Spotkanie

Akt I | Główna sala Elizjum

Image

Spotkanie

#1
Marcus Galloway
Wydarzenia ostatnich nocy zostawiły Marcusa z mieszanymi uczuciami, ale również i użytecznym narzędziem. Krzykacz wbrew pierwotnemu planowi, zamiast dokonać brutalnej i krwawej zemsty, poszerzył swoje wpływy, mając teraz pod swoimi ciężkimi dłońmi bogatego i możliwie wpływowego biznesmena. Odniósł sukces. W końcu samotnie Galloway nie mógł wiele zdziałać w tym mieście, pomijając obicie kilku gęb i połamanie kilku kości. Sytuacja na planszy szachowej znacznie się jednak zmieniła i Spokrewniony miał teraz realne możliwości dokonania zmian. To ogromny krok na przód zapewniający nową perspektywę i szersze pole manewru.
Minęły blisko dwadzieścia cztery godziny godziny od czasu wizyty u Roberta Mavericka, który ostatecznie zamiast dokonać żywota stał się sługusem Marcusa. Przez ten czas nieumarły mógł odpocząć po tym emocjonującym polowaniu i powrócić ze świeżą głową do pracy kolejnego wieczora (+1SW).
Był to czas na kolejną już wizytę w klubie La Liberté, ponownie celem spotkania z ghulem i wysłuchania jego raportu z pracy wykonanej przez ostatni dzień. Maverick miał zająć się wysłaniem czeku rodzinie pani Davis, mającym nieco ulżyć w bólu po stracie młodej dziewczyny. Ciekawym było czy wywiązał się z tego stosunkowo prostego zadania, w końcu przed nim czekały kolejne. Bardzo daleka droga była do jego zadośćuczynienia.
Galloway zapewne zwyczajowo ulokował się w swojej loży, gdzieś w półmroku, gdzie rzadko wędrowały ludzkie oczy i tam oczekiwał na przybycie dyrektora Domain Enterprise. W tym samym czasie oficer Jones był zajęty pracą policjanta, znów patrolując ulice miasta i dbając o bezpieczeństwo obywateli. Nieumarły wiedział, że mógł go znaleźć w obrębie kilku przecznic, gdzie spotkał go po raz pierwszy. To był jego rewir i tam pozostało mu spędzać czas na patrolu.
Spotkanie było umówione po ósmej wieczorem. Był to bezpieczny dla Spokrewnionych czas, kiedy słońce już zaszło i nie groziło im spopieleniem w trakcie podróży przez Wietrzne Miasto. O tej porze w klubie gościły już tłumy nieprzerwanie prowadzących rozmowy gości przy relaksującej muzyce skrzypcowej, której dźwięk Marcus mógł teraz bez problemu usłyszeć, siedząc w oczekiwaniu na swojego gościa. Chwalebnie nie musiał czekać zbyt długo, gdyż mniej więcej dwadzieścia po ósmej zaszedł do niego pracownik lokalu informujący o tym, że ktoś szuka pana Providence. Gotów zejść na dół, Brujah dowiedział się, że pytający o niego człowiek znajdował się na piętrze, w samym Elizjum. Było to szczególnie dziwne wziąwszy pod uwagę, iż Maverick nie powinien był mieć do niego wstępu. No cóż, jakkolwiek udało mu się tam dostać, Marcus musiał się z nim zobaczyć. Wszedłszy do środka, być może zapytawszy się o swojego gościa stojącego przy wejściu bramkarza, Krzykaczowi zostałby wskazany jegomość siedzący samotnie przy jednym ze stolików pod oknem znajdującym się dość daleko od samej sceny.
To nie był Robert Maverick. Czyżby jego człowiek? Niemożliwe. Ghul zapewne, ale śmiertelnik nie miałby prawa wejść do tej części budynku, chyba że jako pożywienie dla gości. To nie był dobry znak, ale głupotą i nietaktem byłoby się teraz wycofać, zwłaszcza że osobnik już zlustrował Marcusa. Był to dość postawny, lekko barczysty osobnik, stosunkowo krótko ostrzyżony, z pociągłą twarzą i zadbanym, parudniowym zarostem, ubrany w drogi, ciemny garnitur i buty. Reprezentował szyk, elegancję i klasę, nawet w swej pozie, siedząc wyprostowany z nogą założoną na nogę, trzymając w dłoniach gazetę. Kimkolwiek on był, detektyw musiał stawić mu czoła.
W momencie gdy Marcus zbliżał się w jego kierunku, ten złożył gazetę i odłożył ją na stół, gdzie znajdowała się również karmazynowego koloru teczka. Obcy podniósł się powoli z krzesła, a gdy ten stanął wyprostowany, Galloway mógł zauważyć, iż osobnik był nieco większy od niego samego. Mężczyzna wygładził swój rozpięty w tej chwili garnitur i gdy Marcus się zbliżył do stolika, nieznajomy przemówił bardzo oficjalnym tonem z niezmiennym, kamiennym wyrazem twarzy.
Image Dobry wieczór. Felix McMillan, czekałem na pana. Proszę usiąść, mamy do omówienia pewne istotne kwestie. — Przedstawiwszy się i z szacunkiem skłaniając lekko głowę, wskazał otwartą dłonią znajdujące się na przeciwko wolne krzesło, w którym Galloway mógł spocząć, by dowiedzieć się co jest grane. Sam usiadł dopiero, gdy zrobił to jego gość, trzymając ręką swój krawat do momentu, aż zasiadł ponownie przy stole.

Re: Spotkanie

#2
Kolejna noc. Zbliżała się ustalona godzina spotkania. Marcus oczekiwał w spokoju przybycia Mavericka, chociaż nie wykluczał możliwości, że będzie musiał udać się do niego osobiście. Nawet mimo więzów krwi jako ghul ten człowiek zachowywał swój nieludzki spokój. Nie zaskoczyłaby go taka postawa z jego strony. Jeśli próbowałby w ten sposób kwestionować jego autorytet, to gorzko się rozczaruje.
W międzyczasie powinien zobaczyć się z Jonesem. Raz na zawsze scementować ich współpracę, że się tak wyrazi... Ale to potem, noc jeszcze młoda. Miał czas.
Zbliżył się do niego pracownik Elizjum. Marcus zakończył swoje przemyślenia i wysłuchał informacji. Ktoś o niego pyta. Zapewne Maverick. Dopytał, gdzie jest i poczuł wyraźne zaintrygowanie, kiedy usłyszał, że jest tutaj, na piętrze. W miejscu przeznaczonym wyłącznie dla nieśmiertelnych. Interesujące, wielce interesujące... Udał się zatem powolnym, swobodnym krokiem w jego kierunku. Blisko sceny - tam, gdzie patrzy najwięcej oczu. Galloway uznał, że jego gość nie wybrał sobie tego miejsca bez powodu. Gdyby doszło do rękoczynów między nimi, przyciągnęliby więcej uwagi niż koncert zaraz obok - a Elizjum nie lubi burd.
Zmierzył swojego rozmówcę wzrokiem. To nie był Maverick. A zatem przyjdzie mu się wybrać do niego osobiście, lecz wpierw wysłucha, co ten modniś ma do powiedzenia. Niech się wytłumaczy ze swojej obecności tutaj.
Marcus usiadł naprzeciwko McMillana. Nie odezwał się jeszcze wcale; w istocie był teraz niemal nie do usłyszenia, jak drapieżnik przyglądający się potencjalnej zdobyczy.
- Słucham. - To były najpierwsze słowa Marcusa tego wieczora.
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Spotkanie

#3
Image
Obserwując i analizując przez moment jasnoskórego blondyna o ciemnych włosach, Marcus nie miał wątpliwości, że siedzi na przeciwko drapieżnika podobnemu sobie. Wyraziste i przeszywające spojrzenie, jak i również pozbawiona wielu ludzkich odruchów poza zdradzała detektywowi naturę swojego rozmówcy.
Image Na wstępie muszę przeprosić w imieniu pana Mavericka. Niestety nie będzie mieć możliwości stawić się na spotkanie tego wieczoru. — Rozpoczął, gestykulując przy tym subtelnie. Można było spekulować, że zapewne on sam był powodem nieobecności Robeta. Samo jego pojawienie się jasno na to wskazywała.
Image Przechodząc zaś do powodu naszego dzisiejszego spotkania. — Ponownie założył nogę na nogę i składając razem dłonie rozpoczął wyjaśniać jaki był cel jego wizyty.
Image Reprezentuję interesy mojego pracodawcy, którego tożsamość, na chwilę obecną, musi zgodnie z jego życzeniem pozostać tajemnicą. — Pachołek tajemniczego pracodawcy. Nie zdradzało to wiele, ale przynajmniej trochę nakreślało z czym Galloway miał do czynienia.
Image Jestem tu z powodu pańskiej aktywności minionej nocy. Dopuścił się pan wtargnięcia na teren firmy należącej do mojego pracodawcy, również z użyciem siły, a także przejęcia częściowej kontroli nad jednym z kluczowych jej zarządców. — Zrobił krótką pauzę, pozwalając by Marcus przetrawił w myślach tę informację. Krzykacz na początku zakładał, iż dokończy swoją robotę niezależnie od tego, czy zamieszani byli w tą inni Spokrewnieni czy nie. Był więc świadom szansy, jaka istniała na taką konfrontację. Ostatecznie jednak, w zwycięskiej atmosferze Brujah uwierzył, że to on ma kontrolę i mógł zmienić miasto. Niestety, nie wydawało się to wcale takie pewne w tym momencie.
Image Mój pracodawca jest świadom pańskich motywów, a więc tego, iż czyn ten nie był dokonany w złej wierze przeciwko niemu samemu, a w akcie zemsty wycelowanej w tego właśnie śmiertelnika, który niestety wykazał się w danej chwili brakiem rozwagi. — Kontynuował, bezpośrednio mówiąc o znajomości motywów jakimi kierował się Marcus tropiąc Mavericka. Dwojako można było rozumieć mówienie o braku rozwagi. Mówił o samym morderstwie, czy o fakcie, że nie udało mu się skutecznie zatrzeć śladów?
Image Celem mojego pracodawcy nie jest jednak wymierzenie kary, jako iż dokonane szkody nie okazały się zbyt znaczące. Co więcej, mój pracodawca docenia pańską zaradność i umiejętności. W związku z tym, jeśli jest pan zainteresowany, gotów jestem przedstawić panu ofertę, która powinna zadowolić obie strony. — A więc kimkolwiek był tajemniczy Spokrewniony, który przysłał swojego reprezentanta, był bardziej zainteresowany wykorzystaniem umiejętności Marcusa, aniżeli skierowanie przeciwko niemu kija. Co gdyby jednak Marcus unicestwił Roberta Mavericka zeszłej nocy? Zapewne ton rozmowy byłby zupełnie inny. Teraz jednak, jakby nie patrzeć, była to dobra okazja, by pozyskać jakieś kontakty, a może i sprzymierzeńca, o ile to możliwe w tych okolicznościach. Warto było przynajmniej wysłuchać co to była za oferta, jeśli istniała szansa, że Galloway coś na tym zyska, lub chociaż nie dozna strat.

Re: Spotkanie

#4
- Doprawdy... - odpowiedział, a raczej poruszył wargami jakby odpowiadał, gdy usłyszał o nieobecności Mavericka. Banał. Domyślał się od początku, że będzie musiał pewnie wybrać się do niego samemu. Oparł się wygodniej i wysłuchał w ciszy ghula.
A zatem człowiek, którego miał przed sobą, nie reprezentował Mavericka, lecz kogoś innego. Spokrewnionego, oczywiście; jaki byłby inny powód, by śmiertelnik siedział sobie bezkarnie w sercu Elizjum, w jaskini całego stada wygłodniałych lwów? I wyglądało na to, że jego nowy ghul należał już do innego wampira. Tak... tak, to by wyjaśniało dziwny spokój z jego strony, kiedy dał mu do wypicia swoją vitae. Kiedy po raz pierwszy napoił Jonesa, ten był w czystej ekstazie, lecz Maverick... Marcus pomyślał teraz, że musiał mieć wtedy do czynienia z ghulem o znacznie silniejszej więzi krwi. Jeśli tak rzeczywiście było, to domyślał się już, kim może być ów pracodawca. A przynajmniej z jakiego klanu może się wywodzić...
- Ofertę... - powtórzył za McMillanem, ostrożnie wypowiadając je jakby smakował każdą sylabę. Chciał zmienić miasto, a do tego potrzebował kontaktów. Jeżeli nie znajdzie ich wśród śmiertelników, to w sumie czemu by nie poszukać ich wśród nieśmiertelnych? Jeżeli hipoteza Gallowaya dotycząca "pracodawcy" McMillana i Mavericka się potwierdzi, będzie on miał mu do zaoferowania całkiem dużo. - Zamieniam się w słuch, panie McMillan.
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Spotkanie

#5
Image
Wierzchołek góry lodowej. O niego zahaczył Marcus w toku swojego śledztwa i wendety. Do diabła. Domain Enterprise. Jak mógł tego nie zauważyć? Miał to przecież przed oczami. Dla śmiertelników nazwa firmy mogła mieć zgoła inne znaczenie, ale dla Spokrewnionego? Oczywiście, że firma musiała należeć do nieumarłego. Pytanie tylko, czy świadomość tego wcześniej cokolwiek by zmieniła dla detektywa i czy powstrzymałaby go przed działaniem. Teraz to było nawet nieistotne. Mleko już się rozlało i Marcus musiał zmierzyć się z konsekwencjami.
Brujah doznał także olśnienia, gdy wrócił wspomnieniami do dzieleniem się swoją vitae z dyrektorem firmy. Rzeczywiście mógł być ghulem innego wampira, a w najlepszym przypadku mógł byc świadomym ich egzystencji. Na tym etapie Marcus nie mógł mieć nawet żadnej pewności, czy Robert Maverick rzeczywiście był pod wpływem swojej vitae, czy nie. Sytuacja trochę się skomplikowała.
Marcus mimo wszystko dojrzał okazję w zaistniałej sytuacji i nie miał zamiaru przegapić możliwości pozyskania środków, które pomogłyby mu w uzyskaniu jego celu.
Kącik ust McMillana lekko się uniósł, gdy jego rozmówca wykazał zainteresowanie wspomnianą ofertą. Poprawił się w krześle, a także poprawił rękawy swojego garnituru i koszuli, gdzie wprawne oko przez ułamek sekundy dojrzeć mogło sześciokątne mankiety ze stylizowaną literą V. Kolejny element układanki wskazujący przynależność klanową. Nie tylko jednak zdradzało to klan pracodawcy Felixa, ale i w rezultacie jego samego.
Image Oferta jest następujaca. Będzie pan pracować dla nas, to jest, dla naszej organizacji, wypełniając zlecenia od mojego pracodawcy. W zamian, pominąwszy potencjalne wynagrodzenie, możemy zapewnić panu możliwość realizowania się w przybranej przez pana roli samozwańczego stróża prawa tam, gdzie nie będzie szkodziło to naszym interesom. — Krótko i zwięźle przedstawił ofertę, z jaką przyszedł od tajemniczego Kainity. Wszystko sprowadzało się do zrobienia z Marcusa agenta kontrolowanego przez kompletnie nieznanego mu Spokrewnionego, zapewne za pośrednictwem podległego mu Felixa McMillana.

Re: Spotkanie

#6
Ach, dopiero teraz do niego dotarło. Zaślepiony przez gniew nawet nie skojarzył nazwy firmy Mavericka. Każde hermetyczne społeczeństwo ma swój własny zbiór symboli i ukrytych znaczeń, których byle kto nie będzie w stanie odkryć. Nie inaczej musiało być tutaj. DomainEnterprise... Marcus skarcił się w myślach za to niedopatrzenie. Nie mógł sobie pozwolić na takie poślizgi. Musiał zachować zdrowy rozsądek, nawet jeśli od środka rozpierał go gniew.
Powrócił myślami do tu i teraz. Skupił się na Feliksie. Nienaganny ubiór i zachowanie. Nastawiony na biznes. Mankiety. Nie potrzebował więcej dowodów, już miał pewność, z kim miał tu do czynienia. Przejrzał w myślach swoją wiedzę na temat klanów i nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu wstępującego mu na wargi. Sparta po tylu latach jest chętna do współpracy z Atenami. Zabawne.
- Wszystko to brzmi bardzo interesująco, panie McMillan - rzekł z powagą w głosie - lecz zanim przejdziemy do jakiegokolwiek podpisywania paktów, chciałbym wiedzieć więcej o waszej... organizacji. Obaj wiemy, że nierozsądnym jest zgadzać się na cokolwiek, jeśli nie zna się przynajmniej części detali.
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Spotkanie

#7
Image
Nawet najlepszy śledczy może popełnić błąd. Jednak w tym przypadku to klątwa krwi Brujah dała o sobie znać, sprawiając że Marcus szedł na zwarcie w jednym, brutalnym celu. W tamtym momencie wszystko inne zeszło na dalszy plan. Teraz jednak Krzykacz kontrolował się w obliczu osobnika, który w imieniu kogoś wyżej dyktował warunki, wysuwając ofertę współpracy, która jest niewątpliwie jedyną opcją, gdzie Galloway może wyjść z twarzą, obok możliwych alternatyw, które pojawiłyby się w sytuacji, gdzie oferta zostałaby odrzucona.
Zainteresowanie neonaty wspomnianą przez Felixa organizacją sprawiło u niego ponownie lekki uśmiech. Dumnie uniósł łeb i przemówił.
Image Organizacja którą jestem częścią, jest jednym z głównych filarów Camarilli, a jednocześnie najważniejszym. Naszą rolą jest wspieranie Rodziny, zapewnienie stabilności, porządku i bezpieczeństwa. Jesteśmy Ventrue i z honorem wypełniamy naszą rolę, podtrzymując Tradycje ponad wszystko. — Odpowiedział na zadane pytanie z nieukrywaną dumą i błyskiem w oku, niemalże unosząc się na krześle, godnie przedstawiając swój klan.
Klan Ventrue. Arystokraci. Nie było innej możliwości. To oni przewodzili całemu temu cyrkowi na kółkach, jakim była Camarilla, sekta której każdy był częścią, czy tego chciał czy nie, a przynajmniej oni sami byli takiego przekonania. Marcus miał do podjęcia istotną decyzję. Znaleźć się po ich dobrej stronie, godząc się na bycie ich marionetką i licząc na to, że zapewni mu to niezbędne środki, czy odmówić i walczyć z nimi, mając nadzieję, że nie pogrążą jego oraz jego szans na osiagnięcie celu.
Jakkolwiek lukratywna mogłaby być ta umowa, nie zmieniało to faktu, że Galloway nie wiedział nic o Kainicie, który miał go zatrudnić. Być może na drodze zdobywania zasług dla tego klanu osobnik ten ujawniłby się Marcusowi. Można było jedynie spekulować.

Re: Spotkanie

#8
Z jednej strony unikał odpowiadania konkretami i rzucał ogólniki. Z drugiej potwierdził tylko do końca jego domysły. Miał tutaj do czynienia z posłańcem klanu Ventrue. Sami Monarchowie, pieprzeni samozwańczy przewodnicy Camarilli, składali mu propozycję pracy. Albo był aż tak dobry, albo oni tak desperacko poszukiwali kogoś niebojącego się ubrudzić sobie rąk, że postanowili zniżyć się do poziomu klanów poniżej ich wydumanej hierarchii.
Jakkolwiek nie przepadał za sztucznie ustalaną i utrzymywaną hierarchią pośród Spokrewnionych, nie mógł ukryć przed sobą samym, jak korzystna byłaby dla niego współpraca ze Spartanami. Być może, kto wie, znajdzie wśród nich wspólny język - tego jednego Ventrue na milion, który nie planował bawić się w pana świata i zechce, tak jak on, zrobić porządek na ulicach Chicago.
- Załóżmy przez chwilę, że się zgodzę - podjął Galloway. - Przed którym członkiem waszej... administracji... miałbym wówczas odpowiadać? Czy może pracę zaoferował mi klan Ventrue w całej swojej lokalnej postaci?
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Spotkanie

#9
Image
Arystokrata zapewniał Marcusowi wyłączne minimum informacji, jakie były niezbędne do kontynuowania dyskusji i negocjacji. Brujah byłby jednak głupcem, gdyby nie próbował dowiedzieć się jak najwięcej w obliczu przedstawionej oferty. Nie miał zamiaru ślepo zgadzać się na pracę dla klanu, z którym Krzykacze mieli na pieńku.
Mimo wszystko skłaniał się on ku najęciu się u błękitnokrwistych, gdyż była to w obecnej chwili jedyna szansa na podniesienie swojego statusu i poprawienie sytuacji finansowej, nie mówiąc o możliwych kontaktach i sprzymierzeńcach, jakich mógł pozyskać. Co jednak jeśli jego współklanowicze, lokalni Brujah, dowiedzieliby się o powiązaniach Gallowaya.
Image Zarówno instrukcje, jak i również możliwe wynagrodzenie za dobrze wykonaną pracę, będzie pan otrzymywał bezpośrednio ode mnie. Będę służyć jako łącznik pomiędzy panem a moim pracodawcą. — Odparł, znów mówiąc stosunkowo niewiele i ściśle utrzymując tajemniczość, nie dając detektywowi nawet dość, by mógł wydedukować, czy był pionkiem jednego, konkretnego nieumarłego, czy całej grupy.
Image Jeśli pan się zgodzi, to pierwsze zlecenie dla pana będę miał już teraz, wedle życzenia mojego pracodawcy, który jest zainteresowany demonstracją pańskich umiejętności. — Dodał po chwili, informując o zadaniu, które uprzednio było już przez tajemniczego Kainitę przekazane Felixowi do powierzenia nowemu partnerowi, czy może raczej najemnikowii, bo wątpliwym było, by Ventrue widzieli Marcusa jako cokolwiek więcej niż parę rąk, którą można wykorzystać do ciężkiej i brudnej roboty.

Re: Spotkanie

#10
Och, ależ oczywiście, że chcieli zachować dyskrecję. Przecież nie mogli pozwolić, aby byle wampir spoza ich hermetycznego kręgu węszył pośród członków ich klanu. Cóż, będzie musiał pewnie przez jakiś czas z tym żyć. Kto wie, może po jakimś czasie pracodawca Marcusa postanowi zebrać się na odwagę i stanąć twarzą w twarz przed Brujah.
Jeśli miał być szczery, to niespecjalnie przejmował się opinią innych Krzykaczy w odpowiedzi na jego pracę z Ventrue. Wszyscy muszą czasami pójść na kompromis, nawet nieumarli; nawet Brujah. Zresztą to nie tak, że on miał pracować dla nich. To byłaby praca z nimi, okazjonalna, na której obie strony mogłyby skorzystać. Być może uda mu się też w swoim czasie położyć fundamenty dla... może nie pokoju między ich klanami, ale rozejmu? To już bardziej realistyczna opcja. Zwłaszcza w takim ciekawym czasie dla Spokrewnionych w Wietrznym Mieście, których społeczność została jakimś cudem zinfiltrowana. Podzielony dom się nie ostoi, jak mawiał Lincoln, a ich "dom" wiele by zyskał, gdyby przynajmniej kilka klanów raz na jakiś czas zakopało topór wojenny i skupiło się na wspólnym wrogu.
- Niech będzie. Nie marnujmy czasu "górze", niech dostaną pokaz, o który proszą - rzekł z chłodną uprzejmością. Mimo wszystko miał do czynienia z Monarchami. Jeżeli zechcą wykorzystać jego współpracę w sposób przeczący interesom jego czy jego klanu, gorzko się rozczarują.
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Spotkanie

#11
Image
Kwestia przetrwania. Wszystko rozbijało się właśnie o to i Marcus doskonale to rozumiał. To właśnie ten instynkt przetrwania powodował nim teraz, gdy rozważał swoje zatrudnienie u Arystokratów. Ta wyjątkowa sytuacja miała potencjał, by albo zapewnić mu korzyści, albo kłopoty. Wybrał to pierwsze i nie było w tym nic złego. Każdy Spokrewniony, nawet jeśli temu zaprzeczał, dbał przede wszystkim o swój byt. Taka była naturalna kolej rzeczy.
Galloway był oczywiście idealistą, który mierzył wyżej, pragnąc zrobić coś dobrego w tej mrocznej, brutalnej egzystencji. Spory między Krzykaczami a klanem Ventrue nie były produktywne. Tak naprawdę bardziej szkodziły niż pomagały, zwłaszcza w sytuacji gdzie Rodzina mierzyła się z nieprzyjaciółmii atakującymi z różnych stron. Marcus miał ambicje, by pomóc zakopać topór wojenny między dwoma klanami, mimo iż do znalezienia takiej sposobności było teoretycznie dość daleko.
Od McMillana udało się wyciągnąć chyba tyle, ile było możliwe na tym etapie. Samozwańczy detektyw podjął decyzję, na co kąciki ust Felixa nieznacznie się uniosły.
Image Wyśmienicie. Nie miałem wątpliwości, iż podejmie pan właściwą decyzję. Możemy więc przejść teraz do szczegółów pańskiego zlecenia. — Zadowolony wampir poprawił delikatnie swój krawat i poprawił się na krześle, nim kontynuował.
Image Pańskim zadaniem będzie zapewnienie bezpieczeństwa śmiertelnikowi, będącego cennym obiektem w oczach mojego pracodawcy. Sześćdziesięcio dwu letni Joseph Strickland i jego rodzina zostaną przez pana odebrani spod jego kryjówki w Dunning w North Side, skąd uda się pan do punktu w sąsiedztwie Douglas, na wschodzie Chicago. — Wampir sięgnął po swoją karmazynową teczkę, otworzył ją i wyciągnął z niej nieduży, prosty i równy kawałek papieru, który podał Marcusowi. Widniały na nim trzy adresy. Jeden będący punktem odbioru, a drugi miejscem, do którego mężczyzna miał być dostarczony. Trzeci adres mieścił się na dole kartki. Całość tekstu charakteryzowała się eleganckim, czytelnym pismem godnym arystokraty.
Image Pojazd, kierowca oraz sprzęt zostaną panu zapewnione przez nas. Wszystko to będzie na pana czekało w garażu w Near South. — A więc ostatni adres kierował najemnego Krzykacza do Central, gdzie najwyraźniej miał otrzymać wszystko, czego potrzebował do wykonania zadania. Tu jednak pojawiało się pytanie; jak istotny był ten śmiertelnik, i jakich miał wrogów, że Ventrue tak zależało na tym, by dostarczyć go we wskazane miejsce w jednym kawałku?
Image Mój pracodawca pragnie podkreślić istotność bezpieczeństwa Josepha Stricklanda. — Z jakiegoś powodu wielce krytycznym było upewnienie się, że włos temu śmiertelnikowi z głowy nie spadnie. Całość oczywiście powiewała przy tym subtelną groźbą, co jak na ironię mogło nawet nie dziwić Marcusa. Chcieli rzucić go na głęboką wodę i sprawdzić, czy nie utonie. Byli jednak na tyle uprzejmi, że zapewnili mu narzędzia, co pewnie było ponad to, czego sam oczekiwał. Cholernie miło z ich strony.

Re: Spotkanie

#12
Joseph Strickland, Dunning, North Side. Marcus powoli układał w myślach najważniejsze informacje. Ów mężczyzna miał wraz z rodziną zostać przez niego odebrani i przewiezieni w jednym kawałku do Douglas. Brujah w milczeniu kiwał tylko raz po raz głową. Dla ghula Spartiaty pewnie był to dziwny widok: członek jednego z najbardziej wojowniczych współcześnie klanów, a siedzi nieruchomo jak posąg, głęboko zamyślony.
Spojrzał na kartkę od McMillana. Nawet notatki mieli nienagannie eleganckie. Mógłby zamawiać u nich kartki na święta. Przyjrzał się uważnie wszystkim trzem adresom i zapisał je sobie w pamięci. Następnie spojrzał na samego McMillana. Nie musiał być wampirem, żeby wyczuć w jego głosie widmo groźby. Przekaz był krystalicznie jasny: nie akceptujemy porażki. Zastanawiające zatem, cóż kryło się za istotą pana Stricklanda, że Ventrue tak bardzo zależy na jego bezpieczeństwie.
- Zajmę się tym - powiedział, po czym wstał i spokojnym krokiem opuścił klub. Jeszcze przed wizytą w Near South musiał odwiedzić Oscara, "scementować" ich współpracę i w międzyczasie zapolować na coś na szybko. Ostatnia wizyta w mieście nieco go "odwodniła".
INVENIAM VIAM AVT FACIAM

Re: Spotkanie

#13
Wampir przyswoił przekazane mu informacje. Wszystko wydawało się stosunkowo proste. Może aż za proste. Nie dopytywał ani niczego nie kwestionował, dzięki czemu cała konwersacja była stosunkowo krótka. Rzeczywiście sprawiał wrażenie nader spokojnego, co nie było charakterystyczne dla Krzykaczy. Może Ventrue docenią tę cokolwiek profesjonalną postawę i uszanowanie etykiety. Może uda znaleźć się z nimi nawet wspólny język, o ile nic nie schrzani się podczas tej stosunkowo prostej roboty. Zdobycie takiego sprzymierzeńca znacząco ułatwiłoby egzystencję Marcusa w tym mieście, nawet jeśli nie miał zamiaru zostać tam na stałe.
Image Znajdzie mnie pan tutaj jutro o tej samej porze. Będę czekać na raport. — Odparł, po czym odprowadził Brujaha wzrokiem, gdy ten oddalił się od stołu. Gdy zaczął kierować się w stronę wyjścia, z naprzeciwka wyłonił się czarnoskóry osobnik, który z pewną odrazą przyglądał się Gallowayowi zbliżając się w jego stronę. Nie tylko nie zszedł mu z drogi, ale i mocno, z widoczną premedytacją, zahaczył o niego ramieniem, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy. Gdy wreszcie zaczęli się od siebie oddalać, detektyw mógł obrócić się, by zobaczyć nadal spoglądającego w jego stronę przyjemniaczka. Jego gęba wydawała się jakby znajoma. Ciekawe czym go wkurzył, że aż musiał tak dobitnie pokazać swoją niechęć do neonaty.
Nie było jednak czasu się nad tym głowić zbyt długo. Rosnący głód Krzykacza wymagał od niego, by zaspokoił Bestię, zanim ta w ogóle zacznie się budzić. W toku swojego śledztwa i współpracy z Jonesem wykorzystał dość dużo swojej vitae i musiał zapasy uzupełnić przed wyruszeniem w dalszą drogę. Pieszo udał się w stronę rejonu, który jego przyboczny mundurowy patrolował. Podążając na skróty, bocznymi uliczkami, udało mu się dotrzeć tam w miarę sprawnie, docierając do Oscara. Zabrał go na bok, po czym napoił go vitae po raz trzeci, zapewniając sobie jego pełną lojalność (-1 PK). Dalszym krokiem było znalezienie ofiary, by przygotować się na wyjazd.
Poszukiwanie zbirów i innych typów spod ciemnej gwiazdy nie poszło jednak zbyt dobrze. Marcus spędził dobre pół godziny i nie znalazł nikogo w pobliżu, kto zasługiwałby na karę. Poszukiwania niesprawiedliwości i innych oznak zepsucia musiał przenieść w inny rejon, zapewne już nieco zirytowany ilością czasu, jaką zmarnował na polowanie. Na szczęście kolejne kilka przecznic dalej, właściwie prawie poza dzielnicą West Side, stał się świadkiem jak dwóch stosunkowo młodych chłopaczków w drogich ubraniach dręczących małego, przestraszonego psa, posuwając się nawet do kopania go. Skomlący zwierzak nie zwracał uwagę nikogo innego w okolicy. Marcus był jedynym na miejscu, a bydlaki zasługiwały na najgorsze. Bogate dzieciaki były tak skupione na swojej zabawie, że nie zauważyły kiedy Spokrewniony podszedł do nich do tyłu i znokautował. Psiak uciekł, a wampir upeniwszy się, że nikt go nie widzi, skonsumował krew dwójki odważnych chłopców (+4 PK), będąc względnie gotowym, by ruszyć w drogę.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości