Greer wyglądał jakby na nieco zirytowanego, a także trochę znużonego. Można było odnieść wrażenie, że takie sceny z Szeryfem odegrał w przeszłości wielokrotnie. Zagadką było ilu podobnych Noahowi przygarnął pod swoje skrzydła, by uchronić ich przed ostatecznym osądem i mrocznym losem.
Wtem, na twarzy ancilla można było dojrzeć pewną nutę dyskomfortu, gdy ciszę przerwał śmiech Kimboltona i uderzenia jego dłoni. Było to w końcu zachowanie mocno odbiegające od tego, czego można było się spodziewać po tym potworze. Oczywiście bardzo szybko można było zdać sobie sprawę co kryło się za tym śmiechem, gdy z ust Toreadora padła ciężka groźba, której młody nie mógł zignorować.
Szeryf stanowił niepodważalny autorytet. Jego wiek, siła i doświadczenie, obok jego statusu, czyniły z niego osobnika, z którym lepiej było nie zadzierać. W obecnej chwili ważyły się poniekąd losy młodego Spokrewnionego. Wziąwszy pod uwagę, że ten miał prawo jedynie milczeć i przysłuchiwać się rozmowie starszych od niego krwiopijców, wszystko wskazywało na to, że jego los zależał od tego, co Kimboltonowi powie James o niedawnych wydarzeniach.
Na szczęście Johnstona, ten w pełni rozumiał w jakiej znajdował się sytuacji, tak więc nie kwestionował tego, co usłyszał, a jedynie przyjął do wiadomości słowa skierowane w jego stronę. Zamierzał wykonywać instrukcje bez zająknięcia, gdyż zdawał sobie sprawę, że jakikolwiek inny kurs mógłby zagrozić jego egzystencji.
Nadszedł nieunikniony moment, kiedy Greer musiał zdać raport z tego, co miało miejsce, nim dotarli do tego mieszkania. Ten niemalże wziął głęboki wdech, a przynajmniej zrobiłby to, gdyby wciąż był człowiekiem. Teraz mógł jedynie imitować takie i podobne czynności.
Cóż, Noah został zaatakowany. Wydaje mi się, że był to jakiś czub z Sabbatu. Młody zaciekle się bronił i nawet dał zasrańcowi trochę popalić. Ostatecznie wkroczyłem do akcji i prawie gnoja wykończyłem, ale niestety ten bojowniczy skurwiel mi zwiał. — Spokrewniony krótko i klarownie podsumował całe wydarzenie, podkreślając wkład swojego podopiecznego w walce, spoglądając kątem oka w jego kierunku. Nie był jednak zadowolony z porażki, jaką sam odniósł w swojej próbie unicestwienia napastnika z wrogiej sekty. Tutaj na jego twarzy malowało się pewne lekko zauważalne zażenowanie, choć trudno było powiedzieć, czy samą tą porażką, czy faktem, że musiał się z niej wyspowiadać Szeryfowi, dając mu tym samym kolejny pocisk, który będzie mógł potem przeciwko niemu użyć. Być może jedno i drugie.
Ale bez obaw, popytam moje kontakty i go znajdę. — Parias nie miał zamiaru skupiać się na samej porażce, a zamiast tego z ogromną pewnością siebie próbował zapewnić Szeryfa, że nie zostawi tego bałaganu i dokończy sprawę. Wyprostował się i oczekiwał na odpowiedź egzekutora, który zapewne gdzieś w głowie mierzył mierną w jego oczach wartość obu wampirów.
Wtem, na twarzy ancilla można było dojrzeć pewną nutę dyskomfortu, gdy ciszę przerwał śmiech Kimboltona i uderzenia jego dłoni. Było to w końcu zachowanie mocno odbiegające od tego, czego można było się spodziewać po tym potworze. Oczywiście bardzo szybko można było zdać sobie sprawę co kryło się za tym śmiechem, gdy z ust Toreadora padła ciężka groźba, której młody nie mógł zignorować.
Szeryf stanowił niepodważalny autorytet. Jego wiek, siła i doświadczenie, obok jego statusu, czyniły z niego osobnika, z którym lepiej było nie zadzierać. W obecnej chwili ważyły się poniekąd losy młodego Spokrewnionego. Wziąwszy pod uwagę, że ten miał prawo jedynie milczeć i przysłuchiwać się rozmowie starszych od niego krwiopijców, wszystko wskazywało na to, że jego los zależał od tego, co Kimboltonowi powie James o niedawnych wydarzeniach.
Na szczęście Johnstona, ten w pełni rozumiał w jakiej znajdował się sytuacji, tak więc nie kwestionował tego, co usłyszał, a jedynie przyjął do wiadomości słowa skierowane w jego stronę. Zamierzał wykonywać instrukcje bez zająknięcia, gdyż zdawał sobie sprawę, że jakikolwiek inny kurs mógłby zagrozić jego egzystencji.
Nadszedł nieunikniony moment, kiedy Greer musiał zdać raport z tego, co miało miejsce, nim dotarli do tego mieszkania. Ten niemalże wziął głęboki wdech, a przynajmniej zrobiłby to, gdyby wciąż był człowiekiem. Teraz mógł jedynie imitować takie i podobne czynności.

