Za zamkniętymi drzwiami

Akt I | Central | The Loop, The Chicago Club

Za zamkniętymi drzwiami

#1
Był późny i chłodny wieczór. Dzielnica The Loop upstrzona była tłumami przechodniów, ochoczo czerpiących z uroków centralnego dystryktu Chicago. Raj dla ekstrawertyków uzewnętrzniał liczne przybytki, gęsto odwiedzane przez mieszkańców. Znajdowały się tu zarówno gospody dla biedniejszej warstwy społecznej, jak i eleganckie lokale, w których progach gońce zachęcali bogatych klientów do wizyty, oferując przy tym pomoc z bagażami. Alfred Leneghan wyszedł właśnie ze swej Domeny, pozostawiając automobil na miejscu parkingowym Noble Majesty Hotel. Spotkanie z umówionym prominentem miało odbyć się w renomowanym The Chicago Club - miejscu, w którym zjawiała się cała śmietanka towarzyska Chicago, by spędzić czas w kulturalnym gronie lub omówić poufne szczegóły interesów. Przechadzając się chodnikiem pośród ludzi, mężczyzna poruszał się niemal żołnierskim, dostojnym krokiem. Dostrzegając nadbiegające dziecko, które zmyślnie kierowało się w jego stronę, uzmysłowił sobie klasyczną sztuczkę złodziejską i kiedy chłopiec przypadkowo na niego wpadł, Spokrewniony złapał gnojka za łapsko i odebrał swoją własność, odprowadzając go gniewnym wzrokiem. Chuligan ruszył z przerażeniem w swoją stronę, odczuwając nienaturalną aurę, jaką roztaczał Ogar wśród śmiertelnych. Pokręcił jedynie głową i skrócił dystans do celu, zjawiając się u progu klubu dla dżentelmenów.
Wszedł do środka. Zachęcony do oddania płaszcza, zanegował i poprawił kołnierz, by upewnić się, że nikt nie dostrzeże sączącej się krwi z rany postrzałowej. Niespiesznym krokiem zbliżył się do recepcjonistki i zwrócił się do niej ciepłym głosem, powitalnie zdejmując z głowy kapelusz.
— Dobry wieczór. Zarezerwowałem prywatną lożę na nazwisko Leneghan, została już opłacona. Czy drugi gość zdołał dotrzeć na miejsce przede mną?
Kobieta życzliwie powitała Spokrewnionego i przytaknęła, kierując mężczyznę do odosobnionego, kameralnego pomieszczenia, w którym oczekiwała już Harpia. Wampir pewnie wkroczył do środka i zamknął za sobą drzwi. Spojrzał z nieskrywaną radością na Arystarcha Galatis i przywitał się z nim, jak z własnym ojcem.
— Cieszę się, że bezpiecznie dotarłeś, Arystarchu. Rozgościłeś się? — Zasiadł naprzeciw mężczyzny, spoglądając z niechęcią na zaserwowane przez obsługę trunki. — Pinkerton najpewniej opowiedział Ci już, co wydarzyło się feralnej nocy. Potrzebowałem pomocy jego zespołu, mam nadzieję, że nie masz mi za złe. — Zrobił krótszą przerwę na pogawędkę i potencjalne słowa reprymendy, jednakże przeszedł wkrótce do konkretów. — Doszły Cię wieści, że wykonuję zadanie dla Primogen Lévêque. Spokrewnieni w mieście sceptycznie podchodzą do zaangażowania czworo osób w poszukiwanie ghula, jednakże ilość tropów jest spora i szybciej uporamy się z tym zadaniem, pracując w grupie. Rzecz w tym, Arystarchu, że sceptycyzm dopadł również mnie, gdyż jednej nocy doświadczyłem szaleństwa dwojga Malkavian, którzy pod moim dowództwem, spuszczeni z oczu prawie że wzajemnie się pozabijali.
Ogar zastanowił się chwilę, jak ubrać w słowa opisywaną historię. W jego spojrzeniu można było dostrzec niepokój, świadczący o tym, że ewidentnie coś musiało się spieprzyć. Spokrewniony przymknął na chwilę oczy, wracając pamięcią do minionej chwili.
— Zdaje się, że narobiłem sobie wrogów pośród Malkavian. Od początku; trop prowadził do niejakiego Aarona Stoddarda, obecnie przetrzymywanego przez Twoich ludzi, na moją prośbę. Jest organizatorem rozgrywek hazardowych, w których udział brał zaginiony Archibald Causey, ghul Primogen Klanu Róży. Odwiedziliśmy to kasyno w towarzystwie Alexandra Morriego, ancillae z klanu Świrów. Współpraca z tym jegomościem była wyraźnym poleceniem kobiety, dla której wykonuję przysługę. W wyniku komplikacji, zmuszony byłem przechwycić Stoddarda i wyprowadzić go z terenu kontrolowanego przez irlandzką mafię, na dogodny grunt. W ten sposób trafiliśmy do wynajmowanego przez mojego człowieka lokalu w West Side. To biurowiec, nocą opustoszały, z pomieszczeniem zapewniającym dyskrecję. Morri miał skonsultować się ze swoją Childe i nową Spokrewnioną, Dianą Harper. — Spokrewniony zawiesił na chwilę dialog, jak gdyby chciał dać rozmówcy do zrozumienia, że kobieta jest istotnym elementem tej historii. — Skrótowo: zostałem sam ze Stoddardem i swoim ghulem. Jim na chwilę opuścił pomieszczenie. Moim śladem musiała podążać grupa Irlandczyków, gdyż jeden z graczy kasyna i jego świta, stanęli w progu, trzymając na muszce mnie i Jimmiego. Rozpętała się krwawa jatka, zainicjowana przez agresora. Niechętnie przyznaję, że moje dłonie spłynęły wówczas ich krwią. W wyniku niespodziewanych okoliczności, zmuszony byłem wszcząć pościg za Stoddardem. Kiedy go dopadłem, moim oczom ukazał się Morri z dwiema innymi Malkaviankami. I teraz zaczyna się najważniejszy moment: wróciwszy na górę dostrzegłem walkę między Morrim, a Dianą Harper - malkaviańskim żółtodziobem.
Ogar obserwował reakcję swojego Stwórcy na wypowiadane słowa. Pozwolił mu przyswoić spływające potokiem informacje, aby zalać go konkretami.
— Na oczach childe Morriego i jego rywalki, zmusiłem go do opuszczenia broni. W popłochu uciekł z pomieszczenia; oznacza to, że upokorzyłem ancillae, Arystarchu. Najpewniej zrobiłem sobie z niego wroga; są jednak pozytywy tego zajścia, albowiem dwoje Spokrewnionych ma u mnie dług nieżycia - nadchodzący świt zrobiłby z nich żywą pochodnię, toteż zapewniłem im bezpieczny transport do kryjówki. Obawiam się, że Morri może zapragnąć zemsty, jednakże zmuszeni jesteśmy kontynuować naszą współpracę. Przyszedłem więc prosić Cię o poradę, jak bronić się przed gniewem bardziej wpływowego wampira. Nie jest to jednak główny problem. Diana Harper, tam na górze, kiedy oboje ze sobą walczyli, przeszła istną transformację. Nie była tą samą, zdawałoby się płochliwą Spokrewnioną, której nikt wcześniej nie zauważał. Pewna siebie zademonstrowała swoją wyższość. Nie odczuwała bólu, jak gdyby absorbowała zadane przez Alexandra obrażenia. Była arogancka, bezczelna i ważyła się wyraźnie zlekceważyć mój majestat. Choć są to daleko idące wnioski, mam wrażenie, że nie jest zwykłą, nieokrzesaną neonatką; sprawiała wrażenie potężnej istoty. Pragnę rozwikłać zagadkę natury tej przemiany i sprawić, że przede mną klęknie. Mogę liczyć na Twoją pomoc, Arystarchu?

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości

cron