się tego nam w twarz, prędzej za plecami. Zasięgnij języka i sama sprawdź co mówi się o moim klanie.
Powiedział to z udawanym rozbawieniem choć uważny obserwator mógłby wyczuć w jego głosie i przede wszystkim w oczach że jest to coś co go trochę boli. Coś co uważa za nie słuszne i takie szufladkowanie jest przynajmniej jemu obce. Jednak to dało się zauważyć tylko jeśli ktoś był tak blisko jak jego rozmówczyni.
- Co do krzyża wody święconej to już rozmowa na dłuższe spotkanie. Nie ignoruj ich ale nie wierz też w każdą opowiastkę jak te o liczeniu ziarna czy innych. Choć niektóre bardzo dokładnie nas powstrzymują przed działaniami.
W ostatnim zdaniu była jakaś ukryta prawda.

Re: Fama crescit eundo

Ksiądz Artur lub wampir Thomas powoli wracali do rzeczywistości. Odruchowo kciukiem pomasowal dłoń, zastanawiając się jaką to ciekawostkę skrywa tajemniczy nienamacalny chłód. Powoli z wyczuciem puścił jej rękę i wskazał miejsce obok siebie przy barze.
- Lepiej siądźmy.
Pierwsza ekscytacja z powodu odnalezienia zaginionej owieczki powoli mijała. Mimo że mówiła drobnymi urywanymi zdaniami to słuchał co mówi a raczej czego nie mówi. Rzucił lekko okiem jak wielkie zamieszanie stworzyli i jak wiele oczu się im przypatruje. No cóż skoro zapewnił wszystkim dziś temat do plotek to nie było powodu się już ograniczać i może zapewnić odrobinę ciepła temu zimnemu miejscu ?
- Młoda samo to że umarlas nie oznacza że możesz sobie pozwolić na wagary. Mam nadzieję że Cię zobaczę jeszcze w mojej parafii. Oczywiście możesz też odwiedzić starca na lampkę wina jeśli przebywanie na mszy przekracza teraz twoje dobre samopoczucie.
Teraz kiedy to mówił i użył wobec siebie zwrotu "starca" dało się zauważyć coś więcej w jego oczach. Może zawsze takie były a może teraz wiadomo gdzie szukać i czego dokładnie szukać. To był stary wampir, nie żył bardzo długo i zapewne dlatego nie do końca się przejmował ile innych wampirów się na niego teraz patrzy. Sam zauważył znane sobie wampiry. Jednemu się chyba ukłonił.
- Może tak będzie lepiej, odwiedziny i rozmowa. Nie jesteśmy przecież aż tak niewychowani aby publicznie opowiadać różne historie z przeszłości.
Te słowa brzmiały inaczej niż te które wypowiadał. Na swoich kazaniach potrafił przekazywać dla tych którzy wiedzą czego słuchać dodatkowe przesłanie. To które mówił do niej było proste. "Nie tu i nie teraz", w końcu to Elizjum strefa bezpieczna dla wampirów ale i wylęgarnia wszelkich plotek. Miejsce gdzie nieodpowiednim zachowaniem można było zniszczyć swoją reputację.
- Musisz mi wszystko opowiedzieć.
Znów skupił swoją uwagę na wampirzycy. Ciekawe czy i tym razem zrozumie jego przesłanie zawarte w tym ostatnim zdaniu, w przeciwnym wypadku długo nie pożyje pomiędzy potworami.

Re: Fama crescit eundo

Kaznodzieja siedział z łokciami opartymi na ladzie barowej. Wygląda jakby wypoczywał po ciężkim dniu. Powoli odwrócił się w kierunku głosu, wolno. Nie wydawało się żeby robił to specjalnie czy z sztuczną manierą, po prostu całym sobą działał troszkę wolniej niż reszta świata. Ile on mógł mieć lat ? Z wyglądu lekko ponad czterdzieści, z zachowania bardziej jak siedemdziesięcioletni emeryt ale przecież był wampirem za tem ile ? Pięćdziesiąt, sto czy więcej ?
- Artur ?
Zapytał chyba patrząc już na kobietę. Tym imieniem nie powinien go znać tu nikt, tu posługiwał się swym prawdziwym. Przez sekundę dłużej niż wypadało z etykiety, jednak nie obcesowo lustrował kobietę. Szukał w pamięci po prostu tego głosu i twarzy.
- Diana ?
Chyba coś odnalazl w zakamarkach pamięci. W końcu ksiądz widzi setki jak nie tysiące twarzy w swojej pracy.
- Ojciec Artur tak obecnie się nazywam dla wiernych. Tutaj.
Popatrzył na eleganckie pomieszczenie, i specyficzna klientelę klubu. Wiedział że tu przebywają istoty nocy, w końcu żeby się tu dostać trzeba wiedzieć o tym miejscu i znać sposób wejscia. Uśmiechnął się do młodej wampirzycy.
- Tutaj znają mnie jako Thomasa Radisson'a, nie widziałem cię parę miesięcy Diano. Przestałaś pojawiać się na ...
Zamilkł gdy dotarło do niego dlaczego. Zamieniony w słup soli, stał i zastanawiał się jakie potworności doprowadziły do tego że tu się znalazła. Nagle łamiąc wszelkie zasady etykiety, taktu i zasad spokrewnionych, zsunął się lekko z krzesła i zrobił krok do przodu. Powoli złapał ją za rękę. Podniósł na wysokość klatki piersiowej i położył na niej swoją drugą dłoń.
- Boże, biedne dziecko. Jesteś jedną z nas?
Stał tak i wpatrywał się w nią zapominając o całym otaczającym ich świecie.

Re: Fama crescit eundo

Pod klub, spokojnym spacerem najzwyczajniej na świecie podszedł ksiądz. Nie automobilem, nie dorożką ale po prostu spacerem. Rzadko spotykany widok kapłana najprawdopodobniej kościoła katolickiego z koloratką w tych rejonach i porze. W końcu to kluby i siedliska grzechu. Idąc chodnikiem sprawiał wrażenie że robi wszystko odrobinę wolniej niż otaczający go świat. Większość ludzi porusza się od punktu A do punktu B, bardzo często patrząc pod nogi i posiada zamknięte umysły pogrążone w swoich tematach codziennych. Kaznodzieja natomiast szedł wolniej, jakby miał więcej czasu niż cała obracająca się ziemia. Idąc kończył palić papierosa, taniego sądząc po zapachu, spoglądał na wysokie elewacje budynków nie jednokrotnie zatrzymując się i podziwiając jakąś. Zupełnie jakby podróżował po mieście z dzieciństwa i oglądał zachwycające zmiany. Zatrzymał się przed La Liberte podszedł do kosza znajdującego się przy chodniku, zgasił papierosa i wyrzucił. Nie wypada w końcu niepokoić specjalnych gości klubu swoim nałogiem.

Po wejściu do środka i dokonaniu wszelkich formalności dostał się do części zarezerwowanej dla znających odpowiednie hasło. Ubrany w czarne jeansy, ciemną lekko niemodną już koszulę zakończoną pod szyją koloratką, zatrzymał się powoli lustrując wnętrze oraz aktualnych gości. Kiedy to robił dało się zauważyć że u paska jak niektórzy noszą zegarek kopertowy również posiadał "łańcuszek" zaczynający się od przypięcia na pasku i kończący w lewej kieszeni. Wyróżniało go to iż był on bardziej składającym się koralików niż elementów kółek łańcucha oraz to że był praktycznie krwisto czerwony.

Wygląda na to że do klubu zawitał "ten" wampir - Kaznodzieja. Dziwny jegomość szanowany Ancila klanu Tremere. Thomas Radisson, znany z prowadzenia przynajmniej raz w tygodniu kazań w kościele Parafia Matki Bożej Anielskiej. Podobno jego kazania zawierają drugie dno i są kierowane nie tylko do ludzi ale też innych istot. Oczywiście wszystko w granicach maskarady oraz umiejących czytać między wierszami, lecz zawierają wnikliwe słowa dotyczące grzechu, odkupienia oraz duszy. Na szczęście nie przylgnęła do niego łatka nadgorliwego zbawiciela i fanatyka a raczej dobrego słuchacza, opiekuna czy dobrego słuchacza, zatem po za parafią nie trzeba się obawiać darmowego kazania i wytykania błędów.

Widząc Irène ukłonił się jej pierwszej z należytym szacunkiem. Następnie pozostałym w odpowiedniej kolejności do statusu i funkcji w mieście. Widać że rozpoznawał tych którzy się liczyli w mieście. Nie pominął powitaniem nikogo nawet tych których nie rozpoznawał. Jego miły uśmiech otrzymali wszyscy. Aby nie narzucać się gospodarzowi tego miejsca udał się pod ladę barową, nie zamówił nic tylko stał. Ewidentnie chciał pokazać tym zachowaniem że każdy może podejść i się przyłączyć do oczekiwania na odpowiedni czas.

Wyszukiwanie zaawansowane