Psy wojny

Zakończono | Prolog, Marzec 2004 | Downtown | Moore Theatre |Foyer, bar

Image

Psy wojny

#1
Benjamin Walker mógł wierzyć jedynie własnej intuicji, że przekraczał próg Elizjum w przystępniejszej formie, niż ostatnim razem. Schludniejszy wygląd, nowe ubrania czy umycie się były jedynie maskami, gdyż w istocie rozbiegane oczy żołnierza nie zmieniły się w żadnym stopniu. Dalej trwał w zszokowanej postawie, każdy bodziec przyjmował z wysiłkiem, więc nadal był dziwakiem. Tym razem ozdobionym w nowe szaty.
Usiadł przy barze. Wielkim zainteresowaniem patrzył na blat kontuaru. Wyglądał na zahipnotyzowanego, gdy spoglądał w wypolerowaną powierzchnię. Powoli, wręcz groteskowo przesuwał oczy ku zgromadzonym gościom, zmieniając punkt obserwacji. Mina Walkera spochmurniała jeszcze bardziej, gdy uważniej przyglądał się bywalcom.
— Ech — westchnął niepocieszony, gdy trawił w swym umyśle to, czym karmił go wzrok. Drżała mu powieka. — Sierra. Gdzie jesteś? — Mruknął pod nosem i zaczął ją szukać.

Re: Psy wojny

#2
Image
Ponownie to miejsce. Nie było łatwo w nim przebywać Benjaminowi. Jego oczy zdradzały pewien niesmak, nawet ból, których nie sposób było znaleźć u innych Kainitów. Inni też raczej nie odczuwali pozytywnych emocji, gdy spoglądali na tego wiecznie rozdrażnionego wampira. No, teraz może było nieco lepiej, skoro nie śmierdział i miał na sobie świeże ubrania, dzięki czemu aż tak nie odstawał od pozostałych gości Elizjum, a przynajmniej taką mógł mieć nadzieję.
Przeciągając oczami po figurach, nie dojrzał znajomej sylwetki. Widok ten był dla Walkera drażniący, irytujący i nadzwyczaj męczący. W jaki sposób miał znaleźć swoją Sirę w tym mieście pełnym trupów? Gdyby tylko posiadał telefon, to mógłby do niej po prostu zadzwonić. Teraz pewnie działała na froncie. Zapewne zaczepienie którejś z pobliskich figur mogło pomóc mu w nawiązaniu z nią kontaktu. Najlepiej tego całego Gospodarza Elizjum, jak mu tam, Samuela Hooka, którego przedstawiła mu Sierra.

Re: Psy wojny

#3
Uświadomiwszy sobie o nieobecności Stwórczyni w Elizjum, Benjamin zmarszczył brwi. Zdał sobie sprawę, że musiał zasięgnąć języka u kogoś innego, a ta świadomość wystawiła jego cierpliwość na próbę. Patrzenie na nieumarłych sprawiało mu pewne problemy, co znacznie utrudniało socjalizację. Oczy potomka Malkava odbijały zakrzywiony obraz świata i odważnymi byli ci, którzy odważyliby się poznać własne.
Przez myśl przeszło weteranowi zaopatrzenie się w telefon, ale potem zdał sobie sprawę, że prowadzenie przez nie rozmowy przypominało grę na loterii. Nigdy nie mógł być pewien, z kim rozmawia... Z jakim głosem miałby do czynienia. Chociaż, jaką robiłoby mu to różnicę?
— Trzydzieści trzy dziewięć — mruknął do siebie. — Brzmi jak solidny wybór. Żywię nadzieję, że nie będziesz do mnie dzwonił, aniołku— kontynuował szeptem, zwracając się do nikogo konkretnego w Elizjum.
Umysł wampira zabrał się do pracy, kiedy próbował przypomnieć sobie, jak wyglądał Samuel Hook. Natychmiast uderzyła go myśl niczym młot wyburzeniowy.
— Zaplanowałeś to, draniu — znów mruknął cicho. — Mam znaleźć Samuela? Pieprzone zbieżności imion nigdy nie wróżą nic dobrego — podsumował zirytowany koleją rzeczy. Benjamin wierzył w przeznaczenie i miał wrażenie, że znów ono sobie z niego zakpiło.
Coś skręciło go w środku, grymas bólu pojawił się na jego facjacie, kiedy powstał z krzesła przy barze i postanowił się przejść. Zaczął zaczepiać zebranych dzisiejszego wieczora gości Elizjum. Zauważywszy jakąś większą grupę, która w mniemaniu Walkera przypominała żywcem wyciągnięte postacie z obrazu Danse Macabre, zbliżył się do niej. Bez przywitania, bez czekania na pozwolenie, bez kurtuazji wszedł w ich towarzystwo bezpardonowo, z gracją słonia w stosie porcelany.
— Szukam Samuela Hooka — zapytał prosto z mostu, nie mając bladego pojęcia, z kim rozmawiał. Dla niego każdy Spokrewniony wyglądał tak samo. — Gdzie jest?

Re: Psy wojny

#4
Image
Chcąc, nie chcąc, Walker musiał spędzić w tym małym piekiełku więcej czasu, niż zakładał. Jego przekleństwo sprawiało, że trudno było rozróżnić poszczególne sylwetki, aczkolwiek był w stanie, z jakąś trudnością, rozpoznać Sierrę. Jej brak mógł nieco irytować, bo z racji braku łączności, Malkavian zmuszony był to interakcji z obecnymi na miejscu kreaturami.
Monolog prowadzony z samym sobą zwrócił uwagę kilku pobliskich istot, których głowy zwróciły się w stronę Benjamina, odczuwającego jedynie gdzieś z tyłu głowy drażniącą, szyderczą i wyczekującą obecność, do której kierował swoje słowa.
Wstając z miejsca, które zajmował przez dłuższą chwilę, Walker ruszył w stronę stojącej kawałek dalej grupy, przerywając ich dyskusję i zwracając na siebie uwagę, sprawiając że ich głowy obróciły się w kierunku nieoczekiwanego gościa.
ImageOstatnim razem widziałem go siedzącego z Primogen Page, o tam, pod oknem. — Subtelnym ruchem głowy, figura wskazała wampirowi kierunek pod zasłoniętymi oknami, gdzie w pozycji siedzącej znajdowały się dwie sylwetki, jedna drobniejsza, smuklejsza, druga większa i o szerszych ramionach. Jedną z nich mógł być Hook.
Odchodząc od grupy, słysząc cichą dyskusję za plecami, mógł odnieść wrażenie, jakby był właśnie obgadywany. Ktoś coś wspomniał na temat jego twarzy i oczu w mało pochlebny sposób. A przynajmniej tak mu się wydawało.

Re: Psy wojny

#5
Odchodził od grupki umarlaków z wzrastającym poczuciem odrazy, bo zachowali się oni w obrzydliwie przewidywalny sposób, gdy zaczęli go obgadywać w momencie opuszczenia ich towarzystwa. Nie za późno, ani nie za wcześnie, tak, żeby usłyszał obelgę, lecz nie mógł niczego udowodnić, gdyż nie została wymierzona wprost. Banda wyperfumowanych pizd, kawiarnianych skurwysynów bez poczucia godności czy honoru. Benjamin był żołnierzem, jego miejscem było pole bitwy, a nie siedlisko intrygantów.
— Niech to szlag jasny trafi — zaklął pod nosem, zniecierpliwiony, w drodze do domniemanej obecności prominentnych Toreadorów.
Wiedział, że akurat wskazana dwójka należała do ważnych osobistości, którzy mieli wiele do powiedzenia, a być może, na czas niedyspozycji Księcia, stanowili swoistą radę regencyjną. Kto rządził tym biznesem, kto miał wpływ na reputację i los innych, był tak naprawdę szefem. Pewnie nieumarli skurwiele daliby się pociąć za uśmiech Page, dopuściliby się najobrzydliwszych aktów w zamian za przysługę wampirzycy. Tak to tutaj działało i tego się nauczył.
I do tego dalej nie miał pewności czy to, do czego zbliżał, byli Page i Hook. Każdy Spokrewniony wyglądał tak samo... Ze złości powieka Walkera znów zadrgała.
— Dobry wieczór — odezwał się do siedzących postaci. Lekko skinął głową, jednak postawę ciała miał zamkniętą, bo skrzyżował ramiona przy piersi. Nie zamierzał od razu gadać, postanowił poczekać na reakcję zagadanych.

Re: Psy wojny

#6
Image
Walker wiedział, jakie reakcje powodowała jego obecność. Nieprzychylne słowa pod swoim adresem usłyszał już nie raz. Oczywiście, rzucane za plecami komentarze w taki sposób były szczególnie drażniące, gdyż nie miał w jaki sposób zareagować, nawet gdyby chciał. Niech się śmieją, sącząc vitae wewnątrz bezpiecznych murów, czekając aż przyjdzie ich koniec. Benjamin nie miał zamiaru zniżać się do ich poziomu, miał wszakże zadanie do wykonania.
Podchodząc do obco wyglądającej mu dwójki postaci, przywitał się uprzejmie, zwracając ich uwagę. Nie miał pojęcia, czy był przed nim Samuel, czy może jakaś inna pijawka.
ImageDobry wieczór. Znamy się? Wyglądasz jakby znajomo. — Pierwsza odezwała się mniejsza postać siedząca po lewej z nogą założoną na nogę, o sylwetce przypominającej i do złudzenia żeńską. Jej głos brzmiał również na kobiecy.
ImageWitaj. Benjamin, prawda? Od Sierry? — Większy osobnik, o męskim głosie i sylwetce, zdawał się poznawać Walkera, acz chyba czekał na potwierdzenie jego tożsamości.

Re: Psy wojny

#7
Benjamin nie odpowiedział od razu. Spoglądał zagadkowo na dwójkę istot, lekko wytrzeszczając oczy, jakby oglądał groteskowy obraz lub przeżywał zdziwienie tak wielkie i nieopisane, iż potrzebował chwili do namysłu. Przez moment cisza i napięcie zawładnęły sceną, prawie namacalne.
— Nazywam się Benjamin Walker. Jestem dziecięciem Sierry Baxter. — Przerwał milczenie gwałtownie. W tym oficjalnym przedstawieniu nie towarzyszył ukłon ani inny gest gloryfikujący krew Baxter, z której sam powstał Walker. Ten stał jak posąg, w nieruchomej pozie ujawniając swoje dziedzictwo. Zasmakował wtedy fragmentu nieskończoności, która ani żyła, ani nie była martwa. Trwała jak kamień, jak nienaturalne stworzenie, furia zaklęta w odbiciu wymierzonym przeciw obserwatorom. Zasmakował czegoś, czego nie dane było mu otrzymać w pełni, pochwycony w sieci przeznaczenia.
— Poznajmy się. Na kogo patrzę? — zapytał niespodziewanie, niepewnie, z cieniem strachu w głosie, który w każdej chwili mógł wybuchnąć niczym gaz potraktowany płomieniem. Zapytał, niby ożywione lustro, samemu nie będąc pewien, jakie odbicia istoty dostrzegły w jego oczach.
Nagle figury w kalejdoskopie połączyły się w schemat. Wiatr pragnął wyszeptać tajemnice, ujawniły się puste miejsca na puzzlach niekompletnej rzeczywistości. Po mętnej sieci połączeń pulsowała prawda niczym impulsy elektryczne, płatki drutów kolczastego kwiatu otwarły się, krwawiąc.
Wejrzenie dziecięcia Malkava stał się fragmentem prowadzącym do króliczej nory.

Re: Psy wojny

#8
Image
Ciężko było Malkavianowi znosić widok, jaki wyłapywały jego ślepia, nie pozwalające mu nawet rozróżnić jednego wampira od drugiego. Dwie siedzące przed nim istoty popatrzały na siebie porozumiewawczo w trakcie trwającej, nieznośnej ciszy, gdy ci czekali na odzew.
ImageA więc dobrze pamiętam. Sierra wspomniała mi raz, czy dwa, coś na twój temat. — Mężczyzna kiwnął głową w odpowiedzi na słowa dziwaka, który zaszczycił ich swoją obecnością.
ImageJestem Elizabeth Page, Primogen klanu Toreador. Miło mi cię powitać w moim Elizjum. — Ciepłemu powitaniu towarzyszyło delikatne pochylenie głowy.
ImageMy się już znamy. Samuel Hook, jestem tutejszym gospodarzem. — A więc to był Hook. Jego sylwetka wygląda prawie znajomo, prawie, bo Walker musiałby się naprawdę mocno wysilić, by odróżnić go do wielu innych Spokrewnionych.
Tak wyglądała jego nędzna egzystencja. Jego nieżycie to imiona bez twarzy, pocałunki bez namiętności, żywienie się bez przyjemności. Horror, który nie chciał się skończyć, a któremu stale towarzyszyły szyderstwa z tyłu głowy. Nawet teraz czuł, że za chwile jego znajoma obecność znów o sobie przypomni. Może miał jeszcze chwilę, zanim znów jego uwaga zostanie odciągnięta przez byt, który wyczekiwał jego ostatniej nocy.

Re: Psy wojny

#9
Walker zamknął na moment oczy i uniósł twarz. Grymas bólu odcisnął się na facjacie mężczyzny, ale tylko na chwilę, gdyż później wysłuchiwał się w głos niezauważalnego. Pogrążony w dziwnym transie, nieobecny, stał na baczność, przyjmując mentalne sensacje. Coś porwało go w niebyt i musiał zaprawdę się wysilić, aby złapać łańcuchy poczytalności, żeby wspiąć się po nich. Pokonywał segment po segmencie, wracał.
Otworzył oczy.
— Czuję się zobowiązany tym, że mogę przebywać na waszym dworze — zaczął zmęczonym głosem, jakoby Benjamin odbył umysłową batalię. Coś kosztowało go wiele wysiłku. Czyżby składanie sensownych zdań przez tego dziwaka było tak wyczerpujące? — Pani — lekko się ukłonił przed obliczem Page, lecz twarz miał kamienną, pozbawioną emocji. Bladą. — Gospodarzu — oddał szacunek również mężczyźnie, obdarzając go podobnym gestem.
Zbliżył się do nich o krok.
— Czy mury waszego królestwa są bezpieczne? — zadał enigmatyczne pytanie, targany wewnętrznymi przemyśleniami. — W tych luksusach można zapomnieć, że Sabbat zmusił nas do obrony! Zamyka nas w kleszczach, ale pierw sami się zamkniemy w złotej klatce — mówił prowokacyjnie, gniewnie, zerkał na swoich rozmówców, lecz słowa pasji kierował głównie do Primogen.
— Przybyłem przypomnieć, że jestem żołnierzem i czekam na rozkazy — kiwnął raz jeszcze głową. — Jestem gotowy walczyć, aby bronić tego, co reprezentuje Camarilla!
Zdawało się, że mówił do każdego, ale wzrok miał zawieszony na Elizabeth.
— Jestem dynamitem z podpalonym lontem. Załadowaną czterdziestką piątką. Chcę w eksplozji wysadzić tych skurwysynów, spenetrować ich czaszki strzałem z przyłożenia — płynął na fali. — Wskażcie mi cel, a zrobię wszystko, żeby go wypełnić.
Nagle odwrócił się do sali.
— Do was także mówię! Otrząśnijcie się z tego marazmu. Widzę Spokrewnionych, którzy ciągle bawią się w swoje gierki, warzą się w swoim własnym sosie! Wróg puka do drzwi i potrzebuję odważnych kobiet i mężczyzn, którzy ruszą! Trwa wojna! Czas się zjednoczyć!
Powrócił do prominentnych członków klanu Toreador.
— Deklaruję swoją służbę wobec Camarilli. Liczę na to, że w najbliższych nocach odbijemy Fundację. Zbierzemy się w pluton i wyruszymy! Na Boga, sam to uczynię, jeśli to miałoby dać przykład! Dość bezczynności!
Zakończył wystąpienie ogniście, niemal doprowadzając się do eksplozji. Fantomowe płomienie tańczyły w jego oczach, jakoby zapowiedź pożogi, jaką obiecał. Benjamin Walker zamierzał ruszyć na wojnie, nawet sam, wściekły na swoich nieprzyjaciół. Potrzebował, kierunku, planu, gdyż w innym przypadku był gotowy spłodzić istny chaos, jeśli to miałoby dać im zwycięstwo. Zawył do księżyca, czekając na odzew. Zasiał wiatr w polu, bo zaprawdę potrzebował teraz burzy.
Żołnierz Camarilli czekał na rozkaz.

Re: Psy wojny

#10
Image
Gdy Walker zaczął mówić, zwracając się pierw do Elizabeth, a następnie do Samuela, oboje subtelnie skinęli głowami, a na ich twarzach układało się coś, co do złudzenia przypominało uśmiech. Wtem, gdy Malkavian się nabliżył i rozpoczął swój monolog, oboje nieumarłych wzdrygnęło, odsuwając się do tyłu. Benjamin nie widział wprawdzie całej gamy emocji, jakie widniały na twarzach Toreadorów, ale mógł się domyślać jakie one były.
Jego mowa powodowała, że dwójka siedziała nieco zszokowana, słuchając tego płomiennego przemówienia. Już wtedy jego głos pełne pasji i gniewu zwrócił uwagę kilku gapiów, których wzrok był w stanie na sobie poczuć. Wreszcie odwrócił się do otaczających go krwiopijów, ściągając na siebie uwagę chyba wszystkich obecnych na sali swoją próbą, by przekonać Spokrewnionych do działania.
Ponownie skierowawszy swoją uwagę w stronę Primogen i Gospodarza, zakończył całość swoją odważną deklaracją i gotowością do boju. Po tym nastąpiła chwila ciszy, aż wreszcie…
Rozległ się cichy dźwięk klaszczących dłoni Elizabeth, czemu towarzyszyły energiczne ruchy głowy Samuela.
ImageOh! Co za emocje! Doprawdy niezwykłe przemówienie, Benjaminie. Takiego zapału nie widuje się często. Aż nie wiem co powiedzieć! — Odpowiedziała kończąc oklaski i kładąc otwartą dłoń na swojej klatce piersiowej, zdając się być nieco pobudzona. Spojrzała po chwili na Gospodarza, by sprawdzić jego reakcję i odpowiedź.
ImageMasz młody jaja. Szanuję twoją odwagę. Ale to niestety nie takie proste. Jest powód, dla którego nie dokonano żadnych ruchów ofensywnych przeciwko Sabbatowi. — Oboje krwiopijców pokazało aprobatę dla postawy młodego Malkaviana. Nie był to jednak, na co wskazywały słowa Hooka, moment odpalenia tej pałki dynamitu. Rolę mówcy teraz przejęła na powrót Page.
ImageTo prawda. Jakkolwiek wstyd się do tego przyznać, nie posiadamy wystarczających informacji o aktywności Sabbatu w Ballard, ani w pozostałych dzielnicach. Uwaga naszych sił uderzeniowych, to jest Ogarów z ramienia Szeryfa Parkera, jest skupiona na wyłapywaniu i eliminowaniu zagrożenia, jakie przedostaje się na nasze tereny. — Primogen zrobiła delikatną pauzę, nim pociągnęła temat dalej.
ImageNowa sieć naszych drogich Ukrytych nie jest jeszcze na tyle rozbudowana, by mogli oni pomóc nam w śledzeniu tego, co się tam dzieje, a brakuje doświadczonych Spokrewnionych, którzy mogliby osobiście przeprowadzić śledztwo w tamtym rejonie. — Siły uderzeniowe Szeryfa stale zajęte przez mięso armatnie, do tego brak rozbudowanej sieci informacyjnej, co jeszcze? Głos zabrał Samuel.
ImagePrimogen Page słusznie zwraca uwagę na nieciekawą sytuację, w jakiej się znajdujemy. Wszystko to sprawia, że przeprowadzenie manewrów ofensywnych w jakiejkolwiek skali jest obecnie niemożliwe. Nikt jednak nie wyśle w pojedynkę ciebie, ani kogokolwiek innego, by szedł w ciemno daleko za linie wroga szukając śladów watah Sabbatu, czy ich przywódców, bo szanse na to, że uda się stamtąd wrócić w jednym kawałku, są znikome. — Obnażając przykrą prawdę, wampir wzruszył ramionami w geście absolutnej bezradności. W tym momencie po raz kolejny dało się usłyszeć głos Primogen.
ImageJeśli pragniesz pomóc, a nie da się zaprzeczyć, że buchasz wręcz zapałem do walki, to moją radą byłoby skontaktowanie się bezpośrednio z Szeryfem Parkerem. Jeśli ktoś ma jakikolwiek pomysł na to, jak podejść do tematu odzyskania terenów Ballard i uwolnienia Fundacji Franka Weavera spod oblężenia Sabbatu, to jedynie Szeryf Parker i Książę Doe będą w stanie nakierować cię na właściwą drogę. — W tym momencie Primogen Page wskazała Malkavianowi jeden jasny cel, a mianowicie nawiązanie kontaktu z Szeryfem. Jeśli ktoś miał należycie użyć Walkera jako narzędzie przeciwko Sabbatowi, to właśnie on. Tylko jak to zrobić? Przecież Benjamin nie mógł skontaktować się nawet z własną Sire.

Re: Psy wojny

#11
[Kontynuacja z wątku Cienkusz w Ballard | vol. 2]

Gdy przebrzmiały wszystkie słowa, David wciąż stał zamurowany. Pasja w głosie tego szaleńca - Benjamina, jak nazwała go kobieta - była niezwykła. Zaraźliwa można wręcz powiedzieć, gdyż cienkusz zorientował się, że cały jest spięty i wpatrzony w przemawiającego. Jakby zaraz mieli stąd wszyscy wyjść i pomaszerować na ulicę z ponurą i krwawą determinacją.

Na szczęście zarówno gospodarz, jak i jego towarzyszka - primogen Page, jeśli dobrze usłyszał - byli doskonale opanowani. Ich spokojne słowa i wyjaśnienia szybko zdjęły czar i przywróciły Davida do twardej rzeczywistości. Co ważniejsze jednak, z tej krótkiej przemowy i późniejszych wyjaśnienie dowiedział się więcej, niż przez ostatnie miesiące razem wzięte. Po pierwsze, nie tylko on interesował się Ballard i pragnął działać. Po drugie, Camarilla prawdopodobnie ma jakieś plany, albo cele, brakuje jej jednak zasobów... albo odwagi, jak to wytknął brodacz. Adams rozejrzał się po skrytej w mroku przestrzeni i wypatrzył w niej przynajmniej kilka bladych postaci. Prawdopodobnie wszyscy tutaj, to byli Spokrewnieni "pełnej krwi". Spokrewnieni o większej mocy, większych wpływach i większym doświadczeniu, niż jego. Co niezwykłe, prawdopodobnie też większych możliwościach, niż brodacza, który tak palił się do działania. Pierwszy raz David ujrzał starszą i potężniejszą część "swojej" Rodziny, jako tak samo przestraszoną i bezsilną, co on.

Jak na razie David postawił na bierność, obserwując jak dalej potoczy się sytuacja.

Re: Psy wojny

#12
Walker nie oczekiwał niczego po swoim wystąpieniu. Rzucił odpaloną petardą w sam środek Elizjum, ponieważ przybył tutaj z konkretnym zadaniem i ścisłym założeniem, a nie z powodu gierek politycznych. Niezależnie od konsekwencji, jakie na niego czekały po przemowie, miał je głęboko w dupie, bo wiedział, że jego dni były policzone. Koniec jest bliski.
Jednakże nie mógł sobie odmówić satysfakcji, jaką poczuł, gdy otrzymał zwięzłe informacje na temat sytuacji taktycznej Camarilli. Lubił, kiedy ludzie od razu przechodzili do rzeczy, walili kawę na ławę, bez niepotrzebnej gry wstępnej. Nieumarłe bydlaki nie byli w stanie być napalonymi, więc nie miała ona jakiegokolwiek sensu, więc należało wchodzić od razu, po same kule.
Z całą pewnością bezklanowiec mógł poczuć kulę, jednak ta konkretna była kulą u nogi. Benjamin, słuchając starszych, zerkał sobie po sali, lustrował otoczenie, aż w końcu zatrzymał wzrok na Adamsie. Na jedną sekundę spojrzenia nieumarłych istot spotkały się ponownie, przez jedną sekundę patrzyli sobie w oczy, a potem... Benjamin skupił wzrok na swoich rozmówcach. Wyglądało na to, że dziwak zignorował obecność młodego, być może nawet go nie rozpoznał. Być może zapomniał o nim. A być może nie? Kto wie? Beznamiętna, brzydka facjata Walkera nieustannie była podirytowana, więc trudno było rozszyfrować jego reakcje. Widzę cię, skurwielu — to wrażenie mogła odnieść każda osoba, która wpadła w oko potomka Malkava.
— Hm. Wygląda na to, że naszym problemem jest mgła wojny — zastosował geopolityczne określenie, gdy wyłapał moment, w którym mógł się odezwać. — Brodzimy po kolana w gównie, bo mało wiemy o naszym przeciwniku — podsumował wywód Starszych, wprost mówiąc o obecnej słabości Camarilli. — Zanim kopnąłem w kalendarz — jego powieka znów zadrżała, gdy mówił — byłem inżynierem. Znam się na programowaniu, ale nie tylko. Jeżeli trzeba poprowadzić kable albo pomóc w stworzeniu infrastruktury, nadam się — kombinował na głos, jednak w pewnym momencie coś sobie uświadomił. Złość odcisnęła się na jego twarz kolejny raz. — Gdyby tylko nie te zasrane oczy... — mruknął pod nosem.
— Potrzebuję kontaktów — Wycedził, próbując wrócić do w miarę spokojnego tonu. Poruszył barkami w podobnej reakcji do osoby, która odczuwała nieprzyjemne ciarki na plecach lub inny, irytujący bodziec. Mowa ciała Walkera czyniła go nieludzkim, jednak nie w sensie takim, że ten sukinsyn nie żył. Nieprzewidywalność i dziwne tempo poruszania się, tiki nerwowe, oraz błądzące spojrzenie ewidentnie zakłócały naturalny rytm rozmowy.
— Do Ukrytych oraz Szeryfa Parkera. Bardzo proszę. — Spróbował się uśmiechnąć, jednak tak skrzywił swój ryj, że w nic z tego nie wyszło.

Re: Psy wojny

#13
Image
David przyglądał się wystąpieniu dziwaka, który z niezwykłym zapałem przemawiał, zwracając się do całej sali pełnej nieumarłych. Miał jaja. Cienkusz zauważył niemałe poruszenie pośród zebranych, którzy tak jak on słuchali co wampir miał do powiedzenia, dyskutując teraz aktywnie między sobą. Może i początek znajomości z brodaczem był dość niecodzienny, ale jednego można było być pewnym, mieli coś wspólnego. Oboje mieli zamiar działać i pomóc w odbiciu dzielnicy Ballard.
Benjamina nie obchodziło, czy na kimś zrobił wrażenie, czy nie. Powiedział co chciał i niech się dzieje wola niebios. Dostał konkretne wytyczne i miał zamiar skierować się tam, gdzie wskazano mu drogę. Nieszczególnie zwrócił uwagę na chłopaka, którego minionej nocy przygwoździł do ściany, miał inne priorytety.
ImageMgła wojny. W rzeczy samej. Sabbat skutecznie nas oślepił. — Kobieta odpowiedziała twierdząco.
ImageBrzmi jak przydatna umiejętność. Niewątpliwie dogadasz się z Nosferatu. — Technicznie uzdolnieni powinni trzymać się razem. Kto wie, może Walker znajdzie rzeczywiście wspólny język z tamtymi wampirami.
ImageNie pytałeś Sierry? Jestem pewien, że nie miałaby problemu, by pomóc ci się z nim skontaktować. — Pytając, Samuel zwrócił uwagę na zgryz, który drażnił Malkaviana tego wieczora. Nie miał jak nawiązać z nią kontaktu. Z tego samego powodu może nie mieć możliwości skontaktować się też z Szeryfem, czy kimkolwiek innym.
ImageSierra Baxter niewątpliwie poświęca całą swoją uwagę na defensywę. Zauważyłam, że znacznie rzadziej tu teraz zagląda. Mam wrażenie, że wróg podrzuca naszym dzielnym Ogarom coraz więcej przeciwników. — Odpowiadając na pytanie Gospodarza, Primogen podzieliła się swoją teorią na temat panującej na północnej granicy sytuacji.
ImageNie mniej, mogę dać ci kontakt do Szeryfa Parkera oraz głównej figury pośród Ukrytych. Sam, mój drogi, mógłbyś? — Gdy zwróciła się do Hook’a, ten wygrzebał z wewnętrznej kieszeni nieduży notes, zanotował na nim dwa numery telefonu, odpowiednio podpisanymi “Szeryf Parker” i “Hector od Nosferatu”, wyrwał karteczkę i przekazał Walkerowi.
Pojawił się problem, i to z pominięciem faktu, że Benjamin nie posiadał nawet telefonu. Karteczka ta była, z jego perspektywy, na tyle przypalona, że nie pozwalała na rozczytanie całej treści, pomijając pojedyncze, wyblakłe cyfry i litery, które udało się mimo wszystko połączyć w sensowną całość.

Re: Psy wojny

#14
Krew na chwilę zamarzła w martwym ciele Davida, gdy szaleniec na niego spojrzał. Te same, pełne niezrozumiałego gniewu i niezadowolenia oczy, które tak dziko wpatrywały się w niego jeszcze nie tak dawno w klubie, gdy ten przytrzymywał go brutalnie przy ścianie. Nagle chwila minęła. Kontakt wzrokowy został przerwany, a brodacz potoczył wzrokiem dalej, podobnie zatrzymując go na innych. Czyżby David nie został rozpoznany? A może dziwak miał teraz ważniejsze sprawy na głowie, niż gnębienie pariasów? Ciężko było wyczytać cokolwiek z jego zachowania, ale nie była to dla Adamsa nowość. Podobnie, choć w bardziej wyrafinowany sposób, potrafił zachowywać się Vincent. Te przebłyski chorobliwej pasji pyły podobno przekleństwem klanu Malkavian, a to wiele tłumaczyło. Znaczyło, że naprawdę ma tu do czynienia z osobą niestabilną psychicznie.

Benjamin potrafił jednak, choć z wyraźnym wysiłkiem, komunikować swoje potrzeby. A co ważniejsze, otrzymywał odpowiedzi. David nie wiedział, czy jemu przysługiwałby taki przywilej. Wyglądało też na to, że brodacz miał cele zbieżne z jego własnymi.. choć David obawiał się, że metody, ku którym chcieliby się skłaniać byłyby dalece różne. Skoro jednak ten były żołnierz poszukiwał tych samych, prawdopodobnie podstawowych informacji, co on, mogło to oznaczać, że był równie niedoświadczony, czy młody, co cienkusz. Albo Benjamin był zwyczajnie zbyt stuknięty by gromadzić wiedzę na dłużej. To też było opcją.

Ok, brodacz miał kartkę z kontaktami. Dlaczego wpatrywał się w nią jakby to był jakiś problem?

Re: Psy wojny

#15
Benjamin z powagą przyjął do wiadomości słowa Toreadorów, w ciszy odbierając karteczkę z napisanymi na niej numerami. Żołnierz przyjrzał się jej, z wysiłkiem śledząc wzrokiem treść, obchodząc się z nią ostrożnie, jakby miała zaraz zamienić się w pył. Walker zacisnął zęby ze złości, kiedy uświadomił sobie, że nawet najdrobniejsze czynności stały się teraz bolączką.
Czuł, że musiał strzelić sobie kielicha.
— Bardzo ładnie dziękuję — Powiedział z napięciem, ani na moment nie mogąc się w pełni zrelaksować w rozmowie, przypominając postawę pogodzonego z losem żołnierza, który wdepnął na minę i nie mógł już podnieść stopy, nie ryzykując wybuchem. Uniósł na moment karteczkę, kiwnął głową w geście pożegnania. Odszedł.
Dziwak postanowił odwiedzić bar. Raz jeszcze oparł się o ladę, raz jeszcze z fascynacją godną maniaka oglądał matowe odbicia powstałe na wypolerowanej powierzchni blatu. Dał znać gestem ręki barmanowi, że miał ochotę się napić. Malkavian czuł się tak, jakby pływał w smole. W jego mniemaniu działał za wolno, tracąc czas na kombinowanie, zamiast wziąć udział w akcji. Znów dreszcz przeszedł go po karku. Ile mu zostało właściwie czasu, zanim uzbrojona mina rozerwałaby go na strzępy? Ciężar tej świadomości sprawił, że poczuł się bardzo samotny.
Na ile jeszcze szotów Vitae mógłby sobie pozwolić, nim ugryzie piach? Ile jeszcze razy skorzysta z iluminacji Czerwonej Gwiazdy, pokrywającej nieskończone pole bitwy karminowym widmem. Gehenna trwała, odliczenie zabijało czas cyfra po cyfrze, niedługo spadnie ostatnie ziarenko w klepsydrze. Czy zdąży przekazać komuś ostatnie słowa? W wisielczej atmosferze wampir postanowił spożyć krew.

Re: Psy wojny

#16
Image
Benjamin nie kłopotał swojej głowy tym, jak wyglądał w chwili, gdy z ogromnym napięciem przyglądał się kawałkowi papieru. Nikt tego nie skomentował, ale pewnie dwójka siedzących przed nim Spokrewnionych mogła mieć pewne wątpliwości co do stanu mentalnego żółtodzioba. Może nawet i były one trafne.
Po dokładnym zlustrowaniu obiektu, który miał w ręce, zdecydował się napić. Pożegnał się więc z Primogen oraz Gospodarzem i ruszył w stronę baru, gdzie pozbawił się kilku dziesięciodolarowych banknotów (-$30.00), otrzymując kieliszek vitae, który odrobinę go wzmocnił (+2PK). Był na tyle zasilony, by móc krzątać się dalej po tym przeklętym mieście.
Nic nie mogło być proste. Nawet coś tak prozaicznego jak pozyskanie numeru telefonu musiało wiązać się z trudnościami. Jego stan go znacząco spowalniał. Powinien być tam, na froncie, walcząc z wrogiem, a nie siedzieć w tej hali pełnej bawiących się trupów. Walker musiał dotrzec do Księcia oraz Szeryfa i dowiedzieć się co robić dalej. Niech Parker go użyje i pośle do boju. To była jedyna sensowna droga dla Malkaviana.

Re: Psy wojny

#17
Cienkusz obserwował z ostrożną uwagą każdy krok brodacza. Humory potomka Malkava zmieniały się jak w kalejdoskopie - z irytacji i gniewu, przez euforię, do dezorientacji i wypalenia. Wszystko w zasadzie w przeciągu kilku chwil. To oznaczało, że Adams właściwie nie mógł przewidzieć, jak zachowa się spokrewniony. Wyglądało na to, że wtedy, w klubie, mógł równie dobrze dostać łomot, co znaleźć kompana do imprezowania i zwyczajnie miał pecha.

Z tego co bezklanowiec wiedział, to Elizjum miało być miejscem neutralnym i bezpiecznym. Choć bez wątpienia mógł paść (i padł) tu ofiarą spisków i szykan, w teorii inni Spokrewnieni nie mogli zrobić mu krzywdy. To, że jeszcze tu był i nie zanosiło się by miał być wyrzucony, tylko tego dowodził. Czy Benjamin zamierzał stosować się do tych zasad w przypadku gniewu? Może. David zdążył się już przekonać, że malkavian jakieś hamulce miał... prawda?

Powtarzając sobie to wygodne kłamstwo, David ostrożnie podszedł do baru i usiał obok Benjamina. Jego spojrzenie padło na pusty kieliszek w rękach nieumarłego, po którego ściankach spływały jeszcze rozmazane krople vitae. Nienaturalny głód krwi dał na chwilę o sobie znać. Zawsze dawał o sobie znać.
ImageSzukam sprzymierzeńców w sprawie Ballard. - rzucił bez ogródek, bezpośrednio, jak jak czynił to przed chwilą malkav. Starał się być zdecydowany, choć głos mógł mu się lekko załamać.
ImagePrzyszedłem tu dokładnie po te same kontakty, co ty. Też chcę coś zrobić, ale potrzebuję wskazówek. - dodał i nerwowo przeczesał włosy palcami.

Re: Psy wojny

#18
Benjamin Walker z pozoru przypominał smętnego wampira oburącz trzymającego splamiony krwią kieliszek, myślącego nad życiem w pesymistycznym nurcie, jednak jego oczy zdradzały istną konsternację. Aktywnie patrzył to na szkło po krwi, to na odbicia, rozbiegane oczy weterana zdradzały wewnętrzny konflikt. Targało nim, a Walker trzymał to w sobie. Cierpiał, lecz próbował tego nie okazywać. Światło zawsze przemykało przez pęknięcia, tak zachowanie tego Spokrewnionego ukazywało echo głosu rozsadzającego go od środka. Być może to świadczyło o chaotyczności tego osobnika, być może jego determinacji. Co mógł stracić ten, który już cierpiał? Przekroczył granicę Rubikonu i nie było odwrotu.
Głos młodzieńca natychmiast wzbudził uwagę dziwaka, który pierw zareagował szokiem, bo zupełnie nie spodziewał się tego, że ktoś sam z siebie postanowiłby z nim porozmawiać. Benjamin wzdrygnął, zacisnął dłonie na szklanicy. Czy powstrzymał odruch? Następny ruch był już w pełni kontrolowany, także groteskowy, bo Benjamin z wolna odwracał się ku nieznajomemu. Przekręcał głowę zbyt wolno, karykaturalnie nieśpiesznie, w końcu obdarzając Adamsa upiornym wejrzeniem.
Nie rozpoznał go. Skierował oczy na barmana.
— Zatem siadaj. — Poklepał puste krzesło.
Kolejny raz zamówił krew. Tym razem dwa szkła, płacąc sześćdziesiąt baksów. O pewnych sprawach nie rozmawiało się o suchym pysku.
— To zabawne — zaczął swawolnie, chociaż ton miał poważny, wręcz suchy. — Gdy chcesz aktywnie działać na wojnie pierdolonych potworów, nikt nie chce cię nigdzie wysyłać. Mam wrażenie, że trzeba napisać petycję o byciu mięsem armatnim w Camarilli. Nawet pozycja pionka wymaga pośredniczenia, zanim petycja dojdzie do decydenta — zażartował sobie ze skostniałego systemu. Pokręcił głową.
Znów na niego spojrzał. Tym razem utrzymał kontakt wzrokowy.
— Wszyscy wyglądacie tak samo — zaczął jak mantrę. — Nie wiem, kim jesteś. Przedstaw się — zasugerował głosem, który z trudem utrzymywał spokój. — Pozwól poznać mi swój głos.

Re: Psy wojny

#19
Hojność, a co za tym idzie, rozrzutność żołnierza zaskoczyła Adamsa. Ostatnio, gdy go widział, Benjamin wyglądał jak bezdomny szaleniec bez grosza przy duszy. Teraz stawiał drinki, jakby miało nie być jutra. Może dlatego właśnie wyglądał tak marnie wcześniej? Brodacz nie sprawiał wrażenia osoby, która liczyła się z przyszłością.
ImageDavid Adams - Cienkusz opisał się w dwóch słowach. Nie był niczym mniej i niczym więcej.
ImageMyślę, że jakby była taka potrzeba, ktoś by cię gdzieś wysłał na straty. Zanim to się stanie ze mną, chcę móc wykonać swój ruch, puki jeszcze mam możliwość decydować. - Po to właśnie tu był, by ktoś nie podjął kolejnej decyzji za niego. Przez ostatnie lata nic szczególnie dobrego nie wynikło z oddawania pałeczki innym.
ImageA właściwie, to już kiedyś się spotkaliśmy. Rzuciłeś się na mnie w The Underground jakiś czas temu. Ale racja, nie zdążyłem wtedy powiedzieć.. właściwie to czegokolwiek. - To była ryzykowna zagrywka, ale mogła Davidowi sporo powiedzieć o tym, co jego rozmówca zapamiętuje, a czego nie. No i może dowie się czegoś więcej o przyczynach jego działania? Świat Spokrewnionych wciąż był pełen zagadek dla młodego pariasa.

Re: Psy wojny

#20
— Benjamin Walker — Również się przedstawił, aby introdukcji stało się zadość.
Weteran zmrużył oczy, gdy przetwarzał mowę młodzieniaszka. Cicho powtarzał za nim, jakby nie był zdolny w locie zrozumieć przekazu, więc musiał sam sobie go powtórzyć szeptem. Brzmiało to jak modlitwa straceńca, samonapędzająca się mantra kibola przed ruszeniem na wpierdol.
— Ha, ha, ha — zareagował szorstkim śmiechem na żart. — Sęk w tym, że w istocie nie zamierzam się zabić — postanowił wyjaśnić swoje stanowisko już poważnie, aby młody wiedział, z kim miał do czynienia, a raczej co deklarował szaleniec. — Byłem żołnierzem, jestem przyzwyczajony do struktury decyzyjnej działającej nieco sprawniej. Chcę realnie wspomóc naszych w walce — wyjaśnił, a potem zakropił usta vitae. — W innym wypadku rzuciłbym się na samozwańczą misję.
Wzmianka o spotkaniu wzbudziła zainteresowanie żołnierza, bo ten w reakcji nachylił się ku rozmówcy.
— Naprawdę?! Kiedy? — wszedł w słowo.
The Underground. Benjamin Walker zapłonął gniewem, kiedy przeklęty intruz przypomniał o incydencie z ochroniarzem. Na moment w oczach Malkaviana zatańczyły płomienie irytacji zdolne odpalić ładunek wybuchowy. Wampir nie przyjął tego dobrze, jednak nie rzucił się. Nie zamierzał wymierzać sprawiedliwości pięściami.
— Gościu, dorwałeś typa na terytorium innego wampira — powiedział jak do rasowego debila. — The Underground nie jest nasze. Ani ja, ani ty nie możemy sobie tam po porostu wejść i zachlać mordy na jakimkolwiek śmiertelniku — tłumaczył zaszokowany. Być może za głośno. Ci bywalcy Elizjum, którzy nie narzekali na swój zmysł słuchu, doskonale byliby w stanie usłyszeć Benjamina. — Tamtej nocy robiłem interesy ze Spokrewnioną, która ten klub prowadzi. Jak zareagowałbyś w mojej sytuacji? — zapytał retorycznie.

Re: Psy wojny

#21
David przez chwilę pożałował swojej decyzji, gdy ujrzał tężejącą od gniewu minę rozmówcy. Oczywiście był przygotowany na przyjęcie ataku.. który jednak nie nastąpił. Chwilę jeszcze Adams trwał odchylony protekcjonalnie w tył i niepewny, czy cios jednak nadejdzie, czy nie. Gdy cios nie nadszedł, David oblizał nerwowo usta i rozejrzał się mimowolnie sprawdzając reakcje postronnych.
ImageWłaściwie, to to nie był "jakikolwiek śmiertelnik". Należał do grupy, z której czasami piję i to on zaprosił mnie do tego klubu. - David zaczął się głupio tłumaczyć unikając wzroku Benjamina i skupiając się na wciąż pełnym kieliszku. Wiedział, że krew nie lubi czekać, ale był zbyt zestresowany, by się napić.
ImagePoza tym nie miałem pojęcia, że to czyjeś terytorium. Jest gdzieś tabliczka? A może każda pijawka zna każdą inną w tym mieście i wszyscy świetnie wiecie co jest czyje, hmm? - Skończył już lekko poirytowany, odpowiadając retoryką na retorykę.

Re: Psy wojny

#22
Czym dłużej weteran wojenny słuchał chłopaka, tym bardziej złowieszczy wyraz twarzy przybierał. Zmarszczki facjaty żołnierza pogłębiły się, spojrzenie stało się surowe, zaś mina nie zwiastowała niczego dobrego.
— Nie chodziło o zwierzynę. Rzecz się rozchodzi o miejsce, gdzie ją dorwałeś — wytłumaczył sucho, w locie ucząc kolegę, ale niecierpliwie. Walker zdawał się zirytowany faktem ignorancji rozmówcy oraz naiwności.
— Nie ma wymówek! — Pokreślił dobitnie, waląc płaską dłonią o blat barowy.
— Co to za postawa? To nie college, dzieciaku czy wycieczka krajoznawcza — żywiołowo odpowiadał na retorykę młodego wampira. — Jesteś cholernym potworem — mówił, patrząc prosto w oczy Adamsa — Obracasz się wśród nich. Każdy z tutejszych sukinsynów byłby w stanie urwać nam głowy, wyżreć szpik, zamienić mózg w papkę i każdy, każdy straceniec jest zdolny sprzedać duszę diabłu za krew, gdy czuje Głód — tłumaczył z pasją w głosie. — Naprawdę sądzisz, że wśród zabójców będzie obowiązywało przedszkole, jakie mieliśmy za życia? Cha! — machnął ręką. — Przejrzyj na oczy.
Benjamin Walker lekko wykrzywił głowę, uniósł dłoń z kieliszkiem na znak toastu.
— Jesteśmy w piekle. Grajmy zatem jak demony! — z aprobatą partnera w rozmowie bądź nie, wychylił szkło do dna.
Nastał moment spokoju. Przez kilka chwil Walker nie odzywał się i wchłaniał w swój charakterystyczny, upiorny sposób atmosferę.
— Jesteś gotowy wykonać parę telefonów? Odwiedzić Nosferatu? — zapytał niespodziewanie.

Re: Psy wojny

#23
Uderzenie w blat wstrząsnęło kieliszkiem Davida i posłało kilka kropel vitae na jego blade palce. Gniew narastał w pariasie z każdym kolejnym słowem wykrzyczanym przez tego furiata w jego kierunku. Coś budziło się w nim, dzikiego i pragnącego rzucić się na brodacza by brutalną siłą zmusić go do zamknięcia mordy. Twarz cienkusza stężała, kąciki ust się uniosły, a kły wysunęły się drapieżnie. Pole widzenia zawęziło się do zbroczonego czerwienią naczynia wypełnionego krwią. I gdy był już na granicy wybuchu, uchwycił się tej jednej rzeczy, którą jeszcze rejestrował, by odzyskać kontrolę. Wychylił kieliszek i pozwolił by czerwona ambrozja wypełniła jego usta i gardło. By ukoiła nerwy.

David odstawił puste szkło. Zmysły już do niego wracały, a twarz znowu przybrała wyraz lekko zmieszanego i nerwowego młodzieńca. Trzęsącymi się lekko rękami sięgnął po serwetkę i zaczął wycierać krople czerwieni z palców. Jego stwórca, zanim go zamordowano, opowiadał mu o tym. O tych atakach niepohamowanego gniewu niemożliwego do ugaszenia. Cóż. On potrafił ugasić swój, więc chyba rzeczywiście nie był jak inni, "normalni" Spokrewnieni. I doszedł do wniosku, że nie skomentuje tyrady Benjamina. Właściwie, to przyznał mu w duchu trochę racji, acz tylko trochę. Rzeczywiście nie przygotował się wtedy wystarczająco i nie był dość ostrożny. Jebać to do kogo należał ten pieprzony klub.

Cienkusz spojrzał wreszcie na malkaviana i dostrzegł, że ten też wychylił szkło. Pytał teraz, czy jest gotów gdzieś zadzwonić, więc Adams mechanicznie sięgnął po komórkę.
ImageNosferatu? - zapytał zdziwiony - A nie Szeryfa?

Re: Psy wojny

#24
Walker z nieukrywaną przyjemnością przyglądał się Adamsowi, który balansował na granicy Szału. W tym krótkim tańcu gniewu z samokontrolą, siłowaniu się rozsądku z niepohamowaną ekspresją, Benjamin ujawnił swoją fascynację, jakby przyglądał się prawdzie. Absolutnej, uniwersalnej prawdzie. Ciekawość trwała tak długo, jak długo walczył z irytacją Parias, a gdy stopniowo odzyskiwał kontrolę, Malkavian z wolna tracił dziecinną ciekawość rozwoju wydarzeń, powracając do smętnego nastroju.
— Nosferatu — powtórzył. — Wydaje mi się, że odbudowa sieci Ukrytych da Camarilli pogląd na sytuację. Jeżeli zyskamy przewagę informacyjną, będziemy w stanie lepiej śledzić wroga, znacznie łatwiej go pokonamy — tłumaczył. — Zamierzam walczyć z Goliatem, nie z Legionem.
Brodacz wyciągnął kartkę z kieszeni, podsunął ją pod nos Adamsa.
— Dzwoń. Zorganizuj spotkanie.

Re: Psy wojny

#25
Adams wzruszył ramionami dając wyraz obojętności wobec decyzji towarzysza. Zrobił to instynktownie, by zatuszować trudność w zebraniu myśli, wciąż jeszcze układających się po uderzeniu fali emocji. Spojrzał na kartkę. Wszystko było na niej pięknie wypisane ręką Samuela Hooka - jasno i czytelnie. Cienkusz wpisał obydwa kontakty do swojego telefonu, a następnie wybrał numer Hectora.

W oczekiwaniu na odpowiedź z drugiej strony, David przemyślał jeszcze raz wybór drogi, jaką obrał Benjamin. Po prawdzie, to nawet była na rękę pariasowi. Znacznie bardziej uśmiechało mu się odbudowywanie czegoś (w szczególności związanego z technologią), niż misja szpiegowska na nieznanym terytorium.

Re: Psy wojny

#26
Image
Dwójka nieumarłych, którzy jeszcze niedawno starli się w drobnym, szybko rozwiązanym konflikcie, stali się niespodziewanymi sprzymierzeńcami. Teraz wspólnie planowali odzyskanie terytoriów na północnym-zachodzie miasta. Czy było między nimi zaufanie? Niekoniecznie. Wiązał ich jednak wspólny cel, do którego samotne dążenie było skazane na porażkę. Skoro starsi Spokrewnieni siedzieli i pierdzieli w stołki, to młodsi musieli zebrać się i wziąć sprawy w swoje ręce, jeśli to miasto miało zostać uratowane przed zagładą.
Walker przekazał Adamsowi kartkę z zanotowanymi numerami do Szeryfa Parkera oraz Hectora z klanu Nosferatu. W odróżnieniu od Malkaviana, cienkokrwisty nie miał problemu z rozczytaniem treści kawałka papieru. Ba, nawet lepiej! Młody posiadał własny telefon komórkowy, tak więc mógł już teraz, tutaj, wybrać numer i przedzwonić do kogo trzeba. Nosferatu zdawali się być, według Benjamina, najlepszym wyborem. Zapisując więc oba kontakty, David przedzwonił do tego całego Hectora. Po paru sygnałach w słuchawce odezwał się stosunkowo młody, męski głos.
ImageSiema, kto mówi? — Pierwszego pytania można było łatwo się spodziewać. Nieumarli po obu stronach słuchawki byli sobie obcy. Przynajmniej na razie. To, czy uda się to zmienić i nawiązać jakąś relację, zależało w dużej mierze od młodego Pariasa.

Re: Psy wojny

#27
David odruchowo wstał od baru i zaczął chodzić z telefonem. Była to maniera, której nabrał gdy jeszcze był żywy i choć jego martwe ciało już jej nie potrzebowało, sporo pracował nad tym, by ją zachować. Dzięki temu sprawiał wrażenie "żywszego".
ImageCześć, tu David. Dzwonię od Hooka z Moore Theatre. - Skoro dzwonił do "Hectora", to równie dobrze mógł przedstawić się imieniem. Nazwisko Gospodarza i lokacja Elizjum powinny wystarczyć, by wskazać na naturę dzwoniącego.
ImageJak wszyscy wiemy, ostatnio nocki kiepsko idą, więc postanowiliśmy z kolegą pomóc. Hook podpowiedział, że podobno możesz wskazać nam jakąś robotę na mieście? Moglibyśmy się spotkać?

Re: Psy wojny

#28
Image
Ta drobna maskarada mogła być użyteczna pośród śmiertelników. Tam jednak, pośród pijawek równie pozbawionych życia co on sam, taki nawyk mógł zostać odebrany różnie.
ImageHuh. Nie znam cię, ale skoro Hook ci podał mój numer, to musisz być swój gość. — Dało się usłyszeć lekkie zaskoczenie w głosie Nosferatu, ale chyba zaufał osądowi Gospodarza Elizjum.
ImageRobotę? Ode mnie? Hmm. Jak chcecie pomóc, to na pewno coś się znajdzie. Jest w sumie jedna rzecz, która w tej chwili mocno wbija klina w nasze plany, ale… nie wiem… — Coś gryzło Hectora, ale brzmiał tak, jakby nie wydawał się przekonany do tego, by wciągać w to obcego. Może było to coś, co wymagało więcej zaufania. Może trzeba było po prostu pociągnąć Spokrewnionego za język.

Re: Psy wojny

#29
Ostrożność Hectora była zrozumiała. Gdyby to David otrzymał taki telefon, byłby nie mniej sceptyczny.
ImageSpotkajmy się. Zapoznamy się i zobaczymy na czym stoimy. - Zaproponował ponownie David w swobodnym tonie. Sam był ciekaw, kogo zastanie. Co nieco słyszał o klanie Nosferatu, lecz żadnego nigdy nie widział. Podobno ciążyła na nich klątwa brzydoty, dlatego niechętnie się pokazywali.
ImageTeraz jesteśmy w Moore Theatre, ale jeśli wolisz, możemy podjechać gdzieś do ciebie na miasto.

Re: Psy wojny

#30
Image
W momencie powtórzenia propozycji spotkania, w słuchawce nastała chwila ciszy. Dopiero po kilku sekundach głos Hectora znów rozebrzmiał w uchu cienkusza.
ImageJak chcecie pogadać, to wpadnijcie do Denny Park. To ten pomiędzy Denny Way a John Street. Znajdę was. Do zobaczenia. — Hector nie czekał na potwierdzenie przez Pariasa, tylko od razu się rozłączył. Wskazana lokacja, znajdująca się kawałek na północ od teatru, nie była nadzwyczaj daleko, bo raptem dziesięć minut z hakiem, jeśli brać pod uwagę komunikację miejską, kwadrans idąc pieszo.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości

cron