- Zaczekaj tu na mnie - polecił Stevenowi Eric. - Usiądź gdzieś może, zamów coś sobie. To nie powinno długo zająć.
Malarz wkroczył do klubu. Pokazał się bramkarzowi i jedno hasło później był już "wśród swoich". Lubił Elizjum. Mógł tutaj bez przeszkód prowadzić interesy z innymi Spokrewnionymi, oferować swoje usługi jako artysta, a także zwyczajnie słuchać i wymieniać się plotkami i historiami z ich osobistego świata. Tego wieczora jednak nie miał jakichś specjalnych planów; chciał się po prostu zrelaksować. Z drugiej strony noc jeszcze młoda, pewnie nabierze ochoty na coś więcej niż sączenie krwi z kieliszka i rozmowy o polityce. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy ciekawe zajęcie znajdzie jego prędzej niż on je.
Zamówił sobie kieliszek, z którym później usiadł blisko baru, tak gdyby zechciał poprosić o dolewkę. Na razie jednak chciał podelektować się tym, co już dostał. Raz po raz łykając ciepłą krew ze szkła, podziwiał w ciszy wiszące na sali obrazy. Prace madame Lévêque, naturalnie. Widzieli się jeszcze pierwszej jego nocy w Chicago, kiedy przedstawiał się Księciu. Nie wiedział, czy kobieta go pamięta; wszak minęli się jedynie wzrokiem, nie zamienili ani słowa. Zresztą nie chciał bawić się w całowanie Spokrewnionym siedzenia, by zostać zauważonym, nawet jeśli Camarilla niejednokrotnie uznawała to za swoje modus operandi.
- Pewnego dnia powieszę tu swój własny obraz - pomyślał na głos. - Może nawet więcej niż jeden.
Re: Podzielony dom
#2Szofer Vaughna skinął głową uprzejmie i zawrócił, podczas gdy nieumarły udał się do części budynku zamkniętej dla śmiertelników. Teraz dało się zauważyć wpływ wewnętrznych tarć nawet w Elizjum. Wampirze kliki dwóch stronnictw trzymały się w większości z dala od siebie, choć wciąż, nawet gdy młodzi Brujahowie i Toreadorzy patrzyli na siebie spodełba, starsi Spokrewnieni potrafili znosić swoje towarzystwo, a przynajmniej niektórzy. Było to widoczne chociażby na przykładzie Primogen Lévêque, która właśnie w tej chwili prowadziła rozmowy z Hunterem O’Donovanem, głową klanu Brujah.
Primogen Toreador dojrzała Vaughna ze swojej loży, posyłając mu krótkie spojrzenie, nim wróciła do dyskusji ze swoimi gośćmi. Eric został również zauważony przez dwójkę obecnych Ancillae z klanu Róży, Louvenię Duclair, stojącą w pobliżu Primogen, a także stojącego przy barze z kieliszkiem w ręku Arhura Lyonsa, który, podobnie jak Eric, wiedział jak operować pędzlem na płótnie, co czyniło go idealnym towarzystwem potrafiącym docenić talent malarski. Pierwszy wyszedł w stronę Vaughna, witając go ciepło.
Drogi Ericu! Jakże miło cię widzieć! — Obdarował gościa uśmiechem.
Mam nadzieję, że nie napotkałeś problemów na drodze. Miasto jest teraz pełne ludzi szukających zaczepki. Ugh. Sam zmarnowałem ostatnio czas, gdy mało kulturalny jegomość zaszedł mi drogę na przejściu i próbował uskuteczniać prowokacje. Co za tupet. Prawie nie zdążyłem na galę! Na szczęście udało mi się sprawnie przekonać go, by wrócił do domu i przemyślał swoje zachowanie. — Lyons miał rację jeśli chodziło o mąciwody. Na ulicach, zwłaszcza wieczorami, było więcej szemranych typów niż dawniej i było to spowodowane, między innymi, tarciami między klanami Camarilli.
Primogen Toreador dojrzała Vaughna ze swojej loży, posyłając mu krótkie spojrzenie, nim wróciła do dyskusji ze swoimi gośćmi. Eric został również zauważony przez dwójkę obecnych Ancillae z klanu Róży, Louvenię Duclair, stojącą w pobliżu Primogen, a także stojącego przy barze z kieliszkiem w ręku Arhura Lyonsa, który, podobnie jak Eric, wiedział jak operować pędzlem na płótnie, co czyniło go idealnym towarzystwem potrafiącym docenić talent malarski. Pierwszy wyszedł w stronę Vaughna, witając go ciepło.




Re: Podzielony dom
#3Och tak, o ile wśród śmiertelników Spokrewnieni byli nadzwyczaj subtelni, to wśród swoich wszelkie pozory stawały się zwyczajnie zbyteczne. Na ulicy może nie zobaczy tak wielkiej nieufności, lecz w Elizjum widział jak na dłoni, że nieumarli mają ze sobą jeszcze większe problemy niż zazwyczaj. To, że częściej powarkiwali na siebie neonaci niż ancillae ani trochę go nie dziwiło - wszak dla tych drugich egzystencja pośród cieni trwała dużo dłużej; mieli więcej doświadczenia w takich sytuacjach. I zapewne mniej chęci do wszczynania burd, zwłaszcza w takim miejscu jak to.
Spojrzenia Vaughna i Primogen Lévêque spotkały się na krótką chwilę. Ancilla skinął głową i uniósł w jej kierunku kieliszek w geście powitania. Nie oczekiwał, że mu odpowie; widział, że miała ważniejsze rzeczy do roboty. Szybko zresztą uwaga samego Erica została przyciągnięta przez kogoś innego. Ukłonił się ponownie, tym razem do madame Duclair, a następnie posłał subtelny, ciepły uśmiech w kierunku zbliżającego się Arthura Lyonsa. Nie znać się z tym konkretnym Spokrewnionym to wręcz grzech dla artysty.
- Arthur! - powitał go równie entuzjastycznie i uścisnął mu dłoń. Mówił prawdę, sam kilkukrotnie miał przyjemność zapoznać się z kilkoma oportunistami; naturalnie nie wszystkimi jednej nocy, ale wciąż było to podejrzanie częste zjawisko, nawet jak na Chicago. - Mnie jakoś specjalnie takie zaczepki nie przeszkadzają. Owszem, kiedy akurat muszę się gdzieś spieszyć, wówczas robią się irytujące, ale w stosunkowo wolny wieczór? Powiedziałbym, że może to nawet być całkiem ciekawa, spontaniczna forma rozrywki. - Na sekundę obnażył kły w szerszym uśmiechu, rozbawiony własnymi słowami. - Ciekawe, swoją drogą, co tak rozsierdziło tych ludzi. Chociaż w sumie nie, miałbym swoje podejrzenia. - Oczy za ciemnymi szkłami powędrowały z powrotem w kierunku Primogenów. Przemieszał krew w kieliszku. - Widzę, że jesteśmy świadkami pertraktacji.
Spojrzenia Vaughna i Primogen Lévêque spotkały się na krótką chwilę. Ancilla skinął głową i uniósł w jej kierunku kieliszek w geście powitania. Nie oczekiwał, że mu odpowie; widział, że miała ważniejsze rzeczy do roboty. Szybko zresztą uwaga samego Erica została przyciągnięta przez kogoś innego. Ukłonił się ponownie, tym razem do madame Duclair, a następnie posłał subtelny, ciepły uśmiech w kierunku zbliżającego się Arthura Lyonsa. Nie znać się z tym konkretnym Spokrewnionym to wręcz grzech dla artysty.
- Arthur! - powitał go równie entuzjastycznie i uścisnął mu dłoń. Mówił prawdę, sam kilkukrotnie miał przyjemność zapoznać się z kilkoma oportunistami; naturalnie nie wszystkimi jednej nocy, ale wciąż było to podejrzanie częste zjawisko, nawet jak na Chicago. - Mnie jakoś specjalnie takie zaczepki nie przeszkadzają. Owszem, kiedy akurat muszę się gdzieś spieszyć, wówczas robią się irytujące, ale w stosunkowo wolny wieczór? Powiedziałbym, że może to nawet być całkiem ciekawa, spontaniczna forma rozrywki. - Na sekundę obnażył kły w szerszym uśmiechu, rozbawiony własnymi słowami. - Ciekawe, swoją drogą, co tak rozsierdziło tych ludzi. Chociaż w sumie nie, miałbym swoje podejrzenia. - Oczy za ciemnymi szkłami powędrowały z powrotem w kierunku Primogenów. Przemieszał krew w kieliszku. - Widzę, że jesteśmy świadkami pertraktacji.
Re: Podzielony dom
#4






Re: Podzielony dom
#5- Co racja, to racja. Czasami po prostu potrzeba człowiekowi małej odskoczni od tego, co już dobrze zna.
Różnica zachowań neonatów i Primogenów wręcz raziła w oczy. Eric wypuścił powietrze nosem w geście zduszonego śmiechu. Pociągnął dłuższego łyka krwi, raz po raz zerkając to na starszych, to na młodszych, to powracając do Lyonsa. Prawda. Jeśli udawali tą życzliwość - a była na to wysoka szansa - to mogliby równie dobrze utworzyć trupę teatralną.
- Taka jest, zdaje mi się, naturalna kolej rzeczy - stwierdził po długiej pauzie ze swej strony. - Albo uczysz się subtelności i przynajmniej udajesz, że znosisz swoich "kuzynów", albo podziwiasz po latach wschód słońca. A i to w najlepszym wypadku.
Jego własne słowa na chwilę przeniosły go z powrotem do Francji, do oblężonego Calais. Nie mógł się nie uśmiechnąć. Och tak, w porównaniu do tego, co tam miało miejsce świt to prawdziwy akt łaski.
Po chwili uśmiech malarza przygasł. Spojrzał na prawie dokończoną krew w kieliszku. Potem przeniósł wzrok na Arthura. Na chwilę zza szkieł wyjrzały te lodowate oczy. Szybkim gestem poprawił okulary.
- Jak się nad tym zastanowić, to cała ta sprawa śmierdzi spiskiem na milę. Mówię o tych morderstwach. To mi wygląda na aktywną próbę osłabienia pozycji Camarilli w mieście. Ktoś chce nas ze sobą skłócić, aby potem wyciąć w pień najpierw jednych, potem drugich. Tylko kto? Nazbyt ambitny łowca? Lupini? S... - Powstrzymał się przed ostatnią sugestią. Zbliżył się do Lyonsa i dokończył, szeptem: - ...Sabbat?
Różnica zachowań neonatów i Primogenów wręcz raziła w oczy. Eric wypuścił powietrze nosem w geście zduszonego śmiechu. Pociągnął dłuższego łyka krwi, raz po raz zerkając to na starszych, to na młodszych, to powracając do Lyonsa. Prawda. Jeśli udawali tą życzliwość - a była na to wysoka szansa - to mogliby równie dobrze utworzyć trupę teatralną.
- Taka jest, zdaje mi się, naturalna kolej rzeczy - stwierdził po długiej pauzie ze swej strony. - Albo uczysz się subtelności i przynajmniej udajesz, że znosisz swoich "kuzynów", albo podziwiasz po latach wschód słońca. A i to w najlepszym wypadku.
Jego własne słowa na chwilę przeniosły go z powrotem do Francji, do oblężonego Calais. Nie mógł się nie uśmiechnąć. Och tak, w porównaniu do tego, co tam miało miejsce świt to prawdziwy akt łaski.
Po chwili uśmiech malarza przygasł. Spojrzał na prawie dokończoną krew w kieliszku. Potem przeniósł wzrok na Arthura. Na chwilę zza szkieł wyjrzały te lodowate oczy. Szybkim gestem poprawił okulary.
- Jak się nad tym zastanowić, to cała ta sprawa śmierdzi spiskiem na milę. Mówię o tych morderstwach. To mi wygląda na aktywną próbę osłabienia pozycji Camarilli w mieście. Ktoś chce nas ze sobą skłócić, aby potem wyciąć w pień najpierw jednych, potem drugich. Tylko kto? Nazbyt ambitny łowca? Lupini? S... - Powstrzymał się przed ostatnią sugestią. Zbliżył się do Lyonsa i dokończył, szeptem: - ...Sabbat?
Re: Podzielony dom
#6
Zawartość prawie pustego już kieliszka zapewniła Ericowi dodatkowy zastrzyk vitae. (+2PK).








Re: Podzielony dom
#7Obrzydzenie malujące się na twarzy Toreadora nijak nie dziwiło jego "kuzyna". Wręcz przeciwnie - był wręcz ucieszony, że ktoś tak otwarcie podziela jego własny sentyment w stosunku do tego tak zwanego "Ostrza Kaina". Obłąkańczy wampirzy kult śmierci i diabolizmu - ot, czym był Sabbat! A każdy, kto sądził inaczej zasługiwał w naprawdę najlepszym wypadku na wyśmianie. Naprawdę myśleli, że tego życzyłby sobie Kain, legendarny praojciec wszystkich Spokrewnionych: wojny totalnej przeciwko nie tylko ludzkości, ale i innym Spokrewnionym? Na samą myśl przychodziła mu chęć, by zamówić jakiś duży ludzki posiłek tylko po to, by móc czym zwymiotować.
Eric uniósł brew, wychwyciwszy w głosie towarzysza zwątpienie. Czyżby nie do końca wierzył we własne słowa? Po cichu przekonywał się, że jeśli po prostu pozwoli Księciu i Szeryfowi pracować, ich problemy pewnej nocy magicznie znikną? Wyglądało na to, że nie bardzo to widział. I szczerze mówiąc, Eric tym bardziej.
- Nie uznaj, proszę, moich słów za wystąpienie przeciwko woli Księcia - zaczął ostrożnie - ale nie wydaje mi się, by siedzenie i czekanie, aż problem sam się rozwiąże był dobrym pomysłem. Bo mniej więcej tak widzę na razie działania Camarilli w tej sprawie. Jestem zdania, że moglibyśmy jakoś wspomóc naszych przełożonych. Wszak czymże jest Szeryf bez Ogarów? - Uśmiechnął się szerzej, wyraźnie zadowolony ze swojego własnego toku myślenia. - Poza tym, jeśli faktycznie mieliby maczać w tym szpony nasi łopatogłowi "przyjaciele", jestem bardziej niż chętny wyjść im na spotkanie.
Eric uniósł brew, wychwyciwszy w głosie towarzysza zwątpienie. Czyżby nie do końca wierzył we własne słowa? Po cichu przekonywał się, że jeśli po prostu pozwoli Księciu i Szeryfowi pracować, ich problemy pewnej nocy magicznie znikną? Wyglądało na to, że nie bardzo to widział. I szczerze mówiąc, Eric tym bardziej.
- Nie uznaj, proszę, moich słów za wystąpienie przeciwko woli Księcia - zaczął ostrożnie - ale nie wydaje mi się, by siedzenie i czekanie, aż problem sam się rozwiąże był dobrym pomysłem. Bo mniej więcej tak widzę na razie działania Camarilli w tej sprawie. Jestem zdania, że moglibyśmy jakoś wspomóc naszych przełożonych. Wszak czymże jest Szeryf bez Ogarów? - Uśmiechnął się szerzej, wyraźnie zadowolony ze swojego własnego toku myślenia. - Poza tym, jeśli faktycznie mieliby maczać w tym szpony nasi łopatogłowi "przyjaciele", jestem bardziej niż chętny wyjść im na spotkanie.
Re: Podzielony dom
#8
Arthur słuchał z uwagą, unosząc brwi w reakcji na komentarz i pomysł swojego współklanowicza. Nie wydawał się podzielać jednak jego entuzjazmu.




Re: Podzielony dom
#9To prawda, że wiele można byłoby zmienić, ulepszyć w funkcjonowaniu Wieży z Kości Słoniowej. Problem stanowił tak zwany "czynnik ludzki". Spokrewnieni zwyczajnie nie lubili się nawzajem na tyle, by pozwolić sobie na bardziej wydajne zarządzanie swoim terytorium. Zawsze znajdzie się ktoś myślący, że jest gotów wywrzeć większy wpływ na działania swego klanu, a czasem nawet całej sekty. Zdarza się czasem, że takiemu pretendentowi się powiedzie; równie często bywa, że kończy on jako kupka popiołu i kości, które trzeba później sprzątnąć z podłogi. Nic więc dziwnego, że miejscami Camarilla pozostawiała wiele do życzenia. Jednak jaki inny Spokrewnieni mieli wybór? Sabbat? Ha!...
- Wciąż jestem zdania, że moglibyśmy coś zrobić. Choćby wyciągnąć pomocną dłoń. Szeryf jest w końcu tylko jeden i z pewnością przyda mu się dodatkowa para oczu i uszu tam, gdzie trzeba. - Eric pozostawał nieugięty. Zresztą czy nie byli, on i Arthur, z tej samej krwi, co Percival? Potencjalne dołączenie do ukrytej wojny wśród Spokrewnionych po jego stronie mogłoby odbić się pozytywnym echem pośród Róż. Być może nawet Szeryf byłby u niego dłużny? Ale to już mniejsze prawdopodobieństwo. Nie rozpędzajmy się z myślami, "co by było, gdyby". - Może po prostu mnie to już nudzi. Siedzenie w jednym miejscu. Czekanie. Nasłuchiwanie. Może przemawia do mnie tęsknota za przeszłym doświadczeniem; za wojną z tymi zwierzętami... Swoją drogą, myślałem, że Skadi trzyma się północy? Coś się w tej kwestii zmieniło? Przyjęła pod swoje skrzydła nowe terytorium?
- Wciąż jestem zdania, że moglibyśmy coś zrobić. Choćby wyciągnąć pomocną dłoń. Szeryf jest w końcu tylko jeden i z pewnością przyda mu się dodatkowa para oczu i uszu tam, gdzie trzeba. - Eric pozostawał nieugięty. Zresztą czy nie byli, on i Arthur, z tej samej krwi, co Percival? Potencjalne dołączenie do ukrytej wojny wśród Spokrewnionych po jego stronie mogłoby odbić się pozytywnym echem pośród Róż. Być może nawet Szeryf byłby u niego dłużny? Ale to już mniejsze prawdopodobieństwo. Nie rozpędzajmy się z myślami, "co by było, gdyby". - Może po prostu mnie to już nudzi. Siedzenie w jednym miejscu. Czekanie. Nasłuchiwanie. Może przemawia do mnie tęsknota za przeszłym doświadczeniem; za wojną z tymi zwierzętami... Swoją drogą, myślałem, że Skadi trzyma się północy? Coś się w tej kwestii zmieniło? Przyjęła pod swoje skrzydła nowe terytorium?
Re: Podzielony dom
#10






Re: Podzielony dom
#11Któż by nie słyszał o wyczynach Drapieżnika z Cook County? Hrabia Kimbolton był tym, kim Eric - wojownikiem. Naturalnie znacznie przerastał go stażem w tym zakresie, co prezentował nie tylko brutalnie wydajną metodologią, lecz także mentalnością. Dla Kimboltona istniały tylko dwa rodzaje Spokrewnionych: łowcy i zwierzyna. Jeśli chcesz być łowcą, musisz na to zasłużyć w jego oczach, pokazać mu, że jesteś ulepiony z tej samej gliny, co on. Postawa godna szacunku przy pełnieniu urzędu takiego jak ten.
- Nie widzę nic złego w posiadaniu wysokich wymagań na takie stanowisko. Pilnowanie porządku wśród istot tak kłótliwych jak my wymaga nie lada umiejętności. Ostatnie, czego życzyłby sobie każdy Książę, to niekompetentny Szeryf zawiadujący niekompetentną koterią.
Będzie musiał złapać w wolnej chwili Kimboltona. Zamienić z nim parę słów. Może wymienić się historiami z łowów. Hrabia z pewnością miał ich bez liku. Być może łowy młodego Toreadora wywrą na nim pozytywne wrażenie.
- Hm. - Odpłynął na chwilę wzrokiem w kierunku Primogenów. Ciekaw był, o czym tak rozmawiają. - A ten tak zwany łowca? Wiemy już, kto go na nas nasłał? Kim w ogóle jest? By wiedzieć, kogo się wystrzegać, rzecz jasna.
- Nie widzę nic złego w posiadaniu wysokich wymagań na takie stanowisko. Pilnowanie porządku wśród istot tak kłótliwych jak my wymaga nie lada umiejętności. Ostatnie, czego życzyłby sobie każdy Książę, to niekompetentny Szeryf zawiadujący niekompetentną koterią.
Będzie musiał złapać w wolnej chwili Kimboltona. Zamienić z nim parę słów. Może wymienić się historiami z łowów. Hrabia z pewnością miał ich bez liku. Być może łowy młodego Toreadora wywrą na nim pozytywne wrażenie.
- Hm. - Odpłynął na chwilę wzrokiem w kierunku Primogenów. Ciekaw był, o czym tak rozmawiają. - A ten tak zwany łowca? Wiemy już, kto go na nas nasłał? Kim w ogóle jest? By wiedzieć, kogo się wystrzegać, rzecz jasna.
Re: Podzielony dom
#12






Re: Podzielony dom
#13A to dopiero ciekawa wiadomość. Łowca, zwykły śmiertelnik, doskonale znający się na zacieraniu śladów i z już konkretną liczbą ofiar. I do tego dopadł Ancillę? Wyczyn godny podziwu, nawet jeśli jego wykonawcą była osoba chcąca ich powybijać. Być może z czasem Ukryci dowiedzą się na jego temat czegoś więcej. Na razie zresztą nie wydawał się stanowić aż tak wielkiego problemu. Większym z całą pewnością była rozjuszona Skadi grasująca po mieście.
W sumie kto wie, może natkną się na siebie nawzajem i jedno unicestwi drugiego? Borykanie się z jednym problemem w końcu wciąż jest lepsze niż borykanie się z dwoma. Nie, żeby życzył źle Starszej Gangrel, broń Kainie. Ot, taka dzika myśl.
- Dziwi i bawi fakt, jak wielu w tym mieście jest myśliwych - zaśmiał się pod nosem Eric. Był on, Kimbolton, Skadi, tamten śmiertelnik... Powinien wiedzieć o kimś jeszcze? Może mogliby założyć międzygatunkowy klub łowiecki! - Dobrze więc. Myślę, że rozejrzę się w takim razie za naszym Szeryfem. Noc jeszcze młoda, ale lepiej mieć niektóre kwestie za sobą. Orientujesz się może, gdzie mógłbym się na niego natknąć? Gdzieś tu, w Elizjum? Na mieście?
W sumie kto wie, może natkną się na siebie nawzajem i jedno unicestwi drugiego? Borykanie się z jednym problemem w końcu wciąż jest lepsze niż borykanie się z dwoma. Nie, żeby życzył źle Starszej Gangrel, broń Kainie. Ot, taka dzika myśl.
- Dziwi i bawi fakt, jak wielu w tym mieście jest myśliwych - zaśmiał się pod nosem Eric. Był on, Kimbolton, Skadi, tamten śmiertelnik... Powinien wiedzieć o kimś jeszcze? Może mogliby założyć międzygatunkowy klub łowiecki! - Dobrze więc. Myślę, że rozejrzę się w takim razie za naszym Szeryfem. Noc jeszcze młoda, ale lepiej mieć niektóre kwestie za sobą. Orientujesz się może, gdzie mógłbym się na niego natknąć? Gdzieś tu, w Elizjum? Na mieście?
Re: Podzielony dom
#14




Re: Podzielony dom
#15Jeśli Eric miał być szczery, to podobał mu się rozwój technologii, także tej zbrojeniowej, jeśli trzymać się kontekstu rozmowy. Sam zresztą bardzo chętnie korzystał z jej dobrodziejstw! Oczywiście, znajdzie się wśród Spokrewnionych co najmniej jeden Starszy narzekający, że to nie to samo, że to nie honorowe, że co to za przyjemność położyć wroga z dystansu, który nie pozwala mu dostrzec białek twoich oczu? Może nie jest to tak samo przyjemne jak tradycyjny pojedynek na miecze czy wręcz na gołe pięści, lecz niemożliwym jest doświadczyć kopnięcia strzelby, zobaczyć na własne oczy eksplodujący czerep ścierwa Sabbatu i nie poczuć przynajmniej odrobiny podniecenia.
- Hm. Tak, brzmi jak miejsce, które ktoś taki jak on by odwiedzał. No dobra. W takim razie widzimy się później. Może nawet będę miał do pokazania jakiś nowy projekt malarski. Zobaczymy. Miłego wieczoru - pożegnał się z Arthurem i ruszył powolnym krokiem w kierunku wyjścia. Wezwał przy tym Stevena. Pora wyjeżdżać. Następny przystanek: The Chicago Club!
- Hm. Tak, brzmi jak miejsce, które ktoś taki jak on by odwiedzał. No dobra. W takim razie widzimy się później. Może nawet będę miał do pokazania jakiś nowy projekt malarski. Zobaczymy. Miłego wieczoru - pożegnał się z Arthurem i ruszył powolnym krokiem w kierunku wyjścia. Wezwał przy tym Stevena. Pora wyjeżdżać. Następny przystanek: The Chicago Club!
Re: Podzielony dom
#16Nowoczesna broń palna była oczywiście bardzo użyteczna Spokrewnionym, zarówno do walki ze śmiertelnymi oponentami, bardziej wrażliwymi na podziurawienie przez metalowe pociski, jak i również z nieumarłymi przeciwnikami, których trzeba było porządnie nafaszerować ołowiem, celem ich unicestwienia.
Ancillae pożegnał Vaughna, kierując się następnie do loży Primogen klanu Róży. Tymczasem Eric miał wreszcie plan na ten wieczór; spotkać się z Szeryfem Kimboltonem i zaoferować mu swoje wsparcie, chcąc przysłużyć się jako część jego bardzo skromnej grupy uderzeniowej. Wiedział, że nie będzie łatwo zaimponować temu łowcy, ale nie powstrzymywało go to.
Steven zabrał Erica do dzielnicy The Loop, gdzie wkrótce dotarł pod osmiopiętrowy budynek z czerwonej cegły, w którym znajdował się prestiżowy “The Chicago Club”. To tam miała przebywać prawa ręka Księcia Chicago. Przepych wewnątrz był godny arystokracji, w końcu było to miejsce przeznaczone dla ludzi z wyższych sfer. Drogie meble, doskonale wykonane obrazy wiszące na ścianach. Wszystko to mogło być łatwo docenione przez członka klanu Toreador. Ale Vaughn nie był tam, by podziwiać widoki. Czas było rozejrzeć się za Percivalem.
Ancillae pożegnał Vaughna, kierując się następnie do loży Primogen klanu Róży. Tymczasem Eric miał wreszcie plan na ten wieczór; spotkać się z Szeryfem Kimboltonem i zaoferować mu swoje wsparcie, chcąc przysłużyć się jako część jego bardzo skromnej grupy uderzeniowej. Wiedział, że nie będzie łatwo zaimponować temu łowcy, ale nie powstrzymywało go to.
Steven zabrał Erica do dzielnicy The Loop, gdzie wkrótce dotarł pod osmiopiętrowy budynek z czerwonej cegły, w którym znajdował się prestiżowy “The Chicago Club”. To tam miała przebywać prawa ręka Księcia Chicago. Przepych wewnątrz był godny arystokracji, w końcu było to miejsce przeznaczone dla ludzi z wyższych sfer. Drogie meble, doskonale wykonane obrazy wiszące na ścianach. Wszystko to mogło być łatwo docenione przez członka klanu Toreador. Ale Vaughn nie był tam, by podziwiać widoki. Czas było rozejrzeć się za Percivalem.
Re: Podzielony dom
#17Eric zajął miejsce na tylnym siedzeniu samochodu i pozwolił Stevenowi prowadzić. Znał drogę. W międzyczasie on sam wyglądał przez zaciemnioną szybę i podziwiał widoki Wietrznego Miasta. Albo jazda nie zajęła długo, albo wyłączył się na cały czas jej trwania, bo dość szybko stanęli pod klubem dżentelmenów. Zanim jednak ruszył w jego kierunku, obejrzał sobie z poziomu siedzeń fasadę. Dopiero po chwili, poprawiwszy włosy, wyprostowawszy kołnierzyk i przeczyściwszy okulary, opuścił samochód. Dał znać Stevenowi, aby tu na niego zaczekał, a sam udał się do środka, stosując klasyczną technikę infiltracji: zachowuj się tak jakbyś był częścią grupy.
Teraz tylko odnaleźć Kimboltona. Vaughn pamiętał rysopis hrabiego, więc nie powinno to stanowić wielkiego problemu. Na wszelki wypadek jednak postanowił sobie odrobinę pomóc i aktywował Widzenie Aury. Jeżeli dostrzeże barwy bledsze niż wszędzie indziej, będzie wiedział, że ma do czynienia ze Spokrewnionym.
Teraz tylko odnaleźć Kimboltona. Vaughn pamiętał rysopis hrabiego, więc nie powinno to stanowić wielkiego problemu. Na wszelki wypadek jednak postanowił sobie odrobinę pomóc i aktywował Widzenie Aury. Jeżeli dostrzeże barwy bledsze niż wszędzie indziej, będzie wiedział, że ma do czynienia ze Spokrewnionym.
Re: Podzielony dom
#18Czym właściwie jest sztuka? Co niesie akt ulotnego uniesienia, trwającego zwykłą chwilę? Jaka jest wartość w momencie trwania błogiej ekstazy? Czy można się od niej uzależnić? A jeśli tak, czy sztuka nie czyni nas niewolnikami właśnie tej chwili? Skutymi sługami okowów przemijającego spełnienia?
To właśnie sztuka jest dla klanu Toreador największym przekleństwem nałożonego dziedzictwa. To właśnie sztuka, nadała im pełne zrozumienie najważniejszej chwili: iskra twórczności, przemieniona przez klątwę Caine'a w wykręcony twór anabiolicznej żądzy i niepohamowanego pragnienia. Pragnienia - wcale nie tylko związanego z głodem krwi, ale i głodem istnienia.
Co właściwie nas definiuje? Kim jesteśmy i co po sobie możemy pozostawić w wiążącym nieśmiertelnym istnieniu? To pytanie przed którym staje każdy członek Domu Róży. Każdy w swej romantycznej perspektywie rozumuje inaczej - ale każdy też - o ironio chwili - dąży do tego samego, podążając różnymi ścieżkami przetartego szlaku.
Ścieżka Kimboltona właśnie stanęła przed Vaugnem pełnym otworem - w chwili otwarcia drzwi do sali balowej, mógł pojąć ją w swej przytłaczającej, bezprecedensowej otwartości. Śmierć. To w akcie łowów Kimbolton widział swoją muzę. Szerokie pomieszczenie stanowiło przemieszanie luksusowego szyku i arystokratycznej gracji. Złote kandelabry, obrazy i trofea stanowiła memoriał dla zebranych. Cieszyły oko Pana Domu. Wypchane zwierzęta, przywieszone łby egzotycznej drapieży czy wypolerowane wystawowe karabiny - wszystkie one stanowiły oznakę profesji zebranych klubowiczów. Śmietanki towarzyskiej miasta, która nie tylko traktowała to miejsce jako punkt wspólnych spotkań i hobbystycznych uniesień - ale przede wszystkim - miejsce budowanie sojuszy, poglądów i współpracy. Eric to widział. Tutaj powstała polityka.
Ważni biznesmeni, przedstawiciele najważniejszych służb, wysoko postawieni radni, a gdzieś tam nawet sam burmistrz. Chicago Club miał ich wszystkich. A wszyscy oni chcieli tylko jednej uwagi.
Aura Kimboltona nie była wyraźna - nadwrażliwość ewidentnie zdawała się nie wyłaniać postawy Szeryfa. Ciężko jednak nie było poznać gdzie on sam się znajduję. Percival stał, w swej eleganckiej nonszelancji, sprawiając wrażenie rozbawionego aktualnym stanem rzeczy. Jego drapieżne oblicze, uśmiechało się w drwinie, słuchając jak dwójka śmiertelników - ewidentnie wysoko postawionych jegomościów w hierarchii wielkomiejskiej piramidy - wykłóca się między sobą o sprawy ważkie bądź lotne. Jeden radny właśnie przedstawiał swój punkt twierdząc, że tygrysy bengalskie mogą przepłynąć dalekie odległości nawet po głębokiej ranie postrzałowej - drugi rozmówca zaś - zaprzeczał przestawionej tezie, wierząc, że to odosobniony przypadek, a nie cecha całej rasy.
Kimbolton słuchał tego, ale ewidentnie jak szybko drwił, tak szybko się też nudził. Jego wzrok szybko skierował się w stronę Erica. Skinął głową, zapraszającym gestem.
-Wszyscy wyjść. - głos władczy i pewny, przebijający gwar i hałas panujących dyskusji. Śmiertelnicy - ludzie u władzy - skinęli tylko i posłusznie bez słowa ruszyli w stronę licznych drzwi pomieszczenia. Wiedzieli, że Pan Domu wydał rozkaz. Chce zostać z nowym gościem w ciszy.
Re: Podzielony dom
#19Jeżeli wcześniej nie miało się świadomości, że Kimbolton to łowca z krwi i kości, to na ten widok wszelkie wątpliwości zostałyby rozwiane w mniej niż sekundę. Karabiny wypolerowane i wystawione na widok publiczny. Eksponaty taksydermiczne zdawałoby się z całego świata. Wszechobecne uczucie, że wchodzi się do jaskini lwa. Bardzo starego, bardzo doświadczonego i bardzo chętnego do "zabawy lwa"...
...a pośród tego wszystkiego pan domu, hrabia Percival Kimbolton, Szeryf miasta Chicago. Otoczony ze wszystkich stron nie tylko swoimi eksponatami, lecz także gośćmi - śmietanką towarzyską miasta, od polityków przez biznesmenów po mundurowych. Vaughn nie miał żadnych wątpliwości: oni również stanowili zdobycz potężnego Toreadora, lecz w przeciwieństwie do wypchanych zwierząt wokoło, tymi zajmował się w sposób dużo bardziej subtelny.
Zagrzmiał głos hrabiego. Wszyscy bez wyjątku opuścili pomieszczenie. Wszyscy z wyjątkiem Erica. Dwaj Spokrewnieni zostali sami. Mogli w spokoju dyskutować jak nieumarły z nieumarłym. Eric przyłożył dłoń do serca i złożył gospodarzowi uprzejmy ukłon.
- Hrabio. - Po kilku sekundach wyprostował się. Poprawił okulary. - Nazywam się Eric Vaughn. Jeśli nie stanowi to kłopotu, chciałbym złożyć panu propozycję.
...a pośród tego wszystkiego pan domu, hrabia Percival Kimbolton, Szeryf miasta Chicago. Otoczony ze wszystkich stron nie tylko swoimi eksponatami, lecz także gośćmi - śmietanką towarzyską miasta, od polityków przez biznesmenów po mundurowych. Vaughn nie miał żadnych wątpliwości: oni również stanowili zdobycz potężnego Toreadora, lecz w przeciwieństwie do wypchanych zwierząt wokoło, tymi zajmował się w sposób dużo bardziej subtelny.
Zagrzmiał głos hrabiego. Wszyscy bez wyjątku opuścili pomieszczenie. Wszyscy z wyjątkiem Erica. Dwaj Spokrewnieni zostali sami. Mogli w spokoju dyskutować jak nieumarły z nieumarłym. Eric przyłożył dłoń do serca i złożył gospodarzowi uprzejmy ukłon.
- Hrabio. - Po kilku sekundach wyprostował się. Poprawił okulary. - Nazywam się Eric Vaughn. Jeśli nie stanowi to kłopotu, chciałbym złożyć panu propozycję.
Re: Podzielony dom
#20Spokojnie czekał na właściwie zachowania manier i arystokratycznego savoir vivre'u. Obserwując ukłon cmoknął lekko ustami - ciężko rzecz czy w akceptacji, czy też w dysaprobacie. Nic jednak więcej nie powiedział - widocznie uszanowując czystość krwi Erica, pochodzenie klanu, jego status lub po prostu nie uważając komentarze za konieczne.
Percival oparł się o swoją zdobiona laskę, srebro i dębina idealnie układały się na jego ręce nadając pełnej świadomości tego czym był ów przedmiot: bo poza oparciem dla i tak sprawnego Toreadora, stanowił także broń. Sprawny kołek na wampiry i srebrny pal na wilkołaki. Przy tym także szykowny dodatek do stroju. Ot, gustowna elegancja.
- Ah. Pan Vaughn. Tak, pamiętam- zaprosił go gestem by podszedł bliżej. Ewidentnie uznając część przywitania za zakończoną i rozumiejąc naturę wyraźne wypowiedzianego interesu. - Rzadko mam przyjemność widzieć przedstawicieli swojej krwi w Chicago Clubie. Miła to odmiana. Zanim przejdziemy do Pana propozycji jednak, bo widzę, że szybko Pan nakreśla nacechowanie swego przybycia... może wpierw zechce Pan skorzystać z gościny? Może jest Pan spragniony? Bądź chce odpocząć? Hm?- uśmiechnął się lekko, dajac do zrozumienia, że traktuje go na tyle ciepło - na ile pozwala jego zimna i drapieżna natura. Bez wątpienia Kimbolton tego nie robi. Nie dla byle kogo. Nie dla kogoś kto nie posiada odpowiedniego statusu... bądź klanu. A może wręcz przeciwnie? Może myśli jak łowca już teraz? Prowadząc swoje gry, w swojej tylko głowie? Poznaje Erica i jego zwyczaje - biorąc pod uwagę luksus jego obecności? Ciężko powiedzieć. Mruży oczy i uśmiecha się wyzywająco. A może po prostu... po prostu się uśmiecha?
Percival oparł się o swoją zdobiona laskę, srebro i dębina idealnie układały się na jego ręce nadając pełnej świadomości tego czym był ów przedmiot: bo poza oparciem dla i tak sprawnego Toreadora, stanowił także broń. Sprawny kołek na wampiry i srebrny pal na wilkołaki. Przy tym także szykowny dodatek do stroju. Ot, gustowna elegancja.
- Ah. Pan Vaughn. Tak, pamiętam- zaprosił go gestem by podszedł bliżej. Ewidentnie uznając część przywitania za zakończoną i rozumiejąc naturę wyraźne wypowiedzianego interesu. - Rzadko mam przyjemność widzieć przedstawicieli swojej krwi w Chicago Clubie. Miła to odmiana. Zanim przejdziemy do Pana propozycji jednak, bo widzę, że szybko Pan nakreśla nacechowanie swego przybycia... może wpierw zechce Pan skorzystać z gościny? Może jest Pan spragniony? Bądź chce odpocząć? Hm?- uśmiechnął się lekko, dajac do zrozumienia, że traktuje go na tyle ciepło - na ile pozwala jego zimna i drapieżna natura. Bez wątpienia Kimbolton tego nie robi. Nie dla byle kogo. Nie dla kogoś kto nie posiada odpowiedniego statusu... bądź klanu. A może wręcz przeciwnie? Może myśli jak łowca już teraz? Prowadząc swoje gry, w swojej tylko głowie? Poznaje Erica i jego zwyczaje - biorąc pod uwagę luksus jego obecności? Ciężko powiedzieć. Mruży oczy i uśmiecha się wyzywająco. A może po prostu... po prostu się uśmiecha?
Re: Podzielony dom
#21Eric nie miał specjalnego doświadczenia wśród "właściwej" arystokracji, nawet jeśli chodził po tym świecie przez prawie sto lat. Sam dalej od bycia "błękitnej krwi" czy po prostu od uważania się za takiego nie mógł być dalej. Ot, poszczęściło mu się w życiu parę razy, lecz nie czuł specjalnej potrzeby, żeby na tym budować cały swój sposób bycia. Znał jednak maniery na tyle, by okazywać gospodarzowi szacunek i takt. Zwłaszcza jeśli owym gospodarzem jest, tak jak w tym przypadku, spokrewniony z jego klanu o bardzo dużym doświadczeniu w polowaniu na wszystko i wszystkich.
Vaughn posłusznie zbliżył się do hrabiego Kimboltona. Uniósł delikatnie brew nad okulary, poniekąd zaskoczony jego komentarzem.
- Doprawdy? Hm. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tego. Osobiście myślałem, że gościłby Pan u siebie więcej naszego, erm... "kuzynostwa", jeśli się tak wyrażę - przyznał. Z drugiej strony niespecjalnie go to dziwiło, jeśli się tak głębiej zastanowić. Klan Toreador wszędzie może dostrzec piękno, nawet tam, gdzie nikt inny go nie dostrzeże, jednak najczęstszą fiksacją członków klanu Róży wydawała się być właśnie bardzo wszechobecna sztuka. Muzyka. Malarstwo. Rzeźbiarstwo. Wszystko, co śmiertelnicy również w większości określali jako sztukę. Pasja Kimboltona w takim wypadku była bardzo... nieortodoksyjna. Lecz kim jest Toreador, jeśli nie odkrywcą nowych form sztuki? - Cóż, skoro Pan proponuje, nie wypada odmówić. Interesy mogą poczekać. Jeśli nie byłoby z tym problemu, chętnie napiłbym się czegoś małego. - Posłał w jego kierunku ten sam uśmiech, który posyłał każdemu: uprzejmy, na swój sposób ciepły, przez zaciśnięte wargi. Raz jeszcze, tym razem bardziej ostentacyjnie, rozejrzał się po pokoju. - Widzę, że historie na Pana temat to nie są wyłącznie bajki do straszenia Neonatów. Imponująca kolekcja. Musiał Pan przebyć w swoim czasie kawał świata.
Vaughn posłusznie zbliżył się do hrabiego Kimboltona. Uniósł delikatnie brew nad okulary, poniekąd zaskoczony jego komentarzem.
- Doprawdy? Hm. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tego. Osobiście myślałem, że gościłby Pan u siebie więcej naszego, erm... "kuzynostwa", jeśli się tak wyrażę - przyznał. Z drugiej strony niespecjalnie go to dziwiło, jeśli się tak głębiej zastanowić. Klan Toreador wszędzie może dostrzec piękno, nawet tam, gdzie nikt inny go nie dostrzeże, jednak najczęstszą fiksacją członków klanu Róży wydawała się być właśnie bardzo wszechobecna sztuka. Muzyka. Malarstwo. Rzeźbiarstwo. Wszystko, co śmiertelnicy również w większości określali jako sztukę. Pasja Kimboltona w takim wypadku była bardzo... nieortodoksyjna. Lecz kim jest Toreador, jeśli nie odkrywcą nowych form sztuki? - Cóż, skoro Pan proponuje, nie wypada odmówić. Interesy mogą poczekać. Jeśli nie byłoby z tym problemu, chętnie napiłbym się czegoś małego. - Posłał w jego kierunku ten sam uśmiech, który posyłał każdemu: uprzejmy, na swój sposób ciepły, przez zaciśnięte wargi. Raz jeszcze, tym razem bardziej ostentacyjnie, rozejrzał się po pokoju. - Widzę, że historie na Pana temat to nie są wyłącznie bajki do straszenia Neonatów. Imponująca kolekcja. Musiał Pan przebyć w swoim czasie kawał świata.
Re: Podzielony dom
#22Skinął głową, chwytając za obiekt znajdujący się na pobliskim stoliku. Dzwoneczek, drobny, miedziany, z wyrytym na nim znakiem Chicago Club i różą - która odstawała w przejrzystej i oczywistej dla tych świadomych symbolice. Delikatny ruch dłonią i poruszenie - dźwięk rozbrzmiewający po głuchych ścianach wielkiej sali klubowej.
- Nasze współklanowicze różnie interpretują sztukę i łatwo zamykają się w bankietowych formach i balach - uważając ją za improwizowaną sztukę oddania swojej postaci, Panie Vaugh. Nie zwykłem uczęszczać w takim miejscach, tak jak inni przedstawiciele Domu Róży nie zwykli pojawiać się w moich progach jeśli nie zaistniała taka konieczność. Taka jak teraz, prawda? - delikatny uśmiech i odgłos otwieranych drzwi. Do środka wchodzi kilkunastu śmiertelników - wszyscy ubrani w surduty, koszule i wypolerowane buty. Przekrój od kobiet po mężczyzn. Od czarnoskórych do rasy kaukaskiej i obywateli dalekiego wschodu. Różne odcienie włosów, oczu i różnej urody. Szeroka paleta i gama smaków. Kimbolton poruszył teatralnie dłonią wskazując Ericowi by ten rozgościł się wedle własnej preferencji. Samemu jednak nie wybierając niczego dla siebie - najwyraźniej nie był głodny. Bądź ostrzył sobie zęby na inny kąsek.
- Nasze współklanowicze różnie interpretują sztukę i łatwo zamykają się w bankietowych formach i balach - uważając ją za improwizowaną sztukę oddania swojej postaci, Panie Vaugh. Nie zwykłem uczęszczać w takim miejscach, tak jak inni przedstawiciele Domu Róży nie zwykli pojawiać się w moich progach jeśli nie zaistniała taka konieczność. Taka jak teraz, prawda? - delikatny uśmiech i odgłos otwieranych drzwi. Do środka wchodzi kilkunastu śmiertelników - wszyscy ubrani w surduty, koszule i wypolerowane buty. Przekrój od kobiet po mężczyzn. Od czarnoskórych do rasy kaukaskiej i obywateli dalekiego wschodu. Różne odcienie włosów, oczu i różnej urody. Szeroka paleta i gama smaków. Kimbolton poruszył teatralnie dłonią wskazując Ericowi by ten rozgościł się wedle własnej preferencji. Samemu jednak nie wybierając niczego dla siebie - najwyraźniej nie był głodny. Bądź ostrzył sobie zęby na inny kąsek.
Re: Podzielony dom
#23- I nagle się człowiek zastanawia, dlaczego tylu Spokrewnionych popada w nudę - skwitował ze wzruszeniem barkami słowa Kimboltona. Może taka była prawda. Może wypalenie wśród Toreadorów to nie jest klątwa z ręki Boga, a zwyczajne znudzenie swoim dotychczasowym, monotonnym medium oraz niechęć do spróbowania czegoś nowego. Czasami przydałoby się coś nieco urozmaicić, bo inaczej nieśmiertelność faktycznie może okazać się losem gorszym od śmierci.
Veughn obejrzał sobie "szwedzki stół" hrabiego. Miał tu pokaźny wybór różnych śmiertelników, po trochu wszystkiego. Ciekawe, czy był zaznajomiony z klanem Ventrue i dostarczał niektórym krew specjalnie pod ich konkretne gusta. Cóż, później się nad tym zastanowi. Na razie pora na poczęstunek. Wybrał sobie po krótkim zastanowieniu postawnego czarnoskórego mężczyznę. Wbił się w jego szyję. Nie wypił dużo, może dwa, trzy łyki. Oczyścił ranę po kłach i przeczyścił usta z krwi.
- Dziękuję za poczęstunek, sir - powiedział z uśmiechem, dopiero teraz pozwalając sobie na obnażenie zębów, kiedy akurat przecierał chusteczką kącik ust. Zaraz potem wrócił do poprzedniego tematu: - Jeśli się nad tym zastanowić, to dostrzegam pewne podobieństwo między mną i Panem. Też jestem entuzjastą polowań, choć z całą pewnością nie mam aż takiego doświadczenia. A moja zwierzyna nie zwykła pozostawiać po sobie potencjalnych trofeów, stety lub niestety.
Veughn obejrzał sobie "szwedzki stół" hrabiego. Miał tu pokaźny wybór różnych śmiertelników, po trochu wszystkiego. Ciekawe, czy był zaznajomiony z klanem Ventrue i dostarczał niektórym krew specjalnie pod ich konkretne gusta. Cóż, później się nad tym zastanowi. Na razie pora na poczęstunek. Wybrał sobie po krótkim zastanowieniu postawnego czarnoskórego mężczyznę. Wbił się w jego szyję. Nie wypił dużo, może dwa, trzy łyki. Oczyścił ranę po kłach i przeczyścił usta z krwi.
- Dziękuję za poczęstunek, sir - powiedział z uśmiechem, dopiero teraz pozwalając sobie na obnażenie zębów, kiedy akurat przecierał chusteczką kącik ust. Zaraz potem wrócił do poprzedniego tematu: - Jeśli się nad tym zastanowić, to dostrzegam pewne podobieństwo między mną i Panem. Też jestem entuzjastą polowań, choć z całą pewnością nie mam aż takiego doświadczenia. A moja zwierzyna nie zwykła pozostawiać po sobie potencjalnych trofeów, stety lub niestety.
Re: Podzielony dom
#24- Entuzjasta? To ciekawe... - nie było. Kimbolton nie sprawiał wrażenia jakby słowa Erica wywarła na nim większego podziwu. Widocznie toreador szanował bardziej czyny ponad słowa, a czyny Vaugna nie napawały opinią bitnego i znanego łowcy. Nie mniej, Percival nie dał w BEZPOŚREDNI sposób do zrozumienia co myśli. Machnął tylko ręką na pozostałe puchary, by te udały się z powrotem do pomieszczeń z jakich przyszły. Ich posługa została dokonana - przynajmniej na te chwilę.
- Nie o same trofea chodzi, Panie Vaughn. Trofea to zwykłe trinkety, pamiątki pozostawione ku uciesze gawiedzi by te miały czysty obraz waszych dokonań. Ewentualny potrzebny dowód i element wspomnień. Ale prawdziwa wartość to akt łowczy sam w sobie. To co daje z siebie ofiara, utrudniając działanie drapieżnika. Ten akt, ostatni zwykle przed zgonem - jest najwyższą wartością zabieranego życia. . Słowa bez uniesień, wielkich przemów, zwykłych stwierdzeń i normalnych poruszeń. Szeryf sprawiał wrażenie jakby to co mówił nie było niczym nowym - a tym bardziej olśniewającym. On po prostu to wiedział. Zakładał, że taką oczywistość zna też każdy.
- Rozumiem zatem, że przyszedł Pan z propozycją wspólnych polowań, tak? Taki entuzjasta jak Pan, widzący w nas podobieństwa zapewne wychodzi z konkretną, ciekawą ofertą?
- Nie o same trofea chodzi, Panie Vaughn. Trofea to zwykłe trinkety, pamiątki pozostawione ku uciesze gawiedzi by te miały czysty obraz waszych dokonań. Ewentualny potrzebny dowód i element wspomnień. Ale prawdziwa wartość to akt łowczy sam w sobie. To co daje z siebie ofiara, utrudniając działanie drapieżnika. Ten akt, ostatni zwykle przed zgonem - jest najwyższą wartością zabieranego życia. . Słowa bez uniesień, wielkich przemów, zwykłych stwierdzeń i normalnych poruszeń. Szeryf sprawiał wrażenie jakby to co mówił nie było niczym nowym - a tym bardziej olśniewającym. On po prostu to wiedział. Zakładał, że taką oczywistość zna też każdy.
- Rozumiem zatem, że przyszedł Pan z propozycją wspólnych polowań, tak? Taki entuzjasta jak Pan, widzący w nas podobieństwa zapewne wychodzi z konkretną, ciekawą ofertą?