Zaginiony Ghul (II)

Prolog | West Side | Kontynuacja poszukiwań ghula - Archibalda Causey`a

Zaginiony Ghul (II)

#1
Palace Casino
z tematu Zaginiony Ghul (I)

Po przesłuchaniu oraz nakazaniu zdobycia informacji i lokalu przez ghula Alfreda Leneghana, Jima Calabresiego, panowie Leneghan i Morri udali się do jednego z największych kasyn w Lower West Side — Palace Casino. Nazwa miejsca mogłaby być mniej patetyczna, ale bezsprzecznie było to jedno z niewielu większych, bogatszych i bardziej renomowanych kasyn w Chicago. Zawdzięczało to przede wszystkim lokalizacji oraz faktu, że kasyno nie było tylko częścią budynku — nad nim znajdował się również hotel. Żywo oświetlone już z daleka zwracało na siebie uwagę, choć trudno powiedzieć czy słusznie. Trudno byłoby jednak obojętnie przejść od budynku.
Gdy tylko Alfred i Alexander przekroczyli próg ich oczom ukazał się tylko niewielki skrawek bogactwa jaki ten lokal mógł skrywać. Pierwszą rzeczą jaką mogli zrobić było przekazanie okrycia w szatni. Rolę szatniarza pełnił niezbyt wysoki, ale muskularny murzyn w mundurze obsługi kasyna. Pozostawienie odzienia było bezpłatne. Dalej już jednak nie było tak kolorowo, bowiem drugą rzeczą — tutaj już niestety musieli — uczynić, była opłata wpisowego od osoby. Sto pięćdziesiąt dolarów — dla Spokrewnionych nie powinna to być wielka kwota, jednak dla przeciętnego mieszkańca Chicago to co najwyżej połowa, a niekiedy nawet i jedna trzecia rocznych dochodów.
Za nimi w kolejce ustawiła się para — rozchichotana blondynka o kremowej sukience z białym futerkiem oraz przewyższający wzrostem Alexandra mężczyzna, który nawet nie zwrócił na nich uwagi będąc absolutnie skupionym na swej towarzyszce. Po jego zachowaniu bezsprzecznie można było odnieść wrażenie, że najpewniej zechce ją potem zabrać do pokoju hotelowego.

____________________________________
Kolejność wątków | 
  1. Oferta współpracy [West Side, początek lutego 1920 r.]
  2. Rozmowa Alfreda Leneghana & Thomasa Akwrighta [West Side, początek lutego 1920 r.]
  3. Rozmowa w Elizjum --> Ostatni post w rozmowie - Alfred Leneghan & Alexander Howard Morri & Diana Harper & Bella G. Jones [West Side, początek lutego 1920 r.]
  4. Przejażdżka po West Side - Alexander Howard Morri & Alfred Leneghan [West Side, początek lutego 1920 r.]
  5. Przed wyruszeniem na śledztwo należy zebrać drużynę [West Side, początek lutego 1920 r.]
  6. Elizjum: Bella G. Jones & Diana Harper [West Side, początek lutego 1920 r.]
  7. Zaginiony Ghul (I) [North Side, początek lutego 1920 r.]
  8. Poszukiwania Sashy Mutton na przyjęciu u Belmonte - Koniec poszukiwań - Alfred Leneghan [West Side, końcówka lutego 1920 r.]

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#2
Lokacja, do której przybyli już na wstępie szczyciła się przepychem. Pozornie próżno było tutaj szukać osób bez grosza przy duszy, a każdy gość wkraczający do kasyna poszczycić się mógł niemałym statusem materialnym. Ci, którzy zabawili tu pierwszy raz najpewniej mieli ogromnego farta - tak przynajmniej wydawać się mogło szczęśliwcom, którzy opuszczali to miejsce z uśmiechami na twarzy. Wielu z nich najpewniej tu wróci, by spróbować swego szczęścia kolejny raz. Przecież jeśli udało się za pierwszym, to uda się za drugim, prawda?
Nie, za drugim nigdy się nie udaje. Alfred zdawał sobie sprawę z praw, jakimi rządzą się takie miejsca. Mechanizmy zaimplementowane przez obsługę to nieustanna karuzela drobnych zwycięstw i ogromnych porażek, żerujących na nieszczęśliwcach o relatywnie słabej, silnej woli, dla których każdy wygrany dolar wiąże się z pogłębieniem uzależnienia. Koleś, który właśnie zbija wielką fortunę to najpewniej podstawiony gracz. Sztuczny tłum, który podjudza pozostałych do udziału w rozgrywkach to kolejny element strategii biznesowej kasyn. Nawet nowoprzybyłym nie pozwala się wygrać zbyt wiele. Ich zwycięstwo nie jest szczęściem, jest inwestycją. Kiedy wrócą, aby pomnożyć wygrany majątek, spotkają się z goryczą porażki, bowiem każda partia niededykowana jest skrzętnie wyreżyserowana, a scenariusz rzadko kończy się happy endem. Aby kasyno zarabiało, nie znajdzie się tu miejsca na przypadki, a i litości na próżno tu szukać.
Ogar wiąże z takimi miejscami tragiczny okres swego życia. Niewiele osób, które jeszcze chadzają po świecie, wie że Alfred Leneghan - obiecujący neonata i dumny Ventrue stracił swoją godność, dzieląc los nieszczęśników, którzy często nieświadomie rujnują swoje życia w wirze pozornej zabawy. Z każdym kolejnym krokiem wewnątrz kasyna wspomnienia psychicznie rozsadzały mu głowę, wywołując stan niepokoju i tłumionej agresji. Kiedy przemknął ze swym towarzyszem przez bramkę obok szatniarza, nie poświęcił mu nawet dłuższego spojrzenia, witając się z nim jedynie skinieniem głowy. Bez jakiegokolwiek oporu przekazał wpisowe u najętego bramkarza, a kiedy weszli na główną salę, przytłaczające doznania znacznie się nasiliły. Alfred czuł, że jeśli nie opanuje się w tym momencie, może całkowicie zawalić tak ważną dla niego sprawę. Rozsądek podpowiadał mu, że najlepszym rozwiązaniem będzie wyciszenie emocji na osobności.
— Alexandrze, muszę Cię na chwilę przeprosić. Nie mogę skoncentrować się w takim chaosie, a nie zdążyłem odpowiednio przygotować się na rozmowę ze Stoddardem. — Zwrócił się dyskretnie do swojego kompana, który niewątpliwie mógł wyczuć chwilę słabości Kainity. Jego skołowanie i nieskrywana dłużej abominacja mogła zdradzać rąbek tajemnicy Alfreda, lecz Alexander mógł odebrać to w różnoraki sposób, wszak niechęć do hazardu nie powinna budzić większego zdziwienia. — Niebawem do Ciebie wrócę, nie oddalaj się zbytnio i wypatruj ciekawych zjawisk.
Mężczyźni decyzją Ogara zmuszeni byli się rozdzielić. Alfred potrzebował przestrzeni, chwili samotności, miejsca na uboczu. Sensowna wydawała się w tym wypadku łazienka, musiał jednak uważać; jego przypadłość budziła kontrowersje już w światku Spokrewnionych, toteż brak odbicia w obecności trzody wiązałby się ze złamaniem Tradycji. Alfie wyczekał więc odpowiedni moment, by wkroczyć do pomieszczenia, kiedy będzie puste i ostrożnie przemieścił się do kabiny z wychodkiem, w której spędził kilka najbliższych minut na recytowaniu w myślach prawd, których uczył go jego Stwórca, Arystarch Galatis. Wkrótce negatywne myśli, choć nie całkowicie, wyparte zostały przez powtarzane na okrągło maniery i protokoły, a mężczyzna gotów był na opuszczenie łazienki. Nasłuchując odpowiedniego momentu, wyjrzał przez szparę w otwartych drzwiach od kabiny i sprawnie przemieścił się w kierunku drzwi, zostawiając na odchodne najważniejszą dla niego prawdę:
— Wzmocni, co nie rozpierdoli, Alfie.
Tym samym nabrał pewności siebie, surowa mina ponownie zagościła na jego twarzy i nie towarzyszył jej już żaden grymas. Przez drogę, którą pokonywał do Alexandra, w dalszym ciągu powtarzał w głowie sformułowanie ,,Gniew jest nieuprzejmy, a nieuprzejmość jest grzechem''. Pragnął w tej chwili jedynie zapomnieć o porażkach dawnego siebie, lecz brnął przez salę z godnością, jak przystało na prawdziwego Ventrue.
— Mam nadzieję, że nie odebrałeś mojego zniknięcia za niegrzeczne, Alexandrze. Wydarzyło się coś godnego uwagi? — Wlepił wzrok w swojego rozmówcę, w dalszym ciągu niechętnie przyglądając się otoczeniu. — Powinniśmy znaleźć kogoś z obsługi i liczyć na to, że Stoddard jest dziś obecny w kasynie. Prowadź więc i zainicjuj dialog, tylko pamiętaj o akcencie i fikcyjnym nazwisku. Nie zdradzaj też od razu powodu naszego przybycia, chcemy porozmawiać z właścicielem i mamy interes, który może dotrzeć tylko do jego uszu. Jestem tuż za Tobą.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#3
Alexander wydawał się być mimo wszystko dużo spokojniejszy od swojego towarzysza. Spokojnym wzrokiem obserwował “Świątynie Grzechu”. Nalegał jednak by szatniarz nie odbierał od niego cylindra ani laseczki argumentując to “nieodłączną częścią jego wizerunku” i “pamiątką rodzinną”. Jeśli mu się to udało to niezwłącznie udał się dalej. Starał się być raczej oziębly w stosunku do obecnych w kasynie to też nie zwrócił szczególnej uwagi na dryblasa za nimi czy na szatniarza. Był też już mężczyzną, któremu kobiety zobojętniały więc i panna nie zasłużyła na jego spojrzenie.
Gdy weszli już do środka, zauważył dziwne zachowanie Alfreda, ale wydało mu się ono w tej chwili nieważne. Czuł tylko smród unoszącego się tytoniu i innych używek, które odrzucały go na samą myśl. Miał się rozejrzeć….Więc to właśnie zrobił, pewnie dlatego, że przez swoje nierozgarnięcie została w oddanym do szatni płaszczu:
-Na szczęście jest z mojej biblioteki - pomyślał w duchu, a następnie zaczął dokładnie przyglądać się pomieszczeniu. Starał się wyłapać coś podejrzanego, szukał symboli, zagadek, odpowiedzi na konkretne pytanie, co faktycznie mogło wyglądać dziwnie gdyż wciąż stał w wejściu, ale starał się sprawiać wrażenie raczej kogoś kto szuka odpowiedniego stołu, a nie kogoś kto właśnie wśród grających w kości owiec próbuje znaleźć irlandzkie wilki, ale to właśnie robił (percepcja+czujność)
Kiedy Alfred wrócił spojrzał na niego dosyć obojętnie i odparł:
-Już jesteś content przyjacielu? - spojrzał na niego po czym opowiedział to co zauważył, a było ważne w kontekście śledztwa. Na przypomnienie o tożsamości i akcencie starał się pamiętając o “amerykańskiej wymowie” powiedział jedynie:
- Oczywiście jestem wszak doktorem Franklinem Donaldem Diamondem z Nowego Yorku . To jak poszło mu przedstawienie się w amerykańskim stylu wciąż jednak pozostawiało dużo do życzenia, gdzieś w tle było jednak słychać flegmę brytyjskiego lorda, ale raczej ktoś kto nie zna prawdy nie powinien tego zauważyć. Chyba, że jest bardzo na to wyczulony. Tak jak Alexander był wyczulony na irlandzki język czy akcent, ale zaraz znowu wszedl do swojej roli:
- Zawsze mnie pasjonowało czy w tym wszystkim jest więcej losowości czy matematyki - rzucił jeszcze raz okiem na stoły. Ludzie grali w kości, karty, może nawet ruletkę. Był raczej zaciekawiony w przeciwieństwie do zirytowanego Alfreda

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#4
Kasyna nie były dla każdego. W takich jak Palace Casino można było znaleźć więcej roztropnych jednostek — przede wszystkim dlatego, że bogatsi mieli znacznie więcej do stracenia. Nie tylko pieniądze, ale niekiedy również nawet reputację i status społeczny. Plotki wśród socjety roznosiły się bardzo szybko, a zainteresowani, przy odpowiednich krokach, mogli od razu się zorientować, że ten czy tamten popadł w długi lub właśnie się zadłużył na bardzo wysoką kwotę. To odstraszało potencjalnych inwestorów i partnerów biznesowych. Tutaj Alexander Howard i Alfred mogli się spodziewać większej kultury i obyczajności.
Wszystko to było jednak ułudą. Pod płaszczem klasy ludzie przejawiali nawet najbardziej zwierzęce cechy.
Alfred doskonale o tym wiedział. Jako dawny bywalec takich miejsc potrafił wyczuć kto po co tu przyszedł. Który osobnik właśnie próbował odratować swój majątek, a który był tu tylko raz na jakiś czas celem zabawienia się w doborowym towarzystwie. Znane mu typowe podjudzanie przez podstawionych graczy tutaj nie miało miejsca; w Palace Casino dochodziło do bardziej wyrafinowanych sztuczek mających zwieść i wyrwać z rąk graczy fortuny. Tutaj krupierzy byli szkoleni w wysublimowanych sposobach oszustwa — nic bezpośredniego, lecz mającego na celu zwiedzenie nawet najbardziej doświadczonego bywalca. Nie wspominając o luksusowych prostytutkach, których zadaniem było nie tylko uwiedzenie klienta, ale również dotrzymanie mu towarzystwa i dopingowanie podczas gry, by potem wydobyć kolejne banknoty podczas cielesnych uciech.
Wszystko to było dobrze przemyślanie.
Co innego jednak Alexander, który w takich miejscach nie bywał i nie znał ich specyfiki ani charakterów przebywających tu ludzi. Gdyby nie zawodowa obecność być może miałby chwilę czasu, by przyjrzeć się różnym osobom, a nawet rozwikłać ich potrzeby. Nie wspominając już o ukrytych zamiarach nie tylko gości, ale także krupierów. Jedyne co dostrzegł to bardzo eleganckie towarzystwo — kobiety ubrane w atłasowe i jedwabne suknie, z futrami i drogimi klejnotami oraz mężczyzn w skrojonych na miarę garniturach. Jedni nosili się klasycznie, w stonowanych kolorach, starając się nie rzucać w oczy, ale było również kilku mężczyzn mających na sobie barwy zwracające uwagę — czerwony, jasnoniebieski czy jasnoróżowy. Nie zaobserwował również żadnych symboli czy zagadek. Kasyno nie było miejscem nauki i jego światły umysł nie dowiedziałby się tu niczego pożytecznego naukowo.
Alexander Howard po tych obserwacjach zdał sobie sprawę, że jedyną rzeczą jaka tutaj nie pasuje, był on sam.
Obaj Spokrewnieni przyszli tu jednak po coś innego niż oglądanie towarzystwa i granie. Mogli oczywiście w ramach odwrócenia uwagi spróbować swych sił w pokera czy dość prostą matematycznie karciankę 21 lub ruletkę opartą na szczęściu, lecz w tym momencie było to zbyteczne.
Musieli się skupić na odnalezieniu Stoddarda, który zgodnie z tym, co mówił Alfred, był właścicielem kasyna. W tym celu mogli zapytać lawirującą między gośćmi obsługę Palace Casino — poznać ich mogli po uniformach — lub barmana oficjalnie serwującego bezalkoholowe napoje i przekąski typu orzeszki. Na sali, niedaleko wejścia, za niewielką ladą zabezpieczoną szybą stał też mężczyzna, który wydawał żetony, a także je odbierał wymieniając niektóre z nich na gotówkę. Ostatecznie mogli podejść do jednego z kilku ochroniarzy stojących w newralgicznych punktach pod ścianą, ale nie wyglądali na chętnych do rozmowy. Ich zadaniem wszakże nie było zabawianie klienteli.
Życie w kasynie dzisiejszego dnia tętniło pełną parą.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#5
-Jeśli chodzi o to co widziałem przyjacielu…- powiedział bardzo zagadkowym głosem- -Jestem jedynym nie pasującym do wszystkiego elementem…- zatrzymał się by usłyszeć odpowiedź, a następnie spojrzał pełnym nagłego przebłysku wzrokiem. Zupełnie jakby otrzymał ostatni puzzel który zaginął gdzieś pod kanapą i wyszeptał z podniecenia:
-- Mam, mam...Musimy zagrać żeby zacząć pasować do układanki. Spróbuję zagrać, a Ty spróbuj nastawiać uszu, rzucasz się w oczy mniej niż ja - powiedział pewny swoich słów i jeśli Alfred go nie zatrzymał ruszył w kierunku jednego ze stołów. Chciał zagrać w karty. Miał trochę gotówki (chciałby przeznaczyć maksymalnie 1 punkt swoich funduszy W czasie rozgrywki bacznie obserwował wszystko dookoła. Starał się zwrócić uwagę krupierów swoją niemałą fortuną w ten sposób chciał zyskać na czasie, przy okazji może trochę wygrać. Wpadł w swoistą intelektualną grę, zaczął liczyć karty starając się wygrać w pokera za pomocą swojego analitycznego i matematycznego umysłu.(nauka+inteligencja) W czasie gry starał się dokładnie obserwować kto będzie go najbardziej podjudzał do dalszej gry, najprawdopodobniej będzie to pracownik przybytku. To w końcu dość logiczne jeśli uda mu się go namierzyć będzie wiedział do kogo zagadać (percepcja+empatia)
Rozgrywka trwała w najlepsze, a Alexander był niemal całkowicie skupiony na wymienionych wyżej zadaniach, kątem oka patrzył na działania Alfreda, ale nie było to tutaj kluczowe. Kluczowe było znalezienie kogoś kto może go wprowadzić do szefa tego przybytku był bardzo zdeterminowany by tego dokonać i wyglądał na bardzo skupionego na grze, jednak nie powinien ulec hazardowej pokusie był bowiem bardzo opanowanym Spokrewnionym i było to widać w jego oczach gdy powoli wyrzucał kolejne karty i starając się blefować. Był jednak raczej graczem skupionym na aspekcie matematycznym całej rozgrywki.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#6
Alfred porozumiewawczo skinął w kierunku swego towarzysza, a kiedy doszło między nimi do kontaktu wzrokowego, sugestywnie skierował spojrzenie na sylwetkę goryla widniejącego na jednym z kluczowych stanowisk obserwacyjnych ochrony kasyna. Dostojnym krokiem przemieszczał się po parkiecie, mijając hazardzistów topiących swoje oszczędności w szponach chciwej obsługi. Spacer okrężną trasą i skupienie pozwoliły mu na chwilę wyciszyć dźwięki hałaśliwego tłumu i rozbrzmiewającej w sali muzyki. Dla Alfreda czas jakby spowolnił, to chwila na refleksje. Przez głowę przemknęła mu myśl nad inicjatywą partnera. W ramach rozrywki postanowił oszacować prawdopodobieństwo jego wygranej. Wbrew pozorom nie były to tylko matematyczne wyliczenia i układy równań, które pewnie wypełniały umysł Malkaviana. Zdawać by się mogło, że szczęście nowicjusza sprzyjało Alexandrowi i pierwsze rozegrane partie powinny zakończyć się sukcesem. Ale czy na pewno? Trudno nie było oprzeć się stwierdzeniu, jakoby brytyjski uczony pod przykrywką sprawiał tu wrażenie odszczepieńca. Wygrane to inwestycje, a Morri był zbyt inteligentny, zbyt inny, by okazać się dobrą inwestycją. To właśnie te cechy sprawiły, że niezależnie od przebiegu partii Alfred dawał mu duże rokowania na zgarnięcie symbolicznej - w przypadku ich statusu materialnego - kwoty.
Ogar wyrwał się z zadumy, kiedy dotarł przed oblicze karka sondującego wzrokiem otoczenie. Kasyno w dalszym ciągu było dla niego miejscem przytłaczającym i rodzącym wspomnienia z najgorszych okresów jego życia. W jego planach nie było miejsca na bierność, koncentracja na zadaniu pozwalała mu tłumić negatywne myśli. Zmierzył wzrokiem sylwetkę rozmówcy, a kiedy skończył dyskretne lustrowanie ochroniarza, zawiesił wzrok na jego oczach.
— Nie zajmę Panu wiele czasu, wszakże nie jest Pan tutaj od zabawiania klienteli. — Przyznał już na wstępie, jeszcze zanim się przywitał, a następnie wyciągnął dłoń. — Nazywam się Steve Milligan i przybywam ze swoim kompanem w interesach. — Alfred nie oczekiwał, że ochroniarz ściśnie jego dłoń, to było do przewidzenia. — Chcę dobić targu z właścicielem tego przybytku, Panem Aaronem Stoddardem. Wierzę, że kiedy pozna moją ofertę osobiście, będzie skłonny negocjować warunki. — Uraczył goryla przenikliwym spojrzeniem, które przez oczy przedarłoby się nawet do samej duszy. Przyprowadzę zatem swojego przyjaciela, który tu ze mną przybył, zaprezentuje nas Pan przed Stoddardem i wyjaśni, że niezwykle wpływowi goście chcieliby przedstawić mu ofertę na osobności - za zamkniętymi drzwiami. Mogę liczyć na Pańską pomoc? (Hipnoza)

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#7
Alexander bez mała dał się porwać uczuciu jakie odczuwają gracze. Pod analitycznym umysłem skrywało się również poczucie adrenaliny. Wygra? Nie wygra? A jeśli tak, to jak bardzo pomylił się w swoich obserwacjach i obliczeniach?
A jednak te krótkie momenty podczas gry, te krótkie chwile kiedy podejmował decyzje w oparciu o matematykę i obserwację swoich współgraczy, decydowały o tym czy ostatecznie uda mu się wygrać. Wystarczył jeden błąd podczas którejś tury, by zaprzepaścił swoją szansę na wygraną. Poker rządził się swoimi prawami. Podjudzano, blefowano i próbowano wyprowadzić z równowagi przeciwnika tylko po to, by ten się podłożył.
O dziwo jednak, to nie krupier podpuszczał ich najbardziej. W grupie Alexandra było dwóch graczy, który porozumiewali się między sobą swymi ukrytymi gestami i nieznacznymi ruchami dając sobie wzajemnie znać o stanie kart. Przy tym nie zwracali na siebie uwagi ani nie wymieniali się znaczącymi spojrzeniami. Alexander z każdą turą upewniał się, że są to doświadczeni gracze, którzy współpracują, by sięgnąć po wygraną. Trzecim osobnikiem przy stole był nieco znerwicowany, trzymający w ustach wykałaczkę ekscentryczny jegomość. Albo był świetnym aktorem albo naprawdę nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu. Jego niespokojne zachowanie nieznacznie udzielało się również innym. Ostatnią personą przy stole była kobieta. Bardzo elegancka, dystyngowana, paląca papierosa poprzez cygaretniczkę, nie wdająca się w jakiekolwiek dyskusje. Skupiona na grze, bacznie obserwująca swoich chwilowych towarzyszy. Walka o wygraną była zaciekła, ale kulturalna. Żaden z graczy nie zamierzał odpuszczać drugiemu.
A jednak, gdy gra dobiegła końca i wszyscy wyłożyli na stół swoje karty, niespokojny jegomość walnął pięścią w stół, ale się nie rzucał. Ot, taki miał sposób bycia.
— Gratulacje, stary! — Wykrzyknął do Alexandra z uśmiechem na gębie. — Chyba jesteś tu nowy, bo nigdy cię nie widziałem. Szczęście nowicjusza, co? — Zaśmiał się ochryple. Dama nie zareagowała, lecz wbiła w Howarda swoje czujne, kocie oczy pykając z fajki. Z kolei pozostała dwójka grzecznie podziękowała za grę. Krupier przesunął wszystkie żetony w stronę Morriego bez żadnego uśmiechu, gestu czy innego wyrazu twarzy, który mógłby cokolwiek oznaczać. Ot, jedna z wielu gier tej nocy, przy której asystował.
Alexander Howard wygrał bardzo dużą kwotę nowych, świeżutkich dolarów. Mógł się teraz ze swoimi żetonami udać albo do kolejnej gry albo do kantoru celem wymiany na pieniądz… Decyzja należała do nieumarłego.

Gdy Alexander zajmował się tą przyjemniejszą częścią zadania, Alfred musiał nawiązać kontakt z jednym z goryli tego przybytku. Początkowo ten nawet na niego nie patrzył wodząc wzrokiem po pomieszczeniu i robiąc to, co do niego należało. Gdy ten podał mu rękę, tylko zerknął ukradkiem i nawet się nie poruszył. Stał w lekkim rozkroku, z jedną ręką trzymającą nadgarstek drugiej. Wyglądał tak, jakby miał już do czynienia z takimi ludźmi i miał pewność, że ten zaraz sobie pójdzie widząc, że się go zwyczajnie olewa.
— Panie Milligan, nie jestem tutaj chłopcem na posyłki. Proszę zapytać obsługi. — Odpowiedział nieco szorstko w tym momencie jednak spoglądając bezpośrednio w oczy Alfreda. Początkowo nie było widać w nim jakiekolwiek zmiany, która sugerowałaby, że hipnoza mogła się udać. Dopiero po wysłuchaniu tego, co się do niego mówi, Goryl poruszył się nieznacznie. Chrząknął.
— Panie Milligan, Pan Stoddard nie jest tu żadnym właścicielem. Aaron ma jedynie zezwolenie na organizowanie w Palace Casino rozgrywek pokera za zamkniętymi drzwiami. — Odpowiedział początkowo zmieszany. W pierwszej chwili nie skojarzył o kogo chodzi wampirowi. Jego uwaga skupiła się bezpośrednio na Spokrewnionym. Zupełnie jakby jego podejście do Alfreda zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie wspominając już o zmianie aury wokół nich… Ochroniarz zamiast być nieprzyjemnym i niechętnie nastawionym, nagle stał się wobec niego bardzo sympatyczny i przyjazny. — Mogę Pana zaprowadzić zarówno do Pana Stoddarda, jak i do właściciela. O ile ten oczywiście dzisiaj jest… Aaron, szczęściem, organizuje dziś jedną z rozgrywek. Jaka jest Pana decyzja?

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#8
Przez całą grę starał się sprawiać wrażenie bardzo opanowanego w końcu przecież taki był. Powoli wykładał karty obserwując swoich współgraczy...A więc Ci dwaj to starzy wyjadacze, przypominali mu studentów podrzucających sobie ściągi i grających do wspólnej bramki, w związku z tym nie zwracał na nich większej uwagi, a kobieta? Kobieta była kolejną tylko dystyngowaną damą, która zapewne przegrywała w kasynie pieniądze swojego męża lub ojca. Starał się przyjrzeć jej fryzurze i może nieco staroświecko rozpoznać po tym status cywilny, ale był jeszcze on...Ten niespokojny. Naprawdę było w nim coś elektryzującego, ale nie na tyle by ponieść spokojnego Doktora. Gdy gra się skończyła Alexander uśmiechnął się lekko do siebie i podziękował wszystkim za grę. W momencie gdy ten "niespokojny" zagaił do niego odpowiedział zimno i pretensjonalnie:
-Jak najbardziej pierwszy, ale nie nazwałbym tego szczęściem. Naprawdę nic na świecie nie dzieje się bez przyczyny, prawda? Czasem jest to nasza wola, a czasem jakiś większy plan. Zresztą to nie było szczęście....Cała ta gra to prosty matematyczny zabieg. To kto jakie ma karty obliczamy na zasadzie rachunku prawdopodobieństwa, a potem wystarczy już tylko trochę wyobraźni- powiedział może więcej niż wypadało ale nie musiał się przecież zadawać z tym człowiekiem, a przynajmniej miał nadzieję, że nie jest to ten cały Aaron. Przerzucił na chwilę wzrok na kobietę. Znał takie, niejedna w taki sposób starała się zyskać majątek Morrich zanim urodził się jego brat. Więc jedynie lekko się jej skłonił, a następnie powoli udał się wymienić swoje żetony na pieniądze. No chyba, że ktoś miałby go teraz zatrzymać? Zresztą nie zapowiadało się na to, ponieważ na twarzy Morriego nie było zadowolenia czy szczęścia, a co się malowało? Na twarzy Morriego malowała się pewność widać było, że on nie zakładał, że wygra, on to po prostu wiedział. W związku z tym odstraszał raczej proste umysły tych hedonistycznych ryzykantów. Morri nie wyszedł jednak z tego wszystkiego bez żadnej "duchowej korzyści". Wyciągnął z tego wszystkiego pewien fundamentalny wniosek, który odpowiedział na zadane przez niego wcześniej pytanie:
-W hazardzie, a przynajmniej w grach karcianych liczy się zdecydowanie bardziej umiejętność przewidywania niż zwykłe ślepe szczęście- pomyślał i zadowolony ze swojego fundamentalnego odkrycia dalej zmierzal do punktu wymiany.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#9
Pod powłoką tęgiej miny charakterystycznej dla Alfreda, pojawiło się delikatne zmieszanie. Był niemal przekonany, że Stoddard jest właścicielem tego miejsca. W ułamku sekundy Leneghan zaczął ważyć różne scenariusze, by dobrać stosowną taktykę działania podczas rozmowy z krupierem. Nawiązanie interesów z Aaronem mogło przykuć zainteresowanie irlandzkich gangsterów, do których zresztą Stoddard mógł należeć. Wobec tego śledczy musieli przygotować odpowiedni blef, a w głowie Ogara zrodził się plan na jego realizację.
— Najmocniej przepraszam za niedopatrzenie. Jaka jest zatem godność właściciela? — Spytał czysto informacyjnie, bo miał wrażenie, że jeszcze będzie musiał do niego wrócić. Jeśli w kasynie znajdowały się obrazy lub fotografie z sylwetkami osobistości, które dostrzegł w pobliżu, Alfred dopytał również czy to właśnie persona właściciela ukazuje się na którymś z nich. — Proszę go nie kłopotać, przybywam do Pana Stoddarda z polecenia wspólnego znajomego. Proszę zaczekać, przyprowadzę swego współpracownika i zaprowadzi nas Pan do Pana Aarona.
W tym momencie odszedł od ochroniarza i skierował się prosto do stolika, przy którym rozgrywała się partia Alexandra. Nim jednak dotarł na miejsce, wyraźnie lustrował twarze zebranych - zarówno gości, jak i pracowników - próbując wśród nich wytypować osoby wyraźnie naznaczone przestępczą działalnością o irlandzkich rysach. Jeśli udało mu się ich odkryć, zapamiętał ich ilość i twarze. (Znajomość Półświatka, Percepcja)
Obserwował rozgrywkę towarzysza z odległości, aby nie wybijać go z dynamiki pokerowej akcji i powodować dekoncentracji. Był ciekaw jej przebiegu i bacząc na zachowanie hazardzistów oraz krupiera spróbował ocenić, czy celem wzajemnego prezentowania kart przez współgraczy Morriego było oddanie rundy żółtodziobowi, czy wręcz przeciwnie - próba właściwego oszustwa, której zdolności matematyczne faceta stawiły opór, udowadniając racji jego tezie. Kiedy rozgrywka się zakończyła, a Morri wstał od stolika, Alfred złapał go w połowie drogi do kantoru.
— Szczęście nowicjusza, dobrze powiedziane. — Przywołał na głos stwierdzenie narwanego hazardzisty. Jeśli wcześniej stwierdził oddanie zwycięstwa Alexandrowi, dodał teraz. — Widziałem Twoje skupienie, w podrzędnym kasynie być może ugrałbyś małą fortunę. Jeśli jednak uważnie przyjrzałeś się zachowaniu pozostałych graczy, powinieneś wiedzieć, że oddali Ci tę partię, by zachęcić Cię do dalszej gry. W ten sposób wzbudza się w nowym graczu pewność siebie, poczucie przysłowiowej dobrej passy. To psychologiczne zagranie, abyś wrócił tutaj pomnożyć wygrany majątek - w końcu raz się udało, dlaczego nie spróbować drugi? — Spojrzał w oczy Spokrewnionego dla podkreślenia swojego stanowiska. — Jeśli w tym miejscu ktokolwiek ma szczęście, to jest ono podyktowane wolą krupierów, a jego definicja zawiera się w słowach oszustwo i matematyka.
Skończył przedstawianie swych racji, kiedy dotarli do kantorka. Mężczyzna nie rzucił nawet spojrzenia na sumę, którą zwyciężył starszy wampir. Kiedy wymiana żetonów została zakończona, Alfred zachęcił Kainitę do rozmowy na uboczu i dyskretnie przekazał mu informacje, które pozyskał.
— Tak więc Stoddard jest tutaj tylko krupierem, ale w dalszym ciągu nie możemy wykluczyć przynależności do irlandzkiej mobsterki. Rozglądałem się za ewentualnymi kłopotami. — W tym miejscu przekazał zgodnie z prawdą informacje, jakie posiadł podczas drogi, jaką przebył od ochroniarza. — Nie powinniśmy rozmawiać z nim tutaj, wobec czego zachęcimy go - a jeśli będzie trzeba, sugestywnie zmusimy - do opuszczenia lokalu i przesłuchamy go w samochodzie. Przygotowałem nam małe tło, które powinno uratować nam tyłek, jeśli pewni obrońcy interesów kasyna będą na nas czyhać. — Mężczyzna spróbował sobie przypomnieć nazwisko, jakie przedstawił mu partner przy wejściu do lokalu. — Doktorze Franklinie Donaldzie Diamond z Nowego Yorku, Steven Milligan - inwestor projektu naukowo-badawczego służącego pogłębieniu wiedzy w zakresie uzależnień behawioralnych, którym z dumą kierujesz w imieniu... wymyśl czyim. Zostaliśmy przysłani przez wspólnego znajomego, który rekomendował Stoddarda do udziału w projekcie. Oczywiście nie będziemy zdradzać, kto nas przysłał, a słowotok dla wiarygodności byłby tutaj wskazany... Dla Aarona Stoddarda jest to okazja do zarobku, wszak jego wkład w badania zostanie doceniony... W każdym razie tak ma myśleć, bo kiedy znajdziemy się w samochodzie, zmienimy zasady gry i przesłuchamy go tradycyjnymi metodami.
Po zaprezentowaniu planu, jaki opracował mężczyzna i nałożeniu na niego poprawek wskazanych przez Alexandra udali się ponownie do ochroniarza, gdzie Morri został przedstawiony pod wskazaną wcześniej tożsamością przez Alfreda, pomijając szczegóły o celu wizyty. Zaprowadzeni do Stoddarda oczekiwali reakcji ochroniarza, którego zgodnie z życzeniem Alfreda było zaprezentowanie wpływowych gości.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#10
Alexander pomiędzy ruchami w grze miał okazję dokładnie przyjrzeć się swoim współgraczom. Spojrzenie na fryzurę niewiele mu dało, jeśli chodzi o kwestię stanu cywilnego. Co innego gdyby spojrzał na ręce kobiety. O tym, że należała do bogatszej części Chicago świadczyła już sama obecność w tym miejscu. Jeśli zaś mowa o tym charakterystycznym, nieco narwanym gościu, to ten się nieco zraził słysząc jego zimny i pretensjonalny ton głosu. Ale po jego słowach zaśmiał się w głos.
— Szczęście głupiego, jak to mówią. — Odparł z lekkim, ironicznym uniesieniem jednej wargi. — Pograsz tu trochę i sam się przekonasz, że matematyka to tylko połowa sukcesu. — Już miał się odwrócić na pięcie, ale zatrzymał się w połowie i spojrzał na Howarda. — Wiesz, dam ci dobrą wskazówkę. Gdybyś tylko się przyjrzał, wiedziałbyś, że ta dwójka — Wskazał palcem kobietę i mężczyznę, którzy stali kawałek dalej od nich, ale wciąż widoczni — oddała Ci wygraną. To wprawni gracze. Wiedzą co robią. — Puścił mu oczko, przerzucił wykałaczkę na drugą stronę ust i zniknął w tłumie zostawiając Alexandra. Kobieta, której się wcześniej ukłonił, odwzajemniła jego gest lekkim pochyleniem głowy i pozostała przy stole. Wszak gra nie musiała rozgrywać się z tymi samymi osobami.

— Carl Colbert. C. C. — Ochroniarz uniósł jedną brew ku górze w zdziwieniu. Widocznie zdało mu się wiedzą na tyle powszechną, że jego pytanie było dlań nietypowe. A gdy Leneghan spojrzał na fotografie to mógł na kilku z nich dostrzec Colberta — zarówno w grupie innych poważanych person, jak i jego własny portret. Był to podstarzały jegomość z fajką, nieco grubawy, lecz nie otyły. Ubierał się tak, że skutecznie maskował swoją tuszę, a ponadto ze stylem. W dodatku miał dość charakterystycznego, ciemnego, lekko podkręconego wąsa. Nie musiał dopytywać goryla czy to on, choć oczywiście uzyskał twierdzącą odpowiedź. Na dwóch zdjęciach podpisanych jako chicagowskie turnieje pokerowe w 1919 r. i 1918 r. mógł również dostrzec Stoddarda — niewysokiego, wychudzonego mężczyznę bez brody, w nieco za dużym garniturze. Obok niego stał Marcus Mutton — bardzo elegancki, z fajką, z jedną ręką w kieszeni spodni. Jakby się przyjrzeć, to miał bardzo inteligentne spojrzenie człowieka, który wie, że jest ponad innymi. Oprócz nich na zdjęciach Alfred mógł dostrzec również inne, ważne persony — polityków i biznesmenów związanych z Palace Casino. — W porządku. Będę tu na Pana czekał. — Mężczyzna skinął mu głową i wrócił do swojej pracy.
Alfredowi niełatwo było wytypować osoby o typowo irlandzkich twarzach, ale obracając się w przestępczym światku wiedział na jakie cechy patrzeć gdy chciał z dużym prawdopodobieństwem określić czy to ktoś z podziemia. Dlatego też udało mu się dostrzec aż cztery osoby. Jednego mężczyznę przy barze sączącego whisky, najpewniej irlandzką, drugiego przy automatach z zacięciem próbującego coś wygrać, a trzeciego i czwartego wśród tłumu rozmawiających między sobą. Ostatni dwaj sprawiali wrażenie jakoby się znali, co do pozostałej dwójki ciężko było to określić.

Dzięki tym obserwacjom miał już znaczną ilość informacji, które mógł wykorzystać zarówno przy zbliżającej się rozmowie z Alexandrem, jak i ze Stoddardem.
Leneghan tylko potwierdził słowa narwanego hazardzisty co do wygranej.

Ostatecznie obaj panowie udali się do ochroniarza, z którym niedawno rozmawiał Alfred. Po wzajemnym porozumieniu ten zaprowadził ich do jednego z prywatnych pomieszczeń. Zanim jednak ich wpuścił, wykonał zatrzymujący gest ręką. Spojrzał na zegarek.
— Aaron za osiem minut powinien rozpocząć partię pokera. Teraz najpewniej wszyscy zasiadają do stołu, a jeśli jeszcze tego nie uczynili, to przekazują Stoddardowi wpisowe. — Nacisnął klamkę, po czym wpuścił ich, a następnie oddalił się z powrotem na miejsce warty.
Pomieszczenie było nieco przyciemnione — główne światło padało z lampy nad stołem. Z tyłu w rogu, przy niewielkim stoliku, siedział Aaron, któremu Leneghan mógł się bliżej przyjrzeć mając na względzie fotografię. Obaj Spokrewnieni jednakże bez trudu mogli go poznać — na jego miejscu bowiem nie siedziałby nikt inny. Przyjmował właśnie duży plik banknotów od jakiegoś niskiego, łysego mężczyzny. Pozostali gracze zdawali się już przybyć, bo wszystkie miejsca poza jednym były zajęte.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#11
Odpowiedział tylko mężczyźnie z wykałaczką spokojnym i stonowanym głosem z którego wyszło trochę brytyjskiej flegmy:
-Wciąż jestem pewny siebie, ale dziękuję za wskazówkę przyjacielu - po czym dalej zmierzał w kierunku w którym zmierzał wcześniej, gdy zbliżył się do niego Alfred powiedział mu tylko:
-Rozumiem, że coś znalazłeś, prawda?- po tym gdy Alfred przekazał mu informacje sam dodał kilka swoich obserwacji:
-Jeśli chodzi o mnie to poza pewną ilością pieniędzy zauważyłem paru podstawionych graczy, ale to raczej nie będzie przydatne
W tym momencie dotarli do prywatnego pokoju w którym miał siedzieć cel ich rozmowy. Alexander rozejrzał się dokładniej po pomieszczeniu. Stanął gdzieś z boku i zamierzał współpracować z Alfredem, jeśli ten chciałby przerwać spokój celu zrobiłby to razem z nim, jeśli nie milczałby. Teraz był moment na wykazanie się wybitnego śledczego. Alexander skupił się raczej na wyłapaniu szczegółów pomieszczenia, może coś nie pasowało do typowego wyglądu tego typu pomieszczenia? Może zauważył coś co pasowało, ale przykuło mimo wszystko jego uwagę? Szukając takich właśnie sygnałów obserwował pomieszczenie zaciskając pięść na laseczce (percepcja+czujność)

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#12
Przyglądanie się Stoddardowi i otoczeniu z tej pozycji byłoby nietaktowne, toteż tuż po wprowadzeniu do pomieszczenia Spokrewnieni musieli podjąć interakcję z obiektem zainteresowania. Alfred, prawdę mówiąc, liczył, że ochroniarz przedstawi ich przed krupierem, demonstrując podziw względem wpływowych gości pod wpływem hipnozy, aby już na wstępie zyskać przychylne spojrzenie rozmówcy. Musiał się jednak dynamicznie dostosować do sytuacji i zdaje się, że przyszło mu to bez trudu. Leneghan chciał wywabić swój obiekt zainteresowania z budynku, aby zyskać szersze pole do popisu z daleka od wścibskich oczu i irlandzkiej mafii. Nie miał większego planu, poddał się więc improwizacji.
— Dobry wieczór Państwu, przepraszam za wtargnięcie. — Przywitał się skinieniem głowy z zebranymi, wyraźnie jednak skierował zainteresowanie na Stoddarda, który mógł zauważyć wcześniej, że Spokrewnieni zostali wprowadzeni przez ochronę. — Według tego przemiłego jegomościa, który przyprowadził nas do Pańskiego pokoju, rozgrywka jeszcze się nie rozpoczęła. Moglibyśmy więc zabrać Panu pięć minut cennego czasu, Panie Stoddard? — W jego ogólnej prezencji mimo surowej i nieprzyjemnej aparycji dało się odczuć przyciągającą charyzmę łączoną z elokwencją, Alfred intencjonalnie chciał wywołać wrażenie godnego zaufania. — Steven Milligan, inwestor projektu badawczego prowadzonego przez mojego towarzysza, doktora Franklina Donalda Diamond. Proszę jedynie o chwilę rozmowy na osobności. Jestem przekonany, że zmieścimy się w ramach czasowych przed rozpoczęciem partii.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#13
Wbrew pozorom każda informacja była przydatna. Nie w każdym miejscu i czasie, ale jednak każda miała swoją cenę… Wystarczyło tylko zrobić z niej odpowiedni użytek. Sprytnie ją wykorzystać lub sprawić, by była na korzyść.
Podczas gdy Alfred skupił się na aspekcie socjalnym i nawiązaniu kontaktu, Alexander poczynił obserwacje. Nieduże pomieszczenie, w którym było właściwie tylko to, co najistotniejsze: stół do pokera i niewielki stolik Aarona oraz krzesła. Główne światło padało na stół i to na nim skupiał się wzrok po wejściu do pokoju. Przy stole siedziało czterech graczy — ostatnie wolne miejsce należało do łysego mężczyzny, który jeszcze nie zdążył się usadowić. Karty na stole były nowe, co miało zmniejszyć ryzyko podmian czy blefu. Każdy z graczy miał określoną, startową ilość żetonów. Na ścianach nie było żadnych obrazów ani innych ozdób. W pomieszczeniu próżno szukać także wieszaków czy stojaka na odzienie wierzchnie, Alexander mógł więc przypuszczać, że gracze zostawili okrycia w szatni przed salą.
To, co mogło Morriego najbardziej zdziwić, to charakterystyczny jegomość z wykałaczką w ustach. Gdy tylko zauważył Howarda, uśmiechnął się nieco zgryźliwie i machnął do niego ręką, a następnie odchylił się na krześle obserwując dwóch Spokrewnionych. Drugą osobą była kobieta. Zdecydowanie nazbyt ekstrawagancka jak na współczesne czasy. Elegancka i dystyngowana, może nieco zbyt bardzo zmanieryzowana. Gdyby na nią spojrzeć poza kasynem, to możnaby pomyśleć, że jest płochliwą sikoreczką. Twarz trzeciego gracza przypominała raczej człowieka z chłodnej Europy Zachodniej. Siedział w dużym rozkroku, z jedną ręką w kieszeni, drugą na stole, wystukując sobie znany rytm. Wydawał się być mocno zamyślony i niezainteresowany tym, co się dzieje wokół niego. Czwartym mężczyzną okazał się być typowy bogacz z Central lub West Side’u. Miał ciemny, idealnie skrojony garnitur. Zdawał się zainteresowany kobietą siedzącą naprzeciwko niego. Trudno jednak wywnioskować czy próbował z nią flirtować czy tylko odwrócić uwagę od samej gry. Chyba nawet nie zauważył wejścia dwójki “nadmiarowych” gości. Co innego kobieta, która zwróciła ku nim swe zielone ślepia.
Aaron Stoddard. To on tutaj był w centrum uwagi Spokrewnionych. Gdy Leneghan wypowiedział swe słowa, piąty z graczy właśnie się odwracał i już miał zasiąść przy stole. Zachowywał się jak ktoś, kto właśnie stoi na w żołnierskiej pozycji gotowej do ataku lub obrony. Obserwował. Słuchał. Po jego twarzy, dobrze zbudowanym ciele i spojrzeniu można było odnieść wrażenie: lepiej z nim nie zadzierać. Trudno jednak powiedzieć czy wyczuł jakieś zagrożenie czy jest to jednak jego typowa postawa, tak dobrze zresztą Alfredowi znana.
Nikt się z nimi nie przywitał. Jedynie ucichły jakiekolwiek rozmowy. Gdy ten z wykałaczką usłyszał z czym przychodzą do Stoddarda, zaśmiał się w głos, a stojący żołnierzyk zdecydował się usiąść na swoim miejscu. Niemniej, wciąż nie spuszczał z nich wzroku jakby jego zdaniem coś tutaj nie pasowało.
Aaron się odezwał.
— To, że rozgrywka się jeszcze nie zaczęła nie znaczy, iż nie mam co robić. — Odpowiedział surowym, nieco ochrypłym tonem kogoś, kto co najmniej połowę swego życia palił. — Mnie natomiast nie interesują jakiekolwiek projekty badawcze. — Dodał. Wstał ze swego krzesła, ale się od niego nie oddalił. Oparł opuszki palców o blat i pochylił się. Mogli się teraz dokładnie przyjrzeć jego surowej, podstarzałej facjacie. — Takie rzeczy mogą poczekać aż rozgrywka się skończy. Państwa obecność będzie jedynie rozpraszać i mnie, i graczy. Proszę poczekać na zewnątrz.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#14
Wcześniej milczący teraz dokładnie przyjrzał się gospodarzowi od stóp do głów i zaczął mówić z drobną "flegmą" typową dla swojego akcentu który jednak starał się ukryć co mogło brzmieć dosyć komicznie, ale nie miało, ton był jak najpoważniejszy:
-Panie Stoddard, myślałem, że tak sprawny gracz hazardowy nie będzie tracił szansy kiedy dosłownie setki tysięcy dolarów leżą przed nim, a wystarczy jedynie nawiązać drobną współpracę z młodym doktorem Diamondem- uśmiechnął się z lekkim szatańskim błyskiem w oku, a następnie kontynuował-To naprawdę zajmie Panu tylko chwilę, a może Pan na tym zarobić więcej niż Tales na oliwkach... - w tym momencie zreflektował się, że jego porównanie może nie być dla każdego tak bardzo oczywiste jak dla niego samego-W każdym razie bardzo dużo- w tym momencie zaczął powoli podchodzić do grających-Mógłbym Panu spokojnie wyliczyć zyski jakie Pan otrzyma na naszej drobnej współpracy. Zresztą kto nie chciałby takich zysków?- w tym momencie zrobił coś co dla zwykłego Śmiertelnika nie byłoby rozsądne w takim miejscu, ale on nie bał się bydła. Wyciągnął z portfela część swoich pieniędzy i machnął zebranym przed twarzą-a to dopiero pierwsza rata zysków naszego projektu Panie Stoddard. PIERWSZA!- wykrzyczał, zaczął wchodzić w swoją rolę, zaczął wchodzić w swój trans-ponieważ widzi Pan jeśli podzieli się Pan z nami swoimi umiejętnościami razem możemy stworzyć wielkie imperium. Jesteśmy teraz na etapie na którym tak wprawiony hazardzista jak Pan na pewno będzie bardzo przydatny, a jak Pan widzi...Mamy czym zapłacić. Nie możemy jednak zdradzać szczegółów osobom postronnym stąd nalegam by jednak udał się Pan z nami na stronę. Zresztą nie zaufa Pan doktorowi?Tutaj zaczął już brzmieć jak ktoś kto naprawdę kocha to o czym mówi, a w jego oczach pojawiła się nutka faustycznego szaleństwa.Cały ten wywód miał na celu pokazanie pewnego naukowego autorytetu tego kto go głosił (charyzma+autorytet), ale przez wielu mógłby być równie dobrze uznany za aktorski występ (charyzma+występy publiczne)

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#15
Początkowo wyglądało na to, że panowie będą musieli tym razem odpuścić i poczekać tych kilka godzin aż gra się zakończy. Dla Spokrewnionych to niewiele czasu w obliczu wieczności jaka się przed nimi rysowała. Były jednak sytuacje niecierpiące zwłoki, jak na przykład zaginięcie Ghula, którego dni mogły być już niedługo policzone. Być może właśnie to skłoniło Howarda do występu. Jegomość z wykałaczką poczuł się urażony kiedy Alexander nie odpowiedział na jego powitanie, co zresztą dał wyraźny wyraz groteskowo opuszczając dłoń i robiąc minę człowieka wielce niepocieszonego. Nie miał jednak zamiaru mu się naprzykrzać — szczególnie, że Morri skradł teraz całe show.
Aaron słuchał go spokojnie i cierpliwie. Na początku jego poza i spojrzenie mówiły, że chce dać mu się wygadać i swoje wypowiedzieć, ale z biegiem czasu słowa wampira coraz bardziej do niego przemawiały. Pozostałe osoby w sali również jęły słuchać doktora. Sikoreczka zachichotała z rozbawieniem, elegancik, zwróciwszy nań uwagę, patrzył znudzonym wzrokiem jakby mając w rzyci to, co ma do powiedzenia i chcąc już po prostu zacząć grę. Europejczyk poruszył się nieznacznie, a rytm wystukiwany w blat stołu przybrał na sile i częstotliwości; najwyraźniej był bardzo zirytowany. Dodatkowo jego prawa noga zaczęła rytmicznie drgać. Obserwator zauważyłby, że osobnik jest wyraźnie niezadowolony z obrotu sytuacji. Mężczyzna z wykałaczką miał iście rozbawiony wyraz twarzy i przekładał wykałaczkę to na prawą, to na lewą stronę ust. Żołnierz wydawał się wyjątkowo spięty; siedział na krześle niczym struna.
Gdy zaś wyciągnął plik banknotów, Stoddard uniósł jedną brew ku górze, a żołnierz, który w międzyczasie się poderwał najpewniej chcąc uczynić coś siłowego, aż dostał w twarz plikiem. Zirytowany wyrwał mu je z ręki i rzucił na podłogę depcząc. Gospodarz aż się oburzył na to wydarzenie i spojrzeniem nakazał mężczyźnie przystopować. Posługiwano się przede wszystkim wekslami, mało kto miał przy sobie gotówkę. A już na pewno nikt zdrowy na umyśle nie machałby komuś kasą przed nosem, szczególnie jeszcze w tak ostentacyjny sposób. Ten incydent nie przeszkodził jednak Kainicie w kontynuowaniu swego słowotoku.
Leneghan mógł się zastanawiać czy to właśnie taka była przypadłość Malkaviana… Niespodziewanie pojawiający się fanatyczny zapał — w gestach, mimice, słowach, mowie ciała, a nawet tonie głosu.
Skończywszy swój wywód, spotkał się z żywą reakcją dookoła. Najgłośniej wyraził ją mężczyzna z wykałaczką teatralnie wstając od stołu i klaskając w dłonie. — Świetny występ, doktorku! Gdzie żeś się tego nauczył?! — Nietrudno było zgadnąć, że raczej nie mówił z aprobatą.
Aaron westchnął.
— Dobrze. Niech Panom będzie. — Odpowiedział, zrezygnowanym ruchem rozkładając ręce. Nie sądził, by była tu mowa o jakichś wielkich pieniądzach, ale sam fakt, że Morri je przy sobie miał świadczył o tym, że istniała cień szansy na faktyczny zarobek. — Proszę Pańs… — Zwrócił się do uczestników, ale przerwał mu Europejczyk. — Nie przyszliśmy tu wysłuchiwać dyrdymałów jakiegoś gogusia. Zaczynajmy grę, Aaron. Jestem już wkurwiony wtargnięciem dwójki tych pojebańców. — Elegancik po wysłuchaniu tych słów kiwnął głową z aprobatą. — Właśnie, zaczynajmy! — Dodał facet z wykałaczką. Kobieta wydawała się jedynie zaciekawiona całą sytuacją, jakby to wszystko było dla niej jedynie atrakcją. Żołnierz znów wstał i znalazł się między Morrim, a Aaronem.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#16
Nieoczekiwany pokaz Malkaviana nieco zbił z tropu młodego Ventrue. Alfred nie upatrywał w Stoddardzie wielkich szans na perswazję bez wspomagania się wampirzymi zdolnościami. Spokrewniony z początku gotów był już dobywać swej broni, świadom konsekwencji ekscentrycznego występu, ale zaskakująca reakcja zebranych odwiodła go od tego pomysłu. Leneghan był pod ogromnym wrażeniem umiejętności aktorskich swego kompana (choć zaczynał wierzyć, że to wcale nie gra aktorska) i przyznał przed samym sobą, że nie docenił tego Świra. Kiedy towarzystwo wzburzyło się, nadeszła kolej Ventrue na odegranie roli w tym przedstawieniu. W pomieszczeniu rozbrzmiał się charyzmatyczny głos Alfreda wspomagany mocą jego krwi (Prezencja - Zachwyt). Najpierw zwrócił się do persony, której serce emerytowanemu oficerowi skraść byłoby, zdaje się, najłatwiej - do żołnierza. Kiedy jeszcze wszystkie oczy skierowane były na Alexandra, wyeksponował swoje nieśmiertelniki.
— Zgaduję, że służył Pan w armii. Poznaję po Pańskim obuwiu, także takie odziewałem. — Uraczył mężczyznę uśmiechem i dumnie zasalutował. — Komandor Milligan, oficer marynarki. (Autorytet) Mężczyzna trzymał dystans do żołnierza, aby przypadkiem nie dostrzegł inicjałów prezentujących się na nieśmiertelnikach.
— Rad jestem widzieć tutaj tak zacną personę, w innych okolicznościach być może wymienilibyśmy się opowieściami z frontu. Niestety, przybywamy tutaj w interesach, a nasz czas nagli. Mój przyjaciel z pewnością wywołał na wszystkich ogromne wrażenie, nic dziwnego - pasjonaci mają w sobie magnetyzującą charyzmę. Mam szczęście z nim współpracować i finansować jego projekt. — Skierował wzrok na Kainitę i klasnął w dłonie kilka razy, jak gdyby chciał przekazać, że występ Alexandra całkowicie go kupił. — Widzicie Państwo, jest mi niezmiernie przykro, że przeszkodziliśmy Wam w rozegraniu tej partii w terminie. Jednak im więcej czasu poświęcamy na te zbędne sprzeczki, tym dłużej odwlekać się będzie start rozgrywki, bo zakładam, że Pan Aaron już podjął decyzję. A pieniądze nie są małe... — Poprawił teatralnie swój nietani płaszcz. — Nasza limuzyna znajduje się przed lokalem, w środku będziemy mogli bezpiecznie omówić interes. Przekażemy Panu stosowne dokumenty i kontakt, co zaoszczędzi cenny czas i w rezultacie potrwa nie więcej, niż kilka minut. Później będziecie mogli cieszyć się wieczorkiem hazardowym. A Pan, Panie Stoddard... — Spojrzał mu teraz głęboko w oczy. — Pan w niedalekiej przyszłości za uczestnictwo w projekcie może zbić niemałą fortunę.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#17
Istotnie, Alexander początkowo zdawał się być istotą cichą, mało wychylającą się, może nieco zbyt zamkniętą w swoim świecie i własnych racjach. Jego występ jednakże był bezsprzecznym dowodem na to, że miał swoje zalety — wystarczył mu jedynie odpowiedni moment, odpowiedni impuls, by je wyeksponować.
Teraz jednak przyszedł czas na Alfreda.
Dzięki nieśmiertelnikom i salucie udało mu się całkowicie zdobyć uwagę żołnierza. Ten bowiem również mu zasalutował, natychmiast się prostując. Nawet nie patrzył bezpośrednio na jego nieśmiertelniki. — Sierżant Haynes.* — Dopiero gdy wampir nazywający siebie Milligan skończył salut, mężczyzna opuścił dłoń i rozluźnił się, jakby ten niewymownie powiedział “spocznij”. — Myślę, że wszyscy rozumiemy tę sytuację, Komandorze Milligan. Znaleźliśmy się jednak w sytuacji patowej… Wielu z nas poświęciło swój czas i fundusze, by pojawić się tutaj o określonej porze. Komandor wybaczy, lecz rozgrywka, która miała się rozegrać, jest jedną z przygotowujących do zbliżającego się turnieju pokerowego. — Wyjaśnił Haynes. Europejczyk aż prychnął pod nosem z irytacją. Sikoreczka zaczęła zalotnie spoglądać w stronę Leneghana, a elegancik z pewną dozą zaciekawienia.
— Pan Aaron, owszem, podjął decyzję. Proszę jednak nie zakładać, że zapałał do Państwa jakąkolwiek sympatią. Wtargnęliście Państwo bez żadnego uprzedzenia i zrewidowaliście plany zebranych tutaj osób. — To był głos Stoddarda. Haynes chwilowo się wycofał siadając na swoim miejscu.
To wszystko, dzięki użytym siłom perswazji, autorytetu, charyzmy, zachwytu i innym nadprzyrodzonym aspektom wydawało się bardzo pokręcone. Zwłaszcza kiedy sikoreczka zaczęła się uśmiechać niejednoznacznie i podeszła do Alfreda; w jej oczach można było dostrzec błysk zachwytu jego osobą. — Jestem Mary. — Przedstawiła się spuszczając wzrok. Cóż, na pewno można powiedzieć, że we flircie była mistrzynią. Gdyby tylko priorytety były inne… Spojrzenie elegancika nie zmieniło się ani trochę. Wciąż patrzył na niego z zainteresowaniem i uznaniem, aczkolwiek w przeciwieństwie do kobiety nie starał się zwrócić na siebie uwagi w aż tak bezpośredni sposób. Zachwyt zadziałał, choć czy można powiedzieć, że na te osoby i w sposób, którego oczekiwał Spokrewniony?
Europejczyk się wkurwił.
— To moja ostatnia gra z tobą, Stoddard. — Wstał i stanął przed Aaronem kładąc ręce na biodrach jednocześnie odgarniając do tyłu poły marynarki. Jego głos sugerował, że nie podoba mu się sposób, w jaki to wszystko zostało załatwione. — Oddaj moje wpisowe. Z nawiązką. Nie tak się umawialiśmy. — Za nim pojawił się ekscentryczny gość z wykałaczką, który wypluł ją z ust zastępując papierosem. Wyciągnął zapalniczkę i jakby nigdy nic, zapalił sobie. — Swoje również poproszę. — Dodał. Można było dostrzec w nim charakterologiczną zmianę: nagle stał się poważny, przestał pajacować, a co najważniejsze: jego ton głosu przestał mieć zabawowe nuty.
Aaron głośno wypuścił powietrze. Nieco z irytacją. Właśnie stracił jednego z graczy, a każdy gracz to dla niego dodatkowy pieniądz. Niemniej, bez słowa wręczył im weksle. Gdy obaj wychodzili, Europejczyk celowo uderzył ramieniem w ramię Alfreda.
— Państwa również poproszę do mnie. — Powiedział do pozostałej w pomieszczeniu trójki. Haynes wstał i odebrał od niego kwit, a następnie skinieniem głowy podziękował i wyszedł.
Zostali już tylko dwaj Kainici, Aaron i dwójka śmiertelników, na których wciąż działała nadnaturalna siła. Oczekiwali.

* — Gunnery Sergeant — Sierżant artyleryjski

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#18
Gdy wszyscy opuszczali salę uśmiechnął się i zerknął w stronę "europejczyka", a właściwie Irlandczyka co poznał po akcencie i wypowiedział do niego soczystym brytyjskim akcentem:
-Miłej nocy
Następnie spojrzał na Aarona z lekkim smutkiem w oczach:
-Naprawdę przepraszam za tę sytuację proszę Pana, ale nie pożałuje Pan tej decyzji[. Nie wiem tylko czy powinniśmy rozmawiać konkretnie tu.. Po tych słowach spojrzał na Alfreda trochę jakby go pytał, a następnie znowu spojrzał na Aarona
-Właściwie to mamy dwie sprawy, ale na obu może Pan zarobić, na jednej...Projekcie badawczym jawnie, a o drugiej powie już mój towarzysz.- uśmiech nie schodził z twarzy Spokrewnionego gdy zaczął mówić dalej
-Problemem badawczym jest wpływ umiejętności matematycznych i psychologicznych w grach hazardowych, czy w tym wszystkim istnieje szczęście? Na te i kilka innych pytań chciałbym odpowiedzieć i wiem, że jest Pan do tego idealną osobą- znowu zaczął mówić niczym Faust, a jego oczy ponownie "zaświeciły" znanym blaskiem, ale Alexander kontynuował -bo widzi Pan z moich dotychczasowych badań można zauważyć głównie wpływ matematyki i psychologii, a szczęście stanowi jedynie dodatkowy bonus, a nie sam aspekt gwarantujący lub bardzo ułatwiający sukces, ale może Pan ma inne spostrzeżenia. Jeśli Pan się zgodzi to przygotuję szeroki plan badań naszej współpracy, a Pan sporo zarobi. Alexander nie chciał przerywać tej rozmowy, był w swoim żywiole, ale zapewne był to ten moment gdy Alfred powiedział Świrowi "dość"

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#19
Wpływ sztuczek i wrodzonej charyzmy, które zastosował Leneghan w zdawałoby się, karkołomnych próbach perswazji, przyniósł nieoczekiwanie pozytywne skutki. Gdyby mógł, w tym momencie najpewniej odetchnąłby z ulgą. Odejście hazardzistów, na których moc wampirzej krwi nie zadziałała, było Spokrewnionym na rękę. Alfred spokojnie obserwował podburzonych graczy, gdy jego atencję skradła młoda sikoreczka, dotychczas przyglądająca się zajściu bez inicjatywy. Wampir zgrabnie chwycił dłoń kobiety i zbliżył do niej usta, by szarmancko ucałować jej rękę. Kiedy tylko dotknął jej dłoni, mogła poczuć nienaturalne zimno, które przedostawało się przez materiał skórzanych rękawiczek, a sam pocałunek w dłoń mógł wręcz wywołać u niej dreszcze. Istnieje prawdopodobieństwo, że gest wzbudził u dziewczęcia dozę niepokoju, który w połączeniu z zachwytem mógł dawać interesujące efekty...
— To zaiste piękne imię, Mary. — Przyznał całkiem szczerze, zgodnie z osobistymi preferencjami. — Zaprzyjaźniony barman opracował recepturę na ekskluzywny trunek, nazwał go Krwawą Mary. I ochoczo przyznam, że to jeden z najlepszych drinków, jakich miałem ostatnimi czasy okazję skosztować. — Anegdotka była rzecz jasna zmyśloną historyjką, albowiem o takim drinku świat jeszcze nie słyszał. Niemniej mężczyzna miał wyraźnie rozbawiony głos, a czarny humor skierowany był intencjonalnie do Alexandra, na którego skierował przelotnie spojrzenie po wypowiedzeniu tych słów. — Jestem Steven, a dla przyjaciół i pięknych kobiet Steve. Teraz wybacz, Mary, jednak przyszedłem tutaj w interesach do Pana Stoddarda. — Uśmiechnął się i ostentacyjnie nachylił nad uchem kobiety. — Kiedy skończę biznes, chętnie przedstawię Cię temu barmanowi, a staniesz się jedną z pierwszych osób, które skosztują tego nieziemskiego trunku w dobrym towarzystwie. — Puścił jej oczko, pustymi słowami kończąc flirt i zarazem przedstawienie, które rozegrało się w końcu na oczach wszystkich zebranych. To najpewniej podburzyło atmosferę i mogło być jednym z dodatkowych powodów, dla których gracze zdecydowali się opuścić rozgrywkę.
Ta bardzo niezręczna, jak można spekulować sytuacja była elementem planu. Tym zabawniej musiało to wyglądać w oczach obserwatorów, gdyż Alfred talentów flirciarskich nigdy nie okazywał. Nic więc tak nie uradowało go w duchu, jak chamskie uderzenie w bark przez wkurwionego Europejczyka zwiastujące jeden kłopot mniej. Kiedy żołnierz zmierzał powoli ku wyjściu, mężczyzna zaczepił go jeszcze słowami.
— Sierżancie Haynes, proszę zaczekać. Zdaję sobie sprawę, że znajduje się Pan najpewniej na zasłużonej emeryturze i wielkim honorem jest dla mnie spotkanie weterana armii. Proszę jednak rozważyć moją propozycję: planuję niebawem wkroczyć ze swoimi inwestycjami w branżę przemysłu zbrojeniowego. Jeśli ma Pan żyłkę do interesów, to można na tym sporo zarobić, Sierżancie. A nawet jeśli nie, jestem przekonany, że posiada Pan inne talenty. Wobec tego zostawię Panu numer do mojego asystenta, gdyby zechciał Pan umówić się na spotkanie i wysłuchać mojej oferty. — Wyciągnął z kieszeni notes i żwawo nabazgrał numer, jaki należy wybić na tarczy telefonu stacjonarnego, wyrwał kartkę i wręczył mężczyźnie. — Nie będę Panu zabierał więcej czasu, udanego wieczoru i przepraszam za pokrzyżowanie planów.
W istocie Alfred upatrywał w Haynesie sojusznika, choć nie miał jeszcze względem niego ułożonego planu działania. Teraz kiedy na sali pozostały ledwie dwie osoby niepowiązane ze sprawą, do tego wpatrzone w Alfreda jak w obrazek, pole manewru w negocjacjach stało się zdecydowanie bezpieczniejsze. Ogar miał już podjąć kolejny krok, lecz Alexander go uprzedził, rozpoczynając swoje przemówienie. Oczywiście im więcej Malkavianin rozpowiadał na miejscu, tym łatwiej o dziurę czyniącą historię niespójną, co nie spodobało się neonacie, ale ostatecznie postanowił się nie wtrącać... do pewnego momentu. Kiedy Świr zdał sobie sprawę z dezaprobaty Leneghana, ten natychmiast przejął pałeczkę.
— Najmocniej przepraszam, drodzy Państwo — Skierował wzrok na Mary i elegancika. — W biznesie kieruję się dyskrecją, dlatego chciałbym przysłowiowo porwać Pana Stoddarda i przekazać mu dokumenty, w których zawarte są wszelkie informacje na temat projektu badawczego i potencjalnych zarobków, na osobności. Wobec tego, skoro większość graczy i tak zrezygnowała z udziału w dzisiejszym wieczorku, byliby Państwo tak uprzejmi i cierpliwie zaczekali kilka minut? — W całej tej wypowiedzi już nawet nie pytał Aarona o zdanie. Wierzył, że osoby zachwycone jego personą poprą wampira, ułatwiając zadanie wyprowadzenia go z budynku. — Panie Aaronie, limuzyna czeka przed wejściem, a my straciliśmy już wystarczająco wiele czasu. Pan natomiast stracił kilku dochodowych graczy, lecz proszę mi wierzyć, że zarobi Pan znacznie więcej na udziale w naszym projekcie. Jeśli nie, udamy się do kogoś innego, ale czy się to Panu teraz opłaci? Zapraszam za mną, do wyjścia. — Zakończył tonem nieznającym sprzeciwu.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#20
Aaron wysłuchał Alexandra.
Westchnął głośno.
Usiadł na swoim krześle za stolikiem opierając jedną rękę na blacie.
— A więc przerwaliście grę, która potrwałaby może dwie godziny, z powodu badań nad wpływem matematyki i psychologii w stosunku do szczęścia, na gry hazardowe? — Odpowiedział Howardowi. Nie był zadowolony z tego obrotu spraw. Jego kolejny występ tylko pogłębił irytację Stoddarda. Trudno jednak ocenić jak bardzo był zrezygnowany, a jak bardzo zirytowany. — Odpowiem Panu na Pańskie wątpliwości, tu bowiem nie potrzeba żadnych badań. — Wstał i zaczął pakować swoje rzeczy do podręcznej teczki. — Każda gra jest inna. W każdej grze ktoś będzie miał szczęście, a ktoś wygra dzięki swemu umysłowi. Ktoś inny będzie tak dobry w odczytywaniu innych, w emocjach, ruchach i blefach, że także wygra niejedną grę. Nie ma na to odpowiedzi. — Spojrzał na Howarda, a następnie na Alfreda, który wtenczas zajął się Sikoreczką. Ta z kolei posłała Leneghanowi nieśmiały, acz zalotny uśmiech kobiety, która niby to nie wiedziała, że potrafi być tak czarująca. Poczuła przejmujące zimno kiedy wampir dotknął, a następnie ucałował jej dłoń, ale pod wpływem nadnaturalnej zdolności nie poświęciła temu zbyt wiele uwagi skupiając się na innych aspektach. Po wymianie chwilowych uprzejmości żwawo i energicznie ruszyła w stronę Aarona, by odebrać od niego weksel, a następnie wyjść. Na odchodne dotknęła ramienia Alfreda posyłając mu spojrzenie pełne zainteresowania.
O jedną osobę mniej w pokoju.
Żołnierz także ulotnił się chwilę później; przedtem skinął głową Ventrue i odebrał od niego numer telefonu. W pomieszczeniu pozostała już tylko czwórka osób. Jedną z nich był elegancik, który dotąd nie wykazywał żadnych dominujących cech jedynie obserwując wszystko ze znudzeniem. Dotąd sprawiał wrażenie persony mało inteligentnej i flegmatycznej. A jednak rozsiadł się wygodnie na krześle, uśmiechnął nieco kpiąco, złączył opuszki palców obu dłoni w kształt piramidy, spojrzał na obecnych i po raz pierwszy się odezwał.
— Nie zgodzę się z Tobą, Aaronie. Owszem, masz rację. Ciekawi mnie jednak w jaki sposób ci dwaj panowie chcą podjąć analizę. Na jakich podstawach chcą oprzeć wpływ matematyki, psychologii i inteligencji, a na jakich szczęścia. To nie są elementy mierzalne. — Nie zamierzał ruszać się ze swojego miejsca. Wysławiał się w sposób typowy dla współczesnego establishmentu amerykańskiego. Jego aktualne zachowanie także to teraz potwierdzało. — Byłbym zainteresowany udziałem w tym projekcie, a nawet współfinansowaniu go. Pierwej jednak potrzebuję… Czegoś, co rzeczywiście mnie przekona. — Mówił wolno i pewnie siebie. Był chodzącym paradoksem: człowiekiem o silnym, inteligentnym umyśle, ale podatnym na zewnętrzne wpływy. Będąc więc pod wpływem nadnaturalnej siły musiał opuścić pomieszczenie, choć niechętnie.
Stoddard postawił swą teczkę na stoliku.
— Nie. — Padła krótka, aczkolwiek zdecydowana odpowiedź. — Chcę tę umowę zobaczyć tutaj, w tym pomieszczeniu. Skoro przerwaliście mi pracę, to powinniście mieć dokumenty ze sobą.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#21
Odpowiedział wyraźnie zrezygnowany na słowa Aarona, a może nawet zdenerwowany gdyby nie wysoka samokontrola zapewne myślałby już jak rozerwać gardło ignoranta z którym właśnie rozmawiał
-Proszę Pana, odpowiedź "to zależy" jest dobra dla centrystów, a chyba nie o to tutaj chodzi
Jego zirytowany wzrok rozpromieniał gdy głos zabrał elegant, przesunął się w jego stronę i zaczął mówić ponownie z wielkim zapałem
-To bardzo proste Panie...-tu poczekał chwilę by dosłyszeć nazwisko swojego rozmówcy.Umiejętność obliczania rachunku prawdopodobieństwa jest jak najbardziej policzalna- spojrzał swojemu rozmówcy w oczy i kontynuował wywód.-Podobnie zresztą sprawa ma się do umiejętności psychologicznych, a właściwie do umiejętności emocjonalnych. Zgodnie ze współczesną psychologią europejską, na przykład z pracami Zygmunta Freuda mówi się o podświadomych procesach prawda? Nie musimy tego w tym przypadku matematyzować. Matematyka nie jest ogólną zasadą działania wszechświata. Wręcz przeciwnie. Łączenie tych dwóch elementów...Sprawdzenie umiejętności matematycznych poprzez test i psychologicznych poprzez testy freudowskie i pewną...Utajnioną jeszcze metodę dojdziemy do pewnych wyników, a co do szczęścia? Czymże jest szczęście jak tylko nie rachunkiem prawdopodobieństwa? spojrzał jeszcze raz na swojego rozmówcę z uśmiechem -Jeśli jest Pan zainteresowany szczegółami to może Pan zostawić do siebie kontakt. Widzę, że Pan też jest wprawionym graczem, a każdy taki nam się przyda - w tym momencie Alexander zapomniał o tym dlaczego tu w ogóle są, on naprawdę uwierzył w ten zmyślony projekt.Całym tym wywodem starał się pokazać swoją wiedzę książkową z dziedziny psychologii i matematyki. Bazując na swoim własnym autorytecie który może mu ona przynieść. Mówił z pasją szaleńca którym zresztą był, zapewne gdyby nie jego "Natura" śliniłby się okropnie, ale na szczęście tym razem tego nie zrobił (inteligencja+autorytet)

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#22
Alfredowi wyraźnie zaczynało brakować cierpliwości. Zainteresowanie eleganckiego inteligenta sprawą nie było mu kompletnie na rękę. Leneghan w dalszym ciągu wewnętrznie przeżywał tragedie przeszłości, które uczyniły go nieludzką bestią jeszcze za życia. To nie jest dobra noc, pomyślał, najbardziej w świecie pragnąc już jedynie opuszczenia tego miejsca. Wewnętrzna irytacja przybierała na sile, a teraz dostrzegalna była nawet w zachowaniu Ventrue. Wampira pocieszała jedynie nadzieja, że w ciągu kilku godzin przemocą zrekompensuje sobie trudy, jakich się podjął, by znaleźć się w tym miejscu. Choć dialog trwał ledwie kilka minut, komandor uważał, że spędzili tutaj zbyt wiele czasu, a wszechobecny temat hazardu stawał się dla niego coraz bardziej przytłaczający. Alfred postanowił zakończyć przedstawienie i zmusić Stoddarda siłą woli, by za nim podążał.
— Drugiego dna swej oferty nie będę zdradzać przy osobach z interesem niepowiązanych, o czym na początku rozmowy wspomniał mój przyjaciel. Chyba nie jest Pan świadom sytuacji, Panie Stoddard. Jestem człowiekiem wielkich wpływów i zasobów, które pozwalają mi na swobodne przebieranie w ofertach kandydatów do współpracy. Skoro więc przychodzę do Pana z propozycją i słyszę odmowę, czuję konsternację i zniesmaczenie. Zaczynam się wówczas zastanawiać, czy podjęta decyzja była słuszna, czy stoję przed niewartym uwagi głupcem. W obu przypadkach poświęciłem swój czas i zamierzam zrealizować plany. Jeśli bliżej Panu do tego drugiego, to proszę mi wierzyć, w biznesie nie ma sentymentów i może Pan zacząć szykować marmurowy nagrobek z epitafium “kariera”.. (Zastraszanie)
Drugi Spokrewniony w pomieszczeniu mógł zauważyć ewidentną frustrację Alfreda, która pojawiła się znikąd, ale czy na pewno? Leneghan zrównał się twarzą w twarz z Aaronem Stoddard i świdrującym spojrzeniem przeszył jego oczy, by ujrzeć duszę śmiertelnika.
Pójdzie Pan ze mną bez gadania i załatwimy sprawę na moich warunkach. Nie akceptuję sprzeciwu. (Rozkaz) Alfred przestał zgrywać przyjemniaczka, a jego mina przybrała tęgi wyraz. W intencji wyrażenie “bez gadania” miało dosłowny charakter, Kainita nie chciał już więcej słuchać głosu tej żyły. — Z panem skontaktuje się mój wspólnik. — Rzekł krótko i oschle w kierunku drugiego rozmówcy. Jeśli wampirza dyscyplina zadziałała, mężczyzna w zawrotnym tempie pomaszerował żołnierskim krokiem w kierunku wyjścia z kasyna.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#23
— W takim razie kiepsko trafiliście. Jestem centrystą. — Odparował Howardowi Stoddard. Jego ton głosu sugerował, że może postawili nie na tego konia, co chcieli, a grymas na twarzy — raczej mało przyjazne nastawienie.
— Wright. — Odpowiedział elegancik, ale nie podał mu dłoni. Wszak Morri przedstawił się już jakiś czas temu. Jedynie nieco pochylił się do przodu jakby miał się zaraz rozbujać, ale było to jednorazowe. Wysłuchał co ma do powiedzenia rozmówca, ale patrzył na niego jak na kogoś, kto mówi do niego innym językiem. Freud? Co on mógł wiedzieć o Freudzie, psychologii, emocjach i matematyce w kontekście naukowym? Jego spojrzenie mówiło, że nic. Mimo to, sięgnął za poły marynarki i wyciągnął swoją wizytówkę wręczając ją Spokrewnionemu. — Proszę się odezwać. Wierzę, że jest Pan w stanie w jasny sposób przekazać… — Tu się zawahał jakby nie chciał użyć błędnego albo wręcz nawet obraźliwego słowa. — Swoje spostrzeżenia. — Po czym kiwnął głową i już wyszedł.
Gdy więc Alfred zaczął psychologiczne gierki i wszedł w sferę zastraszania, w pomieszczeniu byli już tylko on, Malkavian i człowiek.
Na początku Stoddard w ogóle nie przejawiał jakkolwiek chętnego do współpracy nastawienia. Albo bardzo go zirytował fakt, że stracił zaufanych i stałych klientów swojej gry albo chciał chociaż w minimalnym stopniu pokazać, że nie jest pionkiem do przesuwania.
To się jednak nie udało.
Człowiek był tylko pyłem na wietrze w porównaniu do wampira. Był nikim. Umysł miał ograniczony i łatwy do zdominowania. Ci, którzy stawiali opór, wcześniej czy później byli łamani. W ten czy inny sposób.
Gdy Alfred kończył swoją wypowiedź, Aaronowi spłynął pot po czole. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji, a co dopiero, że jakiś ważniak będzie go tak traktował.
Nic nie odpowiedział. Bez słowa sprzeciwu ruszył za Leneghanem.
A jeśli o Wrighta chodzi, to już go nie było w pomieszczeniu od dłuższej chwili.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#24
Spokrewniony ruszył pośpiesznie ze swym towarzyszem i bydlęciem do wyjścia. Po drodze omiótł wzrokiem twarze hazardzistów i miejscowy barek. Najpewniej wśród tych wszystkich twarzy poszukiwał młodej damy, która kilka minut temu flirciarsko go oczarowała. Niestety Leneghan zdał sobie sprawę, że atrakcyjna sikoreczka najpewniej nie będzie dysponować vitae odpowiadającym jego wysublimowanym gustom. Nie tracił zbyt wiele czasu i kiedy pojawiła się sposobność, kiwnął pożegnalnie w kierunku portiera i opuścił kasyno.
Limuzyna stała zaparkowana naprzeciwko lokalu. Alfred zachęcił, tudzież zmusił zastraszonego mężczyznę do zajęcia przedniego miejsca pasażera. Kiedy dwaj Kainici i Aaron Stoddard finalnie znaleźli się w pojeździe, kierowca włączył silnik i oddalił się od kasyna w stronę parku, w którym jakiś czas temu spotkali się z Calabresi.
— Panie Stoddard, nie byłem z Panem do końca szczery w kasynie. Oczywiście, ma Pan powody do strachu, ale kariera powinna być ostatnią rzeczą, o jakiej powinien Pan teraz myśleć. Proszę siedzieć nieruchomo, przed dojazdem do miejsca docelowego zrobimy przystanek.
Prowadząc pojazd w koncentracji, zerknął parę razy na mężczyznę. Wspomnianym przystankiem była najbliższa budka telefoniczna, nieopodal której zaparkował, jeśli obyło się bez incydentów i poprosił Alexandra o panowanie nad sytuacją. Przekroczył próg pustej budki i wykonał połączenie pod numer Jima Calabresi.
— Jim. Kiedy ostatnim razem się spotkaliśmy, nie potrafiłeś udzielić mi wielu rzeczowych informacji. Mam nadzieję, że tym razem mnie nie rozczarujesz i zająłeś się już wynajmem lokalu, o którym mówiłem. Jest ze mną pewien jegomość, który nie zdaje sobie jeszcze sprawy, w jakim położeniu się znalazł i co z nim zrobię, kiedy dotrę na miejsce. Preferuję dyskrecję, będziemy mieli dodatkowych gości, więc mam nadzieję, że dopiąłeś sprawę. W innym wypadku przyjadę do restauracji i lepiej, żebyś tam był, zanim ja się tam zjawię. Przygotuj kryjówkę na przybycie nowego gościa, pomożesz mi go subtelnie wprowadzić do środka, z daleka od wścibskich oczu i uszu. Wypatruj mojego Pierce Arrowa pod budynkiem i podejdź, kiedy tylko się zjawię.
Kiedy wysłuchał, co mężczyzna miał do powiedzenia, adekwatnie zareagował i dokończył konwersację, czego następstwem było odłożenie słuchawki. Powrócił do pojazdu i zwrócił się teraz do Alexandra.
— Twoje dziewczę i jej towarzyszka mogą okazać się pomocne, zdobędą przy okazji trochę doświadczenia. Poinformuj je, proszę, o miejscu spotkania i przybądź tak prędko, jak to możliwe. — Wampir przekazał temu drugiemu adres, pod który się udaje. — Pan Stoddard, jak mniemam, nie ma nic przeciwko i znajdzie dla mnie trochę więcej czasu, prawda? Nie, żeby miał większy wybór, wszak żarty się skończyły. Proszę jednak wybaczyć, że gram w otwarte karty dla siebie, niebawem wyłożę je na stół i wszystko się wyjaśni. — Pozostałą część zdania kierował oczywiście do uprowadzonego, który mógł zacząć sobie zdawać sprawę z wagi kłopotów. — Na pogrywanie sobie ze mną w gierki czas minął.
Mężczyzna niechętnie wysłuchiwałby lamentu krupiera, a ryzyko doprowadzenia porwanego desperata w stanie przytomności było zbyt wielkie. Jeśli Alfred nie miał pod ręką żadnych narzędzi, którymi mógłby zakneblować i związać Stoddarda, przysłowiowo pozbawił go prądu i ułożył na tylnej kanapie, oszczędzając sobie ponownej próby dominowania faceta. Po pożegnaniu się z Alexandrem momentalnie odpalił silnik i skierował się na miejsce przez Calabresiego wyznaczone.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#25
Przez całą drogę milczał i po prostu "obserwował mistrza przy pracy", w momencie gdy tamten zostawił go samego z Aaronem uśmiechnął się do niego i powiedział:
-A można to było zrobić po dobroci- te słowa były zimne, ale i tak były najcieplejszym co Stoddard mógł usłyszeć. Gdyby próbował się wyrwać Alexander miał broń w pogotowiu. W tym momencie wszystko już było pod kontrolą. W momencie gdy Alfred wrócił, Alexander dokładnie wysłuchał co Ogar ma do powiedzenia i odpowiedział:
-W takim razie na chwilę się rozdzielamy. Zajmij się tym człowiekiem tylko proszę nie zabij go...Zadzwonię do Franka on zawsze umawia mi takie spotkania- po tych słowach rzucił zimne spojrzenie Aaronowi i ruszył do budki telefonicznej. Wykręcił numer swojej biblioteki czekając na nieśmiały głos swojego Sługi.
-Frank? Słyszysz mnie? Doskonale. Potrzebuję od Ciebie dwóch rzeczy. Zamów mi taksówkę na..., tu Spokrewniony podał adres miejsca w którym obecnie się znajdował ach...Mówisz, że Bella chciała się spotkać? to doskonale. Przekaż jej w takim razie, że będę czekał w La Liberte gdzie pozna dalsze szczegóły. Jeszcze jedno Frank. Jak się czujesz? Będę potrzebował żebyś przygotował mi archiwum prasy z ostatnich 80 lat. Jak wrócę to razem to przejrzymy, ale dobrze by było byś już zwrócił uwagę na pewne nazwiska: Sarah Mutton, Ezejasz Hirschel, Allyn Robbinson, ach i przekaż Pannie Jones, że to pilne i byłbym wielce rad gdyby przyszła ze swoją towarzyszką.
Po tych słowach Alexander czekał już tylko na taksówkę która miała przetransportować go do la Liberte. Podróż spędził jak zawsze na czytaniu i ignorowaniu taksówkarza. Musiał ostatecznie nadrobić lekturę. Rozmyślał również nad projektem naukowym. Ta głupia przykrywka narodziła realną idee w głowie Spokrewnionego.
przeniósł się do

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#26
Wśród miejscowych hazardzistów Leneghan dostrzegł stojącą tyłem drobną, niewysoką szatynkę z futrem podobnym do tego, które miała na sobie sikoreczka. Gdyby nie element w postaci zupełnie innej sukienki, to możnaby pomyśleć, że to właśnie młoda dama, która próbowała go uwieść. Trudno określić czy kobieta wciąż była w kasynie — gdyby Alfred poświęcił więcej czasu na jej poszukiwania, najpewniej dostałby odpowiedź na swoje pytanie.
Teraz jednak były ważniejsze sprawy.
Stoddard nie stawiał oporu. Wciąż blady nawet nie potrzebował zachęty, by usiąść na przednim siedzeniu pasażera. Milczał. Już nie był tak pewny siebie jak jakiś czas temu. Nie patrzył na Spokrewnionego kiedy ten do niego mówił, aczkolwiek uważnie słuchał. Każde słowo wyraźnie utkwiło mu w pamięci. Gdy się zatrzymali nie próbował żadnych sztuczek, więc Alexander nie musiał wykorzystywać swojej broni. Rozluźnił się, aczkolwiek tylko odrobinę. Dyskretnie spojrzał na mężczyznę stojącego w budce telefonicznej jakby się go obawiał. Jego słowa wcale go nie uspokoiły.
Calabresi musiał mieć w pracy sajgon, bo Alfred posłyszał w słuchawce dźwięki restauracyjnej krzątaniny i zawieruchy. Wieczór musiał być dla Jima niezwykle owocny i obfitujący w wielu gości. — Jasne, szefie. Wszystko już załatwione. — Odpowiedział w kwestii wynajęcia lokalu. Podał Alfredowi dokładny adres i pokierował go jak dokładnie tam dojechać wskazując na jeden element szczególny po drodze, który miał mu ułatwić bezpośredni dojazd. Gdy Leneghan wspomniał o tym, że ten ma się zjawić, w jego głosie można było wyczuć, że taka sytuacja jest mu nie na rękę. Musiał trzymać rękę na pulsie w swoim biznesie. — Tak jest. Za niedługo powinienem być na miejscu. Dojazd ode mnie o tej porze powinien mi zająć nie więcej jak dwadzieścia minut. — Dodał. Po krótkiej wymianie zdań i rozłączeniu się przez Alfreda, zajął się tym o co został poproszony. Chwilowe kierownictwo musiał przekazać swemu najbardziej zaufanemu człowiekowi.
Aaron z kolei zaczął odważniej obserwować dwójkę nieznanych mu mężczyzn. Zaczął zdawać sobie sprawę, że badania były tylko przykrywką do czegoś innego. Już chciał zadać Alfredowi serię pytań, ale nie zdążył nawet wydusić słowa kiedy ten przysłowiowo pozbawił go prądu. Wampir mógł w spokoju dojechać na miejsce.


[Kryjówka, West Side]
Ostatecznie Alfred zajechał pod niewielki biurowiec w mniej uczęszczanej części West Side, choć wciąż znajdującej się w okolicy centrum. Jimowi udało się wynająć niewielkie pomieszczenie w jednym z administracyjnych budynków miasta. Miało to swoje minusy i plusy, ale najważniejszą zaletą było to, że po zmroku w tej lokacji praktycznie nikogo nie było. Mało kto lubił siedzieć do nocy pracując za i tak niską pensję.
Calabresi już stał w niezbyt oświetlonym rogu ulicy paląc papierosa. Można było odnieść dość nieprzyjemne wrażenie, że ta okolica jest mało sympatyczna, ale chwilowo nic nie zwiastowało jakichkolwiek kłopotów lub konieczności zmiany planów. Gdy tylko ghul dostrzegł Pierce Arrowa, rzucił papierosa na ulicę i zgasił go butem, a następnie ruszył do samochodu. Widząc na tylnym siedzeniu nieprzytomnego jegomościa od razu zrozumiał jak stoi sprawa i niezwłocznie pomógł Leneghanowi wnieść człowieka idąc jako pierwszy.
Pomieszczenie było dokładnie takie, jakiego życzył sobie Ventrue. Znalazły się w nim wszystkie wymagane elementy — na pewno niektóre z nich zostały załatwione przez Jima, bo chociażby tablica organizacyjna pachniała nowością. Lokal nie miał okien, a skromna lampa niestety dobrze go nie oświetlała. Po prawej stał większy stół z czterema krzesłami, obok niego pod drugą ścianą stało niewielkie biurko z aparatem telefonicznym, a na przeciwległej ścianie wisiała wspomniana już tablica. Nie był to duży pokój, ale na ich potrzeby wystarczający jako baza wypadowa.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#27
Alfred przywitał się ze swoim człowiekiem jedynie skinieniem głowy, kiedy dojechał na miejsce. Zdaje się, że mężczyźni rozumieli się bez słów, zawdzięczając to latom praktyki i komunikacji niewerbalnej. Każda wymiana porozumiewawczych spojrzeń, każda czynność owocowały zrozumieniem intencji tego drugiego, spotykając się z oczekiwaną reakcją. Kiedy mężczyźni wnieśli krupiera do biurowca i przekroczyli próg wynajętego pomieszczenia, Stoddard został ułożony w kącie na ziemi. Leneghan przysłowiowo pluł sobie teraz w brodę, że zapomniał poinformować swego sługę o przedmiotach, które należało przygotować przed przyjazdem, choć w jego przekonaniu zdobycie ich nie powinno stanowić żadnego problemu.
— Rozejrzyj się za składzikiem, magazynem, pokojem dozorcy. Będziemy potrzebować kilku wiader napełnionych wodą po brzegi, szmaty, długiego i wytrzymałego sznura, i kawałka cieńszego do przymocowania tego materiału. Jeśli znajdziesz szeroką ławkę, przytargaj ją tutaj, ale nie rób sobie kłopotu, szukając jej po całym budynku. Skorzystamy wówczas ze stołu, który się tutaj znajduje. A, Jeszcze jedno - mebel musi być pochylony o około dziesięć do dwudziestu stopni, więc ustabilizuj go w taki sposób. Zostanę z naszym gościem na wypadek, gdyby miał się przebudzić przedwcześnie. Gdyby składzik był zamknięty, na pewno przekonasz portiera, aby udostępnił Ci te materiały lub znajdziesz mniej konwencjonalny sposób. Dzisiejsza noc zapowiada się na długą, mogę na Ciebie liczyć?
Leneghan łagodnie, acz stanowczo zwrócił się do ghula, dając mu do zrozumienia, że jego obecność przynajmniej w najbliższym czasie będzie niezbędna do uporania się z palącą sytuacją. Kiedy mężczyzna zniknął za drzwiami, aby wykonać jego polecenie, Alfred przeniósł krzesło znajdujące się przy stole i zajął na nim miejsce, polerując swój zabytkowy rewolwer w oczekiwaniu na jego powrót.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#28
Istotnie, lata praktyki i budowania wzajemnej komunikacji sprawiły, że dziś Jim i Alfred rozumieli się bez słów. Dawało to również świadectwo wyboru odpowiedniej osoby do swojej Świty. Nic tak nie frustrowało jak błędna decyzja, której konsekwencje wychodziły dopiero po miesiącach, a nawet latach. Dla przedstawiciela Arystokratów było to wręcz ujmą na honorze. Leneghan mógł być jednak zadowolony ze swego wyboru.
Calabresi wysłuchał swego Pana kiwając głową ze zrozumieniem. Gdy Spokrewniony skończył, Jim od razu przeszedł do rzeczy. — Dozorcą jest tutaj Włoch, facet w średnim wieku niezbyt mówiący po angielsku. Spytam go o składzik, w jego pokoju nie ma takich rzeczy. Szmaty i co najmniej jedno wiadro na pewno się znajdą; nieopodal jest toaleta, więc najwyżej będę donosił… — Co do ławy i sznura nic nie powiedział, bo jeszcze nie znał tematu. Skinął głową po raz kolejny tej nocy i wyszedł z pomieszczenia szybkim, zdecydowanym krokiem.
Jima nie było dłuższą chwilę. Najpewniej dogadywał się z portierem, z którym na pewno znalazł wspólny język. Wydawało się, że minęła wieczność. Wydawało się, że wszystko idzie zgodnie z planem. W końcu zdołali przekonać Stoddarda, a następnie wywieźć go z kasyna nie budząc większych podejrzeń. Udało im się to wszystko zrobić nawet nie zwracając na siebie uwagi członków gangu.

Z jednym wyjątkiem.

Leneghan, niczym Toreador, tak zaaferował się czyszczeniem swojego zabytkowego rewolweru, że chwilowo całkowicie odciął się od otaczających go bodźców dźwiękowych. Spokój. Niczym niezmącona cisza. Dookoła tylko cztery ściany i nieprzytomny Aaron. Światło delikatnie migoczące, półmrok przesłaniający szczegóły dla zwyczajnego oka…
Aż pojawił się cień na korytarzu. Pierwej w drzwiach stanął Jim. Z uniesionymi rękami oraz wiadrem wypełnionym paroma szmatami w prawej ręce. Za nim szedł łysy, niski mężczyzna.
Europejczyk.
Oprócz niego za nimi stało jeszcze trzech facetów, najpewniej Irlandczyków tak jak on. Calabresi patrzył się śmiertelnie poważnie na Alfreda. Europejczyka wcale ta sytuacja jakkolwiek nie bawiła. Nie miał nawet miny kogoś, kto niby to w sprytny sposób przechytrzył swego przeciwnika.
— Nie przedstawiłem się. Jestem Diarmaid Kearney. — Irlandzkie imię i nazwisko aż za bardzo wskazywało na narodowość. Wysławiał się spokojnie, z pewnością siebie. Lewą rękę miał schowaną w kieszeni spodni. Tym razem nie miał nerwowych tików. Ludzie w obliczu różnych sytuacji przyjmują odmienne postawy. Być może Diar będąc wśród swojej przybocznej straży czuł się bezpieczniejszy? Kto to wie. — A teraz, kimkolwiek jesteś, bo na pewno nie Komandorem Stevenem Milliganem, powiesz mi o co tu chodzi. Inaczej — tu wskazał kolbą rewolweru głowę Jima — on dostanie kulkę.

Jakby na domiar złego, Aaron właśnie zaczął się budzić.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#29
Absorbujące zajęcie pochłonęło uwagę mężczyzny, dbale gładzącego połyskującą powłokę rewolweru. Dźwięk tykającego zegara rozbrzmiewał się po pomieszczeniu, w akompaniamencie szurań wywołanych przez materiał spodni, wprawianych w ruch przez niecierpliwie stepującą nogę Leneghana. Momentami jego spojrzenie spotykało się z porwanym, by zachować rękę na pulsie, jednak czas mijał, a temperament Alfreda i jego wyczulenie na zewnętrzne bodźce nieco przygasły, ustępując spokojowi. Wampir odpłynął teraz pamięcią do czasów żeglugi okrętem ze swoją załogą, kiedy osiągał podobny stan wyciszenia w kapitańskiej kajucie, relaksując się w przysłowiowej ciszy przed burzą. Jednak burzy, która zaraz miała nadejść, nie mógł przewidzieć.
Kiedy drzwi się otworzyły, a Alfred ujrzał sylwetkę swojego sługi, nie wiedział jeszcze o asyście towarzyszącego mu Irlandczyka ze świtą. Instynktownie, jak gdyby jego ciało przyswoiło bodźce, których mózg jeszcze nie przetworzył, mężczyzna skierował broń w jego kierunku; wtem zdał sobie sprawę z amatorskiej wpadki, jaką popełnił tej nocy. Gdyby to było możliwe, najpewniej zrobiłby się teraz znacznie bledszy z zaskoczenia, jak łatwo dał się przechytrzyć. Mógł przesłuchać tego jegomościa na miejscu, wyciągnąć z niego wszystkie informacje w mgnieniu oka, nim jeszcze opuścili kasyno. Tradycjonalne metody tym razem go zawiodły. Spokrewniony był zaślepiony agresją, której miał dać niebawem upust. Ten, który dopiero co ustanawiał reguły tej gry, musiał podjąć decyzję w obliczu nowej, niespodziewanej sytuacji.
— W porządku. Nie ukrywam zaskoczenia Pańskim przybyciem, w istocie pokrzyżował mi Pan plany, jednak otworzył nową perspektywę do rozwiązania problemu, z którym się borykam. — Posłał w jego kierunku spojrzenie i wykorzystał moc wampirzej krwi, by zahipnotyzować rozmówcę. — Jestem skłonny do podjęcia dialogu. Sugerowałbym jednak wejść do środka i pomówić w cywilizowany sposób, nim osoby postronne zorientują się w sytuacji i ściągną tutaj batalion policji. Jestem przekonany, że nam obu nie jest ona na rękę, Panie Kearney - podobnie jak broń, którą Pan odłoży i nakaże uczynić podobnie kolegom. — Łagodnym, acz stanowczym głosem zachęcił mężczyznę, by wszedł do środka i zasiadł z nim przy stole. Teatralnym gestem przesunął krzesło, na którym wcześniej siedział ponownie do stolika i stanął tuż za nim, w dalszym ciągu trzymając w dłoni broń - prawdopodobnie jak i rozmówca. — Pracuję dla ludzi o wpływach wysokiego szczebla. Widzi Pan, poszukuję pewnego człowieka i zdaje się, że Pański przyjaciel, którego tutaj sprowadziłem, jest moim najlepszym tropem. Rozmawianie na ten temat w kasynie, w którym ściany mają uszy, byłoby nieprofesjonalne. Tak oto znaleźliśmy się w tym skromnym pomieszczeniu.
Leneghan rozłożył dłonie na boki. Jeśli jego rozmówca schował broń i nakazał uczynić podobnie swym kompanom, mniej więcej w tym samym czasie Alfred odłożył rewolwer na blat stołu. Przypuszczając, że Irlandczyk przy nim usiadł, wampir synchronicznie uczynił podobnie. Sytuacja, w której się znajdował, była podbramkowa, ale Spokrewniony miał teraz dwa priorytety - sprawić, by Jim zszedł z linii strzału, a także uniknąć obrażeń, których mógłby doznać Stoddard w wyniku strzelaniny.
Nie ruszaj się. — Spojrzał prosto w oczy Stoddarda tylko po to, by wypowiedzieć to zdanie i jeśli nagła reakcja Aarona nie przeszkodziła jego planom, zwrócił się do Kearneya. — Być może będziemy sobie w stanie nawzajem pomóc. Jeśli myśli Pan bowiem, że to ja znajduję się w potrzasku - pozory lubią mylić, Diarmaid. Macie szansę wyjść cało z opresji, w którą się wpakowaliście pod warunkiem, że otrzymam swoje informacje i wszyscy się poddacie. Inaczej Was załatwię, a jeśli któryś ucieknie - w ciągu jednej nocy zrobią to moi wpływowi przyjaciele. (Zastraszanie/Autorytet)
Bez względu na to, czy Irlandczyk oraz jego świta słuchali warunków, jakie stawiał mężczyzna - ten kontynuował swój dialog do momentu, kiedy nie zostałby nagle przerwany ich reakcją. Alfred miał również nadzieję na pojawienie się Alexandra w umówionym miejscu, w jak najbliższym czasie.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#30
Kasyno niewątpliwie było dogodnym miejscem na przesłuchanie gdyby tylko znaleźć na tyle pewne miejsce, że nie będzie nieproszonych gości. Szczególnie gdy zaginięcie miało miejsce właśnie tam — tuż po pokerowej grze. Leneghan wraz z Morrim zdecydowali się jednak postąpić inaczej i w niezwykle zacięty sposób zrealizowali swoje zamiary. Teraz już nie było odwrotu. Zwłaszcza dla Alfreda, który nieświadomie sprowadził na siebie kłopoty. Ludzie byli bydłem, ale młodzi Spokrewnieni nie posiadający tak potężnych mocy jak Starsi mogli bardzo łatwo stracić przewagę. Działanie w pojedynkę dawało dużą szansę na powodzenie. Gdy tego bydła było więcej — malały.
Diarmaid się zaśmiał. Alfred miał gadane; tak samo było w kasynie. Piękne słówka, oracja na najwyższym poziomie mogąca zawstydzić niejednego polityka i mówcę. Irlandczyk pokręcił głową, spojrzał w dół, pochylił głowę do przodu, a kąciki prawej strony uniosły się ku górze. — Pierdolenie. — Powiedział po irlandzku wyraźnie wkurwionym tonem przerywając mu gdy zaczął mówić o dialogu. Spoważniał. Bardzo. Wystąpił do przodu o krok pozwalając swoim Irlandczykom zająć się Jimem wciąż trzymając go na muszce.
Niespodziewanie odbezpieczył broń. Mechanicznie skierował ją w stronę Alfreda.
Strzelił.
Pocisk trafił w ścianę, wydawałoby się, na linii, gdzie stał Spokrewniony.
— Życie twoje i makaroniarza mnie nie interesuje. — Odpowiedział. Ventrue mógł być pewien, że gość nie żartował. — A teraz podasz mi swoją broń kopniakiem. Żadnych sztuczek. — Jego broń była teraz wycelowana w stronę wampira.
Dominacja na Stoddardzie także się nie udała. Huk wystrzału momentalnie go ożywił, stanął na nogi jak wryty, popatrzył to na Leneghana, to na Kearneya. Był przerażony tą całą sytuacją — porwaniem, ogłuszeniem, Diarmaidem mierzącym w obcego dlań mężczyznę.
Aaron powoli zaczął się przemieszczać w stronę znajomej mu twarzy. Jego spojrzenie sugerowało, że miał z Irlandczykiem bliższy kontakt niż organizator-gracz.
Dwóch Irlandczyków miało Calabresiego w szachu — jeden trzymał pistolet przy jego skroni, drugi pilnował, by ten nie wykonał żadnych gwałtownych ruchów. Trzeci z przybocznych złapał kontakt wzrokowy z Aaronem i zachęcał go do przyjścia jednym okiem obserwując byłego wojskowego.
Spojrzenia Alfreda i Diarmaida spotkały się na jedną, bardzo krótką, ale ważną chwilę. Było to spojrzenie niezwykle wymowne i tak wiele mówiące o Kearneyu… Miał zimne spojrzenie człowieka, który widział już tyle śmierci, ciał i brutalności, że bez wahania gotów był popełnić to samo nie mając przy tym żadnych skrupułów. Jakiegokolwiek kręgosłupa moralnego. Jego twarz, jego rysy twarzy zdradzały ponadto bardzo dużą pewność siebie i wyrachowanie.
A przecież w kasynie w ogóle nie wyglądał na gangstera.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość