Znaleziono 14 wyników

Re: Ostry pazur Harpii

Wolność zapewne była ostatnim przymiotem, który kojarzyłby się Spokrewnionym z Domem i Klanem Tremere. Jednak Cornelia czuła się jak najbardziej wolna. Zdecydowanie bardziej niż przed wejściem w strukturę Piramidy. A prawdziwą wolność poczuła wtedy, gdy pozwolono jej po raz pierwszy prowadzić badania na własną rękę. Klan Tremere był tym, czemu zawdzięczała wszystko i niósł wartości, dla których mogła poświęcić wszystko. Była przekonana, że to, co ją spotkało było najlepszym możliwym rozwiązaniem.
Oczywiście ma Pan rację. Moje stwierdzenie było jakoby uproszczeniem i przypomnieniem, że każde wydarzenie. Nawet pozornie jednoznaczne, może zostać przedstawione w świetle, w którym jednoznaczne być przestaje. Wszystko jest sprawą polityczną, a nawet jeśli nią nie jest bardzo często może się stać - odpowiedziała właściwie zgadzając się z diagnozą postawioną przez Wysokiego Magistra. Polityka była zdecydowanie bardziej skomplikowana, zmiennych było wiele i rozmowy o potencjalnych scenariuszach nadchodzących wydarzeń mogłyby ciągnąć się przez wiele nocy.
-Ostateczna śmierć tego członka Rodziny to niepowetowana strata. Nie można wykluczyć, że zwiastuje to problemy dla całej społeczności. Zapewne Szeryf postanowił już zbadać tę sprawę. To conajmniej niepokojące, że ktoś taki został zamordowany… - odpowiedziała niezbyt wiedząc w którą stronę ciągnąć rozpoczęty przez wyższego stopniem Tremere temat Kuruka. Na stwierdzenie, że ślepota jest niepokojąca von Metternich nie odpowiedziała. Spojrzała jedynie pytająco na Wysokiego Magistra mając nadzieję, że dowie się jaki szczegół zaistniałej sytuacji został przez nią przeoczony. Nie miała takiego doświadczenia jak Starszy, ale cieszyła się tym, że z doświadczenia Starszych Klanu mogła korzystać i prosić o radę w obrębie Piramidy. Starsi, posiadający wyższą pozycję w Klanie byli dla niej wzorem, do którego dążyła. Zmarszczyła czoło słysząc dalszą część wypowiedzi Thorntona. Nie do końca wiedziała, jak powinna interpretować jego słowa. Sama była niezmiernie ciekawa jaką intrygę Ventrue przygotowali tym razem, żeby zapewne wyrwać dla siebie większy kawałek władzy w tej domenie.
Uniosła jedną brew z zainteresowanie przysłuchując się odpowiedzi na jej pytanie.
- Pomyślałam, że można zaoferować im pomoc, w końcu przy odpowiednim przygotowaniu wyśledzenie kogoś nie sprawia większych problemów, ale skoro nie różnią się wiele od reszty bydła narażanie kogokolwiek z Domu i Klanu, żeby odprawił rytuał nie powinno mieć miejsca. Fanatyczny łowca jest na tyle niebezpieczny, że lepiej nie ryzykować - stwierdziła wyraźnie jednak rozczarowana, że łowca nie byłby interesującym obiektem do badań. Cornelii wydawało się jakoby słyszała gdzieś o jakiś specjalnych zdolnościach przynależących łowcom, co skłoniłoby ją do prób pozyskania takiego obiektu, ale jeśli pogłoska nie okazała się prawdą wiedziała, że powinna odpuścić.

Re: Ostry pazur Harpii

Czasami w towarzystwie dużo starszych od siebie Spokrewnionych, szczególnie przedstawicieli Domu i Klanu Tremere, Cornelia zaczynała czuć się jak za życia. Bywała na wielu przyjęciach, balach, rautach, na których poruszane były tematy polityczne. Często chciała się odezwać. Wiedziała, że jej uwaga jest błyskotliwa i zdecydowanie bardziej celna niż chociażby słowa jej brata. Jednak ponad bystrość umysłu cenione było posłuszeństwo i zachowanie zgodne z wyznaczoną hierarchią i etykietą. Dlatego za życia milczała, tak jak i przez bardzo długi czas po śmierci. W tym momencie do Wysokiego Magistra oczywiście, że nie odezwałaby się pierwsza. Mimo że zdawała sobie sprawę, że wolno jej dużo więcej niż wtedy, gdy była jeszcze Panienką von Metternich, to potrafiła pamiętać, gdzie jest jej miejsce w Piramidzie i nie miała zamiaru niepotrzebnie się wychylać. Zapewne mało którzy z Czarowników uważał, że mniej musi się liczyć ze słowami po śmierci niż za życia, ale to zapewne dlatego że dopiero od stosunkowo niedawna w klanie na stałe zaczęły pojawiać się kobiety. Cornelia zdecydowanie nie była damą, mimo wyuczonych manier i braku zrozumienia dla niezgodnych z etykietą zachowań czy ubioru. Ale nie była też wytrawnym politykiem, mimo że przez lata nauczyła się już dość dużo.
- Nieważne, jakie są okoliczności. Ważne jakimi się je przedstawi - odpowiedziała jednym tchem, bez najmniejszych emocji. Tak, jakby to była najoczywistrza oczywistość, że nic nie jest tak oczywiste jak to, że Spokrewnieni wykorzystają każdą okoliczność do swoich intryg.
- Proszę o wybaczenie, Wysoki Magistrze - skinęła głową w geście szacunku, który jak można było zauważyć, był jak najbardziej szczery. - Ale nie mogę się zgodzić z tym, że dobrane słowa nie mogły zostać zinterpretowane przynajmniej dwojako. Oczywiście, przy odrobinie dobrej woli, można uznać to za zwrócenie uwagi dwójce Starszych, ale z taką samą dozą braku dobrej woli generalizacje na temat zachowania Starszyzny można uznać za obelgę. Nigdy moim zadaniem nie było analizowanie polityki Ventrue, ale nie byłabym taka pewna, że ktoś nie wykorzysta nie do końca odpowiednio dobranych słów przeciwko Harpii - - odpowiedziała tonem rzeczowym, ale zachowując wszelkie wyrazy szacunku do swojego rozmówcy. - Niemniej, zdaje mi się, że szykuje nam się ciekawy spektakl, dla którego warto było wyjść z laboratorium - dodała i szybko pobieżnie omiotła wzrokiem salę. Zmarszczyła czoło.
- Co się łowców tyczy, Panie Magistrze... - przez chwilę się zastanawiała - Jeśli mogę zadać pytanie... Zdaje mi się, że ich poczynania odbiegają od tego, jak zwykle zachowują się śmiertelnicy. Jakby było w nich coś... coś więcej - widać było, że jest szczerze zainteresowana tematem. Nie mniej niż tematem przemówienia Harpii. A może nawet odrobinę bardziej. Gdy mówiła o swoich zainteresowaniach w jej oczach pojawiało się coś szaleńczego. - Zajmował się ktoś tym tematem? Pochwycenie jednego z nich byłoby zapewne trudniejsze niż pochwycenie Lupina, ale może komuś się udało? - spojrzała na Magistra z zaciekawieniem. - Naszą krew znamy dość dobrze, chociaż ciągle skrywa przed nami tajemnice, gdyby porównać ją z krwią innych stworzeń... Może zobaczyć czy u łowców jest coś interesującego... - zaczęła mówić trochę mniej składnie, kiedy już zaczęła sobie wyobrażać hipotetyczne wyniki takich badań.

Re: Ostry pazur Harpii

- Jak zwykle ma Pan rację, Magistrze - odpowiedziała już z mniej zadowoloną miną. Nie była pewna, czy tak idealistyczne podejście jest właściwe, jednak nie miała na tyle silnych argumentów, żeby wejść w polemikę, której nie miałaby prawa przegrać. Zdecydowanie nie uważała, że jeśli ktoś już otrzymał status Harpii to może osiąść na laurach i nie dbać o poparcie Starszych. Harpia Harpią, ale to Starsi byli fundamentem Camarlli i w krytykowaniu ich rozsądna Harpia powinna być ostrożna, zamiast upokarzać całą Starszyznę na środku Elizjum. Nie była pewna braku konsekwencji tego ataku, ale zdawała sobie sprawę z tego, że Wysoki Magister dużo lepiej zna tutejszych Spokrewnionych. Zapewne przebywał w Chicago dłużej niż ona była na świecie.
- Być może zbyt… za bardzo ostatnio skupiłam się na swoich badaniach i przestałam śledzić, co poczyna młodzież…Do głowy by mi nie przyszło, że ktoś ignoruje zasady. Za łamanie Pierwszej Tradycji zwykło się tracić głowę. Przyzywałam do europejskich standardów, proszę mi wybaczyć- - tu zatrzymała się na chwilę bardziej dla dramatyzmu niż z potrzeby zastanowienia się. Nie ukrywała, że właściwie po części gardziła Nowym Kontynentem. Jednak egzystencja tutaj była całkiem inna niż w Europie, do której miała nadzieję, jeszcze kiedyś powrócić.
- Nie będę jednak ukrywać, że nie podoba mi się generalizowanie w tej kwestii i podważanie statusu Starszyzny. Całej Starszyzny, nie zaś piętnowania poszczególnych zachowań, a to niestety miało miejsce. Nasz Regent też jest członkiem Starszyzny, więc nie powiem, że jestem zachwycona dzisiejszą przemową - spojrzała pytająco na Magistra próbując wyczuć, czy powinna już schować język za zębami, czy dalej może dawać upust swoim skrajnie konserwatywnym poglądom. Dopatrywała się ruchów przeciwko Domowi nawet jeśli ich tam nie było. Było to do pewnego stopnia paranoiczne, i nawet czasami zdarzało się, że zdawała sobie z tego sprawę. Rzeczywiście była zaniepokojona formą wypowiedzi harpii . Doskonale wiedziała jaki jest jego status a co ważniejsze jaki ma wpływ na statusy innych. Dlatego głośno nie reagowała. Harpia na takim poziomie mogła zaszkodzić nawet Księciu. Podpadanie jej nie byłoby mądre.
- Proszę mi wybaczyć ten pragmatyzm, ale trudno nie powątpiewać w to, że dzisiejsze wydarzenie to bezinteresowna troska o nasze społeczeństwo, ale prawdopodobnie się mylę - dodała jeszcze zanim postanowiła się odnieść do ostatniej wypowiedzi Wysokiego Magistra - Tłumaczenie się miałoby znamiona przyznania się do winy. Nie można odmówić Primogenowi Ventrue klasy. Chętnie złożyłabym wyrazy uszanowania - właściwie przestała wykazywać zainteresowanie cała intrygą, którą już miała wymyśloną w głowie, gdy Thornton zgasił jej teorie spiskowe, które już sobie wymyśliła i wydawały jej się bardzo prawdopodobne.

Re: Ostry pazur Harpii

Oczywiście, że nie robiła nic innego jak wytężała swój słuch, żeby dowiedzieć się, co mogą planować inni Spokrewnieni. Nie wydawało się, żeby można było dowiedzieć się czegoś, o czym plotka nie rozbiegnie się z prędkością światła, ale być może będzie można jakoś wykorzystać dane informacje dla dobra Domu. Trudno byłoby kwestionować jej lojalność wobec klanu, która była znana, i przez Klan zapewne ceniona, ale równocześnie powodowała krzywe spojrzenia pozostałych członków Rodziny. Ale czy było to ważne? Być może, gdyby nie jej reputacja mogłaby ugrać w mieście coś więcej, jednak zawsze priorytetem dla Cory było pięcie się w górę w Piramidzie poprzez swoje dokonania naukowe, nie zaś polityczne. Chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że polityczne jest dosłownie wszystko i zapewne Ventrue zanalizowali by każde jej spojrzenie i już wiedzieli, w która stronę wieje wiatr w Piramidzie. Dostrzegła Magistra Thornton z boku sali. Przez chwilę na jej twarzy pojawił się niewielki chłodny uśmiech. Darzyła starszego od siebie Spokrewnionego szacunkiem nie tylko dlatego, że tak wypadało. Gdy pojawił się koło stolika zamknęła swój skórzany notes i odłożyła pióro. Następnie z gracją wstała i skinęła głową na powitanie.
- Magister Thornton, mam nadzieję, że nie zwiodłam oczekiwań - odpowiedziała dość chłodno, ale delikatnie się uśmiechnęła. W jej oczach można było zauważyć nutkę satysfakcji. Uznała to za pochwałę, że pojawiła się tego wieczoru w Elizjum. Przestawała nawet żałować, że nie postanowiła tej nocy spędzić jednak w laboratorium chociaż ostatnio miała kilka nowych pomysłów do przetestowania. Gdy padło pytanie z ust Magistra z delikatnego uśmiechu zrobił się równie delikatny grymas, ale nie uznała za stosownie dzielić się powodem swojego zniesmaczenia. Dobrze wiedziała, że nie wypada.
- Interesujące - - zaczęła odpowiadać i po tym jednym słowie zrobiła wyraźną przerwę, która nie kończyła jednak wypowiedzi - Zastanawiam się właśnie, czy Arystokraci mają wspólny plan i szykują jakąś grubszą intrygę, dla której powodzenia ważnym jest byśmy myśleli, że są wewnętrznie podzieleni, czy zaś szykują się zmiany w ich zarządzie. W końcu oni nigdy nie łamią publicznie tego swojego dignitas bez powodu - Cornelia do pewnego stopnia szanowała Ventrue za to udawanie wewnętrznej jedności. Sama jednak czuła się od nich lepsza nie tylko przez władanie magią krwi, ale także przez fakt, że jej lojalność wobec klanu nie jest jedynie na pokaz jak u większości Arystokratów.
- Jestem też ciekawa jak i kiedy, Starsi zareagują na wypowiedź Harpii. Pan Galatis albo umocni swoją pozycję, albo wiele straci w oczach Rodziny. Wszystko zależy od tego, co jest Starszym bardziej na rękę. Jak Starsza Skadi nie będzie się tym zapewne przejmować, tak niektórym może to przeszkadzać, że uciekł się do generalizacji. Jakoby podważając ich status i kompetencje. To może być niezwykle ciekawe. Starsi, których znałam nie lubili słuchać jacy powinni być nawet z ust szanowanej od lat Harpii. To sugeruje, że nie są tacy jak powinni. Uważam, że warto obserwować sytuację - dodała dużo ciszej, miała świadomość tego, że Magister Thornton nie powinien mieć problemów z usłyszeniem najcichszego szeptu, a wolałaby, żeby nie dotarło do nieodpowiednich uszu, że zauważa pewne niedociągnięcia. - Czy coś umknęło mojej uwadze, Panie? - dodała już bez uciekanie się do szeptów i posłała mu pytające spojrzenie.

Re: Ostry pazur Harpii

W pewnym momencie w Elizjum pojawiła się Pani von Metternich. Ubrana elegancko, w skromną suknię w stylu retro. Ukradkiem poprawiła niewielki kapelusz dbając przy tym, żeby z jej dłoni nie zsunęły się czarne rękawiczki i znów chwyciła teczkę w której zapewne było wiele dokumentów i notatek, z których większość Spokrewnionych niewiele by zrozumiała. Od czerni odcinał się jedynie błękitny atłasowy sznurek, który miała zawieszony na szyi. Starała się nie zwracać na siebie uwagi i raczej nie było to trudne ze względu ilość znamienitych osobistości znajdujących się w tym momencie w lokalu. O tym, że Harpia ma coś Spokrewnionym do powiedzenia dowiedziała się właściwie przypadkiem. Nie bywała często w Elizjum, chociaż i tak częściej niż większość jej współklanowców, którzy zajmowali się rzeczami ważniejszymi niż salonowe gierki. Chociaż czy tak naprawdę nie pojawianie się w Elizjum nie było właśnie jedną z tych gierek? W świecie mroku, będąc jednym ze Spokrewnionych można było jedynie udawać, że nie jest się wciągniętym w polityczną machinę. Każdy ruch i każde słowo mogło obrócić się przeciwko Spokrewnionemu i jednego dnia można było być Księciem, a drugiego zostać wygnanym z miasta. Wystarczył jeden fałszywy ruch i wykorzystanie szansy przez przeciwnika. Gdy stało się w hierarchii niżej być może mniej osób dybało na status, ale jedno krzywe spojrzenie harpii mogło spowodować utknięcie pod czyimś butem na kolejne dekady. Nie ukrywała zdziwienia, gdy dowiedziała się jaki jest powód, dla którego Spokrewniony pełniący funkcję Harpii zamiast przekazywać informacje zwykłą drogą, zdecydował się na przemówienie. Z jednej strony nie dziwiła się. Wszyscy wiedzieli czym groził łamanie Tradycji. Tym bardziej pierwszej. Z drugiej… Polityka Ventrue zwykle opierała się na dignitas, nie zaś publicznym piętnowaniu. Ciekawe. Być może Klan Królów będzie niedługo miał nowego Primogena. Oni nie atakowali wprost, gdy nie byli pewni wygranej. A może to kolejna sztuczka? Cała sytuacja wydawała się bardzo interesująca, i właściwie te determinacja i przemyślane ruchy oraz ostrożne dobieranie słów jej imponowały. Lubiła się przyglądać. Przyglądała się uważnie rozmawiającym grupkom. Bawiła ją próba odgadnięcia, co teraz. Starsza Gangreli nie dbała o swoją opinię tak bardzo jak Primogen Ventrue, który opuścił salę zapewne już mając w głowie plan zemsty. O ile to przedstawienie nie zostało uknute przez Arystokratów. W każdym razie nie żałowała, że tutaj przyszła, bo wydawało się, że może się tutaj chociażby przypadkiem dowiedzieć czegoś, co może się w przyszłości przydać. Dlatego też po zakończonym przemówieniu, gdy rozpoczęły się rozmowy "na temat" zaczęła szukać czegoś w swojej teczce. Wyciągnęła czarny skórzany notes i wieczne pióro. Nie notowała niczego konkretnego. Chciała jedynie, zająć się czymś i nie siedzieć bezczynnie, gdy postanowiła wsłuchiwać się w to, co szepce się pomiędzy ścianami Elizjum.

Re: Damnant, quod non intellegunt

Przez dłuższą chwilę przyglądała się uważnie mężczyźnie, którego wskazała jej Primogen Leveque. Być może trochę bardziej uważnie niż by wypadało to robić, jednak była na tyle czujna, żeby nie zwracać uwagi ludzi swoim dość natarczywym spojrzeniem. Po prostu jej spojrzenie było bardziej przenikliwe niż przeciętnej osoby. Była wyraźnie zainteresowana mężczyzną, nawet nie patrzyła na niego jak na worek z krwią czy obiekt do badań. Przyjechał tu ze starego świata, do którego i ona chciała kiedyś wrócić. Była pewna, że za kilkadziesiąt, albo kilkaset lat znów pojawi się w Wiedniu. Starannie pielęgnowała w sobie te, do pewnego stopnia nacjonalistyczne myśli.. Miała wrażenie, że to jest to, co trzyma ją przy człowieczeństwie odkąd jej badania stały się jeszcze bardziej nieludzkie i oddalały ją od człowieczeństwa, które przecież było kluczowe dla Camarilli, której Piramida była jednym z filarów. Może nawet w tym momencie przestała czuć tak bardzo, że marnuje swój czas przychodząc do teatru, bo oderwała się od próbówek i ksiąg, i pomyślała o czymś dużo bardziej przyziemnym?
-Mój mąż był bardzo nostalgiczny, Madame Leveque - odpowiedziała dość chłodno, ale przy dokładniejszym przyjrzeniu się można było zauważyć jakąś nutkę irytacji w jej oczach. Jej francuski był dość twardy, chociaż poprawny. Było widać, że dawno nie używała tego języka w mowie chociaż z pewnością znała go bardzo dobrze. Uniosła brew słysząc o medycynie. Zdecydowanie Toreadorka miała jej uwagę. Mężczyzna wydawał się dokładnie tą osobą, którą planowała dzisiaj tutaj spotkać. Wątpliwości zaczęły się, gdy usłyszała kolejną wypowiedź Toreadorki. Cóż…
-Zwykle reagują bardzo podobnie, gdy tylko zaczynają mieć coś wspólnego bliżej z drapieżnikiem. - zaczęła całkowicie zmieniając ton na bardzo rzeczowy. Jakby mówiła coś, co jest totalną oczywistością. - Odnoszę wrażenie, że byłaby szkoda osoby z takim umysłem na rozważanie jej w kategorii ofiary, ale zakładam, że to z pewnością dla wyższego dobra - odpowiedziała uznając, że skoro rozpatruje się cudzego ghula w kategoriach ofiary to w grę wchodzi jakaś wyższa polityka. Nie miała ochoty mieszać się w potyczkę między Primogen Toreadorów a… dokładnie nie wiedziała kim i tego z pewnością chętnie by się dowiedziała.

Re: Damnant, quod non intellegunt

Postarała się niemal niezauważalnie poprawić zsuwające się z łokcia wieczorowe rękawiczki. Jej twarz raczej nie wyrażała żadnych większych emocji. Mogła być teraz w operze, w muzeum, restauracji czy nawet kabarecie i nie robiłoby to większego wrażenia. Nie należała do Spokrewnionych, którzy lubili przebywać wokół ludzi. Czasami było trzeba. Od przeistoczenia była uczona tego, że nie należy poddawać się Bestii. Trenerzy, z którymi miała do czynienia jeszcze zanim pierwszy raz pozwolono jej opuścić Fundację wpoili jej, że dbanie o własne człowieczeństwo Camarilla traktuje śmiertelnie poważnie. A bardziej niż Camarilli należało być wiernym tylko Piramidzie. Pojawianie się więc wśród ludzi było tą częścią rutyny, za którą niezbyt przepadała. Ich krew była słaba. Nie było w niej tego czegoś, co niektórzy nazywali mistyczną mocą, inni klątwą, a jeszcze inni tak jak Pani von Metternich starali się znaleźć racjonalne przyczyny tych zmian. Zerknęła na kieszonkowy zegarek mając nadzieję, że w ciągu ostatniej godziny minęło więcej niż 10 minut i wkrótce będzie mogła wejść na salę. Po spektaklu z pewnością łatwiej będzie zacieśniać pewne znajomości, które nawet naukowcowi były potrzebne. Gdy Primogen Toreadorów zwróciła na nią uwagę skinęła głową z szacunkiem po raz kolejny. Nie zdziwiła się, że została rozpoznana. Być może nie należała do Elity Spokrewnionych, ale po Artyście można się było spodziewać rozpoznawania innych Spokrewnionych w tłumie. Sama dokładnie wiedziała jak to działa, i nie rozumiała jak inni Spokrewnieni mogą być ślepi na innych przedstawicieli swojego gatunku. Skupiła się na śledzeniu ruchów Toreadorki, żeby nie dać się zaskoczyć. Podążyła wzrokiem w kierunku, który wskazała Leveque i z niewielkim zainteresowaniem przyjrzała się mężczyźnie.
- Von Essen? - powtórzyła już z dużo większym zaangażowaniem, gdy usłyszała nazwisko wspomnianego przez Toreadorkę mężczyzny i spojrzała na niego po raz kolejny. Dużo uważniej się przyglądając. Już chciała zadać jakieś pytanie, gdy uświadomiła sobie, że nadmierna ciekawskoś może zostać odebrana jako co najmniej niegrzeczna. - Wiele osób ze Starego Świata przybywa do Ameryki w ostatnim czasie. Zastanawiam się, czy powinniśmy znajdować w możliwość na ożywienie własnych nostalgicznych wspomnień, czy niepokoić odpływem inteligencji z Europy - zagadnęła z jednej strony sugerując, że najbardziej interesuje ją niemiecko brzmiące nazwisko mężczyzny oraz jego status nie zadając tym samym pytania wprost. Cornelia uważała, niemieccy naukowcy są nad wyraz inteligentni i wartościowi, więc być może powinna się nim zainteresować jako przedstawiciel Domu i Klanu. Jednak z drugiej strony obawiała się, że będzie to jednak jakiś nie do końca spełniony artysta, który szuka w nowym świecie inspiracji.

Re: Damnant, quod non intellegunt

Niedługo po polowaniu Cornelia wróciła do Fundacji nieco zaaferowana kolejnymi godzinami, których nie mogła spędzić na tym, na czym najbardziej jej zależało. Zdążyła już przywyknąć, że są miejsca, w których nie wypada się nie pojawiać, jeśli nie chce się wypaść z obiegu. Sługa pomógł jej się przygotować do wyjścia. Ułożyć każdy niesforny kosmyk włosów. Gdy wychodziła z Fundacji jej wygląd mógł przypominać bardziej Artysty niż przedstawiciela Domu i Klanu. Zdecydowanie nie była salonową lwicom, ale braki w umiejętności brylowania w towarzystwie nadrabiała nienagannymi manierami i wyjątkowo eleganckim wyglądem. Nie można było powiedzieć, że Pani von Metternich o siebie nie dbała. Wiedziała, że wychodząc na zewnątrz musi być swoistą wizytówką swojego klanu, a na pierwszy rzut oka nikt nie będzie widział jej szerokiej medycznej i okultystycznej wiedzy, ale wprawnie ułożone włosy, które tak były identycznie idealnie wypielęgnowane każdej nocy od ostatniego wieku. Przed opuszczeniem Fundacji Domu i Klanu nałożyła rękawiczki i ostatni raz zerknęła na zaproszenie. Noc Kleopatry kompozycji Henry'ego Kimball'a Hadley’a. Tytuł ani autor niewiele jej mówiły. Na niemieckie opery, chodziłaby chociaż z nostalgii. Tutaj bardziej zależało jej na przyjęciu, które będzie miało miejsce tuż po przedstawieniu. Bankiety związane z premierami spektakli zwykle ściągały wielu znamienitych gości i były okazją na poszerzanie swoich kontaktów. Może i artystyczny półświatek nie był tym, w którym ona chciała się obracać, ale jednak wielu uczonych, biznesmenów czy polityków również wybrało się tej nocy do Balaban and Katz Chicago Theatre. Zaproszenie było czymś, czego nie tylko nie wypadało, ale i nie opłacało się odmówić. Cornelia pojawiła się w holu sama. W eleganckiej ciemnogranatowej sukni, długich wieczorowych czarnych rękawiczkach i fascynatorze w tym samym kolorze. Jedyną jasną barwą był błękitny atłasowy sznurek przewieszony przez szyję. Bez wysiłku wytężyła wzrok, żeby przyjrzeć się osobom znajdującym się w holu. Od razu zwróciła uwagę na Primogen Toreadorów a także jej towarzysza. Ją zapewne kojarzył każdy Spokrewniony w mieście, jego kojarzyli także śmiertelni. Tę parę można było uznać za zdecydowane centrum, sama może lepiej odnalazłaby się w jakiś peryferiach tej śmietanki towarzyskiej? Jednak, jeśli tylko poczuła na sobie spojrzenie Irene Leveque skinęła głową z szacunkiem na powitanie zdając sobie sprawę z tego, że dworski ukłon w kierunku do Starszej może wzbudzić dziwne reakcje wśród zebranego tutaj bydła, które niedługo powinno wejść na salę rozkoszować się operą.

Polowanie

Cornelia przez ostatnie noce była zajęta badaniami i bardzo rzadko wychodziła z fundacji. Nic dziwnego, jej kariera w Piramidzie nabierała rozpędu, praca, którą pisała zaczynała składać się w coraz bardziej sensowną całość, a sytuacja w mieście wydawała się na tyle stabilna, by nie zarażać pozycji Domu i Klanu Tremere, która była dla Spokrewnionej najważniejsza. Jak każdy z wampirzych Czarnoksiężników przedkładała swój klan nad wszystko inne, a także na własne interesy. Dlatego pewnego wieczoru wyszła na polowanie w trochę bardziej głodna niż powinna. Wiedziała, że bywanie w Elizjach i spotkanie się z innymi członkami Rodziny jest ważne, ale przecież nie wypadało pojawić się na salonach w stanie, w którym Bestia była bliżej niż się należało ją trzymać. Udała się do jednej z miejskich bibliotek. Niedługo przed jej zamknięciem. Wiedziała, że wśród czytelników miejskich czytelników będzie jej trudniej znaleźć ofiarę niż wśród studentów, jednak nie odważyłaby się wchodzić na teren należący do innego Spokrewnionego, tym bardziej tak znaczącego jak Kainita który objął we władanie domenę, do której należy uniwersytet. Za każdym razem gdy przechodziła tamtędy pojawiał się w jej spojrzeniu błysk zazdrości. Nie mieszkała jednak w tym mieście od dzisiaj. Wiedziała, gdzie znaleźć bogate księgozbiory, a co za tym idzie, gdzie będzie jeszcze sporo osób o tej porze, których będzie miała, o co zagadać. Wykorzystując swoje wyostrzone zmysły zbadała sytuację chcąc zobaczyć kto, gdzie jest i, gdzie najprawdopodobniej będzie mogła zauważyć łatwą zdobycz, która odłączy się od stada bydła. Bywała tutaj często. Wiedziała, że musi być ostrożna, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Nawet ubrała się dużo bardziej współcześnie niż wtedy, gdy wychodziła do Elizjum. Podeszła do lady, żeby oddać książkę. Znajdując się blisko człowieka, od razu zaczęła myśleć tylko o jednym. Następnie podeszła do jednego z prawdopodobnie studentów, którzy zajmowali się przeglądaniem opasłych tomisk w czytelni i zagadała o medyczną publikację, którą przeglądał a wydawał jej się najbardziej skłonny do zakończenia pracy na dziś. Po wymianie kilku zdań zaproponowała mu pójście na drinka. Jeśli było trzeba, wspomagając swój urok osobisty dominacją. Wszystko po to, by gdy będą już sami, w bezpiecznej odległości od innych ludzi zatopić kły w jego tętnicy.

Wyszukiwanie zaawansowane