Zaginiony Ghul (I)
: 13 sty 2021, 21:07
Alfred Leneghan & Alexander Morri z Elizjum
Była chłodna i nieprzyjemna noc. Budka telefoniczna w głębi cichego bulwaru nie cieszyła się dużą popularnością. Dziś jednak stał w niej tajemniczy, bogato odziany mężczyzna, którego sylwetka niespokojnie wierciła się w kabinie. Wybrał numer, czekając w skupieniu na połączenie. Rozmówca po drugiej stronie odebrał słuchawkę, odzywając się zaspanym głosem. W odpowiedzi, w budce rozbrzmiał się beznamiętny głos eleganckiego jegomościa.
— Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się cieszę, że Cię słyszę, Jim. — Z ust rozmówcy dobyły się pierwsze, oziębłe słowa ochrypłym głosem. — Musimy się spotkać, potrzebuję informacji i Twoich kontaktów. Jestem w towarzystwie nieopodal Lake Shore Park, zaczekam na miejscu. O tej porze powinno być tam relatywnie mało osób, znajdziesz nas bez problemu.
Nie zwlekając na odpowiedź, jak gdyby właśnie wydał rozkaz, odłożył słuchawkę. Opuściwszy kabinę, skierował się do zaparkowanej w pobliżu limuzyny, w której znajdował się jego kompan. Postacie tych mężczyzn to dwóch oficjeli świata Spokrewnionych, działających z ramienia Primogen Toreador, Ogar Alfred Leneghan - figura z budki telefonicznej oraz Ancillae Alexander Howard Morri, wspólnik Ogara. Duet nie zwlekał zbyt długo i niemal od razu wyruszył w dalszą trasę automobilem, pozostawiając samochód nieopodal rzeczonego parku Lake Shore. Dalszą drogę przebyli na pieszo, podróżując alejami upstrzonymi w staromodnych latarniach i zmarzniętych, bezlistnych drzewach. Gdzieniegdzie okazjonalnie pojawiały się krokusy i krzewy wczesnych zimokwiatów. Alfred Leneghan był pierwszym, który przełamał ciszę podczas spaceru.
— Wspominałem, że posiadam przekonujące argumenty, którym oprze się niewiele osób. Ale czy wiedziałeś, że znam też kilka niebywałych sztuczek, które w połączeniu z moimi umiejętnościami potrafią stanowić kluczowe elementy mej perswazji? Dajmy na to, spójrz na te kwiaty. — Wskazał palcem na kwitnącą w przedwiośniu florę. — Zazwyczaj potrzebują czasu w surowych warunkach, aby zwiędnąć i pozostawić po sobie cierpki smak melancholii.
Kainita zboczył teraz z kursu, zbliżając się do rosnących krokusów. Sprawnym ruchem wyrwał jednego z nich z ziemi w skórzanej rękawiczce, absorbującej temperaturę jego ciała. Kiedy jednak powrócił do swego partnera, Alexandra Morri, pozbył się owej rękawiczki, obejmując łodygę pod kielichem rozpostartych płatków. Rozejrzał się uważnie, upewniając się, że wzrok osób postronnych nie dociera w ich zasięg i spokojnym ruchem zaprezentował mężczyźnie proces pożerania ciepła z kwiatu, który w mgnieniu oka umarł, pozostawiając po sobie wysuszone, zwiędłe płatki i wyblakłą barwę. Mężczyzna skruszył zlodowaciały kwiat, rozsypując pozostałości na ziemię.
— Oczywiście wszystko w granicach Maskarady, choć dysponuję odpowiednimi zdolnościami, które bez przelewu krwi potrafią wyratować mnie również w takiej sytuacji. Wobec tego śmiem twierdzić, że wszyscy przesłuchiwani przez nas świadkowie będą śpiewać niby słowiki na wiosnę, Alexandrze.
O tej porze doby niewiele osób zapuszczało się do parku, choć sporadycznie przed ich oczami pojawiały się parki na romantycznych tête-à-tête, zdające się być zapatrzone tylko w jeden punkt - w siebie nawzajem. Śledczy nie mieli więc problemu z odnalezieniem opustoszałego miejsca, które stanowić miało miejsce spotkania z Jimem Calabresi, ghulem Alfreda. Mężczyzna usiadł na ławce w parku, wyjął swą listę, spojrzał na nią w blasku latarni, wertując notatki i nazwiska poszukiwanych. Potrafił dostrzec wszystko, kiedy zwalniało tempo. Sprawa pozostawiała wiele tropów godnych sprawdzenia, co napawało Spokrewnionych względnym optymizmem. Alfred wiedział, że podstawą było dojrzeć wczoraj w jutrze. Pierwszym krokiem w śledztwie było więc założenie sideł - siatki szpicli gotowych przekazać informacje i śledzić wyznaczone obiekty na życzenie Kainitów rozwiązujących sprawę. Jim Calabresi i grupa, do której przynależał, miała posłużyć właśnie tym celom.
— Zaraz powinien dotrzeć. Nazywa się Jim Calabresi, jest powiązany z ugrupowaniem Chicago Outfit, formującą się italoamerykańską szajką przestępczą. Jest przydatnym zasobem w pełnieniu moich obowiązków. Liczę, że i tym razem się spisze, i będzie dyskretny - nie chciałbym dopuścić do zaginięcia drugiego ghula w związku z jedną sprawą. Staram się poukładać w głowie zebrane wskazówki, Alexandrze. — Przerzucił spojrzenie z kompana na pergamin. — Skupiając się na śmiertelnej warstwie, mamy do czynienia z zaginięciem biznesmena i filantropa, powiązanego z giełdą papierów wartościowych. Wiemy, że miał duże wpływy, ale i równie arogancki temperament. To czyni go osobą, która łatwo przysparza sobie wrogów. Możliwa jest więc interwencja konkurencji. Musimy sprawdzić, w jakich legalnych biznesach maczał palce i czy miał pośród nich wrogów. — Analitycznym wzrokiem błądził po zapisanym tuszu, w dalszym ciągu komentując na głos, acz subtelnie, by nikt poza rozmówcą go nie usłyszał. — Najbliższym tropem w tej chwili jest kasyno i powiązania hazardowe. Trzech znanych współgraczy, o których więcej informacji zasięgniemy od organizatora rozgrywek dedykowanych, Aarona Stoddarda. To do niego udamy się wspólnie w następnej kolejności, tuż po moim spotkaniu z Arystarchem Galatisem, Alexandrze. Posiadamy zarówno numer, jak i adres tego jegomościa, powinno pójść z górki. — Zlustrował faceta, kontynuując swój podsumowujący wywód. — Jeśli będziemy mieli szczęście, w toku śledztwa okaże się, że połowę z tropów będziemy mogli wykluczyć i przejść do kolejnych etapów. Tymczasem pozostaje nam również opinia artystów - to pozostaje w gestii Twojego Dziecka. Ufam, że Panny Jones i Harper podołają zadaniu. — Zaczekał na odpowiedź mężczyzny, informując go teraz o wcześniej niewspomnianej rzeczy. — Poprosiłem Pana Akwrighta o udostępnienie nam mieszkania i biura Causeya. Jeśli Primogen wyrazi zgodę, zostanie nam ono udostępnione. Prawdę mówiąc - im szybciej je przeszukamy, tym lepiej, dlatego przy najbliższej okazji, kiedy będziemy posiadali przynajmniej namiastkę informacji, jakimi możemy ją zadowolić - powinniśmy nadmienić ten temat. Pozostaje kwestia ciągoty Archibalda do narkotyków i silnych, kobiecych charakterów. Coś pominąłem, Alexandrze? — Zakończył podsumowanie, kiedy przed obliczem Spokrewnionych pojawiła się persona, na którą oczekiwali - Jim Calabresi.
— Witaj, Jim. — Alfred podniósł się z ławki i zwrócił do swego ghula. — Poznaj Pana Morriego, mojego współpracownika. — Przedstawił sobie mężczyzn, zostawiając im chwilę na zapoznanie. — Jak się masz i jak kręcą się moje interesy, Jimmy? Mam nadzieję, że odpowiednio zadbałeś o obroty na giełdzie. — Spokrewniony zakończył grzecznościowy wstęp, przechodząc teraz do konkretów. — Prowadzimy z Panem Morri śledztwo w sprawie zaginięcia znajomego naszej znajomej, Archibalda Causeya.
Mężczyźni wprowadzili ghula w sprawę, nakazując mu dochowanie absolutnej dyskrecji. Przedstawili mu ogólny zarys dotyczący jedynie śmiertelnego zaplecza poszukiwanej osoby, bez wdawania się w szczegóły z więzami krwi. Potrwało to niemałą chwilę, a gdy zakończyli, przeszli do przedstawiania swych oczekiwań.
— Po pierwsze, mówi Ci w ogóle coś nazwisko Archibald Causey? — Zwrócił się do ghula, a gdy odpowiedział, Alfie pozostawił pole do popisu dla swego kompana, by kontynuował przepytywanie informatora.
Była chłodna i nieprzyjemna noc. Budka telefoniczna w głębi cichego bulwaru nie cieszyła się dużą popularnością. Dziś jednak stał w niej tajemniczy, bogato odziany mężczyzna, którego sylwetka niespokojnie wierciła się w kabinie. Wybrał numer, czekając w skupieniu na połączenie. Rozmówca po drugiej stronie odebrał słuchawkę, odzywając się zaspanym głosem. W odpowiedzi, w budce rozbrzmiał się beznamiętny głos eleganckiego jegomościa.
— Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się cieszę, że Cię słyszę, Jim. — Z ust rozmówcy dobyły się pierwsze, oziębłe słowa ochrypłym głosem. — Musimy się spotkać, potrzebuję informacji i Twoich kontaktów. Jestem w towarzystwie nieopodal Lake Shore Park, zaczekam na miejscu. O tej porze powinno być tam relatywnie mało osób, znajdziesz nas bez problemu.
Nie zwlekając na odpowiedź, jak gdyby właśnie wydał rozkaz, odłożył słuchawkę. Opuściwszy kabinę, skierował się do zaparkowanej w pobliżu limuzyny, w której znajdował się jego kompan. Postacie tych mężczyzn to dwóch oficjeli świata Spokrewnionych, działających z ramienia Primogen Toreador, Ogar Alfred Leneghan - figura z budki telefonicznej oraz Ancillae Alexander Howard Morri, wspólnik Ogara. Duet nie zwlekał zbyt długo i niemal od razu wyruszył w dalszą trasę automobilem, pozostawiając samochód nieopodal rzeczonego parku Lake Shore. Dalszą drogę przebyli na pieszo, podróżując alejami upstrzonymi w staromodnych latarniach i zmarzniętych, bezlistnych drzewach. Gdzieniegdzie okazjonalnie pojawiały się krokusy i krzewy wczesnych zimokwiatów. Alfred Leneghan był pierwszym, który przełamał ciszę podczas spaceru.
— Wspominałem, że posiadam przekonujące argumenty, którym oprze się niewiele osób. Ale czy wiedziałeś, że znam też kilka niebywałych sztuczek, które w połączeniu z moimi umiejętnościami potrafią stanowić kluczowe elementy mej perswazji? Dajmy na to, spójrz na te kwiaty. — Wskazał palcem na kwitnącą w przedwiośniu florę. — Zazwyczaj potrzebują czasu w surowych warunkach, aby zwiędnąć i pozostawić po sobie cierpki smak melancholii.
Kainita zboczył teraz z kursu, zbliżając się do rosnących krokusów. Sprawnym ruchem wyrwał jednego z nich z ziemi w skórzanej rękawiczce, absorbującej temperaturę jego ciała. Kiedy jednak powrócił do swego partnera, Alexandra Morri, pozbył się owej rękawiczki, obejmując łodygę pod kielichem rozpostartych płatków. Rozejrzał się uważnie, upewniając się, że wzrok osób postronnych nie dociera w ich zasięg i spokojnym ruchem zaprezentował mężczyźnie proces pożerania ciepła z kwiatu, który w mgnieniu oka umarł, pozostawiając po sobie wysuszone, zwiędłe płatki i wyblakłą barwę. Mężczyzna skruszył zlodowaciały kwiat, rozsypując pozostałości na ziemię.
— Oczywiście wszystko w granicach Maskarady, choć dysponuję odpowiednimi zdolnościami, które bez przelewu krwi potrafią wyratować mnie również w takiej sytuacji. Wobec tego śmiem twierdzić, że wszyscy przesłuchiwani przez nas świadkowie będą śpiewać niby słowiki na wiosnę, Alexandrze.
O tej porze doby niewiele osób zapuszczało się do parku, choć sporadycznie przed ich oczami pojawiały się parki na romantycznych tête-à-tête, zdające się być zapatrzone tylko w jeden punkt - w siebie nawzajem. Śledczy nie mieli więc problemu z odnalezieniem opustoszałego miejsca, które stanowić miało miejsce spotkania z Jimem Calabresi, ghulem Alfreda. Mężczyzna usiadł na ławce w parku, wyjął swą listę, spojrzał na nią w blasku latarni, wertując notatki i nazwiska poszukiwanych. Potrafił dostrzec wszystko, kiedy zwalniało tempo. Sprawa pozostawiała wiele tropów godnych sprawdzenia, co napawało Spokrewnionych względnym optymizmem. Alfred wiedział, że podstawą było dojrzeć wczoraj w jutrze. Pierwszym krokiem w śledztwie było więc założenie sideł - siatki szpicli gotowych przekazać informacje i śledzić wyznaczone obiekty na życzenie Kainitów rozwiązujących sprawę. Jim Calabresi i grupa, do której przynależał, miała posłużyć właśnie tym celom.
— Zaraz powinien dotrzeć. Nazywa się Jim Calabresi, jest powiązany z ugrupowaniem Chicago Outfit, formującą się italoamerykańską szajką przestępczą. Jest przydatnym zasobem w pełnieniu moich obowiązków. Liczę, że i tym razem się spisze, i będzie dyskretny - nie chciałbym dopuścić do zaginięcia drugiego ghula w związku z jedną sprawą. Staram się poukładać w głowie zebrane wskazówki, Alexandrze. — Przerzucił spojrzenie z kompana na pergamin. — Skupiając się na śmiertelnej warstwie, mamy do czynienia z zaginięciem biznesmena i filantropa, powiązanego z giełdą papierów wartościowych. Wiemy, że miał duże wpływy, ale i równie arogancki temperament. To czyni go osobą, która łatwo przysparza sobie wrogów. Możliwa jest więc interwencja konkurencji. Musimy sprawdzić, w jakich legalnych biznesach maczał palce i czy miał pośród nich wrogów. — Analitycznym wzrokiem błądził po zapisanym tuszu, w dalszym ciągu komentując na głos, acz subtelnie, by nikt poza rozmówcą go nie usłyszał. — Najbliższym tropem w tej chwili jest kasyno i powiązania hazardowe. Trzech znanych współgraczy, o których więcej informacji zasięgniemy od organizatora rozgrywek dedykowanych, Aarona Stoddarda. To do niego udamy się wspólnie w następnej kolejności, tuż po moim spotkaniu z Arystarchem Galatisem, Alexandrze. Posiadamy zarówno numer, jak i adres tego jegomościa, powinno pójść z górki. — Zlustrował faceta, kontynuując swój podsumowujący wywód. — Jeśli będziemy mieli szczęście, w toku śledztwa okaże się, że połowę z tropów będziemy mogli wykluczyć i przejść do kolejnych etapów. Tymczasem pozostaje nam również opinia artystów - to pozostaje w gestii Twojego Dziecka. Ufam, że Panny Jones i Harper podołają zadaniu. — Zaczekał na odpowiedź mężczyzny, informując go teraz o wcześniej niewspomnianej rzeczy. — Poprosiłem Pana Akwrighta o udostępnienie nam mieszkania i biura Causeya. Jeśli Primogen wyrazi zgodę, zostanie nam ono udostępnione. Prawdę mówiąc - im szybciej je przeszukamy, tym lepiej, dlatego przy najbliższej okazji, kiedy będziemy posiadali przynajmniej namiastkę informacji, jakimi możemy ją zadowolić - powinniśmy nadmienić ten temat. Pozostaje kwestia ciągoty Archibalda do narkotyków i silnych, kobiecych charakterów. Coś pominąłem, Alexandrze? — Zakończył podsumowanie, kiedy przed obliczem Spokrewnionych pojawiła się persona, na którą oczekiwali - Jim Calabresi.
— Witaj, Jim. — Alfred podniósł się z ławki i zwrócił do swego ghula. — Poznaj Pana Morriego, mojego współpracownika. — Przedstawił sobie mężczyzn, zostawiając im chwilę na zapoznanie. — Jak się masz i jak kręcą się moje interesy, Jimmy? Mam nadzieję, że odpowiednio zadbałeś o obroty na giełdzie. — Spokrewniony zakończył grzecznościowy wstęp, przechodząc teraz do konkretów. — Prowadzimy z Panem Morri śledztwo w sprawie zaginięcia znajomego naszej znajomej, Archibalda Causeya.
Mężczyźni wprowadzili ghula w sprawę, nakazując mu dochowanie absolutnej dyskrecji. Przedstawili mu ogólny zarys dotyczący jedynie śmiertelnego zaplecza poszukiwanej osoby, bez wdawania się w szczegóły z więzami krwi. Potrwało to niemałą chwilę, a gdy zakończyli, przeszli do przedstawiania swych oczekiwań.
— Po pierwsze, mówi Ci w ogóle coś nazwisko Archibald Causey? — Zwrócił się do ghula, a gdy odpowiedział, Alfie pozostawił pole do popisu dla swego kompana, by kontynuował przepytywanie informatora.