Zaginiony Ghul (II)

Prolog | West Side | Kontynuacja poszukiwań ghula - Archibalda Causey`a

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#61
Kiedy Alfred przekroczył próg pomieszczenia i spostrzegł Dianę trzymającą starszego wampira za fraki, kiwnął instynktownie w kierunku swego ghula, nakazując mu skinieniem pilnowanie świadków; gest ten jednakże mógł zostać odebrany również jako rozkaz do likwidacji, zależnie od jego interpretacji. Narzucona na pomieszczenie Dyscyplina tłumiła dźwięki, toteż Leneghan musiał najpierw skrócić dystans - tak też uczynił. Spokojnym krokiem ruszył do dwojga nieumarłych, kiedy sytuacja drastycznie się zmieniła, a Alexander w obłędzie próbował wyswobodzić się z jej chwytu. Jeśli sukcesywnie dokonał tej akcji, w konsekwencji wypowiadając swe słowa i ustawiając się w pozycji obronnej, Alfred zmienił swą pozycję w stosunku do jego Childe, zachowując od niej skromny dystans. W momencie, kiedy Morri spostrzegł Ogara i własnego potomka, Alfred wykorzystał ten moment, by zwrócić na siebie jego uwagę. W następstwie wykorzystał dyscyplinę Przerażającego Spojrzenia (1SW - autosukces) i wyartykułował groźbę.
— Lepiej odpuść, Morri, bo oboje traficie przed oblicze szeryfa. Jeśli będziesz stawiał opór, rozerwę Cię na strzępy, nim wyjdziesz z tego pomieszczenia. — Rzucił teraz okiem w kierunku Diany, dosłownie na chwilę, by dokończyć myśl. — Panna również ostudzi emocje, inaczej skończy podobnie. — Kontrolując otoczenie, umieścił dłoń przy kaburze w gotowości do podjęcia walki, jednocześnie starał się utrzymywać odległość przed Bellą, z której strony domniemywał ataku w obronie Sire. — Czegokolwiek od siebie chcecie, nie dostaniecie tego, jeśli się pozabijacie.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#62
Bella, mając świadomość, że znowu przyjdzie jej stać w jednym miejscu kolejne, nudne minuty postanowiła skierować się ku górze, idąc tym samym za mężczyznami. Idąc, rozglądała się, lecz jej umysł błądził w zupełnie innych rozważaniach. Co się w tym czasie stało? Czy za chwilę dowie się, że jej decyzja o pilnowaniu drzwi była najgorszą możliwą?
Z rozmyślań wyrwał ją obraz, jaki ujrzały jej oczy na wyższym piętrze. Na pewno działy się tutaj interesujące rzeczy, aż szkoda, że je przegapiła. Nie spodziewała się, że Diana może posunąć się do takich czynów, raczej uważała ją za zupełnie inną osobę. Podobnie nie zdarzyło jej się jeszcze widzieć Morriego w takim ataku szaleństwa. Gdy jej umysł starał się tłumić przypływy jakiegokolwiek stresu, wciąż niewzruszone spojrzenie Belli odbijało się od wszystkich obecnych.
Pomyślała nad stanięciem w obronie Stwórcy, jednak Alfred podjął już działania, które miały uspokoić mężczyznę. Bez sensu byłoby więc dorzucać oliwy do ognia i tworzyć z tego większy dramat. Jedyne, co wypadałoby jej w tym momencie zrobić to pomóc załagodzić jakoś tą sytuację. Zgadzała się w duchu z Leneghanem, cokolwiek dalej będzie, nie powinno być załatwione walką. Stała chwilę w miejscu, licząc na to, że nagle coś ją oświeci i uda jej się domyślić co się wydarzyło. Gdy jednak uznała, że jest to bez sensu, bez zastanowienia podeszła w kierunku Diany, po czym złapała ją powyżej nadgarstka i patrząc intensywnie w oczy, rzuciła:
-Chodź za mną (Dominacja, Rozkaz)
Nie wiedziała, że impuls stresu, który najwidoczniej zaatakował jej martwe wnętrze popchnie ją do wepchania się, zapewne nieproszona, w sam środek sceny. Licząc jednak na to, że kobieta posłucha jej słów, skierowała się w stronę schodów na dół, czując jak mało brakuje do utraty kontroli nad rozsądnym myśleniem.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#63
To wszystko było tak skomplikowane, tak zagmatwane, że spokojnie możnaby użyć określenia “Malkavianski kocioł”. Każdy Szaleniec miał inną przypadłość. I w sytuacji, w jakiej znalazła się ta dwójka, te przypadłości właśnie rozwinęły się do maksimum.
Diana nie zamierzała puszczać Morriego . Nie, dopóki ten trwał w apogeum szaleństwa. Gdy padł rozkaz, który w efekcie w ogóle nie zadziałał, kąciki warg panny Harper uniosły się lekko ku górze w poczuciu satysfakcji, że nic nie może jej zrobić. Nawet wówczas gdy Howard wprawnym, wyćwiczonym i instynktownym ruchem ciął swą szablą w kierunku nadgarstka Malkavianki, i krew po raz kolejny trysnęła tej nocy, a Diana ledwie syknęła z bólu. Jakby to dla niej nic nie znaczyło. Wampir zdołał dosyć mocno zagłębić ostrze w nadgarstku kobiety. W międzyczasie trzymana przez nią szabla Leneghana upadła na brzdękiem na podłogę. Drugą dłonią natychmiast złapała za szablę nie robiąc sobie nic z tego, że ta cięła ją w rękę i jeszcze bardziej przysunęła się do Morriego.
— Więc zabiję cię, skoro twoje nieżycie tak niewiele dla ciebie znaczy. — Odpowiedziała i już miała wykonać kolejny ruch kiedy odezwał się znajomy jej głos. Spojrzała w bok, choć oczom pozostałych wampirów nie ukazywał się nikt, do kogo mogłaby się zwrócić. Nic nie powiedziała. Uśmiechnęła się tylko z przekąsem, a następnie spojrzała na dwójkę wampirów przed sobą i odsunęła się nieco od Alexandra. — Nie dam ci żadnej wiedzy. To była dominacja… Czego tu nie rozumieć? — Wzruszyła ramionami. Choć nie miała dłoni, a druga mocno krwawiła przez nieustanne trzymanie szabli w ręce, to jednak całym ciałem przyszpiliła do ściany Alexandra. Oboje znajdowali się w impasie.
W międzyczasie, gdy Alfred skinął głową w kierunku Calabresiego, ten odpowiedział mu tym samym gestem i od razu sięgnął po rewolwer. Bez cienia żalu i namysłu po prostu skierował lufę najpierw w głowę jednego mężczyzny, a następnie drugiego. Akcja była szybka, toteż nie przeszkodziła Alfredowi w użyciu jednej ze swoich dyscyplin… Co po raz kolejny zmieniło bieg akcji w budynku.
Jeśli Morri mógł jeszcze bardziej zblednąć, to właśnie tak się stało. Diana już nie musiała go trzymać, bo w tym momencie ten puścił rękojeść szabli całkowicie pozbawiając ją siły nacisku. Z całej siły odepchnął kobietę na przeciwległą ścianę — Diana uderzyła głową tak, że aż tynk z sufitu poleciał — i wybiegł na korytarz. Właśnie prawdopodobnie po raz pierwszy w swej nieumarłej egzystencji została na nim użyta prezencja, i to w takim stopniu, że ten się poddał… Poddał wampirowi niższemu rangą! Słabszemu! Temu, nad którym powinien górować! On! Nie ten drugi, parszywy Ventrue…
Diana zaśmiała się pod nosem otrzepując z włosów kurz. Spojrzała znów w bok jakby tam ktoś był. — Nie patrz tak na mnie. — Powiedziała szeptem wręcz niedosłyszalnym dla innych, a gdy Bella do niej podeszła, spojrzała jej w oczy prostując się. Wyrwała nadgarstek z uścisku Dziecięcia Alexandra i przysunęła się do kobiety na bliższą odległość. Wręcz bardzo prywatną. — Nigdzie z tobą nie pójdę. — I to był właśnie ten moment kiedy Bellę przeszedł dreszcz, a stres w duszy bardzo mocno rozgorzał. Jej Sire nie mógł zdominować tej kobiety, ona także nie mogła. Co więcej, zrobienie jej krzywdy było bardzo trudne, bo ta za nic miała rany cielesne. Pod Bellą niemalże ugięły się nogi. Co się tu działo? Kim była ta wampirzyca? Czy to na pewno była nowo spokrewniona? Wszak nie miała jeszcze okazji zobaczyć jej w towarzystwie Percivala… Gones zmieniła się w charakterze i postawie równie diametralnie jak Diana w tamtym momencie… Z pewnej siebie kobiety, której spojrzenie było tak puste, że aż nie było w nich widać świata, nagle zaczęła patrzeć zaciekawionym wzrokiem. Jakby to wszystko było dla niej zupełnie nowe. Jakby znalazła się w nowym, nieznanym sobie miejscu. Pojawiła się niepewność i dezorientacja. Bella zaczęła się cofać do wyjścia pamiętając, że najbliższa jej osoba, Alexander, niedawno tędy wybiegł…
Alfred został sam z Dianą i swoim ghulem.
Diana oparła się o ścianę i puściła mu oczko.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#64
Leneghan w milczeniu obserwował dalszy rozwój wydarzeń. Zadowolony z inicjatywy Belli, był przekonany, że sytuację udało się opanować i lada moment Spokrewnieni rozejdą się w swoje strony, tymczasowo zapominając o zamieszaniu. Ku jego zdziwieniu, żółtodziób i niegdyś urocza, zagubiona kobietka, kuriozalnie zmieniła postawę, budząc respekt i grozę w młodym neonacie. Dotychczas lekceważąc jej potencjał, Ventrue zdziwił się w duchu, a na jego surowej twarzy pojawił się wyraz niepewności. Trwało to jednak krótką chwilę; wojskowy nie zamierzał oddawać inicjatywy potencjalnemu wrogowi. Słusznym ruchem wydawałoby się zbiegnięcie z miejsca i poinformowanie Starszych o całym zajściu, jednak odpuszczanie wyzwań nie leżało w charakterze młodego Ogara. Postanowił więc wybadać nowe wcielenie Diany i opanować sytuację, pozorując na sprzymierzeńca.
— Zdaje się, że nie zdołaliśmy się sobie przedstawić. Pannę Harper, którą miałem okazję zaprosić do udziału w śledztwie, zapamiętałem z nieco innej strony. — Mężczyzna przyjął dumną postawę, niwelując wszelkie oznaki trwożliwości z twarzy. — Oboje wiemy, że teraz, kiedy zagrożenie ze strony Morriego minęło - czegokolwiek od panienki chciał - możemy odpuścić dalszą walkę. Proszę mi wierzyć, nadstawiałem karku próbując okiełznać szaleństwo tego ancillae, aby Panna mogła ujść cało z życiem. Teraz wiem, że to jemu wyświadczyłem przysługę. Niemniej śmiem twierdzić, że ze mną nie poszłoby Pannie tak łatwo, toteż pragnę złożyć niepowtarzalną ofertę pokoju i radziłbym z niej skorzystać, dla Pani własnego dobra. — Skromna groźba Leneghana miała zrównoważyć pokazowe uznanie.
— Pozwolę sobie odebrać szablę, którą Pani pożyczyłem. Domniemam, że jestem lepszym szermierzem i lepiej poradzę sobie w obliczu sytuacji kryzysowej, gdyby zjawili się tutaj niechciani goście. Nie ma Pani nic przeciwko? — Naturalnym krokiem ruszył w stronę szabli; jeśli nie oponowała, podniósł ją i schował do pochwy. Jednocześnie kontynuował dialog. — Zechce się Pani ze mną podzielić naturą tego konfliktu w drodze do wyjścia? Muszę wykonać telefon i sprzątnąć bałagan, który niechybnie tutaj zostawiliśmy. — Wskazał ze zdegustowaniem na stertę trupów, próbując nawiązać nić porozumienia z potencjalnie silniejszą istotą.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#65
Diana była roztrzęsiona, ale chyba nie czuła strachu. Nie w takiej formie jak jeszcze wcześniej. Nie rozumiała co się dzieje, co się stało, co oni wszyscy wyprawiają skupiając się na nowej dziewczynie, o niej zapominając. Tylko ona zdawała się w ogóle na nią zareagować. Może nie odpowiedziała jakoś wylewnie szególnie, ale wymownie spojrzała. No nie miała co się dziwić, tamta była związana akcją i całkiem porządnie teraz otoczona... nawet jeśli nie każdy z jej towarzyszy kierował swoje działania w nią. Ej... to Morri zaatakował Dianę, a tamta ją tylko broniła... cóż trochę agresywnie traktując wampira, ale cóż... zasłużył... wcale młodej nie było go szkoda.
Kiedy jednak błysnęła stal i trysnęła krew, Diana instynktownie odskoczyła do tyłu. Nie poczuła bólu, a zapach krwi wcale nie był wytrącający z równowagi. Tylko dlaczego!? Potem będzie się zastanawiać...
Padły też kolejne słowa. Kolejna groźba i kolejne kłamstwo, ale tak przekonujące, że Diana była w stanie w nie uwierzyć. Do tego... chwileczkę... ONA odpowiedziała za nią... za Dianę, w jej imieniu... jakim prawem?! Diana stała tutaj, obok zaraz, dysząc z przejęcia i niezrozumienia! Ale ją kryła...
Jakby wszystkiego było mało, Ogar też jakiejś Dyscypliny użył, po czym Morri odepchnął dziewczynę z dzikością zwierza i uciekł. Diana mogła tylko pilnować, żeby jej szczęka za nisko nie opadła.
Wampir nim zwiał chyba usiłował ją Dominować, ale mu nie wyszło, próbę zaraz podjęła jego Córka, ale dziewczyna tylko syknęła jej coś w twarz z taką grozą, że artystka o mało co to też w panice nie uciekła.
Kim była ta kobieta?!

Malkavianie opuścili to pomieszczenie, a do dziewczyny podszedł Ogar. Ją olał oczywiście, co sobie będzie pańską dupę zawracał! Kiedy jednak odezwał się, a słowa dotarły do Diany, mało nie zemdlała. On mówił świadomie do kogoś innego... w sensie do tamtej, identycznej z nią dziewczyny.
Miała ochotę mu słabo z boku pomachać... w żałosnym geście "halo, ja też tutaj jestem...".
Co miała jednak się wysilać. Kobieta puszczała oczko do Ogara, a tan dalej czarował językiem i groźby ładnie w słowa ubierał, jakby znajdująca się przed nim postać wykazywała dalej, albo w stosunku do niego agresywne czy niebezpieczne zachowania.
Ze swojej pozycji z boku miała doskonały widok na pozostałych w czasie całej tej sytuacji i zamieszania, mocy, Dyscyplin i pokazów siły. Starali się ubierać szybko odpowiednie maski, nie każdemu się udało, ale wszyscy jak jeden mąż bali się wybawicielki Diany... tylko czemu przestali zauważać ją samą?
-Już chyba dosyć skakania sobie wzajemnie do gardeł...? - Jęknęła cicho bez większej nadziei, że zwróci czyjąkolwiek uwagę

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#66
Jego bestia stała się ślepa. Wypuścił z rąk szable o której jednak resztki jego trzeźwego umysłu nie zapomniały i wróci po nią jak najszybciej, a może weźmie to ktoś inny? Nie wiadomo. Ważne jest teraz uciec. Poczuł strach którego nie czuł...Jeszcze nigdy, a może? Nie to ten sam strach który czuł jeszcze w czasach studiów. Wybiegł jak spłoszony drapieżnik. Zbiegł po schodach na dół zręcznie niczym egzotyczne afrykańskie zwierzę i...Czekał
Czekał na Bellę. Jego potrzeba wiedzy się nie zmniejszyła, wręcz przeciwnie. Opuścił miejsce zagrożenia i teraz chciał sprawdzić czy jego dziecię zapamięta o wzięciu szabli. Jeśli nie był gotowy ją ukarać, ale Diana...Co się kryje w tej przeklętej dziewczynie
-Może jej Stwórca jest....W niej? W końcu mówiła, że cały czas ją obserwuje, a może jest opętana. W każdym razie nie sądzę by dominacja mogła tak skutecznie wpłynąć na czyjeś emocje...To, to niemożliwe- myśli błądziły po obłąkanym umyśle Morriego z prędkością światła. Myśląc tak cały czas obserwował schody w oczekiwaniu na powrót Belli. Chyba wybiegła za nim, a może nie? Nie wiedział już sam. Oby tylko szabla nie wpadła w ręce Ogara, chociaż on znał jego ostrzeżenia.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#67
Dziewczyna chaotycznie rozejrzała się po pomieszczeniu, nieco zdziwiona i zdezorientowana nieudaną próbą odciągnięcia Diany. Tak czy siak, czując kolejne uderzenia stresu miała zamiar jak najszybciej stamtąd wyjść. W ostatniej sekundzie namysłu kątem oka zauważyła leżącą szablę, który wypuścił z ręki jej Stwórca. Pochyliła się lekko i wyciągnęła rękę po przedmiot, chwytając go tak, by nie wzbudzać wobec jej działania zainteresowania. Następnie wbiła wzrok w podłogę i szybkim krokiem skierowała się na dół. Stres potęgował jej poczucie niepewności i bezradności. Nie mogła już chłodno stwierdzić, że cała sytuacja nie zrobiła na niej większego wrażenia. Było wręcz przeciwnie. Jak z tak spokojnej i nieśmiałej kobiety zrobiła się nieobliczalna postać? W innych przypadkach na pewno by posłuchała jej rozkazu.
Gdy Bella zeszła po schodach, natychmiast podeszła do Morriego, oddając mu szybkim gestem szablę.
-Zgubiłeś, t-tato - Powiedziała, spoglądając mu rozkojarzonym wzrokiem w oczy.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#68
Trzech Malkavian w jednym pomieszczeniu. Trzech Malkavian, jeden Ventrue, jeden Ghul i jeden człowiek oraz trzy trupy. Wszystkie z rozwaloną czaszką. Wszędzie krew, zewsząd każdy Spokrewniony czuł zapach krwi. Jak nie z trupa Diarmaida, to ze ściany obok a jak nie ze ściany, to z kapiących ran z rąk Diany.
I pomyśleć, że to miało być tylko krótkie przesłuchanie, krótkie spotkanie. Skończyło się tym, że Neonata poznał szaleństwa każdego z Malkavian. Zmasakrował psychikę Aarona i został zmuszony posprzątać po zwłokach. Szczęściem, że Belli udało się załatwić sprawę ochroniarza, który nie był już dla nich problemem. W tym całym rozgardiaszu chyba tylko ona niczego nie zdołała popsuć, świadomie lub nie. Bo, jakby nie patrzeć, konsensus był taki, że bardzo dużo z tym wszystkim zachodu…

Diana zaśmiała się na dźwięk słów Alfreda, choć nie ruszyła się spod ściany. Obserwowała go. Bacznie, uważnie, zupełnie bez jakiegokolwiek cienia trwogi. — Jak to mówią… Najpierw winien przedstawić się ten, który zaczyna, prawda? — Odpowiedziała zadziornie. Obserwowała jego dumną postawę gotowa w każdej chwili podjąć obronę. Wrogowie wszak są wszędzie. I kryją się pod najprzeróżniejszymi maskami. Słuchając go, jej cichy śmiech stawał się coraz odważniejszy. Wreszcie, gdy ten skończył, zwinnie odbiła się od ściany i podeszła do niego robiąc dwa kroki. Jakież to szaleństwo targało tą kobietą, że pozwalała sobie na tak wiele rzeczy? — Ciężko mi powiedzieć czy z Tobą poszłoby mi tak łatwo. Może kiedyś zechcę się przekonać… — Dodała, aczkolwiek jej słowa brzmiały raczej jak kogoś kto jest ciekawy natury rzeczy, sprawdzenia siebie w walce z nim, niż jakąkolwiek groźbą. Kiedy Alfred zawarł w słowach ukrytą groźbę, jej mokre od krwi palce zacisnęły się na szyi Ventrue o ile ten się nie odsunął i przysunęła swą facjatę tak blisko jego twarzy jak tylko się dało. — Ostatnie co powinieneś teraz robić, to rzucać groźbami. — Odparowała, a ton głosu sugerował, że takie sztuczki na nią nie działają. Bardzo wymownie spojrzała mu w oczy, a następnie odsunęła się od wampira i sprawnie unikając stopami większych plam krwi czy kawałków mózgów, weszła do pomieszczenia opierając rękę o framugę drzwi. — Niezła jatka, Panowie. — Skwitowała tylko unosząc jedną brew ku górze. — Śmiało. — Dodała gdy Leneghan wspomniał o szabli. Nie była jej już potrzebna. Przynajmniej na razie… Zdawało się bowiem, że zagrożenie minęło. Trudno jednak orzekać w towarzystwie wampirów, których emocje jeszcze najwyraźniej nie ostygły. — Problemu? Poszło o posiadanie wiedzy. — Wzruszyła ramionami jakby to było dla niej coś najzwyczajniejszego w świecie. Nic nie rozumiała z tego całego bełkotu Morriego, a już na pewno nie zamierzała wnikać w jego sedno. — Muszę zapolować. — Rzekła z niesmakiem spoglądając na swoje rozorane ręce. Straciła dużo krwi. — W tym cholernym budynku raczej nie znajdę bandaży i igły. — Te słowa wypowiedziała już raczej do siebie niż do Alfreda. — Powodzenia. — Rzuciła jeszcze dłonią wykonując ruch obejmujący to wszystko, tę całą krew i trupy. I udała się do wyjścia. Zapewne po drodze musiała minąć Alexandra i Bellę, ale zrobiła to najszybciej jak mogła, by uniknąć z nimi jakiegokolwiek kontaktu.

Za jakąś godzinę, może półtorej, miał nastać świt. Jeśli Spokrewnieni chcieli uniknąć spopielenia, musieli jak najszybciej opuścić budynek celem dotarcia do własnych schronień. Lub, jeśli było za daleko i zbyt ryzykownie — zostać nawet w nim, w piwnicy. Jim Calabresi, jak i jego Pan, Alfred, mieli samochody, więc może Ventrue zechce udzielić przysługi Malkavianom i ich gdzieś podwieźć? Wszystko zależało od tego czy się ze sobą dogadają. Podczas następnych nocy najpewniej czekały ich dalsze poszukiwania ghula Primogen Toreador, Archibalda Cause’a. Aaron Stoddard zdołał dać im co najmniej kilka wskazówek: okolice kasyna, gdzie ktoś przypadkiem mógł zobaczyć lub usłyszeć coś w związku ze strzelaniną jaka miała tam miejsce oraz w sprawie samego opuszczenia miejsca przez Archibalda w towarzystwie Allyna Robbinsa; mieszkanie Stoddarda, gdzie w sejfie były ukryte informacje na temat poszczególnych osób biorących udział w rozgrywkach w Palace Casino; mieszkanie ghula Toreadorki, gdzie być może mogli pozyskać dodatkowe informacje w jego sprawie. No i spotkanie z samym Ezajaszem, który mógł im dostarczyć jakichś informacji na temat lewych interesów Causey’a.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#69
Ogar wyszedł przed budynek wyraźnie zaniepokojony. Sytuacja wynikła z kłótni Malkavian znacznie ograniczyła czas i sprawiła, że wszyscy w budynku winni byli ponieść śmierć. Szaleństwo Świrów dało się we znaki Spokrewnionemu, który odczuwał swoisty lęk przed ich nieobliczalnością. Przeszłe wydarzenia napędzały irytację, a jakby tego było mało - niebawem miał nastać wschód. Za chwilę zjadą się tutaj pracownicy; dziw bierze, że jeszcze ich nie ma. Wyciągnął z kieszeni pozłacany zegarek z łańcuszkiem i otworzył pokrywę, sprawdzając godzinę. Do świadomości mężczyzny drugi raz uderzyła paniczna wiadomość o nadchodzącym świcie. Dostrzegł teraz dwójkę Spokrewnionych, najpewniej bezradnie czekających na transport, który mógł nie dowieźć ich do celu na czas.
— Drodzy Państwo. Zdaję sobie sprawę, że przybyliście z pomocą i jestem niezmiernie wdzięczny, że uratowaliście Jimmiego na czas. — Początkowo Leneghan nie wykazywał żadnej frustracji, jednak chwila milczenia przeistoczyła jego wyraz twarzy w bardzo gniewny. — Muszę jednak wyrazić dezaprobatę Twoimi działaniami. Urządzać sobie pieprzoną szermierkę na oczach półżywego bydła, na dwie godziny przed wschodem słońca?! Dostaliście proste polecenie: idźcie na górę, posprzątajcie bałagan. Tymczasem sprzątać trzeba było po Was! — Kainita uniósł głos; prędko się jednak opamiętał, gdy przypomniał sobie, że nie wypada. — Zostanę tutaj jeszcze chwilę i upewnię się, że odpowiedni ludzie dojadą na miejsce, nim ktokolwiek zainteresuje się masakrą w budynku. Możecie uznać tę sprawę za załatwioną, wszyscy mamy czyste ręce. — Mężczyzna wybrzmiał z niebywałą pewnością siebie; zdecydowanie wiedział, co robi. — Chcę wyjaśnić to zamieszanie w Elizjum, Alexandrze. Spotkamy się tam w wolnym czasie, albowiem zaniepokoiła mnie nagła transformacja Panny Harper. Z czystym sumieniem stwierdzę, że wykonałem dla Ciebie przysługę, tam na górze. — Ogar sugestywnie spróbował przekazać Morriemu, że kobieta, którą widzieli na górze, jest w jego opinii skrajnie niebezpieczna. — I zanim oboje staniecie w płomieniach, jestem skłonny wykonać kolejną. Jim odwiezie Was do kryjówki swoim automobilem, jeśli sobie tego życzycie. Wasz dług wdzięczności właśnie wzrósł - upomnę się o jego spłatę.
Zanim wszyscy się rozjechali, Alfred wyciągnął z automobilu strzykawkę z igłą, skrycie pobierając dawkę vitae. Przedmiot schował w szmatce i podał zawiniątko Jimowi (-1PK). Następnym krokiem było wykonanie telefonu w pobliskiej budce, skierowanego do prywatnej agencji Prinketona - sługi jego Stwórcy, który niejednokrotnie wybawił go z podobnej opresji. Skrótowo, Ogar poprosił mężczyznę o wysłanie zespołu, sprzątnięcie zwłok i zatuszowanie sprawy. W swych słowach zapowiedział również nadchodzącą wizytę u Arystarcha Galatis. Rozłączając się, zaczekał na przyjazd detektywów około dwadzieścia minut, przekazał im także żywego Stoddarda, prosząc o zapewnienie mu odpowiedniego lokum pod kluczem i wyruszył, czując na karku narastający stres.
— Kurwa, zaraz świt. — Skwitował, podjeżdżając bezpiecznie pod swoją Domenę i przekroczył próg Noble Majesty Hotel, układając się do snu.

Nazajutrz, kiedy nastała Noc, mężczyzna wykonał jeszcze kilka telefonów, by upewnić się, że sprawa poprzedniej nocy została sukcesywnie zatuszowana. Pozyskał także adres Aarona Stoddarda i udał się na miejsce, by zdobyć informacje skrywane w sejfie. Ghul Alexandra mógł odebrać telefon z dalszymi instrukcjami: Morri ze swoją Childe zobowiązany był, wedle polecenia Spokrewnionego, do odebrania kluczy od mieszkania Archibalda Causeya i jego wnikliwego przeszukania, a także wypytania o świadków w okolicach kasyna.
Leneghan jeszcze tego samego wieczoru udał się pod adres Ezejasza, aby sprawdzić tenże trop. Jeśli Diana Harper zainteresowana była dalszą współpracą, poprzedniej nocy otrzymała od Ogara wizytówkę z danymi kontaktowymi, aby wspólnie doprowadzić tę sprawę do końca. Ukrytą intencją Alfreda było trzymanie wroga blisko, albowiem tymże stała się dla niego Malkavianka.
<zt>

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#70
Dziewczyna była całkiem poza kontrolą. Właśnie napyskowała i chyba groziła Ogarowi. Cudownie... ciekawe kim była żeby móc sobie na to pozwolić? Kto to wie? Trudno będzie uwierzyć w cokolwiek biorąc pod uwagę, że wygląda zupełnie jak Diana... a Diana jest... w sumie to właśnie nikim nie jest, a ta pojawiła się tak nagle i niespodziewanie...

Kończąc jednak przestraszone rozmyślania Diana ruszyła za kobietą. Nie odezwała się więcej. I tak nikt jakoś nie pałał chęcią zwrócenia na nią uwagi. Tylko tamta od czasu do czasu chociaż na nią spojrzała. Trzeba wrócić do schronienia... może uda jej się po drodze coś wyciągnąć ze swojego sobowtóra wybawcy.
Z Morrim ani Bellą nie miała okazji ani jak się pożegnać, nieładnie, ale nic nie mogła poradzić. Do Ogara więc zostało jej tylko rzucić krótkie, przepraszające "do widzenia" i pospiesznie ruszyć za kobietą.

<zt>

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#71
Patrzył dalej nieco obłąkanym wzrokiem na Alfreda kiedy ten przyszedł i zaczął swoją wiadomość:
-Panie Leneghan. Ta kobieta sprawiła, że...Poczułem jak krew we mnie zabuzowała...Przepraszam, ale sprawdzę moje notatki by dowiedzieć się co to mogło być i skontaktuję się z Panem Gdy Alfred zaproponował mu odwiezienie do Biblioteki natychmiast się zgodził. Wiedział, że sporo ryzykuje, ale jechali teraz z Leneghanem na jednym wózku, a biblioteka i tak funkcjonowała oficjalnie jako biblioteka wydawnictwa "Memento Morri" raczej każdy był w stanie się domyśleć
-Co do spotkania w Elizjum. Oczywiście się stawię. Poproszę też mojego Ghoula by przejrzał ze mną notatki w celu sprawdzenia co takiego mogło się tutaj przed chwilą stać
Następnie zgodnie z poleceniem Alfreda udał się z Bellą do odpowiedniego auta i dojechał do Biblioteki w North Center. Po przespanym dniu porozmawiał z Frankiem i rozkazał mu wspólne przejrzenie notatek. Jeśli Bella była z nim zaproponował jej to samo, a jeśli nie to pewnie jeszcze w trakcie jazdy przypomniał o jutrzejszej misji. Zapewne z samego wieczora chciałby przygotować się do dalszego śledztwa JJednak szaleństwo okazało się silniejsze i po prostu MUSIAŁ przejrzeć swój dziennik w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie "co mogło aktywować w nim to szaleńctwo". Może to jakaś wampirza moc?...Na pewno coś o tym słyszał

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#72
Gdy Alfred do nich podszedł, Bella w milczeniu obserwowała dwóch rozmawiających. Nie wtrąciła do tej konwersacji ani jednego swojego słowa, jedynie przytakiwała lekko głową. Czuła, jakby obserwowała swojego ojca rozmawiającego o poważnych sprawach z innym dorosłym- bała się więc wtrącać. Gdy padła propozycja odwiezienia do biblioteki, Bella natychmiast udała się za Morrim licząc na to, że w swoim schronieniu pomoże jej się uspokoić. W trakcie jazdy patrzyła naiwnym wzrokiem przez okno, utrzymując przy tym uspokajający się powoli oddech.
Bella postanowiła zostać u Stwórcy by pomóc jemu oraz Frankowi przejrzenie notatek. Kolejnej nocy czuła się już sobą i mogła bez dziecinnej paniki przeanalizować całą sytuację na nowo. Nie rodziły jej się w głowie jednak żadne istotne myśli, więc całkowicie podążała za głosem Morriego. Miała w planach zrobić co w jej mocy by pomóc w dalszym śledztwie.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#73
Alfred

Jeszcze przed nastaniem świtu zimową porą roku trzeba było posprzątać. Ciała i wszelkie ślady po walkach musiały zniknąć z budynku administracyjnego. Lada moment mieli się pojawić pierwsi pracownicy. Szczęściem Leneghan dopilnował wszystkiego, coby mieć absolutną pewność, że wszystko pójdzie gładko. Pracownicy Pinkertona zadbali o to, by ze ścian i podłóg zniknęły wszelkie ślady krwi na każdym piętrze. Żywy Aaron Stoddard został przez nich zabrany do kryjówki pod kluczem, a Jim Calabresi dostał krew od swego Pana i mógł się względnie zregenerować. Potrzebował jednak dnia-dwóch, by nabrać pełni sił. Idący z wiadrami mężczyźni, których minęło dwoje pracowników, wywołali raptem ich zdziwienie; nie byli oni bezpośrednio w okolicy budynku, toteż nie zajęli ich uwagi na dłużej.
Jedyne, co mogło kogokolwiek zaalarmować to nieprzyjemny zapach po chemikaliach oraz brak stróża, który pilnowałby budynku. Sprawa miała się jednak wyjaśnić nazajutrz; stróż za dnia zdążył poinformować swego pracodawcę o zajściu zgodnie z wersją, jaką wtłoczyła mu do głowy Bella.
Wszystkim udało się bezpiecznie trafić do Schronień — czy to swoich, czy znalezionych w chwili musu i przypadkiem.



Wszyscy

Jeśli któryś ze Spokrewnionych czytywał gazety, to dowiedziałby się, że wszystkie brukowce trąbiły o niedawnej śmierci Cadogana Gormana, jednego z najważniejszych polityków Chicago. Co ciekawsze, gazety mówiły, że miał on irlandzkie korzenie — co zresztą było wiadome tym, co z Irlandczykami mieli w ten czy inny sposób więcej wspólnego — i był ponoć powiązany z gangiem swych rodaków ściśle wspierając politycznie i finansowo tereny North Side będące w dużej mierze zamieszkałe przez jego krewniaków oraz Polaków.
To, co mogło wzbudzić zainteresowanie, to również fakt, że jego śmierć miała miejsce przy Palace Casino i była dokładnie w tym samym czasie, o którym wspomnieli Irlandczycy przesłuchiwani przez wampirów.

Alfred

Po wykonaniu kilku telefonów Alfred mógł być spokojniejszy o zatuszowanie sprawy i odpowiednie wyczyszczenie budynku. Wczesnym wieczorem udał się do mieszkania Stoddarda, gdzie uzyskał z sejfu informacje o wszystkich graczach zasiadających do gry u Aarona — ich dane metrykalne, ogólny stan finansów, wpłaty i wypłaty wekslowe oraz wszelkie informacje co do stanów gry: co, kto i ile komu wisiał, kto spłacił swój dług i miał czyste konto. Najpewniej najbardziej interesowała go relacja finansowa pomiędzy Ezajaszem Hirschelem, a Archibaldem Causey`em. Tak, jak mówił Aaron: pomiędzy tymi panami bywało różnie, a kropeczka obok niektórych “Spłacone” sugerowała, że dług został uregulowany poprzez przysługę. Dzięki zdobytym informacjom Ventrue mógł się udać do North Side, gdzie Hirschel miał swoje mieszkanie.

Alexander & Bella

Gdy tylko nastał wieczór, Alexander mógł spokojnie przysiąść i zastanowić się co dokładnie zaszło tej nocy. Wreszcie spokojny i z czystym umysłem, niezmąconym przez gniew i szaleństwo. No i właśnie, z czym dokładnie przyszło mu się tej nocy zmierzyć? To, co zdawało się spowodować w nim tak niespodziewaną zmianę i pobudziło go do tak intensywnego poziomu był, o dziwo, widok Diany, tak jak on z Malkaviańskiej krwi, używającej umysłowej Dyscypliny na Irlandczyku. W chwili głębszego przemyślenia teraz, w spokoju, Morri mógł dojść do wniosku, że nie było to wcale nic obcego. Efekty mocy Dominacji, którą niewątpliwie sam stosował wielokrotnie w swej długiej już egzystencji, są wszakże w stanie wywrzeć takie i podobne efekty na umysłach śmiertelników, a w niektórych przypadkach i nadnaturalnych istot. Ta chwila zapomnienia wprawiła go w prawdziwe szaleństwo, gdy właściwie utracił nad sobą kontrolę, pragnąc posiąść wiedzę, która przecież od dawna obecna była w jego umyśle. Następstwem tego wszystkiego była nieobliczalna wręcz transformacja Diany, która z potulnej, niepewnej siebie dziewczyny, ledwie mogącej cokolwiek z siebie wydusić, stała się bardzo silną, zdecydowaną kobietą, zdolną postawić się o wiele starszemu od niej wampirowi. W efekcie następującego po tym starcia, Bestia Alexandra naturalnie stała się rozjuszona, gdy przez krótką chwilę Malkavianin był rzeczywiście zagrożony i zmuszony by się bronić. Analizując całą zaistniałą sytuację z czystym umysłem, Morri mógł wyciągnąć odpowiednie wnioski, przestać szukać wyimaginowanych demonów i skupić się na bieżącym zadaniu.
Alexander z Bellą mogli się udać do mieszkania Archibalda wraz z Thomasem Akwrightem, ghulem Primogen Toreador, który zaczekał za drzwiami. Mieli na przeszukanie mieszkania tyle czasu, ile potrzebowali. Nie znaleźli tam jednak niczego, co w stu procentach mogłoby im dać wskazówkę co do bezsprzecznego miejsca jego przebywania. W gabinecie, na biurku, leżało dużo wykresów i matematycznych obliczeń oraz opisów kiedy, co i ile sprzedać lub kupić w danym dniu na giełdzie. Howard i Bella, wiedząc, że Causey jest wybitnym finansistą zaznajomionym z giełdą jak z własną matką, właśnie dostali na tacy sposób na wzbogacenie się. Archibald zapisał nawet zaufanych brokerów, do których się udawał; w jego podręcznym notesie w szafce w biurku były podane adresy banków oraz ich imiona i nazwiska. Malkavianie znaleźli również sejf za obrazem, do którego jednak nie mieli dostępu bez kodu — tutaj przydał się Thomas, który mu go otworzył nie pozwalając jednak dojrzeć hasła. Znaleźli w nim dużo gotówki, parę dokumentów-brudów na wybranych brokerów czy ludzi z kasyna oraz dziennik inwestycji i obrotów na giełdzie — zapewne oczko w głowie Archibalda.
Ale, co także istotne — mieszkanie było względnie uporządkowane i zadbane. Jakby nikt się tam nie włamał, nikt niczego nie szukał, nie był tu już od co najmniej kilku dni. Było bogato urządzone, co zresztą nie powinno dziwić biorąc pod uwagę dość obcesowy charakter Causey`a, który lubił się chwalić tym, co osiągnął i jaki był. Kuchnia i sypialnia były posprzątane, co mogło świadczyć, że ma on sprzątaczkę, która co jakiś czas przychodzi i zajmuje się się jego mieszkaniem. Ghul Toreadorki posiadał także kilka cennych obrazów, w tym jeden należący do jego Pani. Jeśli Alexander lub Bella potrzebowali w czymś pomocy lub mieli jakieś pytania — Thomas im na nie odpowiedział.
Jakiś czas później, już bez Arkwrighta, udali się oni pod kasyno wypytać ewentualnych świadków czy nie widzieli Archibalda Causey`a i Allyna Robbinsona. Przepytani przez Dianę i Alexandra Irlandczycy powiedzieli również, że Aaron był na usługach irlandzkiego gangu. Wspomnieli dodatkowo, że ich szef, Diarmaid Kearney, którego zabił Alfred, miał złe przeczucia związane z interesami irlandzkiego gangu zważywszy, że ostatnio blisko terenów kasyna miał miejsce nieprzyjemny incydent; podczas jednej z akcji zastrzelono jednego z facetów, a drugiego zabrano. Panowie nie znali nazwisk tych mężczyzn, ale jeden z nich wybąkał coś o jakichś porachunkach z włoską mafią. Najprawdopodobniej mowa była o śmierci Cadogana Gormana, o którym rozpisywały się gazety.
Gdy dwójka wampirów zajechała pod kasyno był to idealny dla nich moment, bowiem wczesnym wieczorem raczej nie mogliby spodziewać się tak licznego towarzystwa, jak teraz. Chyba było dziś jakieś ważne wydarzenie w środku, bo co rusz ktoś szedł w stronę wejścia Palace Casino, a w przylegającej alejce stało mnóstwo dorożek i taksówek. Panował ogólny rozgardiasz, smród po końskich odchodach i ogólny brud, jak to na ulicach tamtego okresu.
Gdzieś w oddali chrumkały świnki.

Diana Harper do tematu AU
Alfred Leneghan do tematu Zaginiony Ghul (IV)
Alexander Howard Morri & Bella G. Jones zostają w temacie

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#74
E P I L O G

Śledztwo było bardzo proste i skomplikowane zarazem. Począwszy od wizyty w kasynie i brutalnym rozprawieniu się z wrogami oraz przesłuchaniu Aarona w budynku administracyjnym, po przeszukaniu domostw zarówno Archibalda Causey’a, jak i Aarona Stoddarda, przesłuchaniu Ezajasza Hirschela i okolicznych świadków w pobliżu kasyna — a właściwie to jednego świadka, którym okazało się wystraszone dziecko — a skończywszy na bezpośrednim śledzeniu ewentualnych ruchów Ghula Primogen Toreador.
Początek był bardzo trudny dla dwóch wampirów, Alexandra i Alfreda. Akcja jakiej podjęli się w kasynie została zapamiętana przez pozostałych obecnych w tamtej sali karciarzy; Sikoreczkę Mary, Sierżanta Haynesa, ekscentrycznego gościa z wykałaczką, którego imienia i nazwiska nie zdążyli poznać oraz elegancika Wrighta, który był zainteresowany projektem badawczym Alexandra. Wkrótce w kręgach pokerzystów i innych hazardzistów prześmiewczo mówiło się o pewnym projekcie, choć sam Wright zaciekle go bronił jakby już dawno temu wyłożył na niego wszystkie swe pieniądze. Jeśli zatem Howard był zainteresowany, z całą pewnością znalazłby odpowiedniego kompana do swoich życiowych interesów, który mógłby podsycać jego badawczy zapał. Z kolei wydarzenia w budynku administracyjnym, po których urwał się wszelki ślad po Aaronie Stoddardzie, Diarmaidzie Kearneyu i jego sługusach mały swoje konsekwencje, choć zwykłym ludziom daleko było do odkrycia prawdy, a nawet znalezienia jakiegokolwiek tropu. Przesłuchanie Irlandczyków oraz Aarona zaprowadziło Spokrewnionych do co najmniej kilka tropów, które złączone razem dawały pełny obraz sytuacji jaka rzeczywiście miała miejsce.
Przeszukanie mieszkania Aarona pozwoliło na dostęp do informacji personalnych osób mniej lub bardziej zamieszanych w sprawę. Wbrew pozorom sprawdzenie apartamentu Causey’a również nie było bezcelowe. Jak się później bowiem okazało, były w nim zawarte najważniejsze informacje dla całego śledztwa. A przynajmniej — znacznie ułatwiły one Spokrewnionym dalszy kierunek działania. Przesłuchanie Ezajasza również ujawniło kilka istotnych faktów, takich jak coraz bardziej zacięta rywalizacja pomiędzy Włochami a Irlandczykami o wpływy i tereny dominacji w Chicago oraz, co ważniejsze, scenę zabójstwa ważnego dla Irlandczyków polityka — Cadogana Gormana. O nim zresztą gazety rozpisywały się przez co najmniej kilka dobrych dni, a zdarzenie na salonach było bardzo głośno rozprawiane. Alexander wraz z Bellą podczas przeszukania okolic kasyna i poszukiwań ewentualnych świadków przypadkowo natrafili na bezdomne dziecko, które z ukrycia widziało całe zajście. Ono również posiadało istotne informacje: oto Allyn Robbins wraz z Archibaldem Causey’em tryskając pozytywną energią wyszli z kasyna kierując się w stronę kolejnej ulicy idąc mniejszą, ciemniejszą alejką. Wówczas z auta wysiadło kilku rosłych mężczyzn, którzy wyprowadzili na środek związanego polityka i strzelili mu w łeb. Pech się stał, że świadkami tego zajścia byli właśnie Allyn i Archibald — rozemocjonowani Włosi Allyna zastrzelili, a Causey’a rozpoznali i zabrali ze sobą. Zgodnie ze słowami Ezajasza ciało Robbinsa zostało uprzątnięte, natomiast Cardogana celowo zostało na ulicy. To miało uśpić czujność Włochów.
Dzięki zdobytym więc ze wszystkich posunięć informacjom okazało się, że Archibald najwyraźniej został uprowadzony przez włoskich mafiosów, którzy byli świadomi jego wpływu na finansjerę i wprawnych posunięć na giełdzie. Wykorzystując jego osobę mieli się wzbogacić, a samego Archibalda wykorzystać do przekrętu. Alexander, mając dobrą pamięć i doskonale wiedząc gdzie i u kogo może się on znaleźć, dokładnie wiedział gdzie i kiedy Archibald miał się pojawić. Tutaj wsparciem posłużyli ludzie Pinkertona, którzy mogli swobodnie poruszać się za dnia i zdobyć informacje potrzebne wampirom.
Ostatecznie więc niedługo po przyjęciu u Belmonte sprawa się rozwiązała; udało się wytropić miejsce, w którym przebywał ghul Primogen. Kainici wiedząc czego mogą się spodziewać i ile mniej więcej przebywa z nim osób, byli dobrze przygotowani na odbicie. Sam ghul był już na etapie wygłodzenia i gdy tylko Ci przybyli, wpadł w bestialski wręcz szał z wycieńczenia i głodu, co właściwie rozwiązało pół sprawy. Aczkolwiek znowu trzeba było sprzątać.
Sama Primogen Lévêque osobiście podziękowała wszystkim zaangażowanym w sprawę. Stała się ona dłużniczką Malkavian i Leneghana — mniej lub bardziej — i przez najbliższy czas mogli się oni cieszyć jej względami. Pozostali Toreadorzy także byli przychylnie im nastawieni.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości

cron