Znaleziono 49 wyników

Re: *Zaginiony Ghul (III)

Zaistniała sytuacja zmusiła Leneghana do improwizacji. Wiedział już, że zgromadzenie, z którym ma do czynienia, nie będzie z nim chętnie dyskutować i jakiekolwiek próby negocjacji mogą jedynie pogorszyć sytuację. Towarzystwo Irlandczyków niespecjalnie było mu na rękę, toteż wywabienie żyda z lokalu stanowiło teraz priorytet. Przeparkował swój radiowóz do najbliższego zaułku, w którym zdolny był obserwować bezpiecznie lokal. Spędził w tej pozycji około trzydziestu minut, badając dokładnie otoczenie i potencjalne zagrożenia na zewnątrz budynku. Wejście do środka rodziłoby więcej kłopotów i stanowiło ostateczność. Mężczyzna chciał uniknąć spotkania z większą grupą potencjalnych wrogów, wyciągając nauczkę z wizyty w kasynie. Następstwem obserwacji dostrzegł biegnącego dzieciaka, prawdopodobnie lokalnego, którego postanowił dyskretnie zawołać. Zwabił go najpewniej widok kilku nominałów w dłoni tajemniczego faceta.
— Wyglądasz na bystrego, młodzieńcze. Zechcesz wykonać dla mnie drobną przysługę?
Leneghan wyciągnął dłoń z drobnymi w kierunku gnojka, jednakże nie wręczył mu jeszcze pieniędzy. Miast tego, spojrzał mu głęboko w oczy i pobudził działanie wampirzej dyscypliny.
Pójdziesz do tego baru i odszukasz Ezajasza Hirschela. Poinformujesz go, że jakiś mężczyzna Wtrącił krótki opis zewnętrzny ich wspólnego znajomego, Aarona Stoddarda chce się z nim zobaczyć, podobno chodzi o interesy i jakiś kłopot. Zaoferujesz pomoc w doprowadzeniu go do celu - miejsca, w którym właśnie stoję. Kiedy to zrobisz, odejdziesz w swoją stronę i zostawisz nas samych.
Spokrewniony przerwał teraz kontakt wzrokowy, kończąc tym samym polecenie. Spojrzał teraz w kierunku lokalu, zerkając przez okno i podał chłopcu opis Hirschela. Jednocześnie poinformował go o tym, że w razie wątpliwości, osoba z którą ma się spotkać przedstawiła się jako Aaron.
— Gdyby pytał, dlaczego sam nie wejdzie do lokalu - kazał Ci przekazać, że Hirschel doskonale wie, dlaczego unika tego miejsca i woli się z nim spotkać na osobności. I nie wdawaj się w szerszą dyskusję, sprowadź go tutaj bez szczegółów - mnie tutaj nie ma. Zrób, co masz zrobić i nikomu ani słowa, a zarobisz więcej. — Kainita przekazał młodemu kilka dolarów, odprawiając go z zadaniem, jeśli dyscyplina zadziałała i zdecydował się je wykonać.

Za zamkniętymi drzwiami

Był późny i chłodny wieczór. Dzielnica The Loop upstrzona była tłumami przechodniów, ochoczo czerpiących z uroków centralnego dystryktu Chicago. Raj dla ekstrawertyków uzewnętrzniał liczne przybytki, gęsto odwiedzane przez mieszkańców. Znajdowały się tu zarówno gospody dla biedniejszej warstwy społecznej, jak i eleganckie lokale, w których progach gońce zachęcali bogatych klientów do wizyty, oferując przy tym pomoc z bagażami. Alfred Leneghan wyszedł właśnie ze swej Domeny, pozostawiając automobil na miejscu parkingowym Noble Majesty Hotel. Spotkanie z umówionym prominentem miało odbyć się w renomowanym The Chicago Club - miejscu, w którym zjawiała się cała śmietanka towarzyska Chicago, by spędzić czas w kulturalnym gronie lub omówić poufne szczegóły interesów. Przechadzając się chodnikiem pośród ludzi, mężczyzna poruszał się niemal żołnierskim, dostojnym krokiem. Dostrzegając nadbiegające dziecko, które zmyślnie kierowało się w jego stronę, uzmysłowił sobie klasyczną sztuczkę złodziejską i kiedy chłopiec przypadkowo na niego wpadł, Spokrewniony złapał gnojka za łapsko i odebrał swoją własność, odprowadzając go gniewnym wzrokiem. Chuligan ruszył z przerażeniem w swoją stronę, odczuwając nienaturalną aurę, jaką roztaczał Ogar wśród śmiertelnych. Pokręcił jedynie głową i skrócił dystans do celu, zjawiając się u progu klubu dla dżentelmenów.
Wszedł do środka. Zachęcony do oddania płaszcza, zanegował i poprawił kołnierz, by upewnić się, że nikt nie dostrzeże sączącej się krwi z rany postrzałowej. Niespiesznym krokiem zbliżył się do recepcjonistki i zwrócił się do niej ciepłym głosem, powitalnie zdejmując z głowy kapelusz.
— Dobry wieczór. Zarezerwowałem prywatną lożę na nazwisko Leneghan, została już opłacona. Czy drugi gość zdołał dotrzeć na miejsce przede mną?
Kobieta życzliwie powitała Spokrewnionego i przytaknęła, kierując mężczyznę do odosobnionego, kameralnego pomieszczenia, w którym oczekiwała już Harpia. Wampir pewnie wkroczył do środka i zamknął za sobą drzwi. Spojrzał z nieskrywaną radością na Arystarcha Galatis i przywitał się z nim, jak z własnym ojcem.
— Cieszę się, że bezpiecznie dotarłeś, Arystarchu. Rozgościłeś się? — Zasiadł naprzeciw mężczyzny, spoglądając z niechęcią na zaserwowane przez obsługę trunki. — Pinkerton najpewniej opowiedział Ci już, co wydarzyło się feralnej nocy. Potrzebowałem pomocy jego zespołu, mam nadzieję, że nie masz mi za złe. — Zrobił krótszą przerwę na pogawędkę i potencjalne słowa reprymendy, jednakże przeszedł wkrótce do konkretów. — Doszły Cię wieści, że wykonuję zadanie dla Primogen Lévêque. Spokrewnieni w mieście sceptycznie podchodzą do zaangażowania czworo osób w poszukiwanie ghula, jednakże ilość tropów jest spora i szybciej uporamy się z tym zadaniem, pracując w grupie. Rzecz w tym, Arystarchu, że sceptycyzm dopadł również mnie, gdyż jednej nocy doświadczyłem szaleństwa dwojga Malkavian, którzy pod moim dowództwem, spuszczeni z oczu prawie że wzajemnie się pozabijali.
Ogar zastanowił się chwilę, jak ubrać w słowa opisywaną historię. W jego spojrzeniu można było dostrzec niepokój, świadczący o tym, że ewidentnie coś musiało się spieprzyć. Spokrewniony przymknął na chwilę oczy, wracając pamięcią do minionej chwili.
— Zdaje się, że narobiłem sobie wrogów pośród Malkavian. Od początku; trop prowadził do niejakiego Aarona Stoddarda, obecnie przetrzymywanego przez Twoich ludzi, na moją prośbę. Jest organizatorem rozgrywek hazardowych, w których udział brał zaginiony Archibald Causey, ghul Primogen Klanu Róży. Odwiedziliśmy to kasyno w towarzystwie Alexandra Morriego, ancillae z klanu Świrów. Współpraca z tym jegomościem była wyraźnym poleceniem kobiety, dla której wykonuję przysługę. W wyniku komplikacji, zmuszony byłem przechwycić Stoddarda i wyprowadzić go z terenu kontrolowanego przez irlandzką mafię, na dogodny grunt. W ten sposób trafiliśmy do wynajmowanego przez mojego człowieka lokalu w West Side. To biurowiec, nocą opustoszały, z pomieszczeniem zapewniającym dyskrecję. Morri miał skonsultować się ze swoją Childe i nową Spokrewnioną, Dianą Harper. — Spokrewniony zawiesił na chwilę dialog, jak gdyby chciał dać rozmówcy do zrozumienia, że kobieta jest istotnym elementem tej historii. — Skrótowo: zostałem sam ze Stoddardem i swoim ghulem. Jim na chwilę opuścił pomieszczenie. Moim śladem musiała podążać grupa Irlandczyków, gdyż jeden z graczy kasyna i jego świta, stanęli w progu, trzymając na muszce mnie i Jimmiego. Rozpętała się krwawa jatka, zainicjowana przez agresora. Niechętnie przyznaję, że moje dłonie spłynęły wówczas ich krwią. W wyniku niespodziewanych okoliczności, zmuszony byłem wszcząć pościg za Stoddardem. Kiedy go dopadłem, moim oczom ukazał się Morri z dwiema innymi Malkaviankami. I teraz zaczyna się najważniejszy moment: wróciwszy na górę dostrzegłem walkę między Morrim, a Dianą Harper - malkaviańskim żółtodziobem.
Ogar obserwował reakcję swojego Stwórcy na wypowiadane słowa. Pozwolił mu przyswoić spływające potokiem informacje, aby zalać go konkretami.
— Na oczach childe Morriego i jego rywalki, zmusiłem go do opuszczenia broni. W popłochu uciekł z pomieszczenia; oznacza to, że upokorzyłem ancillae, Arystarchu. Najpewniej zrobiłem sobie z niego wroga; są jednak pozytywy tego zajścia, albowiem dwoje Spokrewnionych ma u mnie dług nieżycia - nadchodzący świt zrobiłby z nich żywą pochodnię, toteż zapewniłem im bezpieczny transport do kryjówki. Obawiam się, że Morri może zapragnąć zemsty, jednakże zmuszeni jesteśmy kontynuować naszą współpracę. Przyszedłem więc prosić Cię o poradę, jak bronić się przed gniewem bardziej wpływowego wampira. Nie jest to jednak główny problem. Diana Harper, tam na górze, kiedy oboje ze sobą walczyli, przeszła istną transformację. Nie była tą samą, zdawałoby się płochliwą Spokrewnioną, której nikt wcześniej nie zauważał. Pewna siebie zademonstrowała swoją wyższość. Nie odczuwała bólu, jak gdyby absorbowała zadane przez Alexandra obrażenia. Była arogancka, bezczelna i ważyła się wyraźnie zlekceważyć mój majestat. Choć są to daleko idące wnioski, mam wrażenie, że nie jest zwykłą, nieokrzesaną neonatką; sprawiała wrażenie potężnej istoty. Pragnę rozwikłać zagadkę natury tej przemiany i sprawić, że przede mną klęknie. Mogę liczyć na Twoją pomoc, Arystarchu?

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Ogar wyszedł przed budynek wyraźnie zaniepokojony. Sytuacja wynikła z kłótni Malkavian znacznie ograniczyła czas i sprawiła, że wszyscy w budynku winni byli ponieść śmierć. Szaleństwo Świrów dało się we znaki Spokrewnionemu, który odczuwał swoisty lęk przed ich nieobliczalnością. Przeszłe wydarzenia napędzały irytację, a jakby tego było mało - niebawem miał nastać wschód. Za chwilę zjadą się tutaj pracownicy; dziw bierze, że jeszcze ich nie ma. Wyciągnął z kieszeni pozłacany zegarek z łańcuszkiem i otworzył pokrywę, sprawdzając godzinę. Do świadomości mężczyzny drugi raz uderzyła paniczna wiadomość o nadchodzącym świcie. Dostrzegł teraz dwójkę Spokrewnionych, najpewniej bezradnie czekających na transport, który mógł nie dowieźć ich do celu na czas.
— Drodzy Państwo. Zdaję sobie sprawę, że przybyliście z pomocą i jestem niezmiernie wdzięczny, że uratowaliście Jimmiego na czas. — Początkowo Leneghan nie wykazywał żadnej frustracji, jednak chwila milczenia przeistoczyła jego wyraz twarzy w bardzo gniewny. — Muszę jednak wyrazić dezaprobatę Twoimi działaniami. Urządzać sobie pieprzoną szermierkę na oczach półżywego bydła, na dwie godziny przed wschodem słońca?! Dostaliście proste polecenie: idźcie na górę, posprzątajcie bałagan. Tymczasem sprzątać trzeba było po Was! — Kainita uniósł głos; prędko się jednak opamiętał, gdy przypomniał sobie, że nie wypada. — Zostanę tutaj jeszcze chwilę i upewnię się, że odpowiedni ludzie dojadą na miejsce, nim ktokolwiek zainteresuje się masakrą w budynku. Możecie uznać tę sprawę za załatwioną, wszyscy mamy czyste ręce. — Mężczyzna wybrzmiał z niebywałą pewnością siebie; zdecydowanie wiedział, co robi. — Chcę wyjaśnić to zamieszanie w Elizjum, Alexandrze. Spotkamy się tam w wolnym czasie, albowiem zaniepokoiła mnie nagła transformacja Panny Harper. Z czystym sumieniem stwierdzę, że wykonałem dla Ciebie przysługę, tam na górze. — Ogar sugestywnie spróbował przekazać Morriemu, że kobieta, którą widzieli na górze, jest w jego opinii skrajnie niebezpieczna. — I zanim oboje staniecie w płomieniach, jestem skłonny wykonać kolejną. Jim odwiezie Was do kryjówki swoim automobilem, jeśli sobie tego życzycie. Wasz dług wdzięczności właśnie wzrósł - upomnę się o jego spłatę.
Zanim wszyscy się rozjechali, Alfred wyciągnął z automobilu strzykawkę z igłą, skrycie pobierając dawkę vitae. Przedmiot schował w szmatce i podał zawiniątko Jimowi (-1PK). Następnym krokiem było wykonanie telefonu w pobliskiej budce, skierowanego do prywatnej agencji Prinketona - sługi jego Stwórcy, który niejednokrotnie wybawił go z podobnej opresji. Skrótowo, Ogar poprosił mężczyznę o wysłanie zespołu, sprzątnięcie zwłok i zatuszowanie sprawy. W swych słowach zapowiedział również nadchodzącą wizytę u Arystarcha Galatis. Rozłączając się, zaczekał na przyjazd detektywów około dwadzieścia minut, przekazał im także żywego Stoddarda, prosząc o zapewnienie mu odpowiedniego lokum pod kluczem i wyruszył, czując na karku narastający stres.
— Kurwa, zaraz świt. — Skwitował, podjeżdżając bezpiecznie pod swoją Domenę i przekroczył próg Noble Majesty Hotel, układając się do snu.

Nazajutrz, kiedy nastała Noc, mężczyzna wykonał jeszcze kilka telefonów, by upewnić się, że sprawa poprzedniej nocy została sukcesywnie zatuszowana. Pozyskał także adres Aarona Stoddarda i udał się na miejsce, by zdobyć informacje skrywane w sejfie. Ghul Alexandra mógł odebrać telefon z dalszymi instrukcjami: Morri ze swoją Childe zobowiązany był, wedle polecenia Spokrewnionego, do odebrania kluczy od mieszkania Archibalda Causeya i jego wnikliwego przeszukania, a także wypytania o świadków w okolicach kasyna.
Leneghan jeszcze tego samego wieczoru udał się pod adres Ezejasza, aby sprawdzić tenże trop. Jeśli Diana Harper zainteresowana była dalszą współpracą, poprzedniej nocy otrzymała od Ogara wizytówkę z danymi kontaktowymi, aby wspólnie doprowadzić tę sprawę do końca. Ukrytą intencją Alfreda było trzymanie wroga blisko, albowiem tymże stała się dla niego Malkavianka.
<zt>

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Leneghan w milczeniu obserwował dalszy rozwój wydarzeń. Zadowolony z inicjatywy Belli, był przekonany, że sytuację udało się opanować i lada moment Spokrewnieni rozejdą się w swoje strony, tymczasowo zapominając o zamieszaniu. Ku jego zdziwieniu, żółtodziób i niegdyś urocza, zagubiona kobietka, kuriozalnie zmieniła postawę, budząc respekt i grozę w młodym neonacie. Dotychczas lekceważąc jej potencjał, Ventrue zdziwił się w duchu, a na jego surowej twarzy pojawił się wyraz niepewności. Trwało to jednak krótką chwilę; wojskowy nie zamierzał oddawać inicjatywy potencjalnemu wrogowi. Słusznym ruchem wydawałoby się zbiegnięcie z miejsca i poinformowanie Starszych o całym zajściu, jednak odpuszczanie wyzwań nie leżało w charakterze młodego Ogara. Postanowił więc wybadać nowe wcielenie Diany i opanować sytuację, pozorując na sprzymierzeńca.
— Zdaje się, że nie zdołaliśmy się sobie przedstawić. Pannę Harper, którą miałem okazję zaprosić do udziału w śledztwie, zapamiętałem z nieco innej strony. — Mężczyzna przyjął dumną postawę, niwelując wszelkie oznaki trwożliwości z twarzy. — Oboje wiemy, że teraz, kiedy zagrożenie ze strony Morriego minęło - czegokolwiek od panienki chciał - możemy odpuścić dalszą walkę. Proszę mi wierzyć, nadstawiałem karku próbując okiełznać szaleństwo tego ancillae, aby Panna mogła ujść cało z życiem. Teraz wiem, że to jemu wyświadczyłem przysługę. Niemniej śmiem twierdzić, że ze mną nie poszłoby Pannie tak łatwo, toteż pragnę złożyć niepowtarzalną ofertę pokoju i radziłbym z niej skorzystać, dla Pani własnego dobra. — Skromna groźba Leneghana miała zrównoważyć pokazowe uznanie.
— Pozwolę sobie odebrać szablę, którą Pani pożyczyłem. Domniemam, że jestem lepszym szermierzem i lepiej poradzę sobie w obliczu sytuacji kryzysowej, gdyby zjawili się tutaj niechciani goście. Nie ma Pani nic przeciwko? — Naturalnym krokiem ruszył w stronę szabli; jeśli nie oponowała, podniósł ją i schował do pochwy. Jednocześnie kontynuował dialog. — Zechce się Pani ze mną podzielić naturą tego konfliktu w drodze do wyjścia? Muszę wykonać telefon i sprzątnąć bałagan, który niechybnie tutaj zostawiliśmy. — Wskazał ze zdegustowaniem na stertę trupów, próbując nawiązać nić porozumienia z potencjalnie silniejszą istotą.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Kiedy Alfred przekroczył próg pomieszczenia i spostrzegł Dianę trzymającą starszego wampira za fraki, kiwnął instynktownie w kierunku swego ghula, nakazując mu skinieniem pilnowanie świadków; gest ten jednakże mógł zostać odebrany również jako rozkaz do likwidacji, zależnie od jego interpretacji. Narzucona na pomieszczenie Dyscyplina tłumiła dźwięki, toteż Leneghan musiał najpierw skrócić dystans - tak też uczynił. Spokojnym krokiem ruszył do dwojga nieumarłych, kiedy sytuacja drastycznie się zmieniła, a Alexander w obłędzie próbował wyswobodzić się z jej chwytu. Jeśli sukcesywnie dokonał tej akcji, w konsekwencji wypowiadając swe słowa i ustawiając się w pozycji obronnej, Alfred zmienił swą pozycję w stosunku do jego Childe, zachowując od niej skromny dystans. W momencie, kiedy Morri spostrzegł Ogara i własnego potomka, Alfred wykorzystał ten moment, by zwrócić na siebie jego uwagę. W następstwie wykorzystał dyscyplinę Przerażającego Spojrzenia (1SW - autosukces) i wyartykułował groźbę.
— Lepiej odpuść, Morri, bo oboje traficie przed oblicze szeryfa. Jeśli będziesz stawiał opór, rozerwę Cię na strzępy, nim wyjdziesz z tego pomieszczenia. — Rzucił teraz okiem w kierunku Diany, dosłownie na chwilę, by dokończyć myśl. — Panna również ostudzi emocje, inaczej skończy podobnie. — Kontrolując otoczenie, umieścił dłoń przy kaburze w gotowości do podjęcia walki, jednocześnie starał się utrzymywać odległość przed Bellą, z której strony domniemywał ataku w obronie Sire. — Czegokolwiek od siebie chcecie, nie dostaniecie tego, jeśli się pozabijacie.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Czas mijał nieubłagalnie. Sytuacja chwilowej utraty kontroli wywołała w Alfredzie niepokój, skłaniający go ku rozważaniom nad podjęciem radykalnych kroków dla wyciszenia sprawy. Ogar zamknął na chwilę oczy i zastygł w bezruchu, starając się odzyskać utraconą cierpliwość. W obliczu tej stresowej sytuacji zmuszony był podjąć decyzję, która mogła zaważyć na jego losach i człowieczeństwie. Najprostszym wydawałoby się uśmiercenie ofiary, lecz Leneghan miał wahania przed tą metodą. Koniec końców, jego rozmówcą był przecież zwykły tchórz, który wił się pod jego spojrzeniem jak pełzające glisty. Neutralizacja Stoddarda mogła więc przyjąć bardziej subtelną formę. I choć mógł pozbyć się problemu jednym gestem, częstując krupiera nabojem z rewolweru - podobnie, jak uczynił to z Diarmaidem - to bydlę nie było godne, by w tej chwili ginąć z jego ręki. Mężczyzna skoncentrował się w wewnętrznej walce, ważąc argumenty i podejmując stanowczą decyzję. (1SW na sukces w następnym rzucie)
Nie wiesz, dlaczego zacząłeś przede mną uciekać i wpadłeś w panikę, a także tego, co wówczas ujrzałeś. Rozbrzmiał w pokoju głos Alfreda, który nawiązał kontakt wzrokowy z rozmówcą, stosując Dyscyplinę Zapomnienia na swej ofierze, by wymazać złamanie Maskarady z jej wspomnień. Obserwując efekty, odczekał chwilę i upewnił się, że jego zdolności nie zawiodły go tym razem. Teraz należało jeszcze upewnić się, że już zastraszona ofiara będzie świadoma konsekwencji dzielenia się traumatycznym wydarzeniem z innymi. — Posłuchaj mnie teraz uważnie, Panie Stoddard, jeśli nie chcesz, by mój głos był ostatnią rzeczą, jaką w życiu usłyszysz. Jesteś bezużyteczną kanalią, przez którą zginęło wiele osób. Osób, które nie znajdowały się w kręgu moich zainteresowań, ale podobnie jak Ty, stanęły mi na drodze do celu. Nie kłamałem, twierdząc, że mam realną władzę i wpływy w Chicago. Znam wiele postaci, zdolnych niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wymazać ślady Twojej egzystencji ze wszystkich rejestrów, a następnie wsadzić Ci ją w tyłek i wyciągnąć gardłem. Powiem Ci więcej, Panie Stoddard. Jeśli będziesz mlaskał jęzorem, zagrożeni będą przede wszystkim Twoi bliscy, wszak właśnie dałeś mi klucze do siedliska informacji na ich temat - nie, żeby zdobycie ich innymi kanałami, stanowiło dla mnie jakiś problem. Jeszcze nie podjąłem decyzji, co z Tobą zrobić - jeśli będziesz miał szczęście, jeszcze dziś nad ranem spakujesz się i opuścisz miasto. Przypomnę tylko, że zabiję jak psa Ciebie, Twoich bliskich i przyjaciół, jeśli kiedykolwiek wspomnisz tę sytuację - bez względu na to, w którym miejscu na globie będziesz się wtedy znajdował. Dotarło? — Spytał nieretorycznie, próbując pozyskać reakcję mężczyzny. — A teraz nadeszła pora, żebyś poznał konsekwencję swego działania, Panie Stoddard i przywitał się z Diarmaidem Kearney, i jego pobratymcami. — Podszedł do mężczyzny i pomógł mu się podnieść, czego następstwem było wyprowadzenie z zamkniętego pomieszczenia i skierowanie się ku miejscu, w którym zginął Irlandczyk. Kiedy dotarł do celu, rzucił Aarona w kierunku truchła, traktując go uderzeniem buta w plecy. Rozejrzał się wokół, próbując odnotować zmiany, jakie zaszły pod jego nieobecność.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Dawka informacji od Stoddarda była nieproporcjonalna do wysiłku, jaki Spokrewnieni włożyli w ich uzyskanie. Było do przewidzenia, że ten kawał drania stanowił jedynie kłodę pod nogami, o którą koteria niechybnie miała się potknąć. Alfred liczył jednak, że tchórz, który pośrednio doprowadził do tragedii dzisiejszej nocy, w dalszym ciągu może skrywać w zakamarkach pamięci odpowiedzi na pytania. Te należało odpowiednio formułować, by odkryć sedno sprawy, a przynajmniej zyskać nowy trop. Szkopuł tkwił w czasie, któremu Spokrewnionemu zaczynało brakować. Irytację jednak schował do kieszeni, gdyż mogłaby zaburzyć skuteczny efekt hipnozy. Leneghan kontynuował zadawanie pytań swej ofierze.
Spoiler | 
1. Alfred zażądał bardziej szczegółowych, personalnych informacji na temat osób powiązanych ze śledztwem. Dopytywał o kontakt, także adresy zamieszkania i miejsc, w których te osoby przebywały w pracy, czy czasie wolnym. Gdzie powinien szukać pozostałych graczy, aby nawiązać z nimi dialog?
2. Pojawienie się nowych graczy wzbudziło zainteresowanie Alfreda. Skoro Causey miał w zwyczaju grać w stałym gronie, które nie składało się z przypadkowych ludzi, organizator winien posiadać więcej informacji na ich temat. Czy zostali przez kogoś poleceni, otrzymując zaproszenie na wieczorek hazardowy? Alfred zażyczył sobie namiarów na tę dwójkę.
3. Skoro Stoddard potwierdził, jakoby Archibald zażywał narkotyki i pozyskiwał je z zaufanego źródła, Ogar drążył temat, aby dowiedzieć się, kto go zaopatrywał. W parze z tym pytaniem wyrażał standardową potrzebę kontaktu, choćby adresu.
4. Komu Causey wisiał przysługę? Leneghan spróbował pociągnąć ten wątek, usiłując pozyskać więcej szczegółów. Czy Stoddard potrafił określić, co miał na myśli, mówiąc o przewadze? Archibald kogoś szantażował? Czy konkurencja między nim, a Hirschelem była zdrowa?
5. Jakie plotki, bądź fakty krążą wokół Sarah Mutton? Co działo się z poprzednimi mężczyznami w jej otoczeniu? Jak zareagował jej mąż na flirciarskie zapędy?
6. Kto z wymienionych graczy, oprócz Archibalda miał dobre stosunki z Allynem? Znany jest fakt, skąd znali się mężczyźni?
Kainita skoncentrował się, by poskładać wszelkie informacje do kupy i ustalić, czy nie pominął żadnego, istotnego pytania. (Śledztwo, wydatek jednego punktu siły woli na automatyczny sukces)
Jednocześnie w trakcie rozmowy nalegał, aby Stoddard samodzielnie wskazał mu trop, wszak znał te nazwiska lepiej niż on, a sytuacja niemal wymagała, by się skoncentrował.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Ogar zdawał się rozumieć sytuację młodej wampirzycy, choć sam nigdy nie został rzucony na głęboką wodę przez swojego Stwórcę, nim nie wpojono mu wiedzy niezbędnej do przeżycia w każdej sytuacji. Technologia zdawała się postępować i Ventrue upatrywał w tym szansę na biznes w przemyśle zbrojeniowym, związany z zamiłowaniem do dawnej pozycji w marynarce. Nie wszyscy jednak musieli dzielić jego zainteresowania, wiedzę i doświadczenie. Ta młoda malkavianka ostatecznie przybyła tutaj, by mu pomóc i choć nie wiedziała, na co się pisze, czekał ją chrzest bojowy. Nie warto było jej zniechęcać kąśliwymi uwagami. Leneghan zdawał się jednak toczyć bitwę w głowie, gdyż użyczenie dziewczęciu szabli oficerskiej, stanowiącej jeden z najważniejszych symboli dawnego człowieczeństwa tego jegomościa wiązało się z ogromnym ryzykiem. Sytuacja wymagała jednak poświęceń, wobec czego ową szablę otrzymała.
— Proszę na nią uważać, to nie jest tylko zwykła szabla, którą można machać bez finezji. To szabla oficerska z czasów wojny secesyjnej, jest dla mnie bardzo ważną pamiątką. Jednocześnie apeluję, aby Panna na siebie uważała - na górze grasują uzbrojeni ludzie, z którymi nie warto negocjować. Próbowałem tego rozwiązania, jednak sami zesłali na siebie przykry los. Liczę na Panią w równym stopniu, co na Pana Morriego. Kiedy będzie po wszystkim, a Panna wyrażać będzie chęć nauki, jestem pewien, że będę mógł udzielić drobnej przysługi i nauczyć ją obsługi broni dystansowej.
Kiedy skończył wymianę zdań z kobietą, zabrał swój rewolwer i klucze od samochodu. Korzystając z okazji, wykorzystał pozostałe, posiadane naboje i kilka z nich włożył do bębenka broni. Chwilę później Spokrewniony przeciągnął pozbawionego przytomności krupiera pod drzwi, które blokowały wejście do stróżówki. Instynktownie chwycił dłonią za klamkę i szarpnął w odpowiednim kierunku, a gdy te otworzyły się, wciągnął bezwładne ciało do środka. Mężczyzna na tym etapie skłaniał się ku refleksjom, wszak akcja działa się w wolniejszym tempie, wszelkie dźwięki z góry ucichły, a jego działania w rezultacie narobiły więcej problemów, niż przypuszczał. Z jednej strony, pozostanie w kasynie przy tak napiętej sytuacji mogło zrodzić większe problemy - to w końcu nie był teren Spokrewnionych. Wynajęty pokój w biurowcu wcale nie był takim głupim pomysłem, jak może się wydawać; gdyby tylko był bardziej uważny podczas jazdy i dostrzegł śledzących go Irlandczyków, mógł temu zapobiec. Na korzyść jego psychicznego komfortu działał jednak fakt, że wiózł nieprzytomnego i niesfornego organizatora imprez hazardowych, który w każdej chwili mógł się obudzić i narobić wiele szkód. Niestety, drugie oblicze tej sytuacji to wiele trupów, których można było uniknąć. Alfred naraził na niebezpieczeństwo swojego ghula, Jima Calabresi, co więcej - zostawił go na pastwę uzbrojonych gangsterów. Ucierpiała także osoba postronna, a na koniec zgonów tej nocy się nie zapowiadało…
Za zasłoną pozornego bezpieczeństwa, jakie miał zapewnić biurowiec, Leneghan przemycał złowrogie zamiary wymierzone w Stoddarda. Konfrontacja z przeszłością, jaką zaserwowała mu wizyta w kasynie, wzbudziła w nim niepożądane, negatywne emocje. Uległ żądzy przemocy, spotęgowanej reakcją krupiera, który zdawał się na każdym kroku utrudniać robotę Ogara i zespołu. Te drobne tortury miały pomóc mu zaspokoić niekrytą potrzebę sadyzmu. Teraz jednak nie miała ona znaczenia - Alfred musiał dźwignąć na sumieniu ciężar tragedii dzisiejszej nocy. Nim jednak skłoni się do głębszych refleksji, jego wciąż żywy problem stanowił teraz zagrożenie nie tylko dla niego, ale i całej społeczności Spokrewnionych przez czyn, którego dopuścił się wampir. Ventrue nie miał jeszcze planu na rozwiązanie tego kłopotu, jednak w duszy godził się na najgorsze - pozbawienie życia niewygodnego świadka. Tym razem nie z przyjemności, choć w dalszym ciągu z egoizmu - dla własnego bezpieczeństwa.
Opuścił portiernię i zbliżył się do ochroniarza, z którym konwersację prowadziła malkaviańska neonatka. Przeprosił ich krótko za wtrącenie się i spojrzał z wewnętrznym wyrzutem na rannego. Choć przez zimne usposobienie nie potrafił tego dosadnie wyrazić, mężczyzna zwrócił się bezpośrednio do portiera z dozą pokrzepiającej nadziei.
— Nie spodziewałem się takich komplikacji, proszę Pana. Postaram się jednak wynagrodzić szkody, które wyrządzili Panu ci bezlitośni bandyci. Wezmę od swojego asystenta Pański numer i zadbam o odpowiednie odszkodowanie, w tym również pracę, jeśli zajdzie taka potrzeba. — Deklaracje, które złożył, były szczere, choć całkowicie zależne od dalszych działań Belli. Alfred nie zamierzał ingerować w jej sposób pozbycia się problemu świadka incydentu, choć miał nadzieję, że chociaż on przeżyje tę krwawą farsę. — Będę musiał pomówić z jednym z tych zbirów. W budynku w dalszym ciągu są agresorzy, rozumie Pan sytuację. Choć emerytowany, jako komandor marynarki mam patriotyczny obowiązek reagowania na takie zajścia, z pewnością Pan rozumie. Chciałbym skorzystać z Pańskiego biura i byłbym wdzięczny, gdyby Państwo podali mi klucze.
Zwrócił się z nadzieją do Belli i portiera, a kiedy uzyskał pożądany przedmiot, skłonił głowę w kierunku obojga i ruszył we wskazanym przez siebie kierunku. Zamknął drzwi od środka i przygotował się na rozmowę z obiektem przesłuchania, zasłaniając żaluzje i upewniając się, że miejsce jest relatywnie bezpieczne. Ogar przesunął nieprzytomnego pod ścianę w rogu pokoju, z dala od okna, przez które ewentualnie mógłby wyskoczyć. Wybudzenie mężczyzny nastąpiło po chwili, przez poklepanie go dość mocnymi uderzeniami po twarzy. Usta mężczyzny zostały zakryte jego dłonią, ciało zaś unieruchomione chwytem z kolanem.
— Pobudka, Panie Stoddard. Winien jest mi Pan odpowiedzi po tym wszystkim, przez co razem przeszliśmy. Wszak nadal jest Pan przy życiu, w całości - choć mogłem podjąć bardziej radykalne kroki i rozmawiać z Panem w mniej przyjemnych warunkach. W mojej intencji nie jest Pana skrzywdzić, Panie Aaronie, ja tylko poszukuję pewnego człowieka. Niestety, przez Pańską nieodpowiedzialną postawę i głupotę Diarmaida Kearney jesteśmy w sytuacji, która narobiła samych szkód. Mam nadzieję, że nabój z rewolweru, który przeszył jego mózg, proporcjonalnie do wagi sprawił, że zyskał trochę rozumu. Pan natomiast musiał stracić jego resztki i uderzyć się w głowę, bo nie znajdę racjonalnego wyjaśnienia dla wchodzenia w środek strzelaniny. Czyżby miał Pan halucynacje? — Cynizm i obarczanie winą tego człowieka stanowiły próbę wyparcia ze świadomości faktu, że to Alfred przyczynił się do tych wszystkich strat. Łatwiej było zrzucić winę na kogoś. — Życie jednostki po raz kolejny okazuje się bardziej wartościowe, niż dziesiątek głupców, którzy stają mi na drodze do jej odnalezienia. Jestem pewien, że ją Pan zna, śmiem twierdzić, że dość często się spotykacie. Jest Pan również jedną z ostatnich osób, które ją widziały. Z mojej strony, przynajmniej w tej chwili nic Panu nie grozi, jeśli tylko będzie Pan odpowiadał na moje pytania, bez zbędnych sztuczek.
Kainita puścił mężczyznę z uchwytu i przysunął w swoim kierunku krzesło, które znajdowało się w pomieszczeniu. Usiadł niemal naprzeciwko i spoglądał z góry na krupiera, dążąc do uchwycenia kontaktu wzrokowego. Następstwem było wykorzystanie talentów dominacyjnych Ventrue.
— Poszukuję jednego z wpływowych graczy, który brał udział w organizowanych przez Ciebie comiesięcznych rozgrywkach. Archibald Causey zaginął niedawno, podczas jednego z wieczorków hazardowych, opuszczając kasyno w obecności Allyna Robbinsona. Pomożesz mi zweryfikować zebrane przeze mnie informacje i odpowiesz na pytania, które Ci zadam. Podsuniesz mi trop, dzięki któremu znajdę tego mężczyznę. Zatem, jaki los spotkał Archibalda Causeya?

Rozmowa między nimi trwała dłuższą chwilę. Alfred Leneghan zasypywał przesłuchiwanego coraz to kolejnymi pytaniami, których treść na chwilę obecną brzmiała następująco:
Spoiler | 
1. Alfred wyjawił mężczyźnie, jakie informacje już posiada. Nakazał mu ich potwierdzenie lub skorygowanie, zależnie od ich prawdziwości. Przy okazji upewnił się pytająco, czy poszukiwany przez niego mężczyzna wciąż żyje, przynajmniej według Stoddarda.
2. Kiedy ostatnio widział się z zaginionym? Czy miał z nim kontakt po odnotowaniu zaginięcia przez klientów Leneghana?
3. Jacy gracze brali udział w rozgrywce pokerowej zorganizowanej w noc zaginięcia i jakie były ich koneksje z zaginionym?
4. Czy podczas tego wieczoru Causey zachowywał się nienaturalnie? Coś go trapiło, był nadmiernie entuzjastyczny? Może zdradzał niepokój, bądź wprost informował współgraczy, tudzież krupiera o niecodziennym wydarzeniu?
5. Czy feralnej nocy działo się coś niezwykłego? Doszło do jakiegoś spięcia między graczami?
6. Czy Archibald zdradzał dalsze plany na wieczór, po zakończeniu rozgrywki? Jeśli tak, gdzie miał się udać i dlaczego towarzyszył mu Allyn Robbinson? Byli z kimś umówieni?
7. Causey był mobilny tej nocy, przyjechał pod kasyno jakimś pojazdem? Jeśli tak, jakim? Czy ów pojazd zniknął sprzed drzwi kasyna, sygnalizując, jakoby mężczyźni odjechali w swoją stronę? Może jego podwózką miał być Robbinson? Alfred dopytał o szczegóły związane z transportem, gdyby Stoddard posiadał jakieś informacje na ten temat.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Obaj mężczyźni, ghul i jego Pan, byli do siebie niebywale przywiązani. Przez lata służby Calabresi zdołał wywołać wrażenie niezawodności, upewniając Leneghana o słuszności podjętego wyboru. Włoski mobster, choć podwykonawcą, stanowił umysł ścisły w tym duecie i to właśnie do niego należało zarządzanie finansami Ventrue. Jego matematyczne zacięcie i doświadczenie w prowadzeniu legalnych interesów to atuty, które wespół z kontaktami w półświatku odciążały Alfreda w wielu istotnych sprawach, aby mógł skoncentrować się na tych ważniejszych.
Niestety, mimo werwy i życiodajnej vitae, Jim nie był urodzonym wojownikiem.
Już od początku starcia mężczyzna toczył bitwę z oponentami o przewadze w liczebności i wyposażeniu. Próba poskromienia ich wszystkich na raz, była dla Włocha praktycznie niemożliwa. Atakowany z kilku stron w końcu przyjął pierwsze, poważne obrażenia w nierównej walce, a krew zaczęła sączyć się spod jego koszuli. Niekorzystnie osłabiło to jego siły w dalszej szamotaninie. Alfred zaklął w duchu, lecz nie mógł mu pomóc.
Nie po tym, co zaszło.
Powodzenie misji było w tej chwili zagrożone. Tym jednak, co najbardziej poruszyło Alfreda do podjęcia decyzji niemal bez zastanowienia, było zagrożenie jego egzystencji i sprowadzenia na społeczność Kainitów niepotrzebnej uwagi. Ogar pokładał wszelkie nadzieje w tężyźnie fizycznej ghula, wzmaganej przez wampirzą krew. Potrzebował kilkudziesięciu sekund, by doścignąć Stoddarda i pozbawić go przytomności. Miał nadzieję, że ten niesforny człowiek nie zdołał jeszcze uciec z budynku, to utrudniłoby zadanie i ściągnęło spojrzenia ludzi. Z przysłowiowym bólem na sercu, żałując, że nie może udzielić natychmiastowej pomocy swemu słudze, rzucił informacyjnie, aby wytrzymał jeszcze chwilę. I zniknął, w pościgu za Stoddardem.
Przybycie wsparcia miało swoje plusy i minusy. Droga ucieczki przerażonego krupiera została w tej chwili odcięta, co ułatwiało schwytanie go, mogło jednak zdyskredytować Alfreda w oczach Spokrewnionych. Nie było nic bardziej upokarzającego dla Ogara, niż jawny wypadek przy pracy, szczególnie na oczach nie jednego, a trojga Spokrewnionych. Sytuacja wymagała podjęcia szybkich decyzji, nie było czasu, który można było trwonić. Calabresi wciąż miał szanse na przeżycie, Stoddard na wypaplanie słowa 'wampir', które mogłoby ostatecznie położyć Alfreda do grobu.
Tuż za dźwiękiem stóp potykającego się o własne nogi Aarona, rozległo się cięższe stąpanie, przypominające niemalże skoki. Przed oczami koterii pojawił się Leneghan, który momentalnie doskoczył do celu swojego pościgu i począł go wprawnie podduszać. Mógł mieć jedynie nadzieję, że Stoddard nie piśnie słowa, nim Alfie go obezwładni. Cel tego zabiegu był oczywisty: mężczyzna zakładał omdlenie uciekiniera. Kiedy siłował się z krupierem, rzekł w kierunku przybyłego Ancillae:
— Wszystko mam pod kontrolą... prawie. Zostało jeszcze dwóch, Calabresi jest ranny, ale trzyma ich na sobie. Załatwcie ich, zajmę się Stoddardem. — Kiedy skończył siłować się z krupierem (o ile udało mu się pokonać przeciwnika), zwrócił się do kobiet. — Potraficie posługiwać się bronią? Rewolwer mam przy sobie, karabin w automobilu naprzeciw budynku, ukryty na tylnym siedzeniu pod płachtą.
Jeśli kobiety nie miały własnej broni, Alfred zostawił nabity rewolwer oraz klucze do pojazdu na podłodze, poleciwszy im skinieniem, aby skorzystały z jego zaopatrzenia. W innym wypadku zachował te przedmioty dla siebie, niemniej dalsze jego działania oscylowały wokół szybkiego przemieszczenia nieprzytomnego do pokoju, który zdołałby zamknąć - czy to przy pomocy znalezionego klucza, czy przesuwając cięższe meble i barykadując drzwi. To działanie wykluczyło go chwilowo z walki. Leneghan miał nadzieję, że Spokrewnieni nie będą tracić czasu, zajmą się ochroniarzem i ruszą w bój za bandą irlandzkich drabów, ratując jego ghula z opresji. Sam jednak miał jeszcze do pomówienia z krupierem.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Ton mężczyzny, wyrażającego swe zakłopotanie sugerował bardziej niewiedzę, niżeli oskarżenie w kierunku Feng Longa. Alfie miał nadzieję zyskać świadomość natury tych politycznych zagrywek, ucząc się od najlepszych. Niestety, zgodnie z przewidywaniami popełnił gafę i mógł mieć jedynie nadzieję, że zostanie ona zapomniana. Prawdę mówiąc, nigdy nie wysuwał się przed szereg w politycznych gierkach klanu. Choć zawdzięczał swemu Stwórcy ogromne pokłady wiedzy, był archetypem żołnierza, który inicjatywę wykazywał jedynie w metodyce działań. Polityka stanowiła dla niego grząski grunt, po którym dopiero uczył się stąpać. Cóż, ciężko winić neonatę za brak politycznego zacięcia - Ci, którzy go poznali, winni być świadomi, że próżno szukać u niego arystokrackiej subtelności. Ostatecznie całkiem nieźle sprawował się w roli Ogara, budując swoją pewność siebie na podstawie sukcesów i drogi, jaką przebył, by znaleźć się w tym miejscu. Choć brakowało mu ogłady, ciężko było mu zarzucić brak postępu na przestrzeni lat - mężczyzna przykładał się do poprawy zachowania, przeważnie stosując się do zasad etykiety.
Ventrue nie odczuwał potrzeby drążenia tematu, wszak wyciąganie na jaw swych słabości mogłoby mieć negatywny rezultat. Uprzejmie, ze skruchą na twarzy przytaknął na słowa Sullivana, a gdy skończyli dialog, za pozwoleniem odszedł od towarzysza dialogu, zgłębiając się w salonowe gierki w poszukiwaniach inwestorów projektu, w którym pokładał gromkie nadzieje umocnienia swej materialnej pozycji. Skromne plany, jakie przedstawiał potencjalnym kontaktom, zakładały otworzenie fabryki gumowych elementów do budowy komponentów stosowanych w okrętownictwie, a także poszerzenie tej działalności o produkcję militarnej klasy wyposażenia personalnego żołnierza. Mężczyzna miał nadzieję znaleźć choćby kilku zainteresowanych i umówić się z nimi na spotkania w niedalekiej przyszłości.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Chwila w istocie nie była refleksyjna i zastanawianie się nad słusznością podjętych decyzji nie leżało teraz w gestii Ventrue, atakowanego przez kolejnego przeciwnika. Miał on jednak świadomość popełnienia ryzyka i złamania najważniejszej Tradycji. Usprawiedliwiał się jednak przekonaniem, jakoby żaden spośród wrogów - może za wyjątkiem krupiera - nie wyjdzie żywo z tego starcia. Tuż po wyeliminowaniu z gry Kearneya, przywódcy wrogiej grupy, spostrzegł doskakującego Irlandczyka, którego dzieliły zaledwie sekundy od zaatakowania Kainity. Nie było to w smak Spokrewnionemu, którego pierwotnym planem było doścignięcie Aarona Stoddarda. Alfred stracił teraz na pewności siebie, czując powoli niestabilność grząskiego gruntu, po którym stąpał - utratę kontroli nad sytuacją. Czas reakcji wampira nie zostawił jednak wrogowi wielkiego pola manewru. Kolejny huk wystrzału z ciężkiego rewolweru rozległ się w pomieszczeniu, skierowany tym razem w tułów domniemanego gangstera. Leneghan tym czynem miał nadzieję obalić swego wroga, aby utorować sobie drogę do pościgu za zbiegłym mężczyzną.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

W budynku rozległ się huk.
Młody Ventrue jak nikt świadom był ryzyka, jakie niosły jego akcje. Złamał Maskaradę, miast ją chronić. Jego sumienie i profesjonalizm nie wzięły góry nad instynktem potwora, który w nim drzemie. Być może uległ pokusie podszeptów Bestii, a może taką właśnie był jednostką - zimną, wyrachowaną. Mściwą. Tej sytuacji można było zapobiec, lecz Leneghan upatrywał satysfakcję w planowanych rezultatach - torturach, jakie miały sprawić mu ulgę za emocje wywołane wspomnieniami w kasynie. Alfred wiedział, że wampiryzm jedynie wzmógł cechy, które przejawiał za życia, kiedy legło w gruzach. Gdy dowiedział się o śmierci swego nienarodzonego dziecka, kształtując w sobie wewnętrzną Bestię jeszcze za życia.
W obecnej sytuacji, dalsze losy Alfreda zależały od szybkiego podejmowania sprytnych decyzji. W pierwszej kolejności schował swe kły i powrócił do bardziej ludzkiej formy, aby nikt więcej - portier, nocna zmiana czy nieświadomi sytuacji Spokrewnieni, którzy mieli przybyć na miejsce - nie zauważył znamion złamania Maskarady. Ogar nie miał zbyt wiele czasu do namysłu, kiedy Stoddard rozpoczął ucieczkę. Tempo akcji było zawrotne, a każda czynność zabierała cenne milisekundy.
— Gdybym miał Cię zabić, już byś nie żył, głupcze! Stój! — Wypowiedział w kierunku Stoddarda, nie łudząc się, że zostanie wysłuchany. Leneghan stał przed trudną decyzją - unieruchomić krupiera strzałem w nogę, czy zdjąć uzbrojonego Irlandczyka.
Celem okazał się Diarmaid, w którego kierunku poleciał pierwszy nabój, wymierzony w głowę.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Alfred skoncentrował się w ułamku sekundy, starając się przytomnie ocenić sytuację, w której znalazł się ze swoim ghulem. Żadna z zastosowanych, wampirzych mocy nie była w stanie pokonać umysłu Irlandczyka, cechującego się niebywałą, silną wolą. Była to poniekąd ujma dla Leneghana, który wyraźnie się wkurwił. Złość nie była jednak wymierzona we wrogów, którzy go przechytrzyli. To amatorskie działanie Ogara doprowadziło ich do aktualnego położenia... Nie było czasu na wewnętrzny monolog. Alfred zawiódł, zerkając z dozą żalu, politowania w kierunku swego wiernego sługi, którego skroń tuliła się teraz do lufy. Utrata Jima Calabresi w oczach neonaty była niemal pewnym rezultatem działań, których zamierzał się dopuścić, jednak życie Włocha znajdowało się teraz na końcu kolejki jego priorytetów. Wampir prężnie się wyprostował i skonfrontował spojrzenia z zimnokrwistym Irlandczykiem.
— Miałeś swoją szansę. — Wizerunek Spokrewnionego błyskawicznie uległ namacalnym zmianom. Resztki rumieńca na skórze nieumarłego zanikły, czyniąc jego twarz trupiobladą, a rozszerzone w grymasie gniewu usta poczęły przyozdabiać długie, ostre niczym szpile kły. Tym, co najbardziej mogło urzec Irlandczyka, było niemalże paraliżujące spojrzenie, którego nie dało się przypisać ludzkiej postaci. Leneghan usiłował pobudzić wszystkie cechy jego nadnaturalnego jestestwa, także upiorną obecność, która jakby przybrała na sile, kiedy jej natura stała się bardziej klarowna dla zebranych. Sylwetka Kainity przypominać poczęła uosobienie koszmaru, w którym miał nadzieję uwięzić Diarmaida Kearneya - żyłę, która ważyła się stanąć Ventrue na drodze do sukcesu.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Absorbujące zajęcie pochłonęło uwagę mężczyzny, dbale gładzącego połyskującą powłokę rewolweru. Dźwięk tykającego zegara rozbrzmiewał się po pomieszczeniu, w akompaniamencie szurań wywołanych przez materiał spodni, wprawianych w ruch przez niecierpliwie stepującą nogę Leneghana. Momentami jego spojrzenie spotykało się z porwanym, by zachować rękę na pulsie, jednak czas mijał, a temperament Alfreda i jego wyczulenie na zewnętrzne bodźce nieco przygasły, ustępując spokojowi. Wampir odpłynął teraz pamięcią do czasów żeglugi okrętem ze swoją załogą, kiedy osiągał podobny stan wyciszenia w kapitańskiej kajucie, relaksując się w przysłowiowej ciszy przed burzą. Jednak burzy, która zaraz miała nadejść, nie mógł przewidzieć.
Kiedy drzwi się otworzyły, a Alfred ujrzał sylwetkę swojego sługi, nie wiedział jeszcze o asyście towarzyszącego mu Irlandczyka ze świtą. Instynktownie, jak gdyby jego ciało przyswoiło bodźce, których mózg jeszcze nie przetworzył, mężczyzna skierował broń w jego kierunku; wtem zdał sobie sprawę z amatorskiej wpadki, jaką popełnił tej nocy. Gdyby to było możliwe, najpewniej zrobiłby się teraz znacznie bledszy z zaskoczenia, jak łatwo dał się przechytrzyć. Mógł przesłuchać tego jegomościa na miejscu, wyciągnąć z niego wszystkie informacje w mgnieniu oka, nim jeszcze opuścili kasyno. Tradycjonalne metody tym razem go zawiodły. Spokrewniony był zaślepiony agresją, której miał dać niebawem upust. Ten, który dopiero co ustanawiał reguły tej gry, musiał podjąć decyzję w obliczu nowej, niespodziewanej sytuacji.
— W porządku. Nie ukrywam zaskoczenia Pańskim przybyciem, w istocie pokrzyżował mi Pan plany, jednak otworzył nową perspektywę do rozwiązania problemu, z którym się borykam. — Posłał w jego kierunku spojrzenie i wykorzystał moc wampirzej krwi, by zahipnotyzować rozmówcę. — Jestem skłonny do podjęcia dialogu. Sugerowałbym jednak wejść do środka i pomówić w cywilizowany sposób, nim osoby postronne zorientują się w sytuacji i ściągną tutaj batalion policji. Jestem przekonany, że nam obu nie jest ona na rękę, Panie Kearney - podobnie jak broń, którą Pan odłoży i nakaże uczynić podobnie kolegom. — Łagodnym, acz stanowczym głosem zachęcił mężczyznę, by wszedł do środka i zasiadł z nim przy stole. Teatralnym gestem przesunął krzesło, na którym wcześniej siedział ponownie do stolika i stanął tuż za nim, w dalszym ciągu trzymając w dłoni broń - prawdopodobnie jak i rozmówca. — Pracuję dla ludzi o wpływach wysokiego szczebla. Widzi Pan, poszukuję pewnego człowieka i zdaje się, że Pański przyjaciel, którego tutaj sprowadziłem, jest moim najlepszym tropem. Rozmawianie na ten temat w kasynie, w którym ściany mają uszy, byłoby nieprofesjonalne. Tak oto znaleźliśmy się w tym skromnym pomieszczeniu.
Leneghan rozłożył dłonie na boki. Jeśli jego rozmówca schował broń i nakazał uczynić podobnie swym kompanom, mniej więcej w tym samym czasie Alfred odłożył rewolwer na blat stołu. Przypuszczając, że Irlandczyk przy nim usiadł, wampir synchronicznie uczynił podobnie. Sytuacja, w której się znajdował, była podbramkowa, ale Spokrewniony miał teraz dwa priorytety - sprawić, by Jim zszedł z linii strzału, a także uniknąć obrażeń, których mógłby doznać Stoddard w wyniku strzelaniny.
Nie ruszaj się. — Spojrzał prosto w oczy Stoddarda tylko po to, by wypowiedzieć to zdanie i jeśli nagła reakcja Aarona nie przeszkodziła jego planom, zwrócił się do Kearneya. — Być może będziemy sobie w stanie nawzajem pomóc. Jeśli myśli Pan bowiem, że to ja znajduję się w potrzasku - pozory lubią mylić, Diarmaid. Macie szansę wyjść cało z opresji, w którą się wpakowaliście pod warunkiem, że otrzymam swoje informacje i wszyscy się poddacie. Inaczej Was załatwię, a jeśli któryś ucieknie - w ciągu jednej nocy zrobią to moi wpływowi przyjaciele. (Zastraszanie/Autorytet)
Bez względu na to, czy Irlandczyk oraz jego świta słuchali warunków, jakie stawiał mężczyzna - ten kontynuował swój dialog do momentu, kiedy nie zostałby nagle przerwany ich reakcją. Alfred miał również nadzieję na pojawienie się Alexandra w umówionym miejscu, w jak najbliższym czasie.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Alfred stał teraz przed starszym wampirem, zdając sobie sprawę z niewłaściwego doboru słów, który mógł wprowadzić rozmówcę w zniesmaczenie. Postanowił więc prędko wytłumaczyć Sullivanowi naturę tego dwuznacznego pytania, jednocześnie bojąc się skrycie, w jaki sposób mogłoby ono zostać odebrane. Niemniej odwaga jest definicją tego Spokrewnionego, toteż neonata nie zwlekał długo z wyjaśnieniami.
— Proszę mnie źle nie zrozumieć, śmierć Kuruka jest oczywistym faktem i zdarzyło mi się niejednokrotnie zamienić kilka słów z tym mężczyzną. To, co zachodzi mi w głowę, proszę Pana, to obecność Primogena w towarzystwie Stwórczyni Gospodarza na dzisiejszym przyjęciu, a także nietakt z jej strony. Oczywiście kryzys, jakby się wydawało, został już zażegnany i zebrani nie powinni zakrzątać sobie głowy tą sprawą, dzięki wielkiemu talentowi Panny Duclair i subtelnym działaniom pozostałych. Jeśli więc nie mogę przydać się w inny sposób, pozostaje mi cieszyć się jej występem, gościną i czekać na rozwój wydarzeń. — Spokrewniony spróbował zakończyć wrażliwy temat, mając nadzieje, jakoby nie zostanie źle osądzony przez podważenie działań Feng Longa. Powiązany z tym zajściem element dialogu nacechowany był tonacją sugerującą raczej ciekawość, niżeli insynuację. Za chwilę na jego twarzy pojawił się podobny wyraz uśmiechu, który rozpromieniał się u Zacharego. — Jak zatem bawi się Pan na przyjęciu, udało się Panu nawiązać ciekawe znajomości? Również rozglądam się za kontaktem biznesowym, planuję wkroczyć w przemysł zbrojeniowy i jestem dobrej myśli, że takowy uda mi się zawiązać jeszcze tego wieczoru.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Alfred przywitał się ze swoim człowiekiem jedynie skinieniem głowy, kiedy dojechał na miejsce. Zdaje się, że mężczyźni rozumieli się bez słów, zawdzięczając to latom praktyki i komunikacji niewerbalnej. Każda wymiana porozumiewawczych spojrzeń, każda czynność owocowały zrozumieniem intencji tego drugiego, spotykając się z oczekiwaną reakcją. Kiedy mężczyźni wnieśli krupiera do biurowca i przekroczyli próg wynajętego pomieszczenia, Stoddard został ułożony w kącie na ziemi. Leneghan przysłowiowo pluł sobie teraz w brodę, że zapomniał poinformować swego sługę o przedmiotach, które należało przygotować przed przyjazdem, choć w jego przekonaniu zdobycie ich nie powinno stanowić żadnego problemu.
— Rozejrzyj się za składzikiem, magazynem, pokojem dozorcy. Będziemy potrzebować kilku wiader napełnionych wodą po brzegi, szmaty, długiego i wytrzymałego sznura, i kawałka cieńszego do przymocowania tego materiału. Jeśli znajdziesz szeroką ławkę, przytargaj ją tutaj, ale nie rób sobie kłopotu, szukając jej po całym budynku. Skorzystamy wówczas ze stołu, który się tutaj znajduje. A, Jeszcze jedno - mebel musi być pochylony o około dziesięć do dwudziestu stopni, więc ustabilizuj go w taki sposób. Zostanę z naszym gościem na wypadek, gdyby miał się przebudzić przedwcześnie. Gdyby składzik był zamknięty, na pewno przekonasz portiera, aby udostępnił Ci te materiały lub znajdziesz mniej konwencjonalny sposób. Dzisiejsza noc zapowiada się na długą, mogę na Ciebie liczyć?
Leneghan łagodnie, acz stanowczo zwrócił się do ghula, dając mu do zrozumienia, że jego obecność przynajmniej w najbliższym czasie będzie niezbędna do uporania się z palącą sytuacją. Kiedy mężczyzna zniknął za drzwiami, aby wykonać jego polecenie, Alfred przeniósł krzesło znajdujące się przy stole i zajął na nim miejsce, polerując swój zabytkowy rewolwer w oczekiwaniu na jego powrót.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Spokrewniony ruszył pośpiesznie ze swym towarzyszem i bydlęciem do wyjścia. Po drodze omiótł wzrokiem twarze hazardzistów i miejscowy barek. Najpewniej wśród tych wszystkich twarzy poszukiwał młodej damy, która kilka minut temu flirciarsko go oczarowała. Niestety Leneghan zdał sobie sprawę, że atrakcyjna sikoreczka najpewniej nie będzie dysponować vitae odpowiadającym jego wysublimowanym gustom. Nie tracił zbyt wiele czasu i kiedy pojawiła się sposobność, kiwnął pożegnalnie w kierunku portiera i opuścił kasyno.
Limuzyna stała zaparkowana naprzeciwko lokalu. Alfred zachęcił, tudzież zmusił zastraszonego mężczyznę do zajęcia przedniego miejsca pasażera. Kiedy dwaj Kainici i Aaron Stoddard finalnie znaleźli się w pojeździe, kierowca włączył silnik i oddalił się od kasyna w stronę parku, w którym jakiś czas temu spotkali się z Calabresi.
— Panie Stoddard, nie byłem z Panem do końca szczery w kasynie. Oczywiście, ma Pan powody do strachu, ale kariera powinna być ostatnią rzeczą, o jakiej powinien Pan teraz myśleć. Proszę siedzieć nieruchomo, przed dojazdem do miejsca docelowego zrobimy przystanek.
Prowadząc pojazd w koncentracji, zerknął parę razy na mężczyznę. Wspomnianym przystankiem była najbliższa budka telefoniczna, nieopodal której zaparkował, jeśli obyło się bez incydentów i poprosił Alexandra o panowanie nad sytuacją. Przekroczył próg pustej budki i wykonał połączenie pod numer Jima Calabresi.
— Jim. Kiedy ostatnim razem się spotkaliśmy, nie potrafiłeś udzielić mi wielu rzeczowych informacji. Mam nadzieję, że tym razem mnie nie rozczarujesz i zająłeś się już wynajmem lokalu, o którym mówiłem. Jest ze mną pewien jegomość, który nie zdaje sobie jeszcze sprawy, w jakim położeniu się znalazł i co z nim zrobię, kiedy dotrę na miejsce. Preferuję dyskrecję, będziemy mieli dodatkowych gości, więc mam nadzieję, że dopiąłeś sprawę. W innym wypadku przyjadę do restauracji i lepiej, żebyś tam był, zanim ja się tam zjawię. Przygotuj kryjówkę na przybycie nowego gościa, pomożesz mi go subtelnie wprowadzić do środka, z daleka od wścibskich oczu i uszu. Wypatruj mojego Pierce Arrowa pod budynkiem i podejdź, kiedy tylko się zjawię.
Kiedy wysłuchał, co mężczyzna miał do powiedzenia, adekwatnie zareagował i dokończył konwersację, czego następstwem było odłożenie słuchawki. Powrócił do pojazdu i zwrócił się teraz do Alexandra.
— Twoje dziewczę i jej towarzyszka mogą okazać się pomocne, zdobędą przy okazji trochę doświadczenia. Poinformuj je, proszę, o miejscu spotkania i przybądź tak prędko, jak to możliwe. — Wampir przekazał temu drugiemu adres, pod który się udaje. — Pan Stoddard, jak mniemam, nie ma nic przeciwko i znajdzie dla mnie trochę więcej czasu, prawda? Nie, żeby miał większy wybór, wszak żarty się skończyły. Proszę jednak wybaczyć, że gram w otwarte karty dla siebie, niebawem wyłożę je na stół i wszystko się wyjaśni. — Pozostałą część zdania kierował oczywiście do uprowadzonego, który mógł zacząć sobie zdawać sprawę z wagi kłopotów. — Na pogrywanie sobie ze mną w gierki czas minął.
Mężczyzna niechętnie wysłuchiwałby lamentu krupiera, a ryzyko doprowadzenia porwanego desperata w stanie przytomności było zbyt wielkie. Jeśli Alfred nie miał pod ręką żadnych narzędzi, którymi mógłby zakneblować i związać Stoddarda, przysłowiowo pozbawił go prądu i ułożył na tylnej kanapie, oszczędzając sobie ponownej próby dominowania faceta. Po pożegnaniu się z Alexandrem momentalnie odpalił silnik i skierował się na miejsce przez Calabresiego wyznaczone.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Alfredowi wyraźnie zaczynało brakować cierpliwości. Zainteresowanie eleganckiego inteligenta sprawą nie było mu kompletnie na rękę. Leneghan w dalszym ciągu wewnętrznie przeżywał tragedie przeszłości, które uczyniły go nieludzką bestią jeszcze za życia. To nie jest dobra noc, pomyślał, najbardziej w świecie pragnąc już jedynie opuszczenia tego miejsca. Wewnętrzna irytacja przybierała na sile, a teraz dostrzegalna była nawet w zachowaniu Ventrue. Wampira pocieszała jedynie nadzieja, że w ciągu kilku godzin przemocą zrekompensuje sobie trudy, jakich się podjął, by znaleźć się w tym miejscu. Choć dialog trwał ledwie kilka minut, komandor uważał, że spędzili tutaj zbyt wiele czasu, a wszechobecny temat hazardu stawał się dla niego coraz bardziej przytłaczający. Alfred postanowił zakończyć przedstawienie i zmusić Stoddarda siłą woli, by za nim podążał.
— Drugiego dna swej oferty nie będę zdradzać przy osobach z interesem niepowiązanych, o czym na początku rozmowy wspomniał mój przyjaciel. Chyba nie jest Pan świadom sytuacji, Panie Stoddard. Jestem człowiekiem wielkich wpływów i zasobów, które pozwalają mi na swobodne przebieranie w ofertach kandydatów do współpracy. Skoro więc przychodzę do Pana z propozycją i słyszę odmowę, czuję konsternację i zniesmaczenie. Zaczynam się wówczas zastanawiać, czy podjęta decyzja była słuszna, czy stoję przed niewartym uwagi głupcem. W obu przypadkach poświęciłem swój czas i zamierzam zrealizować plany. Jeśli bliżej Panu do tego drugiego, to proszę mi wierzyć, w biznesie nie ma sentymentów i może Pan zacząć szykować marmurowy nagrobek z epitafium “kariera”.. (Zastraszanie)
Drugi Spokrewniony w pomieszczeniu mógł zauważyć ewidentną frustrację Alfreda, która pojawiła się znikąd, ale czy na pewno? Leneghan zrównał się twarzą w twarz z Aaronem Stoddard i świdrującym spojrzeniem przeszył jego oczy, by ujrzeć duszę śmiertelnika.
Pójdzie Pan ze mną bez gadania i załatwimy sprawę na moich warunkach. Nie akceptuję sprzeciwu. (Rozkaz) Alfred przestał zgrywać przyjemniaczka, a jego mina przybrała tęgi wyraz. W intencji wyrażenie “bez gadania” miało dosłowny charakter, Kainita nie chciał już więcej słuchać głosu tej żyły. — Z panem skontaktuje się mój wspólnik. — Rzekł krótko i oschle w kierunku drugiego rozmówcy. Jeśli wampirza dyscyplina zadziałała, mężczyzna w zawrotnym tempie pomaszerował żołnierskim krokiem w kierunku wyjścia z kasyna.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Wpływ sztuczek i wrodzonej charyzmy, które zastosował Leneghan w zdawałoby się, karkołomnych próbach perswazji, przyniósł nieoczekiwanie pozytywne skutki. Gdyby mógł, w tym momencie najpewniej odetchnąłby z ulgą. Odejście hazardzistów, na których moc wampirzej krwi nie zadziałała, było Spokrewnionym na rękę. Alfred spokojnie obserwował podburzonych graczy, gdy jego atencję skradła młoda sikoreczka, dotychczas przyglądająca się zajściu bez inicjatywy. Wampir zgrabnie chwycił dłoń kobiety i zbliżył do niej usta, by szarmancko ucałować jej rękę. Kiedy tylko dotknął jej dłoni, mogła poczuć nienaturalne zimno, które przedostawało się przez materiał skórzanych rękawiczek, a sam pocałunek w dłoń mógł wręcz wywołać u niej dreszcze. Istnieje prawdopodobieństwo, że gest wzbudził u dziewczęcia dozę niepokoju, który w połączeniu z zachwytem mógł dawać interesujące efekty...
— To zaiste piękne imię, Mary. — Przyznał całkiem szczerze, zgodnie z osobistymi preferencjami. — Zaprzyjaźniony barman opracował recepturę na ekskluzywny trunek, nazwał go Krwawą Mary. I ochoczo przyznam, że to jeden z najlepszych drinków, jakich miałem ostatnimi czasy okazję skosztować. — Anegdotka była rzecz jasna zmyśloną historyjką, albowiem o takim drinku świat jeszcze nie słyszał. Niemniej mężczyzna miał wyraźnie rozbawiony głos, a czarny humor skierowany był intencjonalnie do Alexandra, na którego skierował przelotnie spojrzenie po wypowiedzeniu tych słów. — Jestem Steven, a dla przyjaciół i pięknych kobiet Steve. Teraz wybacz, Mary, jednak przyszedłem tutaj w interesach do Pana Stoddarda. — Uśmiechnął się i ostentacyjnie nachylił nad uchem kobiety. — Kiedy skończę biznes, chętnie przedstawię Cię temu barmanowi, a staniesz się jedną z pierwszych osób, które skosztują tego nieziemskiego trunku w dobrym towarzystwie. — Puścił jej oczko, pustymi słowami kończąc flirt i zarazem przedstawienie, które rozegrało się w końcu na oczach wszystkich zebranych. To najpewniej podburzyło atmosferę i mogło być jednym z dodatkowych powodów, dla których gracze zdecydowali się opuścić rozgrywkę.
Ta bardzo niezręczna, jak można spekulować sytuacja była elementem planu. Tym zabawniej musiało to wyglądać w oczach obserwatorów, gdyż Alfred talentów flirciarskich nigdy nie okazywał. Nic więc tak nie uradowało go w duchu, jak chamskie uderzenie w bark przez wkurwionego Europejczyka zwiastujące jeden kłopot mniej. Kiedy żołnierz zmierzał powoli ku wyjściu, mężczyzna zaczepił go jeszcze słowami.
— Sierżancie Haynes, proszę zaczekać. Zdaję sobie sprawę, że znajduje się Pan najpewniej na zasłużonej emeryturze i wielkim honorem jest dla mnie spotkanie weterana armii. Proszę jednak rozważyć moją propozycję: planuję niebawem wkroczyć ze swoimi inwestycjami w branżę przemysłu zbrojeniowego. Jeśli ma Pan żyłkę do interesów, to można na tym sporo zarobić, Sierżancie. A nawet jeśli nie, jestem przekonany, że posiada Pan inne talenty. Wobec tego zostawię Panu numer do mojego asystenta, gdyby zechciał Pan umówić się na spotkanie i wysłuchać mojej oferty. — Wyciągnął z kieszeni notes i żwawo nabazgrał numer, jaki należy wybić na tarczy telefonu stacjonarnego, wyrwał kartkę i wręczył mężczyźnie. — Nie będę Panu zabierał więcej czasu, udanego wieczoru i przepraszam za pokrzyżowanie planów.
W istocie Alfred upatrywał w Haynesie sojusznika, choć nie miał jeszcze względem niego ułożonego planu działania. Teraz kiedy na sali pozostały ledwie dwie osoby niepowiązane ze sprawą, do tego wpatrzone w Alfreda jak w obrazek, pole manewru w negocjacjach stało się zdecydowanie bezpieczniejsze. Ogar miał już podjąć kolejny krok, lecz Alexander go uprzedził, rozpoczynając swoje przemówienie. Oczywiście im więcej Malkavianin rozpowiadał na miejscu, tym łatwiej o dziurę czyniącą historię niespójną, co nie spodobało się neonacie, ale ostatecznie postanowił się nie wtrącać... do pewnego momentu. Kiedy Świr zdał sobie sprawę z dezaprobaty Leneghana, ten natychmiast przejął pałeczkę.
— Najmocniej przepraszam, drodzy Państwo — Skierował wzrok na Mary i elegancika. — W biznesie kieruję się dyskrecją, dlatego chciałbym przysłowiowo porwać Pana Stoddarda i przekazać mu dokumenty, w których zawarte są wszelkie informacje na temat projektu badawczego i potencjalnych zarobków, na osobności. Wobec tego, skoro większość graczy i tak zrezygnowała z udziału w dzisiejszym wieczorku, byliby Państwo tak uprzejmi i cierpliwie zaczekali kilka minut? — W całej tej wypowiedzi już nawet nie pytał Aarona o zdanie. Wierzył, że osoby zachwycone jego personą poprą wampira, ułatwiając zadanie wyprowadzenia go z budynku. — Panie Aaronie, limuzyna czeka przed wejściem, a my straciliśmy już wystarczająco wiele czasu. Pan natomiast stracił kilku dochodowych graczy, lecz proszę mi wierzyć, że zarobi Pan znacznie więcej na udziale w naszym projekcie. Jeśli nie, udamy się do kogoś innego, ale czy się to Panu teraz opłaci? Zapraszam za mną, do wyjścia. — Zakończył tonem nieznającym sprzeciwu.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Alfred mimo niebywałej charyzmy nie był najlepszą osobą w roli konferansjera pośród zebranych. Występy publiczne, w których musiał kupić serce i atencję publiczności, nie były jego mocną stroną. Inicjatywa jednak została już podjęta, a mężczyzna oczekiwał na wokalistkę, która entuzjastycznie zapaliła się na propozycję rozegrania muzycznego spektaklu. Choć jego przemówienie miało iście symboliczny charakter, bowiem Louvenia samodzielnie zyskałaby uwagę wszystkich zebranych, kiedy tylko w sali rozbrzmiałby jej wokal, Alfie odczuwał dozę niespotykanego u niego na codzień uczucia niepewności, lęku - tremy. Pewność siebie i kosmiczne ego młodego Ventrue nie zdały się na nic, kiedy wszystkie oczy - zarówno bydła, jak i Spokrewnionych, przez te kilka sekund miały być skierowane na niego. Musiał dobrze wypaść, nie było innej opcji.
Louvenia powróciła do sali, w pełnej gotowości, by zachwycić wszystkich salonowców.
— Jak mniemam, jest Pani już gotowa do występu. Jestem rad, że tak ochoczo zgodziła się Pani na to przedstawienie. Mam pewność, że po Pani występie niepożądani zapomną o kiepskim występie teatralnym, a to właśnie Pani znajdzie się na językach wszystkich tu zebranych. — Rozejrzał się i wybrał dogodny punkt w sali balowej, poprosił gestem dłoni, by kobieta zaczekała na uboczu i odchrząknął głośno, by zebrać na sobie spojrzenia ludzi się tu znajdujących.
— Proszę o uwagę. — Powiedział głośno i wyraźnie oczekując, aż wszelkie głosy ucichną. — Na wstępie jeszcze raz chciałbym złożyć najszczersze życzenia Panu Franciscowi Belmonte, gospodarzowi tego fenomenalnego balu. Uczestniczenie w tym wydarzeniu jest dla mnie wielkim honorem, życzę wielu sukcesów i dobrej passy w biznesie. — Zwracając się do mężczyzny, wyraźnie kierował na niego wzrok, następnie zaczął klaskać w dłonie, starając się wywołać aplauz dla solenizanta. — Wystąpienie teatralne, jakie mieliśmy okazję przed chwilą obserwować, było iście fantazyjne i rozumiem Państwa konsternację, nowoczesna sztuka również jest dla mnie zagadką. Niemniej to nie jedyna atrakcja dzisiejszego wieczoru. Na sali znajduje się moja serdeczna przyjaciółka, która przygotowała dla Państwa coś specjalnego. — Posłał w kierunku Louvenii porozumiewawcze spojrzenie, zapraszając ją gestem na scenę. Aby wzmocnić wrażenie u publiki, przyjacielsko i powitalnie objął kobietę, która samym swoim wejściem musiała przyciągnąć ogromną uwagę. — Louvenia Duclair, utalentowana artystka, ciesząca się wielkim uznaniem w muzycznym światku i jej nieziemski spektakl będą Państwu umilać dzisiejszy wieczór. Proszę o gromkie, pokrzepiające brawa dla tej damy, bo gwarantuję, że skradnie Państwa serca. — Wyraźnie i o dziwo szczerze się uśmiechnął, rozpoczynając głośny oklask dla wokalistki; zaraz to usunął się w cień, ustępując jej miejsca na scenie.
Alfred sprawnie przemieszczał się pośród istot zgromadzonych na przyjęciu. Podczas życzliwych pogaduszek podsycał zainteresowanie Panną Duclair. Przedzierając się przez tłumnie balujących gości poszukiwał wzrokiem Zacharego Sullivan, jedynego przedstawiciela Zarządu klanu, którego choćby szczątkowe zainteresowanie osobą Alfreda zostało przez niego odnotowane. Ważył się mu przeszkodzić jedynie, kiedy dostrzegł aprobatę w ponownym spojrzeniu. Wówczas skrócił dystans do celu i powitał go skromnie, wyciągając doń dłoń, nawiązał również kontakt wzrokowy ze starszym Ventrue. Odezwał się dopiero za pozwoleniem.
— Dobry wieczór, Panie Sullivan. — Celowo zwrócił się do niego z nazwiska, nie zaś z tytułu, biorąc pod uwagę obecność bydła. Mężczyzna mógł zrozumieć jego intencję, albowiem Alfred dotychczas stosował się do klanowej etykiety. Alfred ściszył ton. — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, jednak jestem skonsternowany całym tym zajściem i próbuję dociec, co właściwie się wydarzyło. Ufam, że jest Pan osobą lepiej poinformowaną i mógłby mi udzielić jakichś wskazówek, co czynić, by zapobiec negatywnym skutkom tej nieoczekiwanej wizyty.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Kiedy tylko Skadi opuściła budynek, Leneghan stracił zainteresowanie centrum akcji. Kontrola tłumu zdawała się mieć teraz priorytetowe znaczenie. Najlepszym sposobem, by odwieść śmiertelnych od drążenia tematu było odwrócenie ich uwagi. Alfred wertował wzrokiem twarze zebrane po sali, kiedy w oddali dostrzegł sylwetkę Louveni Duclair, niezwykle utalentowanej Spokrewnionej, znanej ze swych absorbujących, porywających występów.
— Dobry wieczór, Panno Duclair. — Rzekł, kiedy skrócił do niej dystans, później ściszył nieco głos. — Bardzo mi przykro z powodu tego, co zaszło. Zdaje się, że znała Pani Kuruka lepiej niż ja. Wydarzenia sprzed chwili przyciągnęły niepożądaną uwagę wielu osób i najlepszym rozwiązaniem, by naprawić szkody, jest podsunięcie im zastępczego tematu. A kiedy mowa o magnetycznym obiekcie zainteresowań i westchnień, do głowy przychodzi mi tylko Pani, ze swoimi czarującymi występami. Sugerowałbym zebrać atencję audytorium czym prędzej. Jeśli czuje się Pani gotowa, zapowiem występ.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Nieoczekiwany pokaz Malkaviana nieco zbił z tropu młodego Ventrue. Alfred nie upatrywał w Stoddardzie wielkich szans na perswazję bez wspomagania się wampirzymi zdolnościami. Spokrewniony z początku gotów był już dobywać swej broni, świadom konsekwencji ekscentrycznego występu, ale zaskakująca reakcja zebranych odwiodła go od tego pomysłu. Leneghan był pod ogromnym wrażeniem umiejętności aktorskich swego kompana (choć zaczynał wierzyć, że to wcale nie gra aktorska) i przyznał przed samym sobą, że nie docenił tego Świra. Kiedy towarzystwo wzburzyło się, nadeszła kolej Ventrue na odegranie roli w tym przedstawieniu. W pomieszczeniu rozbrzmiał się charyzmatyczny głos Alfreda wspomagany mocą jego krwi (Prezencja - Zachwyt). Najpierw zwrócił się do persony, której serce emerytowanemu oficerowi skraść byłoby, zdaje się, najłatwiej - do żołnierza. Kiedy jeszcze wszystkie oczy skierowane były na Alexandra, wyeksponował swoje nieśmiertelniki.
— Zgaduję, że służył Pan w armii. Poznaję po Pańskim obuwiu, także takie odziewałem. — Uraczył mężczyznę uśmiechem i dumnie zasalutował. — Komandor Milligan, oficer marynarki. (Autorytet) Mężczyzna trzymał dystans do żołnierza, aby przypadkiem nie dostrzegł inicjałów prezentujących się na nieśmiertelnikach.
— Rad jestem widzieć tutaj tak zacną personę, w innych okolicznościach być może wymienilibyśmy się opowieściami z frontu. Niestety, przybywamy tutaj w interesach, a nasz czas nagli. Mój przyjaciel z pewnością wywołał na wszystkich ogromne wrażenie, nic dziwnego - pasjonaci mają w sobie magnetyzującą charyzmę. Mam szczęście z nim współpracować i finansować jego projekt. — Skierował wzrok na Kainitę i klasnął w dłonie kilka razy, jak gdyby chciał przekazać, że występ Alexandra całkowicie go kupił. — Widzicie Państwo, jest mi niezmiernie przykro, że przeszkodziliśmy Wam w rozegraniu tej partii w terminie. Jednak im więcej czasu poświęcamy na te zbędne sprzeczki, tym dłużej odwlekać się będzie start rozgrywki, bo zakładam, że Pan Aaron już podjął decyzję. A pieniądze nie są małe... — Poprawił teatralnie swój nietani płaszcz. — Nasza limuzyna znajduje się przed lokalem, w środku będziemy mogli bezpiecznie omówić interes. Przekażemy Panu stosowne dokumenty i kontakt, co zaoszczędzi cenny czas i w rezultacie potrwa nie więcej, niż kilka minut. Później będziecie mogli cieszyć się wieczorkiem hazardowym. A Pan, Panie Stoddard... — Spojrzał mu teraz głęboko w oczy. — Pan w niedalekiej przyszłości za uczestnictwo w projekcie może zbić niemałą fortunę.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

Alfred przemieszczał się swobodnie pośród salonowców, świadom obserwacji jego poczynań przez reprezentanta zarządu jego klanu. Choć pierwotnie przybył tu w innych celach, żadnego z nich nie udało się zrealizować, wobec czego mężczyzna postanowił wykorzystać uroczystość na zasięgnięcie kontaktów przydatnych w realizacji projektu, którego założeniem było poszerzenie źródeł dochodu Spokrewnionego. Wśród gości rozeszły się więc pogłoski o poszukiwaniu inwestorów do przyszłościowego projektu fabryki pomniejszych komponentów wykorzystywanych w morskim przemyśle zbrojeniowym.
Kolejny plan mężczyzny legł w gruzach, kiedy na przyjęciu pojawiła się sylwetka jednego z najbardziej wpływowych wampirów w mieście i Skadi, z którą młody Ventrue nie miał okazji widzieć się więcej niż kilka razy w (nie)życiu. Napięcie sięgało zenitu, kiedy do akcji wkroczył Kimbolton - de facto zwierzchnik Ogara, ochoczo gotując się do potyczki z przyboczną głowy klanu Ventrue. Leneghan nie mógł być w tym wypadku lojalny wobec obu stron konfliktu.
Skrócił dystans do nowoprzybyłych, utrzymując swą gotowość do interwencji na uboczu. Błądził wzrokiem po twarzach wszystkich współklanowiczów, szukając kontaktu wzrokowego wyraźnie skonsternowanym spojrzeniem, które domagało się wyjaśnień, sugestii. Najwięcej jego uwagi absorbowało jednak centrum wydarzeń dzisiejszego wieczoru. Miał nadzieję, że sytuacja nie zmusi go, by wyjść przed szereg i dokonać wyboru w patowej sytuacji.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Przyglądanie się Stoddardowi i otoczeniu z tej pozycji byłoby nietaktowne, toteż tuż po wprowadzeniu do pomieszczenia Spokrewnieni musieli podjąć interakcję z obiektem zainteresowania. Alfred, prawdę mówiąc, liczył, że ochroniarz przedstawi ich przed krupierem, demonstrując podziw względem wpływowych gości pod wpływem hipnozy, aby już na wstępie zyskać przychylne spojrzenie rozmówcy. Musiał się jednak dynamicznie dostosować do sytuacji i zdaje się, że przyszło mu to bez trudu. Leneghan chciał wywabić swój obiekt zainteresowania z budynku, aby zyskać szersze pole do popisu z daleka od wścibskich oczu i irlandzkiej mafii. Nie miał większego planu, poddał się więc improwizacji.
— Dobry wieczór Państwu, przepraszam za wtargnięcie. — Przywitał się skinieniem głowy z zebranymi, wyraźnie jednak skierował zainteresowanie na Stoddarda, który mógł zauważyć wcześniej, że Spokrewnieni zostali wprowadzeni przez ochronę. — Według tego przemiłego jegomościa, który przyprowadził nas do Pańskiego pokoju, rozgrywka jeszcze się nie rozpoczęła. Moglibyśmy więc zabrać Panu pięć minut cennego czasu, Panie Stoddard? — W jego ogólnej prezencji mimo surowej i nieprzyjemnej aparycji dało się odczuć przyciągającą charyzmę łączoną z elokwencją, Alfred intencjonalnie chciał wywołać wrażenie godnego zaufania. — Steven Milligan, inwestor projektu badawczego prowadzonego przez mojego towarzysza, doktora Franklina Donalda Diamond. Proszę jedynie o chwilę rozmowy na osobności. Jestem przekonany, że zmieścimy się w ramach czasowych przed rozpoczęciem partii.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Pod powłoką tęgiej miny charakterystycznej dla Alfreda, pojawiło się delikatne zmieszanie. Był niemal przekonany, że Stoddard jest właścicielem tego miejsca. W ułamku sekundy Leneghan zaczął ważyć różne scenariusze, by dobrać stosowną taktykę działania podczas rozmowy z krupierem. Nawiązanie interesów z Aaronem mogło przykuć zainteresowanie irlandzkich gangsterów, do których zresztą Stoddard mógł należeć. Wobec tego śledczy musieli przygotować odpowiedni blef, a w głowie Ogara zrodził się plan na jego realizację.
— Najmocniej przepraszam za niedopatrzenie. Jaka jest zatem godność właściciela? — Spytał czysto informacyjnie, bo miał wrażenie, że jeszcze będzie musiał do niego wrócić. Jeśli w kasynie znajdowały się obrazy lub fotografie z sylwetkami osobistości, które dostrzegł w pobliżu, Alfred dopytał również czy to właśnie persona właściciela ukazuje się na którymś z nich. — Proszę go nie kłopotać, przybywam do Pana Stoddarda z polecenia wspólnego znajomego. Proszę zaczekać, przyprowadzę swego współpracownika i zaprowadzi nas Pan do Pana Aarona.
W tym momencie odszedł od ochroniarza i skierował się prosto do stolika, przy którym rozgrywała się partia Alexandra. Nim jednak dotarł na miejsce, wyraźnie lustrował twarze zebranych - zarówno gości, jak i pracowników - próbując wśród nich wytypować osoby wyraźnie naznaczone przestępczą działalnością o irlandzkich rysach. Jeśli udało mu się ich odkryć, zapamiętał ich ilość i twarze. (Znajomość Półświatka, Percepcja)
Obserwował rozgrywkę towarzysza z odległości, aby nie wybijać go z dynamiki pokerowej akcji i powodować dekoncentracji. Był ciekaw jej przebiegu i bacząc na zachowanie hazardzistów oraz krupiera spróbował ocenić, czy celem wzajemnego prezentowania kart przez współgraczy Morriego było oddanie rundy żółtodziobowi, czy wręcz przeciwnie - próba właściwego oszustwa, której zdolności matematyczne faceta stawiły opór, udowadniając racji jego tezie. Kiedy rozgrywka się zakończyła, a Morri wstał od stolika, Alfred złapał go w połowie drogi do kantoru.
— Szczęście nowicjusza, dobrze powiedziane. — Przywołał na głos stwierdzenie narwanego hazardzisty. Jeśli wcześniej stwierdził oddanie zwycięstwa Alexandrowi, dodał teraz. — Widziałem Twoje skupienie, w podrzędnym kasynie być może ugrałbyś małą fortunę. Jeśli jednak uważnie przyjrzałeś się zachowaniu pozostałych graczy, powinieneś wiedzieć, że oddali Ci tę partię, by zachęcić Cię do dalszej gry. W ten sposób wzbudza się w nowym graczu pewność siebie, poczucie przysłowiowej dobrej passy. To psychologiczne zagranie, abyś wrócił tutaj pomnożyć wygrany majątek - w końcu raz się udało, dlaczego nie spróbować drugi? — Spojrzał w oczy Spokrewnionego dla podkreślenia swojego stanowiska. — Jeśli w tym miejscu ktokolwiek ma szczęście, to jest ono podyktowane wolą krupierów, a jego definicja zawiera się w słowach oszustwo i matematyka.
Skończył przedstawianie swych racji, kiedy dotarli do kantorka. Mężczyzna nie rzucił nawet spojrzenia na sumę, którą zwyciężył starszy wampir. Kiedy wymiana żetonów została zakończona, Alfred zachęcił Kainitę do rozmowy na uboczu i dyskretnie przekazał mu informacje, które pozyskał.
— Tak więc Stoddard jest tutaj tylko krupierem, ale w dalszym ciągu nie możemy wykluczyć przynależności do irlandzkiej mobsterki. Rozglądałem się za ewentualnymi kłopotami. — W tym miejscu przekazał zgodnie z prawdą informacje, jakie posiadł podczas drogi, jaką przebył od ochroniarza. — Nie powinniśmy rozmawiać z nim tutaj, wobec czego zachęcimy go - a jeśli będzie trzeba, sugestywnie zmusimy - do opuszczenia lokalu i przesłuchamy go w samochodzie. Przygotowałem nam małe tło, które powinno uratować nam tyłek, jeśli pewni obrońcy interesów kasyna będą na nas czyhać. — Mężczyzna spróbował sobie przypomnieć nazwisko, jakie przedstawił mu partner przy wejściu do lokalu. — Doktorze Franklinie Donaldzie Diamond z Nowego Yorku, Steven Milligan - inwestor projektu naukowo-badawczego służącego pogłębieniu wiedzy w zakresie uzależnień behawioralnych, którym z dumą kierujesz w imieniu... wymyśl czyim. Zostaliśmy przysłani przez wspólnego znajomego, który rekomendował Stoddarda do udziału w projekcie. Oczywiście nie będziemy zdradzać, kto nas przysłał, a słowotok dla wiarygodności byłby tutaj wskazany... Dla Aarona Stoddarda jest to okazja do zarobku, wszak jego wkład w badania zostanie doceniony... W każdym razie tak ma myśleć, bo kiedy znajdziemy się w samochodzie, zmienimy zasady gry i przesłuchamy go tradycyjnymi metodami.
Po zaprezentowaniu planu, jaki opracował mężczyzna i nałożeniu na niego poprawek wskazanych przez Alexandra udali się ponownie do ochroniarza, gdzie Morri został przedstawiony pod wskazaną wcześniej tożsamością przez Alfreda, pomijając szczegóły o celu wizyty. Zaprowadzeni do Stoddarda oczekiwali reakcji ochroniarza, którego zgodnie z życzeniem Alfreda było zaprezentowanie wpływowych gości.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Alfred porozumiewawczo skinął w kierunku swego towarzysza, a kiedy doszło między nimi do kontaktu wzrokowego, sugestywnie skierował spojrzenie na sylwetkę goryla widniejącego na jednym z kluczowych stanowisk obserwacyjnych ochrony kasyna. Dostojnym krokiem przemieszczał się po parkiecie, mijając hazardzistów topiących swoje oszczędności w szponach chciwej obsługi. Spacer okrężną trasą i skupienie pozwoliły mu na chwilę wyciszyć dźwięki hałaśliwego tłumu i rozbrzmiewającej w sali muzyki. Dla Alfreda czas jakby spowolnił, to chwila na refleksje. Przez głowę przemknęła mu myśl nad inicjatywą partnera. W ramach rozrywki postanowił oszacować prawdopodobieństwo jego wygranej. Wbrew pozorom nie były to tylko matematyczne wyliczenia i układy równań, które pewnie wypełniały umysł Malkaviana. Zdawać by się mogło, że szczęście nowicjusza sprzyjało Alexandrowi i pierwsze rozegrane partie powinny zakończyć się sukcesem. Ale czy na pewno? Trudno nie było oprzeć się stwierdzeniu, jakoby brytyjski uczony pod przykrywką sprawiał tu wrażenie odszczepieńca. Wygrane to inwestycje, a Morri był zbyt inteligentny, zbyt inny, by okazać się dobrą inwestycją. To właśnie te cechy sprawiły, że niezależnie od przebiegu partii Alfred dawał mu duże rokowania na zgarnięcie symbolicznej - w przypadku ich statusu materialnego - kwoty.
Ogar wyrwał się z zadumy, kiedy dotarł przed oblicze karka sondującego wzrokiem otoczenie. Kasyno w dalszym ciągu było dla niego miejscem przytłaczającym i rodzącym wspomnienia z najgorszych okresów jego życia. W jego planach nie było miejsca na bierność, koncentracja na zadaniu pozwalała mu tłumić negatywne myśli. Zmierzył wzrokiem sylwetkę rozmówcy, a kiedy skończył dyskretne lustrowanie ochroniarza, zawiesił wzrok na jego oczach.
— Nie zajmę Panu wiele czasu, wszakże nie jest Pan tutaj od zabawiania klienteli. — Przyznał już na wstępie, jeszcze zanim się przywitał, a następnie wyciągnął dłoń. — Nazywam się Steve Milligan i przybywam ze swoim kompanem w interesach. — Alfred nie oczekiwał, że ochroniarz ściśnie jego dłoń, to było do przewidzenia. — Chcę dobić targu z właścicielem tego przybytku, Panem Aaronem Stoddardem. Wierzę, że kiedy pozna moją ofertę osobiście, będzie skłonny negocjować warunki. — Uraczył goryla przenikliwym spojrzeniem, które przez oczy przedarłoby się nawet do samej duszy. Przyprowadzę zatem swojego przyjaciela, który tu ze mną przybył, zaprezentuje nas Pan przed Stoddardem i wyjaśni, że niezwykle wpływowi goście chcieliby przedstawić mu ofertę na osobności - za zamkniętymi drzwiami. Mogę liczyć na Pańską pomoc? (Hipnoza)

Re: *Zaginiony Ghul (II)

Lokacja, do której przybyli już na wstępie szczyciła się przepychem. Pozornie próżno było tutaj szukać osób bez grosza przy duszy, a każdy gość wkraczający do kasyna poszczycić się mógł niemałym statusem materialnym. Ci, którzy zabawili tu pierwszy raz najpewniej mieli ogromnego farta - tak przynajmniej wydawać się mogło szczęśliwcom, którzy opuszczali to miejsce z uśmiechami na twarzy. Wielu z nich najpewniej tu wróci, by spróbować swego szczęścia kolejny raz. Przecież jeśli udało się za pierwszym, to uda się za drugim, prawda?
Nie, za drugim nigdy się nie udaje. Alfred zdawał sobie sprawę z praw, jakimi rządzą się takie miejsca. Mechanizmy zaimplementowane przez obsługę to nieustanna karuzela drobnych zwycięstw i ogromnych porażek, żerujących na nieszczęśliwcach o relatywnie słabej, silnej woli, dla których każdy wygrany dolar wiąże się z pogłębieniem uzależnienia. Koleś, który właśnie zbija wielką fortunę to najpewniej podstawiony gracz. Sztuczny tłum, który podjudza pozostałych do udziału w rozgrywkach to kolejny element strategii biznesowej kasyn. Nawet nowoprzybyłym nie pozwala się wygrać zbyt wiele. Ich zwycięstwo nie jest szczęściem, jest inwestycją. Kiedy wrócą, aby pomnożyć wygrany majątek, spotkają się z goryczą porażki, bowiem każda partia niededykowana jest skrzętnie wyreżyserowana, a scenariusz rzadko kończy się happy endem. Aby kasyno zarabiało, nie znajdzie się tu miejsca na przypadki, a i litości na próżno tu szukać.
Ogar wiąże z takimi miejscami tragiczny okres swego życia. Niewiele osób, które jeszcze chadzają po świecie, wie że Alfred Leneghan - obiecujący neonata i dumny Ventrue stracił swoją godność, dzieląc los nieszczęśników, którzy często nieświadomie rujnują swoje życia w wirze pozornej zabawy. Z każdym kolejnym krokiem wewnątrz kasyna wspomnienia psychicznie rozsadzały mu głowę, wywołując stan niepokoju i tłumionej agresji. Kiedy przemknął ze swym towarzyszem przez bramkę obok szatniarza, nie poświęcił mu nawet dłuższego spojrzenia, witając się z nim jedynie skinieniem głowy. Bez jakiegokolwiek oporu przekazał wpisowe u najętego bramkarza, a kiedy weszli na główną salę, przytłaczające doznania znacznie się nasiliły. Alfred czuł, że jeśli nie opanuje się w tym momencie, może całkowicie zawalić tak ważną dla niego sprawę. Rozsądek podpowiadał mu, że najlepszym rozwiązaniem będzie wyciszenie emocji na osobności.
— Alexandrze, muszę Cię na chwilę przeprosić. Nie mogę skoncentrować się w takim chaosie, a nie zdążyłem odpowiednio przygotować się na rozmowę ze Stoddardem. — Zwrócił się dyskretnie do swojego kompana, który niewątpliwie mógł wyczuć chwilę słabości Kainity. Jego skołowanie i nieskrywana dłużej abominacja mogła zdradzać rąbek tajemnicy Alfreda, lecz Alexander mógł odebrać to w różnoraki sposób, wszak niechęć do hazardu nie powinna budzić większego zdziwienia. — Niebawem do Ciebie wrócę, nie oddalaj się zbytnio i wypatruj ciekawych zjawisk.
Mężczyźni decyzją Ogara zmuszeni byli się rozdzielić. Alfred potrzebował przestrzeni, chwili samotności, miejsca na uboczu. Sensowna wydawała się w tym wypadku łazienka, musiał jednak uważać; jego przypadłość budziła kontrowersje już w światku Spokrewnionych, toteż brak odbicia w obecności trzody wiązałby się ze złamaniem Tradycji. Alfie wyczekał więc odpowiedni moment, by wkroczyć do pomieszczenia, kiedy będzie puste i ostrożnie przemieścił się do kabiny z wychodkiem, w której spędził kilka najbliższych minut na recytowaniu w myślach prawd, których uczył go jego Stwórca, Arystarch Galatis. Wkrótce negatywne myśli, choć nie całkowicie, wyparte zostały przez powtarzane na okrągło maniery i protokoły, a mężczyzna gotów był na opuszczenie łazienki. Nasłuchując odpowiedniego momentu, wyjrzał przez szparę w otwartych drzwiach od kabiny i sprawnie przemieścił się w kierunku drzwi, zostawiając na odchodne najważniejszą dla niego prawdę:
— Wzmocni, co nie rozpierdoli, Alfie.
Tym samym nabrał pewności siebie, surowa mina ponownie zagościła na jego twarzy i nie towarzyszył jej już żaden grymas. Przez drogę, którą pokonywał do Alexandra, w dalszym ciągu powtarzał w głowie sformułowanie ,,Gniew jest nieuprzejmy, a nieuprzejmość jest grzechem''. Pragnął w tej chwili jedynie zapomnieć o porażkach dawnego siebie, lecz brnął przez salę z godnością, jak przystało na prawdziwego Ventrue.
— Mam nadzieję, że nie odebrałeś mojego zniknięcia za niegrzeczne, Alexandrze. Wydarzyło się coś godnego uwagi? — Wlepił wzrok w swojego rozmówcę, w dalszym ciągu niechętnie przyglądając się otoczeniu. — Powinniśmy znaleźć kogoś z obsługi i liczyć na to, że Stoddard jest dziś obecny w kasynie. Prowadź więc i zainicjuj dialog, tylko pamiętaj o akcencie i fikcyjnym nazwisku. Nie zdradzaj też od razu powodu naszego przybycia, chcemy porozmawiać z właścicielem i mamy interes, który może dotrzeć tylko do jego uszu. Jestem tuż za Tobą.

Re: Zaginiony Ghul (I)

Alfred pokiwał głową z niezadowoleniem. Wiedział, że dzielnica Lower West Side jest zdominowana przez imigrantów z Włoch i Sycylii, a także ich krewnych amerykanów. Był niemal przekonany, że kasyno Aarona Stoddarda znajduje się w strefie ich wpływów. Włosi, choć dopiero budowali swoją pozycję w Chicago, charakteryzowali się żelaznymi zasadami i bezkonkurencyjnością. Alfred był skonsternowany obecnością irlandzkiego gangu w tej dzielnicy, aczkolwiek w tej sprawie zrobić mógł niewiele - teraz na jego barkach spoczywało podjęcie decyzji, od których będzie zależeć dalszy rozwój śledztwa.
— Jim, zdawało mi się, że kontrolujecie tę dzielnicę. — Odparł surowym tonem, wyrażając swój zawód przed ghulem. — Uruchomisz swoje kontakty i przyniesiesz mi satysfakcjonujące informacje na temat Aarona Stoddarda. Chcę wiedzieć, czy facet jest umoczony, robi lewe interesy czy odpala komuś procent zysków za ochronę. — Ton mężczyzny wyraźnie się zmienił; komunikuje się teraz z ghulem niczym ze swoim podwładnym. — Potrzebujemy przestrzeni do pracy - takiej, w której będziemy mogli swobodnie rozmawiać i planować kolejne ruchy bez wścibskich uszu, czy oczu. Na czas śledztwa będę opłacać wynajem skromnego lokum na uboczu. Zajmij się poszukiwaniami ogłoszeń w gazetach, rozdysponuj fundusze i odpowiednio je wyposaż. — Instynktownie podrapał się po podbródku i rozejrzał niespokojnie wokół. — Tylko się pospiesz, Jimmy. Miej baczenie na Palace Casino i bądź pod telefonem, mogę Cię jeszcze potrzebować, jeśli zrobi się gorąco. Informuj mnie, kiedy się czegoś dowiesz. — Kiedy ghul odszedł w swoją stronę, Alfred przerzucił wzrok na drugiego śledczego, by dopracować plan działania.
— Nie wiemy, czy Palace Casino jest pod kontrolą Irlandczyków. Równie dobrze mogą jedynie ściągać tak zwany haracz z właściciela, choć przyznam - nazwisko Stoddard brzmi wyspiarsko, niby z Twoich stron. Wobec tego pierwotny plan, który zakładał przybranie tożsamości prywatnych detektywów, raczej się tutaj nie spisze, Alexandrze. — Przyznał, zastanawiając się nad opracowaniem nowego planu. — Nie będziemy w takim razie konspirować, załatwimy to tradycjonalnie - pozwolimy mówić banknotom. A jeśli okażą się zbyt chciwi lub nierozmowni, znajdziemy inne argumenty, prawda? — W jego oczach wyraźnie błysnęła iskierka, która świadczyła o skłonności do realizacji najbardziej ryzykownego planu - tego, który zakłada przemoc. — Będziemy pozorować na zatroskanych, wpływowych przyjaciół Causeya. Udamy się tam razem, ale będziemy musieli popracować nad Twoim akcentem - lepiej, aby Twoja narodowość nie została odkryta przez Irlandczyków, czyż nie? Musisz mi obiecać, że powstrzymasz wszelkie uprzedzenia i będziesz umieć wczuć się w rolę. Mogę potrzebować wsparcia na miejscu, liczę na Ciebie, Alexandrze. — Faktycznie próbował uzyskać jego wsparcie podczas tego spotkania, słowami wyrażając jednak dozę obaw, szczególnie widząc jego reakcję przy spotkaniu z ghulem. — Udalibyśmy się tam w pierwszej kolejności. Nie ma sensu dłużej zwlekać z kluczowymi tropami, pora zabrać się za prawdziwą, terenową pracę.

Re: Zaginiony Ghul (I)

— Jasne, zgłosiłem się do egzorcysty, aby pomógł mi się jej pozbyć. — Zażenował się nieco, choć intencjonalnie słowa, które wybrzmiały z jego ust miały żartobliwy charakter. — Klątwa, która ma praktyczne zastosowanie nawet w światku Spokrewnionych, choć przyznam, że utrudnia mi pracę wśród śmiertelnych. Towarzyszy mi od chwili Spokrewnienia i nie jest jedynym defektem, ale to nie temat na dziś.
Wyraźnie nie chciał kontynuować tematu. Kiedy doszli do celu, a Alexander opowiedział o swoim Stwórcy, Alfred pociągnął nieco ten wątek.
— Owszem, mam wielkie szczęście mieć Arystarcha Galatisa za swego Stwórcę. — Odparł najpierw na pierwsze zagadnienie. — Przykro mi, Alexandrze, ale zdajesz się nie powtarzać błędów swojego Sire. Sprawiasz wrażenie osoby, która trzyma się na uboczu polityki, inaczej już dawno byłbyś w nią zamieszany i najprawdopodobniej wiedziałbym nieco więcej na Twój temat. A więc jesteś z Nowego Jorku? Od kiedy rezydujesz w Chicago?
Wyraził szczere zainteresowanie swym rozmówcą na tyle, na ile pozwolił mu czas. Chwilę później doszło do formalnego powitania Alexandra i Jima, Alfred przyglądał się w zdziwieniu, ale i nieukrywanym rozbawieniu tej sytuacji. Kontynuował więc zadawanie pytań samodzielnie, bez ingerencji swego kompana.
— Podałem Ci listę nazwisk. To śmietanka towarzyska, bogacze z różnorodnych środowisk. Zrzesza ich Palace Casino należące do Aarona Stoddarda z Lower West Side. Jeśli masz jakieś informacje na ich temat, potrzebuję wszystkiego. — Podkreślił, komunikując mężczyźnie, że jest to dla niego naprawdę ważna sprawa i nie powinien niczego pomijać. — Interesuje mnie również samo kasyno i koneksje z półświatkiem przestępczym. Siedzisz w tym, Jimmy i wcale nie jesteś nisko, więc powinieneś coś wiedzieć, prawda? — Spytał, jak gdyby chciał połechtać ego swojego ghula i przekazać, że na niego liczy. — Musimy również wytropić dostawcę koki, w którą zaopatrywał się Archibald. Liczy się sprawdzenie każdego tropu, Jim. Powiedz mi, co wiesz na ten temat i gdzie powinienem szukać wskazówek, wierzę, że nakierujesz mnie na właściwy trop.

Zaginiony Ghul (I)

Alfred Leneghan & Alexander Morri z Elizjum
Była chłodna i nieprzyjemna noc. Budka telefoniczna w głębi cichego bulwaru nie cieszyła się dużą popularnością. Dziś jednak stał w niej tajemniczy, bogato odziany mężczyzna, którego sylwetka niespokojnie wierciła się w kabinie. Wybrał numer, czekając w skupieniu na połączenie. Rozmówca po drugiej stronie odebrał słuchawkę, odzywając się zaspanym głosem. W odpowiedzi, w budce rozbrzmiał się beznamiętny głos eleganckiego jegomościa.
— Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się cieszę, że Cię słyszę, Jim. — Z ust rozmówcy dobyły się pierwsze, oziębłe słowa ochrypłym głosem. — Musimy się spotkać, potrzebuję informacji i Twoich kontaktów. Jestem w towarzystwie nieopodal Lake Shore Park, zaczekam na miejscu. O tej porze powinno być tam relatywnie mało osób, znajdziesz nas bez problemu.
Nie zwlekając na odpowiedź, jak gdyby właśnie wydał rozkaz, odłożył słuchawkę. Opuściwszy kabinę, skierował się do zaparkowanej w pobliżu limuzyny, w której znajdował się jego kompan. Postacie tych mężczyzn to dwóch oficjeli świata Spokrewnionych, działających z ramienia Primogen Toreador, Ogar Alfred Leneghan - figura z budki telefonicznej oraz Ancillae Alexander Howard Morri, wspólnik Ogara. Duet nie zwlekał zbyt długo i niemal od razu wyruszył w dalszą trasę automobilem, pozostawiając samochód nieopodal rzeczonego parku Lake Shore. Dalszą drogę przebyli na pieszo, podróżując alejami upstrzonymi w staromodnych latarniach i zmarzniętych, bezlistnych drzewach. Gdzieniegdzie okazjonalnie pojawiały się krokusy i krzewy wczesnych zimokwiatów. Alfred Leneghan był pierwszym, który przełamał ciszę podczas spaceru.
— Wspominałem, że posiadam przekonujące argumenty, którym oprze się niewiele osób. Ale czy wiedziałeś, że znam też kilka niebywałych sztuczek, które w połączeniu z moimi umiejętnościami potrafią stanowić kluczowe elementy mej perswazji? Dajmy na to, spójrz na te kwiaty. — Wskazał palcem na kwitnącą w przedwiośniu florę. — Zazwyczaj potrzebują czasu w surowych warunkach, aby zwiędnąć i pozostawić po sobie cierpki smak melancholii.
Kainita zboczył teraz z kursu, zbliżając się do rosnących krokusów. Sprawnym ruchem wyrwał jednego z nich z ziemi w skórzanej rękawiczce, absorbującej temperaturę jego ciała. Kiedy jednak powrócił do swego partnera, Alexandra Morri, pozbył się owej rękawiczki, obejmując łodygę pod kielichem rozpostartych płatków. Rozejrzał się uważnie, upewniając się, że wzrok osób postronnych nie dociera w ich zasięg i spokojnym ruchem zaprezentował mężczyźnie proces pożerania ciepła z kwiatu, który w mgnieniu oka umarł, pozostawiając po sobie wysuszone, zwiędłe płatki i wyblakłą barwę. Mężczyzna skruszył zlodowaciały kwiat, rozsypując pozostałości na ziemię.
— Oczywiście wszystko w granicach Maskarady, choć dysponuję odpowiednimi zdolnościami, które bez przelewu krwi potrafią wyratować mnie również w takiej sytuacji. Wobec tego śmiem twierdzić, że wszyscy przesłuchiwani przez nas świadkowie będą śpiewać niby słowiki na wiosnę, Alexandrze.
O tej porze doby niewiele osób zapuszczało się do parku, choć sporadycznie przed ich oczami pojawiały się parki na romantycznych tête-à-tête, zdające się być zapatrzone tylko w jeden punkt - w siebie nawzajem. Śledczy nie mieli więc problemu z odnalezieniem opustoszałego miejsca, które stanowić miało miejsce spotkania z Jimem Calabresi, ghulem Alfreda. Mężczyzna usiadł na ławce w parku, wyjął swą listę, spojrzał na nią w blasku latarni, wertując notatki i nazwiska poszukiwanych. Potrafił dostrzec wszystko, kiedy zwalniało tempo. Sprawa pozostawiała wiele tropów godnych sprawdzenia, co napawało Spokrewnionych względnym optymizmem. Alfred wiedział, że podstawą było dojrzeć wczoraj w jutrze. Pierwszym krokiem w śledztwie było więc założenie sideł - siatki szpicli gotowych przekazać informacje i śledzić wyznaczone obiekty na życzenie Kainitów rozwiązujących sprawę. Jim Calabresi i grupa, do której przynależał, miała posłużyć właśnie tym celom.
— Zaraz powinien dotrzeć. Nazywa się Jim Calabresi, jest powiązany z ugrupowaniem Chicago Outfit, formującą się italoamerykańską szajką przestępczą. Jest przydatnym zasobem w pełnieniu moich obowiązków. Liczę, że i tym razem się spisze, i będzie dyskretny - nie chciałbym dopuścić do zaginięcia drugiego ghula w związku z jedną sprawą. Staram się poukładać w głowie zebrane wskazówki, Alexandrze. — Przerzucił spojrzenie z kompana na pergamin. — Skupiając się na śmiertelnej warstwie, mamy do czynienia z zaginięciem biznesmena i filantropa, powiązanego z giełdą papierów wartościowych. Wiemy, że miał duże wpływy, ale i równie arogancki temperament. To czyni go osobą, która łatwo przysparza sobie wrogów. Możliwa jest więc interwencja konkurencji. Musimy sprawdzić, w jakich legalnych biznesach maczał palce i czy miał pośród nich wrogów. — Analitycznym wzrokiem błądził po zapisanym tuszu, w dalszym ciągu komentując na głos, acz subtelnie, by nikt poza rozmówcą go nie usłyszał. — Najbliższym tropem w tej chwili jest kasyno i powiązania hazardowe. Trzech znanych współgraczy, o których więcej informacji zasięgniemy od organizatora rozgrywek dedykowanych, Aarona Stoddarda. To do niego udamy się wspólnie w następnej kolejności, tuż po moim spotkaniu z Arystarchem Galatisem, Alexandrze. Posiadamy zarówno numer, jak i adres tego jegomościa, powinno pójść z górki. — Zlustrował faceta, kontynuując swój podsumowujący wywód. — Jeśli będziemy mieli szczęście, w toku śledztwa okaże się, że połowę z tropów będziemy mogli wykluczyć i przejść do kolejnych etapów. Tymczasem pozostaje nam również opinia artystów - to pozostaje w gestii Twojego Dziecka. Ufam, że Panny Jones i Harper podołają zadaniu. — Zaczekał na odpowiedź mężczyzny, informując go teraz o wcześniej niewspomnianej rzeczy. — Poprosiłem Pana Akwrighta o udostępnienie nam mieszkania i biura Causeya. Jeśli Primogen wyrazi zgodę, zostanie nam ono udostępnione. Prawdę mówiąc - im szybciej je przeszukamy, tym lepiej, dlatego przy najbliższej okazji, kiedy będziemy posiadali przynajmniej namiastkę informacji, jakimi możemy ją zadowolić - powinniśmy nadmienić ten temat. Pozostaje kwestia ciągoty Archibalda do narkotyków i silnych, kobiecych charakterów. Coś pominąłem, Alexandrze? — Zakończył podsumowanie, kiedy przed obliczem Spokrewnionych pojawiła się persona, na którą oczekiwali - Jim Calabresi.
— Witaj, Jim. — Alfred podniósł się z ławki i zwrócił do swego ghula. — Poznaj Pana Morriego, mojego współpracownika. — Przedstawił sobie mężczyzn, zostawiając im chwilę na zapoznanie. — Jak się masz i jak kręcą się moje interesy, Jimmy? Mam nadzieję, że odpowiednio zadbałeś o obroty na giełdzie. — Spokrewniony zakończył grzecznościowy wstęp, przechodząc teraz do konkretów. — Prowadzimy z Panem Morri śledztwo w sprawie zaginięcia znajomego naszej znajomej, Archibalda Causeya.
Mężczyźni wprowadzili ghula w sprawę, nakazując mu dochowanie absolutnej dyskrecji. Przedstawili mu ogólny zarys dotyczący jedynie śmiertelnego zaplecza poszukiwanej osoby, bez wdawania się w szczegóły z więzami krwi. Potrwało to niemałą chwilę, a gdy zakończyli, przeszli do przedstawiania swych oczekiwań.
— Po pierwsze, mówi Ci w ogóle coś nazwisko Archibald Causey? — Zwrócił się do ghula, a gdy odpowiedział, Alfie pozostawił pole do popisu dla swego kompana, by kontynuował przepytywanie informatora.

Wyszukiwanie zaawansowane

cron