Krwawy Haracz
: 07 cze 2021, 16:36
Warkot silników 8 motocykli ponownie nawiedził tę spokojną część miasta. Niektórzy wiedzieli już co to znaczy...Wilki ruszyły na łowy. Rider prowadził kolumnę swojej wiernej watahy która była wygłodniała, nie mogła się doczekać "świeżego mięsa" w postaci pieniędzy, które miały zasilić gang, Marcri polecił im tym razem mały niemiecki sklepik spożywczy w którym "szkopy" zaopatrywały się w te swoje kiełbasy i inne produkty...Dlaczego nie chcą się zamerykanizować?
Jednak to nie było teraz ważne. Wilki mknęły ulicami Chicago na swoich Nortonach, każdy z nich miał już przygotowaną broń, plan mieli taki sam jak zawsze. Rider i pięciu innych gangsterów miało wejść do sklepu i zastraszyć ekspedienta, a pozostałych dwóch miało w tym czasie pilnować motorów.
Z przemyśleń "WIlki" zostały wyrwane przez rękę Ridera, która właśnie została uniesiona do góry, a następnie motocykl "Szefa" skręcił w jedną z bocznych uliczek w tym momencie wszystkim ukazał się szyld "Lebensmittelmarkt" Rider wzdrygnął się, pomimo wieloletniej współpracy z Carsteinem wciąż nie przywykł do tego języka. Zaparkowali motocykle bardzo blisko wejścia zupełnie jakby mieli je zastawić. Rider westchnął i zacisnął pięść mocno na swoim rewolwerze. Poprawił fedorę, ponieważ warto wspomnieć, że dzisiaj był w "galowym ubiorze" i powiedział ochrypłym głosem do swoich ludzi
-WCHODZIMY!- ten rozkaz był aż zbyt wyraźny, po chwili Rider wszedł spokojnie do sklepu, a za nim reszta wilków. Jeśli ekspedient nie był jeszcze przestraszony to Rider spojrzał mu głęboko w oczy cały czas do niego podchodząc i powiedział z wyraźnie południowo-amerykańskim (w sensie państwa, a nie kontynentu) akcentem:
Dzień dobry, a raczej dobry wieczór. Kiełbasę poproszę-powinno już minąć wystarczająco dużo czasu by Rider mógł podejść do lady, wtedy zręcznym gestem wyciągnął rewolwer z marynarki i wycelował w ekspedienta:
-A teraz zostawi Pan kolegom kluczyk do kasy, a ze mną pójdzie na zaplecze, inaczej będę strzelał, ale nie tak by zabić tylko tak by nie mógł pan chodzić. Jasne?- ostatnie słowa Rider zakończył z wyraźnym uśmiechem
Jednak to nie było teraz ważne. Wilki mknęły ulicami Chicago na swoich Nortonach, każdy z nich miał już przygotowaną broń, plan mieli taki sam jak zawsze. Rider i pięciu innych gangsterów miało wejść do sklepu i zastraszyć ekspedienta, a pozostałych dwóch miało w tym czasie pilnować motorów.
Z przemyśleń "WIlki" zostały wyrwane przez rękę Ridera, która właśnie została uniesiona do góry, a następnie motocykl "Szefa" skręcił w jedną z bocznych uliczek w tym momencie wszystkim ukazał się szyld "Lebensmittelmarkt" Rider wzdrygnął się, pomimo wieloletniej współpracy z Carsteinem wciąż nie przywykł do tego języka. Zaparkowali motocykle bardzo blisko wejścia zupełnie jakby mieli je zastawić. Rider westchnął i zacisnął pięść mocno na swoim rewolwerze. Poprawił fedorę, ponieważ warto wspomnieć, że dzisiaj był w "galowym ubiorze" i powiedział ochrypłym głosem do swoich ludzi
-WCHODZIMY!- ten rozkaz był aż zbyt wyraźny, po chwili Rider wszedł spokojnie do sklepu, a za nim reszta wilków. Jeśli ekspedient nie był jeszcze przestraszony to Rider spojrzał mu głęboko w oczy cały czas do niego podchodząc i powiedział z wyraźnie południowo-amerykańskim (w sensie państwa, a nie kontynentu) akcentem:
Dzień dobry, a raczej dobry wieczór. Kiełbasę poproszę-powinno już minąć wystarczająco dużo czasu by Rider mógł podejść do lady, wtedy zręcznym gestem wyciągnął rewolwer z marynarki i wycelował w ekspedienta:
-A teraz zostawi Pan kolegom kluczyk do kasy, a ze mną pójdzie na zaplecze, inaczej będę strzelał, ale nie tak by zabić tylko tak by nie mógł pan chodzić. Jasne?- ostatnie słowa Rider zakończył z wyraźnym uśmiechem