Znaleziono 124 wyniki

Re: Polowanie na wilki (III)

Nie był do końca pewien, jak Spokrewnieni potraktowali jego słowa, ponieważ długo czekał na jakąkolwiek reakcję, zainteresowanie kogoś, zaciekawione spojrzenie. Mimo tego zachował spokój, zdawał sobie sprawę z zajmowanej pozycji w piramidzie, w jego przypadku znajdowała się kilka poziomów pod fundamentami. Oznaczało to, że zupełnie nikt nie musiał się przejmował problemami bezklanowca i nie mógł on żywić za to pretensji.
Na szczęście Noaha do jego stolika podszedł nieznany mu wampir. Parias łagodnie powstał z miejsca i wyciągnął dłoń w geście przywitania, a robiąc to w pozycji stojącej pragnął okazać szacunek. Także dało to okazję do przyjrzenia się nieznajomemu. Johnston nie kojarzył go, nie rozmawiał z nim, nie znał go w żaden sposób. Zatem nie wiedział, jaką pozycję zajmował, a to oznaczało, że trzeba było zachować ostrożność w wypowiadanych słowach. Poza tym było coś niepokojącego w mowie ciała przybysza. Jego oczy przypominały wejrzenia weteranów, którzy powrócili do domu z Wielkiej Wojny, jakby traumatyczne zdarzenia wyprały naiwny blask, pozostawiając wyłącznie ciężar na barkach. Sposób poruszania kończyn sugerował odbycie jakiegoś rodzaju drylu, szkoła wojskowa? Policyjna? Pierwsze poszlaki rozkwitły w głowie Pariasa.
— Tak, ten od biura — zaśmiał się lekko, zdawał sobie sprawę jak to brzmiało. — Proszę, usiądźmy. A mam przyjemność z panem... — zapytał o godność wampira miłym głosem, zależało mu na przyjemnej atmosferze.
Noah także zauważył blizny na twarzy rozmówcy. Walczył? Ktoś taki byłby niezwykle użyteczny.
Usiadł.
— Przepraszam za bezpośredniość, jednak moja niezdrowa ciekawość nakazuje mi zadać panu pytanie, o ile pan pozwoli — zaczął small talk przed poruszeniem głównego tematu, być może badał nowopoznanego? — Czy służył pan? Pana ruchy wskazują, jakby przeszły przez szkolenie wojskowe. Zawsze podziwiałem żołnierzy za ich dyscyplinę i poświęcenie ojczyźnie.

Polowanie na wilki (III)

Zanim Noah opuścił swoją kryjówkę, spojrzał na siebie w lustrze. Wystylizowana broda, uczesane włosy, porządnie umyte ciało. Wyprany oraz wyprasowany garnitur, wypastowane buty, przygotowany kaszkiet. Dzisiejszego wieczoru Parias zamierzał odwiedzić lożę Spokrewnionych, Elizjum, jednak zanim wkroczyłby do elitarnego klubu, postanowił obskoczyć jedno miejsce.
Wyszedł z hotelu. Nim udał się do właściwego punktu podróży, poszwendał się kwadrans po dzielnicy w celu sprawdzenia czy nikt go nie śledził. Każdej nocy odkrywał nowe zakamarki ulic przylegających do jego schronienia. Wkrótce wtopił się w mgiełkę jednej z ciemnych uliczek.

Central: pub Leon's Haven

Otworzywszy drzwi baru, Noah wszedł wraz z porywem powietrza z ulicy, który nieco rozwiał gęsty papierosowy dym. Neonata jakiś czas temu był tutaj w towarzystwie mentora, więć wiedział, że ta speluna była pod jego ochroną. To właśnie tutaj Johnston planował przyczaić się na właściciela czeku od Bureau of Investigation, tajemnicze biuro wystawiło pokaźną sumkę, tylko idiota nie postarałby się odzyskać tej forsy.
Wychowanek Jamesa podszedł do barmana, kupił od niego paczkę Lucky Strike'ów, a potem przekazał instrukcję.
— Będzie szukała mnie pewna osoba. Prawdopodobnie facet. Jeżeli będę siedział przy tamtym stoliku — wskazał otwartą dłonią na stolik w kącie — a ta osoba powie ci hasło, że szuka grubego intelektualisty z brodą, to odeślij ją do mnie. Wiem, brzmi to absurdalnie, niemniej wdałem się w pewien rodzaj towarzyskiej zabawy, a to jest jej element. Zrobisz to dla mnie?
Po przekazaniu instrukcji Johnston pożegnał się ładnie i opuścił przybytek.

Lower West Side: klub La Liberté

Taksówką dotarł do klubu. Zapłaciwszy kierowcy, Parias wyszedł z pojazdu, a następnie skierował się do środka, stąpając po czerwonym dywanie. Kulturalnie poczekał w kolejce, wszedł do przedsionka, zostawił u szatniarza płaszcz oraz kaszkiet. Był gotów, żeby wejść do sekcji przeznaczonej śmiertelnikom. To tam spędził kilka godzin, rozmawiając z ludźmi na temat Bureau of Investigation. Próbował dowiedzieć się więcej o tej organizacji, zasięgając języka wśród wpływowej klienteli. Jego strategia pozyskania informacji była następująca: najpierw zasiadał przy barze, aby wypatrzeć dżentelmenów podobnych do niego: nieśmiałych, nieco nieporadnych w kontaktach, ale sprawiających wrażenie wpływowych. Za pośrednictwem tych szarych myszek Noah spróbował pozyskać kontakty do ludzi, którzy wiedzieli więcej. Być może jakiś gość, do którego zagadał Johnston i poczęstował go papierosami zaprosił do stolika? Wampir łapał się każdej informacji, lecz także liczył na pozostawienie tutaj tropu na własną osobę. Domyślał się, że w takim miejscu z całą pewnością członkowie biura przychodzili się odprężyć, prędzej czy później usłyszeliby o osobniku poszukującym ich śladu. W momencie, w którym Noah uzyskałby szansę na napotkanie agenta, otrzymałby również sposobność na wyciśnięciu z niego wiedzy na temat zlecenia dla tartaku na ścięcie świętych klonów.

Późną nocą Johnston rozpocząłby realizację drugiego etapu planu. Zostawił po sobie zapach, wykonał ruch na szachownicy, śmiertelni agenci uzyskali szansę na wytropienie go. Pierwszy trop był bezpośredni, prowadzący do Leon's Haven zaś drugi kierowałby tutaj, do domniemanego bywalca klubu. Parias potrzebował teraz wsparcia, rozgrywanie tej dywersji w pojedynkę było zbyt ryzykowne.
Krwiopijca podał hasło strażnikowi, chwilę później wszedł do loży Spokrewnionych. Tam Johnston musiał zupełnie zmienić taktykę interakcji społecznych. Wkurwiały go takie gierki, nie był w nich dobry, jednak musiał grać i kręcić intrygi. Nabycie zamysłu poruszania się po tematach nieumarłych wymagało praktyki, a nie dało się tego osiągnąć bez uczestnictwie w rozmowach.
Noah dość płynnie podszedł do sprawy. Wśród członków Ventrue zachowywał się w pełni uniżony sposób, łechtał ich ego komplementami dotyczącymi spójności ich klanu oraz wysokich kompetencji, dzięki którym Camarilla mogła przetrwać najgorsze. Wśród nich Parias mógł pozwolić sobie na nieśmiałość, bo to tylko wzmocniłoby poczucie wyższości u Ventrue. W momencie, kiedy balsamista urobiłby ich, to przeszedłby do sedna. Przekazałby im wieść o istnieniu organizacji Bureau of Investigation, która wydała zlecenie miejscowemu tartakowi na ścięcie drzew uważanych za święte wśród lupinów, dlatego rozszarpały robotników na strzępy. Oznaczałoby to na istnienie frakcji bydła wiedzącej coś o sprawach nadnaturalnych. Czy strażnicy Maskarady, o której tak namiętnie prawił Galatis, mogliby pozwolić na istnienie owej frakcji, zagrażającej stabilności Wieży z Kości Słoniowej? Nowicjusz był chętny na przekazanie większej ilości informacji osobie chcącej dołączyć do niego w tym śledztwie.
Toreadorom inaczej przekazał wiedzę, pokusił się o piękniejsze słownictwo, podkreślił przywiązanie natywnych Amerykanów do świętych, czerwonych klonów. Ich miłość do tradycji, poświęcenie w utrzymaniu tychże rzadkich okazów roślin poruszyło serca lupinów, którzy ewidentnie pomagali rdzennej ludności. Chęć ochrony wierzeń rozpędziła ich szpony do popełnienia zbrodni. Wśród próżnych członków klanu Róży Noah próbował podsycić ich ciekawość, zaznaczyć piękno tej pokręconej sytuacji, wyszczególnić rozpaczliwe próby obrony Indian przed postępem cywilizacyjnym wymagającym surowców naturalnych. Tam również poprosił o wsparcie, ponieważ tylko członkowie Róży rozumieli dogłębnie naturę człowieczeństwa i potrafiliby ujrzeć szerszą perspektywę - Noah lał miód na uszy, mówił to, co chcieliby słyszeć, zabawiał i przy okazji się niesamowicie wkurwiał na siebie, że jednak próbował być dwulicową szują.
Brujah dostali wywód polityczny. Johnston w ich przypadku zastosował prosty chwyt: zaznaczył, iż Bureau of Investigation wspierało kapitalistyczny wyzysk, kusząc siłę tego narodu, czyli robotników, do podejmowania się ryzykownych działań na rzecz szybkiego wzbogacenia się, gdyż w innych okolicznościach nie mieli szansy na lepszy zarobek. Znowu próżność kapitalistów sprawiła, że ludzie pracy ginęli, wykorzystani jako narzędzia w działaniach, których nie rozumieli. Aby powstrzymać kolejne ofiary, należało zrozumieć naturę tajemniczego biura, odkryć ich związek z lupinami. W istocie to ludzie, a mianowicie kapitaliści, stanowili tutaj problem, a nie wilkołaki. One po prostu broniły swojego terytorium.

Noah po przekazaniu informacji trzem klanom liczył na to, że zainteresował kogokolwiek; że wieść o dzieciaku badającym sprawę wilkołaków trafiłaby do śmiałków skłonnych pomóc mu w działaniu polegającym na uderzeniu w sedno problemu: w organizację ludzi, która sprowokowała lupinów. Nawet jeśli balsamista nie zostałby potraktowany poważnie, to przynajmniej rozbawiłby wampiry jako młodziutki pupil starający się coś ugrać w Camarilli.
Parias siedzał przy widocznym stoliku, oczekując na konsekwencję swoich działań.

Re: K. O. Silasa

Kolejne słowa Silasa korzystnie wpłynęły na stosunek Noaha do niego, trener boksu wydawał się w porządku i nawet okazał jakiś stopień uznania dla dokonań neonaty. Zapewne jeszcze tydzień temu Johnston kupiłby bez zastanowienia taką gadkę, odrobina bezpieczeństwa w koszmarze sprawiłaby, że natychmiast otworzyłby się przed bokserem. Jednakże teraz Johnston wiedział, iż każdy wampir był potworem, każdy wampir hamował krwiożercze popędy, każdy był mordercą próbującym oddalić w planie dzień popełnienia następnej zbrodni. Dlatego Johnston zachowywał czujność, w szczególności kiedy miłe słówka mogłyby ją osłabić. Młody zachowywał do trenera szacunek, który rodził się z intuicyjnego poczucia niższości wobec silniejszego, lecz utrzymywał także zdrowy dystans, gdyż nie wiedział, czy za tydzień, rok, dziesięć lat Silas nie stałby się jego wrogiem. Teraz uczestniczyli w transakcji, nic poza tym.
— Szybko się przebiorę, daj mi proszę moment. — Poklepawszy swoją torbę, w której były tanie ciuchy sportowe, udałby się we wskazane miejsce, żeby w żwawych ruchach zmienić strój. Szkoda było zaplamić krwią garnitur.
Dopiero teraz, w spodenkach i koszulce, ciało Noaha Johnstona zostało podane na widok. To nie była powłoka wojownika, to było sto kilo tłuszczu, które nie zaznało porządnej gimnastyki od lat. Mężczyzna zaniedbał ciało, ponieważ przez większość życia pracował głównie głową. Niemniej nie poruszał się jak słoń w składzie porcelany. Po dłuższej obserwacji ruchów, paradoksalnie, facet z nadwagą zachowywał pewną dozę gracji i płynności, w szczególności koordynacji rąk. Silas widział to wszystko, gdyż Noah rozgrzewał się na ringu. Nie mógł już rozgrzać w ten sposób ciała, bo było martwe, raczej chodziło o przygotowanie psychiczne.
Po otrzymaniu sygnału rozpoczynającego walkę, Noah nie stałby jak kołek, nie czekałby w nieskończoność na manewr przeciwnika, nie zachowałby pasywności. Spotkanie z Sabbatnikiem, który mierzył w niego lufą rewolweru, a następnie potyczka na śmierć i życie na arenie Szeryfa uświadomiła Johnstona, iż bezradne czekanie obniżało jego szanse z każdą sekundą.
Głowa była punktem witalnym, więc Parias podniósłby ramiona w gardzie, a następnie wyprowadziłby kilka prostych w łeb Silasa. Młody nie kusił się na sierpy, młoty czy haki, bo po prostu nie umiał ich wykonywać. Jego garda również nie była techniczna, czy proste ciosy, ale nadal prosty cios nietechniczny byłby szybszy od każdego innego nietechnicznego uderzenia. Nie zamierzał zbyt szybko się odsłonić.
W następnych sekundach walki Johnston odpowiadał na ruch przeciwnika, adaptował się do niego. Jeżeli podchodził zbyt blisko, żeby walczyć w krótkim dystansie, Parias oddalał się. Jeżeli Silas oczekiwał zbyt długo, Parias atakowałby zaciekle. Wyczucie oponenta, pewna doza empatii być może pomogłaby Johnstonowi odczytać Silasa, dzięki czemu odroczyłby moment przegranej. Johnston nie miał szans z takim zawodnikiem, więc walka polegała na tym, żeby pokazać jaja i zaciętość. Nie poddawać się a wytrwać manto.

Re: K. O. Silasa

Kiedy Silas otworzył wrota, zastał gotowego do zapłaty dżentelmena z odliczoną sumą baksów. Trzymał on banknoty między palcami, żeby szybko przekazać je nowemu właścicielowi. Chwilę później balsamista lepiej przyjrzał się trenerowi, jego fizjonomia wskazywała na osobę wysportowaną, ciekawe czym Silas zajmował się za życia? A może nieumarłe ciała jednak nabywały z czasem masy mięśniowej? Johnstonowi trudno było przywyknąć do myśli pozostania pulchnym dżentelmen na wieki wieków.
— Ach — rozmyślanie przerwało pytanie trenera. — Jestem Noah, miło mi — zaznaczył słowa skinięciem głowy na powitanie. Silas nie wyciągnął do niego ręki, być może lepiej było się jeszcze nie spoufalać. Relacja na poziomie usług była na rękę Johnstonowi.
— Wstyd przyznać, nie umiem się bić — powiedział szczerze, jednak ujawnienia swojej słabości wywołało w nim zażenowanie. — Za życia biłem się tylko raz, dopiero po przemianie zaznałem całego spektrum przemocy, jaką nieumarłe istoty potrafią siebie obdarzyć — tłumaczył już pewniejszy siebie. — Przeżyłem próbę szeryfa, bo miałem szczęście, że walczyłem z zupełnie dziką bestią, a nie Spokrewnionym. Niemniej, w czasie potyczki zatraciłem siebie, oddałem stery... Temu czemuś — zawahał się, ponieważ jeszcze nie wiedział czy Bestia była jego mrocznym odbiciem, czystym popędem, czy czymś w rodzaju pasożyta próbującego przyjąć kontrolę nad ciałem nosiciela. — To nie może się powtórzyć, dlatego przyszedłem po usługi fachowca. Ciebie. W szczególności, iż napotkałem na swojej drodze te łachudry, których starsi nazywają Sabbatnikami. — Wspomnienie o Sabbatnikach było ryzykownym ruchem ze strony Noaha, ponieważ Silas mógłby zacząć się dopytywać, niemniej młody musiał stworzyć wrażenie gościa, który zazna walki w przyszłości.

Re: K. O. Silasa

Johnston nie przepadał za bezpośrednią komunikacją względem nieznajomych, wolał się od nich dystansować, dlatego szydercza postawa Silasa nie spodobała mu się. Etykieta, dobre wychowanie, obycie były świadectwami ukazującymi dojrzałość emocjonalną, wykształcenie czy po prostu klasę. Problem polegał na tym, iż Noah od jakiegoś czasu stykał się z mężczyznami, którzy mieli w dupie konwenanse. Szorstkość, szczerość do bólu, walenie prosto z mostu: jakoby nieustannie testowali swoją psychikę, hartowali ją.
— Mam pieniądze. — Odpowiedział po długiej pauzie. Parias procesował wszystko to, co usłyszał z ust Silasa. Ciekawe czy tymi wulgarnymi ustami całował swoją matkę?
— Proszę powiedz, ile chciałbyś za swój czas? — Noah dalej utrzymywał przyjazny, kulturalny ton. Nie zamierzał porzucać swojego stylu wypowiadania się, wolał pozostać po prostu sobą.
Noah nie traktował Silasa jako jedyną szansę na trening, samo poznanie Ridera stanowiło jakąś alternatywę do nauki mordobicia. Jeżeli łysy jegomość postawiłby cenę zaporową, nierealną, na pewno młodziak grzecznie potargowałby się. Jeżeli Silas miałby to w dupie, stawiałby na swoim, dawny lekarz pożegnałby się i odszedł, ponieważ nie zamierzał wydawać dolarów na niepoważne ceny.

Re: K. O. Silasa

Noahowi nie udało się zapowiedzieć wampirowi Silasowi, wyglądało na to, że członkowie klubu KO nie przywykli do pogawędek z nieznajomymi na ulicy. Młodemu Spokrewnionemu pozostało wziąć los we własne ręce.
Uderzeniami pięści zapukał w niby pancerne drzwi, które bardziej kojarzyły się z wrotami banku, niżeli klubu sportowego. Wkrótce usłyszał poruszenie zasuwy, okienko w drzwiach zostało otworzone przez osobnika znajdującego się w środku. Noah przyzwyczaił się do bezpośredniej, gburnej komunikacji, dzięki przebywaniu w obecności Jamesa czy Ridera, ale nadal rzucona kurwa zamiast dobry wieczór potrząsnała nim. Nie potrafił zrozumieć brak podstawowej etykiety, a jeżeli wulgarny nieznajomy był Silasem, to znakomicie zniechęcił potencjalnego gościa. Johnston jednak nie dał za wygraną tak łatwo.
— Dobry wieczór panu. Jestem od pana Greera do pana Silasa — zaczął uprzejmie, przyjaźnie, patrząc serdecznie w ślepia zza wizjerem. — Polecono mi tutaj trening, czy mam przyjemność z panem Silasem we własnej osobie, hm? — dokończył ciepłym głosem.

K. O. Silasa

Wietrzne Miasto zagrażało ludziom jak i Spokrewnionym.
Noah Johnston za życia unikał konfliktów, lecz jako nieumarłe stworzenie przyciągał ku sobie kłopoty. Każdą konfrontację wygrywał dzięki łutowi szczęścia, oddając stery krwiożerczej Bestii. Kiedy to następowało cichy, pokojowo nastawiony mężczyzna przemieniał się w maszynę do zabijania zaślepioną szałem. Tak dłużej być nie mogło, gdyż pewnej nocy furia pozbawiłaby życia kogoś bliskiego Noahowi.
Nie od razu bezklanowiec wszedł do środka klubu, przez długi czas obserwował teren, oceniając kto tam trenuje i z jakimi ludźmi miałby tam do czynienia. Obserwacje zaczynał wczesnym wieczorem, przyglądając się ostatnim bokserom opuszczających budynek. Johnston wiedział, że Silas nie lubił obcych, dlatego zanim przekroczył próg domeny innego wampira, spróbował się zapowiedzieć. Zrobił to, zaczepiając ostatnich wychodzących, żeby mieć okazję poprowadzić z nimi pogawędkę. Kto wie, być może jeden z nich zaniósłby słowo Silasowi, że pulchny jegomość o imieniu Noah chciałby tutaj potrenować.
Nastała ta noc. Noah wszedł do środka, trzymając torbę sportową z tanimi ciuchami na zmianę. Utrzymywał iluzję życia, nie zamierzał niepokoić śmiertelników. Nie wiedział, jak Silas wyglądał, dlatego użył Widzenia Aury, aby prześwietlić salę.

Re: Starzy znajomi

James igrał ze starym znajomym do takiego stopnia, że ośmieszał go przed obecnością młodego. Mentor pozwalał sobie na wiele, nawet bezpośrednio obrażał rewolwerowca. Oznaczało to, że panowie musieli traktować się z dużym dystansem albo Greer po prostu miał na niego porządnego haka. Noah na zimno przyjmował komplementy, nie dziękował za nie, jedynie kiwał głową z nieukrywaną, pokorną zgodą. Wiedział, że James raczej w tym momencie wolał dopierdolić Brujahowi, sprowadzając go do poziomu nowicjusza, niżeli poklepać po głowie ucznia. W każdym razie słowa Jamesa były miłe dla ucha.
Informacje na temat Krzykaczy powiązanych z Riderem, Noah odebrał jako ciekawostki warte odnotowania, w szczególności Huntera będącego Primogenem klanu. Łowca wilkołaków także wspomniał o tym, że działał jeszcze za czasów dzikiego zachodu, więc dzięki tej wzmiance balsamista mógł zgadywać jego przedział wiekowy. Rewolwerowiec zdradzał bardzo dużo o sobie, a jeżeli nie należał do wyrafinowanych kłamców, narażał się na odwet. Johnston traktował te informacje jak zabezpieczoną broń, bo jeżeli pewnego dnia Rider coś spierdoliłby, to pewnie było kilku Spokrewnionych chętnych na poznanie jego niewygodnych prawd, jak na przykład taki Galatis.
Balsamista źle trawił dalsze słowa gangstera. Zapewne wiedział znacznie więcej od młodego wampira, być może rzeczywiście Pariasi posiadali potencjał bycia dobrymi żołnierzami, niemniej brzmiało to mętnie, jak mrzonki warte tyle, co nic. W pewnym momencie brzmiało to jak bajka, jakim cudem Pariasi ustanowiliby lepszy świat? Dalej pozostawali oni potworami, a ich wszystkich łączył głód krwi zmuszający do popełniania bestialskich, czasem nierozważnych decyzji. Nie trzeba było należeć do klanu, żeby schrzanić własną sytuację z powodu posiadania kłów. A nawet jeżeli bezklanowcy wywalczyliby siłę polityczną, z czasem staliby się jak panowie trzymający ich na łańcuchu. Władza korumpuje, nie było od tego ucieczki. Noahowi wydawało się, że Rider trochę żył nierealnymi marzeniami.
— Mimo tego, co mówisz, Camarilla przyjęła mnie w swe szeregi. Jaka jest niby lepsza alternatywa? — na głos nie osądzał, pytał o konkrety. Zamierzał poznać ideę Ridera.
Wzmianka o walce, dzięki której Noah poprawiłby swój stan, wywołała w nim zażenowanie. Palcami pomasował się po skroniach, jasno dając do zrozumienia, że usłyszał już za dużo.
— Może są rzeczywiście Pariasi, którzy skusiliby się twoją wizją, Rider. Ale ja jestem za młody i, szczerze, wolę na razie skupić się na tym, co mogę zrobić, tutaj i teraz. — tłumaczył neutralnym głosem, już łagodnym, pragnącym w pokoju wyjść z dziwnej rozmowy prowadzącej do dość kontrowersyjnych deklaracji. — Jestem po prostu gościem, który chce przetrwać, a wygląda na to, że ty chcesz podburzać nas do jakiegoś buntu. Dlaczego miałbym ryzykować własną głową, skoro mogę grać w grę Camarilli i do czegoś dojść? Zrozum, mi zależy na świętym spokoju. A twój pomysł wymaga czegoś zupełnie innego. Tak to zrozumiałem, przyjacielu — dokończył z rozłożonymi ramionami wyrażającym gest bezradności.
Podałby rękę Riderowi na pożegnanie.
— Będę często odwiedzać Elizjum, w razie czego złapiesz mnie tam. Powodzenia na drodze. — Pożegnał starego wiarusa na mechanicznym rumaku.
Jeżeli gangster odjechałby, Noah milczałby długo. Rozmowa, jaka tutaj zaszła wpłynęła na jego postrzeganie świata. Wyglądało na to, że istnieli Spokrewnieni gotowi walczyć z Camarillą, a jednocześnie nie należeli do szeregów Sabatu. Świat Mroku odkrywał kolejne tajemnice.

Re: Polowanie na wilki (II)

Powód rzezi dokonanej łapami lupinów zaczynał nabierać sensu. Rider wspominał, że ta rasa szanowała przyrodę do takiego stopnia, że była gotowa bronić ją do śmierci. Czyżby zakłócono spokój świętego gaju, piły i siekiery powaliły stare czerwone klony? Noah postanowił to sprawdzić. Przeszukując kolejne stosy dokumentów, młody wampir chciałby sprawdzić listy zamówień na drewno, być może tartak podpisał umowę handlową z kontrahentami zainteresowanymi czerwonymi klonami? Wiedza o tym poszerzyłaby zakres potencjalnych działań w przyszłości. Niestety, próba ta zakończyła się niepowodzeniem, niczego nowego Noah się nie dowiedział.
Johnston wpadł na jeszcze jeden pomysł. Postanowił zabrać ze sobą broń i amunicję, cenniejsze przedmioty osobiste, a także sam czek. Rzeczy schował do torby lekarskiej, następnie, posiłkując się papierem z biura wraz z ołówkiem, pozostawił notkę w opróżnionej skrytce:

Jeżeli zależy ci na odzyskaniu tych przedmiotów, odnajdź mężczyznę o imieniu Noah. Będzie przez tydzień odwiedzał pub Leon's Haven. Powiedz barmanowi, że szukasz grubego intelektualisty z brodą.

Obdarzony mocą jasnowidzenia Parias przeczuwał, że Thomas albo ktoś wtajemniczony w sprawę tajemniczego zlecenia, które pozbawiło życia drwali, wróci do skrytki. Noah nie zamierzał w bierny sposób poszukiwać wskazówek, postanowił zaryzykować i zostawić po sobie wiadomość. Jeżeli odbiorca spróbowałby go odnaleźć, oznaczałoby, że wiedział o sprawie. A jeśli nie, cóż, nic się wielkiego się nie stałoby. Raczej nikt o zdrowych zmysłach nie rezygnowałby z okrągłej sumki czeku, zapewne Thomas bardzo się śpieszył, skoro to tutaj zostawił.
Johnston opuścił tartak i ostrożnie wróciłby do Primogen. Zdałby jej raport oraz pomysł zwabienia potencjalnego śmiertelnika w pułapkę. Poprosił także o zachowanie znalezionej broni oraz czeku jako narzędzie perswazyjne w przyszłej rozmowie... Chociaż prawda była zgoła inna: balsamista chciał mieć spluwę.

z/t - za błogosławieństwem MG

Re: Polowanie na wilki (II)

Kiedy Parias zauważył uchylone drzwi, wydawało mu się, że jego serce zabiło szybciej. To nie była adrenalina, martwa powłoka nie była w stanie wydzielać hormonów. To było coś znacznie gorszego. Bestia wyczuła zagrożenie, a Noah odczuwał to na podświadomym poziomie. Ktoś tutaj niedawno był, a może nadal jest? Instynkt przetrwania był w nim silny, wymuszał ostrożność.
Świadomie przeszukiwał pomieszczenie z aktywowaną dyscypliną Nadwrażliwości, ponieważ bał się, iż ktoś mógł się tutaj ukryć. Pośpiech nie pozwolił mu dokonać dokładnych oględzin, także brakowało mu wiedzy śledczej od czego powinien zacząć, więc badał pokój w sposób intuicyjny. Odkrył fakt, że dane osobowe zabitych pracowników wyparowały. Czy to robota Camarilli, sławetnych członków Nosferatu, których balsamista nie miał jeszcze okazji poznać? Ale plotki mówiły, że ich działania były solidne, niezostawiające śladów, natomiast tutaj nawet Johnston zauważył oczywiste wskazówki. Ktoś się śpieszył i był niedokładny albo po prostu zależało mu na pozbyciu się nazwisk z kartotek firmy.
Dawnego chirurga zbiła z tropu skrytka w składziku, pod szafką. Dlaczego ona nie zniknęła? Czy domniemany osobnik usuwający dane osobowe celowo ją pominął czy podłożył? Wyglądało to na drugą opcję, gdyż ślady na kurzu wskazywało na to. Broń oraz łacińska nazwa gatunku klona, którego w tym momencie Noah nie potrafił zidentyfikować. Przedmioty osobiste. Trochę to wyglądało na palenie mostów. Czy John miał czwartego wspólnika, który po akcji miał zapewnić ewakuację? Nazwa biura śledczego nic nie mówiła balsamiście, ale wprowadziła go w groteskowy nastrój. Ogarnęły go bardzo złe przeczucia.
Z ogromnym wysiłkiem umysłowym (wydanie 1 punktu siły woli na sukces) zgarnął oburącz broń, graty oraz czek w jedną kupkę, a następnie użył Astralnego Dotyku. Wiedział za mało, za dużo pytań bez odpowiedzi. Wizje nie stanowiły solidnego poglądu na sprawę, ale często prowadziły dokądś, były drogowskazem.
Noah także chciałby odnaleźć łacińską nazwę w książkach w biurze, które traktowały o faunie i florze. Dlaczego ta roślina była wyjątkowa i stanowiła zagadkową nazwę czeku?

Re: Polowanie na wilki (II)

Spokrewnieni w czasie kursowania po dzielnicy, zdobyli mapę umożliwiającą zlokalizowanie tartaku. Po krótkim omówieniu planów, Irène zatrzymała pojazd w krótkiej odległości od wjazdu pilnowanego przez nocnego stróża. Elegancka kobieta opuściła kabinę automobilu, a następnie udała się porozmawiać z śmiertelnikiem w celu odwrócenia jego uwagi. Kiedy Johnston zauważył okazję do przekradnięcia się, natychmiast z niej skorzystał.
Przymknął oczy. Dokonał introwersji. Wczuł się w swoje przeklęte jestestwo, zaczął odczuwać płynącą w nim vitae, jakby stanowiła ona nowy zmysł. Wiedział, że gdzieś w przeklętej krwi zamieszkiwała Bestia, lecz również jej potencjał. Mężczyzna sięgnął po mroczny dar, stał się niewidoczny dla oka.
Ostrożnie przedostał się na teren zakładu, nadprzyrodzona moc oraz sama Celeste ułatwiły zadanie. Balsamista postanowił odnaleźć biuro tartaku, żeby odnaleźć w nim dokumenty opisujący sam las. Być może gęstwiny, poza stanowieniem źródła cennego surowca, skrywały tajemnice, które zostały odnotowane? Być może zanim doszło do tragicznego morderstwa, istniały przesłanki ujawniające naturę lasu, a ludzka chciwość i tak popchnęła ludzi ku zagładzie? Może wśród drzew było coś na tyle specyficznego, że wilkołaki strzegły tego jak oka w głowie?
Noah poszukiwał także informacji o położeniu brygady nieboszczyków. Gdzie konkretnie pracowali zanim doszło do ich śmierci?

Re: Starzy znajomi

Młody Parias przez długi czas zupełnie się nie odzywał. Od mówienia wolał wsłuchiwać się w wypowiedziane zdania Jamesa i Ridera, wyciągać od nich informacje, które ujawniały mgłę tajemnicy, kto jest kim na planszy politycznej. Później panowie przedstawili nieznane Noahowi osobistości, Huntera i kogoś niosącego miano „starego Ridera”.
— Chwileczkę — przemówił z uniesionym palcem wskazującym prawej dłoni, przerywając rozmowę pomiędzy ulicznikami. — Kim jest twój ojciec, Rider? Hunter i on to ta sama osoba? Skoro angażujemy kolejnych dżentelmenów do tej sprawy, chcę wiedzieć, z kim będę miał przyjemność obcować — o ile początek zdania był w jego stylu, czyli mowa była spokojna, flegmatyczna to dokończył z wyczuwalną stanowczością.
Później poruszono wątek ewentualnej walki, balsamista analizował tę kwestię z widoczną sceptycznością. Gładził brodę, kręcił wąsem w geście dumania, jakoby oszacowywał wartość tego pomysłu.
— Jeszcze nie wiemy, co wykazała sekcja. Lokalizacja lupinów dalej jest w sferze plotek i domysłów. Nie posiadamy armii, a skoro nawet ja jestem w stanie bez większych problemów skrzywdzić zwykłego człowieka, to wątpię, aby domniemany oddział był złożony z ciepłokrwistych — niespodziewanie przerwał, sam się zaskoczył sformułowaniem ciepłokrwiści w kontekście potocznego nazewnictwa ludzi. Pokręcił głową, zapewne aura cwaniactwa i bandytyzmu, którą emanowali ulicznicy, również mu się udzielała. — Moim zdaniem jakakolwiek walka jest zupełnym nieporozumieniem, panowie. Zabijanie zostawia ślady, a skoro Galatis trąbił na temat Maskarady, to jak coś, za przeproszeniem, spierdolimy to nas powieszą za jaja — wyraził sprzeciw, ale w humorystyczny sposób, żeby nie zrażać wrażliwego Ridera, który łatwo się denerwował. — Dowiedzmy się wszystkiego, czego możemy się wywiedzieć, a potem zróbmy to w stylu Camarilli, pociągając za sznurki instytucji i organizacji ludzi. Kto wie, jak w gazetach pojawi się mistyfikacja pod postacią morderczych sekt Irlandczyków ukrywających się w lesie, to kupi to opinia publiczna i nagle służby zamkną okolicę kordonem i sprawa zamknięta. Żeby nie było, nie mam nic do Irlandczyków, to był przykład tego, jak można to zrobić — uzasadnienie przedstawił dość zemocjonowanym tonem, który podkreślał ogromne ryzyko złamania Maskarady i dobitnie negatywnych konsekwencji. Wykorzystanie ludzi jako zbiorowości wdrożonej w system zarządzającym Wietrznym Miastem wydawało się lepszym rozwiązaniem, niż tępa walka.
— Rider, dlaczego zależy ci na tym, żeby to właśnie protegowani Jamesa walczyli w twoich łowach, hm? — Tutaj już Noah ewidentnie się wkurwił. Sprawa z sadystycznymi próbami Szeryfa wciąż była świeżą raną i nawet jeżeli balsamista nie znał osobiście innych szczęściarzy, to odczuwał pewne połączenie. Irytowało go podejście do Pariasów jako mięsa armatniego, a nawet jeżeli Rider chował swoje intencje za pięknymi słówkami, to fakt był nadal taki sam: chciał wykorzystać bezklanowców.
— Rider pokazałeś dzisiaj, że zarządzanie ludźmi stanowi dla ciebie pewną trudność. Skoro nie panujesz nad gangiem pospolitych bandytów, to w jaki sposób zorganizujesz skuteczną walkę z wilkołakami, żeby straty w Pariasach nie były duże? Zważ, że każdy z nas posiada inny potencjał, nikt z nas nie jest taki sam — mówił dość prowokacyjne, kwestionował użyteczność Ridera. Noaha sprowokowała kwestia wykorzystania bezklanowców jak narzędzia, jak psy. — Pomogę ci jak najlepiej potrafię, ale walkę zostawiam tobie. A cne pierdolenie na temat wartości i wyjątkowości Jamesa zostaw na mętne pogawędki w Elizjum, bo to brzmi jak tanie próby urabiania. Czyli co? Ja mogę dostać po dupie, bo moja wartość nie jest taka, jak Jamesa? Czyli dwudziestu takich jak ja prowadzimy na szafot, bo ich można poświęcić? Cut the bullshit, Rider
— A jak potrzebujesz srebra, to sobie kup granulat srebra z mennicy. To się wykorzystuje do robienia wartościowych monet, ale sam granulat można wsypać, na przykład do loftki do strzelby. To jest najszybszy sposób, bo nie potrzebujesz do tego żadnego warsztatu.

Re: Polowanie na wilki (II)

Wiekowa istota współpracowała z młodzikiem, razem udało im się uzyskać taką ilość wskazówek, na ile pozwoliła ich pomysłowość oraz spostrzegawczość. Tam, gdzie nocny szczeniak z trudem przyswajał wizje wywołane przeklętą vitae, to doświadczona wampirzyca przyjmowała wiedzę z właściwym sobie wyrachowaniem. Kiedy zakończyli oględziny zwłok, młody z powodzeniem zajął się ich zszywaniem oraz drobną pielęgnacją, doprowadzając je do lepszego stanu od początkowego. Poza wpadką z zmiażdżeniem sercem, na razie Noah całkiem nieźle dawał sobie radę. Odzyskał równowagę psychiczną, dobrze wykonana praca uczyniła go znów poczytalnym.
Tak jak Primogen zapewne oceniała poczynania neonaty, tak on oceniał posunięcia kobiety, badając jej reakcje, wypowiedziane słowa, czyny. Czyżby perfekcjonizm był jednym z wielu aspektów jej jestestwa? Lévêque była niezwykle skupiona przy pracy, dociekliwa, skłonna nawet zaryzykować jasnością umysłu, brudząc go kaskadą majaków wyciągniętymi z gasnących aur czy kosztując obrzydliwą posokę. Czyżby Primogen stawiała cele wyżej od siebie? A być może to typowa cecha śmietanki towarzyskiej Camarilli, która dążyła do mistrzostwa w każdym akcie, czynności, postępowaniu? Irène była bezwzględnym graczem, świetnie dostosowując się do warunków otoczenia. Na salonach, gdzie urok i manipulacja otwierała drzwi, walczyła uśmiechem, kokieterią, pięknem i słowem. Błyszczała niczym gwiazda, bo musiała nią być. W zimnej, śmierdzącej truchłem kostnicy dalej trzymała fason, dobierając narzędzia pod postacią spokoju, dociekliwości, logiki. To czyniło ją znakomitym autorytetem godnym do naśladowania, to może sprawiało, iż Camarilla budziła postrach, ponieważ była znakomita w każdym odcieniu Maskarady, jej agenci byli profesjonalistami. Johnston, ukradkowo obserwując Primogena, powoli zaczynał odkrywać, z czym przychodziła odpowiedzialność zasiadania wśród liderów Sekty. Tylko czy wymagana perfekcja nie zabiła prawdziwości wśród Spokrewnionych? Czy wieczna czujność, wpasowywanie się w określony model hierarchii nie zabijał indywidualności? Czy Celeste dalej potrafiła...
Noah skarcił się w myślach. Przecież potrafiła ona czytać myśli! Zapomniał się.

Balsamista westchnąwszy smutno, zaczął oczyszczać narzędzia, później siebie, a na końcu odział się. Schowawszy utensylia do torby lekarskiej i upewniwszy się, że nie zgubił niczego z przedmiotów osobistych. Z przezorności sprawdził także czy nic nie zaginęło z jego portfela. Wyszedł z kostnicy, idąc za Różą.
Zapach kawy nieco go zdołował, gdyż też raczył się tym naparem w późnych godzinach, zupełnie jak ten starszy dozorca. Noahowi trochę przeszkadzał brak typowo ludzkich zachcianek i słabostek. Nigdy nie czuł się zmęczony zaś jego umysł był zazwyczaj ostry, nie musiał spożywać kofeiny czy środków wyostrzających zmysły. Nie musiał korzystać z toalety, nie miał porannych sensacji, nie musiał zmuszać się do robienia sobie śniadania, kiedy najchętniej leniuchowałby w fotelu z dobrą lekturą. Nowa egzystencja czyniła go... nad wyraz skutecznym, jednocześnie odbierając smak egzystencji.
— Nie, proszę prowadzić. — Odpowiedział zamyślonym tonem, w obecnej chwili nie przejmował się takimi drobiazgami jak konwenanse, kiedy jeszcze chwilę temu zjednoczył się w mistycznej komunii ze zwłokami, aby... Wytropić ślad wilkołaków. W obliczu takiej perspektywy kobieta za kierownicą była niczym nadzwyczajnym.
Wsiadł do środka pojazdu i zaczął patrzeć na ulice Wietrznego Miasta, a kiedy ruszyli, w skupieniu wysłuchiwał się w słowa Primogen.
— Nazwa firmy ułatwia zadanie, a jeśli natrafimy na drodze na budkę telefoniczną, rekomenduję zatrzymanie się przy niej. W książce telefonicznej powinniśmy odnaleźć niezbędny adres — zasugerował pomysł odnalezienia lokacji, dalej patrzył przez okno kiedy mówił.
Wzmianka o rozwodzie jednego z zabitych wywołała lekki uśmiech na ustach wampira.
— Można rzec, że przynajmniej jedna z kobiet nie będzie opłakiwać stratę męża — zażartował sobie z stanu cywilnego denata. Ostatnio humor Johnstona kierował się ku czarnym zakątkom. — Hm. Ciekawe czy sprawa jest tak oczywista, jak przedstawił ją pan Rider? Czy w istocie lupini zamordowali bez cienia litości te biedne dusze, tylko z powodu wycinki mydleńcowatych? Popełnianie takich mordów przecież niczego nie zmieni, co najwyżej spowolni proces nieuniknionej, w dobie kapitalizmu, eksploatacji środowiska naturalnego. Zastanawia mnie także, w jaki sposób rozumują lupini, czy są zdolni do prowadzenia rozmowy, czy wyłącznie do bezmyślnego mordowania? — zastanawiał się na głos flegmatycznym, wyjątkowo jak na niego spokojnym tonem. Udzieliła mu się atmosfera profesjonalizmu.
— Kiedy dotrzemy na miejsce, co dalej? Mam przeczucie, droga pani, że stawiając nasze stopy na terenie tartaku, wejdziemy na terytorium lupinów. Co właściwie chcemy odszukać na miejscu? Namacalnego dowodu? — patrzył na twarz kierowcy, kiedy zadawał pytania. — Istotnie, mapa będzie użyteczna. Być może w samym zakładzie znajduje się również mapa lasów z wyznaczonymi strefami wycinki.

Re: Starzy znajomi

Spoiler | 

Przybywający mężczyźni ujrzeli przycupniętego Johnstona przy motocyklu. Balsamista zaciekawiony maszyną, a może po prostu odczuwający nudę, badał ją wzrokiem i dotykiem. Kiedy zorientował się o nadejściu starszych wampirów, powstał na równe nogi i odwrócił się do nich. Widok idących obok siebie uliczników uradował go, to oznaczało, iż w pokojowy sposób rozwiązali nieporozumienie w Leon's Haven. Noah, zadowolony z tego, co widział, uśmiechnął się, a potem wyszedł na powitanie.
— Istotnie, dżentelmen Rider w chwili uświadomienia sobie powagi występków swojej bandy, zerwał się do biegu jak na dzikiego wilka przystało — odpowiedział czarnym humorem na powitalny tekst Jamesa. W tonie młodego pariasa nie było żalu czy rozdrażnienia, natomiast była kpina piętnująca niezwykle brawurowy wyskok Krzykacza. — Tak czy siak rad jestem widzieć was, panowie, w zdrowiu — dodał zupełnie szczerze, ciepłym głosem.
Noah uścisnął prawicę swojego mentora. Chwilę później zerknął na niego, a potem na Ridera, zadumał się przez moment i postanowił poruszyć nowy wątek.
— Przemówienie Arystarcha Galatisa poruszyło grono Spokrewnionych w Elizjum. Muszę przyznać, że pierwszy raz widziałem tak porywającego mówcę, zabarwiającego merytoryczną wypowiedź licznymi figurami retorycznymi. Jak animator spektaklu kukiełkowego, pokierował swoich słuchaczy do właściwego punktu — Noah przedstawiał w sposób wykwintny relację z ostatniego wydarzenia w Wolności na rozluźnienie sytuacji, jednocześnie dążąc do uderzającej puenty. James wiele razy już gadał z Johnstonem. Wiedział, że zazwyczaj młody nie popisywał się swoją elokwencją i nie udawał pajaca, oralnie żonglując ładnymi słówkami. Ewidentnie neonata teraz żartował sobie z Galatisa, udając jego sposób komunikacji. — Mówiąc serio, urobił sobie audytorium jak rasowy politykier. Co sądzicie o jego przemowie? Kim właściwie są Feng i Skadi? Zrozumiałem, że są Starszymi, ale najwidoczniej ich pozycja została szarpnięta, skoro Galatis w otwarty sposób ich skrytykował.
Pytanie także miało na celu intelektualne ożywienie gangsterów, żeby poruszyć kwestię najważniejszą i istotną.
— Tak się składa, Jamesie — spojrzał na mistrza skupionym wzrokiem. Nawet teraz młody wampir patrzył na niego jak na wzór, skarbnicę wiedzy — że ja i Rider zamieniliśmy kilka słów z Arystarchem, zaś później dołączyła do nas sama Primogen, Irène Celeste Lévêque. Harpia jest zainteresowany rozwikłaniem zagadki tajemniczych i brutalnych morderstw ludzi, spowodowanych domniemaną aktywnością lupinów. Ta rzekoma plotka okazała się na tyle intrygująca, że Lévêque udzieli nam swojego wsparcia. We własnej osobie — przedstawił rzeczowy raport Greerowi.
— Mam jej towarzyszyć przy badaniu zwłok. Natomiast Rider, jako ekspert w dziedzinie polowań, zobowiązał się do poczynienia rekonesansu oraz zebrania grupy uderzeniowej, jeśli walka ma nastąpić, czyż nie? — zadał pytanie już bezpośrednio rewolwerowcowi.

Re: Polowanie na wilki (II)

Nowicjusz Camarilli zmartwił się, kiedy usłyszał reprymendę Starszej. Noga mu się powinęła w trakcie wykorzystywania daru mrocznej krwi, nie spodziewał się po sobie tak gwałtownej reakcji na wizje, jednak nauczył się czegoś nowego. Istniały wspomnienia tak intensywne, tak pierwotnie przerażające, że odbijały się rykoszetem nawet po śmierci ofiary. Cóż, zapewne to nie ostatni raz, kiedy Noah gdzieś popełni błąd, jeszcze się oswajał z potencjałem wampirycznych mocy.
Poczucie stresu młodego Spokrewnionego w obliczu Primogen niezadowolonej z jego odruchów było niczym w porównaniu z uświadomieniem sobie paraliżującej prawdy. Irène Celeste Lévêque komunikowała się bez słów, dosłownie rodząc informacje w głowie mężczyzny. Co to oznaczało? Nagle Pariasa olśniło, wtedy w Elizjum, kiedy popełnił faux pas przy powitaniu Irène, patrzyła wprost na niego spojrzeniem zdolnym przeniknąć każdą przeszkodę. Jej bystre zielone oczy potrafiły przebić się wprost do umysłu? Johnston nie ujawnił jeszcze kobiecie, czego właściwie się dowiedział z wizji, a ona swym komunikatem stwierdziła, że wiedział on za mało. Teraz Noah zdał sobie sprawę, że przy Spokrewnionych nie tylko należało uważać na to, co się mówiło, ale także na myśli.
Potrzebował chwili na oswojenie się z nową sytuacją, musiał mieć się na baczności w towarzystwie Primogen. Tak czy siak niewiele to zmieniało, dalej musiał współpracować z Celeste nad rozwiązaniem zagadki śmierci, zapewne wiele wody upłynie w rzece Chicago zanim uwolniłby się od wpływu zielonookiej. Dlatego przeniósł uwagę umysłu z rozmyślań na obserwację poczynań damy przy pracy. Wyglądało na to, że także stosowała coś w rodzaju medytacji przy zwłokach, jednak Johnston nie miał bladego pojęcia, jakich konkretnie mocy używała. Widok kosztowania przez nią wydzieliny, która jakiś czas temu zapewne była krwią, rzeczywiście obrzydziła balsamistę. Nawykł do widoku paskudnych rzeczy, lecz nie był przygotowany na patrzenie na akt spożywania prosto z trupa.
Kiedy Primogen zakończyła swoje oględziny, Noah postanowił połatać Johna do kupy, nie mógł pozostawić ciało z otwartymi komorami. Ciężar sumienia wywoływał w nim smutek, gdy wracał pamięcią do chwili zgniecenia serca. Nie chciał tego uczynić, zrobił to pod wpływem wizji, więc musiał odpokutować pod postacią doprowadzenia zwłok do porządku. Były one zmasakrowane, jednak Johnston był ekspertem w tym fachu, nie liczył na cud, ale na rzetelnie wykonaną robotę. Jeśli było to wykonalne, także chciał nieco odświeżyć czy poprawić stan pozostałych trupów, w trakcie wykonywania pracy rozpocząłby dialog.
— Doświadczyłem wizji przy Johnie — mówił szeptem, wskazując gestem dłoni na trupa ze zniszczoną twarzą. — John przeżył groteskowy strach, który zmącił jego pamięć. Widziałem jak potężne pazury orały ciało Johna, z siłą tak ogromną, że kości nie stanowiły żadnego problemu. Czy trafiliśmy na właściwy trop?
— Wiemy także, że posiadał firmę prowadzącą wycinkę. Wyjdę na zewnątrz i przedzwonię, być może natrafię na jego przedsiębiorstwo. Jeżeli prowadził interes tutaj, to oznaczałoby, że moglibyśmy je odwiedzić. Kto wie, gdzie zaprowadzi nas ten trop?

Re: Polowanie na wilki (II)


Świadomość wampira popłynęła strumieniem ku parującym taflom aury pochłanianej przez entropię. Widmowa pępowina scaliła nieumarłego z resztkami barw, a wkrótce rozpoczął czerpać doznania. Pomarańczowy zapach obawy otulił medium, później kolor spłodził siarczyste barwy strachu zderzającego się z odwagą Johna. Była ona zahartowana, odpierała uczucia siejące zaszczucie, balansowała unieruchamiające ciernie z rozsądkiem. Medium doświadczało, lecz nagle z czeluści pomarańczowej obawy przedarł się olbrzymi czerw pierwotnej niemocy. Pierwotnego strachu. Terror tak potężny, że opanował także esencję nieumarłego obserwatora. Groza przypomniała mu o jego kaźni, o chwilach spędzonych na torturach. Nagle przeżywał naraz historie robotnika i własną, jakby klisze nałożyły się na siebie, jedno wspomnienie było cieniem drugiego.
John. Johnston. Jedność. Kły odrywające twarz, noże tnące ciało. Żółte ślepia. Oczy szaleństwa. Cięcia. Satysfakcja. Groza. Dwa oblicza potwora. ŚMIERĆ. ODRODZENIE W KLĄTWIE.

Balsamista powrócił do rzeczywistości w szoku, z ledwością panował nad sobą. Kiedy opuszczał koszmar, nieświadomie zmiażdżył martwe serce w miazgę, co mogło wydawać się makabrycznym widokiem. Po chwili Noah odwrócił się plecami do śmiertelnika i Primogena, ponieważ chciał w ten sposób zakryć grozę na swej twarzy, intensywnie wpatrując się w ścianę.
Sama obecność człowieka go irytowała, to było rozdrażnienie wampira, który najchętniej zabiłby to brzydkie ścierwo, żeby się uspokoić. Pokusa uczynienia bydlęciu krzywdy stawiała zdenerwowanego Johnstona na krawędzi, natomiast zapach własnej vitae judziło.
Dlatego patrzył i uzewnętrzniał ból. Brud na ścianie, plama. Zestaw ułożonych noży, szczypiec i pił chirurgicznych. Zapach rozkładu, perfumy Irène. Dźwięk ulicy, wspomnienie automobilu zatrzymującego się na równoległej stronie ulicy. Spokój, rozsądek.
Po chwili opiekun kostnicy przestał być potencjalnym celem, a na powrót człowiekiem z duszą. Było blisko.
— Poniosło mnie, przepraszam. Niemniej już wiem, w jaki sposób zginęli. — Wypowiadał słowa w trakcie powolnego odwracania się ku przełożonej, odzyskiwał równowagę w głosie. Zerknął świadomym spojrzeniem na ochłapy, które moment temu były sercem. Żałował.

Re: Polowanie na wilki (II)

Poświęceniem bezpański szczeniak kładł bruk drogi prowadzącej do opcji zapewniającej mu egzystencję lepszą od zwierzęcego poziomu przetrwania z nocy na noc. Na jego barkach ciążyło brzemię rozpatrywania każdej decyzji podejmowanej w obecności wiekowych krwiożerców, ciągłe badanie granic, na ile można było sobie pozwolić a czego unikać, aby manewrować w niebezpiecznych partiach gry Spokrewnionych, gdzie koszt popełnionego błędu zwracał się latami, natomiast zasianie wiatru płodziło burzę w niespodziewanym momencie. Noah nie posiadał perspektywy sięgającej niepamiętnych czasów, dlatego trudno było mu szybko dostosować się do reguł subtelnej gry. Wciąż posiadał związek z ukochanymi ludźmi, wędrował przez noc własnych czasów, istniał tutaj i teraz.
Kiedy Noah Johnston spoglądał na Irène, zastanawiał się, jak patrzyła na świat? Czy pamiętała jeszcze smak oraz kruchość życia? Promienie słońca na skórze, ulotność i tęsknotę za młodością? Czy jeszcze potrafiła przywiązać się do kogoś bezinteresownie, otwarcie, z zamiarem wspierania oraz pielęgnowania relacji? Jak właściwie funkcjonowała w strefie psychicznej, mając na karku niepojętą mężczyźnie liczbę lat? Przepaść doświadczeń pomiędzy nimi sprawiała, że każde z nich zupełnie inaczej patrzyło na świat, doszukując się sensu w odmiennych kwestiach.
Balsamista również patrzył na strój kobiety, który z całą pewnością kosztował fortunę, lecz czy taki przepych miał sens przy sekcji zwłok? Poza zaznaczaniem swojej pozycji społecznej oraz podkreślaniem urody był zupełnie niepraktyczny w mniemaniu flegmatyka. Patrzenie na Primogena było przyjemnym doznaniem, jednak tylko na salonach zaprawdę zostałaby doceniona za staranne przygotowanie swojej kreacji.
Nagły zryw wiatru wyrwał Noaha z rozważań, wycie powietrza zagłuszyło otwarcie drzwi kostnicy i dopiero reakcja Irène na nieznajomego uświadomiła balsamistę, że nastał czas pracy.
Oddał prowadzenie rozmowy kobiecie, domyślał się, że sprawiej od niego wyciągnie informacje od opiekuna kostnicy o nieprzyjemnej dla oka aparycji. Johnston jedynie przywitał się skinięciem głowy, dalej utrzymując nadnaturalną moc iluzji życia. Wszedł za damą do środka budynku.
Kiedy Primogen konwersowała i dokonywała pierwszych oględzin zwłok, balsamista dobrze rozejrzał się po pomieszczeniach, zapamiętując najwięcej szczegółów. Przede wszystkim szukał wzrokiem miejsc, gdzie potencjalnie mogły ukrywać się dokumenty.
— Przepraszam. Gdzie mogę zostawić ubrania? Będę badał ciała i muszę się przygotować. Potrzebuję także dezynfekować ręce i narzędzia, które ze sobą przyniosłem— Zapytał nieśmiało, a potem, o ile było to możliwe, dokonał sanitarne przygotowania do sekcji. Zdjął kaszkiet, szalik, płaszcz i kamizelkę. Na koszulę nałożył fartuch, założył rękawice. Oczyścił narzędzia chirurgiczne, rozłożył je sobie optymalnie, żeby mieć wszystko pod ręką.
Zauważywszy, że kobieta zainteresowała się zamaskowanym ciałem, Noah postanowił zacząć od niego. Nieprzyjemne pierwsze wrażenie wywołane brutalnością zgonów nie powstrzymało tanatopraktora przed rozpoczęciem sekcji. Widać było po jego zachowaniu skupienie, ale także pogodę ducha. Robił to, co kochał za swojego życia i czuł się bardzo dobrze przygotowany. Pragnął także lepiej zająć się zwłokami, poprawić ich stan, niestety nie było na to czasu.
Najpierw najchętniej przeczytałby protokół sekcji, żeby wiedzieć, co zostało ustalone i jak zaplanować pracę. Potem balsamista rozpocząłby od oględzin, podobnie jak jego towarzyszka. Badał dotykiem zaszyte rany, zniekształcenia oraz wybrzuszenia, w ten sposób także poznawał obszar, który wymagał dokładniejszych badań. Następnym krokiem było otwarcie komór ciała: brzucha, klatki piersiowej i czaszki, aby sprawdzić wewnętrzne obrażenia. Johnston fachową terminologią komentował to, co widział, wykorzystując do tego łacinę. Metodycznie, powoli, poznawał historię powłoki zabitego nieszczęśnika. Wzmocnił Nadwrażliwością zmysł dotyku, gdy penetrował wnętrzności.
Każdy jego ruch był podyktowany czczą do zmarłego, przez co sekcja się dłużyła. Zachowywał się tak, jakby dokonywał ostatniego namaszczenia, okazywał czułość i zaangażowanie. Noah wpadł w medytację, nie odczuwał już upływu czasu, liczył się akt. Odpłynął. Przyłożył rękę do niebijącego serca ofiary, ażeby Astralnym Dotykiem sięgnąć do sfery duchowej, doszukując się w psychodelicznej wizji prawdy.

Re: Starzy znajomi

Balsamista nie chciał czekać, dlatego pobiegł kawałek za Riderem, ponieważ wiedział, że we dwóch mieli większe szanse na przegadanie sytuacji i złagodzeniu jej. Jednak, kiedy Pariasowi udało się dobiec do uliczki, w której przed chwilą zniknął mu z oczów Rider, zauważył w niej wyłącznie rozmazany błysk, a potem pustkę. Gangster zniknął.
— Niech cię szlag, Rider! — Rozdrażniony bezklanowiec przeklął towarzysza, rzucił gniewie kaszkietem o bruk i złapał się za głowę.
Przez dobrą minutę klnął pod nosem, żeby dać upust złości, potem podniósł kaszkiet z ziemi, wytrzepał go brudu i schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Uspokoił się.
Postanowił poczekać na bandziorów, mając nadzieję, że dogadaliby się. Noah koniec końców zrealizował swoje zadanie: doprowadził Ridera przed oblicze Jamesa. Reszta to sprawa Krzykacza.
Johnston stanął w cieniu twierdzy Jamesa, obserwując perymetr. Skrzyżował ręce i czekał. Mógł zapukać raz jeszcze i poprosić o wejście, ale Noahowi nie chciało się tłumaczyć. Poza tym wiatr i chłód nie były mu straszne.

Re: Polowanie na wilki (II)

Jechał w taksówce na teren kostnicy, spoglądając na ulice Wietrznego Miasta przez kabinę i opierając podbródek na prawej dłoni. Był zamyślony, zupełnie odpłynął.
Udało mu się zaprezentować poważnym członkom Camarilli, z całą pewnością część społeczności Spokrewnionych wkrótce wyrobi zdanie na jego temat, opierając się na plotkach czy faktycznych dokonaniach. Otrzymał szansę zapracowania na własną rękę, o której mówił James. Neonata jednak gardził swym powstającym portretem, gdyż poświęcił fundamenty swojej tożsamości na rzecz kłamstw, kurtyn i krwi.
Gdy starsi przeklinali przeszłość, młodsi nienawidzili przyszłości. Nie było pokoju.

Zanim zasiadł w pojeździe, wczesny wieczór wykorzystał na spotkanie się z Georgem Whitem, swoim kontaktem. Balsamista zapłacił staremu znajomkowi plikem dolarów za narzędzia chirurgiczne i torbę lekarską. Dopiero po załatwieniu tej sprawy wyruszył na spotkanie z Primogenem.

Noah Johnston wysiadł z automobila po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko kostnicy. Zapłacił kierowcy za usługę, opatulil szyję szalikiem w kratę i poprawił kołnierz znoszonego płaszcza. Zacisnął rękę na torbie, rozejrzał się za Celeste, a kiedy ją spostrzegł, przeszedł przez ulicę i stanął przed jej obliczem.
— Dobry wieczór. — Lekko się ukłonił z serdecznym uśmiechem na ustach. Na jego cerze widniał rumieniec, zapewne używał zdolności do zakrycia trupich aspektów.
Był skrępowany, raczej nie chciał przewodzić w komunikacji pomiędzy nimi, przypominało to zachowanie młodego pracownika, który musiał rozmawiać ze swoim szefem i dopiero się poznawali. Balsamista nie miał głęboko osadzonego kija w dupie, jakiego zaprezentował niedawno w Elizjum, ale dalej tam tkwił. Nieznacznie wysunięty. Wyglądało na to, że Noah zawsze musiał sobie radzić z tremą, śmierć jeszcze nie odebrała mu ludzkich reakcji, co udowadniało jego niedawne Spokrewnienie.
Po wymienieniu grzeczności, młody wampir uważnie skupił wzrok na budynku kostnicy. Zastanawiał się czy zwłoki zostały już zbadane i przygotowane na pochówek, czy jeszcze nieumarli mieli czas wszystko zatuszować. Noah obawiał, że skoro ciało znajdowało się w kostnicy cmentarnej, najpewniej oczekiwało na pogrzeb, czyli służby mogły już zebrać niebezpieczne Maskaradzie dane.
— Pan Galatis zdradził więcej szczegółów odnośnie zmarłego? Wygląda na to, że skoro znajduje się tutaj, to najpewniej oczekuje już na pogrzeb. A oznacza to, że musimy jeszcze pozyskać dokumenty narażające nas na ujawnienie i najpewniej znaleźć lekarzy odpowiedzialnych za sekcję — ujawnił swoje obawy zmartwionym glosem.
Nie podobał mu się pomysł kradzieży czegokolwiek, tym bardziej załatwienia sprawy z ewentualnymi świadkami. Noah zerknął na Primogena. Nie wyglądała ona na kogoś, kto byłby w stanie zabić, lecz to pozory. Kobieta przyjechała tutaj samotnie, bez żadnej obstawy, a to oznaczało, że potrafiła o siebie zadbać. Mężczyzna zastanawiał się, jak daleko Primogen posunęłaby się w załatwieniu problemu? Co znaczyło dla niej ludzkie życie?
Zmienił punkt obserwacji na oddalone od nich pomniki z krzyżami, ostatnie świadectwa istnienia człowieka na Ziemi. Johnston wiedział, że w niektórych przypadkach dusze zostawały na tym padole, a on był w stanie je widzieć oraz komunikować się z nimi. Czy tragiczny i gwałtowny zgon zmusił ducha ofiary do nawiedzania okolicy? Wiele pytań.

Re: Starzy znajomi

Reakcja Noaha była zmienna niczym woda. Najpierw kulturalnie się uśmiechnął, kiedy usłyszał zgodę na wejście do środka, potem znieruchomiał na wieść o burdzie, a potem spojrzał na Ridera ze złością i niedowierzaniem.
— Na rany Chrystusa! — zaczął rozdrażniony. — Co to za ludzie? Zostawiasz ich na moment i pierwsze, co robią to burda?! — bezpośrednio oskarżył Ridera o brak dyscypliny w jego ekipie wiarusów.
Parias nie dbał o reakcję swego kompana, bo natychmiast zbliżył się do okienka i spojrzał mężczyźnie po drugiej stronie prosto w oczy.
— Dobry panie, byłem lekarzem. Z całą pewnością będą ofiary, a lepiej, żeby służby rannych nie zabrali. Proszę, jeśli posiadacie jakiekolwiek opatrunki i mocny alkohol, dajcie mi je. Teraz — pomimo jawnego zdenerwowania Johnstona, próbował on otrzymywać wysoką kulturę osobitą, jakby w ten sposób pokazując, z jakiej gliny był ulepiony.
Z torbą wypełnioną medykamentami czy bez niej, parias ruszył w kierunku motoru Ridera.
— Musimy czym prędzej tam dojechać. Trzeba powstrzymać walkę zanim dojdzie do ogromnej tragedii!

Re: Starzy znajomi

— Tak, to tutaj — odpowiedział na pytanie Ridera z nutą irytacji i niepewności w głosie.
Neonata, z powodu braku odzewu po drugiej stronie, zerknął na towarzysza. Wyciągnął on papierosy oraz założył okulary przeciwsłoneczne, w momencie odpalania fajka młody wampir uniósł brwi, nie ukrywając zdziwienia. Zastanawiał się po jaką cholerę Riderowi były potrzebne ciemne szkła na nosie, kiedy panowała noc? Bardzo niepraktyczna decyzja.
— Chcesz zrobić wrażenie na Jamesie? Zapewniam, takie sztuczki na niego nie działają — tłumaczył neutralnym głosem — Ale mi się podoba twój wygląd, lepiej ci w kurtce skórzanej, kowbojkach i tych okularach. Jesteś spójniejszy, niż wtedy... — Nie dokończył, ponieważ zza drzwi dobiegł głos rozkazujący udanie się na zaplecze.
Johnston wzruszył ramionami, kiwnął motocykliście głową w geście aprobaty, a potem ruszył na tyły.
Przejście zabezpieczały drzwi z okienkiem, co sugerowałoby, że właśnie to wejście było najczęściej uczęszczanym. W momencie, w którym ujawnił swoją obecność mężczyzna pilnujący budynku, Noah skupił myśli na krwi w jego oczach, uaktywnił Widzenie Aury, żeby poznać metafizyczną paletę barw ulatujących z duszy nieznajomego. Po chwili odpowiedział.
— Dobry wieczór panu. Nazywam się Noah, przyszedłem w odwiedziny do pana Greera —odpowiedział kulturalnie, ładnie się uśmiechając. — A to jest mój towarzysz... — Wskazał otwartą rękę na Ridera, żeby sam się przedstawił.

Re: Starzy znajomi

Noah zanotował w pamięci fakt posiadania przez Ridera ludzkiej drużyny, która znała prawdę o Spokrewnionych. Jeżeli uchyliliby zwykłym ludziom kurtynę tajemnicy, z całą pewnością ponieśliby poważne konsekwencje, włącznie z ich liderem. Johnston rozważał, w jaki sposób Camarilla ukarałaby Brujaha? Obecnie nowicjusz nie miał żadnych powodów, aby zaszkodzić swojemu chwilowemu towarzyszowi, gdyż nie żywił do niego wrogich zamiarów. Nie wiedział, w jaki sposób pleść sieci intryg, nie umiał jeszcze przekuć informacji w broń. Noah uważał taki sposób walki za wyjątkowo zdradliwy, lecz był świadom tego, iż być może byłby to jedyny skuteczny oręż w jego rękach, bowiem nie władał potężnymi mocami i nie posiadał czystej, surowej siły. Obecnie jednak przypominał gąbkę, uczył się, małymi kroczkami zdobywał reputację i nowe kontakty. Szeryf miał rację w jednej kwestii: wyjście przed szereg wymaga osiągnięcia pozycji.
Dojechawszy na miejsce, Parias oczekiwał kontynuacji prowadzonego wątku z Riderem. Kiedy starszy się wypowiedział, balsamista dał sobie więcej czasu, niż zazwyczaj na odpowiedź. Rozmyślając, podchodził w kierunku drzwi przybytku, który wyglądał na klub. Lokalizacja była dziwna, Noahowi wydawało się, że przebywali obecnie w najmniej uczęszczanym rejonie dzielnicy Central. Co prawda było późno, lecz okolica nie zachęcała do zapuszczania się tutaj, gdyby nie obecność kowboja, Johnston czułby się nieswojo. Budynek wydawał się niemal perfekcyjną kryjówką wampira: z dala od wścibskich spojrzeń, dogodne drogi komunikacyjne do pobliskich osiedli. Intuicja podpowiadała wampirowi, iż stał właśnie przed swoistą bazą. Być może fortecą? Czy już był obserwowany?
Parias zatrzymał się w połowie drogi do drzwi. Zamknął powieki, skupił uwagę na tym, czym był naprawdę: świadomością człowieka zapieczętowaną w vitae Bestii. Więźniem zaplątanym w łańcuchy pragnienia. Wyzwolił mroczny dar, wzmocnił swoje zmysły Nadwrażliwością. Był czujny.
Ostrożnie stanął przed wejściem. Najpierw dotknął drzwi, być może nadnaturalny dotyk wykryłby wibracje? Być może słuch wyłapałby dźwięki? Po krótkim momencie kontemplacji otoczenia, Noah zapukałby. Mocno. Pięścią.

Re: Starzy znajomi

Balsamista patrzył jak gang wsiada na motocykle, żeby pojechać do wskazanego przez niego baru. Oczywiście podał im adres, a kiedy już odjeżdżali, pomachał im prawą ręką na pożegnanie, jednocześnie lewą gładząc się po wąsie. Widok oddalających się oprychów wielce go uradował.
Parias sceptycznie wykonał polecenie usadowienia rzyci na pojeździe przywódcy gangu. Noah nie za bardzo wiedział za co ma się złapać, żeby nie stracić równowagi w czasie jazdy, więc chwycił za bary jeźdźca w celu oparcia się. Dziwnie się czuł z tyłu, sam wehikuł nie wyglądał tak czadersko jak strój jego kierowcy i młody wampir był nieco zażenowany. Dwóch facetów właśnie śmigało na maszynie, która mogła się rozpaść pod wpływem ich ciężaru, umięśniony motocyklista oraz pasażer z widoczną nadwagą mogli stanowić pewne ryzyko.
Niemniej Johnston odegnał z głowy negatywne myśli i skupił się na kierowaniu Ridera do miejsca spotkania z Jamesem. Wykrzykiwał na głos kierunki.
— TERAZ W LEWO!!! MATKO BOSKO, JAK SILNIK BURCZY, KIEDY OSTATNIO ROBIŁEŚ PRZEGLĄD, CO?! — przekrzykiwał burczący napęd, dawno już tak nie wysilał gardła. W takim darciu ryja było coś... Przyjemnego. — NIE DOJDZIE DO CZEGO?! WY JESTEŚCIE JAKIMIŚ WROGAMI CZY CO?! WASZE PODZIELONE ZDANIA NIE MUSZĄ PROWADZIĆ DO ROZLEWU KRWI, MACIE INNE PODEJŚCIA DO BEZKLANOWCÓW, ALE TO NIE POWÓD BICIA PO RYJU! TYLKO, POWIEDZ MI, DLACZEGO SIĘ TAK NAMI PRZEJMUJESZ?! MASZ W TYM JAKIŚ INTERES?!
Pilot nagle spostrzegł ostatni zakręt, panowie znajdowali się już blisko budynku.
— DOBRA, W PRAWO! W PRAWO! POTEM TRZYSTA METRÓW I SIĘ ZATRZYMAJ. CHRYSTUSIE, BĘDĘ MIAŁ ZAWAŁ.

Re: Starzy znajomi

Neonata przybił mocną sztamę z Riderem, ale nie spodziewał się, że ulicznik zatrzaśnie mu dłoń. Motocyklista, nie rozluźniając chwytu, mówił na temat swoich maszyn i ludzi, wzbudziło to w Johnstonie dyskomfort, ponieważ właśnie był poddawany zastraszaniu. Nie spodobało mu się to, lecz z drugiej strony nie miał odwagi, żeby jawnie zaprotestować, więc stał jak kołek i wysłuchiwał starszego wampira. Czyżby ucierał nosa młodzikowi za spotkanie w Wolności? Wkrótce jego sztama stała się wątła jak zwiędły kwiatek. Kilka razy spuszczał wzrok, kiedy Brujah patrzył mu w oczy.
Noah wykorzystał ten moment, żeby jeszcze raz rozejrzeć się po kamratach Ridera, dał sobie chwilę na analizę sytuacji i doszedł do kilku wniosków, których postanowił nie ujawniać. Kiedy Rider puścił dłoń balsamisty, pomasował on rękę z wyraźną ulga na twarzy. Uśmiechnął się nieśmiało, odbierając całą sytuację jak żart, uśmiech był oczywiście sztuczny, wyrażał wielkie zaniepokojenie.
— Istotnie, twoja drużyna i ty robicie piorunujące wrażenie — powiedział na serio, z domieszką podziwu w głosie. — Z całą pewnością będzie o was głośno na mieście — dokończył oczywistością. Co by nie powiedzieć, gang Ridera do dyskretnych nie należał.
Kiedy ancilla poklepał neonatę po ramieniu, a potem zaproponował udanie się w drogę, ten stał dalej w miejscu.
— Głupia sprawa, bo widzisz — zaczął nieśmiało — Umówiłem spotkanie i James spodziewa się tylko nas obu. Wiesz, wolałbym się nie kompromitować — zaczął tłumaczyć się ulicznikowi z krwi i kości. — W tej dzielnicy, kawałek od nas jest taki bar: Leon's Haven. Właściciel ma tam telefon. Twoi chłopcy mogliby tam napić się i poczekać.
Kiedy mówił o pubie, ręką wskazał kierunek, w którym trzeba byłoby pojechać.
— Opowiem ci o mojej śmierci, Rider. Pojedźmy we dwóch. Chyba nie pękasz?

Re: Starzy znajomi

— Jasna cholera... — Neonata zupełnie nie spodziewał się widoku całej bandy oprychów, na czele której jechał Rider. Teraz już wiedział, skąd się wzięła ksywa Bruji, pasowała jak ulał. Skrajne zaskoczenie w balsamiście wywołała również aparycja lidera grupy, skórzane kurtka i jeansy leżały na nim idealnie, jakby strój całkowicie go definiował. I te buty... Noahowi szczęka opadła z podziwu. Nigdy nie miał odwagi ubierać się jak twardziel, nawet James nie wyglądał tak kozacko jak Rider, w pojedynku na style zdecydowanie wygrał łowca wilkołaków.
— Do... Do... Dobry wieczór — wydukał wielce zestresowany, widząc oddział twardych sukinsynów skracających dystans.
Poczuł się mały w obecności Ridera i jego ekipy. Widać, że znał on zasady ulicy od wielu lat, kiedy Noah dopiero się uczuł. Fantazjowanie o byciu ulicznikiem wyparowało z jego głowy, zatęsknił za strojeniem zmarłych na pogrzeb. Johnston teraz trochę żałował podskakiwania do Ridera w Elizjum, lecz musiał zebrać się do kupy, żeby się nie skompromitować.
Dlatego wyciągnął rękę, aby się po męsku przywitać.
— Jeszcze kawałek, jedna przecznica — w głowie chciał zabrzmieć jak chytry urwis, ale w rzeczywistości ton miał jak zwykle zestresowany. — Myślałem, że przyjedziesz sam...

Starzy znajomi

Noah Johnston stawał się ulicznikiem.
Oczekiwał na spotkanie z Riderem, stojąc w uliczce pomiędzy wysokimi kamienicami. Było już kilka minut po północy, większość mieszkańców Wietrznego Miasta spała w łóżkach, a nieliczni przechodni śpiesznym krokiem wracali do domów. Mieli się czego obawiać, wskaźnik przestępczości rósł z każdym dniem, na ulicach ginęli ludzie, a pod osłoną nocy bandziory dokonywali zbrodni. W Chicago zarabianie kulki stawało się codziennością, jednym z powodów tragicznych śmierci było szlajanie się po zmroku, w rejonach opanowanych przez gangi.
W takim właśnie miejscu czekał Parias na swojego nowego znajomego. Dawniej trzymałby się z daleko od ciemnych uliczek, dzisiaj stały się one jego głównymi szlakami komunikacyjnymi, ponieważ chciał omijać ludzi, trzymać się z dala od niewinnych. Noah nie stał się bandytą, nie szukał zaczepki, wykorzystywał jedynie reputację miasta i jego groźnych zakamarków, bo w ten sposób zmniejszał także prawdopodobieństwo napotkania osób, którzy go znali - a było ich sporo. Nawet teraz, kiedy był w pełni napojony, czuł z tyłu głowy obecność potwora wiecznie niezaspokojonego. Potwora łatwo ulegającemu złości.
Gdyby nie samokontrola, Johnston rzuciłby się wtedy na Ridera za obelgę skierowaną w stronę Jamesa. Jako młody wampir odczuwał irytację zupełnie inaczej niż człowiek, wydawała się ona namacalna, każdy przejaw prowokacji zachęcał do wyrządzenia krwawej krzywdy. Agresja nieustannie kusiła, wydawała się naturalnym przejawem nieumarłej egzystencji, drapieżność skierowana do ekstremum.
Mężczyzna rozmyślał. Opierał się o ścianę, w pobliżu migającej z powodu usterki latarni. Trzymał ręce skrzyżowane na piersi i raz na jakiś czas rozglądał się, zachowując czujność. Miał nadzieję, że ten gbur noszący za duży garnitur zapamiętał adres i nie wystawiłby go do wiatru.

Re: Polowanie na Wilki (I)

Parias poczuł ciarki na karku, kiedy spojrzenie Lévêque świdrowało go. Przebijało się ono za granicę reakcji ciała na bodźce, pokonywało obraz mężczyzny nieporadnego w towarzystwie starych istot, docierając do esencji. Uchwyciło myśli. Noah przez ułamek sekundy zamarzł w czasie. Analizował sytuację z trwogą w sercu, jednak doszedł do wniosku, że to nie miało sensu. Przecież w Elizjum był zakaz używania dyscyplin, więc Noah obwinił swoje zdenerwowanie za płatanie mu figli w głowie. Mógł się czuć tutaj bezpieczny, prawda? Mroczny los właśnie zasiał pierwiastek paranoi w neonacie.
— Zatem można powiedzieć, że powinniśmy złożyć pokłon prawdziwej królowej Elizjum — zaczął bardzo niebezpieczny żart, lecz potrzebował humoru, żeby rozładować napięcie. — Matematyce — dokończył nieco żwawszym głosem. Zareagowałby uśmiechem jako ostatni, ponieważ mierzył rażenie dowcipu.
Gdyby potrafił się pocić, pewnie byłby teraz wodospadem. Na szczęście, jednak śmierć ciała miała swoje plusy, ponieważ niemal w całości blokowała fizjologiczne odruchy organizmu. Noah nadal nie potrafił zrozumieć, dlaczego w ogóle odczuwał emocje, skoro był teoretycznie martwy? Układ nerwowy dalej regulowały hormony? Dlaczego nie mógł być animowanym posągiem, władcą swoich myśli i akcji w obliczu doświadczonych Spokrewnionych? Był przecież cholernym potworem, a zachowywał się wśród nich jak człowiek! Nie okazuj słabości - powtarzał Greer. Jak być silnym, kiedy owa słabość napędzała Noaha, właściwie definiowała go? Niuanse egzystencji nieumarłego bytu dalej stanowiły tajemnice, które stanowiły trudną zagadkę do rozwikłania.
Noah myślał i dalej przesłuchiwał się w rozmowie. Były momenty, w których chciał się wypowiedzieć, jednak ktoś go wyprzedzał, przez co oddawał inicjatywę. Pytanie Greka stworzyło lukę do ponownej komunikacji.
Noah nie odpowiedział od razu na propozycję, lecz mowa ciała zadziałała szybciej, niż słowa. Nowy członek Camarilli pierw zareagował entuzjazmem, radością, a później rozum złapał za uczucia, szarpał się z nimi, żeby opanować podniecenie. Mijały sekundy. W końcu Johnston z wysiłkiem powstrzymał emocjonalne odruchy, jakoby udało mu się w propozycji Arystarcha odnaleźć drugie dno albo młody wampir wmówił sobie, że takowe istnieje. Na pewno obudził w sobie czujność.
— Absens carens — rozpoczął spokojnym tonem, wymawiając znaną sentencję łacińską. — Jestem zaskoczony tak hojną propozycją. Oczywiście, przyjmuję pana zaproszenie — dokończył uprzejmym tonem. — Jeżeli usatysfakcjonuje pana w konwersacji czy mógłbym w zamian prosić o naukę? Przyznam, że moja nocna tułaczka jest bardzo krótka, a są pewne aspekty naszej egzystencji, które obecnie wychodzą poza moje pojmowanie — pytanie skierował do szlachcica opanowanym, wręcz niezwykle ostrożnym słowem. Każda wypowiedziana sylaba była przemyślana, przez to pozbawiona spontaniczności. Młody wampir próbował coś ugrać, zawalczyć o przysługę, która w pewnych momentach mogła być cenniejsza od pieniędzy, gdyż wyrównywała strony.
Poza tym, jeżeli harpia planował pułapkę na nowicjusza to musiał on w nią wpaść. Odmowa takiej oferty byłaby czystym przejawem idiotyzmu.
Wzmianka o płucach wywołała skromny uśmiech na twarzy neonaty, ponieważ Rider wychodził z założenia, iż młody nie dostał jeszcze srogiego wpierdolu. Noah jeszcze nie przepracował traumy, jaką stworzył w nim Szeryf, dlatego nie zamierzał chwalić się swoimi osiągnięciami w boju i odniesionymi ranami. Jednakże, kiedy flegmatyk wysłuchał opinii na temat swojego mentora, momentalnie znieruchomiał, absolutnie zdziwiony bezpośredniością, jaką posłużył się Brujah. Do tej pory rozmowa była bardzo miła, a zabójca wilkołaków błyskawicznie zmienił dynamikę komunikcji. Johnston milczał, ale brak reakcji to również reakcja - ewidentnie poczuł się zaatakowany. Uciekł wzrokiem, lecz natychmiast spojrzał na Ridera, jakoby świadomy tego, iż pasywna postawa zaszkodziłaby mu.
— Zawdzięczam Jamesowi Greerowi dołączenie do Camarilli. Przygotowywał mnie i znosił moją słabość. Gdyby nie on, nie podołałbym w obecności Księcia i Szeryfa. Pan Greer wyprowadził mnie na prostą. — Odpowiedział zupełnie nerwowo, ale nieagresywnie. Zaznaczył, czego dokonał mistrz Pariasów, zamiast wchodzić z prostakiem w kłótnie. Młody bezklanowiec ledwo panował nad sobą, z całą pewnością chciał w impulsie zareagować inaczej. Niemniej pokojowe wyrażenie sprzeciwu wyczerpało go na moment i wycofał się na krótki czas z rozmowy. Potrzebował chwili na uspokojenie myśli. Dalej słuchał.
Obserwowanie interakcji pomiędzy wprawionymi zawodnikami Jyhadu było pouczające, a skupienie uwagi na samym problemie lupinów oraz zamordowanego umożliwiło Noahowi oddaniu się refleksji, uspokajał się. W milczeniu dawał do zrozumienia, że pojmował informacje łowcy wilkołaków, lecz wzmianka o ekoświrach wymagała doprecyzowania.
— Raider, mówisz, że lupini rozumieją termin ekologii przedstawiony przez Ernsta Haeckela? Mam nadzieję, że skrajny pierwiastek darwinizmu nie doprowadził ich do szaleństwa, skoro zasłużyli sobie na miano świrów — powiedział niby na poważnie, robiąc długą pauzę. — Żartowałem. Rozumiem, bronią natury i zwalczają nas, w ich mniemaniu: wypaczenia. — posumował już na serio. — Jestem zdziwiony, że posłużyłeś się tutaj ekologią. To daje wiele do myślenia — dokończył w zadumie. Nie wiadomo czy chodziło Noahowi o przebłysk inteligencji w Raiderze czy docenieniu złożoności wilkołaków.
W pewnym momencie przeciwnik Jamesa znowu zwrócił się bezpośrednio do Noaha, jednak ten już nie pozwolił sobie na bezmyślną reakcję. Wyglądało na to, że łowca był w porządku, nawet poprosił Primogena o zdobycie noża dla nowicjusza - co było w pewien sposób miłe i neonata nie zaprotestował na ten pomysł - lecz jego maniery były nie do zaakceptowania. Dlatego Johnston postanowił utrzeć mu nosa, zupełnie jak błazen na dworze możnych.
— Czy pękam? Cóż, być może. Dopiero się uczę poruszania po świecie, który jeszcze niedawno był mi zupełnie nieznany — rozpoczął wypowiedź, patrzył w oczy Raidera, o dziwo bardzo przyjaźnie, wręcz ze współczuciem. — Niemniej pozwolę sobie zauważyć, że wyczuwam pewne napięcie również w tobie, Raider — bez litości wykorzystał pozwolenie na brak używania tytulatury, w końcu to sam Brujah ustanowił zasady komunikacji. — Czy wszystko w porządku? Używasz wulgaryzmów, patrzysz niecierpliwie, kiedy panowie wymieniali słowa. Widzisz, byłem lekarzem i naprawdę chciałbym ci pomóc. Dlatego z przyjemnością udam się z tobą do Jamesa, a jeżeli taka jest twoja wola, z chęcią cię wysłucham. Mam przeczucie, że potrzebujesz tego, Raider. — Zakończył wypowiedź ukłonem przed buntownikiem, pokornie, z czczą. W ten sposób zakpił sobie z cech, które Raider chciałby widzieć w Pariasach. Tak wyglądała riposta balsamisty na chamstwo i skurwysyństwo.
— Drodzy państwo, sądzę, że mogę pomóc z ciałem, gdyż jestem tanatopraktorem — zwrócił się teraz do wszystkim, miał neutralny ton głosu. — Co prawda moim obowiązkiem jest godne odprawienie zmarłych, lecz regularnie wykonywałem sekcje zwłok. Jeśli odnajdziemy umarłego, będę potrafił się nim zająć. Chciałbym na chwilę zatrzymać ogólne plany i skoncentrować się na kwestii samego martwego.
Patrzył na Ventrue przez długą chwilę, szukając mądrości w starych oczach. Potem ponownie mówił do wszystkich.
— Pan Arystarch przed chwilą powiedział, że wrogowie Camarilli wykorzystują łamanie Maskarady. Natomiast pan Norwood wspomniał, że Camarilla ciała jeszcze nie posiada, inaczej nie byłoby w zmianki o potrzebie poszukiwania — podsumowywał fakty na głos. — Czyli oznacza to, że osoby trzecie przed długi czas mogły mieć związek z zabitym, czy to nie jest przykład ryzyka złamania Maskarady, kiedy rany prawdopodobnie zadała istota nadnaturalna? Myślę, że same ciało powinno być obecnie absolutnym priorytetem, ponieważ nie wiemy, czego potencjalni patomorfolodzy się wywiedzieli. Poza tym, mam przeczucie, że ofiara mogła być nieprzypadkowa i odkrycie jej tożsamości dałoby nam cenne wskazówki. Być może... Wycinała lasy? — zakończył wisielczym humorem.

Re: Piąta: Gościnność

Neonata wysłuchiwał mentora z uwagą i szacunkiem, także oddał mu na moment kartkę, żeby uzupełnić ją o nowy adres. Parias kulturalnie pożegnał się z Jamesem, a następnie udał się do wyjścia z Elizjum, uzbrojony w nową wiedzą oraz lokalizacją człowieka, który wpoiłby mu szkołę nie-życia. Wiedział, że musiał jeszcze w tej nocy załatwić kilka spraw: wprowadzić pierwsze elementy planu kierującego do sprawy rozwodowej, odwiedzić klub Silasa oraz zadzwonić do Shada Campbella - sprzymierzeńca, żeby poinformować go o zawodowej niedyspozycji. Noah po prostu musiał sobie wziąć urlop, żeby mieć czas na pozałatwianie spraw, ostatnie czego chciałby to problemy w pracy.
Opuściwszy pierwsze piętro Wolności, wampir użył swej nadprzyrodzonej mocy, nałożył na siebie iluzję życia. Odebrał kaszkiet, płaszcz, oddał numerek szatniarzowi i wyszedł na zimne ulice Wietrznego Miasta. Szedł chodnikiem z rękami schowanymi w kieszeniach spodni, z pochyloną głową. Wkrótce wtopił się w otoczenie, stał się szarością miasta, jednym z miliona mieszkańców. Rakową komórką płynącą w arteriach metropolii.

z/t

Re: Ostry pazur Harpii

Wymienianie uprzejmości między panami ujawniło rąbka tajemnicy o ich postawie. Norwood zdecydował się zachować dystans do Pariasa, ale Rider i Arystarch otwarcie wyciągnęli dłonie do uściśnięcia. Żaden z nich nie ujawnił swoich tytułów, po prostu przedstawiając swoje godności, co zrodziło pewien problem: komu najpierw uścisnąć prawicę? Johnston poczuł się zakłopotany. Zaczął więc od najgłośniejszego faceta, który nie szczędził wulgaryzmów. Trochę upodobniało go do Greera, lecz nawet on nie klął z taką intensywnością.
— Dziękuję, ale nie palę. Wielokrotnie widziałem płuca palaczy, nic przyjemnego — stwierdził zestresowanym tonem, jakby nie był do końca pewien czy winien odmówić.
Uścisnął rękę mężczyzny. Siła nacisku Johnstona była niemal niewyczuwalna w porównaniu do imadła zaprezentowanego przez gangstera. Wyglądało na to, że bezklanowiec nie zamierzał udowadniać swojej wyższości poprzez gesty, gdyż jego był delikatny.
— Istotnie, ma pan... Masz krzepę, Rider — instynktownie użył zwrotu grzecznościowego, lecz błyskawicznie się poprawił, zdradzając swoją nieporadność w komunikacji.
Później neonata zwrócił się do mówcy, który wywołał poruszenie w Elizjum. Zanim uścisnął mu prawicę, spostrzegł jego sygnet. Obserwacja Johnstona była krótka, niemniej zauważalna i w żaden sposób niedyskretna, gdyż było widać jak na tacy jego zaintrygowane oczy śledzące symbolikę rodową. Chwilę potem Parias odwzajemnił gest powitania. Usłyszana godność wywołała w Noahu pozytywne zdziwienie, ujawnione przez uniesienie brwi.
— Muszę przyznać, że pierwszy raz mam zaszczyt obcować z osobistością, która nosi tak stare imię. Doskonałe Źródło, rzadko się zdarza, aby ktoś wypełniał znaczenie swojego imienia — złożył Galatisowi dość pokręcony komplement, przez co Noah nieco się speszył, ponieważ zorientował się z opóźnieniem, że jego słowa mogłyby być zbyt śmiałe. — Piękny sygnet. — Zestresowany swoją śmiałością, postanowił uraczyć szlachcica prostszą czułostką, usprawiedliwiając także swoje dość niegrzeczne gapienie się na upierścieniowany palec.
— Dziękuje za zaprezentowanie, panie Phillipie. Jest pan łaskawy i jestem za to wdzięczny. — Skinął głową w kierunku harpii w geście dozgonnego szacunku.
Przemówienie dotyczyło krytyki postępowania Feng Longa i Skadi, co zainteresowało Johnstona, jednak nie zamierzał ciągnąć nikogo za język, więc nie dopytywał. Najważniejszymi informacjami były imiona ważnych osobistości, które w jakiś nieznany Pariasowi sposób podpadły Camarilli, przynajmniej takie wrażenie odniósł. Arystarch bardzo pomógł nowicjuszowi, ujawniając tytuły skrytykowanych. Poza tym jacyś młodzi Spokrewnieni otrzymali słowa pochwały, co oznaczało, że Sekta potrafiła docenić pracę świeżych członków. Intuicja podpowiedziała balsamiście, żeby nawiązać kontakty z tymi szczęściarzami.
— Owszem, jestem Pariasem — stwierdził ze szczyptą smutku, kiedy Rider wypowiedział na głos brak przynależności klanowej neonaty.
Osiłek, kiedy wyznał swoje oczekiwania względem rozmówcy, ten patrzył na niego w skupieniu., wręcz spijał każde słowo. W rzeczy samej, Noah chciał się wykazać i był gotów podjąć się pracy.

— Oczywiście, chcę pokazać swoją użyteczność, ale najpierw muszę poznać treść zadania — skwitował z podekscytowaniem. — Widzę, że pragniesz Riderze pomówić w cztery oczy z moim nauczycielem. Jak wspomniałem, chętnie zrealizuję to spotkanie — dodał z mniejszą energią, jakby wspomnienie o Szeryfie potrząsnęło nim. Widać także było, że flegmatyk był ciekawy tematu przyszłej rozmowy pomiędzy ulicznikami, lecz z grzeczności nie dopytywał.
Opowieść o ogniu palącym nieumarłych dawno temu w Europie pobudziła wyobraźnie Noaha. Czyli ludzie potrafili przeciwstawić się potężnej zarazie, jaką reprezentowali Spokrewnieni. Czyżby trzoda nie była tak podporządkowana, jakby chcieliby ją widzieć członkowie Wieży z Kości Słoniowej? Wampiry nie byli niepokonani, zatem Maskarada była absolutnie konieczna do zapewniania sobie przetrwania, ale również stanowiła broń. Wrogowie Camarilli używali Tradycji przeciw niej, co było w mniemaniu Noaha strzałem w dziesiątkę. Był to także oręż stwarzający zagrożenie wewnątrz organizacji, jak głęboko krytyka Galatisa wbiła swe szpony w reputacje dwójki Starszych? Czy to nie był początek ich ostatecznego końca? Pojawienie się następnej persony wybiło Noaha z rozważań.
Jeżeli był zdenerwowany, to teraz miał ogromnego kija w dupie, zesztywniał niemiłosiernie, kiedy przyszło mu poznać kolejną figurę rozdającą karty pozostałym Spokrewnionym, właściwie determinując ich rękę przy stole. Niezwykle elegancką kobietę dzieliło jedynie dziesięć centymetrów do tego, żeby patrzeć z równego poziomu na oczy mężczyzny, ale i tak Noah czuł się o metr niższy w prezencji Primogena. Nieśmiało, ale poprawnie ujął dłoń damy, aby wykonać grzecznościowe powitanie. Jednak złamał etykietę, ponieważ trzymał rękę chwilę za długo, a w tym czasie w umyśle balsamisty zrodziła się groteskowa myśl. Właśnie trzymał zimną kończynę trupa. Bawił się w grzeczności wśród chodzących, napędzanych mocą klątwy zmarłych. Sam nie żył, nie oddychał, przeczył znanym faktom nauki. Nagle przeszyła go refleksja równie zimna, co ręka kobiety: wszyscy zebrani tutaj Spokrewnieni dosłownie odgrywali karykaturę, bawili się w teatr udawania ludzkich zachowań na wykwintnych salonach. Pomimo poprawnego funkcjonowania, Noahowi zdawało się to wszystko sztuczne, bez ikry, wykonane w celu ukrycia prawdziwej natury zebranych: bycia potworami w skórze owiec. Uśmiechał się do morderców, walczył o względy stworzeń pozbawionych skrupułów, gotowych zabić w imię głodu, zysku, bezpieczeństwa. Przeraził się, ale odzyskał równowagę, ponieważ wiedział, że teraz zachowywał się wysoce niestosownie. Ucałował rękę martwej damy, niechaj przedstawienie trwa.
— Najmocniej przepraszam, zamyśliłem się. Niezdara ze mnie — powiedział zażenowany, jednak nie zamierzał przestać mówić. — Czuję się ogromnie zaszczycony sposobnością poznania lidera klanowego i opiekuna Elizjum. — Kolejne komplementy, zasłona przed nieudolnością, jaka chwilę temu się wydarzyła. Wiedział, że musiał teraz popisać się jakąś ciekawą uwagą, nie miał innego pomysłu, żeby się uratować z towarzyskiego niepowodzenia.
— Zafascynowała mnie aranżacja wnętrza. Jestem tutaj drugi raz, a nadal nie potrafię pojąć perfekcji, z jaką wszystko zostało zaplanowane. Pomiędzy obrazami zachowana jest idealna odległość. Zastawa, obrusy, meble zdają się tworzyć doskonałą symetrię. To jedynie podkreśla przepaść, jaka dzieli nasz gatunek od ludzkiego. Sądzę, że człowiek nie byłby w stanie tego osiągnąć, wzrok go ogranicza — podzielił się szczerą opinią, która w jego mniemaniu była interesująca i mogła nieco rozładować sytuację. — Jeszcze się przyzwyczajam do pobytu tutaj, na razie Elizjum działa na mnie pobudzająco.
W końcu się zamknął i zamienił w słuch. Rozmowa skoncentrowała się na zagadnieniu niejakich lupinów, Johnston właściwie nic o nich nie wiedział, ale nazwa kojarzyła się z łacińskim określeniem na wilka. Dlaczego wampiry polowałyby na wilki i czemu było to takie niebezpieczne? Nienawiść, z jaką wyrażał się o nich Rider, zaskoczyła Pariasa. Srebro, ogień, finansowanie przedsięwzięcia? Nie wystarczyła stara dobra strzelba myśliwska? Noah poczuł się wyalienowany z rozmowy, bo zupełnie nie łapał, o co tyle zachodu.
— Zgaduję, że nie mówimy tutaj o zwyczajnych wilkach? — zapytał poddenerwowany.

Re: Piąta: Gościnność

Johnstonowi wydawało się, że już wcześniej zadał mentorowi pytanie o jego działalność, lecz wtedy nie był on chętny dzieleniem się personalnymi informacjami i brutalnie spławił młodego. Teraz postawa Jamesa się zmieniła, dalej nie zdradzał zbyt wiele, jednak przestał być zupełnie skryty. Wyglądało na to, iż pozwolił sobie na podarowanie Noahowi większego kredytu zaufania. Ale czy to było dziwne? Skoro Greer wcielał do Sekty wyrzutków, a każdy z nich prędzej czy później stawał przed wyzwaniami Szeryfa, to ilu z nich przeżywało próbę? W takiej sytuacji przywiązanie emocjonalne do świeżaków oznaczało odczuwanie bólu po każdym ich niepowodzeniu, kto o zdrowych zmysłach skazałby się na taką torturę?
Dopytywanie balsamisty o jego zdolności wykorzystywania w praktyce rachunkowości i księgowości stwarzało przesłankę sugerującą potencjalną przydatność w biznesie Greera.
— Na uczelni studiowałem medycynę, obrałem specjalizację chirurgiczną — odparł zaintrygowanym głosem, poczuł się jak na rozmowie o pracę. — Ukończyłem University of Chicago. Potem pracowałem w wyspecjalizowanych placówkach, głównie kroiłem bogaczy. Później. — Nagle klasnął, ucinając wypowiadanie następnych słów.
— Nie uratowałem wpływowego sędziny uwikłanego w porachunki polityczne kongresmenów. Za przeproszeniem, upierdolili mnie, James. — W skrótowej formie wykładał nauczycielowi przeszłość, która doprowadziła neonatę do aktualnego położenia.
— Aby jakoś się utrzymać, musiałem improwizować. Stąd pomysł na otwarcie domów pogrzebowych, zdziwiłbyś się, jak dochodowy okazał się to interes. Prowadząc własną działalność nauczyłem się prawa i kierowania finansami. Później mieliśmy od tego księgową, tyle tylko im też trzeba patrzeć na ręce. — Dokończył skrótową wersję swojej historii, ale wyglądało na to, że Noah się rozgadał, bo chwilę później kontynuował o swoim życiu.
— Widzę, że rozbawiła cię kwestia o brudzeniu sobie rączek. Pomyślisz: Noah i pobrudzone rączki, naah — zażartował z samego siebie, pokazując także zdrowy poziom dystansu do własnej osoby — ale to moja pasja. Przygotowywałem zmarłych do godnego pochówku, głównie dla nisko i średnio zamożnych ludzi, gdyż im również należy się godność po śmierci. Także robiłem sekcje zwłok na zlecenia, rekonstruowałem ciała i zszywałem fragmenty w całość, malowałem je, ubierałem. Znam ten fach od podszewki — dokończył z sentymentem w głosie, po czym spojrzał na krew w kieliszku. Dokończył zawartość.
— Jednak moja ścieżka tanatopraktora się zakończyła — stwierdził sucho.
Johnston przyjął kartkę z adresem, zręcznym ruchem schował ją do kieszeni.
— Silas wie o naszej naturze? Domyślam się, że jest wtajemniczony? — Zapytał o kwestie techniczne spotkania, nowicjusz Camarilli nie chciał popełnić gafy na starcie, zakładając z góry kwestie powiązania Silasa z światem wampirów.
— Wiesz co, powoli będę się zbierał. Jeszcze raz dzięki za pomoc. Jakbym chciał cię znaleźć na mieście, to gdzie się zazwyczaj kręcisz?

Wyszukiwanie zaawansowane