Damnant, quod non intellegunt

Akt I | Central | Balaban and Katz Chicago Theatre

Damnant, quod non intellegunt

#1
| Nienawidzą, ponieważ nie rozumieją |
Ostatnimi czasy sytuacja wśród Spokrewnionych Toreadorów była wyjątkowo napięta. Zniknięcie ghula samej Primogen, potem unicestwienie Kuruka, bliskiego klanowi Artystów ze względu na Opiekę nad Elizjum... Osobno nie wzbudzało większych podejrzeń. Teraz jednak padały głosy o jakichś wewnętrznych porachunkach czy nawet odwecie na kimś za coś. Niektóre z plotek niebezpiecznie nawiązywały o coraz agresywniejszym działaniu Sabatu. Każdy miał inne poglądy, dla każdego to wszystko znaczyło coś innego. Czy to wszystko miało ze sobą jakikolwiek związek? Trudno powiedzieć. Lévêque wiedziała nieco więcej niż inni, młodsi Spokrewnieni, i nie zamierzała póki co wyprowadzać kogokolwiek z błędu. Doświadczenie setek lat nauczyło ją, że każdy z Kainitów powinien umieć samemu wyciągać pewne wnioski. Umieć pogodzić się z konsekwencjami swoich słów i czynów. Nie wspominając już o jakimkolwiek braku współczucia. Gdy odchodziła lub znikała dana jednostka, dla Primogen oznaczało to nową sytuację, do której należy się dostosować w ten czy inny sposób. Żadnego żalu czy emocji. Niczego, co mogłoby świadczyć o jakimkolwiek przejęciu. Ot - nowa rzeczywistość...
Nie-życie biegło swoim torem, a Spokrewnieni, wcześniej czy później się do niego przyzwyczajali. Wpływali na nie. Dostosowywali się. Albo wręcz przeciwnie - wymuszali przystosowanie się do nich samych... W egzystencji nieumarłej Celeste tak po prawdzie niewiele się zmieniło. Jej toreadorska dusza nieustannie pragnęła blichtru i świateł, kultury, muzyki, sztuki. Dzięki temu zachowywała swoje jestestwo.
Zdawać by się mogło, że Primogen Toreador nie postawi stopy w teatrze Balaban and Katz Chicago Theatre biorąc pod uwagę fakt, że Artyści od kilkudziesięciu lat powolnie, acz metodycznie próbowali przenieść cały kulturalny światek do West Side. Nie wspominając już o tym, że w tym miejscu nie mieli monopolu na sztukę, co mogło niektórym nie odpowiadać. Irène znała jednakże politykę na tyle, by rozumieć pewne rzeczy i je tolerować. A nawet, być może, akceptować. Nie zawsze się wygrywało. A nawet jeśli - czyż smak porażki nie smakował czasem... Ciekawiej? Kto wie, być może pojawienie się najważniejszej Toreadorki akurat w tym teatrze miało jakieś znaczenie. A być może było zupełnie bez znaczenia.
Dzisiejszego wieczoru miała premiera opera Noc Kleopatry kompozycji Henry'ego Kimball'a Hadley'a. Celeste stała w holu w towarzystwie jednego z członków chicagowskiej society, Keitha Rainesa. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych członków wyższych sfer; mało kto nie słyszał o nim choć jednego słowa. Nie znać Keitha to jak w ogóle nie przebywać w towarzystwie prominentnych osób. Aurora Raines, jego urocza żona, na chwilę zniknęła celem toalety. Trudno było ich nie zauważyć; niektórzy się z nimi witali skinieniem głowy, kilka osób podeszło celem krótkiej wymiany zdań.
Operowy występ miał się niedługo rozpocząć.

Re: Damnant, quod non intellegunt

#2
Niedługo po polowaniu Cornelia wróciła do Fundacji nieco zaaferowana kolejnymi godzinami, których nie mogła spędzić na tym, na czym najbardziej jej zależało. Zdążyła już przywyknąć, że są miejsca, w których nie wypada się nie pojawiać, jeśli nie chce się wypaść z obiegu. Sługa pomógł jej się przygotować do wyjścia. Ułożyć każdy niesforny kosmyk włosów. Gdy wychodziła z Fundacji jej wygląd mógł przypominać bardziej Artysty niż przedstawiciela Domu i Klanu. Zdecydowanie nie była salonową lwicom, ale braki w umiejętności brylowania w towarzystwie nadrabiała nienagannymi manierami i wyjątkowo eleganckim wyglądem. Nie można było powiedzieć, że Pani von Metternich o siebie nie dbała. Wiedziała, że wychodząc na zewnątrz musi być swoistą wizytówką swojego klanu, a na pierwszy rzut oka nikt nie będzie widział jej szerokiej medycznej i okultystycznej wiedzy, ale wprawnie ułożone włosy, które tak były identycznie idealnie wypielęgnowane każdej nocy od ostatniego wieku. Przed opuszczeniem Fundacji Domu i Klanu nałożyła rękawiczki i ostatni raz zerknęła na zaproszenie. Noc Kleopatry kompozycji Henry'ego Kimball'a Hadley’a. Tytuł ani autor niewiele jej mówiły. Na niemieckie opery, chodziłaby chociaż z nostalgii. Tutaj bardziej zależało jej na przyjęciu, które będzie miało miejsce tuż po przedstawieniu. Bankiety związane z premierami spektakli zwykle ściągały wielu znamienitych gości i były okazją na poszerzanie swoich kontaktów. Może i artystyczny półświatek nie był tym, w którym ona chciała się obracać, ale jednak wielu uczonych, biznesmenów czy polityków również wybrało się tej nocy do Balaban and Katz Chicago Theatre. Zaproszenie było czymś, czego nie tylko nie wypadało, ale i nie opłacało się odmówić. Cornelia pojawiła się w holu sama. W eleganckiej ciemnogranatowej sukni, długich wieczorowych czarnych rękawiczkach i fascynatorze w tym samym kolorze. Jedyną jasną barwą był błękitny atłasowy sznurek przewieszony przez szyję. Bez wysiłku wytężyła wzrok, żeby przyjrzeć się osobom znajdującym się w holu. Od razu zwróciła uwagę na Primogen Toreadorów a także jej towarzysza. Ją zapewne kojarzył każdy Spokrewniony w mieście, jego kojarzyli także śmiertelni. Tę parę można było uznać za zdecydowane centrum, sama może lepiej odnalazłaby się w jakiś peryferiach tej śmietanki towarzyskiej? Jednak, jeśli tylko poczuła na sobie spojrzenie Irene Leveque skinęła głową z szacunkiem na powitanie zdając sobie sprawę z tego, że dworski ukłon w kierunku do Starszej może wzbudzić dziwne reakcje wśród zebranego tutaj bydła, które niedługo powinno wejść na salę rozkoszować się operą.

Re: Damnant, quod non intellegunt

#3
Czerń i biel.
A jednak czasem się ze sobą mieszały. Ludzie nieświadomi istnienia nadnaturalnych istot wokół siebie, Spokrewnieni zapominający kim kiedyś byli i z czego się zrodzili. Jakże piękna była metafora obu światów — czerni i bieli — gdy spotykały się one w miejscu pełnym zwykłych, nic nie znaczących ludzi. Niekiedy wystarczyło jedno słowo, jeden gest, jeden nieznaczny ruch nieumarłego, by podporządkować sobie człowieka. Słabego, wątłego, niezdolnego do oporu. A nawet jeśli — wcześniej czy później łamanego. A jednocześnie tak niewinnie, słodko niczego nieświadomego… Czyż nie było niczego piękniejszego od niepewności, strachu, dezorientacji, oburzenia? Czyż ludzie nie byli na swój sposób fascynujący? Tacy sami, a jednak tak różni!
Dla Irène nie było nic piękniejszego od nieprzewidywalności. Od zaskakujących elementów codzienności. Życie i tak było ponure, po cóż się więc katować upiornymi myślami, scenariuszami? Niekiedy jednak trzeba było dolać oliwy do ognia, by nieco je ubarwić. Celeste uśmiechała się, puszczała zalotne rzęsy, każdemu przechodniowi poświęciła tę cenną sekundę uwagi. Zdawać by się mogło, że jest tylko zwyczajnym człowiekiem; dobrze wychowaną damą, która zna swoje miejsce. Och, jakże piękna była ciemnota ludzkiego umysłu! A jaka próżna! Ludzie, tak zaślepieni swoim ego, nie dostrzegali mroku, smrodu i brudu, który ich otaczał… Albo nie chcieli dostrzegać.
Wraz z Keithem zdecydowanie stanowili centrum uwagi, które jednak zostało zaburzone poprzez powrót Aurory Raines. Lévêque na swój sposób lubiła tę uroczą, niewinną, całkowicie bezbronną kobietę; była w niej jakaś czystość, a dusza zdawała się niczym nieskażona. Posłała jej serdeczny uśmiech i powiedziała coś, co najwidoczniej rozbawiło i ją, i jego męża. Zdawała się jednakże nie dostrzegać przybycia Tremere.
Aż wreszcie niespodziewanie podniosła ku niej wzrok i rozpromieniła twarz niby to w zachwycie gdy widzi się kogoś bliskiego sercu, a następnie nieznacznym gestem dała znać wampirzycy, że ją dostrzegła. Pochyliła się ku swoim towarzyszom bezwiednie całując ich po policzkach w pożegnalnym geście, a następnie zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę Cornelii. W pewnym momencie jednak zniknęła w tłumie zręcznie zmieniając kierunek i wymijając poszczególne osoby, by ostatecznie znaleźć się za plecami Spokrewnionej. Nie miała aury złych zamiarów, co zresztą byłoby dość nierozważne nawet dla Starszej w takim tłumie. Na swe blade lico przywdziała drapieżny uśmiech, który mówił, że w głębi duszy wcale nie jest grzeczną kobietą.
— Widzi Panienka tego wysokiego mężczyznę z fajką w ręce, stojącego obok kobiety w czerwonej sukni i towarzyszącego jej męża? — Odezwała się niespodziewanie, po francusku, a kąciki jej warg rozsunęły się w jeszcze szerszym uśmieszku. — To Johannes Von Essen. Przypłynął do Ameryki kilka dni temu, w interesach, choć ponoć chodzą plotki o bardzo młodej kobiecie… — Kontynuowała, upewniając się, że Cornelia dokładnie wie, o kim mówi Toreadorka.

Re: Damnant, quod non intellegunt

#4
Postarała się niemal niezauważalnie poprawić zsuwające się z łokcia wieczorowe rękawiczki. Jej twarz raczej nie wyrażała żadnych większych emocji. Mogła być teraz w operze, w muzeum, restauracji czy nawet kabarecie i nie robiłoby to większego wrażenia. Nie należała do Spokrewnionych, którzy lubili przebywać wokół ludzi. Czasami było trzeba. Od przeistoczenia była uczona tego, że nie należy poddawać się Bestii. Trenerzy, z którymi miała do czynienia jeszcze zanim pierwszy raz pozwolono jej opuścić Fundację wpoili jej, że dbanie o własne człowieczeństwo Camarilla traktuje śmiertelnie poważnie. A bardziej niż Camarilli należało być wiernym tylko Piramidzie. Pojawianie się więc wśród ludzi było tą częścią rutyny, za którą niezbyt przepadała. Ich krew była słaba. Nie było w niej tego czegoś, co niektórzy nazywali mistyczną mocą, inni klątwą, a jeszcze inni tak jak Pani von Metternich starali się znaleźć racjonalne przyczyny tych zmian. Zerknęła na kieszonkowy zegarek mając nadzieję, że w ciągu ostatniej godziny minęło więcej niż 10 minut i wkrótce będzie mogła wejść na salę. Po spektaklu z pewnością łatwiej będzie zacieśniać pewne znajomości, które nawet naukowcowi były potrzebne. Gdy Primogen Toreadorów zwróciła na nią uwagę skinęła głową z szacunkiem po raz kolejny. Nie zdziwiła się, że została rozpoznana. Być może nie należała do Elity Spokrewnionych, ale po Artyście można się było spodziewać rozpoznawania innych Spokrewnionych w tłumie. Sama dokładnie wiedziała jak to działa, i nie rozumiała jak inni Spokrewnieni mogą być ślepi na innych przedstawicieli swojego gatunku. Skupiła się na śledzeniu ruchów Toreadorki, żeby nie dać się zaskoczyć. Podążyła wzrokiem w kierunku, który wskazała Leveque i z niewielkim zainteresowaniem przyjrzała się mężczyźnie.
- Von Essen? - powtórzyła już z dużo większym zaangażowaniem, gdy usłyszała nazwisko wspomnianego przez Toreadorkę mężczyzny i spojrzała na niego po raz kolejny. Dużo uważniej się przyglądając. Już chciała zadać jakieś pytanie, gdy uświadomiła sobie, że nadmierna ciekawskoś może zostać odebrana jako co najmniej niegrzeczna. - Wiele osób ze Starego Świata przybywa do Ameryki w ostatnim czasie. Zastanawiam się, czy powinniśmy znajdować w możliwość na ożywienie własnych nostalgicznych wspomnień, czy niepokoić odpływem inteligencji z Europy - zagadnęła z jednej strony sugerując, że najbardziej interesuje ją niemiecko brzmiące nazwisko mężczyzny oraz jego status nie zadając tym samym pytania wprost. Cornelia uważała, niemieccy naukowcy są nad wyraz inteligentni i wartościowi, więc być może powinna się nim zainteresować jako przedstawiciel Domu i Klanu. Jednak z drugiej strony obawiała się, że będzie to jednak jakiś nie do końca spełniony artysta, który szuka w nowym świecie inspiracji.

Re: Damnant, quod non intellegunt

#5
Trudno powiedzieć czy emocje, które na swojej twarzy przedstawiała Celeste, były jakkolwiek prawdziwe. Von Mettenrich na pewno, jako długowieczna, mogła dostrzec pewną teatralność w wyrażanych przez Toreadorkę emocjach. A już na pewno mogła zasadnie przypuszczać, że nie są prawdziwe. Jakżeby mogły, skoro przecież były nieśmiertelnymi, dla których emocje i uczucia były jedynie grą?
Przebywanie pośród ludzi było świetnym kamuflażem. Dla Artystów ponadto — pewnego rodzaju spełnieniem. Chwilowym powrotem do człowieczeństwa, choć przecież ciężko mówić o wampiryzmie jako jakimkolwiek człowieczeństwie. To był jednocześnie dar, jak i przekleństwo — głód krwi i dominacja oraz zbudowane fundamenty społeczeństwa; to wszystko sprawiało, że Spokrewnieni byli ludzcy tylko wtedy, gdy tego potrzebowali. W myśl wszak najważniejszej zasady: Maskarady… I Bestii. Nie wolno było zapominać o Bestii.
Machina przysług, długów i zasług nieustannie się kręciła. By mieć kogoś, kto wykonywałby rozkazy należało pierwej tę osobę poznać. Spotkać. Zainteresować się nią — bo chociaż to dana jednostka musiała przykuć uwagę wampira, to jednak bez wybrania tej jednej osoby nie było mowy o jakiejkolwiek zależności. Tak, to dobre słowo. Zależność. Bo przecież trudno mówić, że Dzieci Nocy mają relacje. Wszak to jedno z najbardziej niebezpiecznych elementów wieczności. Łatwo sobie podporządkować ludzi, którzy wszak są tylko narzędziami w rękach najbardziej wyrafinowanych i bezwzględnych istot.
Irène uśmiechnęła się z mieszaniną satysfakcji i fascynacji. Możnaby powiedzieć, że to nie Toreador, a Malkavian w wilczej skórze. Miała nieco obłędny wzrok. Wiedząc, że Cornelia jest Niemką trafiła w czuły punkt nie znając przecież dokładnie jej przeszłości. Przyglądając się Johannesowi można było zauważyć typowy uniwersytecki manieryzm. Von Essen odnosił się do swoich rozmówców z rezerwą, uważnie ich słuchał i obserwował. Jakby studiował kim są i dlaczego.
— Nostalgia bywa czasem… Konieczna. Niekiedy także piękna, Panno Von Mettenrich. — Odpowiedziała łagodnym, dźwięcznym francuskim. Dla nieśmiertelnych wracanie do przeszłości w większości przypadków mijało się z celem biorąc pod uwagę setki przeżytych lat, ale każde zdarzenie i spotkanie czegoś uczyły. — Von Essen wykłada na Uniwersytecie w zakresie medycyny. — Dodała nie wyjawiając wszystkich informacji Tremere. Chciała podsycić jej ciekawość. — Polowanie na Johannesa musiałoby być niezwykle intrygujące… Bo choć łatwo wydrzeć komuś czyjąś duszę i zniweczyć ciało, to jednak niekiedy nie ma nic bardziej intrygującego od obserwowania ofiary. A także jej drapieżnika. — Ostatnie słowo podkreśliła celowo niedwuznacznie sugerując wampirzycy, że Von Essen mógłby należeć do niej. Powszechnie znanym był fakt fascynacji krwią przez Primogen Toreador. Niezdrową, możnaby powiedzieć. Mówiło się, że upatrywała sobie poszczególne jednostki, a następnie kolekcjonowała ich vitae w niewielkich buteleczkach. Niektóre persony przeżywały, inne nie… Każdy przypadek był inny.
Niewątpliwie Cornelia mogła uzmysłowić sobie, że Lévêque pragnie jego słodkiej, pasjonującej krwi. Acz z jakiegoś względu nie chciała sięgać po nią sama. Machina przysług, długów i zasług ruszyła...

Re: Damnant, quod non intellegunt

#6
Przez dłuższą chwilę przyglądała się uważnie mężczyźnie, którego wskazała jej Primogen Leveque. Być może trochę bardziej uważnie niż by wypadało to robić, jednak była na tyle czujna, żeby nie zwracać uwagi ludzi swoim dość natarczywym spojrzeniem. Po prostu jej spojrzenie było bardziej przenikliwe niż przeciętnej osoby. Była wyraźnie zainteresowana mężczyzną, nawet nie patrzyła na niego jak na worek z krwią czy obiekt do badań. Przyjechał tu ze starego świata, do którego i ona chciała kiedyś wrócić. Była pewna, że za kilkadziesiąt, albo kilkaset lat znów pojawi się w Wiedniu. Starannie pielęgnowała w sobie te, do pewnego stopnia nacjonalistyczne myśli.. Miała wrażenie, że to jest to, co trzyma ją przy człowieczeństwie odkąd jej badania stały się jeszcze bardziej nieludzkie i oddalały ją od człowieczeństwa, które przecież było kluczowe dla Camarilli, której Piramida była jednym z filarów. Może nawet w tym momencie przestała czuć tak bardzo, że marnuje swój czas przychodząc do teatru, bo oderwała się od próbówek i ksiąg, i pomyślała o czymś dużo bardziej przyziemnym?
-Mój mąż był bardzo nostalgiczny, Madame Leveque - odpowiedziała dość chłodno, ale przy dokładniejszym przyjrzeniu się można było zauważyć jakąś nutkę irytacji w jej oczach. Jej francuski był dość twardy, chociaż poprawny. Było widać, że dawno nie używała tego języka w mowie chociaż z pewnością znała go bardzo dobrze. Uniosła brew słysząc o medycynie. Zdecydowanie Toreadorka miała jej uwagę. Mężczyzna wydawał się dokładnie tą osobą, którą planowała dzisiaj tutaj spotkać. Wątpliwości zaczęły się, gdy usłyszała kolejną wypowiedź Toreadorki. Cóż…
-Zwykle reagują bardzo podobnie, gdy tylko zaczynają mieć coś wspólnego bliżej z drapieżnikiem. - zaczęła całkowicie zmieniając ton na bardzo rzeczowy. Jakby mówiła coś, co jest totalną oczywistością. - Odnoszę wrażenie, że byłaby szkoda osoby z takim umysłem na rozważanie jej w kategorii ofiary, ale zakładam, że to z pewnością dla wyższego dobra - odpowiedziała uznając, że skoro rozpatruje się cudzego ghula w kategoriach ofiary to w grę wchodzi jakaś wyższa polityka. Nie miała ochoty mieszać się w potyczkę między Primogen Toreadorów a… dokładnie nie wiedziała kim i tego z pewnością chętnie by się dowiedziała.

Re: Damnant, quod non intellegunt

#7
Irène z pewną dozą lubieżności obserwowała zachowanie Cornelii. Szczególnie teraz, gdy Von Essen wyczuwając zainteresowanie jego osobą i skierowane ku niemu uważne, choć nie natarczywe spojrzenia, nakierował ku dwóm wampirzycom swe brązowe, niewielkie oczka. Jednocześnie wbrew pozorom uważnie słuchał co ma do powiedzenia stojący przed nim mężczyzna.
Jeśli o Lévêque chodzi, to jej zainteresowania i artystyczna pasja były wszelako dalekie od jakiegokolwiek człowieczeństwa. To, co robiła tu i teraz w jakimś sensie możnaby interpretować jako działanie na rzecz człowieczeństwa, ale — jak bardzo? Żyła co najmniej kilkaset lat. Ludzie przychodzili i odchodzili. Żadnego przywiązywania się, żadnych słabości względem otaczającego ich bydła. Kimże więc była po tylu latach?
Jak bardzo się zatraciła?
Kąciki warg Celeste uniosły się lekko ku górze po tym jak wyczuła nieco nutkę irytacji w głosie Von Metternich. Mimo wszystko nie była żadnym jasnowidzem i mogła się jedynie domyślać z jakiego powodu się ona pojawiła. Niemniej, była pewna, że nie wynikała ona z niechęci do samej Toreadorki. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś.
— Widzi Pani, Panno Von Metternich, niektórzy mają zbyt piękne dusze — a czasem nawet i ciała — by traktować ich jak pierwsze lepsze bydło. Von Essen z całą pewnością miałby do zaoferowania bardzo dużo dla tutejszej medycyny. Szkoda byłoby tego nie wykorzystać i delikatnie go ku nas nie pchnąć… — Odpowiedziała Tremere, choć w przeciwieństwie do niej głos miała swobodny i w pewnym sensie nieco ulotny. Przysunęła się bliżej ku Cornelii i patrząc jej w oczy, dodała. — Johannes jest całkowicie wolny. — Tymi słowami dała znać Spokrewnionej, że Von Essen nie jest niczyim ghulem. A już na pewno nie jest częścią żadnej polityki. Przynajmniej na razie.
Jeśli zaś o nią chodzi, to ta mogła zaistnieć jedynie w ramach rywalizacji między Primogen Toreadorów a Tremere…
Pytanie tylko ile był wart Von Essen.

Re: Damnant, quod non intellegunt

#8
Wraz z odpowiedzią Cornelii von Metternich rozległ się ogólny rozgardiasz i hałas, który skutecznie mógłby utrudnić komunikację zwykłym ludziom. Spokrewnieni jednakże mieli nieco większe możliwości w tym względzie i chociaż obie kobiety mogły wciąż kontynuować dysputę, tak trudno mówić tu o jakiejkolwiek swobodzie kiedy cała tusza kierowała się w stronę wejścia do sali. Primogen Toreadorów zasiadła wraz z Keithem i Aurorą Raines mając wszakże przydzielone wraz z nimi miejsca w jednym z balkonów. Tuż przed występem rozejrzała się jedynie czy aby nie pojawił się Regent - Noc Kleopatry nie była może sztuką wystawną, aczkolwiek prezentowaną w Chicago choć krótko, a wszystkie bilety zdawały się być już wykupione.
Podczas przerwy oraz wyjścia z teatru nie rozglądała się już za Magiem zajmując się bezpośrednio swoimi sprawami.

| z tematu

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość