A Little Party Never Killed Nobody
: 10 lis 2021, 0:00
Zapadł zmierzch i nocny świat zaczął się budzić do życia. To było dziś. Każdy choć trochę zorientowany w życiu towarzyskim mieszkaniec Chicago wiedział, że tej nocy Salvatore da Silva organizował przyjęcie. Nie jakieś wybitnie wielkie, ot, zwyczajne, o ile przyjęcia da Silvy można było w ogóle tak określić. Zaproszeni byli głównie śmiertelni, jednak nie ulegało wątpliwości, że pojawią się na nim również przedstawiciele Camarilli, oczywiście z pełnym zachowaniem zasad Maskarady.
Posiadłość Salvatore była pyszną, okazałą rezydencją otoczoną starannie zadbanym ogrodem, połączoną z malowniczą oranżerią pokaźnych rozmiarów, stanowiącą prawdziwą dumę gospodarza. Budynek od zewnątrz stylizowany był na wzór staroangielskiego pałacu obrośniętego częściowo bluszczem, jednak wewnątrz nie brakowało mu nowoczesnych, luksusowych rozwiązań, takich jak elektryczność czy łazienki z bieżącą, ciepłą wodą.
Goście zwykle byli zapraszani do wysokiej sali bankietowej, otoczonej rzędami rzymskich kolumn i oświetlonej dużymi, kryształowymi żyrandolami i wieloramiennymi kandelabrami tworzącymi niepowtarzalny klimat. Tej nocy na intarsjowanym parkiecie zostawiono przestrzeń do zabawy, jednak przy kolumnach znajdowały się liczne stoliki i sofy, przy których można było odpocząć. Dla gości udostępniony był również szeroki taras z kamienną balustradą, gdyby ktoś potrzebował świeżego powietrza, wszystko zaś było ozdobione kwiatami z oranżerii, które w naturalnych warunkach nie mogłyby jeszcze się pojawić o tej porze roku.
Bezpośrednio z sali prowadziły na piętro marmurowe schody, którymi można się było dostać do pokojów gościnnych, a dalej także do prywatnych pokojów gospodarza i Caithlyn. Wiele pomieszczeń było utrzymanych w stylu art deco, jednak z powodu zamiłowania Salvatore do zmian zdarzały się także pomieszczenia wyrwane z zupełnie innej epoki. Obok schodów już rozłożyli swe instrumenty muzycy, którzy mieli uświetniać dzisiejszą zabawę, do których w którymś momencie zamierzała dołączyć i Kitty, by zachwycić wszystkich swoimi talentami. Był to jednak plan drugorzędny. Najważniejsze było polowanie.
* * *
Caitlyn zrobiła się na bóstwo. Nie stylizowała się na oszałamiającą, przyciągającą spojrzenia wszystkich gwiazdę wieczoru, a raczej na tajemniczą, magnetyczną piękność, która precyzyjnie zaatakuje konkretny cel i zniknie z nim niezauważona. Była głodna. Naprawdę głodna, a głodna kainitka nie oznaczała niczego dobrego. Musiała zapolować i ugasić pragnienie, zanim zrobi coś, co przyniesie szkodę jej, Salvatore, albo całej Camarilli.
Miała na sobie czarno-złotą suknię z frędzlami zasłaniającymi kolana, ciemne pończochy, buty na delikatnym obcasie i długie, czarne rękawiczki. Jej szyję zdobił sznur jasnych pereł, a modnie ufryzowane, od niedawna blond włosy spinała ozdobna opaska z krótkim, pawim piórkiem na boku. Jeszcze tylko makijaż podkreślający oczy, subtelna woń perfum i była gotowa. Ach, żeby tylko nikt się nie skaleczył w czasie przyjęcia! Nie wiedziała, czy da radę utrzymać Bestię na wodzy jeśli poczuje choć kroplę świeżej krwi. Była taka głodna...
Poczuła się nagle okropnie nieszczęśliwa. Gdzie był jej opiekun? Gdzie te ramiona, w które mogłaby się wtulić, odcinając się tym samym od wszelkich trosk? Potrzebowała Salvatore teraz, w tej chwili. Poprawiła raz jeszcze ciemną szminkę, a potem wyszła ze swoich pokoi, rozglądając się za Stwórcą. Sala bankietowa była już dopięta na ostatni guzik. Może tam go odszuka? Albo w jego pokojach? Rozejrzała się po krzątającej się służbie, szukając wśród niej ukochanej sylwetki gospodarza.
Posiadłość Salvatore była pyszną, okazałą rezydencją otoczoną starannie zadbanym ogrodem, połączoną z malowniczą oranżerią pokaźnych rozmiarów, stanowiącą prawdziwą dumę gospodarza. Budynek od zewnątrz stylizowany był na wzór staroangielskiego pałacu obrośniętego częściowo bluszczem, jednak wewnątrz nie brakowało mu nowoczesnych, luksusowych rozwiązań, takich jak elektryczność czy łazienki z bieżącą, ciepłą wodą.
Goście zwykle byli zapraszani do wysokiej sali bankietowej, otoczonej rzędami rzymskich kolumn i oświetlonej dużymi, kryształowymi żyrandolami i wieloramiennymi kandelabrami tworzącymi niepowtarzalny klimat. Tej nocy na intarsjowanym parkiecie zostawiono przestrzeń do zabawy, jednak przy kolumnach znajdowały się liczne stoliki i sofy, przy których można było odpocząć. Dla gości udostępniony był również szeroki taras z kamienną balustradą, gdyby ktoś potrzebował świeżego powietrza, wszystko zaś było ozdobione kwiatami z oranżerii, które w naturalnych warunkach nie mogłyby jeszcze się pojawić o tej porze roku.
Bezpośrednio z sali prowadziły na piętro marmurowe schody, którymi można się było dostać do pokojów gościnnych, a dalej także do prywatnych pokojów gospodarza i Caithlyn. Wiele pomieszczeń było utrzymanych w stylu art deco, jednak z powodu zamiłowania Salvatore do zmian zdarzały się także pomieszczenia wyrwane z zupełnie innej epoki. Obok schodów już rozłożyli swe instrumenty muzycy, którzy mieli uświetniać dzisiejszą zabawę, do których w którymś momencie zamierzała dołączyć i Kitty, by zachwycić wszystkich swoimi talentami. Był to jednak plan drugorzędny. Najważniejsze było polowanie.
* * *
Caitlyn zrobiła się na bóstwo. Nie stylizowała się na oszałamiającą, przyciągającą spojrzenia wszystkich gwiazdę wieczoru, a raczej na tajemniczą, magnetyczną piękność, która precyzyjnie zaatakuje konkretny cel i zniknie z nim niezauważona. Była głodna. Naprawdę głodna, a głodna kainitka nie oznaczała niczego dobrego. Musiała zapolować i ugasić pragnienie, zanim zrobi coś, co przyniesie szkodę jej, Salvatore, albo całej Camarilli.
Miała na sobie czarno-złotą suknię z frędzlami zasłaniającymi kolana, ciemne pończochy, buty na delikatnym obcasie i długie, czarne rękawiczki. Jej szyję zdobił sznur jasnych pereł, a modnie ufryzowane, od niedawna blond włosy spinała ozdobna opaska z krótkim, pawim piórkiem na boku. Jeszcze tylko makijaż podkreślający oczy, subtelna woń perfum i była gotowa. Ach, żeby tylko nikt się nie skaleczył w czasie przyjęcia! Nie wiedziała, czy da radę utrzymać Bestię na wodzy jeśli poczuje choć kroplę świeżej krwi. Była taka głodna...
Poczuła się nagle okropnie nieszczęśliwa. Gdzie był jej opiekun? Gdzie te ramiona, w które mogłaby się wtulić, odcinając się tym samym od wszelkich trosk? Potrzebowała Salvatore teraz, w tej chwili. Poprawiła raz jeszcze ciemną szminkę, a potem wyszła ze swoich pokoi, rozglądając się za Stwórcą. Sala bankietowa była już dopięta na ostatni guzik. Może tam go odszuka? Albo w jego pokojach? Rozejrzała się po krzątającej się służbie, szukając wśród niej ukochanej sylwetki gospodarza.