Dana wzruszyła jedynie ramionami z przekornym uśmieszkiem. Przedstawiła sensowne argumenty opowiadające się za realizacją nabycia pierwszego ghula, a Diana nie zdawała się mieć żadnych kontrargumentów. Oczywiście, miała pewne obawy i opory, i nie było to nic dziwnego w jej sytuacji. W chwili obecnej jednak za wcześnie było, by o tym myśleć. Priorytetem było dostanie się do szpitala i zobaczenie się z Lesterem. Siostra Malkavianki przytaknęła na jej pomysł uwzględniający kwiaty i drobne kłamstewko. Nie pozostawało więc nic innego jak ruszyć w drogę, z powrotem do centrum miasta.
Bezpiecznie, sprawnie i dość szybko przedostała się do Central, choć tym razem taksówkarz, tak jak i w drodze do domu, policzył jej kilka centów więcej, niż chociażby kilka nocy wcześniej. Co prawda ceny mieściły się w normie, ale jednak niesmak zawyżonym kosztem przewozu mógł pozostać. Do tego jeszcze doszła kwestia kupna kwiatów, które miały pomóc stworzyć iluzję i pomóc Spokrewnionej dostać się do pacjenta. W efekcie tych wydatków, w kieszeni pani Harper zostały niecałe dwa dolary, co oznaczało tyle, że najpewniej nie starczyło by jej już na drogę powrotną. Mogło się to później okazać pewnym problemem, ale w tej chwili nie było czasu na to, by się o to martwić.
Dotarła, już z kwiatami, pod szpital publiczny, gdzie kręciło się niewielu już ludzi o tej porze. Pojedyncze osoby wychodziły lub wchodziły do środka, najczęściej z ponurymi minami. Był to dwuskrzydłowy, biały budynek wysoki na trzy piętra. Wewnątrz brakowało luksusu, choć warunki nie były tragiczne, i było widać względną czystość i porządek, ale nie brakowało między tym wszystkim dźwięków bólu i rozpaczy roznoszących się po murach szpitala. Było ciężko, ale oddane swojemu zawodowi pielęgniarki, a także lekarze, mimo mocno ograniczonych możliwości, robili co w ich mocy, by pomóc pacjentom.
Kobieta, która biegała między stanowiskiem recepcji, a poszczególnymi pomieszczeniami, nie miała czasu ani chęci weryfikować tożsamości kobiety. W pośpiechu sprawdziła tylko nazwisko i wskazała jej drogę, gdzieś na końcu korytarza po prawej, gdzie w dzielonym przez pół tuzina pacjentów pomieszczeniu miał znajdować się sportowiec. Po drodze minęła inne sale, gdzie znajdowali się chorzy, cierpiący ludzie, którzy walczyli o powrót do zdrowia. Było co jakiś czas słychać płacze, jęki, a nawet krzyki. Ilu z tych ludzi tak naprawdę miało szans wrócić do zdrowia? Rzeczywistość była taka, że z poważniejszych zachorowań ludzie już nie wychodzili, a silne złamania kończyły się przeważnie amputacją kończyn. Tam trzeba było doprawdy modlitwy i Boskiej interwencji. Widok księży w szpitalach nie był szczególnie rzadki, jednak często pojawiali się, by odprawić chorego na tamten świat. Ten szpital co prawda był jednym z tych lepszych, co było widać już przy wejściu, ale nawet tam najbardziej wykształceni specjaliści mieli swoje granice i nie byli cudotwórcami. Po drodze, Diana mogła poczuć woń krwi. Na szczęście Bestia była zaspokojona, gdyż w innym wypadku te zapachy mogłyby pobudzić wampirze żądze.
Docierając do wskazanej sali, Spokrewniona zobaczyła pośród innych mężczyzn w różnym wieku, również ze złamaniami, leżącego stosunkowo młodego facet z gojącymi się ranami twarzy i usztywnionym karkiem. Dwójka pacjentów, która akurat nie spała, zwróciła mętny wzrok w stronę nieznajomej. Był jeszcze trzeci, siedzący pod oknem z opuszczoną głową i szlochający, i w żadnym stopniu nie zainteresowany obcymi przybyszami. Mężczyzna, który najpewniej był Lesterem, leżał na plecach z zamkniętymi oczami. Zdawało się, że akurat spał. Diana miała kiepskie przeczucia, gdyż bejsbolista wyglądał fatalnie i trudno było się spodziewać współpracy.
Gość wygląda jakby przejechała go ciężarówka. — Dana, stojąc z założonymi rękoma, mruknęła pod nosem, jednak na tyle głośno, by nieumarła ją usłyszała. Komentarz może niestosowny, i na szczęście przez obecnych niesłyszalny, ale dobrze oddający rzeczywistość.
Bezpiecznie, sprawnie i dość szybko przedostała się do Central, choć tym razem taksówkarz, tak jak i w drodze do domu, policzył jej kilka centów więcej, niż chociażby kilka nocy wcześniej. Co prawda ceny mieściły się w normie, ale jednak niesmak zawyżonym kosztem przewozu mógł pozostać. Do tego jeszcze doszła kwestia kupna kwiatów, które miały pomóc stworzyć iluzję i pomóc Spokrewnionej dostać się do pacjenta. W efekcie tych wydatków, w kieszeni pani Harper zostały niecałe dwa dolary, co oznaczało tyle, że najpewniej nie starczyło by jej już na drogę powrotną. Mogło się to później okazać pewnym problemem, ale w tej chwili nie było czasu na to, by się o to martwić.
Dotarła, już z kwiatami, pod szpital publiczny, gdzie kręciło się niewielu już ludzi o tej porze. Pojedyncze osoby wychodziły lub wchodziły do środka, najczęściej z ponurymi minami. Był to dwuskrzydłowy, biały budynek wysoki na trzy piętra. Wewnątrz brakowało luksusu, choć warunki nie były tragiczne, i było widać względną czystość i porządek, ale nie brakowało między tym wszystkim dźwięków bólu i rozpaczy roznoszących się po murach szpitala. Było ciężko, ale oddane swojemu zawodowi pielęgniarki, a także lekarze, mimo mocno ograniczonych możliwości, robili co w ich mocy, by pomóc pacjentom.
Kobieta, która biegała między stanowiskiem recepcji, a poszczególnymi pomieszczeniami, nie miała czasu ani chęci weryfikować tożsamości kobiety. W pośpiechu sprawdziła tylko nazwisko i wskazała jej drogę, gdzieś na końcu korytarza po prawej, gdzie w dzielonym przez pół tuzina pacjentów pomieszczeniu miał znajdować się sportowiec. Po drodze minęła inne sale, gdzie znajdowali się chorzy, cierpiący ludzie, którzy walczyli o powrót do zdrowia. Było co jakiś czas słychać płacze, jęki, a nawet krzyki. Ilu z tych ludzi tak naprawdę miało szans wrócić do zdrowia? Rzeczywistość była taka, że z poważniejszych zachorowań ludzie już nie wychodzili, a silne złamania kończyły się przeważnie amputacją kończyn. Tam trzeba było doprawdy modlitwy i Boskiej interwencji. Widok księży w szpitalach nie był szczególnie rzadki, jednak często pojawiali się, by odprawić chorego na tamten świat. Ten szpital co prawda był jednym z tych lepszych, co było widać już przy wejściu, ale nawet tam najbardziej wykształceni specjaliści mieli swoje granice i nie byli cudotwórcami. Po drodze, Diana mogła poczuć woń krwi. Na szczęście Bestia była zaspokojona, gdyż w innym wypadku te zapachy mogłyby pobudzić wampirze żądze.
Docierając do wskazanej sali, Spokrewniona zobaczyła pośród innych mężczyzn w różnym wieku, również ze złamaniami, leżącego stosunkowo młodego facet z gojącymi się ranami twarzy i usztywnionym karkiem. Dwójka pacjentów, która akurat nie spała, zwróciła mętny wzrok w stronę nieznajomej. Był jeszcze trzeci, siedzący pod oknem z opuszczoną głową i szlochający, i w żadnym stopniu nie zainteresowany obcymi przybyszami. Mężczyzna, który najpewniej był Lesterem, leżał na plecach z zamkniętymi oczami. Zdawało się, że akurat spał. Diana miała kiepskie przeczucia, gdyż bejsbolista wyglądał fatalnie i trudno było się spodziewać współpracy.
Gość wygląda jakby przejechała go ciężarówka. — Dana, stojąc z założonymi rękoma, mruknęła pod nosem, jednak na tyle głośno, by nieumarła ją usłyszała. Komentarz może niestosowny, i na szczęście przez obecnych niesłyszalny, ale dobrze oddający rzeczywistość.