#5
autor: Noah Johnston
Parias poczuł ciarki na karku, kiedy spojrzenie Lévêque świdrowało go. Przebijało się ono za granicę reakcji ciała na bodźce, pokonywało obraz mężczyzny nieporadnego w towarzystwie starych istot, docierając do esencji. Uchwyciło myśli. Noah przez ułamek sekundy zamarzł w czasie. Analizował sytuację z trwogą w sercu, jednak doszedł do wniosku, że to nie miało sensu. Przecież w Elizjum był zakaz używania dyscyplin, więc Noah obwinił swoje zdenerwowanie za płatanie mu figli w głowie. Mógł się czuć tutaj bezpieczny, prawda? Mroczny los właśnie zasiał pierwiastek paranoi w neonacie.
— Zatem można powiedzieć, że powinniśmy złożyć pokłon prawdziwej królowej Elizjum — zaczął bardzo niebezpieczny żart, lecz potrzebował humoru, żeby rozładować napięcie. — Matematyce — dokończył nieco żwawszym głosem. Zareagowałby uśmiechem jako ostatni, ponieważ mierzył rażenie dowcipu.
Gdyby potrafił się pocić, pewnie byłby teraz wodospadem. Na szczęście, jednak śmierć ciała miała swoje plusy, ponieważ niemal w całości blokowała fizjologiczne odruchy organizmu. Noah nadal nie potrafił zrozumieć, dlaczego w ogóle odczuwał emocje, skoro był teoretycznie martwy? Układ nerwowy dalej regulowały hormony? Dlaczego nie mógł być animowanym posągiem, władcą swoich myśli i akcji w obliczu doświadczonych Spokrewnionych? Był przecież cholernym potworem, a zachowywał się wśród nich jak człowiek! Nie okazuj słabości - powtarzał Greer. Jak być silnym, kiedy owa słabość napędzała Noaha, właściwie definiowała go? Niuanse egzystencji nieumarłego bytu dalej stanowiły tajemnice, które stanowiły trudną zagadkę do rozwikłania.
Noah myślał i dalej przesłuchiwał się w rozmowie. Były momenty, w których chciał się wypowiedzieć, jednak ktoś go wyprzedzał, przez co oddawał inicjatywę. Pytanie Greka stworzyło lukę do ponownej komunikacji.
Noah nie odpowiedział od razu na propozycję, lecz mowa ciała zadziałała szybciej, niż słowa. Nowy członek Camarilli pierw zareagował entuzjazmem, radością, a później rozum złapał za uczucia, szarpał się z nimi, żeby opanować podniecenie. Mijały sekundy. W końcu Johnston z wysiłkiem powstrzymał emocjonalne odruchy, jakoby udało mu się w propozycji Arystarcha odnaleźć drugie dno albo młody wampir wmówił sobie, że takowe istnieje. Na pewno obudził w sobie czujność.
— Absens carens — rozpoczął spokojnym tonem, wymawiając znaną sentencję łacińską. — Jestem zaskoczony tak hojną propozycją. Oczywiście, przyjmuję pana zaproszenie — dokończył uprzejmym tonem. — Jeżeli usatysfakcjonuje pana w konwersacji czy mógłbym w zamian prosić o naukę? Przyznam, że moja nocna tułaczka jest bardzo krótka, a są pewne aspekty naszej egzystencji, które obecnie wychodzą poza moje pojmowanie — pytanie skierował do szlachcica opanowanym, wręcz niezwykle ostrożnym słowem. Każda wypowiedziana sylaba była przemyślana, przez to pozbawiona spontaniczności. Młody wampir próbował coś ugrać, zawalczyć o przysługę, która w pewnych momentach mogła być cenniejsza od pieniędzy, gdyż wyrównywała strony.
Poza tym, jeżeli harpia planował pułapkę na nowicjusza to musiał on w nią wpaść. Odmowa takiej oferty byłaby czystym przejawem idiotyzmu.
Wzmianka o płucach wywołała skromny uśmiech na twarzy neonaty, ponieważ Rider wychodził z założenia, iż młody nie dostał jeszcze srogiego wpierdolu. Noah jeszcze nie przepracował traumy, jaką stworzył w nim Szeryf, dlatego nie zamierzał chwalić się swoimi osiągnięciami w boju i odniesionymi ranami. Jednakże, kiedy flegmatyk wysłuchał opinii na temat swojego mentora, momentalnie znieruchomiał, absolutnie zdziwiony bezpośredniością, jaką posłużył się Brujah. Do tej pory rozmowa była bardzo miła, a zabójca wilkołaków błyskawicznie zmienił dynamikę komunikcji. Johnston milczał, ale brak reakcji to również reakcja - ewidentnie poczuł się zaatakowany. Uciekł wzrokiem, lecz natychmiast spojrzał na Ridera, jakoby świadomy tego, iż pasywna postawa zaszkodziłaby mu.
— Zawdzięczam Jamesowi Greerowi dołączenie do Camarilli. Przygotowywał mnie i znosił moją słabość. Gdyby nie on, nie podołałbym w obecności Księcia i Szeryfa. Pan Greer wyprowadził mnie na prostą. — Odpowiedział zupełnie nerwowo, ale nieagresywnie. Zaznaczył, czego dokonał mistrz Pariasów, zamiast wchodzić z prostakiem w kłótnie. Młody bezklanowiec ledwo panował nad sobą, z całą pewnością chciał w impulsie zareagować inaczej. Niemniej pokojowe wyrażenie sprzeciwu wyczerpało go na moment i wycofał się na krótki czas z rozmowy. Potrzebował chwili na uspokojenie myśli. Dalej słuchał.
Obserwowanie interakcji pomiędzy wprawionymi zawodnikami Jyhadu było pouczające, a skupienie uwagi na samym problemie lupinów oraz zamordowanego umożliwiło Noahowi oddaniu się refleksji, uspokajał się. W milczeniu dawał do zrozumienia, że pojmował informacje łowcy wilkołaków, lecz wzmianka o ekoświrach wymagała doprecyzowania.
— Raider, mówisz, że lupini rozumieją termin ekologii przedstawiony przez Ernsta Haeckela? Mam nadzieję, że skrajny pierwiastek darwinizmu nie doprowadził ich do szaleństwa, skoro zasłużyli sobie na miano świrów — powiedział niby na poważnie, robiąc długą pauzę. — Żartowałem. Rozumiem, bronią natury i zwalczają nas, w ich mniemaniu: wypaczenia. — posumował już na serio. — Jestem zdziwiony, że posłużyłeś się tutaj ekologią. To daje wiele do myślenia — dokończył w zadumie. Nie wiadomo czy chodziło Noahowi o przebłysk inteligencji w Raiderze czy docenieniu złożoności wilkołaków.
W pewnym momencie przeciwnik Jamesa znowu zwrócił się bezpośrednio do Noaha, jednak ten już nie pozwolił sobie na bezmyślną reakcję. Wyglądało na to, że łowca był w porządku, nawet poprosił Primogena o zdobycie noża dla nowicjusza - co było w pewien sposób miłe i neonata nie zaprotestował na ten pomysł - lecz jego maniery były nie do zaakceptowania. Dlatego Johnston postanowił utrzeć mu nosa, zupełnie jak błazen na dworze możnych.
— Czy pękam? Cóż, być może. Dopiero się uczę poruszania po świecie, który jeszcze niedawno był mi zupełnie nieznany — rozpoczął wypowiedź, patrzył w oczy Raidera, o dziwo bardzo przyjaźnie, wręcz ze współczuciem. — Niemniej pozwolę sobie zauważyć, że wyczuwam pewne napięcie również w tobie, Raider — bez litości wykorzystał pozwolenie na brak używania tytulatury, w końcu to sam Brujah ustanowił zasady komunikacji. — Czy wszystko w porządku? Używasz wulgaryzmów, patrzysz niecierpliwie, kiedy panowie wymieniali słowa. Widzisz, byłem lekarzem i naprawdę chciałbym ci pomóc. Dlatego z przyjemnością udam się z tobą do Jamesa, a jeżeli taka jest twoja wola, z chęcią cię wysłucham. Mam przeczucie, że potrzebujesz tego, Raider. — Zakończył wypowiedź ukłonem przed buntownikiem, pokornie, z czczą. W ten sposób zakpił sobie z cech, które Raider chciałby widzieć w Pariasach. Tak wyglądała riposta balsamisty na chamstwo i skurwysyństwo.
— Drodzy państwo, sądzę, że mogę pomóc z ciałem, gdyż jestem tanatopraktorem — zwrócił się teraz do wszystkim, miał neutralny ton głosu. — Co prawda moim obowiązkiem jest godne odprawienie zmarłych, lecz regularnie wykonywałem sekcje zwłok. Jeśli odnajdziemy umarłego, będę potrafił się nim zająć. Chciałbym na chwilę zatrzymać ogólne plany i skoncentrować się na kwestii samego martwego.
Patrzył na Ventrue przez długą chwilę, szukając mądrości w starych oczach. Potem ponownie mówił do wszystkich.
— Pan Arystarch przed chwilą powiedział, że wrogowie Camarilli wykorzystują łamanie Maskarady. Natomiast pan Norwood wspomniał, że Camarilla ciała jeszcze nie posiada, inaczej nie byłoby w zmianki o potrzebie poszukiwania — podsumowywał fakty na głos. — Czyli oznacza to, że osoby trzecie przed długi czas mogły mieć związek z zabitym, czy to nie jest przykład ryzyka złamania Maskarady, kiedy rany prawdopodobnie zadała istota nadnaturalna? Myślę, że same ciało powinno być obecnie absolutnym priorytetem, ponieważ nie wiemy, czego potencjalni patomorfolodzy się wywiedzieli. Poza tym, mam przeczucie, że ofiara mogła być nieprzypadkowa i odkrycie jej tożsamości dałoby nam cenne wskazówki. Być może... Wycinała lasy? — zakończył wisielczym humorem.