Znaleziono 124 wyniki

Re: Piąta: Gościnność

Noah podziękował za napitek i popielniczkę, ustawił ją na blacie pomiędzy sobą a mentorem, żeby mógł on swobodnie strzepywać popiół. Johnston pił powoli z kieliszka, wręcz mozolnie, i nie ekscytował się smakiem krwi. Beznamiętne spożywanie miało swój cel, mężczyzna nie chciał nagle przeżyć jednej ze swoich pokrętnych wizji, więc jeżeli wkraczałby w psychodeliczny trans, wolał czynić to powolutku, stopniowo. Łatwiej wtedy byłoby ukryć swą przypadłość przed zgromadzeniem.
— Tak, na poważnie — stwierdził dobitnie. — Wiesz, przed spotkaniem z Szeryfem, jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z wagi problemu, jakim jest dalsze współżycie z rodziną — tłumaczył neutralnym tonem. — Po zrealizowaniu spotkania i odbyciu atrakcji przygotowanych przez wielmożnego hrabię zmieniłem zdanie, zdecydowanie — dokończył z nutką irytacji w głosie. — Poza tym jestem pewien, że Książę zażyczy sobie sprawdzić moją prawdomówność. Lepiej, żebym wtedy już odbębnił mój plan, gdyż w ten sposób udowodnię jakiś stopień kompetencji — resztę zdań wypowiedział normalnie, to znaczy flegmatycznie i przemyślanie, być może trochę nudno, bo słowa nie były nacechowane zbyt dużym ładunkiem emocjonalnym.
Po wytłumaczeniu mentorowi procesów myślowych, jakie stały za słowami, które przedstawił Księciu, złapał za kieliszek. W milczeniu oczekiwał na kolejne słowa Jamesa, zachowując przy tym przyjazną minę. Kiedy Greer palnął swoją bezpośrednią ocenę kompetencji młodego, zasymulował próbę upadku z hokera. Zlustrował mistrza ze spojrzeniem wyrażającym łatwą do odgadnięcia myśl: no kurwa, głośniej to powiedz. Nikt nie słyszy! Po chwili neonata doprowadził się do porządku, nawet pozwolił sobie na uśmiech. Brutalną prawdę przyjął żartobliwie, ponieważ już trochę poznał Greera i rzadko się on pierdolił w tańcu, mówiąc prosto z mostu, ale trzeba było mu subtelnie dać do zrozumienia, że takie opinie najlepiej smakowały w kameralnym gronie, niż na salonach, gdzie za chwilę bardziej dociekliwy wampir zasłyszy sobie opinie kolegi, a potem zacznie plotkować. No nic, stało się. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Klasyczny James.
— Zawsze doceniałem twoją szczerość — mówił, jednocześnie unosząc kieliszek. — Otwiera ona oczy. Twoje zdrowie, mentorze — złożył toast za mistrza, który pomimo swoich wad, bardzo pomógł Noahowi. W głębi serca nowicjusz wiedział, że musiał spłacić dług, chciał wyrównać rachunki.
— Oczywiście, masz rację — stwierdził z wetchnięciem. — Chociaż nie poznałeś wszystkich moich zalet, które są użyteczne. Mam wrażenie, że mimo wszystko masz jakąś firmę, wiesz? No na pewno masz jakiś biznes — zamiast kontynuować gadkę o słabościach i niedociągnięciach, jak rasowy Amerykanin zaczął mówić o zaletach. — A ja znam się trochę na księgowości. Musiałbym sobie odświeżyć prawo cywilne i ostatnie rozporządzenia podatkowe ale lubię czytać i się uczyć. Jak potrzebujesz gościa od papierologii, co ci uporządkuje księgi rachunkowe, to właśnie trafiłeś w dziesiątkę — ostatnie słowa dokończył z ogromnym optymizmem. Nieco się otworzył przed mistrzem i nie krępował się przy nim, jak przy innych wampirach.
— O ile chcesz, oczywiście. Coś mi podpowiada, że także potrzebowałbyś zapewne prania... Ale, co ja tam wiem. — Wspomniał cicho, mimochodem, niby naiwnie o praktyce wcielania przychodów z nielegalnego źródła do jawnych interesów.
— Znam się też trochę na majsterkowaniu. Podstawowe usterki, proste przeróbki i tego typu rzeczy jestem w stanie ogarnąć, lubię pobrudzić rączki. Dobrze rysuję, no i jest moja medycyna. Otaczamy się wśród ludzi, a każdy człowiek potrzebuje lekarza. Bycie chłopcem na posyłki zupełnie mi nie przeszkadza, lecz myślę, że stać mnie na więcej. A, i proszę daj kontakty na swojego gościa od nauki walki. Potem do niego skoczę.
Nie wspomniał o swojej zdolności widzenia duchów. Noah zdziwiłby się, gdyby James o tym zapomniał, zapewne miał konkretny powód, dlaczego nie poruszył tego tematu. Jeżeli rzeczywiście zapomniał, to nawet lepiej, przynajmniej nowicjusz posiadałby ukrytą kartę, a coś mu podpowiadało, że mogła się ona bardzo przydać. Ilu z bywalców Elizjum zamordowało kogoś? Dla jednych śmierć to załatwienie sprawy, być może Johnston ze śmierci wynajdzie haki na Starszych.

Re: Ostry pazur Harpii

Zajęło mu trochę czasu na przyzwyczajenie się do samodzielności, brakowało mu Greera, który często suszył mu głowę tekstem: weź się w garść, chłopie. Teraz musiał funkcjonować całkowicie niezależnie i podjąć się wyzwań prowadzących do wzbogacenia sekty. Wkroczył do Elizjum w schludnym, lecz skromnym odzieniu przedstawiającego kogoś, kto chciał dobrze wyglądać, ale nie było go na to stać, więc ubrał to, co mógł.
Nie był spokojny, był zupełnie sam i odczuwał w związku z tym faktem niemały stres. Zesztywniał, nie czuł się luźno. Wiedział, że od momentu przekroczenia progu był pod lupą, ale z drugiej strony także był zupełnie nikim, co mogło ułatwić wkupienie się w czyjąś łaskę. Jaka była jego reputacja? Walczył na arenie Szeryfa oraz został mianowany przez Księcia, a tak poza tym stanowił czystą kartkę. To było jego zaletą.
Ominęło go przemówienie prominentnego Ventrue, jednakże balsamista dostrzegł poruszenie na sali. Ewidentnie coś się wydarzyło, ponieważ nieumarli prowadzili dość ożywione dyskusje. Parias postanowił wywiedzieć się, o co chodziło, dlatego niespiesznym krokiem rozpoczął kurs po pomieszczeniu, upodobniając się manierą do nowego gościa, który poszukiwał sobie miejsca. Wyglądało to niezgrabnie, jego odczuwany dyskomfort był widoczny jak na dłoni. W końcu usłyszał, gdy jeden z Spokrewnionych przywołał godność jego mentora. Natychmiast się zainteresował. Nie mógł zachowywać się jak szara myszka, potrzebował wyrobić nowe kontakty, poznać partnerów biznesowych.
Neonata zbliżył się do gangstera dzielącego przestrzeń z dwójką Harpii. Noah czuł się niepewnie, jednak realizował swoją strategię.
— Najmocniej przepraszam panowie — przerwał ich rozmowę miłym, acz drżącym głosem. — Usłyszałem, że mowa o moim mentorze, panu Jamesie Greerze. Tak się składa, że byłbym w stanie się z nim skontaktować — zaproponował, chcąc pokazać użyteczność. — Ale gdzie są moje maniery? Nazywam się Noah Johnston, do usług. — Po przedstawieniu się, lekko ukłonił się przed swoimi rozmówcami niczym zawodowy lokaj.
— Dostrzegłem poruszenie wśród szanownych gości Elizjum — zaczął nieśmiało kolejny wątek. — Wydaje mi się, że ominąłem istotne wydarzenie. Czy mogę zapytać drogich panów, co się stało? Niedawno otrzymałem zaszczyt wstąpienia do Camarilli, więc wykorzystuję każdą chwilę na naukę... O ile panowie zechcą poświęcić czas komuś takiemu jak ja.

Re: Piąta: Gościnność

Przygotuj automobil do drogi. Komunikat Księcia skutecznie wystraszył żółtodzioba żywiącego tragiczne wspomnienia po wycieczkach "po mieście". Czyżby Nosferatu zamierzał wywieść gdzieś młodego i kazać walczyć raz jeszcze? Albo strzelić mu w łeb? Wyglądało na to, że zapowiadała się kolejna podróż, bowiem przywódca lokalnych Spokrewnionych nakazał podążać za swym śladem. Noah zerknął niepewnym wzrokiem na mentora, a potem ruszył za zdeformowanym. W milczeniu wysłuchiwał słów Księcia, które pomimo prostej i konkretnej formy, brzmiały zupełnie tak, jakby mogłyby zburzyć wszelkie przeszkody czy wznieść pomniki sukcesu ku niebiosom. Rozdawał karty w tym gambicie. Poprzednik Johnstona źle wykorzystał swoje opcje, więc zginął, na szczęście flegmatyk zdołał zadowolić szefa i wyjść z tego obronną ręką. Kiedy w sali głównej Noah Johnston otrzymał tytuł neonaty, ukłonił się głęboko, zachowując pochmurną twarz. Co musiał przehandlować za względne bezpieczeństwo wśród starszych krwiopijców? Moralność, zdrowie, przede wszystkim rodzinę, za którą gotowy był wyjść na słońce. Teraz, aby mogła ona spokojnie dożyć starości, Johnston musiał zachować się jak ostatni pies, wprowadzając w ruch intrygę, która doprowadzi do rozbicia rodziny. Która ukaże go jako zdradliwego męża chodzącego na kurwy, poświęcającego dobre imię na rzecz krótkiej rozkoszy. Taki był koszt za wstąpienie w szeregi potępionych.
— To zaszczyt, Książe. Nie zawiodę — rzekł pokornie, pozostając w ukłonie.
Neonata dopiero wyprostował się, gdy Książę opuścił pomieszczenie. Balsamista rozejrzał się po sali, nie spodziewał się oklasków czy zachwytów ze strony obserwujących wydarzenie. Dlatego nie pozwolił sobie na zupełne rozluźnienie, bo domyślał się, że właśnie cała ta zgraja wiekowych chodzących trupów uzyskała legalną sposobność na chędożenie go w dupę, a on jeszcze musiałby za to podziękować. Szeryf bardzo dobrze ukazał mu perspektywę Pariasów w Wietrznym Mieście, zdecydowana większość z nich była po prostu atrakcją, psami walczącymi w klatkach. Jak wielu z widowni dzieliło teraz Elizjum z Noahem? Skurwysyny.
Jak się czuł? Jak kawał gówna. Ten feniks zdecydowanie nie uniósł się z popiołów. Zaproponowane deklaracje musiały zostać spełnione, słowo się rzekło, pierwsza oficjalna próba spadła na barki Noaha. Ale z drugiej strony miał dość samoumartwiania, chciał przez chwilę przestać gryźć się z własnym sumieniem. Pokazywanie teraz słabości przed publicznością byłoby politycznym samobójstwem, dlatego Johnston nałożył maskę sztywnego profesjonalisty.
— Czuję, że trzeba się napić, Jamesie — odpowiedział spokojniejszym głosem. — Zobaczmy, co Elizjum ma w menu. Bierz co chcesz, ja stawiam. — Propozycja skosztowania miejscowych specjałów była na poważnie, Noah dzisiaj w nocy nie zamierzał oszczędzać.
Jeżeli Greer zgodziłby się na drinka, panowie usiedliby przy barku.
— Dwa kieliszki czerwonego poproszę i popielniczkę — spróbował zamówić krew w dwuznaczny sposób, jednak czuł się jak totalny idiota, kiedy to zrobił. Pierwsze zamówienie w Elizjum było stresujące. Powinien bezpośrednio zapytać o vitae czy dalej popisywać się elokwencją?
W każdym razie Noah po zrealizowaniu usługi czy też nie, oparł się o ladę w taki sposób, aby większość jego ciała była skierowana ku mentorowi.
— Planuję wdrążyć plan, który przedstawiłem Księciu w trybie natychmiastowym — zaczął rozmowę cichym tonem. — A tak poza tym, przydałaby się jakaś robota. Myślisz, że ktoś z szanownego towarzystwa — w wymowny sposób rozejrzał się po całej sali, przejeżdżając wzrokiem po sztywnych ważniakach — miałby korzyść z moich talentów? Tuszę, że intelektualista wzbogaciłby czyjś czas?

Re: Piąta: Gościnność

Każdy postawiony krok Księcia w kierunku żółtodzioba sprawiał, że czuł się on zagrożony. Stanął on przed obliczem najważniejszego Spokrewnionego w mieście, który z całą pewnością przez wiele lat rozgrywał wiele partii politycznych, być może kilkanaście jednocześnie. Wykorzystanie gierek słownych, kłamstw i manipulacji względem doświadczonego gracza mijało się zupełnie z celem. Noah w pierwszym odruchu chciał wylać z siebie tysiące zapewnień, niepewnych gwarancji, byleby tylko wkupić się w łaskę władcy. Nie uczynił tego. Postanowił pomyśleć, odwołać się do swojego intelektu, co w konsekwencji sprawiło, że minęło kilka długich chwil zanim odpowiedział.
Wiedział, jakimi kartami to rozegra. Szczątkową wiedzą na temat praw wampirów, logiką oraz zdrowym rozsądkiem. Tylko użycie swoich talentów mogło mu pomóc.
Nie ujawnisz swej natury tym, co ze Krwi nie są — zacytował chwiejnym głosem Pierwszą Tradycję, recytacja nie brzmiała zbyt godnie, ale przynajmniej potwierdzała znajomość podstawowych praw. — Samo spotkanie z nimi nie zdradzi mojej natury. Jeżeli będę egzystował w Chicago, prędzej czy później napotkam ludzi, którzy mnie znają, bo jest ich wielu. W przypadku współpracowników czy znajomych po fachu ucięcie znajomości jest proste, gdyż nie wiążą mnie z nimi bliskie relacje. Jednak czy rzeczywiście ucięcie tego miałoby sens w przypadku takich ludzi? Dlaczego miałoby ich obchodzić to, co się dzieje w moim życiu prywatnym? Nagłe opuszczenie towarzystwa, to wzbudziłoby podejrzenia i dziwne pytania. Wydaje mi się, że istotą Maskarady jest właśnie lawirowanie pomiędzy żyjącymi, żeby wykorzystywać ich talenty. Czy właściciele La Liberte zupełnie ukrywają się przed ludźmi? A przecież pod nami funkcjonuje klub pełen gości, czy to nie tworzy co najmniej kilkadziesiąt sposobności na złamanie Maskarady? Jednak to miejsce funkcjonuje i działa. Wszedłem tutaj z Jamesem frontowymi drzwiami, a przed dniem wyjdzie tym samym wyjściem całe zgromadzenie z Elizjum. — Swoją przemową podkreślił fakt, że zupełnie zatajenie egzystencji nie mogło działać. Wampiry były istotami społecznymi, co potwierdza istnienie Elizjum i dziesiątki nieumarłych bywalców na piętrze. Nie trzeba było być specjalnie bystrym, aby spostrzec zależności pomiędzy Spokrewnionymi a śmiertelnymi, które umożliwiały nie tylko prowadzenie interesów, lecz również wpływanie na poszczególne jednostki dla realizacji celów Camarilli. Bez kontaktów z żyjącymi, być może samo dbanie o Maskaradę byłoby trudniejsze, jeśli niewykonalne.
— W przypadku rodziny sprawa jest trudniejsza. Z racji biologii mojego ciała, nie mogę z nimi spędzać czasu. Dlatego wykorzystam instytucję, jakim jest sąd, żeby powołać pełnomocnika w celu rozwodu z żoną i podziału majątku. Stworzenie kłamstwa, w którym wychodzę na niewiernego i godnego pożałowania męża jest prostsze do wykreowania, niżeli po prostu zapadnięcie się pod ziemię. Jakiś czas temu korzystałem z usług prostytutki, posiadam już fundament do tego planu, jeżeli zdecydowałbym się na jego wykonanie. Wystarczy wcielić go w życie. Moja reputacja zostanie zdruzgotana, ale Maskarada przetrwa. — Przedstawione słowa sprawiały mu prawie fizyczny ból, co było z resztą widać po emocjonalnym tonie. Niemniej wyłożył kawą na ławę, wykorzystując znajomość swej wiedzy o społeczeństwie. Mowa wybrzmiała jak wykład prowadzony przez nieszczęśliwego doktora, który bezpośrednio przedstawił rozwiązanie problemu. Rozwiązanie kujące w moralność, ale jak najbardziej legalne.

Re: Piąta: Gościnność

Otwarta natura pytania Księcia na temat rodziny Johnstona sparaliżowała go, zupełnie zaniemówił. Była to reakcja niekontrolowana, zupełnie tak, jakby ktoś przeciął zimnym nożem jego struny głosowe, uniemożliwiając wydobycie jakichkolwiek słów. Jedno, zdawało się proste pytanie zupełnie wybiło z rytmu nowicjusza, ponieważ momentalnie poczuł ciężar odpowiedzialności na barkach. Straszliwej świadomości tego, iż źle udzielona odpowiedź mogłaby skazać ukochanych na zagładę. Żona, syn, rodzice oraz przyjaciel byli w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Co z nimi? — chciał zripostować pytaniem, na pytanie, lecz tylko rozdziawił usta. Potrzebował kolejnego momentu na pozbieranie się i udzielenie sensownego wytłumaczenia.
— Od momentu mojego Spokrewnienia, w żaden sposób się z nimi nie skontaktowałem. — zaczął tłumaczyć nerwowym głosem. Bał się, jego strach był niemal namacalny — Nie wiedzą czym się stałem. Z ich perspektywy nagle zniknąłem z miejsca pracy. Mogli zawiadomić policję, ponieważ nie odzywałem się przez długi czas. Wszystko to, co się wydarzyło, przypomina tragiczne zdarzenie, które niestety przytrafiają się w normalnym życiu, ale wziąż w normalnym życiu. Szczególności dzisiaj, w dobie zmożonej przestępczości. — Przedstawił domniemane konsekwencje, opierając się na logice łańcucha przyczynowo skutkowego. Próbował podkreślić, że nie złamał Maskarady, ale nie powiedział tego wprost, bo domyślił się, iż to Książę był w pozycji do decydowania o załamaniach kurtyny sekretu, a nie on.
— Gwarantuję, że zerwę z nimi wszelkie kontakty. Nie są w nic zamieszani. — Powiedział pewniej. Bezpieczeństwo rodziny było dla niego priorytetem, więc był w stanie zerwać z nimi wszelki związek, zaprzestać czerpania wszelkich korzyści, byleby przetrwali. Przynajmniej teraz, w obliczu realnej obawy, Noah mógł składać takie deklaracje. Był zdesperowany, a nie wiarygodny.

Re: Piąta: Gościnność

Weź się w garść – ta sentencja, wypowiedziana na głos czy zasugerowana gestem, pojawiała się za każdym razem, kiedy mentor i jego uczeń wchodzili ze sobą w interakcję. Jeżeli ktoś chciałby odkryć istotę znajomości Pariasów, to zdanie byłoby kluczem. Być może za sto lat ewoluuje to w symbol graficzny lub tajne słowo w społeczności bezklanowców. To była ostatnia zabawna myśl, które przeszyła umysł żółtodzioba przed skonfrontowaniem się z nieuchronnym.
Johnston wkroczył za swoim mistrzem do loży Spokrewnionego najwyżej postawionego w hierarchii krwiopijców. Naśladując mentora, Noah ukłonił się przed eminencją, ale dopóki nie nakazano mu mówić, nie utrzymywał kontaktu wzrokowego, miał spuszczoną głowę. Natomiast przesłuchiwał się rozmowie, która wydawała się szybką wymianą komunikatów, zupełnie tak, jakby James Greer już wielokrotnie przedstawiał Księciu porzuconych wampirów. Przypominało to wizytę w urzędzie, gdzie właściwie rozmowa sprowadzała się do spełniania określonych warunków.
Dopiero, gdy uwaga Księcia przeniosła się z starszego na młodszego wampira, Noah uniósł oczy i nawiązał kontakt wzrokowy. Przywódca lokalnej Camarillii bezbłędnie przeczytał emocje żółtodzioba, który odczuwał strach zmieszany z niepewnością. W rzeczy samej, to spotkanie ostatecznie określi los Noaha w piramidowej strukturze Wieży z Kości Słoniowej. Kiedy Książę zadał pytanie, Noah nie odpowiedział od razu, dał sobie dobre kilka sekund na zastanowienie się.
— Książę — jeszcze raz się ukłonił przed odpowiedzeniem, podkreślając w ten sposób respekt i niemierzalną wręcz przepaść pomiędzy nimi. — Pan James — nie pozwolił sobie na luźne traktowanie swojego mentora w obecności Archibalda, gdyż spotkanie wydawało się formalne — przedstawił mi Tradycje. Ich istotą jest określenie naszej relacji pomiędzy ludźmi a nami, a także sposoby interakcji pomiędzy samymi Spokrewnionymi. Musimy bezwzględnie ukrywać swoją egzystencję przed żywymi. Szanować wolę gospodarza domeny i przedstawiać się mu w momencie jej przekroczenia. Szanować wolę starszych i stosować się do ich poleceń. Dzięki temu przetrwamy we współczesnym świecie.
Kiedy żółtodziób dokończył wypowiedź, na ułamek sekundy odpłynął. Przeżył pierwszą retrospekcję w wyobraźni, kiedy pokonywał swe pierwsze noce z Greerem. Obserwował jego sposób bycia, jego nauki, słuchał jego słów. Przedstawienie Tradycji było tak naprawdę powierzchnią, kiedy prawdziwe przesłanie Jamesa dotyczyło kwestii fundamentalnych: siła, głowa na karku i przetrwanie. Kwintesencją tych cech była samodzielność i branie odpowiedzialności na swoje słowa oraz czyny.
Przez moment Noahowi wydawało się, że jasnoniebieska aura jego mentora otacza go niczym płaszcz, jakoby spokój i opanowanie było najaśnijszymi barwami prezencji ulicznika.
— Jednak głównym przesłaniem nauk mego mentora było pokazanie mi odpowiedzialności, którą każdy z nas, Spokrewnionych, nosi na barkach. Nie jesteśmy już ludźmi, każda noc może być naszą ostatnią. Prędzej czy później musimy zaryzykować, aby posiąść vitae. Za każdym razem istnieje ryzyko, że polowanie złamie Maskaradę lub będziemy rywalizować z innym drapieżnikiem. Dlatego polegamy wyłącznie na sobie i każdy z nas płaci za swoje błędy, nikt inny. A to wymaga dyscypliny i siły.

Re: Piąta: Gościnność

Strata pozycji i upadek na samo dno było doświadczeniem znanym balsamiście. Jedna pomyłka przy operacji kosztowała go całe lata kariery, kiedy umierał szary człowiek na stole operacyjnym cierpiały dusze prostych ludzi; gdy umierał bogacz cierpiały portfele, znajomości i interesy. Elity nie wybaczały, jeżeli coś naruszyło ich powodzenie, mściły się zawistnie. Bycie niewidzialnym nie było czymś nowym Noahowi.
— Masz rację. Idziemy.
Oddawszy kaszkiet, płaszcz i szalik w szatni, wampir przyjął numer od szatniarza, a następnie wstąpił w leże dekadencji. Źle się czuł w głośnym, chaotycznym otoczeniu, gdzie zabawa mieszała się z desperacją, gdzie ludzie balansowali na granicy dobrego smaku, z każdym następnym drinkiem upijając godność osobistą. Ludzie potrzebowali przyjemności, aby zapomnieć o trudach życia, ale tutaj jej poziom był hedonistyczny. Zupełnie tak, jakby zaznawanie rozkoszy było ostatecznym celem uzyskania bogactwa, być może właśnie do tego dążył kapitalizm? Osiągnięcie konsumpcjonistycznej nirwany, zaprzedanie duszy diabłu pod postacią nabywanych przyjemności, usług, przedmiotów. Być może właśnie ci ludzie idealnie nadawali się na cel polowań? Cóż znaczyła utrata krwi dla nich? Nie potrzebowali jej, kiedy cały ciężar fundamentu, na jakim opierali swój sukces, spoczywał na barkach robotników. Cóż oznaczało osłabienie, gdy ich praca w żaden sposób nie narażała zdrowia? Nie groziła im śmierć z przepracowania czy wypadku. Jeżeli Noah miał być pasożytem, to chciał żerować na innych pasożytach.
Pariasi na chwilę zatrzymali się przy osobie pilnującej przejścia na pierwsze piętro. Wyglądało na to, że obowiązywało jakieś hasło, aby móc wstąpić do loży vip. Noah wytężył swój słuch, spróbował wyłapać słowa umożliwiające wstęp do jaskini drapieżników. Wkrótce bezklanowcy przekroczyli próg Elizjum.
Atmosfera panująca w pomieszczeniu natychmiast przytłoczyła Johnstona. Kilkanaście oczów skupiło się na pojawieniu Pariasów, badawcze spojrzenia oceniały przybyszy, w szczególności nową rybkę, która zawitała w akwarium rekinów. Balsamista odczuł wrażenie, iż stał zupełnie nagi przed drapieżnikami, zdolni przeświecić go na wskroś, natychmiast wychwycić wszelkie słabości. W ślepiach wampirów, nieważne jak wyraźna i piękna byłaby ich człowiecza maska, czaiła się Bestia. Mężczyzna chciał porzucić pomysł przedstawienia się Księciu, uciec i nigdy już nie powrócić. Ale nie mógł, musiał pokonać następne kroki, żeby zapewnić sobie przetrwanie w społeczności potworów.
Grozę również budziła aranżacja sali. Przepych potwierdzał władzę i zasoby posiadacza tego miejsca, a pedantyczny, wręcz perfekcyjny rozkład mebli i dekoracji zdradzał, iż nie mógł uczynić to żaden człowiek. On popełniłby jakiś błąd wynikający z ograniczonej percepcji, gdzieś byłaby jakaś nierówność, jakiś kant obrusa byłby przekrzywiony, serwetki na stołach minimalnie odstające od pozostałych, sztućce o kilka stopni skierowane w niewłaściwym kierunku. Tutaj takich pomyłek nie było. Osoba, która zadbała o wnętrze opanowała perfekcję obcą człowiekowi. Była ona abominacją, zaś jej domena wyrażała niewypowiedzianą groźbę.
Grał w grę, chociaż nieudolnie. Noah szedł za swoim mentorem i witał się wyłącznie z tymi, którzy wyrażali jawne zainteresowanie. Nie zdradzał zbyt wiele, jedynie swoje imię oraz uprzejmości. W końcu ulicznicy dotarli do loży samca-alfa stada krwiożerców. Widok zdeformowanej osoby zainteresował Noaha (nie miał bladego pojęcia o istnieniu ghuli - jeszcze) w sposób zawodowy. Jako tanatopraktor oraz chirurg po fachu stykał się z wieloma uszkodzeniami ciała, obrzydliwość ciała przestała być dlań problemem, w jego świadomości pozostało wyłącznie ciało. Dlatego też obdarzył zniekształconego pogodnym, zupełnie przychylnym spojrzeniem, kiwając przy tym głową z szacunkiem. Wykorzystując czas na czekanie, żółtodziób zaczął pytać.
— Słuchaj — zaczął mówić, gładząc się po brodzie — jakiej etykiety wymaga Książę? Mam go traktować jak feudalnego władcę, klękać przed nim i składać pokłony? Czy ukłon i nienaganna kultura wystarczy?
— Jaki właściwie jest? Czy jest jakiś temat, którego powinienem unikać?
— Tobie też jest tak gorąco? — skomentował z nieukrywanym zestresowaniem, złapał lekko za kamizelkę i koszulkę, żeby powachlować sobie materiałem przy szyi. — Pamiętam, jak przeprowadzałem swoją pierwszą operację. Wycinaliśmy pacjentowi wyrostek, niby prosta sprawa, ale ile nerwów wtedy zjadłem, o panie złoty... — Po opowiedzeniu anegdoty z wyrostkiem, zaczął kolejną i następną, i następną. Opowiadaniem historyjek próbował zredukować swój stres, nieco się rozluźnić przed właściwym spotkaniem. Noah wiedział, że James był pragmatycznym typem i pewnie taki sposób komunikacji go wkurwiał, ale po części młody też chciał się odegrać za brak manier mistrza w taksówce. Niech bydlak posłucha sobie, a jego potencjalna irytacja zapewne nieco poprawiłaby humor nowicjusza.
W momencie otworzenia drzwi, Noah natychmiast spoważniał, z siedziby Księcia wyszedł dostojnie oraz elegancko ubrany jegomość. Żółtodziób nie zamierzał odzywać się niepytany, więc jedynie okazał szacunek nowopoznanemu przez nienaganną manierę i właściwe przywitanie. Zdawał sobie sprawę, że to nie był czas na poznawanie nowych kontaktów, a stworzenie dobrego wrażenia.
— Kim jest ten szanowny dżentelmen? — zapytał z ciekawością mentora.
Później wkroczyli do środka, przed Johnstonem pojawiło się nowe wyzwanie.

Piąta: Gościnność

— Zapomniałeś, kim jestem z zawodu? Gapiłem się, bo mam to w nawyku — powiedział żartobliwym głosem, puszczając mentorowi oczko.
Wzmianka o kontakcie Greera potrafiącego udzielać lekcji spuszczania wpierdolu zainteresowała balsamistę, który szeroko uśmiechnął się, fantazjując o perspektywie wylecenia na kopach. Przy okazji zerkał za okno, oceniając, kiedy dojadą.
— Dzięki. Tylko może wspomnij mu, że jestem zupełnie niedoświadczony w sportach walki. Potrzebuję poznać podstawy.
Po zapłaceniu taksówkarzowi za kurs, panowie wysiedli przed klubem. Noah rozejrzał się po okolicy i nie był zadowolony z tego, co zobaczył. Grupa bardzo dobrze ubranych bogaczy nieśpiesznym krokiem pokonywała drogę do wejścia, prowadzący doń czerwony dywan przypominał język kierujący do wnętrza szatańskiej paszczy. To miejsce śmierdziało grzechem: pychą, chciwością, nieumiarkowaniem. Hałas, jaki docierał do uszów żółtodzioba skutecznie pozbawiał go dobrego humoru.
— Jasna cholera, James — zaczął podirytowanym tonem. — To przybytek klasy wyższej. Raczej bramkarze nas nie wpuszczą, wyglądamy jak prostacy w porównaniu do tej śmietanki towarzyskiej. — Kiwnął głową w kierunku niewielkiej kolejki przy wejściu.
Żółtodziób jeszcze raz się rozejrzał po okolicy, schowawszy dłonie w kieszeniach płaszcza. Był tutaj tylko raz, kiedy jeszcze zajmował się medycyną. Jeden z wysoko postawionych polityków zaprosił go tutaj na drinka, w podziękowaniu za udaną operację żołądka. To było jeszcze przed prohibicją, w tym miejscu alkohol kosztował tygodniówkę robotnika, na szczęście szycha płaciła za doktora. Inteligencja, świat polityki i bankowości, artyści płacili krocie za poczucie smaku wolności w tym klubie. Noah nigdy nie lubił tego miejsca.
— Jak chcesz wejść do środka? Tak po prostu przez front? — dziwne pytanie zdradzało zdenerwowanie sytuacją. Wyglądało na to, że Johnston odczuwał dyskomfort.

Re: .Głód wolności i krwi

Pariasi postanowili przejść się wzdłuż ulicy w celu złapania taksówki. Noah szczerze uśmiechnął się pod nosem, kiedy mentor skomentował jego wygląd. Zanim młody odpowiedział na ten komentarz, zerknął w kierunku źródła kłótni, a potem dyskretnie ocenił poziom potencjalnego zagrożenia ze strony mijanych przechodniów. Johnston wyciągnął wnioski z poprzednich nocy i tym razem zachowywał czujność, aby nie dać się podejść komukolwiek - zakładał, że już był potencjalnie śledzony.
— Nie sądziłem, że poznałeś sekrety dietetyki. To raczkująca nauka zajmująca się określaniem, w jaki sposób powinniśmy się odżywiać i co jest dla nas zdrowe. Muszę przyznać, że po twoich posiłkach czuję się znakomicie — w żartobliwy i dwuznaczny sposób dał znać, iż dostarczana pod nos vitae postawiła żółtodzioba na nogi.
Wzmianka o Elizjum zmusiła Spokrewnionego do zastanowienia się, umysłowe tryby ruszyły pod jego kopułą, zaczął gładzić prawą dłonią czubek swojego wąsa. Próbował sobie przypomnieć, co wcześniej James mówił na temat tego miejsca.
— Ach tak, pamiętam już. To miejsce, w którym nasza kochana Rodzina robi interesy, pamiętając o wysokiej kulturze osobistej, uprzejmości i serdeczności w stosunku do każdego krewnego, czyż nie? — ostatnie słowa wypowiedział z nieukrywaną ironią w głosie. Noah zabrzmiał jak cyniczny lekarz stawiający diagnozę. — Zastanawia mnie, ilu z bywalców Elizjum widziało walkę psów Hrabiego, bo ta widownia nie wzięła się znikąd. I jak zwycięski pies winien się zachowywać wśród tak wysublimowanej, dystyngowanej publiki. Czy będzie mógł pozwolić sobie na swobodę, czy śmietanka towarzyska będzie tak samo, mówiąc delikatnie, nieracjonalna jak pan Hrabia? Wymagająca posłuszeństwa, by zadowolić sadystyczne pobudki? — Nie mówił wprost, dając również znać swojemu mentorowi, że rozumiał zasadę Maskarady. Niemniej, wypowiedziana aluzja emanowała kpiną oraz obawą, że reszta Starszych ma zrąbaną psychikę jak Szeryf.
Zauważywszy taksówkarza kończącego papierosa, Noah instynktownie wykreował iluzję życia: zaczął oddychać, jego skóra nabrała rumieńca.
— Dobry wieczór panu. Poprosimy na Lower West Side.
Panowie zasiadli z tyłu, gdzie mogli dalej kontynuować rozmowę, ale jednocześnie prawdopodobnie byli pierwszy raz tak blisko siebie, ponieważ kabina pasażerska nie należała do przestrzennych. Dzięki tak krótkiej odległości, Noah mógł raz jeszcze zbadać aparycję swojego mentora, być może tym razem rzuciłyby się w oczy subtelne elementy wyglądu gangstera. Może coś, co zdradziłoby jego pochodzenie?
— Wiesz co, przydałyby mi się sparingi. Nie mogę już machać pięściami jak rozszalałe dziecko. Znasz jakiś klub sportowy, który polecasz?
Za przejazd zapłacił Noah, błyskawicznie wyciągając portfel w momencie zatrzymania się pojazdu pod podanym adresem.

Re: .Głód wolności i krwi

Wszechmogący Boże, zgrzeszyłem. Zabrudziłem swą duszę skazą, zabiłem.
Noah stał przed lustrem skromnej łazienki. Patrzył w swoje odbicie z nieukrywaną pogardą, zapinając guziki koszuli. James dostarczył mu nowe ubrania, za które był niezwykle wdzięczny, gdyż jeszcze kilka nocy temu nosił śmierdzący komplet garniturowy, zabrudzony krwią i zniszczony walką. Walką.
Czy mogę prosić o rozgrzeszenie, czy dane mi będzie odpokutować? Ojcze miłosierny, otwieram przed Tobą swoje...
Ostatnie uderzenie pręta rozpędzonego nieumarłą siłą otwarło czaszkę, rozpraszając odłamki kości i mózgu po arenie. Śmiertelnie ranny wampir zmasakrował Sabbatnika. To nie była zasługa Noaha, lecz jego Bestii owładniętej furią, a jej gniew przejął kontrolę nad sterami ciała. Karmazynowa mgła osnuła umysł Johnstona, który patrzył na dalszy rozwój sytuacji wpół przytomny. Nie rozumował, ale odczuwał. Emocje nie były jego, niemniej sprawiły mu ogromną przyjemność. Dzikie żądze zostały zaspokojone, pragnienie dominacji osiągnięte, pierwotna natura klątwy ukazała swoje oblicze. Liczyło się jedynie nieposkromione żerowisko: dla agresji lub pragnienia vitae.
Boże, i zrobię to znowu, gdyż nie mam innego wyjścia. Co mam czynić? Jak mam żyć wśród Twej trzody, kiedy przestałem być owcą pasterza. Jaką rolę mam pełnić w Twoim planie?
Oparł ręce na pożółkniętej umywalce i spojrzał na swoje oczy w tafli lustra. Gdy długo na nie spoglądał, wyczuwał obecność potwora, jakoby dwie istoty nosiły tę samą skórę. Dawniej uważał tę siłę za swoją, jednak po walce w zwierzyńcu Szeryfa nie miał już żadnych wątpliwości, to demon w nim zamieszkał. Opętywał go za każdym razem, kiedy odpuszczał i pozwalał oddać się losowi. Noah obiecał sobie już nigdy nie puścić sterów, postanowił nauczyć się walczyć i wykorzystać własne talenty, gdyż wyręczanie się Bestią doprowadzi go do końca drogi. Do śmierci duszy.
Jedno jest pewne, Boże mój, będę polować i będę pił krew owiec. Będę dokonywał wyboru, aby Bestia nie uczyniła tego za mnie.
Nałożył kaszkiet i wyszedł z łazienki.

Noah Johnston był tej nocy ubrany w szarą kamizelkę, koszulę, spodnie i stare półbuty. To nie były jego ubrania, zapewne należały do robotnika dobrze prosperującego na poziomie swojej klasy, jakością materiału nie wychodzącą poza stonowaną przeciętność, przynajmniej wampir wyglądał w miarę schludnie. Na wierzch założył znoszony płaszcz oraz owinął szyję szalikiem w czarnoczerwoną kratę. Pachniał szarym mydłem zapachem przypominającym pralnię, a nie kosmetyk godny dżentelmeńskiej skóry. Szarość była kluczowa w prezentacji Noaha, gdyż gdyby nie jego wykształcenie wraz z wpojonymi manieryzmami, uchodziłby za typowego zjadacza chleba, niewartego uwagi czy poważania wśród klas wyższych. Kaszkiet był kropką nad i, domykającą obraz Noaha z dzisiejszej nocy.
Zszedłszy po stopniach schodów, zbliżył się do oczekującego mentora - na tyle głośno kroczył, aby go usłyszał. Dawniej powitałby Jamesa jakąś szczerą reakcją, mimiką twarzy, niekontrolowanym wstrząsem, drgawką czy szokiem. Teraz był zdawkowy, ewidentnie udawany uśmiech i kiwnięcie z szacunkiem głową. To, co doświadczył Noah w przeciągu ostatnich nocy sprawiło, iż Greer awansował w hierarchii zimnych sukinsynów z totalnego ćwoka na dwulicowego przyjaciela. Pozostało w głowie żółtodzioba pytanie: jakim cudem Szeryf tak szybko odnalazł Pariasów? Przeczucie podpowiadało, iż w tej bezwzględnej grze, każdy był psem i zarazem chciał być panem. Jaka była szansa na to, że to właśnie James Greer zawiadomił sadystyczną hrabinę?? Całkiem spora. Młody Spokrewniony nie zapamiętał wyraźnie minionych nocy, jednakże to nie mógł być przypadek, kiedy po pierwszej walce z Sabbatnikiem w uliczce, dopiero po dłuższej chwili James zainterweniował. Co robił sam w budynku? Być może wykonał telefon.
— Dobry wieczór, James — powitał mistrza neutralnym tonem. — Mam coś dla ciebie. Wczoraj udało mi się wreszcie wstać i chodzić. Proszę — zapowiedział niespodziankę cieplejszym głosem.
Parias wyciągnął kieszeni małe zawiniątko, zaplątane w ładną czerwoną kokardkę. W środku znajdowała się paczkę papierosów gangstera: Lucky Strike.
— Gdzie oczekuje na nas Książę?

Re: .Głód wolności i krwi

Astralne dotknięcie ujęło niewidoczną gołym okiem tkaninę rzeczywistości, palce wodziły po wielobarwnych niciach stworzonych ze skrawków emocji. Noah wymusił drgania na kolorowym materiale, zawibrował on niczym sieć pająka potargana wiatrem. Wibracje zrodziły w mężczyźnie wizje, odcinając go od rzeczywistości na chwilę. Przyswojone informacje ujawniły poprzednich więźniów, jeden z nich był wampirem próbującym wyzwolić się z niewoli, a desperackim próbom towarzyszyła emocja dzikości. Czy udało mu się uwolnić? Czy stał się jak zamknięte zwierzę, pozbawione człowieczeństwa i wolnej woli?
Dźwięk kroków zwrócił uwagę żółtodzioba, który powrócił zmysłami do materialnego świata. Nasłuchiwał czujnie. Nie znał celu drogi pieszego ani jego zamiarów. Wkrótce nieznajomy zatrzymał się przy więzieniu Johnstona. Otworzył zasuwę i ujawnił jedynie swój nieprzyjemny głos. Wampir nie odezwał ani słowem, gdyż bał się przybysza, którego głos mieszał się z piskami. W momencie wyrzucenia do środka klatki stada szczurów, uwięziony w niej Noah krzyknął w panice. Dalej zachowywał się jak człowiek, czuł jak człowiek i reagował jak człowiek. Widok rozdrażnionych gryzoni wywołał w nim strach, bowiem tuzin szczurów było zdolnych zabić człowieka w tak małej przestrzeni, skazując go na zdychanie w mękach.
Więzień złapał się za twarz w zamierzeniu ochrony głowy i szyi przed kąsaniami szczurów. Dopiero po dłuższej chwili przyszło zrozumienie, że te zwierzątka nie stanowiły zagrożenia. Były jedzeniem. Dla niego.
Gniew.
Znowu Noah Johnston znajdował się w mroku izolacji przed światem. Najpierw uwięził go Greer, a teraz Kimbolton. Znowu musiał spożywać krew z szkodników. Poczuł się źle.
Ręce przesunęły się na włosy. Palce zacisnęły się na kosmykach, w porywie wściekłości Noah zaryczał i w furii rwał własne włosy. Zaryczał, uwalniąc nagromadzoną frustrację z całej nocy, jego krzyk niósł się po nieznanym miejscu. Zjednoczył się z odgłosami dzikich zwierząt.
A potem wampir, poczuciem upodlenia i wstydu, zaczał pić ze szczurów.

Re: .Głód wolności i krwi

Ucałował dłoń egzekutora.
A potem zaznał kaźni, kiedy oddał katowi swoją godność. Fizyczny ból, wymierzany laską rozpędzoną do niewiarygodnej prędkości, łamał ducha i ciało, odgłosy zmiażdżanej powłoki wymieszały się z krzykiem pogardy, dając początek torturze.
Noah na początku zasłaniał się, próbował przyjąć uderzenia na przedramiona, jednak wkrótce kończyny osłabły. Wampir po opuszczeniu gardy, za sprawą kolejnego ciosu, upadł na ziemię. Zniósł tylko kilka batów, potem poddał się cierpieniu.
Krwawe łzy spłyęły mu po policzkach. Ostatkami sił chwycił za swoją obrączkę i zamarzył o powrocie do domu, do poprzedniego życia. Przywitała go pustka.
Było mu głupio, kiedy w przebłyskach świadomości James dostarczał mu vitae. Wychowanek odnosił wrażenie, że zawiódł jedynego Spokrewnionego, który był w stanie mu pomóc. Wstyd, jaki zawładnął Noahem był wręcz namacalny. Aby nie pogrążać się jeszcze bardziej, żółtodziób starał się zachowywać zupełnie pokornie, na tyle, ile pozwalał mu stan zdrowia.

Dopiero pełne przebudzenie w ciemności otrzeźwiło Johnstona. Najpierw zawładnęła nim panika. Po omacku próbował wybadać nieznaną przestrzeń, a kiedy nie udało mu się wydostać, usiadł bezradny.
Dał sobie chwilę na uporządkowaniu myśli. Najpierw starał się odtworzyć wspomnienia z interakcji z Szeryfem. Nie było to łatwe zadanie, lecz Johnston miał na to czas. Powtarzał w głowie na nowo spotkanie z katem do momentu stonowania emocji. Noah musiał ze spokojem przyswoić lekcję, a także przeanalizować własne wnioski.
Młody wampir następnie zaczął analizować odgłosy otoczenia. Słyszał dzikie zwierzęta, czyżby zoo Lincolna? Być może znajdował się na terenie prywatnej posesji Szeryfa, ale czy posiadał on środki, żeby ufundować sobie zwierzyniec? Dlaczego akurat tutaj trafił Noah, jakie miało to znaczenie? Szeryf miał fioła na punkcie kontroli i wybrany przeń teren z całą pewnością to odzwierciedlał.
W tym momencie priorytetem żółtodzioba było określenie swojego położenia geograficznego, więc potrzebował wskazówek. Wykorzystując samotność w ciemności, zescalenie z własnym umysłem, użył Astralnego Dotyku na powierzchni więzienia. Być może klatka byłaby zdolna do transportu, a to oznaczałoby, iż ktoś wchodził z nią w kontakt.

Re: .Głód wolności i krwi

Podjęte ryzyko przyniosło dość ironiczne konsekwencje, ponieważ laska Szeryfa wycelowana w pierś bezklanowca wywołała w nim upiornie dogłębne uczucie déjà vu. Jego twarz zdradzała zdenerwowanie, stres, ale nie zdziwienie, jakby przewidział swój los.
Noah postanowił w pełni przyjąć uniżoną pozycję. Uklęknął na oba kolana niczym katolik składający cześć prawdziwemu Bogu, oddał pokłon wiekowej potędze. Parias mógł teraz błagać o życie, gdyż popełnił czyn godny srogiej kary, ale nie zamierzał tego uczynić. Był pogardzany przez silniejszego wampira, sprowadzony do roli nędznego psa. To przynosiło upokorzenie młodemu wampirowi, niemniej postanowił szczerze przyjąć ten ból. Nie wypierał go, zaakceptował swój los. Stał się psem.
— Szeryfie, stoi przed panem zysk. Decyduje pan o losie psów posiadających panów. Napastnik, który mnie zaatakował uciekł, więc ma dokąd wracać — mówił głosem nasyconym determinacją. Noah emanował strachem, ale nie uciekał od niego. Podjął walkę z własnym przerażeniem, aby móc wyzwolić swoje słowa.
— Spokrewnienie obdarzyło mnie widzeniem. Widzę aury, ale nie tylko. Jestem w stanie dojrzeć dusze tych, którzy nie dotarli na drugą stronę i tułaczą się po tym świecie. Kiedy piję krew pochłaniam wspomnienia ludzi — ujawniał swoje zdolności przez egzekutorem, a kiedy to robił, patrzył mu prosto w oczy. Noah w tym momencie chciał być prześwietlany, nie ukrywał niczego.
— Odnajdę siedliszcze, w którym gnieżdżą się członkowie Sabbatu. Jestem nikim, więc nie zasługuję na nagrody. Jestem nikim, więc moja zguba nie zaszkodzi. Proszę jedynie o szansę.

Re: .Głód wolności i krwi

Żółtodziób dalej starał się utrzymać kamienny wyraz na twarzy, co było trudnym zadaniem, gdyż każda cząstka jego ciała przeżywała ogromny stres, wywołany zwierzęcą prezencją Szeryfa. Na razie Noah dawał radę powstrzymywać swoje odruchy, jednak w konsekwencji wewnętrznej walki ze strachem, umykały mu pewne niuanse rozmowy. W tej chwili skupiał się wyłącznie na oczywistych informacjach, jakie zdradzał Szeryf.
Pierwsza wskazówka ujawniała postawę hrabiego względem starszego bezklanowca, która nacechowana była zaskakująco dużą dawką tolerancji. W przypadku niewłaściwego zachowania nowicjusza natychmiastowo została zastosowana groźba surowej kary, natomiast Greer nie zmienił swojego ulicznego stylu wypowiedzi nawet w obecności przełożonego, zaś ten nie wyciągnął z tego konsekwencji, jedynie pokusił się o kpinę. Wyglądało na to, że James nie bał się wyrażać własnych myśli przed potworem go nienawidzącym.
Kolejny raz w przeciągu tej nocy Johnston usłyszał o Sabbacie stojącym w opozycji do Camarilli. Jeśli Sabbat przyjmował w swoje szeregi włochate małpy, istnych degeneratów społecznych, nie życzył im wielkiego sukcesu. Odnotował wyrażone obawy przez Szeryfa, któremu nie przypadło do gustu testujące posunięcia przeciwnika. Noah ucieszył się w duchu, bo na ten moment Kimbolton nie wiedział o właściwym powodzie ataku Sabbatu na Pariasów, co z kolei oznaczało, iż nie miał na ręce wszystkich kart — nie znał wszystkich informacji.
Gest Szeryfa pobudził Noaha. Zanim otworzył usta, poprawił swoją służebną postawę i czekał na dobry moment na mówienie. Starał się przypominać dobrze wyszkolonego lokaja, którego obecność nigdy nie była nachalna, a wręcz zapominało się o nim do momentu pojawienia się potrzeby do zrealizowania.
— Jestem tanatopraktorem, przygotuję zmarłych do wiecznego spoczynku w moim domu pogrzebowym — przemówił głosem wyraźnym, lecz nie głośnym, aby nie irytować szlacheckiego sadysty. Rzekł także krótko i na temat, bo brak statusu ograniczał swobodę wypowiedzi. Jednak dawny lekarz nieświadomie nasycił swoją wypowiedź dumą, ponieważ droga jaką pokonał do stania się balsamistą była niezwykle trudna.
— Czy podać panu Szeryfowi laskę? — niespodziewanie zapytał, ale uczynił to z szacunkiem i w dobrej woli.
Hrabia opuścił swoją laskę, która dalej leżała na ziemi. Noah nie zignorował tego faktu i zamierzał ukazać swoją pokorę i użyteczność, o ile otrzyma na to przyzwolenie.

Feedback

Cześć cudownym forumowiczom! Zapraszam Was do wzięcia udziału w wymianie myśli odnośnie Bloodlines 1920 w celu ustalenia, co na forum można poprawić, co zmienić, a co działa świetnie i powinno pozostać takie, jakie jest. Chciałbym poprosić każdą chętną osobę, żeby napisała swoje wrażenia odnośnie swoich doświadczeń w czasie tworzenia KP i samej gry. Czym więcej informacji zbierzemy, tym więcej się dowiemy o obecnej sytuacji na forum. Zdaję sobie sprawę - i właściwie tak to odczuwam - że nasza gra dalej trwa w tak zwanym "prologu", dlatego też warto sobie pogadać, co możemy zrobić, aby następna wieczna noc była fajniejsza.

Temat właściwie powstał wczoraj, kiedy rozmawiałem z Alfredem na Discordzie. Okazało się, że mamy różne oczekiwania odnośnie prowadzenia rozgrywki, chociaż przyświecała nam ta sama idea: usprawnienie gry.

Co działa na forum i jest fajne:
1. Klimat - Poe i Caine dobrze piszą w konwencji Świata Mroku. Sporo grałem sesji fabularnych w tym uniwersum i muszę powiedzieć, że odwalają kawał porządnej roboty. Oboje posiadają inny styl, warsztat, ale każde przemyca w swoje posty poczucie, że świat gry jest niebezpieczny, mroczny, nieprzyjazny i drapieżny. Czuć to. O Zemanie nic nie mogę powiedzieć, bo mało postów napisał fabularnych, ale zdaje sobie sprawę, że to doświadczony gracz i sprawnie pływa po wodach WoDa :D
2. KP w dokumentacjach - chociaż napisanie KP to zadanie niełatwe, to warto dla efektu końcowego domknąć szablon na ostatni guzik. Obcowanie z interaktywną KP jest przyjemne i sprawia wrażenie patrzenia na realny, fizyczny szablon, jakbym grał przy stole.
3. Quest Givers - podoba mi się idea grupy Starszych, którzy pociągają za sznurki, a także jako gracze mogą się pobawić w grubszą politykę. To tworzy środowisko, jakie jest niezbędne w Camarilli do gry, bo często crème de la crème tej sekty to działanie na korzyść / pogrążanie Starszych na rzecz wpływania na politykę miasta. Niestety, nie widzę jakieś szczególnej gry pomiędzy Starszymi i obecnie mam wrażenie, że sam pomysł jest właściwie danie graczom z długim stażem potężnych NPC-ów, którzy są wykorzystywani jako narzędzia fabularne. Jeżeli tak jest, to moim zdaniem należy dać pełną autonomię, aby ci gracze mogli sobie swobodnie grać i wykorzystywać pełny potencjał swoich postaci. Dalej czekam na przeczytanie tego wątku. Także fajnie byłoby, żeby to właśnie oni napędzali rozgrywkę i wytaczali właściwie tory. Być może tak będzie, gdyż w mojej grze pojawił się Szeryf i rozdaje karty <3

Co chcę widzieć na forum:
1. Wykorzystanie historii graczy - forum dobitnie podkreśla, że przede wszystkim liczy się opowieść, narracja i zaangażowanie w tworzenie historii. To właśnie napisanie sensownej historii umożliwia graczom uzasadnienia zdolności oraz dyscyplin postaci, tworzy argumenty do przyklepania tego, co gracz chce uzyskać w KP. Zatem spodziewam się, że historie naszych postaci pojawią się w jakieś formie na forum. Rozgrywanie osobistych perypetii to także element Wampira, gdzie postać musi zmagać się z dawnym życiem, które stało się dlań kotwicą. Poza tym historia to także podwaliny do tworzenia interesów/ kierowania badaniami naukowymi itd. Wykorzystajmy to, co stworzyliśmy w naszych KP. Na mojej grze widzę, że Caine wykorzystał wątek przemiany mojej postaci, więc wykorzystał moją historię i mnie to cieszy. Chcę wincyj panie!
2. Aktywowanie personalnych wątków - na forum przyświeca idea, że ma być skupione na wątkach koterii i to właśnie one będą zgarniać największy kawałek fabularnego ciasta. Ale czy to ma sens? Aktualnie nie ma zbyt wielu graczy, a dobre rozplanowanie gry i przegadanie z uczestnikiem zabawy jak ma ona wyglądać usprawni proces. Dla przykładu wątki osobiste rozgrywałyby się między Wiecznymi Nocami. W tym czasie MG byliby skupieni na realizowanie pomysłów graczy, a także planowaniu atrakcji na następną noc. Powiedzmy sobie szczerze, że osiąganie osobistych aspiracji jest niezwykle przyjemne i warto dać możliwość ich realizowania.

Co mi się nie podoba i uważam to za totalnie nietrafione:
1. Rozwijanie postaci moim zdaniem jest głupie. Nigdzie nie spotkałem się z pomysłem, żeby tworzyć grę na potrzeby wydawania punktów doświadczenia na nowe kropki. Właściwie czemu ma służyć taka gra? Suchemu opisywaniu tego, że otwieram tysiąc zamków, żeby podwyższyć z 1 kropki cwaniactwa na 2? Wolałbym, żeby wydawanie pdeków nie wymagało tworzenia wątku, bo mnie to zupełnie nie bawi. Wolałbym skupić się na mięsie gry, a nie grać w pierdołki. Poza tym, jeżeli po 1 Wiecznej Nocy gracze z punktami doświadczenia zechcą je wydać, powstaną osobiste wątki. To da niepotrzebną robotę MG. Zamiast tego można skupić się na grze, która rzeczywiście do czegoś dąży i jest przede wszystkim ciekawa. Komu się chce grać w rozwijanie kropek, kaman? :D

Re: .Głód wolności i krwi

Tik, tak... Tik, tak.
Czas i przestrzeń została brutalnie przedarta przez każde poruszenie wskazówek zegara, podzielona na serię klisz, w której każdej następnej Noah poddawał się nieubłaganej torturze ciszy. Najpierw cisza przyniosła ulgę młodemu wampirowi, jednak zmieniające zachowanie Szeryfa wraz z bezlitosnym nurtem przemijanych chwil wystawiło balsamistę na próbę. Starszy wtopiwszy się w mrok, począł przechodzić jakąś zmianę. Jakby walczył wewnętrznie z krwiożerczą pokusą, złowieszczym impulsem, a napędzane wiekową klątwą jego ciało zdradzało zmagania gwałtownymi odruchami. W reakcji na to żółtodziobowi zadrgała powieka, a czym dłużej trwało widowisko przemijającej ciszy oraz walki hrabiego z samym sobą, tym bardziej Noah zapadał się w przerażeniu. Kiedy domniemany szlachcic zacisnął rękę na swej lasce tak, aż drewno zatrzaskało, Johnston zamknął oczy w oczekiwaniu na nieuniknione.
Rubaszny śmiech przebudził wychowanka Jamesa z koszmaru. Noah pierwszy raz w swoim nowym życiu słuchał słów drugiej osoby tak uważnie, że mógłby wręcz zasmakować w ustach sensacje dźwiękowe, poczuć na skórze zawibrowane powietrze. Pijawka, jaką został nazwany Parias, wysysała każde słówko Szeryfa, jego majestat. Upiorną, przedwieczną prawdę władzy silniejszych nad słabszymi.
Na znak zrozumienia Johnston pochylił tors wraz z głową niczym sługa w geście uniżonej akceptacji woli potężnego możnego. Twarz balsamisty stała się kamienna, gdyż natychmiast zrozumiał, że wszelkie uśmiechy, gierki słowne, popisy elokwencji należały teraz do Kimboltona i Greera, gdyż przede wszystkim posiadali twarz w organizacji, którą reprezentowali. Następnie status określał warunki interakcji. Noah Johnston był nikim, zatem stał się niczym: wyprostowanym słupem oczekującym na jakiekolwiek polecenie Szeryfa, aby okazywać niewolniczą użyteczność. Noah robił, co mógł, aby wypaść najlepiej w narzuconej roli przez sadystycznego i zwierzęcego szlachcica.
Niemniej Pariasa nie wyproszono z pokoju, nie przepędzono go, więc wsłuchał się w rozmowę i uczył się. Poznawał karty Szeryfa i obserwował nową twarz Jamesa, a on sam oczekiwał na rozwój sytuacji, trwając w masce sługi oddanego woli przybysza.

Re: .Głód wolności i krwi

Szeryfem jest Percival Kimbolton. Hrabia.
Noah, kiedy usłyszał tytuł przybysza, zastygnął w miejscu jak posąg. Pojawienie się szeryfa przeraziło młodego wampira, który wmówił sobie, iż ich spotkanie było oddalone w czasie. Wydawało mu się, że James sam zorganizowałby wizytę żółtodzioba z kluczowymi przedstawicielami Wieży, popychając go w najlepszym momencie, gotowym na pertraktacje z wiekowymi potworami. Niestety, naiwne myślenie Johnstona zaprowadziło go donikąd. W świecie krwiożerczych monstrum nie istniała nadzieja.
Co właściwie miało się teraz wydarzyć? Czy balsamista winien w tym właśnie momencie być absolutnie posłuszny? Czy istniał cień szansy na przetrwanie wielkiej niewiadomej? Pytania rozwijały się w głowie wampira niczym toksyczny grzyb infekujący jaźń, brak odpowiedzi wzmacniał poczucie niepewności i beznadziei.
Nie chcesz wchodzić mu w drogę.
Podjął decyzję. Musiał poznać karty na ręce Szeryfa, aby przejrzeć jego zamiary. Bez wiedzy o motywacjach Starszego, Johnston błądziłby jak we mgle. Bał się rozmowy twarzą w twarz z kimś, kto nienawidził Pariasów. Co takiego uczynili, że Hrabia gardził nimi? Kolejne pytanie bez odpowiedzi. Noah chwycił za nóż i ukrył go pod ubraniem.
Nie okazuj przed nim słabości.
Noah, pomimo kilku kroków dzielących go od naczelnego drapieżnika, oczekiwał na przyjście Jamesa, który pomógłby mu pokonać zieloną milę. W interwale kilku sekund, kiedy spojrzenia Pariasów zetknęłyby się, Johnston spojrzałby pytająco na mistrza. Próbowałby odczytać z niemych znaków Greera jakiekolwiek wskazówki. Żółtodziób raz skierowałby wzrok na okno, a potem na mentora, w ciszy proponując mu sugestię wyskoczenia z okna. Jeśli tylko James wyraziłby zgodę, Johnston wyskoczyłby bez wahania. Powinien przetrwać upadek.
Jeśli młodemu wampirowi przyszłoby stanąć przed upiornym majestatem Szeryfa, z całych sił toczyłby batalię z samym sobą. Całe jego ciało momentalnie spięłoby się, myśli ukazujące własną zagładę odbijałyby się po czaszce jak rykoszet zabójczych nabojów, a wzrok zdradzałby wielkie zdenerwowanie. Musiał wytrwać raz jeszcze.
Pierwsza wskazówka. Hrabia. Naoh zamierzał wykorzystać swoją wiedzę o etykiecie, żeby poprawnie przywitać się z kimś, kto stał wyżej w hierarchii.
— Panie Hrabio... — Wypowiedział słowa na granicy szeptu, a potem ukłonił się przed potworem.

Re: .Głód wolności i krwi

Gdyby Noah był człowiekiem zapewne narzekałby na ból nóg, bowiem wraz z Jamesem nieustannie się przemieszczali, pokonując z całą pewnością kilka kilometrów. Gdyby jego mięśnie byłyby wciąż żywe, żwawy marsz przysporzyłby mu powód do narzekania. Jednak umarł, aby przemierzać świat nocą, już nigdy jak ludzie — fizyczny wysiłek wkładany w drogę stał mu się obcy, chodzenie nie dawało już jakiejkolwiek satysfakcji, ponieważ wampir nie odczuwał niczego. Po prostu szedł. Ten drobiazg zwrócił jego uwagę, być może błahy, jednak niepokojący. Zło, które powoli przyjmowało nad nim władzę, rozpoczęło ekspansję od najdrobniejszych aspektów człowieczeństwa: odebrało znaczenie wysiłkowi. Co jeszcze pochłonie Bestia? Czy klątwa Kaina odbierze przyjemność z egzystowania, czyniąc Johnstona zupełnie obojętnym na prozaiczne trudności?
Tym razem żółtodziób nie zgodził się z opinią mentora, jednak powstrzymał się przed wypowiedzeniem na głos niezgody. Ewidentnie wrogi Spokrewniony obrał sobie za cel młodszego Pariasa. Antagonista wykonywał konkretny plan, zamierzał porwać Noaha, jego działania nie były skoncentrowane na Greerze. Być może teraz ich priorytety się zmienią, ale Noahowi wydawało się, iż Sabat dalej skupi uwagę na nim. Niestety, palacz Lucky Strike'ów pominął wątek dozbrojenia niedoświadczonego wampira, jedynie przypominając mu, iż powinien nauczyć się walczyć. Cóż, zapewne nie można było mieć wszystkiego. Najważniejsze, iż James załatwił miejsce do spania.
Mężczyźni dotarli do hotelu. Recepcjonista i ulicznik znali się, spodziewali się spotkania, więc bez problemów Ancilla zdobył klucze do pokoju hotelowego. Zdziwiło Naoha, iż w ruch nie poszła gotówka, może panowie czerpali inne korzyści ze swojej współpracy? W oczach balsamisty James Greer wydawał się kimś, kto potrafił wszystko załatwić na mieście, jakby sieć jego kontaktów obejmowała dzielnicę, a może nawet całe Chicago. Czym ten sukinsyn się zajmował? Podrzynanie gardeł przychodziło mu z łatwością, nawet nie mrugnął, kiedy rozciął szyję Sabatnika. Mobster? Zabójca? Socjopata? Noah wziął sobie za punkt honoru odkrycie profesji nauczyciela.
Pariasi wkroczyli do pokoju. Upragniona chwila relaksu
Żółtodziób z wolna przechadzał się po pomieszczeniu zupełnie tak, jak to robili potencjalni najemcy. Patrzył z ciekawością na każdy kąt, sprawdził rozlokowanie okien, już zamierzał wejść do łazienki, kiedy niespodziewanie usłyszał pukanie do drzwi. Podejrzewał, że portier zapomniał czegoś, więc Noah kolejny raz tej nocy pobudził moc swojej krwi, aby symulować istotę żywą. Od tej chwili przypominał raczej nieco bladego śmiertelnika, niżeli krwiopijcę.
Przybysz był wyjątkowo dziwnym, wręcz niepokojącym i wzbudzającym zagrożenie osobnikiem. Z jednej strony jego ubiór zdradzał zamożność, wysoki status, ale każdy byłby w stanie przywdziać złote szaty. To manieryzmy nieznajomego uchyliły rąbka tajemnicy, jaką pozycję społeczną mógłby zajmować. Jednak z drugiej strony gość wykonywał osobliwe ruchy, gwałtowne zrywy i poruszenia gałek ocznych niczym u szaleńca. Noah instynktownie zrozumiał, że coś z tym dżentelmenem było zupełnie nie w porządku.
Wampir? Sabatnik? Przyjaciel? Znajomek Jamesa? Wiele pytań pojawiło się w głowie żółtodzioba, jednak nie zamierzał stać bezczynnie. Zwrócił uwagę, że pan z laską na razie zignorował jego obecność. Noah skinął głową w geście przywitania gościa, a potem powoli, jakby z zamiarem zrobienia sobie herbaty, przemieścił się do kuchni. Powód był prosty.
Były tam noże.

Re: .Głód wolności i krwi

Wystrzelony nabój trafił w ciało balsamisty, wyzwalając w nim sensację bólu. To wystarczyło, żeby mężczyzna wyłączył myślenie i oddał się odruchom, które zbliżyłyby go do wygranej w walce o przetrwanie. Szarpanina, kolejne wystrzały, smak ohydnego mięsa oraz wrzaski. Gniew, instynkt, podszepty Bestii. Akcja i reakcja. Każda sekunda starcia potęgowała w Noahu furię obdarzającą wewnętrznego potwora potęgą, luzował łańcuchy ją unieruchamiające, zatapiał się w jej majestacie.
Nagle dołączył do walki James. Zaatakował z ukrycia, podrzynając gardło napastnikowi. Widok mentora oswobodził ucznia z karminowej mgły przysłaniającej jego umysł, bowiem w tym właśnie momencie wiedział, że wyjdzie cało z opresji. Widok śmiertelnie zranionego wampira również zadziałał otrzeźwiająco na Johnstona, gdyż zauważywszy ranę na szyi, zszokował się dobitnie. Na jego twarzy pojawiła się konsternacja, zaś oczy niemo wyraziły: „Boże, jak?” Żółtodziób, myśląc o niewrażliwości Spokrewnionych na wykrwawienie się, odruchowo złapał za swoje postrzelone ramię. Palcami spróbował wymacać dziurę, lecz nie wykrył jej. Zapomniał, iż jako wampir przeklęty mroczną klątwą oraz napędzany potencjałem vitae, stał się nieludzko odporny. W takich rzadkich momentach widział, na poziomie biologicznym, jaka była niezaprzeczalna przepaść pomiędzy ludźmi a Spokrewnionymi. Ta świadomość napełniała go otuchą a lękiem zarazem.
Zarośnięty napastnik postanowił uciec. Kiedy czmychał, w tym samym czasie Noah trzymał się za ramię, jakby uciskał fantomową ranę. James nakazał żwawe wycofanie się, jego wychowanek nie zamierzał ociągać się, energicznie kierując się za nim. Świadomość tego, iż Johnston został napadnięty wywołała w nim wzmożoną ostrożność. Kiedy szedł, obserwował. Nasłuchiwał. Bał się następnej potyczki, więc był czujny jak lis.
— Ten bękart szatana już nas wypatrzył w „Leon's Haven”. Mój Boże, James, on ma związek z gnojem, który mnie torturował! — Wyrażał się energicznie, ale emocjonalnie. Tym razem próbował panować nad swoimi emocjami, lecz robił to z trudem, przez co dalej James był w stanie wyczuć strach i napięcie w głosie nowego dzieciaka nocy.
Powiedział, że jest ich więcej i chcą mnie naprawić, cokolwiek to znaczy — stwierdził z wypowiedzianą grozą — Jezusie Nazareński, kim są ci pomyleńcy, James? — zadał pytanie z ożywieniem w tonie.
— Będą mnie szukać. Jak nie z powodu dokończenia działa, które rozpoczęli w moim domu pogrzebowym, to z potrzeby zemsty. Stałem się celem ich polowania — zaczął łączyć fakty i snuć hipotezę o konsekwencjach walki z włochatą poczwarą. — Potrzebuję broni. — Nie potrafił bić się ani strzelać z broni palnej, jednak potrzebował czegoś, co dałoby mu poczucie bezpieczeństwa, a porządna spluwa za pazuchą załatwiłaby sprawę.

Re: .Głód wolności i krwi

Egzystencja Noaha Johnstona stała się piekłem, entropią anihilującą promyki nadziei. Przez chwilę zasmakował smaku wolności, za którą zapłacił grzesznym czynem, aby następnie wpaść w szpony kolejnego potwora. Rozpoznał oprawcę, był on drapieżnym lwem z pubu, w którym Johnston ujrzał swoje bestialskie przeciwieństwo.
Zniszczenie byłoby ratunkiem dla niego, bowiem antagonista zamierzał porwać go i ponowić tortury inicjacyjne otwierające jestestwo na wstąpienie Bestii. Noah wiedział to, chociaż nie miał żadnego dowodu na to, że napastnik miał związek z jego szatańskim Stwórcą. Czuł to całym sobą, wizja kaźni przybyła wraz z terrorem, przerażająca prawda owładnęła nim jak pętla zaciskająca się na szyi. Pierwotny strach przed śmiercią sparaliżował biednego Noaha, niezdolnego do niczego poza bierną obserwacją wroga, jego broni oraz wysłuchiwania słów uwalnianych z obrzydliwych ust.
— Nie, błagam, nie. Nie, nie, nie... Proszę — potok rozpaczliwej wiązanki wcinał się pomiędzy zdania wrogiego wampira.
Terror w Noahu odebrał mu godność, w tym momencie gotowy był uczynić absolutnie wszystko, żeby przetrwać, nawet jeżeli miałby paść na kolana i lizać buty wrogiego wampira, zrobiłby to bez wahania.
Jednak kat chciał przemieścić się wraz z pastwą, a nie bawić się nią w ciasnej uliczce. To przyniosło trzeźwe wnioski, udanie się do drugiego miejsca zdarzenia zminimalizowałoby szansę do zera na przeżycie. To z kolei wzmogło emocje w żółtodziobie, w którym pojawila się desperacja.
— NIE!!! — Ryknął szaleńczo. Wolał zginąć tutaj, niż w mękach zdychać.
Natychmiast pojął, iż nie miał szans na zwycięstwo, ale musiał zrobić to, co robił najlepiej w życiu: wytrwać ból. Znieść tyle razów, aż James po niego przybędzie lub opraca się znudzi, lub Noah zginie. Przy okazji zrobić tyle hałasu, ile się tylko dało, nawet jeśli oznaczałoby obudzenie całej dzielnicy.
Podniecenie wstąpiło w młodego Spokrewnionego, w nerwach nawet nie poczuł jak wysunęły mu się kły, a oczy przybrały obłąkanego wyrazu. W mgnieniu oka zacząl poświęcać własną vitae na aktywowanie dyscypliny odporności i utrzymywanie jej.
Potem rzuciłby się na wyciągniętą rękę ze spluwą. Niech drań wystrzeli, niech spróbuje, niech zniszczy dziecię nocy tutaj i teraz. Noah, jak wściekły pies, w akcie desperacji i furii emocji chciałby odebrać wrogowi broń. Nawet spróbowałby rozgryźć własnymi kłami dłoń adwersarza, gdyby nie dało się inaczej.
Noah nie działał racjonalnie, każdy jego ruch był podyktowany gniewem. Nie było pewnym czy u sterów nieumarłej skorupy stał Noah czy Bestia w szale.

Re: .Głód wolności i krwi

Spacer do parku dał czas żółtodziobowi na wytrwanie najintensywniejszej fazy urojeń mącącej jego umysł. Nie zwracał uwagi na przechodniów, którzy z nieukrywanym zakłopotaniem mijali go na ulicy, niektórzy z nich przejawiali niezdrowe zainteresowanie. Na szczęście obecność Greera i jego sprawna nawigacja w mieście szybko zaprowadziła ich do relatywnie bezpiecznego miejsca, gdzie mogli posiedzieć w spokoju.
Zasiadłszy na ławce, Noah pozwolił sobie na moment odprężenia. Wizje dźwiękowe uległy osłabieniu, nie drażniły już mężczyzny, który wreszcie otrzymał sposobność na skoncentrowanie się. Głód nie kusił go już do popełnienia krwiożerczych występków, a chociaż myślenie o spożyciu krwi budziło potworne instynkty z tyłu głowy, wampir był w stanie trzymać się w garści. W rzeczy samej, mógł pomyśleć.
Ta scena była w pewien sposób zabawna, być może nawet i pouczająca, bowiem Pariasi byli jak ogień i woda. Treść ich rozmów w przeciągu nocy wprowadzała ich w ambiwalentne postawy, gdzie James szydził z naiwności ucznia, gardził jego słabością i niemocą, z cynizmem i brutalną przyziemnością sprowadzał do parteru to, co balsamista kochał: rodzinę, pracę, Boga. Na przeciwstawnym biegunie młody Spokrewniony widział w Greerze zimnego sukinsyna, który w pokręcony sposób wprowadzał wychowanka w wieczne noce. Opiekun, zdawałoby się, że zatarł w sobie zahamowania względem zrobienia komuś krzywdy, wypicia krwi czy wykorzystania kogoś, jeżeli kryła się za tym potrzeba przetrwania czy zysku. James prezentował zasadę celu uświęcającego środki. Noah brzydził się takim podejściem. A jednak w milczeniu, w chwili, kiedy panowie po prostu siedzieli obok siebie zatopieni w swych rozważaniach, wydawali się przedziwnie bliscy sobie. Uczniowi nie przeszkadzała obecność mentora, chociaż nie przepadał za nim, tolerował go. Dzieliła ich przepaść doświadczeń, lecz przynajmniej teraz, na terenie miejskiego parku, wpatrywali się razem w naturę, starszą od jakiejkolwiek istoty na Ziemi. I musieli przetrwać na tej okrutnej skale, znając reguły gry czy też nie.
— Zamykamy rozdział z piwnicą? — przerwał milczenie po bardzo długiej chwili. Tym razem Noah wyraził swoje pytanie spokojnie, bez większego przejęcia, wydawałoby się pogodzony z losem.

Re: .Głód wolności i krwi

Niemal się zatracił w rozkosznym smaku vitae. Pił pożądliwie z życiodajnego źródła. Pochłaniał erytrocyty, fluidy, humory. Przyjmował krwawe dukaty, porywał łyk za łykiem fragmenty duszy Mary. Instynkt nakazywał wziąć wszystko, żałosna śmiertelniczka wpadła w szpony drapieżnika, jej los zrównywał się z przeznaczeniem sarny upolowanej przez wilka.
Zjeść. Rozszarpać mięso. Wyssać juchę. Przetrwać.
Noah opamiętał się w dobrym momencie, gdy wyczuł słabnący puls dziewczyny i doświadczył pierwszych omamów dźwiękowych. Zlizawszy ranę, gwałtownie odsunął się od otumanionej ofiary, zatrzymując się przy ścianie, aby się na niej oprzeć. Był w szoku, iż zdołał przezwyciężyć pokusę uśmiercenia kobiety, bo perspektywa wypicia ostatniej kropelki wydawała się nieunikniona, jednak powstrzymał zakusy Bestii. Tym razem.
Johnston zjechał po ścianie do przykucniętej pozycji, kiedy z pełną mocą objawiły się przed nim wizje. Nie były one agresywne, wwiercające się w umysł, infekujące jaźń wampira i przyjmujące nad nią kontrolę. Esencja Mary były intensywna, chaotyczna, ale nie wroga. Wielobarwna kakofonia radości i smutku, tysiące dialogów budujących ścieżkę ku pohańbieniu, setki zbiorów zawierających aprobaty oraz dezaprobaty, życiowe wybory podejmowane z rozsądku czy w wyniku burzliwych emocji. Chaos życia Mary towarzyszył Noahowi jak cień.
Z ledwością sprawdził stan zdrowia śpiącej, głosy skutecznie rozpraszały jego uwagę. Następnie mężczyzna opuścił lokum, a potem budynek. Często podążał wzrokiem za źródłami wyimaginowanych dźwięków, przypominając przy tym obłąkańca. Nie potrafił odizolować się od przeżywanych doznań, były mocno z nim zintegrowane, więc nie mógł łatwo powstrzymać niekontrolowanych odruchów. Zapewne portier miałby o czym gadać po zmianie z kolegami, o ile raczyłby skupić się na wychodzącym.
Żółtodziób zupełnie nie zrozumiał wypowiedzi opiekuna Pariasów, zlała się z urojeniami, tworząc intensywną mieszankę. Przez moment wychowanek przymrużonymi oczami patrzył na mentora, z widocznym wysiłkiem koncentrował się.
— Jest dobrze... Tak... Co? Ale jak to...? — pierwsze słowa powiedział Noah z trudem zachowaną poczytalnością, która prysła.
Nagle odwrócił się w stronę ulicy, jakby słyszał stamtąd istne rewelacje. Potem opamiętał się, zaczął masować skronie.
— To te wizje. Dopadły mnie. Nie jest tak źle jak ostatnio — mówił głośno, zupełnie tak, jakby starał się przekrzyczeć tłum.

Re: .Głód wolności i krwi

Zamglony umysł utrudniał Noahowi przyswajanie informacji, ale jeszcze go nie zawiódł. Udało się wampirowi wyłapać kilka niuansów baru Leon's Haven, a także przypomnieć sobie, jakie papierosy palił James. Działanie Johnstona przypominało nieistotną zabawę, lecz pomagała mu utrzymywać chwilową koncentrację na tu i teraz, tym samym przeciwdziałając zakusom Bestii.
Tanatopraktor zauważył nieznajomego siedzącego przy oknie. Wyglądał on groźnie, wpatrywał się w tłum jak drapieżnik. Żółtodziób spróbował skupić się na tym osobniku, przejrzeć jego tajemniczą otoczkę, jednak w pewnym momencie uważne patrzenie ustąpiło złowrogiej wizji zrodzonej z głodu. Noah oczami wyobraźni przejrzał jegomościa, ujrzał w nim siebie. Twarz skąpaną w półmroku, zaczerwienione oczy, wysunięte kły z ust zbrudzonych starą krwią. Postać nieludzkiego przeciwieństwa spokrewnionego pożerała go wzrokiem. W rzeczy samej, ten przybytek był przystanią lwa.
Na szczęście James wyprowadził ucznia z siedliska grozy. Mężczyźni w czasie podróży zdążyli jeszcze porozmawiać zanim trafili do hotelu. Nareszcie Parias poznał imię Nemezis, która żywiła wrogość do bezklanowców. Hrabia Percival Kimbolton, potwór, o którym Noah nie wiedział nic, poza faktem unikania go za wszelką cenę, przynajmniej do czasu, kiedy przygotowałby się na spotkanie. Czy byłoby to wykonalne? Dawny lekarz z całą pewnością nie należał do wojowniczych osób, był wrażliwcem, przejmował się światem, a jego zaletą było to, iż potrafił wiele znieść. W jaki sposób miał uniknąć pokazywania słabości, kiedy sama istota jego charakteru była krucha? Johnston powtarzał w myślach imię Szeryfa, z każdym powtórzeniem wzmagając w sobie strach do egzekutora Camarilli.
Flegmatyk zupełnie odpłynął w wizji domniemanego natrafienia na Kimboltona, dlatego też bezmyślnie podążył za mentorem, zupełnie ignorując recepcjonistę. Kiedy James się zatrzymał, Noah wpadł na niego, lekko się z nim zderzając. To przebudziło go z letargu, wprowadzając go do kolejnej stresującej sytuacji.
— Przepraszam, zamyśliłem się. Czy mógłbyś proszę powtórzyć, co powiedziałeś? — zapytał bardzo zakłopotany, niepewny siebie i zdenerwowany.
Postawa żółtodzioba zdradzała napięcie, gdyż mężczyzna opuścił barki, nieco się skulił, zaczął nerwowo bawić się rękoma. Nie wyglądał dobrze. Nie podchodził do polowania bezemocjonalnie jak mentor. Nie śmiałby nawet nazwać tego polowaniem, w jego rozumowaniu była to po prostu napaść zamaskowana haniebną transakcją usługi seksualnej. Noah źle się poczuł. Korzystał z prostytutki pomimo faktu bycia żonatym i na dodatek musiał ją w jakimś stopniu skrzywdzić.
Jeśli Greer łaskawie powtórzyłby swoje słowa, Johnston kiwnąłby głową na znak zrozumienia i zacząłby przygotowywać się do popełnienia grzechu. Zamknąłby oczy, by zagłębić się we własną duszę. Poszukiwałby w niej esencji tego, co czyniło go ludzkim, pozwalając zaczerpnąć namiastki życia. Następnie rozprowadził ciepłą energię po swoim ciele, sprawiając, że znów począł oddychać. Z pierwszym wdechem powróciła rumianość skóry, z kolejnym zabiło serce. Wampir wyglądał prawie jak człowiek.
— Proszę, pilnuj mnie, kiedy zacznę szaleć przez krew — wyszeptał.
Strategią łowów w przypadku Noaha byłby akt korzystania z oferty prostytutki. Nie ukrywałby własnego zażenowania i zdenerwowania, szczerze wyznałby przed panią lekkich obyczajów, że pierwszy raz przyszło mu skorzystać z takiej oferty. Potem zapłaciłby wyznaczoną cenę. Kolejnym krokiem już byłby podstęp. Mężczyzna stwierdziłby, iż żywił słabość do kobiecych rąk i myślał o nich perwersyjnie. Jeżeli otrzymałby zgodę, zacząłby udawać pieszczenie, lecz w istocie z lekarską precyzją starałby się zlokalizować najlepszą żyłę na rękach prostytutki, żeby proces pobierania krwi był najskuteczniejszy. Po odnalezieniu dobrej żyły wcałowałby się w skórę, aby potem przebić ją kłami. Zamierzał się kontrolować, ale czy zdoła?
Czy wytrzyma piekło, które za chwilę nastąpi?

Re: .Głód wolności i krwi

Obecne sprawy, jakimi żyło Chicago ukazywały istotę konfliktu i opresji. Klasa robotnicza była pod butem zbyt długo, stosowany względem jej wyzysk osiągnął poziom krytyczny. Ludzie przestali się godzić na pełne podporządkowanie wobec przedsiębiorców, pracownicy fabryk słusznie domagali się regulacji, dzięki którym przestaliby funkcjonować niczym niewolnicy. Noah widział, jak kończyła się kariera robotnika. Zazwyczaj taki człowiek ulegał wypadkowi skazującego go na kalectwo do końca życia. Pozostałe kwestie były pokrewne, walka o ludzkie prawa. Balsamista popierał działania robotników, sufrażystek oraz czarnych, gdyż uważał, że państwo winno dawać każdemu równą szansę na rozwój, w godnych i uczciwych warunkach pracy, a także każdy obywatel winien móc decydować o losie USA, niezależnie od płci i koloru skóry. Noah jeszcze nie wyrobił sobie zdania na temat prohibicji, gdyż dopiero przyszło mu funkcjonować w jej regulacjach.
— Strajki od dwudziestu lat są powszechne i się nie dziwię, dlaczego związki zawodowe zdobywają coraz większe poparcie. O ile nasz kraj stał się przemysłowym hegemonem, to w konsekwencji tego przybyło do nas wielu migrantów. Oznaczało to pojawienie się taniej siły roboczej. To stwarza idealne warunki pod wyzysk. Przed śmiercią Pullman przebił wszystkich w dojeniu biednych ludzi. W dziewięćdziesiątym czwartym obniżył stawki swoim pracownikom. To normalne w dobie kryzysu. Ale nie zmniejszył proporcjonalnie czynszu na swoim osiedlu, ani cen w sklepach zakładowych. Mam nadzieję, że istnieje specjalnie miejsce w piekle dla takich drani i niech się tam on smaży. — Wypowiedź dawnego lekarza była bogata w różne tony. Na początku przedstawiał spokojnie jeden z głównych powodów niedoli robotników. Kiedy zaznaczył sprawę Mortimera Pullmana barwa głosu stała się podirytowana, a na końcu nawet gniewna. Wyglądało na to, że Johnston w jakiś pośredni sposób miał dotyczenia z brutalnymi konfliktami pomiędzy miastem Chicago a pracownikami kolei.
Temat rodziny wbił zimną stal wprost w martwe serce wampira. Żółtodzioba już drugi raz w przeciągu tej nocy wytrącił z równowagi sposób mówienia mentora. Sprowadzał on sprawę śmiertelnej familii Johnstonów do prostej kalkulacji przyczyn i skutków. Brak jakiejkolwiek dozy delikatności, pewnego wyczucia w poruszaniu wrażliwej kwestii wywołało frustrację w wychowanku. Nie potrafił on pojąć, dlaczego James musiał zachowywać się jak zimny kawał sukinsyna. Przynajmniej stwarzał pozory wolności dla ucznia, ponieważ wydawałoby się, że dawał mu wolną rękę. O ile przejdzie próbę. Noah nie zamierzał dłużej podejmować dyskusji o swych najbliższych przy Greerze, było to zbyt bolesne.
Knajpa nie mogła być po prostu Knajpą. Rozdrażniony niedawną rozmową żółtodziób zachował milczenie, kiedy wchodził do przybytku. Postanowił uspokoić się, a uczynił to poprzez obserwację nowego miejsca. Jaką posiadało nazwę? Jacy byli tam ludzie? Co przyciągało uwagę i było warte zapamiętania? Czy goście spoglądali na Jamesa? A jeśli tak, to jaki sposób patrzyli na niego? Kiedy starszy Parias załatwiał prostytutkę, młodszy intensywnie i świadomie lustrował otoczenie, aby przyswoić świeżą dawkę informacji. Przy okazji zainteresowało go, jakie fajki palił mentor. Pobudził dyscyplinę nadwrażliwości w celu wzmocnienia oczów, aby podjąć się wyzwaniu przeczytania nazwy marki przy filtrze papierosa lub poznania jej w momencie wyciągnięcia przez moment paczki.
Przebywanie w barze zaczęło przypominać stanie przy kotle, w którym gotowała się aromatyczna potrawka. Wampir w pewnym momencie zamiast wychwytywać rzucające się w oczy szczegóły, wychwytywał rzucające się w oczy smakowite części ciała, z których krew płynęłaby strumieniami. Zrobiło mu się gorąco, zarazem duszno i paradoksalnie podniecająco. Pragnienie krwi nie odpuszczało niczym głód narkotykowy. Wyjście stąd przyniosło krótką ulgę.
— A może wiem? Urodziłem się w tym mieście. — Stwierdził podirytowany i przeczytał adres. Jeżeli wiedział, postanowił przejąć prowadzenie w podróży. Tak czy siak kartkę zgniótłby i schowałby do kieszeni.
— Kim jest Szeryf i co powinienem o nim wiedzieć, poza oczywistym faktem, że mam się przy nim pilnować?
Zaczął kolejny wątek, który wydawał się bardzo ważny. Brzmienie głosu Jamesa zmieniło się w chwili, w której wspomniał o szeryfie. Noah odnotował to, więc zdecydował się na poznanie osobistości zajmującej stanowisko egzekutora Tradycji.

Re: .Głód wolności i krwi

Marsz ulicami miasta wydawał się niezwykły. Nadprzyrodzona powłoka Noaha nie reagowała na warunki pogodowe jak żywe ciało, a zmysły przyciągały odmienne bodźce. Ludzkie. Każdy mijany przechodzień sprawiał, że Noah skupiał na nim swój wzrok, instynktownie oceniając jego przydatność. Jeżeli była ona zdatna, jeśli osobnik wydawał się zdrowy, młodemu spokrewnionemu wysuwały się kły nieznośnie drażniące język. Dźwięk, jakże był on irytujący! W tym krótkim momencie, kiedy śmiertelnik przechodził obok niego, wychwytywał uchem tętno. Rytmiczne brzmienie wypalało się w jaźni niczym majaki. Noah słyszał je ciągle, tak jakby samo serce Chicago biło przy jego uchu. Zaskakujące było to, jak trudnym zadaniem okazywało się skupiać na elementach otoczenia: ulicach, automobilach, kamienicach. Tak jakby świat przeistoczył się w ogromny rozpraszacz uwagi, irytujące tło blokującym przed jedynym sensem: krwią. Chicago zalatywało juchą, zaś Noah fantazjował o wgryzieniu się w zdrową tkankę i pasożytowania na niej do chwili wyżłobienia ostatniej kropli. Był rakiem przemieszczającym się po arteriach organizmu metropolii.
Zepsuciem.
Dopiero pytanie Jamesa obudziło Noaha z niebezpiecznego stanu. Głód doskwierał, nie było łatwo.
— Jakoś się trzymam — odpowiadając, mocno przetarł oczy. — Powiedz mi proszę, co dzieje na mieście? Dawno nie trzymałem w rękach gazety.
Zagaił przyziemny temat. Przez ostatni tydzień mężczyźni rozmawiali wyłącznie o konsekwencjach Spokrewnienia, bycia członkiem Rodziny oraz nauce drogi wampiryzmu. Nie mieli okazji poznać się jak ludzie. Poza tym Noah chciał odciągnąć myśli od krwiożerczych popędów.
— Muszę sobie poradzić — stwierdził zmartwionym głosem. — Mam obowiązki rodzicielskie i muszę wrócić do pracy. Odpowiadam za dom pogrzebowy, a także personel. Prowadzę również szkolenia, mam za dużo do stracenia, żeby teraz się poddać. James, ja mam życie i nie zamierzam z niego rezygnować — dokończył z większą pewnością siebie.
Mocne zakorzenienie w codzienność przywracało ład psychiczny w Johnstonie. Ciążyły na nim powinności, nie mógł tak po prostu odpuścić, nie chciał. Dalej traktował siebie jak człowieka rodziny, dalej wierzył w przyszłość, że byłby w stanie wszystko wyprostować. To zapalało w nim wolę walki przeciw Bestii i alienacji.
Żywił nadzieję.
— Od ciebie również. Rozdajesz karty, mój drogi. — Zaznaczył, gdyż tylko ślepiec nie zauważyłby patologicznej relacji pomiędzy wampirami.
— A tak, poza tym, nie wspominałeś jak zarabiasz na życie. Co robisz, kiedy nie musisz pojedynkować się z własnymi demonami? — zapytał z ciekawością, wracając do przyjemniejszych tematów.

Re: .Głód wolności i krwi

Noahowi wydawało się, że wyczerpał tematy do rozmowy i aktualnie większość spraw została przedyskutowana. Jedynie, co go ciekawiło to historia Jamesa, który sprawiał wrażenie wpływowego członka Camarilli. W jaki sposób osiągnął wysoki poziom w hierarchii, skoro sam należał do klanu Straceńców? Być może tylko stwarzał wrażenie respektowanego, a tak naprawdę był psem na posyłki silniejszych od siebie? Chociaż, jeżeli byłoby tak, z taką pewnością nie stwierdziłby o immunitecie do Trzeciej Tradycji. Dlaczego Pariasi, jako wyrzutki w społeczeństwie nieumarłych, mieli aż taki przywilej? Coś się tutaj kupy nie trzymało i gdzieś był haczyk.
Johnston przez zmrużone oczy lustrował mistrza, nie potrafiąc ukryć podejrzliwości. Wyglądało to komicznie, otyły tanatopraktor zupełnie nie potrafił zamaskować swoich intencji, które odciskały piętno na mimice twarzy. Przebiegłość nie była mocną stroną żółtodzioba, czytało się z niego jak z otwartej książki. James bez trudu mógłby stwierdzić, że jego uczeń nie kupił wszystkiego, co zostało powiedziane o protekcji.
Podejrzliwa mina stała się zestresowaną miną, kiedy Greer wymienił z lekkością sposoby polowania, żaden z nich nie przypadł do gustu uczonego. Rozwiązanie siłowe było niemoralne, krzywdzące i ryzykowne. Zagadanie do człowieka także zdawało się przedziwne, nawet głupie. Kto zaczepia człowieka na ulicy o tak późnej porze? Chyba tylko bandyta. To nie czas o pogawędkę, kiedy każdy zapewne śpieszył się do domu. Uwodzenie? Przecież Noah miał żonę! Każda propozycja pogwałcała styl bycia Noaha. Postanowił wybrać coś paskudnego, obrzydliwego, ale zarazem najmniej ryzykownego.
Aktywował dyscyplinę wyostrzającą zmysł dotyku, sprawnym ruchem wyciągnął portfel. Pstryknięciem palca strzepał robaczka pełzającego po materiale, a następnie zręcznie przeliczył pieniądze. Było ciemno, więc postanowił posłużyć się mocą, która nie wzmagała w nim głodu, a ułatwiała życie.
Sądzę, że — jego ton stał się wstydliwy, sprawa go niesamowicie krępowała — można podejść do sprawy humanitarnie. Wydaje mi się, że najlepszym sposobem na bezpieczne żywienie jest skorzystanie z usług... Profesjonalistki — długo szukał słowa, ażeby nie powiedzieć: kurwa. — Ja jej zapłacę, udając, że chcę odbyć stosunek seksualny — nieświadomie zaczął bawić się obrączką. — Podgryzanie byłoby wtedy... Częścią zabawy. Miałbym okazję, no wiesz... — zakończył zdenerwowanym jąkaniem.
— Nie wiem tylko, gdzie się znajdują takie przybytki. Wskażesz drogę, James? — Natychmiast uznał, że ktoś taki, jaki Greer znał lokalizacje burdeli w mieście.

Re: .Głód wolności i krwi

Uczeń nie spodziewał się reakcji nauczyciela, gdy został poruszony Bóg. Starszy kpił sobie z wiary żółtodzioba, zduszał w zarodku koncepcję nadrzędnej mocy panującej nad rzędami duch, sprowadzając nieszczęścia młodego wampira do brutalnie przyziemnego pragmatyzmu. Noah odniósł wrażenie, iż James zawiódł się na wierze, zapewne traktując ją jako przejaw naiwności. Coś musiało złamać jego ducha, skoro porzucił drogę do zbawienia.
— Hiob przeżywał męki, ale ostatecznie wytrwał w wierze. Zamierzam pójść w jego ślady — stwierdził krótko, ale szczerze. Nie miał sił na rozstrzyganie dylematu czy Bóg istniał, poza tym nie zamierzał na siłę wmawiać gangsterowi, że zbłądził.
Balsamista żwawiej poprawiał swój wygląd, pozbywając się brudu z ubrania i odsłoniętej skóry. Wyglądał tragicznie, długie przesiadywanie tutaj w żaden sposób mu nie służyło. Balansował na cienkiej linie, utrzymywanie równowagi stawało się trudniejsze, a podszepty Bestii intensywniejsze. Nawet teraz, pomimo nieakceptowania nowej formy egzystencji i uważanie jej za przejaw woli szatańskiej, mężczyznę kusiło, aby rzucić się na mentora. Zaspokojenie osobistych żądz, w szczególności głodu, zdawało się właściwym postępowaniem z perspektywy podszeptów wewnętrznego potwora, gnieżdżącego się w dotkniętym klątwą jestestwie. Noah nie musiał przeżyć wieku, żeby uzmysłowić sobie szkodliwość takiego postępowania, a James gadał o kontrolowaniu tego. Najgorsze, że miał słuszność, ponieważ wampiryzm wymagał przebierania w decyzjach wątpliwych moralnie, aby wyłonić taką, która i tak zaszkodzi, lecz przynajmniej minimalnie. Chora perspektywa.
— Rozumiem. Racjonalizacja. Jeśli chcemy utrzymać zdrowe zmysły i nie oszaleć z powodu krzywdzenia niewinnych, musimy sobie wmówić, że to ma jakiś zasadny cel. Kontrolowanie brzmi górnolotnie, właściwie lepszym słowem byłoby hamowanie popędów. Bo to właśnie czuję, popęd do przebudzenia mych złowrogich mocy i pożywienia się — nieświadomie uniósł głos, kiedy mówił o zwierzęcej naturze spokrewnionych. Nie podobała mu się ta perspektywa i dalej był oporny. — A dowcip polega na tym, że i tak muszę pić krew ludzi, aby powstrzymać się od uczynienia im większej krzywdy. Stać się wyrachowanym i metodycznym, jak wy to nazywacie, łowcą. Istotnie, bez wmawiania sobie powodów do zbrodni, można oszaleć. Alienista z wypiekami na twarzy zbadałby nasz gatunek, nie ma co do tego wątpliwości. — Zakończył pochmurnie, jedocześnie kończąc doprowadzanie się do względnego porządku.
— Załóżmy, że masz rację. Mam szansę zdobyć reputację, lecz i tutaj pojawia się problem — na temat dotyczący przetrwania w politycznym środowisku Noah zareagował na tyle trzeźwo, na ile pozwalał mu głód. — Te Tradycje, o których mi mówiłeś w poprzednich nocach, zakładają, że należy mnie uśmiercić, gdyż stałem się wampirem wbrew woli jakiegoś, jak to określiłeś, ważniaka. Od samego początku jestem skazany na zagładę — ostatnie zdanie wywołało smutek na twarzy żółtodzioba. Jego słowa były emocjonalne, bał się śmierci. — Jestem na twojej łasce... — podsumował gorzko.
Balsamista pojął, że znalazł się w grze, której reguły ustalono wieki temu. Przetrwanie wymagało od niego wzięcia udziału w teatrze grozy, założenia maski śmiertelnika, by jak wilk wybierać owcę na pożarcie. Ale które życie było wartościowsze od innego? Noah nie był sędzią, a jednak musiał wytypować ofiarę, uznać, że to właśnie ona zasili jego egzystencję na kolejne noce, a także przekaże część siebie. Przypadłość Noaha pochłaniała ducha żywiciela, każdy łyk krwi odbierał jego cząstkę oraz scalał ją z krwiopijcą. Co, jeżeli wampir nie tylko pij vitae, ale istotnie pochłaniał także dusze? Potworność. Albo, po prostu, oszalał.
— Mój wybór jest oczywisty i jedyny: zapoluję, bo nie ma innej opcji. Bezczynność metodycznie mnie pożera, kawałek po kawałku. Nie chcę więcej zatracać się w szale, to okropne — wspomnienia o furii zmroziły krew w żyłach Johnstona. — Muszę wziąć udział w tej zbrodni, zapewne inaczej nie odzyskam wolności.
Przez moment zamyślił się.
— No i jestem ci dłużny, jakkolwiek trudno jest mi to przyznać. Inspirując się twoim zimnym tokiem rozumowania, pewnego dnia będę musiał się spłacić. Niech będzie, ruszajmy na polowanie. Tylko jak mam się za to zabrać? Skąd mam wiedzieć, który człowiek ma stać się moim dawcą?

Re: .Głód wolności i krwi

Jamesowi pierw towarzyszył dźwięk. Odgłos kroków wzmacniał się z każdym następnym postawionym na spopielonej podłodze, rozbrzmiewał niczym zapowiedź okropnych wieści. Przedzierających się przez zgliszcza z bezwzględną skutecznością, których nadejście poprzedzało parzące napięcie. Noah wzdrygnął się. Chociaż chciał spotkać się z mistrzem, to jednocześnie bał się rozmowy z nim, gdyż wiedział, że to paktowanie z diabłem. Greer otworzywszy drzwi i przemówiwszy, odpalił papierosa, zarazem przez ułamek sekundy pokonując ciemność piwnicy. Za każdym razem, gdy zaciągał się dymem, potęgował żar, a wraz z nim wzmagało się mdłe światło. Przypominało to siłowanie się z mrokiem.
Noah zanim odpowiedział, siłował się z własnym złem pod postacią Bestii. Wulgarny ton wypowiedzi mentora wzburzał młodego spokrewnionego, prowokowała go bezczelność mistrza i drażniąca przepaść pomiędzy nimi. Jeden panował, zaś drugi musiał się podporządkować. Taka kolej rzeczy podsycała żar, który spopielał cierpliwość żółtodzioba w taki sam sposób, jak nauczyciel spalał papierosa.
— Boże, dziękuję ci za te próby wiary. Naprawdę mnie miłujesz, skoro stawiasz mnie przed nimi! — Johnston odrzekł rozjuszonym głosem, otwartą dłonią wskazał na otoczenie w geście pokazania niedogodności, do których również wliczał się James. Młody wampir w nieoczywisty sposób zażartował sobie ze starszego, by podnieść siebie na duchu.
Istotnie, głód patrzył oczami Noaha. Ich spojrzenie skupiło się na gangsterze, bowiem spoglądała na niego również spragniona Bestia. Dwie istoty obserwowały uważnie przybysza, który przedstawił surowe warunki wyjścia z odmętów piwnicy spalonej kamienicy. Parias musiał udowodnić, iż potrafił samodzielnie zapolować.
— Rozumiem. — odpowiedział po chwili zastanowienia. Po wypowiedzeniu szorstkiego potwierdzenia, wstał, otrzepał ubranie z kurzu. Zaczął mozolnie zamykać guziki płaszcza. W czasie tej czynności przemówił:
— Ale wiesz, co się ze mną dzieje, gdy spożywam z ludzi. — zawahał się. Perspektywa przyjmowania vitae śmiertelników dalej go przerażała. Nie chciał krzywdzić, aby egzystować.
Zbliżył się do mentora.
— Przeklęte wizje wypełniają moją głowę. Wraz z krwią pochłaniam coś jeszcze. Przedostają się cudze myśli, wspomnienia, James. Pamiętasz, co się stało ostatnim razem? — zapytał retorycznie, ton zdradzał strach. — Błagam, James, nie każ mi pić z ludzi samodzielnie. Jestem wtedy nieobliczalny, ktoś musi mnie pilnować, inaczej mogę przekroczyć granicę, z której już nie będzie powrotu.

Głód wolności i krwi

Zbudowany z cegły i kamienia budynek był ofiarą pożaru, a także zapomnienia. Dawniej pomieszkiwali tutaj robotnicy, gospodarując każdą z czterech kondygnacji - biedniejsi nawet zajmowali miejsce na poddaszu. Języki ognia Wielkiego Pożaru dotarły i tutaj, spopieliły częściowo kamienicę, ale nie doprowadziły jej do całkowitej ruiny. Strażacy w ostatnim momencie ujarzmili dziki żywioł, jednak nim ugasł, zwęglił znakomitą część pomieszczeń oraz ludzi.
Kamienicy przygotowano plan naprawy, a także modernizacji podnoszącej poziom komfortu mieszkalnego oraz bezpieczeństwa. Udogodnienia wpłynęłyby wzrostowo na ceny czynszów. Ogień odebrał starym domownikom dach nad głową, natomiast nadzieję na powrót zabrały im zaporowe koszty. Wyglądało na to, że pod przykrywką pomysłu odbudowany mieszkań, miasto uknuło wykurzenie biedoty, aby przygotować lokum bogatszym. Przedstawiciele klasy niższej nie zamierzali potulnie dostosować się do nowej perspektywy. Pomimo zakazów, zajęli spaloną kamienicę, przemocą wyganiając budowlańców, uniemożliwiając rekonstrukcję. Ostatecznie policja przepędziła rozwścieczonych ludzi walczących o swój dom, kilku z obrońców zginęło od postrzałów. Konsekwencje tych wydarzeń nie przyniosły niczego dobrego żadnej ze stron - miasto straciło potencjalnych lokatorów a inwestorzy wycofali swoje wsparcie finansowe, natomiast pierwotni mieszkańcy zasiedlili slumsy lub stali się bezdomni. A kamienica trwała dalej, z przylegającymi do niej rusztowaniami kojarzącymi się z prętami celi skazańca.
Fasadę kamienicy szpeciły rozległe ślady zwęglenia, w niektórych miejscach ściany nosiły spore przedarcia powstałe od uderzeń młotów wyburzeniowych. Główne wejście było częściowo zablokowane gruzem, sensowniejszą drogę do wnętrza stanowiły rusztowania, z ich poziomu dało się przeskoczyć otwory po oknach, aby znaleźć się w środku. Korytarze prowadzące do opuszczonych mieszkań przypominały muzeum, bowiem kroczący po zgliszczach miałby okazję przyjrzenia się rzeczom pozostawionych przez lokatorów, których ogień strawił połowicznie. Resztki nadpalonych mebli, stopione lalki, groteskowo omglone fotografie, spalone książki, okopcone cegły i przeżarte deski. Być może nawet ciała. Każdy krok tutaj stanowił niebezpieczeństwo, w szczególności na wyższych piętrach, gdyż osłabiona konstrukcja groziła zawaleniem. Fragmenty zerwanego dachu pogrzebały poddasze. Najlepiej zachowała się piwnica pod postacią ciasnych przejść do składzików mieszkańców, zamykanych drzwiami utworzonych z drewnianych belek. Największym pomieszczeniem była niedziałająca kotłownia, w której ulokowano tapczan i prowizorycznie zmajstrowane biurko.
Sporadycznie gnieździli się tutaj bezdomni, nie tylko pod postacią trzody, ale również bezklanowców. To oni głównie tutaj rezydowali, traktując to miejsce jako tymczasową kryjówkę. Bydło omijało to miejsce, ponieważ cieszyło się ono wyjątkowo ponurą renomą. Najbardziej zdesperowani nędzarze decydujący się na nocowanie tutaj zazwyczaj stawali się kolację Pariasów.




Johnston spędził w piwnicy ruiny tydzień i kilka nocy. Przyprowadził go tutaj James Greer, który zamknął żółtodzioba pod kluczem jak zwierzę i okazjonalnie wyprowadzał na spacery, bo inaczej nie dało się nazwać nadzorowanych przechadzek. Przynajmniej wnosiły one coś do zagmatwanej egzystencji Noaha, ponieważ dzięki nim uczył się darów, jakie oferowała Bestia. Ani nadprzyrodzone moce, ani wizja nieśmiertelności czy nadzwyczajnej przewagi nad śmiertelnikami nie przekonała balsamistę do zaakceptowania swojego stanu. Gardził on sobą, innymi wampirami i modlił się o ratunek.
Który nigdy nie nastąpił.
Głód krwi był znacznie gorszy od postępującego zamarzania wywołanego odmawianiem przyjęcia pokarmu. Pragnienie krwi przynosiło szaleństwo pod postacią niekontrolowanych zrywów ciała, jakoby zmuszających do rzucenia się na potencjalnego żywiciela. Towarzyszące temu natarczywe, dzikie myśli podsuwające wizje rozkoszy w akcie spożywania vitae jedynie zachęcały do skrzywdzenia żywych. Noahowi trudno było się opanować, wiedział, że przegrywał walkę z wewnętrznym potworem i musiał wypić krew. Zdesperowany polował na szczury, jednak gryzonie skutecznie czmychały przed nim, a te upolowane przynosiły tylko chwilową ulgę.
Fantazjował o krwi, jednocześnie bojąc się tego, co nastąpiłoby z pierwszym łykiem.
Mężczyzna przeżywał również inny rodzaj katuszy. Zamartwiał się o swoją rodzinę, która mogła zgłosić jego zaginięcie. Bał się również faktu, że James, egzekwujący bezdusznie sformułowane Tradycje, uśmierciłby najbliższych swego wychowanka w celu dochowanie tajemnicy istnienia nieumarłych.
Musiał się wydostać. Natychmiast. Zaraz.
Czekanie urozmaicał modlitwą do boga, rysowaniem węglem po w miarę czystych powierzchniach, zbudowaniem biurka ze złomu, rozmyślaniem naukowym, lecz była to czynność rozpraszająca uwagę od faktu bycia uwięzionym. Noah wiedział, że jeżeli jego mistrz się wkrótce nie pojawi, rzuci wyzwanie temu miejscu i spróbuje uciec. Czekał, tracąc cierpliwość.

Wyszukiwanie zaawansowane