Początek końca
: 07 lut 2022, 23:21
Jadąc na spotkanie umówione poprzez Ghuli, siedział zamyślony na tylnym siedzeniu Forda, prowadzonego przez Alana Pinkertona. Jechali w kompletnej ciszy, gdyż tego sobie życzył. Choć z zewnątrz zdawał się idealnie opanowany – silny i zimnokrwisty, wewnątrz niego szalało tornado sprzecznych emocji. Starał się jednak odnaleźć ten punkt, oko cyklonu, w którym mógł obserwować je: wszystkie uczucia i myśli… Także te, które chciał ukryć.
Ukryć przed całym światem.
Zazwyczaj nie miał problemu, aby oczyścić umysł z zbędnych myśli i obrazów, zastępując je innymi wspomnieniami. Jednak tym razem było inaczej i wszystko wskazywało na to, że droga, którą właśnie pokonuje jadąc swoim samochodem, jest ostatnią prostą w jego obecnej egzystencji. Zmiana wisiała w powietrzu. Prawie czuł jej smak.
Necessitas zakpiła ze mnie kolejny raz i choć tak bardzo starałem się od niej uciec, teraz widzę wyraźnie jak naiwne i dziecięce było to życzenie. Ludzie żyją krótko i szybko dostają to, na co zasłużyli… A my? Ancillae szybko wpadają w tą samą pułapkę i wydaje im się, że oszukali przeznaczenie. Głupcy… Wszyscy jesteśmy głupcami… - Ventrue skrzywił się lekko.
Galatis już dawno zrozumiał, iż klątwa, która toczy jego krew prowadzi ostatecznie do wiecznego letargu. Paradoksalnie to właśnie ona stała się przyczyną, dla której pozostawał aktywny. Siłą zmuszającą go do działania. Codziennie, przez setki lat. Egzystował dostatecznie długo by rozumieć, że brak celu jest najgorszą trucizną. Usypia czujność, zabija ciekawość, by w końcu po kilku stuleciach sprawić, że zaśniesz... Na jak długo? Ostatnia prosta, na której dar nieśmiertelności przestawał mieć znaczenie, wydawała się grekowi podobna do tej, którą kroczą śmiertelnicy. Świadomość przepływania czasu… I jego złudności… W istocie czuł się tak, jakby był ograbiany. Ograbiany z czasu... To było nowe uczucie, lecz pozwalało na większe zrozumienie ludzkiej natury.
Czy oni są tego ciągle świadomi?
Jego umysł był stary, podobnie ciało wskazywało na podeszły wiek i nieuchronny koniec życia. Tak samo jednak jak śmiertelnicy, nie chciał jeszcze umierać. Liczył na każdą, kolejną chwilę. Gdzieś głęboko w martwym sercu cieszył się z faktu, że bardziej rozumie ludzi. Nieuchronność śmierci pozwala docenić to, czego nie potrafimy zauważać. Pozwala docenić radość życia. Ventrue przymknął oczy, smakując to nowe doświadczenie.
Gdy dojechał na miejsce, wysiadł z Forda razem z swoim Ghulem i udał się na spotkanie z Marcelem. Nie wiedział, co go czeka, ale był pewien, że nic już nie będzie takie samo po tym spotkaniu. Był kwadrans przed czasem i miał możliwość zadomowienia się jako pierwszy w hotelu, który wynajął. W recepcji sprawy poszły sprawnie i szybko. Alan został w hallu głównym, a Arystarch rozgościł się w apartamencie, alby po chwili usłyszeć pukanie do drzwi. Ventrue otworzył je, a jego oczom ukazał się Marcel, ten sam mężczyzna z którym miał okazję rozmawiać pięć lat temu w Chicago.
Ukryć przed całym światem.
Zazwyczaj nie miał problemu, aby oczyścić umysł z zbędnych myśli i obrazów, zastępując je innymi wspomnieniami. Jednak tym razem było inaczej i wszystko wskazywało na to, że droga, którą właśnie pokonuje jadąc swoim samochodem, jest ostatnią prostą w jego obecnej egzystencji. Zmiana wisiała w powietrzu. Prawie czuł jej smak.
Necessitas zakpiła ze mnie kolejny raz i choć tak bardzo starałem się od niej uciec, teraz widzę wyraźnie jak naiwne i dziecięce było to życzenie. Ludzie żyją krótko i szybko dostają to, na co zasłużyli… A my? Ancillae szybko wpadają w tą samą pułapkę i wydaje im się, że oszukali przeznaczenie. Głupcy… Wszyscy jesteśmy głupcami… - Ventrue skrzywił się lekko.
Galatis już dawno zrozumiał, iż klątwa, która toczy jego krew prowadzi ostatecznie do wiecznego letargu. Paradoksalnie to właśnie ona stała się przyczyną, dla której pozostawał aktywny. Siłą zmuszającą go do działania. Codziennie, przez setki lat. Egzystował dostatecznie długo by rozumieć, że brak celu jest najgorszą trucizną. Usypia czujność, zabija ciekawość, by w końcu po kilku stuleciach sprawić, że zaśniesz... Na jak długo? Ostatnia prosta, na której dar nieśmiertelności przestawał mieć znaczenie, wydawała się grekowi podobna do tej, którą kroczą śmiertelnicy. Świadomość przepływania czasu… I jego złudności… W istocie czuł się tak, jakby był ograbiany. Ograbiany z czasu... To było nowe uczucie, lecz pozwalało na większe zrozumienie ludzkiej natury.
Czy oni są tego ciągle świadomi?
Jego umysł był stary, podobnie ciało wskazywało na podeszły wiek i nieuchronny koniec życia. Tak samo jednak jak śmiertelnicy, nie chciał jeszcze umierać. Liczył na każdą, kolejną chwilę. Gdzieś głęboko w martwym sercu cieszył się z faktu, że bardziej rozumie ludzi. Nieuchronność śmierci pozwala docenić to, czego nie potrafimy zauważać. Pozwala docenić radość życia. Ventrue przymknął oczy, smakując to nowe doświadczenie.
Gdy dojechał na miejsce, wysiadł z Forda razem z swoim Ghulem i udał się na spotkanie z Marcelem. Nie wiedział, co go czeka, ale był pewien, że nic już nie będzie takie samo po tym spotkaniu. Był kwadrans przed czasem i miał możliwość zadomowienia się jako pierwszy w hotelu, który wynajął. W recepcji sprawy poszły sprawnie i szybko. Alan został w hallu głównym, a Arystarch rozgościł się w apartamencie, alby po chwili usłyszeć pukanie do drzwi. Ventrue otworzył je, a jego oczom ukazał się Marcel, ten sam mężczyzna z którym miał okazję rozmawiać pięć lat temu w Chicago.