Posiadłość Francisca Belmonte

Prolog | West Side | Dzielnica Lower West Side | Opis dedykowany przyjęciu w lutym 1920 r.

Posiadłość Francisca Belmonte

#1
Luty 1920

Posiadłość Francisca Belmonte, dziś już siedemdziesiątletniego mężczyzny, mieści się w Lower West Side. Jest to ogromna posesja, która starszym Spokrewnionym może kojarzyć się z jedną z charakterystycznych, europejskich posiadłości mieszczańskich. Nie sposób jej jednak dostrzec gołym okiem - schowana została za drzewami i wysokimi krzewami. Sam budynek wybudowano z kamienia, a wysokie okna nadają mu niemalże arystokratyczny wygląd.
Bezpośrednio do samej posiadłości można się dostać wyłącznie wytyczoną ścieżką. Niezależnie od tego czy gość podjeżdża automobilem czy powozem konnym, przed domostwem stoi kilku mężczyzn ubranych w bordowe garnitury, których zadaniem jest odstawianie pojazdów. Te zaś znikają na tyłach posesji. Po wyjściu ze środka lokomocji można swobodnie spojrzeć na sam budynek, który teraz, z bliska, zdaje się być jeszcze większy niż wcześniej. Do drzwi prowadzą siedmiostopniowe schody o niewysokich stopniach. Po prawej stronie od wejścia stoją dwie osoby: jeden mężczyzna sprawdzający listę gości i kobieta odbierająca zaproszenia. Oni również, tak samo jak reszta służby, ubrani są w bordowe garnitury. Jeszcze zanim całkowicie wejdzie się do wnętrza po drodze mija się dwie osoby, które odbierają okrycie wierzchnie i inne elementy ubioru niepożądane przez ich właściciela podczas przyjęcia.
Idąc dalej trafia się do holu, który prowadzi bezpośrednio do sali balowej. Po obu stronach ulokowano schody prowadzące na górną kondygnację. Jedno krótkie spojrzenie wystarczy, by zdać sobie sprawę z urządzonego na tę okazję przepychu. Na środku holu stoi niewielki stolik z bukietem świeżych kwiatów, a z sufitu zwisa ogromny żyrandol rozświetlając wnętrze. Po minięciu stolika i wejściu nieco głębiej, gość znajduje się już w samym centrum przyjęcia - sali balowej. Wnętrze oświetlają trzy ogromne żyrandole zawieszone w linii prostej i w odstępie kilku metrów od siebie. Przy oknach zawieszono na karniszach grube kotary w jasnym kolorze, które na dzisiejsze przyjęcie zostały zawiązane z obu stron sznurem dekoracyjnym. Dzięki temu można było swobodnie spojrzeć na widok za oknem. Przed każdym jednym oknem stoją też wysokie na ponad dwa metry rzeźby przedstawiające różnych znamienitych filozofów na przestrzeni wieków. Najprawdopodobniej zostały wykonane na zamówienie, bowiem wprawne oko chociażby rzeźbiarza dostrzegłoby współczesny kunszt i materiał nieskażony czasem. Pomiędzy oknami ulokowano przyścienne konsole, na których również stoją świeże kwiaty.
Pod lewą ścianą nieco na środku usytuowano stół z niewielkim barkiem - tutaj goście mogą się zaopatrzyć w alkohol czy sok. Oczywiście na sam alkohol należy nieco chwilę poczekać ze względu na wprowadzoną prohibicję. Przodują whisky i martini. Nieco dalej stoją tak zwane dwa szwedzkie stoły podzielone na przekąski i małe dania oraz słodkości. Można spróbować kilka wariacji z owocami morza czy wołowiną, makaroników czy małych babeczek nadziewanych budyniem i udekorowanych owocami. Pomiędzy gośćmi lawirują służący z tacami z szampanem czy przekąskami.

Goście pragnący nieco prywatności lub ciszy mogą udać się albo do ogrodu na tyłach domu albo z holu po schodach do biblioteki.
Do ogrodu można się dostać na dwa sposoby. Pierwszym, łatwiejszym, jest wyjście poprzez balkon z sali balowej. Drugim z kolei obejście budynku i spore nadłożenie drogi. Sprawia on wrażenie miniaturowej wersji pałacowych ogrodów z Francji czy Anglii. Od razu wychodzi się na na żwirową alejkę prowadzącą przez fontannę do niewielkiego labiryntu wysokich, dobrze przystrzyżonych żywopłotów. Tutaj w zaciszu można porozmawiać z inną personą mając większą pewność, że słowa nie trafią do niewłaściwych uszu, a rzeczy nie zostaną dostrzeżone przez niepowołane oczy.
Biblioteka nie jest dużym pomieszczeniem. Prezentuje się na malutką w porównaniu z salą balową. Można odnieść wrażenie, że jest tu wręcz ciasno. Ściany zdobią drewniane szafy biblioteczne. Na półkach ustawiono książki o różnej tematyce, a pomiędzy nimi gdzieniegdzie drobne przedmioty takie jak małe rzeźby, globus czy średniowieczny zegar. Po prawej stronie mieści się niewielkie okno, które jednak nie daje nadto dużo światła, za to pozwalało mieć widok na ogród. Na wprost, po przeciwległej stronie, ulokowano kominek, w którym pali się niewielki ogień. Obok niego wisi szpicruta i leżą kawałki drewna w koszyczku. Pod prawą ścianą usytuowano dwa masywne fotele, a pod lewą - kanapę. Pomiędzy nimi zaś niewysoki stolik. Z sufitu zwisa dość skromny żyrandol.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#2
Pojazd Primogen Toreador, śmiertelnikom znana jako Irène Celeste Lévêque, zatrzymał się przed ogromną posiadłością Francisca Belmonte. Thomas wręczył mężczyźnie klucz do Pierce-Arrowa 38-C4 z 1916 r., a następnie podając dłoń swej Pani pomógł jej wysiąść. Toreadorka pojawiła się jako jedna z pierwszych osób wraz z towarzyszem, ghulem Thomasem Akwrightem, znanym już większości Spokrewnionych, bowiem rzadko kiedy opuszczał jej towarzystwo. Odziana w jedwabną, czerwoną suknię na ramiączka sięgającą do kostek i zawieszone na ramionach futro z norek oraz kosztowną biżuterię.
Zaproszenia dla Spokrewnionych zostały wysłane przez nią samą. Nie mogła więc pozwolić sobie na jakikolwiek błąd czy niedopracowanie biorąc pod uwagę naturę wampirów. Dlatego też, jeszcze zanim przyjechała większość gości, Irène doglądała ostatnich elementów przyjęcia. Thomas z kolei sprawdził pomieszczenia dostępne dla gości pod względem bezpieczeństwa dla wampirów.
Gdy goście zaczęli się już powoli zjeżdżać, witała się z co ważniejszymi personami, z niektórymi zamieniając słówko lub nawet dwa. Najwięcej uwagi poświęciła jednak Spokrewnionym — niektórych przedstawiając innym wpływowym osobom czy nawet samemu Franciscowi. Wśród osób, które się pojawiły był między innymi Regent Rogerius de Tassis, z którym przywitała się bardzo uprzejmie.
Dla Spokrewnionych było to jedno z tych wydarzeń, na których można pozyskać bardzo wpływowych przyjaciół, ale i też zyskać niebezpiecznych wrogów. To dobry moment do załatwienia swoich interesów, zrealizowania politycznych czy finansowych celów. Mogą oni również nawiązać nowe kontakty oraz poznać nowinki ze świata ludzi, które mogłyby wpłynąć na realizację ich planów. Oczywiście, wszystko w granicach Maskarady i panujących obyczajów pośród Dzieci Nocy. W żadnym wypadku nie było mowy o jakimkolwiek wydzieraniu sobie człowieka z rąk czy jawnej walki o kogoś. Niekoniecznie trzeba było też kogoś sobie upatrywać; już samo pojawienie się i zapoznanie oraz porozmawianie na właściwy temat wystarczyło, by Spokrewniony mógł zawrzeć intratną dlań znajomość. Co więcej — nie było to Elizjum, wobec czego, w granicach rozsądku, można było korzystać z Dyscyplin, w tym również z Dominacji czy Prezencji.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#3
Srebrny Rolls Royce Silver Ghost zajechał pod posiadłość Francisco Belmonte prowadzy przez ghula Miguela Alameidę. Meredith siedziała rozparta na tylnim siedzeniu aż do momentu kiedy auto się nie zatrzymało, a Miguel po oddaniu kluczyków osobie pracującej jako parkingowy otworzył drzwi Meredith po czym pomógł jej wysiąść. Kobieta miała na sobie suknie w starożytnym kroju o kolorze atramentu, jej długie, czarne włosy były rozpuszczone, a biżuteria zarówno na jej szyi jak i rękach miała motywy staroegipskie.
Zaraz po wejściu zgodnie z protokołem zabrała się za pełne szacunku przywitania z ludźmi, wiele uwagi poświęcała kobietom, z którymi wymieniała zawsze kilka uprzejmych uwag. Przywitała się również uprzejmie z samym Francisco Belmonte, składając zarówno życzenia urodzinowe, jak i życzenia powodzenia w dalszych działalności biznesowej. Oczywiście takie samo kurtuazyjne traktowanie ze strony Meredith spotkało również Regenta. Oczywiście wszystko w momentach kiedy nadeszła jej kolej, nie narzucała się, ani nie wcinała. Może nie było to zgodne z jej naturą, mogło być jednakże bardzo korzystne w przyszłości i o tym musiała pamiętać.
Starała się jednak nie zajmować jakiejś centralnej pozycji i ściągać na siebie uwagę, wręcz przeciwnie, razem z ubranym w smoking, a zanim weszli również cylinder Miguelem stanęli nieco z boku i zajęli się obserwacjom ludzi i wampirów, oraz przeróżnych interakcji jakie między nimi zachodziły. Dobrze było wiedzieć kto z kim stara się nawiązać współpracę, a kto omija kogo szerokim łukiem i rzuca niezbyt przychylne spojrzenia. A kiedy wypatrzy ciekawą osobę bądź wampira sama przystąpi do rozmowy.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#4
Sylwetka dostojnego mężczyzny odzianego w płaszcz opuściła właśnie lśniącą limuzynę Pierce Arrow Model 51 z rocznika 1919. Kierowca wyraźnie odłożył na tylnym siedzeniu pewien przedmiot i uważnie zakrył go płachtą, ruszając powoli w stronę miejsca uroczystości. Alfred Leneghan, właściciel tej ruchomości przekroczył bramę posesji Francisca Belmonte, napawając się nadzwyczajnym widokiem zadbanego ogrodu. Podczas spaceru napotkał znajomą, śmiertelną twarz, z którą wszedł w pogawędkę o wszystkim i niczym, odprowadzając ją wprost pod drzwi wielkiej posiadłości. Alfie przed pojawieniem się na przyjęciu upewnił się, że rana na jego karku jest szczelnie zakryta pod wysokim kołnierzem płaszcza, aby nie naruszyć zasad Maskarady. Teraz kiedy bankiet trwał w najlepsze, mężczyzna zapoznał się z obecną śmietanką towarzyską, choć jego wampirze defekty kierowały dozę podejrzeń o naturę jego bytu - śmiertelnicy z nieznanego im powodu odczuwali dyskomfort w upiornej obecności Alfreda. Istotnym faktem jest, iż Alfred wyraźnie unikał pomieszczeń upstrzonych w lustra, a jeśli już się jakieś pojawiło, subtelnie przekraczał je w taki sposób, aby jego brak odbicia nie został zauważony. Kiedy powitał solenizanta, składając mu życzenia w obecności Irène Celeste Lévêque, z którą przednio wszedł w krótki, uprzejmy dialog. Po drodze natrafił na znamienite osobistości światka Spokrewnionych, w tym Alexandra Howarda Morri z jego Childe, Bellą G. Jones.
— Mam nadzieję, że przyjęcie przypadło Wam do gustu. — Zwrócił się do wspomnianej dwójki, dostrzegając podmuch wiatru. Sugestywnie zwrócił uwagę na defekt kobiety, kiedy to jeden z rozmówców otworzył w porę okno, usprawiedliwiając w ten sposób obecność zimnego podmuchu. — Zamierzam odnaleźć tutaj Panią Mutton, Alexandrze. Jeśli jest obecna, spróbuję wyciągnąć od niej informacje i umówić się z nią na spotkanie innej nocy. Jestem niemal pewien, że uda Ci się tutaj znaleźć nasz drugi obiekt zainteresowania, zrób z tym co zechcesz. Tymczasem życz mi powodzenia, partnerze. — Przerzucił teraz wzrok na Bellę. — Udanego przyjęcia, Panno Jones. Obowiązki mnie wzywają, choć liczę, że w przyszłości będę mógł Panią bliżej poznać.
W zasadzie dialog z Bellą miał charakter jedynie etykietowy. Mężczyzna chciał zakomunikować swojemu kompanowi z grupy śledczej, że nie próżnuje, tym samym dając mu do zrozumienia, że w tym miejscu być może spotka rzeczony cel - Allyna Robbinsona. Alfred miał kilka planów na tę noc, do których należało spotkanie z Sashą Mutton i poszerzenie grona wpływowych znajomych. Świadom, że pojawienie się takiej szychy było niemal obowiązkiem, Alfred miał w zamiarze spotkać tu również swego Stwórcę, Arystarcha Galatisa. Począł więc wypatrywać wzrokiem godnych uwagi osób, jednocześnie reagując na grzecznościowe zaczepki pozostałych gości.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#5
Śmietanka towarzyska zbierała się w posiadłości. Wymieszane, eleganckie towarzystwo składało się zarówno ze śmiertelnych, jak i ghuli oraz Spokrewnionych. Wciąż brakowało wiele prominentnych twarzy, ale Primogen Toreador była obecna i widoczna. Przynajmniej drobny gest uprzejmości na wstępie był w drobrym tonie. Meredith zwróciła na siebie uwagę co najmniej kilku par oczu swoją dość oryginalną, egzotyczną kreacją. Mogła dostrzec kątem oka ludzi spoglądających z pewnym zainteresowaniem, jakie przykuwał ten awangardowy strój. Brak jednak wciąż było widoku znajomych twarzy jej współklanowiczów. Choć niektórzy Brujah nie stronili od takich uroczystości, to jednak nie byli znani z zamiłowania do nich, zwłaszcza w przypadku młodych Krzykaczy będących sceptycznie nastawionych na przebywanie pod jednym dachem z Toreadorami. Należało się jednak prędzej czy później spodziewać przybycia przynajmniej paru ważniaków z klanu Brujah, jak i również prominentów z pozostałych klanów.
Badając wnętrze budynku, Alfred zdał sobie sprawę, że na przyjęciu nie sposób było dojrzeć żadnych luster, to też mógł czuć się tam na tyle komfortowo, na ile pozwalała mu jego nieumarła natura. Nim się tam jednak pojawił, upewnił się, że wygląda nieco bardziej ludzko. Jego skóra tego wieczoru charakteryzowała się więc odrobiną koloru. Ventrue pragnął wykorzystać to wydarzenie celem pchnięcia do przodu swojego śledztwa i nie planował marnować ani chwili. Bardzo sprawnie i szybko przebrnął przez grzeczności, a gdy zakończył krótką wymianę zdań ze Spokrewnionymi, omiótł salę wzrokiem, planując strategię znalezienia kobiety. Alfred nie znał jednak jej twarzy, tak więc celem zlokalizowania Pani Mutton musiał zasięgnąć języka pośród zebranych. Wytypował kilka jednostek, które wyglądały na kogoś, kto mógłby udzielić mu jakichś informacji. Na szczęście, mimo unikania przez niego kontaktów socjalnych z bydłem, wciąż zachował swoją nieodpartą charyzmę która, wraz z jego dumną postawą, pomogła mu zainteresować śmiertelników. Wspominając jednak o "Sashy Mutton", paru rozmówców, z którymi nawiązał dyskusję, pokręciło głową, zwyczajnie nie wiedząc o kim mowa. Dopiero ostatniemu udało się dodać dwa do dwóch, informując, że poniekąd zna Panią Mutton, z tym że nie była to Sasha a Sarah. Był to jednak świeży gość, który jeszcze nie rozeznał się z obecnymi twarzami, to też nie był w stanie stwierdzić, czy w ogóle zdążył ją dojrzeć. Alfred mógł zdać sobie teraz sprawę, że źle zapamiętał imię kobiety, co musiało być powodem, dla którego miał kłopoty z wydobyciem informacji na jej temat od ludzi, których dotychczas zaczepił.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#6
Pod posiadłość zajechał najmniej prestiżowy ze wszystkich pojazdów...Taksówka. Nie można było jednak dać zwieść się pozorom. Wewnątrz tego najzwyklejszego pojazdu jechała bardzo bogata para. Alexander ubrany był jak zawsze i siedząc obok swojej nietypowej towarzyszki obserwował ciemne ulice Chicago. To co go odróżniało od codziennego wyglądu to o wiele “cieplejsza” karnacja. Ewidentnie i on zadbał by dzisiaj wyglądać na bardziej żywego. Jego towarzyszka ubrana była w kolorową sukienkę i okulary przeciwsłoneczne. Może nie był to dość formalny ubiór, ale artystce przecież wolno. Ona również była bardziej żywa niż zwykle. Wszak nie była dzisiaj Bellą, a “Szaloną”.
Gdy taksówka zajechała już na miejsce. Szalona udała się do jednego z okien po czym otworzyła je by zapobiec złamaniu Maskarady przez Zimny Wiatr który od niej bił, a Alexander udał się do biblioteki. Nie mógł oprzeć się pokusie. Liczył, że wewnątrz tej Świątyni Wiedzy znajdzie jakiegoś zapalonego naukowca lub młodego pisarza. Nie miał ochoty rozmawiać z całą resztą tego plebsu jakim byli dla niego przedstawiciele innej klasy niż ta inteligencka. Odpowiedział jednak uprzejmie Alfredowi mówiąc:
-Przepraszam Cię przyjacielu, ale muszę udać się w interesach. Dopiero co tu dotarłem, ale mam nadzieję, że uda mi się załatwić to co trzeba . Następnie ukłonił mu się i popędził do swojego celu. Wziął z biblioteki jakąś książkę i zaczął z pełną pasją czytać. Połykając każdą literę jak wygłodzony pies.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#7
Idąc przez posiadłość, wraz z Morrim napotkali Ogara. Dziewczyna automatycznie przywróciła swój podporządkowany wizerunek i szczery uśmiech, po czym kiwnęła głową, dokładnie słuchając tego, co mężczyzna miał do powiedzenia.
- Dziękuję, również życzę Panu miłego przyjęcia - Odpowiedziała mu, po czym delikatnie przesunęła wzrokiem po otaczających ich ludziach. Z min najbliżej stojących wywnioskowała, że chłód bijący od niej może być tutaj problemem. Rozmowa z Ogarem trwała na szczęście krótko, była jedynie formalną i kulturalną wymianą paru słów. Gdy obydwaj mężczyźni odeszli, Bella, a właściwie "Szalona" skupiła się na ogarnięciu swej przykrej przypadłości.
Po otworzeniu okna, które miało na celu maskować jej zimno, rozejrzała się uważnie po otoczeniu. Po raz kolejny doznała lekkiego, estetycznego zachwytu. Kolejne miejsce, w którym panował przepych, podobnie jak w Elizjum. Była tylko jedna rzecz, która jej tu nie pasowała- śmiertelnicy. Widząc ich ogromne skupisko, jej usta wykrzywiły się w odrazie. Dobrze, że jej oczy zakrywały okulary przeciwsłoneczne, gdyż jedyne co teraz wyrażały to krytyczny i obrzydzony wzrok. Dziewczyna nie miała zaplanowanego na tę noc nic szczególnego, poza zebraniem jakichś kontaktów w gronie osób zainteresowanych sztuką. Kto wie, może natrafi na jakiegoś ewentualnego kupca jej kolejnego obrazu. Przechadzała się powoli po sali, starając się nie musieć przykuwać tylu spojrzeń śmiertelników ile jej było dane ze względu na nietypowy wizerunek.
Błądziła ukrytym spojrzeniem po wszystkim, jednak poza wystrojem nie odnalazła nic ani nikogo, przy kim mogłaby się zatrzymać na dłużej. Postanowiła więc wyjść na zewnątrz, do ogrodu. Skorzystała z prostszego wyjścia przez balkon, po czym pozwoliła, by blask księżyca dalej ją poprowadził. Skupiając się na nocnym widoku, który jak zwykle był tym przyjemniejszym dla jej oczu, zaczęła ponownie nucić swą ulubioną melodię. Spokojnie się rozglądając, natrafiła na piękną fontannę, przy której to postanowiła chwilę postać. W ogrodzie było o wiele ciszej, choć z pewnością nie była sama. Cicho liczyła na to, że to właśnie tutaj ktoś rozpocznie z nią rozmowę, z której wyniknie coś dobrego.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#8
Zanim się pojawił przed miejscem docelowym, Thomas odwiedził dom towarowy Mandel Brothers w Chicago. Tam spędził odpowiednia chwilę aby zakupić potrzebną na dziś mu rzecz. Musiała być tak odpowiednio szykowna jak miejsce do którego się udawał. W końcu nie często chadza się na przyjęcie organizowane przez Primogen Toreadorów. Następnie udał się na miejsce.

Do służby czekającej na pojazdy, podeszła postać wprowadzając ją w konsternację. Mimo że z jej ust nie wydobywały się obłoki ciepłego wydychanego powietrza, to doskonale maskowały to inne, te pochodzące z palenia taniej marki papierosów. Widocznie temperatura nie przeszkadzała dziwnemu gościowi gdyż był bardzo ładnie różowy, można by rzecz że rumiano zdrowy. Kolejnym elementem powodującym to że służba dokładnie przypatrywała się nieznajomemu była koloratka. Czarne spodnie, skórzane rękawiczki, koszula i marynarka ładnie kontrastowały do białego kwadracika pod szyją. W jednej ręce miała pakunek zawinięty w typową brązową otulinę papieru pakowego, misternie przewiązaną konopnym sznurkiem. Drugiej użyła do zgaszenia papierosa. Postać zatrzymała się przed służbą i pokazała że ma zaproszenie stwierdzające, że nie jest jednym z przechodzących chodnikiem przechodniów a na prawdę gościem. Ot dziwactwo pojawienia się bez pojazdu. W końcu był wampirem i raczej nie spoci się w drodze, to tylko kwestia odpowiedniego zaplanowania podróży. Po przedostaniu się na teren posiadłości postać zwolniła tempo ciesząc się z możliwości oglądania z bliska ładnie zadbanego terenu przed budynkiem. Zatrzymał się przed stopniami i policzyła. "raz, dwa trzy, cztery, pięć, sześć, siedem" zamruczał pod nosem z uśmiechem. "Jak miło z ich strony, na prawdę nie musieli..." zażartował sam do siebie hermetycznym dowcipem i wszedł po stopniach. Znów zatrzymał się przy kolejnej służbie podał zaproszenie. Przedstawił się i po odprawieniu ostatnich formalności dostał się do środka.
- Ach, cudowny zapach ... Nie nasyci się oko patrzeniem ani ucho napełni słuchaniem. Im więcej człowiek używa, tym więcej chce, a im więcej chce, tym większej doświadcza pustki i nienasycenia.
Powiedział cicho lecz ktoś znający łacinę mógłby wyłapać sens słów z księgi Kohelota. Pod pacha nadal trzymał pakunek i zaczął poszukiwać wzrokiem Lady Irène Celeste Lévêque.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#9
Noc. Ciemna, niczym galicyjska noc. Noc w ludziach, noc wokół nas. Ciężkie koła powozu na czele pochodu obracają się coraz wolniej, spowalniając tempa. Zdaje się, że powóz zbliża się do celu, lecz mimo to wąsaty woźnica z czystego okrucieństwa, doświadczenia czy przekory unosi dłoń z charakterystycznym świstem - smaga bicz. Kościste końskie grzbiety wzmocnione setkami ropnych ran i ciosów nawet się nie ugięły, nie drgnęły, ciągle niewzruszone. Nic w pociągowych szkapach nie wskazywało na wyraz żalu, uwagi czy strachu - niczym źrebięce oczy - cały czas obserwowały brukowane uliczki chicagowskiej nocy z wyraźną posługą i czujnością. Zaakceptowały posłużenie kolejne uderzenie. Milczały.
- Suczesyny! - warknął wąsaty, czując jak kolejne pociągnięcie za uzdę nie wywiera większego wpływu. Pociągowe ogary zwalniały, mimo faktu, że przecież i tak byli wyraźnie spóźnieni. Na nich jednak nie wywierało to stosownego wrażenia, dalej kierowały się w wyznaczonym kierunku, ale to mniej chętnie i służebnie - odstręczone wyłaniającym się kształtem willi Belmonte'onów - i nic w tym dziwnego! Mężczyzna również podzielał ich niejasny, wszak instynktowny niepokój. Wybijająca się architektura budziła w nim niechęć, lęk i zgryzotę - zupełnie jakby na tyłach karku czół ciarki z wybijających igiełek zimna. Dlaczego? Nie wiedział. Wiedział natomiast, że nie mógł zawrócić, zacisnął skórzaną rękawicę na równie skórzanym uchwycie smaganego bicza - świsnęło w powietrzu.
Konie w końcu porwały się żwawo, jakby oznajmiając, że potrzebowały właśnie tego siedemnastego trzasku i ciosu. Koła ruszyły, a chybocząca na wozie zamknięta i wysunięta do przodu okopcona latarnia, rozświetliła mroki wraz z towarzyszącym jej rojem lotnych ciem. Wóz sunie pośród galicyjskich mroków w łunie rozświetlonych miejskich okiennic i uliczek, miejski brud tonie w kopanym przez konie zastygłym jeszcze śniegu, świerki rechoczą z bydlęcej niedoli wraz z obserwującą wszystko cicho ogrodową buczyną. Ciemne igliwie, siwe gałęzie i wyniosłe konary próbują zasłonić nieboskłon gwiazd i chmur, odciąć księżyc. Wąsaty woźnica zaciska skórzne rękawice, wpijając bielejące od wysiłku palce prosto w uzdę. Czuł niepokój.

Wożony wodził wzrokiem po mijanych uliczkach i zaułkach bez wyrazu. Twarz jednak, chociaż niewzruszona, nie oddawała pełni Jego wyrazistych emocji. Gdzie oczy niewzruszenie spoglądały przed siebie, tam nozdrza chłonęły każdą mijaną nutę smaku, chłonąc kolejną dawkę chicagowskiej perfumerii. Miejska głusza, tworząca swąd wypolerowanego chodem bruku, spalenizny wystających kominów i potu ciała zdawała się krzyżować z pożądaniem, żalem, nadzieją i trwogą. Codzienność przemieszana z wyjątkowością. Niedosyt z przesytem. Rozkosz z niesmakiem. A On się delektował. Świadczył o tym delikatny zgryz dolnej wargi, oblizanie koniuszkiem języka podniebienia.
W jednej jednak chwili festiwal zapachu, zmienił ton i barwę w momencie przekroczenia otwartej na oścież bramy Belmontowskiej posiadłości. Niewinność, wcześniej tak łakniona, stonowała się pod wpływem grzechu Nie-Życia, delikatność charakteru skrzyżowała się z drapieżnością niekontrolowanego pożądania, zaś impertynencja egzystencji znikała w toni nieskończonej trwałości. Uśmiechnął się szeroko, wiedząc, że są tutaj jak wilki wśród owiec. A Oni nawet tego nie wiedzą.
Woźnica otworzył drzwi szeroko, gdy tylko zakończyło się jeździeckie kołysanie. Gdy światło lampy i woźniczej pochodni wcześniej targane ruchem jak fala, teraz stało niczym marmur trwale i w bezruchu. Wyszedł, poprawiając guziki wierzchu londyńskiego płaszcza, chwytając za drewnianą dębową laskę o srebrzystym uwieńczeniu głowy nieznanego drapieżnym pochodzeniem zwierzęcia o długiej rozwartej paszczy. Rozejrzał się wzrokiem po budynku, jakby oceniając coś swoimi zmysłami i wkroczył do środka, przekraczając siedmiostopniowe podwyższenie.
Wkroczył do środka. Wszedł do wnętrza. Wymieniając uprzejmości i przywitania z równymi statusem lub szacunkiem, na resztę nawet nie trwoniąc śliny. Stanął tak by widzieć jak najwięcej, jednocześnie jak najmniej dając znać o swojej osobie. Obserwował owce, podpierając się jednocześnie o laskę z wyraźną, srebrzystą głową wilka.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#10
Miała nadzieję, ostatecznie, że przyjedzie ze swoim Stwórcą. Że choć wejdą razem i się przywitają. Nie. Oczywiście. No bo po co? Po co miałby się z nią fatygować, jak może jechać sama?! Była przerażona i zła! Czuła się jakby wpuścił ją w niezły kanał. Idź i zachowuj się godnie. Mało jej szlag na miejscu nie trafił.
Nie miała jednak najmniejszego wyboru. Nie chciała, ale musiała wbić się kieckę i ruszyć na ten zakichany bal.
Nie dość, że będzie pełno ludzi, pewnie i takich, których spotkała na kolacjach z ojcem, to jeszcze wszystkie wampiry z miasta! Lepszego miejsca na danie plamy albo zabłyśnięcie nie było. Ona miała tylko nadzieję, że ta noc przemknie w miarę bezboleśnie, że nikt szegulnie ważny jej nie dostrzeże, nie wda się z nikim w rozmowę, o której nie ma pojęcia, albo zwyczajnie nie palnie jakiegoś głupstwa.

Jeden z wielu tego wieczora pojazdów zatrzymał się w swojej kolejce przed posiadłością. Jedna z taksówek, a z niej wysiadła Diana. Sama jak paluszek. W taksówce walczyła ze sobą, żeby się nie rozpłakać. Jeszcze tego brakowało rozmazałaby makijaż! Kiedy jednak wysiadła, poprawiła się, przyjęła spokojną, lekko uśmiechniętą miną, przygotowała zaproszenie i wkroczyła trochę nieśmiało w te obezwładniające przepychem progi.
Już w domu przypomniała sobie całą etykietę, którą znała. Jak wejść, jak się przywitać, grzeczności wymienić, jak stać, jak siedzieć... jak dobrze udawać, że jest się częścią tego obrazka, gdy tak naprawdę chciało się być na drugim końcu miasta.
Okazała się więc zaproszeniem i zaczęła ten taniec grzeczności. Powitania i pozdrowienia. Znakomitej większości osób nie znała, pierwszy raz widząc ich teraz na oczy, ale doskonale czuła która persona jest ciepłokrwista, a która Nadnaturalna. W miarę własnej wiedzy, rozeznania i wyczucia wymienia uprzejmości. Tu wystarczył jeno uśmiech i skinięcie głową, tam podanie ręki, pozwolenie jej ucałowania, wymiana jednego, dwóch zdań. Tam zaś dygnięcie, gdzie indziej, głębszy ukłon i pełen szacunek. W sensie pełen szacunek i ogrom grzeczności zawsze i dla każdego, starała się jednak sposób powitania dobrać odpowiednio do statusu osoby, która akurat na nią spojrzała i której winna uprzejmość.

Kiedy ten koszmar... przynajmniej w większości był już za nią, czmychnęła na boczek, gdzieś koło jednego z okien, by choć wzrokiem móc uciec w spokojniejsze rejony otwartej nocy. Tu było tłoczno, głośno, kakofonia dźwięków i zapachów nie ogłuszyła jej chyba jeszcze tylko dlatego, że młoda była intensywnie skupiona na własnej postawie. Nic zbędnie nie dotykała, starała się izolować zbędne bodźce, choć czasami słyszała tyle głosów i rozmów, że nie miała pojęcia, które pochodzą z sali, a które z jej głowy.
-Będzie dobrze Diana... zobaczysz... będzie dobrze... - Motywowała w myślach sama siebie.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#11
Primogen Toreador krążyła po przyjęciu z rzadka zatrzymując się przy kimś na dłużej. Był to dopiero początek, a goście zaczynali się schodzić, toteż pragnęła się ze wszystkimi przywitać i zamienić choć jedno słowo. Widząc Meredith, która zdecydowała się tutaj pojawić jako pierwsza Spokrewniona z klanu Brujah, z uśmiechem uścisnęła jej dłonie w geście powitania i rzekła, że pięknie dziś wygląda. Napięta sytuacja pomiędzy Artystami, a Krzykaczami była widoczna pod wieloma względami, ale tutaj Celeste nie chciała doprowadzać do jakichkolwiek konfliktów. Nie przy ludziach. Dlatego też jeśli jej słowa, nawet jeśli mogły zostać uznane za nieszczere, to przynajmniej nie prowadzące do waśni.
Kolejnym Spokrewnionym, który przekroczył próg posiadłości Belmonte był Ogar Leneghan. Krótki, uprzejmy dialog był wskazany — upiekł tym samym dwie pieczenie na jednym ogniu — Irène i Francisca. Zauważyć można było, iż Panna Lévêque do samego solenizanta odnosi się z ogromną, jakkolwiek było to możliwe w przypadku wampira, sympatią. Powszechnie znana była jej fascynacja nowinkami technologicznymi, w szczególności zaś samochodami. Z samym Alexandrem nawet nie zdążyła się przywitać, bowiem czmychnął do biblioteki jeszcze zanim ich spojrzenia mogły się w ogóle zetknąć. Co było w jakimś stopniu do przewidzenia — czegóż się bowiem spodziewać po uczonym Malkavianie… Podobnie zresztą było w przypadku Belli, jego Dziecięciu, które z kolei wyszło do ogrodu. Podobnie jak de Vress Braga, ona również przykuwała wzrok swoim bardzo nietypowym, krzykliwym wręcz ubiorem.
Jakby w ślad za Regentem Tremere na przyjęciu pojawił się również Thomas Radisson. Trudno było nie słyszeć o tym nietypowym przecież Tremere — Spokrewnionym przyjmującym pod swe skrzydła zagubione dusze… A może bardziej pasowałoby powiedzieć: wielkim prowadzącym owieczki na rzeź? Niewiele wiedziała o tym wampirze, lecz jego koloratka z całą pewnością przykuwała uwagę śmiertelnych. Spokrewnieni do pewnych person i ich nietypowych strojów oraz zachowań już wszakże nawykli.
Chwilę później przybyli Szeryf i Diana Harper. O ile Percival był wszystkim znaną osobistością budzącą kontrowersje, o tyle Diana była jego całkowitym przeciwieństwem. Wymieniła z Kimboltonem formalności po czym zawiesiła na dłużej spojrzenie na Pannie Harper, która zdawała się być tu bardzo zagubiona. Obeznana z etykietą i wszelkimi powinnościami damy w takim miejscu, ale jednak zagubiona.
Utkwione na dłużej spojrzenie w Malkaviance zostało nieznacząco, choć sugestywnie przerwane przez Radissona. Akuratnie Primogen piła białe wino z kieliszka.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#12
— Widzę, że Panienka ubrana na egipską modłę… — Do Meredith podszedł jakiś młodzieniaszek, na około nawet nie dwudziestopięcioletni, i uśmiechnął się doń nieśmiało. — Zgaduję, że Panienka zafascynowana starożytną kulturą? Mój ojciec od lat wyjeżdża celem poszukiwawczych ekspedycji do Egiptu. Widziałem go może kilka razy w życiu… — Nawet nie patrzył na kobietę. Miał cichy, trochę przestraszony głosik człowieka, który ma wrażenie, że nikt go nie rozumie. I zachowanie kogoś, kto potrzebuje się wygadać. Był tylko śmiertelnikiem, nie mógł przecież wiedzieć, że Meredith jest Dzieckiem Nocy. — Zawsze przywoził mi mnóstwo prezentów z tych dzikich krajów, ale nigdy nie potrafił o nich opowiedzieć tak, by mnie zainteresować swoją pasją. Może Panienka…? — Pytanie było nieśmiałe, a on dopiero wtedy bezpośrednio podniósł na nią wzrok. Jeśli Brujah zdecydowała się wcześniej odejść nie chcąc marnować czasu na tego podlotka, to on by najpewniej nawet nie zauważył, że najzwyczajniej w świecie został sam. I gadał do siebie samego.

Bella wychodząc do ogrodu, niestety, była sama. Goście dopiero się schodzili i trudno o większe tłumy, z których panowie i panie chcieliby uciec w mniej zatłoczone miejsce. Zaproszeni się ze sobą witali i wymieniali uprzejmości. Przez dłuższą chwilę Jones musiała więc zadowolić się wyłącznie swoim własnym towarzystwem. Cicho nucąc swą ulubioną melodię i spoglądając w niebo wyglądała niczym operowa diwa. Zaaferowana swoim stanem nawet nie dostrzegła kiedy podszedł do niej jakiś wysoki, przystojny mężczyzna.
— Ma Pani bardzo ładny głos. — Rzekł z uznaniem po czym pochylił się nieco w geście uszanowania, a następnie wyciągnął do niej cygarniczkę częstując ją papierosem. — Czy zechciałaby Pani poświęcić mi chwilkę i opowiedzieć o melodii, którą Pani śpiewała? — Chyba próbował ją poderwać.

Diana Harper z kolei wydawała się bardzo zagubiona, niepewna swojej pozycji i tego, co tutaj tak właściwie robi. Dostrzegła to Louvenia Duclair, Toreadorka, która pojawiła się na przyjęciu tuż za Panną Harper. Wypełniwszy formalności powitania z ważnymi personami, szczególnie z Primogenami i Szeryfem, zdecydowanym krokiem udała się w stronę Diany. Pojawiła się tuż obok niej — skupionej na pocieszaniu się w myślach — z nieśmiałym uśmiechem na wargach.
— Panna Harper, jak mniemam? — Spytała bardzo miłym, dźwięcznym głosem. — Jestem Louvenia Duclair, może mnie Pani kojarzy z La Liberté...

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#13
Uwaga jaką przykuwała na tego typu przyjęciach, nie była wcale zaskakująca lub onieśmielająca. Była już po odpowiednio dużej ilości spotkań i reakcji by nie robiły na niej dużego wrażenia. Tak czuła się po prostu dobrze, a dopóki nie robiła nic co naprawdę mogłoby sprowadzić na nią uwagę, uważała, że nie ma się czego obawiać. Choć oczywiście kątem oka spoglądała kto przygląda się szczególnie długo bądź w sposób oczywisty komentuje. Dobrze było pamiętać takie rzeczy na przyszłość. Takie samo zadanie miał zresztą Miguel, który miał po wszystkim przekazać wszystkie swoje obserwacji i potencjalnie plotki, które zasłyszał.
Meredith miała cichą nadzieję, że wkrótce pokaże się ktoś jeszcze z klanu Brujah. Otoczona przez Toreadorów nie czuła się tak dobrze jakby chciała. Obiecała sobie, że nie będzie robić nic co by mogło przyciągnąć uwagę, jednak kto wie co planują Toreadorzy, nie wykluczałaby jakiejś prowokacji na przykład, raczej nikt nie porwie się na otwartą czy fizyczną konfrontację. A szkoda. Jakby w odpowiedzi na te myśli pojawiła się przed nią primogen Toreador, która z rozbrającym uśmiechiem uścisnęła jej dłonie i nawet skomplementowała. Nie było dużego problemu z wyczuciem, że było to nieszczere, jednak to czego nauczyła się w trakcie swoich publicznych występów to prezentowanie czarującej osoby. Na jej twarzy pojawił się więc szeroki uśmiech i skinęła głową w ramach podziękowań i zapewniła Primogen Toreador, że to ona się zdecydowanie wyróżnia wśród obecnych tutaj dam. Tak, krótka konwersacja z Toreadorem bez wszczynania awantury. Właśnie tak trzeba będzie przeżyć ten dzień.
Kiedy ruszyła na dalszy obchód po posiadłości zaczepił ją pewien młodzieniec, którego obdarzyła takim samym 'błyszczącym' uśmiechem jak Irene wcześniej. Nawet jeżeli sam robi niewielkie wrażenie, nigdy nie wiadomo, z kim może być powiązany. A żeby pchać swoje plany naprzód Meredith potrzebuje mieć dobre stosunki nie tylko ze Spokrewnionymi, ale i z ludźmi i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Kiedy skończył mówić popatrzyła na niego z uśmiechem, który wciąż nie schodził z jej twarzy.
-Nie wiem czy to najlepsze miejsce na to, ale zrobię co w mojej mocy. Jest wiele inspirujących postaci ze Starożytnego Egiptu, które moga nawet dziś nas inspirować. Cleopatra, Nefretiti, Ramzes Wielki. Do tego wiele odkryć na przykład w dziedzinie budownictwa czy medycyny. Chyba, że masz jakieś konkretne pytania o konkretne przedmioty? powiedziała i zachęcająco skinęła głową.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#14
Tak, Diana niby wiedziała jak powinna się zachowywać i tak też czyniła, ale źle się czuła i w tym miejscu i w tym stroju. Nie była typem balowiczki, do tego aspołeczne stworzenie. Musiała czuć się zagubiona. Jakby była w czyichś butach... niby rozmiar ten sam, a jednak nie pasowały.
Stała sobie spokojnie gdzieś na boczku, nie trapiąc nikogo swoją obecnością, odwzajemniając uśmiechy, skinięcia głową i inne powitania, osób, które się pojawiały, alby tych z którymi dopiero teraz skrzyżowała choć spojrzenie. Jednocześnie starała się separować od niepotrzebnych bodźców.
Pewnie dlatego drgnęła lekko, gdy śliczny kobiecy głos odezwał się obok.
Toreadorka, ta sama, które tak piękne występy daje w Elizjum. O Boże, do tego zna jej nazwisko...
-Tak... zgadza się. - Przytaknęła zaskoczona, ale szybko się otrząsnęła. Uśmiechnęła się szczerze i przyjaźnie, jak to ona, choć ostatecznie nie mocno, nie szczerzyła się.
-Bardzo miło mi Panią poznać. - Powiedziała jak najbardziej szczerze robiąc śliczny, zgrabny ukłon.
-Oczywiście. Jak mogłabym nie. Pani głos na scenie jest urzekający. Nie jestem częstym gościem Elizjum, ale miałam to szczęście witać tam, gdy dawała Pani koncert. Cieszę się niezmiernie móc Panią poznać osobiście. - Odpowiedziała i przytaknęła lekko. Była oszczędna też w gestach.
-Mogę w czymś Pani służyć, by umilić ten wieczór? - Zapytała zaraz chcąc grzecznie podtrzymać rozmowę i nie wyjść na jakiegoś nieokrzesanego milczka. Choć widać było, że młoda się stresuje i krępuje, to starała się dobrze trzymać.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#15
Głos mężczyzny od razu wyrwał Bellę z nostalgicznego stanu. Spojrzała na niego chłodnawym wzrokiem, jednak nie takim, który mógłby go jakkolwiek odstraszyć. Od razu przeszło jej przez głowę, poza tym jak jego atrakcyjny wizerunek budzi wrażenie, że może być kimś ważnym. Być może uda jej się zdobyć pierwsze informacje do śledztwa. A nawet jeśli nie, to cóż. Nie miała nic innego do roboty, czemu by więc nie wymienić kilku zdań?
- Dziękuję bardzo - Odpowiedziała na pochwałę, po czym dodała pośpiesznie, unosząc usta w lekkim uśmiechu: - Ah, muszę odmówić, nie palę
Na szczęście stali na dworze, zimno bijące od niej nie powinno zwrócić jakiejś ogromnej uwagi. Starała się również w skupieniu oddychać, by z jej ust ulatywało przynajmniej minimum pary.
- Oczywiście, możemy porozmawiać. Mam czas. Melodia, którą nuciłam jest moją ulubioną. "Cicha noc". Jakże cudownie komponuje się z atmosferą mroku, który jest jednocześnie piękny, a jednocześnie niepokojąco spokojny i... cichy. Naturalnie, jest to kolęda, jednak doszukuję się w niej drugiego, głębszego dna

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#16
Regent początkowo obracał się głównie pomiędzy śmiertelnymi - z wieloletnią wprawą manewrując między ludźmi, tematami i tacami z jedzeniem i alkoholem. W każdej z tych kompetencji zdawał się czuć niezwykle pewnie i w swym obyciu mógł równać się najlepszym z torreadorów. Nawet Ci śmiertelni którzy go nie znali po pewnym czasie ulegali subtelnemu czarowi który wokół siebie roztaczał, kusząc ciekawą rozmową, zaskakującą perspektywą czy obietnicą wpływów i majątku.
Kiedy coraz więcej i więcej dzieci nocy zaczęło pojawiać się na spotkaniu, uwaga Rogeriusa de Tassis zaczęła przenosić się w inne obszary spotkania. Wymienił kilka uprzejmości z primogen klanu Torreador, wplątując między słowami uwagę, że chętnie porozmawiałby więcej, rzucił okiem na kilku nowicjuszy i ancille krążących po sali. Dość chłodnym spojrzeniem omiótł szeryfa, kiedy ten wszedł na salony.
Zdawało się, że ta część spotkania odpowiada mu mniej - a może zaszła jakaś inna zmiana, niedostrzegalna dla oka kogoś mniej przyzwyczajonego do obserwacji świata duchowego. Regent z nieco nieobecnym wzrokiem przechadzał się wolno po ogrodzie, szepcąc cicho do drzew i powietrza.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#17
Thomas przedstawiał się na przyjęciu pomiędzy śmiertelnikami jako Artur Red. Początkowo wydawało by się że kaznodzieja na takim przyjęciu wprowadzi świętoszkowaty nastrój, że będzie patrzył spode łba na alkohol, zalotne spojrzenia łowczyń posagów czy nawet palenie cygar w dużych ilościach jak to bywa w męskich kręgach w trakcie takich przyjęć. Tak tez na początku reagowali ci którzy z nim nie rozmawiali, jednak ten Tremere mimo koloratki poruszał się miedzy śmiertelnikami nie gorzej iż sam Regent jego klanu. Zjednywał sobie słuchaczy ciekawymi anegdotkami, swoją wiedza na temat giełdy lub słuchając nudnych z pozoru wywodów o koniunkturze handlu zagranicznymi towarami rzucał tak celną uwagę że po jego wypowiedziach zapadała na chwile cisza. Po pewnym czasie goście przestali patrzeć na jego duchowy uniform a zaczęli sami zagadywać lgnąć jak ćmy do ognia. Tym też byli dla starego wampira, ćmami zapewniającymi rozeznanie w mieście kto się teraz liczy, kto jest bliski bankructwa a kto zbija świeże fortuny i na czym. Kilka osób dostało zaproszenie na wieczorny poczęstunek na plebani, parę poprosiło o rozmowę na uboczu w czasie której Thomas ewidentnie robił to w czym był najlepszy, pocieszał, pomagał i pozwalał oczyścić duszę śmiertelnika z poczucia winy. Ci którzy potrafili widzieć więcej dostrzegali że wampir bardzo dokładnie notuje w pamięci co kto mówi i najważniejsze z czego się mu "spowiada". Dodatkowo czujnie badał gdzie znajduje się każdy z spokrewnionych. Kiedy zakończył już wtapianie się w towarzystwo na przyjęciu ruszył w kierunku ogrodowej części w poszukiwaniu swojego przełożonego. Starał się lekko wyprzedzić go tak aby nie za bardzo narzucając się zostać zauważonym. Następnie pokłonił głowę z należytym szacunkiem. Rzucił okiem czy na pewno nikt ich nie podsłuchuję i przywitał się.
Nie przeszkadzam ? Jeśli była by taka możliwość chciałbym zająć chwile cennego czasu.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#18
Meredith de Vress Braga
Chłopaka aż przeszedł dreszcz. Nie spodziewał się, że stojąca obok niego kobieta zechce podjąć z nim rozmowę. A już na pewno nie spodziewał się zainteresowania z jej strony. Gdy więc Meredith mu odpowiedziała, uśmiechnął się szeroko zachęcony do konwersacji.
— O Kleopatrze chyba każdy słyszał. — Młodzieniec wyprostował się i omiótł ją spojrzeniem z góry do dołu raz jeszcze. — Pani by mogła za nią uchodzić. — Zaśmiał się zarzucając tym komplementem, chociaż najprawdopodobniej widział jedynie kilka portretów Kleopatry, których raczej nie pamiętał dobrze. — Opowiedziałaby mi Pani o niej? Jest chyba najsłynniejszą kobietą Starożytnego Egiptu, a tak niewiele o niej wiem… — Poprosił. Po chwili jednak dygnął, przełożył kieliszek z prawej ręki do lewej i ukłonił się nieznacznie. — Bardzo Panią przepraszam, nie przedstawiłem się. Nazywam się Jonah.

Diana Harper
Louvenia zaśmiała się rozbrajająco. Oczywiście, że ją pamiętała. Diana jak każdy Spokrewniony była bardzo charakterystyczną personą, nie wspominając już o tym, że w dodatku nową — a to się za często nie zdarza.
— Mi Panią również. Bardzo się cieszę, że mamy okazję porozmawiać i wymienić się czymś więcej niż krótkim powitaniem. — Odparła z uśmiechem. Do Diany odnosiła się z wyraźną sympatią. Trudno jednak powiedzieć z czego to wynikało. Być może Harper posiadała cechy, które w sobie widziała Louvenia?
— Och, bardzo Pani dziękuję. Cieszę się, że mój występ się Pani spodobał. To bardzo podnosi na duchu. Czasem nawet artysta potrzebuje zachęty. — Mrugnęła porozumiewawczo. Nie mówiła tego tonem, który sugerowałby, że chciałaby więcej pochwał. W żadnym wypadku. Powiedzieć jednak szczery komplement Toreadorowi — trudno, by tego nie docenił. — A Pani? Posiada jakieś artystyczne zacięcie? — Spytała, a w jej głosie nie było żadnej ukrytej treści. ot, zwykła ciekawość.
— Och, Panno Harper. Proszę być swobodną i się nie denerwować. Zauważyłam, że nie czuje się Pani tutaj pewnie, więc pomyślałam, że do Pani dołączę. W znanym towarzystwie wszak raźniej. — Odpowiedziała z uśmiechem.

Bella G. Jones
— Rozumiem. Mam nadzieję, że nie będzie Pani przeszkadzało, jeśli zapalę…? — Zapytał z uśmiechem. Jeśli by poprosiła o niepalenie, wówczas schowałby papierosa do papierośnicy. Jeśli jednak nie dała mu żadnych przeciwwskazań, zapalił go zapałką. Zaciągnął się z nieukrywaną tęsknotą za tym szczególnym uczuciem. Wypuścił z ust chmurę dymu, zza której skrywał się uśmiech. Działania Belli skutecznie dawały iluzję jakoby była człowiekiem.
Mężczyzna zaśmiał się w głos słysząc, że wyśpiewywana przez nią melodia była kolędą. — Może to Panią zdziwi, ale nie znam kolęd. Słyszałem gdzieniegdzie w radiu niektóre piosenki, jednak nigdy nie zwróciłem na nie szczególnej uwagi. — Bella przyuważyć mogła, że w żadnym razie to go nie speszyło. Wszak nie można być alfą i omegą. — Mrok fascynuje wielu z nas… Ostatnie zainteresowania seansami spirytystycznymi tylko to potwierdza. Uważam, że to bajki dla naiwnych, choć niektórzy moi znajomi upatrują w nich świetną odskocznię od dnia codziennego.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#19
Zachowanie kobiety, sposób w jaki mówiła i zwracała się do Diany, jej uśmiech, głos i osoba w ogóle, z jednej strony młodą wampirzycę peszyły, z drugiej zaś pocieszały i nieco rozluźniały. Może to była tylko gra, jedna z wielu masek Toreadorki, nie Dianie oceniać, ważne w tej chwili było, że jej obecność na dziewczynę działała pozytywnie. Nawet uśmiech nie był już tak przestraszony i wymuszony, a stał się bardziej miękki i skromny, zdecydowanie bardziej naturalny dla jakże ludzkiej, młodej wampirzycy.
I Toreadorka wyraziła zadowolenie tą konwersacją. Kto wie, może dla niej miłą odskocznią było porozmawiać z kimś, kto nie jest obłudnie uprzejmy i wciska w ucho to co się chce usłyszeć. Diana lekko przytaknęła, włączając się z większą chęcią w rozmowę. Patrzyła na kobietę, nie nachalnie, tak normalnie jak na przyjacielskiego rozmówcę.
-Zacięciem bym tego nie nazwała. Niestety. - Odpowiedziała. Zdawało się, że krótko, ale po przepraszającym uśmiechu i jednym wdechu kontynuowała myśl. - Oczywiście lubię nacieszyć ucho dobrą muzyką, oko dziełem czy widokiem ogólnie, a duszę dobrą lekturą. Sama jednak nie tworzę, ani nie posiadam wiedzy w tej dziedzinie, jedynie własny gust. - Zawiesiła głos tuż przed kolejnym zdaniem, jakby się nad czymś zastanawiała. Chwileczkę jednak. -Jakby jednak głębiej to przemyśleć i pojęcie "sztuki" rozszerzyć... to każda rzecz, każda czynność, którą wykonujemy z poświęceniem i pasją, będzie sztuką. - Skwitowała. Całkiem ładne podsumowanie jej wyszło.
-Dziękuję Pani Duclair. Pani słowa dodają otuchy. Z czasem nabiorę pewności. Dotąd zwyczajnie nie obracałam się w takim towarzystwie, a od wszelkiej polityki stroniłam jak mogłam. - Westchnęła. Domyślała się, że tego typu imprez i spotkań... choćby w Elizjum będzie więcej, że będzie musiała nabrać wprawy w lawirowaniu między słowami i osobami. Nie zamierzała jednak stawać się od razu gwiazdą wybiegu... ani teraz ani w ogóle. Przywykła do roli szaraczka i ona jej pasowała. Była względnie bezpieczna.
-Od dziecka uganiałam się za tajemnicami, zagadkami, duchami i innymi niewyjaśnionymi zjawiskami... to moja "sztuka"... bankiety i uroczystości tylko okazjonalnie. - Dorzuciła na koniec porozumiewawczy żarcik. Chyba troszkę się rozluźniła. Nie wygląda już tak całkiem na przestraszonego zająca, który wyskoczy przez okno jak ktoś głośniej kichnie.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#20
Bella spojrzała na niego kpiącym wzrokiem, a na jej twarzy pojawił się zagadkowy uśmieszek. W głębi duszy już zdążyła stwierdzić z jak wyjątkowo pustym śmiertelnikiem ma do czynienia. Ignorant, który był na granicy urażenia jej oraz jej wierzeń, a przynajmniej tak to odebrała. Postanowiła jednak nie dawać tego po sobie poznać. Na pytanie o możliwości zapalenia, kiwnęła twierdząco głową. W momencie zapalania przez mężczyznę papierosa, lekko się wzdrygnęła.
- Bajki... cóż, skoro Pan tak uważa - Powiedziała spokojnie, lecz z jej tonu głosu można było wyczuć chłód.
-Ah, odnośnie kolęd... rozumiem, nie każdy musi zwracać na nie uwagę - Dodała. Przez jej głowę przeszła nagła myśl, przypominająca jej o śledztwie. Być może znajdowała się w dobrej okazji do podpytania o coś?
- Jednak mrok nie egzystuje tylko w dziełach muzycznych, oczywiście. Można znaleźć go również w sztuce, którą się pasjonuję - Rzuciła, mając nadzieję na pociągnięcie dalej tego tematu. Chciała się dowiedzieć czy mężczyzna ma jakiekolwiek obeznanie w świecie artystycznym. Jeśli do niczego jej się nie przyda, będzie musiała z ulgą przerwać tę konwersację. W końcu z jakiego powodu dalej miałaby rozmawiać ze śmiertelnikiem, co samo w sobie budziło jej obrzydzenie, który jest jeszcze bardziej pusty niż myślała.
Dając czas na odpowiedź, skupiła się na dymie lecącym z papierosa.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#21

Sala balowa powoli wypełniała się kolejnymi Spokrewnionymi, którzy z wolna zaczęli mieszać się ze śmiertelnikami. Było to dla nieumarłych duże, socjalne wydarzenie na stosunkowo neutralnym gruncie, gdzie przedstawiciele wszystkich klanów Camarilli mogli się spotkać i omówić swoje interesy, jak i również wdać się w dyskusje z wpływowymi śmiertelnikami, związanymi ze światem biznesu i współczesnej technologii, lecz nade wszystko - rozbudowującym się przemysłem motoryzacyjnym.
Obowiązujące tu mniej restrykcyjne zasady, w odróżnieniu od Elizjum, powodowały, że tego wieczoru na miejsce przybyli również młodsi Brujahowie i Toreadorzy. Największym zainteresowaniem cieszyli się oczywiście błyszczący niczym gwiazdy prominenci z klanu Ventrue. Catherine Fabienne LeBlanc od momentu swojego przybycia czarowała śmiertelników swoim uśmiechem, powodując, że niemalże padali przed nią na kolana. Mężczyźni o wysokim statusie, osiągnięciach i wpływach zabiegali o jej uwagę, starając się znaleźć po jej dobrej stronie, podczas gdy kolejny członek Zarządu Ventrue, Zachary Sullivan oprócz uścisków dłoni z uzdolnionymi, pełnymi sprytu przedsiębiorcami, kradł również uwagę pięknych, bogatych i wpływowych kobiet. Wszystko to miało jeden jasny, konkretny cel. Oczywiście, nie ograniczali się wyłącznie do manipulowania śmiertelnikami, ale również ubijania interesów z innymi, równie dobrze usytuowanymi Kainitami, z którymi istniała szansa wymienić się informacjami, czy nawet zobowiązaniami. Alfred Leneghan nie miał szczególnie dużych szans na zwrócenie uwagi LeBlanc, jednakże Sullivan przynajmniej raz spojrzał w stronę neonaty, dając mu wyraźny sygnał, że jego obecność została odnotowana. Mógł liczyć na to, że jego ruchy i zachowanie były obserwowane.
Na uroczystość przybył także Alistair Hawthorne, Primogen Malkavian, w towarzystwie mało przyjemnego gangstera, którym był sporadycznie widziany na tego typu spotkaniach Otto Hays. Podczas gdy Primogen zachowywał elegancję i szyk, stosunkowo łatwo integrując się z tłumem, Hays nieco odstawał ze względu na swoją agresywną aparycję, która odpychała wielu ludzi i powodowała, że jego głównym towarzystwem było kilku szemranych, przysadzistych jegomości oraz nieumarli, którzy od niego czegoś potrzebowali. Primogen w ramach powitania skinął głową w stronę członków swojego klanu, którzy byli już tam obecni. Zarówno Alexander Howard Morri, jak i Diana Harper czy Bella Jones mieli szansę, by ich spojrzenie spotkało się ze wzrokiem lokalnej głowy ich klanu. Nawiązanie dyskusji również było możliwe, gdyż jakkolwiek pozbawiony uśmiechu był Hawthorne, tak nie odtrącał żadnego ze swych współklanowiczów o ile ten nie nadepnął mu na odcisk. Diana nie dojrzała w tłumie swojego stwórcy, aczkolwiek jak zawsze utrzymywało się to dziwnie, niepokojące uczucie jakby ją obserwował, co jedynie wzmagało potrzebę jak najlepszej prezencji przed widocznymi tam wampirzymi prominentami.
Krzykacze pojawili się w stosunkowo dużej liczbie. Oprócz powszechnie znanego i szanowanego Phillipa Norwooda, który był jedynym osobnikiem w klanie uczęszczającym na większość tego typu spotkań, obecna była także Alice Morgan, znana ze swojego zaangażowania w słuszną sprawę sufrażystek, jak i również niesławny John Raymond, który nie był szczególnie lubiany przez Arystokratów z racji jego wpływu na ruchy robotnicze w mieście. Było to zresztą powodem chłodnych, pełnych pogardy spojrzeń ze strony większości obecnych przedstawicieli klanu Ventrue, dających mu do zrozumienia, że jest nie przez nich mile widziany. Nie obyło się również bez krzywych spojrzeń ze strony niektórych białych członków tego przyjęcia, którzy niewątpliwie byli przekonani, że nie było to miejsce dla pospolitego czarnucha. Dumną odpowiedzią Raymonda na tą niechęć wobec jego osoby był szyderczy uśmiech, jakby chciał w ten sposób przekazać "jestem tu, białe fajfusy, i nic nie możecie z tym zrobić". Każdy z tej trójki dojrzał obecność Meredith, witając ją osobiście lub z daleka, zależnie od jej zainteresowania interakcją ze swoimi współklanowiczami.
To przyjęcie było idealną okazją również dla nieco bardziej społecznie zaadaptowanych Tremere, takich jak chociażby Theodore Vaughn. Ten Spokrewniony, utrzymujący w swej elegancji charakterystyczny, urzekający uśmiech, któremu ulegali śmiertelnicy, i który zwracał również uwagę innych wampirów zainteresowanych podjęciem z nim inteligentnej rozmowy. Był on jednym z bardzo niewielu Czarowników, a może i nawet jedynym w tym mieście, powodującym tak duże i nietypowe zainteresowanie. Mimo iż jego motywy nigdy nie były jasne, instynkt społeczny i przystosowanie do etykiety powodowały, że ze stosunkową łatwością pozyskiwał sojuszników w różnych kręgach. Mimo swojego zdystansowania, Magister William Augustus Thornton także odnajdował się w tym tłumie, znajdując wspólny język z osobnikami bliskimi sędziwego wieku, posiadającymi wiedzę i umiejętności, które zwracały jego uwagę, jak i również wpływowymi Spokrewnionymi, posiadającymi użyteczne informacje. Nie umknęła mu obecność Regenta, Rogeriusa de Tassis, z którym się należycie przywitał, ani młodszego Magistra Thomasa Radissona, wciąż mogącego się wiele nauczyć od prawej ręki Regenta.
Nieunikniona była także wizyta Archibalda, Księcia Wietrznego Miasta, który celem zachowania Maskarady przybrał nieco bardziej społecznie akceptowalną twarz. Wciąż oczywiście charakteryzował się chudą, choć nie tak jak zwykle, sylwetką, a jego zwyczajowo noszona w obecności śmiertelników maska nie należała do najpiękniejszych. Książę celowo zachowywał swoją obecną, nieco chudą i wykrzywioną, mało symetryczną facjatę. Nie odstraszała ona, ale jednocześnie i nie budziła też szczególnie pozytywnych emocji. Zabieg ten był oczywiście celowy, gdyż Archibald nie przepadał za byciem w centrum uwagi. Jego kontakty na przyjęciu miały ograniczać się głównie do dialogu z członkami Primogenu, Starszymi oraz Szeryfem Kimboltonem. Oprócz tego wchodził w krótkie interakcje z pracującymi bezpośrednio dla niego młodszymi wampirami. Pośród zebranych nieumarłych krążyła plotka, jakoby obecny miał być tam również Mr. Edwin, tajemniczy Harpia, którego ani prawdziwej twarzy ani imienia nie znali ponoć nawet inni Nosferatu. Mógł być każdym lub nikim. Co gorsza, jeśli to co się mówiło było prawdą, to nawet Dyscyplina Nadwrażliwości była kompletnie bezużyteczna wobec jego osoby, a to jedynie czyniło go o wiele bardziej niebezpieczną jednostką. Mógł wszakże być wszędzie, mógł obserwować i nasłuchiwać. Jego relacje z pozostałymi Nosferatu były zagadką. Nie było jasnym, czy to co robił, robił dla klanu i Księcia czy też działał kompletnie niezależnie, poza jakimikolwiek ramami, dbając wyłącznie o własne interesy. Jedyną osobą, która mogła coś wiedzieć na ten temat był prawdopodobnie jedynie sam Archibald.
Gdzieś w tym tłumie znalazł się o dziwo i James Greer, który przynajmniej tym razem nie wyglądał tak pospolicie jak zwykle. Obracał się on tutaj głównie w towarzystwie Brujahów i Malkavian, którzy zdawali się rozumieć, a przynajmniej w jakimś stopniu akceptować, egzystencję Pariasów w mieście i starania Jamesa w kierunku przystosowania tych straceńców do nieumarłej egzystencji. Trudno powiedzieć jaki był cel jego przybycia na tę uroczystość, choć można wnioskować, że tak jak i inni chciał coś z niej wynieść.
Większość z tych wampirów podczas swej obecności na przyjęciu była otwarta na dialog. Tak jak i podczas innych zebrań, gdzie ta śmietanka towarzyska była obecna, tak i tutaj warto było podjąć inicjatywę, chcąc mieć szansę dobrze zapisać się w ich pamięci. Wymiana przynajmniej kilku zdań i zrobienie dobrego wrażenia były koniecznymi działaniami w celu stworzenia choćby fundamentów pod budowę swojej renomy i reputacji w mieście. Brak działania mógł skutkować jedynie popadnięciem w zapomnienie. Jakby się nad tym zastanowić, to jest to dość marna perspektywa na potencjalną wieczność.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#22
Idąc w stronę biblioteki zauważył swojego Primogena i ukłonił się lekko przechodząc. Pomyślał, że warto byłoby z nim porozmawiać, w ten sposób Alexander mógłby zaspokoić swoją ambicję. Zawrócił więc i zbliżył się do Primogena czekając na odpowiedni moment by zacząć rozmowę. Z racji dużego skupiska Bydła nie zamierzał używać tytułu Primogen i miał nadzieję, że Pan Alistair Hawthorne doskonale to zrozumie. Spojrzał też ukradkiem na drugiego Obywatela swojego klanu i skinął mu głową. Kiedy nadszedł czas gdy mógł przemówić skłonił się Głowie Swojego Klanu i powiedział:
- Dobry wieczór Panie…- Tutaj urwał starając się dać jasno do zrozumienia, że wie jak powinien go tytułować, ale nie chce tego robić przy Bydle- Panie Hawthorne - dokończył spokojnym głosem Alexander licząc, że nie zdenerwował swojego Primogena kontynuował rozmowę- -Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałem dopytać czy Szanowny Pan Życzy sobie bym przechował coś dla Pana w swojej bibliotece lub może zbadał coś konkretnego? Alexander był swego rodzaju “naukowym szpiegiem” Świrów najzwyczajniej w świecie spytał więc o jakieś zlecenie by złapać kolejnego plusa w najchaotyczniejszej hierarchii całej Camarilii, a może nawet i całego Ukrytego Świata. Liczył, że Primogen coś dla niego ma, ale jakby przypominając sobie o społecznych konwenansach wyczytanych w ludzkich podręcznikach dobrego zachowania w odpowiednim momencie postanowił “wystrzelić” słowa:
-Och przepraszam, ale gdzie moje maniery? Jak Panu mija dzisiejszy wieczór? - w ostatnim pytaniu czuć było zagubienie Alexandra. Pomimo arystokratycznego pochodzenia nigdy nie przebywał za dużo na salonach. Przypomniały mu się teraz wszystkie kłótnie z ojcem, śmiejący się studenci, wyzywanie od sodomitów i pederastów, robotnicy rzucający w niego cegłami. To wszystko stanęło mu przed oczami w tym momencie gdy poczuł niemoc i niezręczność która musiała wylecieć z jego ust gdy zadał Primogenowi to pytanie. Miał nadzieję, że przynajmniej to trochę rozluźni Alistaira i zrobi chociaż minimum dobrego wrażenia. Alexander nie był może nieśmiały, ale raczej nieobyty, a zawsze czuł się niepewnie tam gdzie nie znał odpowiedzi na pytanie. Primogen z którym właśnie rozmawiał był jedną z niewielu osób na świecie która potrafiła go w tę niepewność wprowadzić. Stał więc teraz jak słup soli z zakłopotanym uśmiechem czekając na “wyrok” w postaci odpowiedzi Najstarszego Wariata.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#23
Zanim jeszcze Thomas Radisson podszedł do regenta, ten przechadzał się po ogrodzie, niby od niechcenia co jakiś czas zatrzymując się przy co piękniejszym drzewie czy kwiecie, szepcąc od czasu do czasu. Jego wzrok ślizgał się między śledzeniem ruchu gwiazd a intensywnym wpatrywaniem się w ziemię. Ci, których los lub wytężony trening obdarzył łaską niezwykłej percepcji mogli zauważyć, że w tym pozornie zwyczajnym spacerze jest jakaś metoda, a szepty zdają się być koherentną rozmową z kimś, kogo najwidoczniej widzi tylko regent. Jego wzrok jednak nieobecny i zamglony, jakby rozmawiał z kimś w swoich wspomnieniach.
Kiedy ksiądz złapał jego spojrzenie i ukłonił się z szacunkiem, regent w mgnieniu oka wrócił do rzeczywistości. Tak szybko, że gdyby nie było to coś względnie dla niego normalnego, można by to było uznać za przywidzenie i dziwną grę świateł w jego oczach.
- Tej nocy, magistrze Radissonie, przelano krew - głos regenta był opanowany i niski - Duchy ziemi i powietrza niosą mi wieści o śmierci, o popiele i krwi. Zniszczony jest ten co niszczył, a ten co krew przelał krwią zapłacił.
Przerwał na chwilę.
- Czy także to wyczułeś? Czy o tym chciałeś porozmawiać?
Regent wbił spojrzenie w magistra klanu Tremere, a po jego niedawnym rozkojarzeniu nie było już śladu. Teraz po prostu patrzył na swego podopiecznego spojrzeniem ukrywającym setki lat.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#24
Diana
Louvenia spoglądała z tym delikatnym, niewątpliwie odpowiednio wyćwiczonym uśmiechem w kierunku swojej rozmówczyni, widocznie pozwalając Dianie podzielić się swobodnie swoimi spostrzeżeniami co do pojęć sztuki i innych niuansów ich rozmowy. Z uwagą słuchała nowo Spokrewnionej, choć trudno powiedzieć czy była to ciekawość wynikająca z wyuczonego zainteresowania czy rzeczywiście interesowała się młodą wampirzycą.
- Oh, niewątpliwie tak się stanie! Proszę zatem korzystać z okazji czym prędzej. Liczę, że będę w stanie dostrzec Pannę na innych swoich występach w przyszłości. - Spokrewniona odpowiedziała Dianie z doświadczoną lekkością. Uśmiechnęła się lekko słuchając dalszych słów Malkavianki. - Cieszę się, że moje słowa dodają Pani otuchy. - Kwestii polityki już nie skomentowała. O pewnych rzeczach na takich bankietach się nie mówiło. A gdy Diana skończyła mówić o swoim zainteresowaniu w dziedzinie "sztuki", podszedł do nich jakiś mężczyzna, na którego widok Louvenia spoważniała. Przeprosił kobiety, a następnie poprosił Pannę Duclair na bok.

Bella
Mężczyzna najprawdopodobniej nie zauważył delikatnego dreszczu strachu Bestii jaki objawił się w Spokrewnionej, gdy sam skupił swoją uwagę na nieco pośpiesznym, jednak widocznie wyuczonym geście zapalenia wspomnianego papierosa i wypełnieniem okolicy gryzącym dymem mieszanki tytoniu. - Sztuka, hmm? Jakieś konkretne style czy nazwiska? - Nieznajomy kontynuował rozmowę, widocznie wciąż czując stosunkowo dużą swobodę z pewnością wspartą dawką nikotyny wprowadzoną w jego krew. Podobnie świadczył jego wzrok, który pozwalał sobie na nieco bardziej odważną obserwacje Spokrewnionej. Trudno było powiedzieć czy mężczyzna był zainteresowany samym tematem, jednak Bella mogła delikatnie wyczuć że głównym celem tej rozmowy raczej sztuka nie była.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#25
Kaznodzieja przez ułamek sekundy analizował język w którym się do niego zwrócono. Kiedy go rozpoznał i zrozumiał pochylił głowę w zadowoleniu że mogą porozmawiać w języku jakim edukowano go wiele lat temu.
- Jeśli zniszczony jest ten co niszczył, a ten co krew przelał krwią zapłacił, zatem sprawa poniekąd zamknięta jak mniemam?
Zapytał nie do końca wiedząc o co chodzi. Starał się jednak nie dać po sobie poznać że nie wie o co dokładnie chodziło temu który widział dużo więcej i rozmawiał z duchami.
- Duch chętny lecz ciało słabe, moje zmysły nie są tak doskonałe jak u szanowanego Regenta. Mimo że zdawać by się mogło iż z racji mego "zawodu" powinienem się błyskawicznie orientować co do wszelkich zmian dla oka niewprawnego ukrytych to wiele do nauki mi pozostaje.
Powiedział z doskonale wypracowana skromnością. Widać że słowa były jego arsenałem i potrafił nimi żonglować w zależności od potrzeb. Teraz była nią chęć porozmawiania Regentem klanu. Rzucił okiem czy w zasięgu lekko przyciszonego głosu nie ma nikogo niepożądanego.
- Czy jest możliwość abym na tym spotkaniu mógł się przysłużyć memu przełożonemu lub klanowi ?

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#26
Widząc wzrok mężczyzny na sobie, niezręcznie przerzuciła spojrzenie na otaczający ich ogród. Nie chciała dać po sobie poznać, że sytuacja, poza pogardą, napawała ją dodatkowym znudzeniem. Widząc kątem oka jak duch śmiertelnika fascynuje się dostarczoną nikotyną, uniosła jeden kącik ust w zgryźliwym pół-uśmiechu.
- Impresjonizm, realizm chociażby... - Powiedziała, a jej ton głosu wydawał się być nieco zamyślony. Przed jej oczami malowała się fascynująca ciemność, którą okryty był ten cały piękny ogródek.
- A Pan? Jest Pan zainteresowany jakkolwiek tą pasją? - Dodała, próbując przeciągnąć uwagę mężczyzny z prymitywnych myśli na coś nieco głębszego. Żywiła nadzieję, że da się w końcu da się wciągnąć w tę rozmowę. Spojrzeniem, przebijając się przez papierosowy dym, próbowała dostrzec oczy śmiertelnika.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#27
Rogerius z rodu Tassis zamyślił się chwilę, słuchając słów kaznodziei. Nim odpowiedział, wodził przez chwilę wzrokiem wokół głowy swego rozmówcy, jakby czegoś szukał.
- Obawiam się, szanowny magistrze - tu zrobił krótką, dla niewprawnego ucha niedostrzegalną przerwę - Thomasie, że śmierć nie jest końcem, zwłaszcza nie taka śmierć, poruszająca ziemię i przywołująca dawne upiory... Ale może faktycznie, dajmy włóknu pędzić po wrzecionie, a samo znajdzie swoje miejsce na płótnie. Przejdźmy się.
Nie czekając na odpowiedź czy reakcję, odwrócił się w stronę bardziej odosobnionej części ogrodu. Gdy byli już poza zasięgiem uszu, a ich rozmowa mogła zostać uznana za coś na kształt spowiedzi - a przynjmniej zwierzenia. I kto wie, może tak faktycznie było.
- Służba zwierzchnikowi i służba klanowi i domu to to samo, magistrze. Ale tak, po namyśle sądzę, że nie ma co marnować Twoich talentów na ganianie za przysłowiowym prochem na wietrze. Jest pewna sprawa która wymaga pewnego wyczucia i taktu - tuszę, że powierzenie jej Tobie to nie pomyłka.
Regent poprawił ucisk na swojej gustownej lasce.
- Primogen Feng Long i klan Tremere mają pewną umowę dotyczącą pewnych wartościowych przedmiotów. Szanowny Primogen Ventrue pomaga w odzyskaniu ich z mniej odpowiednich rąk i zadbaniu, by dotarły we właściwe dla nich miejsce, by tak to najprościej ująć. Niestety, ostatnią dostawę spotkało opóźnienie. Wypadałoby zbadać, czy klan Ventrue nie potrzebuje pomocy w naszej wspólnej sprawie - powiedział, kładąc na to nacisk - a jednocześnie tak, by nie poczuli się dotknięci tą ofertą, czy zaalarmowani pomocą. W żadnym też wypadku nie chcielibyśmy ich narazić na obarczenie ich winą, ani umniejszenie - znów podkreślenie - ich roli w całym procederze. Jakieś pytania?

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#28
Image

Primogen Malkavian odwrócił głowę w stronę Alexandra, który zwrócił jego uwagę niemalże momentalnie bombardując go swoimi pytaniami. Ostrożność Morriego była jak najbardziej na miejscu. Przejawem głupoty byłoby w końcu używanie terminów znanych tylko Spokrewnionym w sali pełnej śmiertelników. Hawthorne przeprosił na moment swoich obecnych rozmówców, by skupić swoją uwagę na młodym Ancilla będącym jakkolwiek rozpoznawanym pośród swoich współklanowców.
Image Morri, mój chłopcze. — Zwrócił się do wampira swym dźwięcznym, brytyjskim akcentem, unosząc nieznacznie głowę i opierając laskę przed sobą, a na niej obie swe okryte skórzanymi rękawicami dłonie.
Image Zawsze zaangażowany i skory do pomocy, eh? — Dodał z pewnym subtelnym zadowoleniem w głosie. Starsi przeważnie doceniali inicjatywę, jaką wykazywali się młodsi. To zarówno ona, jak i zdolności poszczególnych jednostek, wyróżniały Spokrewnionych na tle biernej, szarej masy, która po prostu egzystowała, trzymając się na uboczu, z dala od kłopotów, a przez to i z dala od okazji, by zaistnieć.
Image I nadal pracujący nad rozwojem umiejętności socjalnych. Mhm. — Wymownie mruknął na końcu. Odnosił się, oczywiście, do sposobu w jaki Alexander zaczynał dialogi, często od niewłaściwej strony. Ci, którzy go znali, byli już dawno przyzwyczajeni do jego specyficznego stylu, aczkolwiek od czasu do czasu zwracali mu na to, w mniej lub bardziej dosadny sposób, uwagę pod tym adresem.
Image Czuję się doskonale i doceniam ofertę, kolego, ale moje lektury mają zapewnione bezpieczne miejsce. Jeśli zaś chodzi o pracę... — Alistair pomyślał przez krótką chwilę, po czym kontynuował.
Image Zawsze znajdzie się coś do roboty, prawda Otto? — Odwrócił się, szukając wzrokiem Malkaviana, który zdawało się, że był w pobliżu jeszcze chwilę temu.
Image Gdzie on, do cholery, znowu polazł. — Primogen burknął do siebie pod nosem rozglądając się dookoła, chwytając swoja laskę w prawą rękę, po czym znów skupił swój wzrok na obecnym rozmówcy.
Image Cóż, skoro Hays się zawinął, to jego strata. Zostawimy tę kwestię na później. — Ze słów Alistaira dało się wywnioskować, że Otto Hays mógł mieć jakieś zadanie dla Morriego, jednakże w trakcie tej rozmowy ten przyjemniaczek opuścił główną salę, a Primogen najwyraźniej nie miał zamiaru go szukać.
Image Sam nie mam nic dla ciebie w tej chwili, ale na szczęście jest tutaj jeszcze co najmniej jedna osoba, która mogłaby zrobić użytek z twoich umiejętności i wiedzy. Znasz Regenta Tremere, Rogeriusa de Tassis, osobiście? Jeśli nie, to tej nocy będziesz miał okazję go poznać. — W pierwszej chwili mogło się wydawać, że nie poszczęści się Alexandrowi, jednak nagłe pojawienie się możliwości współpracy z lokalną głową klanu Tremere, czy raczej pracą dla niego, mogło nieco ożywić ambitnego Malkaviana.
Image Kręci się on gdzieś w pobliżu. Znajdź go i powiedz, że cię przysłałem. — Nim Morri miał szansę na to odpowiedzieć, starszy wampir uniósł do góry lewą dłoń z wyciągniętym ku górze palcem wskazującym i dodał.
Image Postaraj się go nie wkurzyć, dobra? Tremere są mało tolerancyjni, więc pamiętaj o manierach. — Pierwsze wrażenie było najważniejsze i można było je zrobić tylko raz, dlatego też Alistair zwrócił uwagę swojemu podopiecznemu, który zdążył już, stosunkowo niedawno, w pewien sposób podpaść jednemu z Primogenów w Chicago, i który powinien unikać podobnych wpadek.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#29
Chłopak wygłądał na prawie wniebowziętego tym, że Meredith zwróciła na niego uwagę. Przynajmniej tak się Brazylijce wydawało, że tak wyglądają ludzie przed wniebowzięciem czy jak to się tam nazywa. W każdym razie ona sama miała się tam nigdy nie pojawić. Kontynuowała więc swój szeroki godny aktorki albo sprzedawcy samochodów uśmiech.
-Oh dziękuję. To chyba najpiękniejszy komplement jaki dostanę dzisiejszego wieczoru odparła nie spuszczając wzroku ze swojego rozmówcy. Spodziewała się, że chłopak, który przed nią stoi prawdopodobnie Kleopatry nie widział ani razu w życiu, jednak oczarowywanie go swoimi umiejętności, choć nie stanowiło wyzwania, zapowiadało się na ciekawą rozrywkę. Przynajmniej jej uwaga zdawała się być odwrócona od czegokolwiek głupiego co mogą zrobić obecni tutaj Toreadorzy, nawet półsłówkami.
-Kleopatra to niezwykle ciekawa postać. Z jednej strony bardzo kobieca, brała kąpiele w mleku by w taki sposób dbać o swoją skórę. Z drugiej strony mądra i przewidująca przywódczyni państwa. Wtedy, tysiące lat temu doceniano kobiece talenty, bardziej niż teraz rzuciła, ciekawa jak chłopak zareaguje na to stwierdzenie. W międzyczasie oczywiście witała się z przedstawicielami swojego klanu Brujah, serdecznie, poprzez bezpośredni dotyk i ukłon. Była zdania, że kiedy są na terenie gdzie jest tylu Toreadorów, warto pokazywać dosyć zwarte szyki. Zresztą prawdę mówiąc nie miała też powodu by jakoś szczególnie żywić urazę czy inne gwałtowne emocje wobec któregokolwiek z nich.

Re: Posiadłość Francisca Belmonte

#30
-Niewątpliwie z każdej skorzystam. - Przytaknęła skromnie i z pewnym tonem podziękowania, a na jej twarzy odmalowało się delikatne niemal dziecięce zakłopotanie. Oj dziewczyna nie zwykła rozmawiać z wielkimi tego świata... żadnego w zasadzie... w ogóle nie lubiła rozmawiać, czytanie było fajniejsze.
Kobiety nie miały okazji jednak dłużej rozmawiać, bo uwagę Toreadorki zawrócił jakiś mężczyzna. Spoważniała? To pewnie jakiś ważniak, albo osobiście w jakiś sposób dla tamtej ważny. Diana więc tylko uprzejmie się z nim przywitała, na tyle ile wymaga dobre zachowanie, nie prowokując zbytecznej wymiany zdań i większych uprzejmości. Widocznie chciał porozmawiać z artystką bardziej na osobności. Cóż, Malkavianka więc i jej się skłoniła na pożegnanie... być może tymczasowe, po czym również ustąpiła z miejsca.
Nie miała zwyczaju podsłuchiwać, a oni nie odsunęli się z kolei tak daleko by jej uszy nie mogły ich słyszeć. Wolała więc sama się oddalić i pozwolić ogólnemu szumowi rozmów, muzyki i szeptów w głowie zając jej zmysły.
Ostatnie czego jej brakowało to kłopoty.

Na przyjęcie tez wciąż nadjeżdżali kolejni Nieśmiertelni. Ona nie była nikim ważnym by osobiście się witać, lecieć do kogoś i czas cenny zajmować. Więc jeśli wzrok czyiś na nią padł oczywiście skłoniła się wdzięcznie okazując szacunek i uwagę. W tym również, a może zwłaszcza Primogenowi swojego Klanu.
Każdy jednak od razu był otaczany przez niezły wężyk "adoratorów" i interesantów. Diana nie była w tej chwili nikim z nich, dla nikogo... więc kręciła się po wielkiej sali noszona muzyką, nurtem przechodzących osób, czy czymś bardziej nieuchwytnym i ulotnym.
Może warto rozejrzeć się za cichszym miejscem... tu robiło jej się duszno.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości

cron