Ostry pazur Harpii

Akt I | Przemowa Harpii odnosząca się do wydarzeń podczas przyjęcia u Francisca Belmonte

Image

Ostry pazur Harpii

#1
Od ponad tygodnia, na polecenie Arystarcha, jego sługa Alan Pinkerton odwiedzał Elizjum, aby przekazać informację o nadchodzącym przemówieniu jakie chce wygłosić Harpia. Co noc Pinkerton pojawiał się w Elizjum przekazując przebywającym na miejscu Spokrewnionym wieść od swojego pana. Ghul jasno i klarownie odpowiadał na ewentualne pytania o naturę przemówienia, jego dokładny czas oraz miejsce. Dla Harpii sprawa była poważna, dlatego odpowiednio wcześniej przygotował się do wystąpienia i zaplanował je. Sam napisał je dużo wcześniej, a następnie przez dwa tygodnie ćwiczył wystąpienie w swoim gabinecie. Bardzo szybko zapamiętał je na pamięć, co pozwoliło na łatwiejsze próby i szlify. Jedyne czego można było się dowiedzieć od Alana to fakt, że Harpia chce odnieść się do wydarzeń jakie miały na uroczystości w posiadłości Francisca Belmonte i nic ponad to.

Gdy w końcu nadeszła noc przemówienia, Arystarch zjawił się na miejscu godzinę przed wystąpieniem. Towarzyszył mu Alan Pinkerton oraz jego childe Alfred Leneghan. W ten sposób dał sobie czas na przywitanie się z każdym kto przybył do Elizjum oraz zdążył wymienić kilka zdań z zainteresowanymi członkami Rodziny. Był spokojny i opanowany, a samo wystąpienie nie było czymś wymagającym dla Harpii. Prawdziwym wyzwaniem było odpowiednie przekazanie treści w taki sposób, aby każdy z członków Camarilli rezydujący w Chicago zrozumiał co Arystach chce przekazać.

Gdy nadszedł moment przemówienia, Ventrue wszedł na scenę po czym zaczął mierzyć wzrokiem wszystkich zebranych. Poczekał kilka sekund, upewniając się iż na sali zrobiło się cicho, a następnie patrząc na słuchaczy zaczął mówić:

- Witam wszystkich zgromadzonych. Większość z Was na pewno zna mnie, przynajmniej z widzenia – uśmiechnął się lekko – Tym jednakże, dla których ma twarz wydaje się nowa, chciałbym powiedzieć, iż jestem Arystach Galatis. Jest moim obowiązkiem, jako Harpii tego miasta, podzielić się z wami opinią na temat smutnych wydarzeń, jakie miały miejsce miesiąc temu, podczas przyjęcia u Francisca Belmonte. Osobiście przyznać muszę, iż jestem głęboko zaniepokojony zachowaniem Primogena Ventrue Feng Longa oraz Starszej Skadi z klanu Gangrel. Wielu z was słyszało zapewne, iż doszło tam do jawnego pogwałcenia Pierwszej Tradycji przez Skadi i jak dotąd nikt nie wyciągnął z tego żadnych konkretnych konsekwencji, a nawet wydaje się i wniosków. Tak, jest to zaiste niepokojące. Wszyscy bowiem wiemy, jak istotne dla naszego bezpieczeństwa jest zachowanie Maskarady. Przeraża tu przede wszystkim również bierność mojego Primogena, co stwierdzić muszę z ogromnym bólem. Ktoś jednak musi to powiedzieć. Feng Long który bez względu na okoliczności, powinien być wzorem dla nas wszystkich i nie dopuścić do tej, żenującej i niebezpiecznej sytuacji. Zapewne nie tylko ja, ale i wielu tutaj zgromadzonych, nie może spać spokojnie, gdy Starszyzna nie potrafi egzekwować praw, których musi przestrzegać każdy członek Camarilli - Ventrue zrobił krótką przerwę, uchwycił kilka spojrzeń, po czym kontynuował:

- Przypomnę że prawo Maskarady w obecnej formie pierwszy raz zostało zaprezentowane przez członka klanu Róży Rafael’a de Corazon. Ta idea jest z nami do dziś i pozwoliła ukryć się przed śmiertelnikami, którzy w tamtych czasach wiedzieli o naszym istnieniu. Ta świadomość kosztowała nas wiele krwi, cierpienia i podsycała stosy inkwizycji przez stulecia. Skadi oraz Feng Long doskonale pamiętają te mroczne i okrutne czasy, tym bardziej więc nie potrafię pojąć tak nieodpowiedzialnego i lekceważącego postępowania. Czyżby stulecia życia w pokoju uśpiły ich czujność i osłabiły troskę, jaką powinni darzyć resztę Rodziny? Mogę mieć tylko nadzieję, że tak nie jest, w innym wypadku bowiem grozi nam ogromne niebezpieczeństwo. Wszakże nawet dzikusy z Sabatu rozumieją, że śmiertelnicy nie mogą wiedzieć o naszym istnieniu, ponieważ są zbyt liczni i w dzień mają ogromną przewagę. Zacytuję tutaj Rafela, który podobnie jak ja w tej chwili, zdawał sobie z powagi sytuacji:

- Otwarte życie wśród śmiertelników było naszą zgubą! Naruszyliśmy ducha Szóstej Tradycji i płacimy za to krwią! Śmiertelnicy są zbyt liczni i zbyt zazdrośni o naszą moc. Będą próbowali nas zniszczyć, dopóki będą o nas wiedzieć. Tak było zawsze. Musimy się od nich odwrócić. Musimy ukryć nasze twarze przed ich zazdrosnymi oczami... - Galatis zamilkł robiąc kolejną przerwę, dając sobie czas na utrzymanie kontaktu wzrokowego z słuchaczami.

- Czasy się zmieniły, ale natura śmiertelników nie. W mieście grasuje Łowca, a my pozwalamy na to, aby rozpacz i osobisty gniew Skadi stał ponad prawem. A przecież wielu z nas także zna ciężar wieków. Czyż nie patrzyliśmy na śmierć bliskich i drogich nam osób? A jednak pomimo bólu i cierpienia nie złamaliśmy praw. Nie naraziliśmy innych Spokrewnionych na niebezpieczeństwo tylko z powodu wybuchu emocji, które, choć gorzkie, nie są nowością dla każdego ze Starszych. Oczywiście, boleję nad stratą Skadi. Jednakże ból nie może być wytłumaczeniem dla tak nieodpowiedzialnego zachowania. Wręcz przeciwnie, przyjmując imię potężnej Olbrzymki, czyż nie powinna wykazywać się siłą charakteru stosowną do sytuacji? Ze smutkiem stwierdzić także muszę, iż Primogen Feng Long przyprowadzając Skadi zachował co najmniej nieodpowiedzialnie. A co gorsze postawił Księcia Archibalda w bardzo niezręcznej sytuacji. Jak zresztą i wszystkich obecnych. Gdzież podział się dobry gust, maniery i etykieta która jest wizytówką domu Ventrue? Boleję nad takim upadkiem obyczajów, albowiem zaiste to my powinniśmy strzec tradycji Camarilli, którą nigdy nie było podobne zdziczenie, lecz dialog i poszanowanie prawa. Wszyscy drżymy teraz zadając sobie pytanie: Co stanie się, jeśli na przyjęciu znajdował się informator owego Łowcy i wszystko widział? Jak bardzo uderzy to w nasze bezpieczeństwo? Jaki też przykład dajemy Żółtodziobom i Neonantom, którzy wszakże powinni szanować zasady naszej Sekty? Młodzież spogląda w górę i spostrzega, że liderzy Chicago zapominają na czym zbudowana jest Camarilla. Zaiste, bolesna to chwila, albowiem plon wyda zatruty i gorzki. Na te i inne trudne i niełatwe pytania musimy wszyscy sobie odpowiedzieć, a przede wszystkim uświadomić sobie jak niebezpieczne jest odwrócenie się od Sześciu Tradycji. Ufam przeto, że moje przemówienie będzie ostrzeżeniem dla nas wszystkich. Możecie rzec, iż sieję niepokój. Lecz zaprawdę, nie z mojej ręki spadło to jadowite ziarno. Ja jeno mam obowiązek uświadomić was wszystkich jak proste błędy mogą w krótkim czasie przerodzić się w pełzający chaos i wydać na świat kolejną wojnę. Oby Klan Bestii nie okrył się wtedy hańbą, ukrywając się w dziczy i odmawiając pomocy w uleczeniu rany, którą sami zadali Camarilli. Byłoby to powiem krótkowzroczne i podłe. Błagam więc, zawróćmy z tej drogi ku rozprężeniu. Nauczmy się doceniać bezpieczeństwo jakie daje nam przynależność do Camarilli i pamiętajmy, że prawa mają nam służyć w przetrwaniu i obowiązują każdego członka naszej organizacji, niezależnie od jego statusu. Więcej nawet, to Starsi powinni dawać przykład, stojąc na ich straży. Bowiem, jeśli sami ich nie przestrzegają, jak mogą wymagać aby respektowała je młodzież? - ostatnie pytanie wydawało się być retoryczne. Chwilę później Ventrue przeszedł do konkretów:

- W tym miejscu muszę wszakże powiedzieć także kilka ciepłych słów. Cieszę się bowiem, iż pomimo tej przykrej sytuacji, to właśnie młodsi stanęli na wysokości zadania. Gratuluję wam jasności umysłu albowiem ci z was, którzy byli na miejscu, aktywnie zaangażowali się w tuszowanie sprawy. Ogromne brawa dla was, gdyż to dzięki waszej inicjatywie udało się zażegnać problem. Jesteście nadzieją Camarilli w tej trudnej chwili i mam nadzieję, iż ta przykra sytuacja nie osłabi waszej wiary w naszą wspólną sprawę. Mam tutaj na myśli Alfreda Leneghana oraz Alexandera Howarda Morri. Te brawa są dla was - Arystarch kończąc przemówienie zaczął klaskać w dłonie.

Re: Ostry pazur Harpii

#2
Tego wieczoru Elizjum mogło szczycić się obecnością Primogena Ventrue. Po raz kolejny przyszedł, ale nie wychodził do nikogo na rozmowy, bardziej przyjmował tych, którzy chcieliby z nim porozmawiać. Czy przyszedł z powodu przemówienia? Bardzo prawdopodobne. Pewno był ciekawy co współklanowiec miał do powiedzenia. Ventrue szczycą się jednością, a przynajmniej taką publiczną fasadą jedności, gdzie żaden z nich nie obróci się, przy wampirach z innych klanów, przeciwko innemu Ventrue. Kiedy Harpia ostatecznie pojawił się na miejscu, Feng Long jedynie zaszczycił go skinięciem głowy i czekał na przemówienie.
Stary wampir siedział sobie spokojnie. Ubrany w swój ulubiony biały garnitur. Trzymał prawą rękę na stole, a druga luźno leżała na skrzyżowanych nogach. Trudno byłoby poznać podczas przemówienia czy kilkusetletni wampir był zszokowany, zdenerwowany, gniewny lub zdradzał inną emocję. Spoglądał prosto w stronę Arystarcha, może szukając z nim stałego kontaktu wzrokowego. Dłonie nie drgnęły, nie ścisnęły się w pięści, nawet kiedy młodszy od niego wampir kwestionował jego oddanie Camarilli oraz Tradycjom. Na pewno to była nowość dla niektórych, prawie nigdy to się nie zdarza, żeby Ventrue tak oficjalnie wyszedł przeciwko innemu Ventrue, szczególnie swojemu własnemu Primogenowi. Chicago jednak widziało taki moment kilkadziesiąt lat temu.
Feng Long był całkowicie skupiony na sytuacji. Mógł sprawiać wrażenie niewzruszonego słowami Arystarcha, jakby to były nieistotne słowa. Jak przecież śmiałby młody wampir nawet pisnąć w stronę starszego? Może był taktycznie przywarty do muru? Chyba był czas zrobić przemowę! Nic takiego nie miało miejsca. Primogen Ventrue spoglądał ze spokojem, ale nie klaskał. Feng Long rzadko był widywany w takich pokazach emocji. Prawda była bardziej nikczemna niż inni mogliby nawet pomyśleć. Starszy skupiał się na reakcjach innych. Na ich wierceniu się w miejscu. Wyczekujących spojrzeniach prosto w jego stronę. Każdy element był ważny dla Primogena Ventrue. W szczególności wszelkie oklaski. Ich rytm. Ich energia. Ich szczerość. Liczył w głowie i oceniał, ponieważ ktoś mu ładnie poświecił na szachownicy.
Feng Long, Wygląd | 
» Dostojnie ubrany. Feng Long sprawia mieszane wrażenie. Z jednej strony, ten dobrze ubrany Ventrue wydaje się trzymać z aktualna modą wysokopostawionych przędsierbiorców. A z drugiej strony, zdradza go minimalna gestykulacja, przerażające spojrzenie oraz chłodny głos. Jest bardzo starym wampirem, nawet najmłodszy neonata jest w stanie to rozpoznać. Nawet jeśli jego wygląd dałoby się datować na blisko czterdzieści lub pięćdziesiąt lat, to dalej nie da się ukryć przeogromnego bagażu doświadczenia za nim. Mimo azjatyckich rysów twarzy, wskazujących na Chiny, to kiedy odzywa się w języku angielskim ma on perfekcyjną dykcję i brak jakiegokolwiek akcentu.

Dodatkowe informacje | 
Wokół Primogena można odczuć bryzę. Chłodna, ale miła w dotyku. Zapach, który niesie ze sobą przywodzi na myśl jeziora i rzeki górskie. Kiedy Feng Long wchodzi do pomieszczenia, to bryza się wzmaga, wtedy jest odczuwalna w całym pomieszczeniu przez chwile. Zapowiadając jego nadejście.

Legenda Kolorów Języka | 
Mandarin (Chinese), Ancient Chinese, French, Arabic

Re: Ostry pazur Harpii

#3
Dbając o to, by wieść o nadchodzącym wystąpieniu Harpii dotarła do jak najszerszego grona lokalnych Spokrewnionych, Galatis zapewnił sobie niemałą publikę, oczekującą na to, co ma do powiedzenia. Gdyby był to jeden z szeregowych neonatów, to wezwanie nie miałoby takiego efektu, o ile w ogóle. Arystarch był jednak wpływowym wampirem, jednym z tych, którzy mogli wznieść reputację innego na wyżyny, bądź tą reputację zniszczyć i rzucić nieumarłego w zapomnienie. Znajdował się w bardzo wygodnej pozycji. Jego słów zazwyczaj słuchano z uwagą, i tym razem nie miało być inaczej, zwłaszcza, że była to sprawa dużej wagi, której po prostu nie można było zignorować ani zapomnieć, szczególnie przy obecnym niebezpieczeńśtwie.
Ancilla przygotowywał się do tego momentu od dawna, ćwicząc swą przemowę i szlifując na pamięć każde słowo, jakie miał wypowiedzieć przed Spokrewnionymi w budynku Elizjum. To był ważny moment, nie tylko dla niego, ale dla wszystkich Spokrewnionych dbających o przestrzeganie Tradycji, będących podstawą ich współczesnej egzystencji. Jako iż chodziło o złamanie tej pierwszej, najważniejszej, chroniącej wampiry przed uwagą śmiertelników, i to przez tak stare, potężne i wpływowe wampiry, ktoś musiał podnieść głos w tej sprawie. Arystarch Galatis był tym, który miał zwrócić uwagę na rzeczywistą wagę tego problemu.
Obecni tego wieczoru byli najbardziej wpływowi Kainici, w tym członkowie Primogenu, jak i również najpewniej pozostała dwójka Harpii. Znajdowały się tam również młodsze wampiry o niższym statusie. Zebrani czekali z zainteresowaniem na przemówienie tego powszechnie znanego przedstawiciela Ventrue, dyskutując między sobą, szepcząc i spekulując. Gdy pojawił się na sali, w jego kierunku skierowało się mnóstwo nieumarłych oczu, a gdy zaczął mówić, rozmowy przycichły, a znaczna większość zaczęła przysłuchiwać się monologowi Arystarcha.
Nie hamował się on w swym przemówieniu, wyjaśniając klarownie, brutalnie bezpośrednio wręcz, do jakiego naruszenia doszło minionej nocy i kto był tego winien. Chodziło bowiem o dwójkę starszych wampirów, wciąż z resztą pamiętających czasy inkwizycji, która dopuściła się jawnego złamania Maskarady, co mogło potencjalnie skutkować lokalną katastrofą, gdyby nie interwencja młodszych, trzeźwo myślących Kainitów. Ci, którzy byli obecni tamtej nocy w posiadłości Francisca Belmonte mieli okazję zaobserwować wtargnięcie Skadi pod ramieniem Primogena Ventrue, a kto wie, czy nie nawet za jego przewodnictwem. Co gorsza, wedle publicznej wiedzy nie wyciągnięto konsekwencji z tego świadomego i nader szkodliwego działania, mogącego narazić egzystencję wampirów.
Galatis mówił pewnie, przekonująco, przykuwając i skutecznie utrzymując uwagę słuchaczy, sprawiając, że zebrani z zainteresowaniem przyjmowali to, co pragnął im przekazać. Mocno podkreślił wagę pogwałconej pierwszej Tradycji, odnosząc się przy tym do stosunkowo niedawnej historii i korzeni, z których Tradycje Spokrewnionych się wywodziły. Zwrócił uwagę na niebezpieczeństwo, jakie się z tym wiązało, szczególnie w obliczu istniejącego w mieście zagrożenia ze strony polującego na wampiry łowcy.
Na niektórych twarzach można było dojrzeć rzeczywiste zmartwienie obecną sytuacją, stawiającej wszystkich Kainitów w dość niekomfortowej sytuacji. Wszakże w sytuacji, gdzie wampiry dotychczas egzekwujące obowiązujące prawa same je naruszają, każdy racjonalnie myślący nieumarły pomyślałby dwa razy, czy znajdują się aby we właściwym miejscu. Nie było przy tym wątpliwości, że Arystokraci widzieli w tym szansę dla siebie, by poprawić swoją pozycję, każdy jeden uważający się za bardziej kompetentnego od kolejnego, co może w tej szczególnej sytuacji nie było aż tak dalekie od prawdy. Wielu z nich wciąż wspomniało w swych dyskusjach decyzję Feng Longa o odrzuceniu pozycji Księcia Chicago, którą mu oferowano, co było dla wielu z krwi Ventrue kompromitacją samą w sobie, niczym rzucenie w ich twarz szmatą. Teraz z kolei spodziewać się można było mówieniu przez bardzo długi czas o kolejnej porażce żółtoskórego Arystokraty, mającego odpowiadać tym razem za naruszenie Maskarady.
Być może gdyby nie ta łapiąca za nieumarłe serca nieumarłych i widocznie uderzająca w ich umysły przemowa, całość zostałaby zapewne zamieciona pod dywan i wkrótce zapomniana, jedynie poruszana w dyskusjach jako ciekawostka. Feng Long został jednak postawiony tutaj w dość nieciekawej sytuacji i musiał być świadom, że jego współklanowicze będą mieć na uwadze to zdarzenie, które stawiało w złym świetle nie tylko jego samego, ale cały klan, który reprezentował. Subtelne, aczkolwiek wymownie rzucone spojrzenia członków Zarządu w kierunku Primogena jedynie to potwierdzały.
Arystrach zwrócił uwagę także na sytuację Gangreli, klanu, który w rezultacie utraty swego lidera odciął się od społecznych i politycznych spraw Camarilli. Reprezentantów tego klanu nie sposób było dojrzeć tego wieczoru, to też adresując swoją wypowiedź, Harpia mógl mieć jedynie nadzieję, że jego apel do Dzikusów dotrze. Niestety, w rezultacie braku ich obecności, nikt nie mógł opowiedzieć się przeciwko ich domniemanej winie za zaistniałe zamieszanie na balu. Skadi, jako najstarsza spośród nich, była w tym momencie uznawana przez pozostałych za jednostkę o podobnym statusie co Feng Long, a co za tym idzie w podobny sposób reprezentującą swój klan. W związku z tym wina Skadi, za sprawą słów Arystarcha, stała się winą całego klanu, widzianego i tak od niepamiętnych czasów jako nieokrzesane, dzikie wampiry. Mało kto myślał w tej sytuacji o ich perspektywie, gdzie w świetle ich ogromnej straty mieli właściwe podstawy, by nie ufać pozostałym i trzymać się na uboczu, zwłaszcza w obliczu nieudolności władz Camarilli w śledztwie mającym za zadanie znalezienie winnego.
Ancilla postawił w całej swej przemowie na piedestale Tradycje i bezpieczeństwo Kainitów jako najważniejszy punkt, powodując, że zebrani nieumarli rzeczywiście mieli nad czym podumać. Zyskał atencję zarówno młodych jak i starszych Spokrewnionych. Na jego słowa skinęła nie jedna głowa, również pośród jego współklanowiczów, a niemała liczba wampirów wzniosła dłonie ku oklaskom, okazując wyraźną aprobatę dla jego słów, bądź po prostu płynąc z nurtem w reakcji na oklaski pozostałych. Nie wszyscy jednak zareagowali w ten sposób. Niektórzy obserwowali otoczenie z neutralnym wyrazem twarzy, a inni zdawali się jednak być obojętni na całą tę sytuację, przy czym nie sposób było ocenić, czy była to jedynie fasada, mająca za cel ukrycie emocji i intencji wampirów. Zarząd Ventrue pozostawał cokolwiek stonowany, nie wykazując w swym zachowaniu ani aprobaty ani sprzeciwu dla słów Galatisa. Nie było jednak żadnych wątpliwości, że jego przemowa była udana, wpłynął na swych odbiorców i zdołał w bardzo skuteczny sposób rzucić światło na zaistniałą sytuację, zarówno w odniesieniu do zachowania Skadi, jak i towarzyszącego jej Primogena Ventrue. Po tym wszystkim można było wyczuć zmieniającą się atmosferę, szczególnie u ambitnych Arystokratów, dbających silnie o swój wizerunek i pozycję. Feng Long był świadom zmieniających się błyskawicznie prądów w jego organizacji, do których musiał się zaadaptować i powstrzymać, bądź uniknąć rosnącej fali, mogącej mu w przyszłości, bliższej lub dalszej, zagrozić.
Rozmową z Arystarchem było w tej chwili zainteresowanych przynajmniej kilku Kainitów. Zapraszające spojrzenie rzucił mu chociażby Sullivan, choć było też widać, że Harpia z klanu Brujah także był chętny zamienić z nim kilka słów. W międzyczasie rozmowy pozostałych Spokrewnionych, jak i również intensywne szepty, wzmogły się. Był to wyjątkowo interesujący czas, zarówno dla zaangażowanych, jak i plotkarzy żyjących pikantnymi tematami.

Re: Ostry pazur Harpii

#4
Alexander był tego wieczora w Elizjum. Chciał w końcu porozmawiać z Leneghanem by zatuszować sprawę związaną z niedawnymi wydarzeniami, o przemówieniu Harpii dowiedział się już na miejscu. Będąc nowym w takich wydarzeniach usiadł gdzieś z tyłu i bacznie obserwował pomieszczenie. Gdy Arystarch mówił...Alexander jedynie lekko kiwał twierdząco głową, a gdy padło nazwisko Primogena Klanu Arystokratów jak większość Młodszych zapewne spojrzał nieznacznie w jego stronę. W momencie gdy Morri został wspomniany z nazwiska narzucił cylinder na swoje oczy. Nie chciał czuć tych spojrzeń które mogły na niego paść, zaczął jednak cicho, kulturalnie i teatralnie klaskać. Powtarzał sobie tylko w duchu
-Oby nikt tu nie podszedł...Oby nikt tu nie podszedł....

Re: Ostry pazur Harpii

#5
Primogen Toreadorów, teraz, gdy pieczę nad Elizjum pełniła wyłącznie ona po niespodziewanym unicestwieniu Kuruka, swobodnie usiadła na zwyczajowym miejscu opierając ręce o podłokietniki i splatając palce dłoni w lekką wieżyczkę. Słuchała, choć zdawała się być całkowicie pogrążona we własnych myślach w przeciwieństwie do Primogena Ventrue. Wydawała się doskonale wiedzieć kto go poprze w obawie o gniew lub mu się sprzeciwi. Tego, w żadnym wypadku, oczywiście nie mogła być pewna, jednak dzięki pewnym umiejętnościom dostrzegła pewne zależności i skrzętnie ukrywane emocje. Aura tak wiele potrafiła powiedzieć o odczuciach danej persony.
Harpia mówił o sprawie istotnej, nadrzędnej wręcz. Na jej wargach pojawił się nikły uśmiech gdy Arystach wspomniał słowa Rafaela. Trudno jednakże orzec czy był on w charakterze uznania dla jego ogólnej postawy czy jednak zauważenia, że to właśnie de Corazon zaprezentował słowa Pierwszej Tradycji. Irène przymknęła na chwilę powieki nieznacznie unosząc głowę do góry. Wsłuchała się w dalsze słowa Galatisa niezmiennie prezentując prostą postawę i łagodne oblicze.
To prawda, że niezwykłą rzadkością było jawne przeciwstawienie się drugiemu Ventrue, w szczególności zaś własnemu Primogenowi. Rzecz to była wręcz niesłychana i z całą pewnością w niedługim czasie trafi do uszu wyższych stanowiskiem Spokrewnionych w Camarilli. Należałoby jednakże zauważyć, iż Harpia nigdy nie był personą z charakteru łagodną lub jakkolwiek pozbawioną braku zdecydowania; wszakże to jego płomienna przemowa przed laty skutecznie nadszarpnęła reputację Lodina. Co więcej, był to jedyny Kainita w Chicago, który nigdy nie czuł jakichkolwiek oporów przed jawną — i skuteczną, trzeba dodać — krytyką kogokolwiek, czy to był zwykły wampir czy właśnie potężny, co najmniej kilkusetletni Elder o stanowisku Primogena. Sądząc po charakterze Ventrue i jego dotychczasowych osiągnięciach można było się domyślić choć częściowo treści tej jakże płomiennej przemowy.
Prawdą był fakt, iż Starsi i Rada nie wyciągnęli dotąd konsekwencji. Choć Arystach zapominał, że to Starsi podjęli pierwsze kroki nakazując uprzątnięcie po jawnym wejściu Skadi, to jednak nietrudno uznać działania Leneghana i Morriego za wysoce skuteczne i na miejscu.
Dostrzegając, że co najmniej Harpia Brujah oraz członek Zarządu Ventrue, Sullivan, są zainteresowani rozmową z nim, Primogen Toreador wstała z lekkim uśmiechem i skierowała swe kroki w stronę Primogena Brujah. Krążyły plotki, że przywódcy klanów Toreador i Brujah są w skomplikowanej, aczkolwiek bliskiej relacji; na wielu płaszczyznach się ze sobą zgadzali, ale i na wielu mieli odmienne zdania oraz poglądy. To tylko wzbudziło zainteresowanie niektórych Kainitów.

Re: Ostry pazur Harpii

#6
W ogóle nie przepadała za publicznymi miejscami, a Elizjum niewątpliwie takim było... a po wydarzeniach ostatnich nocy, już całkiem chciała zostać w domu i na oczy się nikomu nie pokazywać. Nie bardzo czuła się na siłach na jakiekolwiek starcia słowne... nawet jeśli to tylko były odgrywane mniej lub bardziej uprzejmości. A na tym mogło się nie skończyć.
Pewności dodawała jej jednak Dana, z którą się nie rozstawała od jej pojawienia. Czuła się lepiej wiedząc, że ma u boku kogoś, na kogo może liczyć, kto jej pomoże, podpowie, w ostateczności, tak jak przy napadzie Morriego, obroni bezpośrednio nawet.

Na zapowiedziane przemówienie jednak musiała iść. Percival był nieugięty jeśli chodzi o takie sprawy. Sam mógł się nie pojawić, no bo i kto mu zabroni albo każe. Ona była więc jego oczami i uszami w takich okolicznościach, co z kolei jej jakoś szczególnie nie pasowało. Bała się zwyczajnie wychylać, ale wyboru nie było.
Ubrana jak zawsze nieprzesadnie skromnie acz elegancko, zawitała w Elizjum. Podała hasło i wślizgnęła się głębiej do sali. Starała się być niewidoczna, jak zwykle, ale oczywiście zachowała wszelkie uprzejmości, etykietę i te wszelkie konwenanse, przynajmniej na tyle na ile się już w nich orientowała.
Sama nikomu się nie narzucała, bo i po co. Sprawy do nikogo nie miała. Chciała tylko wysłuchać przemowy, rozejrzeć się w nastrojach po niej i wrócić do domu.
Z Daną więc zajęły miejsca raczej z boku, nie rzucając się w oczy, ale by spokojnie móc przemówienie słyszeć i widzieć więcej niż narożnik ściany.

-Nie masz pojęcia jak takie miejsca mnie stresują. - Szepnęła do Dany, tuż przed tym jak wampir zaczął swój monolog. Treści wysłuchała w ciszy i spokoju. Przygryzając tylko lekko wargę ze zdenerwowania zerkała na dziewczynę obok. Temat okazał się oczywisty. Naruszenie Maskarady. Nie można była Ventrue odmówić racji w tym wszystkim, ani jaj, że takie słowa przeciw swojemu Primogenowi głosi. Ostatecznie, z tego co już zdołała się rozeznać i zrozumieć, taka była rola Harpii, niemniej czapki z głów za odwagę.
Kiedy wspomniał o działaniach Młodych na przyjęciu, by zatuszować zajście i omamić śmiertelników, uniosła lekko brew ale zaklaskała wraz ze wszystkimi. Dlaczego nie dziwiło ją to, kto został wymieniony? Aż westchnąć miała ochotę.
Nachyliła się do Dany i w czasie klasków rzuciła.
-Wiesz jak duchy zaczęły szaleć po tym incydencie. Chyba nikt się nie zorientował poza mną i głową Tremere. Na szczęście udało się je obłaskawić i "wyprosić". - Nikt mógł nie zauważyć jej działań w tej sferze, ale sama była z siebie dumna, że mimo strachu dała radę coś podziałać. Może nie była uczonym specjalistą w tej dziedzinie, ale swojego czuja posiadała i jej nie zawiódł.
A teraz, gdy oklaski cichły, można było rozejrzeć się za reakcjami wampirów na ten ostry pazur Harpii.

Re: Ostry pazur Harpii

#7
Władza niesie ze sobą ciężar odpowiedzialności. A któż inny jak nie my - Ventrue zdajemy sobie sprawę z tego najbardziej? - Dla Arystarcha prawda była oczywista, a reakcja publiczności jedynie to podkreślała. Któż inny, jeśli nie Klan Królewski sprawia, że Camarilla działa sprawnie, a jej prawa są respektowane? Było to oczywiście pytanie czysto retoryczne - humanista doskonale znał na nie odpowiedź. Jego Stwórca zwykł zresztą powtarzać: Camarilla bez nas zapadnie się pod własnym ciężarem. Musimy być wzorem dla innych Spokrewnionych! I to właśnie te słowa dzisiejszej nocy Grek obracał w myślach. One też stanowiły dla niego drogowskaz w tej skomplikowanej przecież sytuacji. Wspierały go także wieki doświadczenia, pamiętał bowiem czasy sprzed powstania Camarilli, której polityka i propaganda stała się teraz wyznacznikiem jego sukcesu. Ancilla udowodnił, że nie jest młodym Spokrewnionym, stulecia przemyśleń i działania w obronie Camarilli zmieniły jego sposób myślenia i działania. Mógł w każdym momencie przywołać sławne cytaty z wypowiedzi Harpii, Primogenów, Książąt oraz Justycjariuszy z innych miast Europy, które idealnie pasowały do zaistniałej sytuacji. Słowa wypowiedziane setki lat temu na europejskim dworze przez dużo poważniejszych Ventrue niż sam Feng Long. Poliglota wiedział jak walczyć zarówno piórem jak i słowem, starał się jednak używać tych narzędzi zawsze i przede wszystkim dla dobra Sekty, rozumiejąc, iż wspólne działanie zapewnia wszystkim przetrwanie i siłę. Dlatego też nie mógł milczeć w takiej sytuacji, nawet jeśli oznaczało to uderzenie bezpośrednio w dignitas swojego Primogena, poprzez wytknięcie mu złamania Prawa. Dla Europejskiego szlachcica z ciemnych wieków, którego ród przetrwał do współczesności niedopuszczalne byłoby pokazanie się gdziekolwiek z Dzikuską na granicy szału. Oczywistym przy tym także było stwierdzenie, iż Gangrele nigdy nie pomagali w sprawach socjalnych, a przez to potrafili obciążyć status klanów bawiących na salonach. Klan Toreador wie to najlepiej… Tym bardziej więc żałował, że doszło do tego incydentu, za który płacił teraz jego Klan. Wciąż jednak jeszcze miał nadzieję, iż Feng Long odpowie jakiegoś rodzaju argumentem, rozbrajając sytuację, co pozwoliłoby zarówno uratować honor Klanu Królewskiego jak i Primogena. Ventrue mogliby wtedy wciąż wyjść z twarzą z tej nieprzyjemnej sytuacji, dowodząc, iż potrafią przełożyć dobro Camarilli nad własne ego.

Dla przedstawiciela rodu Galatis, wychowanego w duchu arystokracji greckiej, zareagowanie w tej sytuacji było nie tyle kwestią wyboru, co obowiązkiem. Kręgosłup moralny i etyczny Arystarcha, wierzącego w ideały Camarilli nie dawał innego pola działania. Być Ventrue znaczy świecić przykładem bez względu na okoliczności. Jak mawiał Aleksander Wielki: Lepiej spłonąć niż zwiędnąć… Dokładnie tym samym kierował się, gdy pierwszy raz w swoim płomiennym przemówieniu skierował się przeciwko Lodinowi, poprzedniemu Księciu Chicago, pomimo iż ten także pochodził z jego własnego klanu. Wtedy przywołał kilka wypowiedzi innych Książąt oraz Justycjariuszy z klanu Ventrue skutecznie rozszarpując reputację Lodina, a właściwie to, co z niej zostało. Złe decyzje polityczne bowiem były przecież dziełem byłego Księcia, a nie Artystacha. To właśnie te ideały sprawiały, że uczony Grek nie oszczędzał nikogo wznosząc ostrze krytyki – nawet swoich współklanowiczów. Lecz paradoksalnie, to także zapewniało mu szacunek. W oczach innych Spokrewnionych uchodził bowiem za uczciwego i nieprzekupnego, którego ocena wolna była od patyny osobistych sympatii. Harpia znany był z krytykowania każdego, kto naraził w jakiś sposób wspólne dobro, uwypuklając tym samym błędy nieumarłych rezydentów Chicago. Jego mądrość i opinie zaczęły mieć niebagatelne znaczenie w krytycznych momentach zmieniając Status obywateli swojego miasta. Miał nadzieję, iż jego sposób widzenia stawał się bardziej znaczący w aktualnych niespokojnych czasach. W ten sposób starał się pokazać wszystkim pozostałym klanom jak stać się lepszym, bardziej ludzkim, odrzucając zepsucie jakie ostatecznie zabija Człowieczeństwo jakim kieruje się Camarilla. Pycha i chciwość w przypadku Lodina, czy uśpienie czujności w sprawach Tradycji Feng Longa, było nie do zaakceptowania. A czyniąc to wierzył niezachwianie, że Prawda zawsze zwycięży. Tylko ona bowiem dawała nadzieję na pokój, przetrwanie i rozwój.

Galatis pamiętał jak dużo klan zaczął wymagać od stanowiska Primogena Ventrue zaraz po powstaniu Camarilli. Wypatrywano i wybierano nieskazitelnego Arystokratę, który ponad wszystko musi respektować Prawa Tradycji na równi z wyznacznikami dignitas klanu. Powinien być wzorem bez skazy, który potrafił skutecznie jednoczyć pozostałych sześć klanów pod skrzydłami Camarilli. Honorowy i pełen taktu lider, który utrzyma unię ponad podziałami. Jedność, honor i zasady ponad wszystko.

Z drugiej strony aktualna bierność Feng Longa szczerze martwiła Ancilla. Była bowiem równa politycznemu samobójstwu. Po Arystokracie tej miary spodziewać się bowiem można było większej zręczności, a przede wszystkim umiejętności wykorzystywania osobistych porażek jeśli nie dla dobra swojego, to przynajmniej Klanu Ventrue. Harpia doskonale wiedział, że Primogen właśnie utracił swój mandat polityczny pozwalając inteligentnym członkom Rodziny na dostrzeżenie ogromnego błędu. Przecież jeszcze tak niedawno strajk Pullmana obnażył zapędy klanu Brujah, który teraz dostał pretekst do łamania łagodnego prawa. Grek znał kilka przykładów z miast Europejskich, gdzie błąd Primogena Ventrue w respektowaniu Tradycji doprowadził do wielu kontrowersyjnych sytuacji, a w szczególności dał zielone światło Brujahom do łamania ich, domagających się później takiej samej amnestii jaką zastosował wcześniej reprezentant klanu Ventrue. W tych miastach szybko dochodziło do buntu młodszych i wyjątkowo ambitnych pokoleń, które destabilizowało układy prowadząc je na skraj przepaści. To nie mogło wydarzyć się w Chicago, dlatego Harpia zareagował wcześniej uprzedzając ewentualne ruchy anarchistyczne.

Galatis miał też w głowie większy plan obejmujący nachodzące ciężkie czasy. Wiedział, że Czerwona Panika podgrzewająca anarchistyczne zapędy, ostre tarcia na linii arystokracja-robotnicy oraz wprowadzona prohibicja staną się w przyszłości powodem wielu turbulencji. Po wysoce udanej przemowie, rozumiał, że to właśnie on, a nie Feng Long będzie tym, który osądzi każdego, kto kolejny raz spróbuje złamać jakiekolwiek Prawo Sześciu Tradycji. Był to ciężki i niewdzięczny obowiązek, jednak ktoś musiał stanąć na wysokości zdania… Galatis znający bardzo dobrze politykę Camarilli pojmował niezwykle jasno, że jego Primogen przez jakiś czas nie może wydawać osądów, sam bowiem złamał prawo naruszając swój autorytet i tym samym tracąc mandat polityczny w tym zakresie. Harpia tą odpowiedzialność i idee Camarilli wziął na swoje barki przypominając tym samym, że Sekta traktuje wszystkich równo. Polityczny koszt niepoprawnego zachowania Primogena był ogromny, ale nie do odrobienia przez Feng Longa. Czas jest wszystkim, a nieumarli mają go w nieskończoność. Teraz Harpia czuł się jak ostry skalpel chirurga, który wycina z ciała Camarilli każdą oznakę słabości, degeneracji i podstaw do ewentualnego upadku, prowadzący do wpadnięcia w szpony Anarchii lub Sabatu. To złe nasiono musiało zostać zauważone i wyrwane, zanim wyda zatruty owoc.

Wierzył, iż teraz jak nigdy wcześniej jego klan potrzebuje ponadczasowych ideałów pozwalających na zjednoczenie, które będzie bezkompromisowo realizował Primogen Ventrue. To był ukryty przekaz humanisty dla każdego, kto był obeznany w meandrach polityki. Arystarch był zainteresowany reakcją członków swojego zarządu i innych Starszych pozostałych klanów, tym bardziej, iż żaden Ventrue w mieście, nawet jego potomek pełniący funkcję Ogara nie wiedział o tym co planuje Galatis w swym przemówieniu. Dlatego też udał się do członka zarządu Sullivana, który ewidentnie chciał zamienić z nim słowo.

Ventrue klaskał przez chwilę, po czym dodał na koniec:

- Dziękuję wszystkim za przybycie i wysłuchanie mojej opinii. Camarilla ponad wszystko! – ostatnie zdanie powiedział z większą werwą w głosie ponosząc zaciśnięte dłonie w górę w geście zwycięstwa. Następnie zszedł z sceny, kierował swe kroki w stronę Alana Pinkretona, a gdy dotarł powiedział mu cicho do ucha:

- Przekaż Phillipowi Norwood, że jestem gotowy na rozmowę, gdy skończę z mister Sullivanem.

Spokojnym krokiem udał się stronę członka zarządu swojego klanu. Gdy podszedł blisko, zdjął kapelusz kłaniając się, czyniąc wszystko zgodnie z protokołem etykiety.

- Mister Sullivan…Cóż za szykowny strój na dzisiejsze spotkanie, muszę przyznać, że to doskonały wybór… Czy przypadło Panu do gustu moje przemówienie? – Arystarch zapytał bezpośrednio, siadając na wygodnym fotelu obok i zakładając kapelusz na swojej łysinie.

Re: Ostry pazur Harpii

#8
Feng Long przez całe przemówienie siedział i obserwował, nie poprzestał nawet kiedy oklaski biły i zakończyły. Jego myśli pewno były zapełnione zemstą, walką, a nawet uzurpacją w wykonaniu młodszego wampira. Tak zapewne niektórzy mogliby myśleć. On natomiast był zdegustowany uśmiechami, fasadą i kłamstwami, które teraz pozostałe wampiry się otoczyły. Idealna "Rodzina", która na bok zbywa śmierć jednego ze swoich, żeby zarobić kilka politycznych punktów ponieważ jeden ze Starszych odsłonił swoją szyję. "Tak, tutaj atakuj!" Osiągnął dokładnie to co chciał, a taca którą mu Harpia przyniosła była pełna imion i nazwisk. Niczego więcej nie oczekiwał. Dżentelmeńsko sprawdził swój zegarek z kieszeni, po czym przeprosił siedzących obok niego Spokrewnionych. - Już czas na mnie. - wstając od stołu. Zapewne jak ktoś będzie chciał z nim porozmawiać, to znajdą go w jego siedzibie, zawsze mogli. Teraz gdyby ktoś próbował to zrobić, Starszy musiał przeprosić po raz kolejny i poprosić o umówienie się później, ponieważ Primogen Ventrue miał inne obowiązki. Niektórzy mogliby zauważyć, że Feng Long dość szybko opuszcza Elizjum. Ach, tchórz zatem! Ci jednak co bywają w Elizjum dobrze pamiętają, że i tak Ventrue siedział tutaj dłużej niż zwykle miewał.
Feng Long, Wygląd | 
» Dostojnie ubrany. Feng Long sprawia mieszane wrażenie. Z jednej strony, ten dobrze ubrany Ventrue wydaje się trzymać z aktualna modą wysokopostawionych przędsierbiorców. A z drugiej strony, zdradza go minimalna gestykulacja, przerażające spojrzenie oraz chłodny głos. Jest bardzo starym wampirem, nawet najmłodszy neonata jest w stanie to rozpoznać. Nawet jeśli jego wygląd dałoby się datować na blisko czterdzieści lub pięćdziesiąt lat, to dalej nie da się ukryć przeogromnego bagażu doświadczenia za nim. Mimo azjatyckich rysów twarzy, wskazujących na Chiny, to kiedy odzywa się w języku angielskim ma on perfekcyjną dykcję i brak jakiegokolwiek akcentu.

Dodatkowe informacje | 
Wokół Primogena można odczuć bryzę. Chłodna, ale miła w dotyku. Zapach, który niesie ze sobą przywodzi na myśl jeziora i rzeki górskie. Kiedy Feng Long wchodzi do pomieszczenia, to bryza się wzmaga, wtedy jest odczuwalna w całym pomieszczeniu przez chwile. Zapowiadając jego nadejście.

Legenda Kolorów Języka | 
Mandarin (Chinese), Ancient Chinese, French, Arabic

Re: Ostry pazur Harpii

#9
Zapewne tylko jeszcze jego tu brakowało. Rider wraz z wiernymi mu Wilkami zajechał pod La Liberte, nie było go tu przynajmniej od 10 lat, więc i śmietanka towarzyska tego "eleganckiego" klubu na pewno go już zapomniała. Rider nakazał swoim ludziom przypilnować jego pojazdu, pogładził go lekko po kierownicy szepcząc
-Wrócę Mustang i przed wejściem zapalił jeszcze papierosa. Lekko odsunął się na widok ognia, wychodzącego z zapałki, ale przecież nie będzie się bał małego płomyczka. Po tym jak zaciągnął się już 2 razy i zgasił zapałkę o chodnik, schował rewolwer głębiej w marynarkę, nasunął fedorę bardziej na oczy i z papierosem w zębach wszedł do klubu, jeśli ktoś śmiał go zatrzymać to tylko szczerzył zęby w bardzo bezczelny i nietaktowny sposób. Gdy podał hasło i wszedł na górę, zapewne minął się z Primogenem Klanu Ventrue, który omotał go nieprzyjemnym chłodem. Rider słyszał oklaski
-zapewne znowu urządzają swoje teatry-pomyślał i ruszył dalej, wiedział o sprawie wilkołaków i wiedział, że Camarilla wciąż nic z tym nie zrobiła. Bezceremonialnie w całym tym zgiełku starał się dostrzec swojego Stwórcę. Wiedział, ze mają na pieńku, ale w końcu Wilki musiały ponownie zapolować na Wilki. Nie usłyszał przemowy, nie wiedział o czym są te całe szmery, ale gdyby wiedział...Na pewno wybuchłby teraz niekontrolowanym śmiechem. Z ciekawości prócz Ghosta, starał się dostrzec także Greera, zastanawiał się czy ten piesek szeryfa dalej mu służy czy może Kimbolton wreszcie "kopnął go w dupę". Na pewno pojawienie się Ridera w Elizjum po 10 latach nieobecności wzbudziło zawód, wielu Spokrewnionych liczyło, że ten wkurzający gnojek wreszcie gryzie piach, a te pełne pogardy spojrzenia salonowych piesków tylko rozweselały w duchu Ridera, który bezceremonialnie na środku sali, dalej delektował się swoim papierosem poszukując swojego Stwórcy, był w tej chwili tutaj w interesach...Interesach które mogą ponownie uratować to nieudolne miasto.

Re: Ostry pazur Harpii

#10
Alexander Howard Morri
Płomienne przemówienie Harpii skutecznie oddaliło planowaną przez Alexandra rozmowę z Ogarem z klanu Ventrue. Nie spodziewał się on takiego wydarzenia, a już na pewno wspomnienia przez Harpię jego imienia, chwaląc jego poczynania minionej nocy. Malkavianin był wszakże jednym z tych, którym należały się podziękowania za pomoc w uprzątnięciu bałaganu spowodowanego przez dwójkę Starszych. Kilkoro tych, którzy go dojrzeli na sali, skinęli subtelnie głową w jego stronę z aprobatą. Mógł być z siebie dumny, gdyż naprawił szkody wyrządzone przez doświadczonych nieumarłych, winnych mieć świadomość skutków takich działań. Gdy Arystarch skończył przemówienie, liczył na dyskusję z Leneghanem, jednak ten zdawał się zostać przez swego stwórcę oddelegowany do jakiegoś zajęcia. W tym samym czasie, nim Morri zdążył ruszyć za nim, w jego stronę skierował się Primogen klanu Malkavian z otwartymi ramionami, trzymając laskę w dłoni.
Image Morri! Mój chłopcze! — Rzekł głośno, z dużą dozą entuzjazmu, podchodząc do Ancillae powolnym krokiem i chwytając go za ramiona niczym dumny rodzic. Jego twarz nieznacznie zdradzała pozytywne emocje. Uśmiech, który kierował do Morriego był subtelny i ledwo widoczny dla postronnych.
Image Cholernie miło słyszeć dobre nowiny na twój temat. Świetnie się spisałeś tam, gdzie twoi Starsi zawiedli. Byle tak dalej. — Pokiwał lekko głową, jasno pokazując językiem ciała swoje zadowolenie. W końcu działanie jednostki o takim statusie odbija się na tym, jak postrzegany jest cały klan. Hawthorne oczywiście zrobił pierwszy krok w stronę rozbrojenia tykającej bomby w tamtym momencie, ale po wiekowym członku społeczności nieumarłych należy się spodziewać sprawnego i skutecznego działania. Co innego młodsi Spokrewnieni. Ci wykazując się w takich sutuacjach uzyskują znacznie więcej atencji i rozgłosu, który może z czasem pchnąć ich wyżej.
Image Słuchaj, mój drogi chłopcze. — Primogen poklepał Alexandra po ramieniu, po czym zbliżył się do niego, kładąc dłoń na jego plecach, a drugą opierając laskę o podłoże.
Image Będę mieć dla ciebie robotę, ta? Ale spokojnie, nie musisz rzucać wszystkiego, co teraz robisz. Jak tylko znajdziesz chwilę, przyjdź do mnie i daj znać, dobra? — Trudno powiedzieć, czy Hawthorne rzeczywiście nie spieszył się z czymkolwiek, do czego planował zaciągnąć Morriego, czy jak to wampiry miały w zwyczaju, testował Ancillae. Nie mniej, kończąc zdanie, oczekując na odpowiedź, uniósł laskę i przystawił delikatnie jej srebrną głowicę do klatki piersiowej wampira.

Tymczasem Primogen Toreador i Brujah wdali się w dyskusję z dala od postronnych uszu. Młodzi Krzykacze, którzy wyjątkowo tej nocy zjawili się, choć w małej liczbie, w Elizjum Toreadorów, nie byli szczególnie zachwyceni widokiem tej dwójki razem. Podczas gdy Starsi przedstawiciele tych dwóch klanów potrafili prowadzić ze sobą spokojne rozmowy, między młodszymi często iskrzyło. Drobne konflikty i tarcia wciąż miały miejsce mimo upływu dekad już od czasu śmierci Maxwella. Być może potrzebowali oni czasu, by wreszcie móc zapomnieć o przeszłości, a może był to jedynie pretekst dla walki, której potrzebowali w swym nieżyciu. Często można było się wszakże zastanawiać dlaczego, mimo zakopania toporu wojennego między członkami Primogenu, młodzi wciąż zdawali się być wobec siebie tak niechętni.
Krzykacze pojawili się w Elizjum jednak w bardzo dobrym momencie. Przyszło im bowiem być świadkami pojawienia się pęknięć w strukturze Arystokratów. Ich oklaski były najgłośniejsze, i nie dlatego, że w interesie było dobro Camarilli, to było w tej chwili na końcu ich listy priorytetów. Ich zainteresowanie leżało w teraz przede wszystkim w porażce klanu Ventrue. Cios, który wymierzył Primogenowi ich współklanowicz to widowisko, którego Brujahowie nie mogli przegapić i radzi byli, że mieli okazję to zobaczyć. Z ich uśmieszków można było łatwo wyczytać coś na wzór "Haha! Dobrze wam tak!"

Diana Harper
Młoda Malkavianka przybyła i wysłuchała tego, co miał do powiedzenia Harpia z klanu Ventrue. Tym razem jednak nie musiała koniecznie stać tam jak kołek, gdyż miała teraz z kim porozmawiać. Słowa Arystarcha pomogły Dianie nieco lepiej zrozumieć powagę sytuacji, jakiej była z resztą świadkiem. Rozumiała, jak istotne są Tradycje i jak ważną podporę i fundamenty stanowią dla egzystencji nieumarłych. Poznała przy tym skrawek historii Spokrewnionych, co niewątpliwie zapadło jej w pamięć. Jej umysł chłonął wszakże wiedzę niczym gąbka.
Gdy zaczęła cicho rozmawiać ze swoją siostrą, ryzykowała, że ktoś zobaczy jak gada do siebie. Starała się być jednak w miarę subtelna i nie zwracać uwagi postronnych. Aczkolwiek na dobrą sprawę niewielu by się zdziwiło na taki widok, biorąc pod uwagę jej przynależność klanową.
Image Przestań, nie ma się czym stresować. Nikt nie zawraca nam głowy, więc zrelaksuj się siostrzyczko. Poza tym, towarzystwo wygląda ciekawie, a ten facet może mieć coś ciekawego do powiedzenia. — Dana rozglądała się z zainteresowaniem po sali. Była kompletnie zrelaksowana i otoczenie krwiopijców wcale nie zdawało się jej ruszać. Można by nawet rzec, że dobrze się bawiła. Gdy jednak padło imię Alexandra, kobieta parsknęła głośno. Tak głośno, że gdyby nie to, że widziała ją tylko Diana, to na pewno zwróciłaby uwagę wampirów znajdujących się najbliżej.
Image Morri? To nie ten palant, który cię zaatakował? Hah. Tak, to ten fajfus. I to jego chwalą? Śmiechu warte! — Dana zmarszczyła brwi i skrzyżowała przed sobą ramiona, widocznie zirytowana. Wreszcie oparła się obok Diany i słuchała na temat jej uduchowionego doświadczenia.
Image Hmm, pamiętam te duchy. Było wtedy dość nerwowo. Ale faktycznie, chyba nikt inny ich nie widział. Dobrze sobie wtedy poradziłaś, siostrzyczko. — Dana momentalnie się rozchmurzyła, uśmiechnęła i poklepała siostrę po plecach, gratulując jej sukcesu w "walce" z duchami.
Diana przyglądając się co się działo po przemówieniu, mogła poczuć zmianę atmosfery. Wyglądało na to, że odbiór słów Harpii był pozytywny i wielu obecnych przyklasnęło na mądrości, jakimi się Arystokrata podzielił. Gdzieś w tłumie mogła nawet dojrzeć przez ułamek sekundy przeszywający wzrok i uśmiech swego stwócy. Był tam, widział ją. Czy był świadom tego, czego Diana doświadczyła?

Arystarch Galatis
Image Brygadzisto Galatis. Dziękuję uprzejmie. — Elegancko odziany członek Zarządu pochylił nieznacznie głowę, dziękując za komplement ze strony swego podwładnego, trzymając w dłoni kieliszek vitae.
Image Muszę rzec, że sam również prezentujesz się tego wieczoru znamienicie. A przemówienie? — Odpowiadając komplementem, przeszedł do tematu przemówienia.
Image To był niezwykle interesujący pokaz. Doprawdy wspaniały. — Sullivan nie krył swojego zaintrygowania, a nawet i pewnej ekscytacji.
Image Po raz kolejny udowodniłeś jak bardzo oddany jesteś Tradycjom tworzącym naszą społeczność i chroniącym nas przed niebezpieczeństwem. — W tym momencie Starszy uniósł kieliszek, nim wymówił następne słowa.
Image Camarilla ponad wszystko. Te słowa zapadają w pamięć i pokrzepiają nawet martwe serca. — Pokiwał delikatnie głową, opuszczając kieliszek do poziomu dolnej partii klatki piersiowej.
Image Ale zaimponowałeś tutaj zebranym nie tylko tym, ale przede wszystkim swym wystąpieniem przeciwko jednemu z najstarszych, o ile nie najstarszemu Spokrewnionemu w mieście. Nasz, również i twój Primogen, nie był zachwycony twoim przemówieniem, czego niewątpliwie jesteś świadom. Zrobiłeś jednak to, co musiałeś, by naświetlić problem wielkiej wagi, co wielu tu obecnych szanuje. — Arystarch bardzo szybko zauważył, że Starszy mówił całkowicie bezosobowo, szczególnie mówiąc o kwestii Primogena. Był to z pewnością celowy zabieg. Trudno więc było wyczytać z jego słów, czy w ogóle popierał inicjatywę Galatisa. Sullivan był doświadczonym w tej grze Spokrewnionym, który ani śmiał obwieszczać światu swojej postawy względem swego Primogena w pierwszych minutach po tym przedstawieniu. Każdy ważył uważnie swoje kolejne ruchy i słowa. Był to czas badania gruntu i kreowania nowych strategii. Nie było wiadomo było w danym momencie jak wielu graczy celowało swoim ostrzem w plecy Feng Longa. Było jednak nazbyt oczywiste, że koło zmian zaczęło się kręcić.
Image Wprawiłeś w ruch machinę, której możliwe, że nie będzie można już zatrzymać. Zobaczymy gdzie nas to zabierze, hmm? — Sullivan przechylił głowę z lekkim uśmiechem, po czym wziął nieduży łyk z kieliszka, utrzymując kontakt wzrokowy z Brygadzistą.

Wszyscy mogli zobaczyć bierność Primogena Longa po słowach Harpii, który nie tylko nie odpowiedział w żaden sposób na naświetlone przez Harpię, i jednocześnie Brygadzistę, wydarzenia, ale również postanowił dość szybko opuścić Elizjum, żegnając jedynie zebranych obok niego lojalistów i tych, którzy próbowaliby go zatrzymać w drodze do wyjścia. Być może była to celowa zagrywka. Nie mniej, dało to zebranym nieumarłym jakiś obraz sytuacji i postawy Arystokraty, widzianego teraz w zupełnie innym, niezbyt kolorowym świetle. Szacunek, jaki wielu miało do Primogena Longa, niewątpliwie się skurczył. Jego kolejna już, można by rzec, wpadka, otworzyła drzwi Arystokratom, którzy z pewnością jeśli jeszcze nie zaczęli, to wkrótce zaczną, knuć za plecami głowy klanu, przesuwając pionki na planszy szachowej.

Rider
Tym czasem na sam koniec, kompletnie nieświadomy sytuacji Brujah, Rider, wszedł na salę Elizjum, przyciągając kilka nieprzyjemnych spojrzeń. Przynajmniej kilka wampirów pokręciło niechętnie głową na jego widok, gdy niespodziewanie pojawił się pośród tłumu nieumarłych nieszczególnie za nim przepadających. Jedynie jego współklanowicze traktowali go z pewną dozą szacunku, choć i pośród Brujahów zdarzyło mu się palnąć coś, co potrafiło wznieść ogień. Jedyną osobą, która była rzeczywiście zainteresowana jego przybyciem po dziesięciu latach zdawał się być Norwood. Jako jedyny podszedł do zmartwychwstałego, by go powitać.
Image Więc jakimś cudem nie dałeś się zabić. Nieźle. — Odezwał się jako pierwszy, spokojnie, aczkolwiek bez szczególnego entuzjazmu. Wyciągnął jednak w jego stronę dłoń i jedynie głupiec by ją teraz odtrącił. Norwood był zaraz po Primogenie najwyższym autorytetem pośród Krzykaczy w Chicago.
Image Minęło trochę czasu, Rider. Co tutaj robisz? — Phillip zdawał się być świadomy, że obecność tego wampira nie była dziełem przypadku i nie pojawił się w Elizjum z kaprysu. Rider miał jakieś plany, a Norwood zamierzał się dowiedzieć jakie. Inni obecni Brujahowie przyglądali się tej rozmowie. Z największym zainteresowaniem John Raymond, który podobnie jak Rider, lubił sprawiać kłopoty.

Re: Ostry pazur Harpii

#11
Morri jedynie odpowiadał na aprobatę innych, był straszliwie zestresowany i spięty. Nie wiedział co właściwie powinien teraz zrobić...W jego głowie głębiły się różne nazwiska, zwyczaje, pomysły. Na przykład ten o tym, że według legend na niektórych europejskich dworach chwalono bandytów przed powieszeniem ich, ba sam Napoleon upadł w momencie największej chwały, a wiktoriańska Europa? Te wszystkie myśli jeszcze bardziej wtapiały oczy młodego Doktora w cylinder. Nawet już przestał myśleć o Alfredzie, a zaczął myśleć o ucieczce, ale wtedy usłyszał znajomy głos...Może jedyny sojuszniczy w tej całej sytuacji. Belli nigdzie nie widział, ale za to dostrzegł swojego Primogena, który właśnie witał go z otwartymi ramionami, Morri wyjąkał cicho na widok Starszego:
-Dobry Wieczór Czcigodny Primogenie - Morri zamarł obserwując wyraźnie zestresowanymi oczami Najstarszego z Malkavian, zaczęły się w nim kłębić różne myśli, czy ten uśmiech wynika z rzeczywistej sympatii do uczonego, a może jest tylko tym o czym myślał wcześniej, może zaraz ogłoszą, że społeczna gilotyna już czeka, a może nie, może...Naprawdę tylko pochwalą. Gdy Primogen wygłosił swój komplement, Morri dalej stał jak słup soli wyraźnie zbity z tropu, miał nadzieje, że Primogen nie będzie miał mu tego za złe więc wyksztusił z siebie nieśmiałe:
-Bardzo Dziękuję...Przepraszam, nie jestem przyzwyczajony do komplementów, nie wiem jak je przyjąć - po czym pokazał bardzo nieśmiały uśmiech, który powinien dać Alistairowi do zrozumienia, że Morri jest w tej sytuacji nowy i naprawdę nie wie co zrobić.
W momencie gdy Najstarszy z Obłąkanych zaczął mówić o zadaniu, Morri nieco się uspokoił, ale dalej był bardzo spięty. Wiedział, ze to jakiś test, że sprawdzana jest jego lojalność dla klanu i czy nie przekłada osobistych pobudek wyżej. W związku z tym, gdy Primogen zaczął czekać na odpowiedź Morri dalej nieśmiało aczkolwiek dużo śmielej wypowiedział słowa:
-Ależ Primogenie, sam pytałem o jakieś zadanie niedawno. Bardzo chętnie wysłucham jak mogę przysłużyć się dla Klanu- jego oczy dalej były przestraszone, a cała postawa spięta, jednak Primogen powinien wierzyć w dobre intencje Morriego

Re: Ostry pazur Harpii

#12
Widocznie nie udało mu się dostrzec ani Greera ani Ghosta w związku z tym już miał wyjść i zacząć działać na własną rękę, jednak pojawił się Norwood, Harpia jeden z niewielu "starszych" których Rider darzył jakimś podstawowym przynajmniej szacunkiem. Na komentarz o przeżyciu, wyjął papierosa z ust i uśmiechnął się szeroko prezentując krzywe zęby:
-Nie tak łatwo mnie zabić, Norwood, ale miło, że pytasz. Coś się zmieniło we władzach?- zagaił pytanie raczej od niechcenia, dla utrzymania jakiegoś kontaktu, a nie po to by realnie się dowiedzieć. Co z resztą miałoby go obchodzić z kim teraz będzie musiał walczyć, ponieważ każda władza tych faszystów z Camarilii była dla niego jednym złem, jednak gdy Harpia zadał mu pytanie o to "co on tu właściwie robi" spojrzał Philipowi prosto w oczy i wygłosił:
-Wilczki wróciły, a Starsi znowu nie potrafią się tym zająć. Szukam Ghosta żebyśmy mogli znowu ogarnąć jakiś plan działania i wytłuc te ścierwa, a poza tym liczyłem, że spotkam Greera, o ile jeszcze "Szeryf" go jeszcze nie ujebał. Nie przejmujcie się kochani, potem znowu raczej długo tu nie zastanę, a Ty jak się czujesz?- zwrócił się do Harpii
Co to w ogóle za zbiorowisko i czemu wszyscy klaskali? Rider był w tej chwili uprzejmiejszą wersją siebie, chociaż palił nie dmuchał dymem prosto w oczy rozmówcy, raczej wyglądało to jak nawyk, jak rozmowa przy wspólnym papierosie...Właśnie wspólnym. Rider zaczął gorączkowo przeszukiwać kieszenie:
-Przepraszam, gdzie moje maniery? Chcesz macha? Albo całego szluga?- pytanie mogło wydawać się nietaktowne, ale Norwood który na pewno swojego współklanowicza znał, wiedział, że to wyraz dość dużej sympatii. No ale niestety, Brujah był w Elizjum od kilkunastu minut, a już zdążył wszystkim przypomnieć czemu właściwie tu nie bywa.

Re: Ostry pazur Harpii

#13
Mister Sullivan zachował taktowną neutralność, co nie było zaskoczeniem dla Harpii. Obecnie żaden wytrawny polityk, a do takich przecież należeli Starsi Ventrue, nie pozwolił by na zdradzenie swojego prawdziwego stanowiska. Sprawa była zbyt świeża. Prócz tego, istniało niewypowiedziane przypuszczenie, że całość była z góry ukartowaną grą, za którą stał inny z członków. Wszakże od tego haniebnego wydarzania minął miesiąc, a to stosunkowo dużo czasu na uknucie ewentualnej intrygi. Galantis dość dobrze znał członków zarządu i przypuszczał, że głowy ich wypełniają aktualnie pytania w rodzaju: Może ktoś z zarządu dogadał się z Harpią, by przejąć stanowisko Primogena? A może nie jest to jedna osoba, tylko większy sojusz przeciwko Feng Longowi? Z kim Galatis najpierw porozmawia? Czy Sullivan wie coś więcej? Zaiste, musiało się tam roić, jak w ulu. Nikt nie mógł być pewien, co właściwie się stanie i to niewątpliwie było przyczyną zagadkowego zakończenia wypowiedzi Zacharego Sullivana. Reputacja Galatisa jako nieprzekupnego krytyka idealnie pasowała do paranoicznej hipotezy i rozpalała umysły tych Starszych, którzy przez setki lat kształcili się w sztuce paranoi. A nic tak dobrze nie ujawnia ukrytych intencji jak strach. Pod fasadą spokoju Harpia starał się wychwycić jego objawy: wyczytać go z gestów, subtelnych zmian głosu, ruchu gałek ocznych i ogólnego nastawiania. Pierwszy wyszedł sam Szef Zarządu, co dla Harpii było jasnym sygnałem, że Feng Long ma się czego bać i jako jeden z najstarszych Spokrewnionych z miasta przegrał walkę, mówiąc pass. Prawdę o braku intrygi znał tylko Galatis i to on rozdawał karty do kolejnej tury, patrząc uważnie jak w nieumarłych drapieżnikach rosną niskie instynkty. Paranoja wśród Starszych to częsta przypadłość…

Patrzył prosto w oczy Sullivana, jak przykazywały zasady klanowej etykiety. Grek cieszył się wewnątrz z pochwał Zacharego wiedząc, że to właśnie one w tej chwili są najbardziej istotne z uwagi na dignitas. Udane wystąpienie to niewątpliwie ogromny plus i wzrost reputacji Arystokraty w tej materii. Wiedząc, że następną osobą, z którą będzie rozmawiał jest Harpia z klanu Brujah co jakiś czas zerkał w jego stronę. A gdy pojawił się Rider, Arystarch natychmiast zmienił to co chciał najpierw powiedzieć, adaptując się do nowych okoliczności. Następnie przemówił do Sullivana:

- Dziękuję za każde życzliwe słowo. Staram się robić to, co potrafię najlepiej dla wspólnego dobra klanu. Odpowiadając na pańskie pytanie mogę z pewnością powiedzieć, iż w istocie ciężko przewidzieć jak się sprawy potoczą, ale powiem Panu czemu na pewno udało się już teraz zapobiec. Sytuacja bowiem była na tyle niezręczna, iż wcześniej czy później któraś z Harpii poruszyłaby ją na forum publicznym. Otóż proszę sobie wyobrazić, że zamiast mnie przemawiałby dziś Phillip Norwood i że to on nadszarpnął by reputację naszego Primogena… - Galatis zrobił krótką wymowną przerwę, po czym kontynuował.

- W jak niesamowicie nieprzyjemnej sytuacji znalazłby się nasz klan, gdyby zrobił to właśnie Norwood? Oboje widzieliśmy, że przemowa najbardziej ucieszyła Brujah i to oni klaskali najgłośniej. Paradoks polega na tym, że ciesząc się z potknięcia naszego Primogena zapomnieli, że klaszczą do słów Klanu Ventrue – Galatis uśmiechnął się lekko. - Krzykacze zawsze byli łatwi do przewidzenia. Być może za kilka nocy zorientują się, że popełnili błąd, być może zaś nie będą chcieli tak głęboko wnikać w temat. W taki czy inny sposób, to wciąż nasz Klan ukazał się jako ten, który stoi na straży Praw i Tradycji. Podjąłem się więc tej przemowy, głównie po to, by nasz Dom nie został obciążony błędem Primogena – tutaj Galatis dyskretnie skierował uwagę na Ridera i Norwood’a.

- Proszę spojrzeć, a któż to rozmawia z Harpią Brujah? Recydywista Rider zjawił się tutaj po długiej nieobecności, a on nie jest jedynym Krzykaczem o niebezpiecznych poglądach. Proszę sobie wyobrazić, że Rider łamie Tradycje po czym żąda amnestii jaką otrzymała Skadi… To byłaby polityczna katastrofa dla Camarilli w tym mieście. Jedno wszakże jest pewne: zrobię wszystko, aby obronić dobre imię klanu Ventrue i zarząd może na mnie liczyć. A teraz proszę wybaczyć, gdyż powinienem zareagować, zanim sprawy przybiorą nieciekawy obrót… – kończąc wypowiedź wstał i zgodnie z protokołem pożegnał się z Starszym swojego klanu, udając się w stronę Phillipa.

Gdy podszedł blisko zatrzymał się na chwilę, po czym powiedział:

- Witajcie panowie, czy mogę się przysiąść? – Galatis miłym głosem zadał pytanie dwójce Krzykaczy. Harpia doskonale znał reputację Ridera, co wiele ułatwiało w tej sprawie.

- Mister Norwood, Alan Pinkerton na pewno przekazał wieść, że jestem gotowy na konsultacje z inną Harpią…

Re: Ostry pazur Harpii

#14
Diana nie chciała rzucać się w oczy jakoś szczególnie, z resztą jak zawsze. Cieszyła się jednak, że nie jest już sama i samotna i nie miała zamiaru udawać, że Dana nie istnieje. To, że inni jej nie widzieli i nie słyszeli, to było ich zmartwienie... kto tam Malkavian zrozumie.
Siedziały sobie więc i rozmawiały, Diana starała się uważać na wszelkie znaki od starszych wampirów, wszelkie grzeczności i konwenanse, ale jej rozmówczynią obecnie była siostra.
-Dana... - aż westchnęła, gdy siostra tak otwarcie i można powiedzieć bezpośrednio, żeby nie powiedzieć wrogo skomentowała Pana Morriego. Co prawda podzielała jej zdanie, bo po tym odpale też jakoś szczególnie sympatią do niego nie pałała, ale on była starszy! Należał mu się szacunek, przynajmniej w publicznych miejscach i tam, gdzie ktoś mógł ich zdanie usłyszeć.
-... weź się uspokój. Musimy z nim porozmawiać i ostatecznie wyjaśnić tamto zajście. Nie chcę mieć w nim wroga, to Malkavian. Ale musi uwierzyć, że to była Dominacja. - Dodała zaraz. Miała przy tym lekko kwaśną minę. Szykowała się trudna rozmowa, ale nie było co tego odkładać. Niedopowiedzenia i domysły mogły być bardzo niebezpieczne.
Co do duchów i komplementu siostry uśmiechnęła się i skinęła głową. Ostatnio nie miała większych okazji i możliwości do parcia w tym kierunku, poszukiwania tego Ghula były dość zajmujące i stresujące.
Może teraz nieco się to zmieni... chociaż z drugiej strony, przemówienie Harpii tego wieczoru na pewno wywołało burzę. Może nie było jej widać, ale tryby ruszyły. Czas pokaże.
Teraz zostało im poczekać, aż Morri nie będzie zajęty rozmową z ważniakami i będą mogły podejść. Jeśli Dana nie będzie miała całkowicie odmiennego zdania w tej kwestii. Jak dla Diany, Elizjum było najlepszym miejscem do wyjaśnienia sprawy... Morii nie mógł sobie pozwlić na ponowne zaatakowanie jej tutaj. Niezły skandal by był.

Re: Ostry pazur Harpii

#15
Bella siedziała w tak odseparowanym od możliwości konwersacji miejscu jak tylko się dało. Nie miała ochoty przebywać w takich miejscach po ostatnich wydarzeniach, zwłaszcza, że nie czuła się wystarczająco wypoczęta i resztki tamtego stresu wciąż atakowały jej umysł. W dodatku cała sprawa mieszała jej myśli, które zdawały się iść w gruncie rzeczy donikąd. Choć wiedziała, że przemówienie jest sprawą istotną i gdzieś z tyłu głowy słyszała padające, mocne tezy, nie potrafiła się na tym odpowiednio skupić. Nie potrafiła ocenić, czy to resztki jej paskudnej choroby wpędzają jej umysł w negatywny stan, czy sama po prostu za dużo o tym wszystkim myśli. Tak czy siak, poddała się w walce z samą sobą, dając się tym samym własnemu wnętrzu.
Zajmując więc wręcz niewidzialne miejsce obserwowała całą salę i wszystkich zgromadzonych. Miała nadzieję, że nikt nie podejdzie do niej z zaskoczenia, choć gdyby tak się stało na pewno zachowała by resztki uprzejmości. Wyszukiwała wzrokiem potencjalne cele, do których sama mogłaby podejść. Utrzymując chłodny uśmieszek na twarzy poprawiła suknię i westchnęła na widok postaci przypominającej Dianę, która robiła się coraz bardziej klarowna.

Re: Ostry pazur Harpii

#16
Alexander Howard Morri
Ci, którzy znali Alexandra, byli świadomi jego nieszczególnie socjalnego charakteru. Primogen, nawet bardziej niż inni, znał go i rozumiał dziwactwa jego charakteru. Zbyt długie przebywanie w towarzystwie książek, z dala od ludzi i nieumarłych, ma swoje długotrwałe skutki. Nie mniej, Morri z racji swojej pracy i zasług był przynajmniej rozpoznawany, o ile nie szanowany, przez niektórych Spokrewnionych, w szczególności jego współklanowiczów.
Primogen Hawthorne najbardziej rozpoznawał i uznawał talent Morriego, który minionych nocy wspierał go w walce z Sabbatem, zasługując sobie tym samym na jego wsparcie, a może nawet i trochę respektu. Jako iż Ancilla udowadniał swoją wiedzę i przydatność przy różnych okazjach, Primogen postanowił zaangażować go teraz w kolejną robotę.
Image Doskonale. Rad jestem to słyszeć. — Odrzekł z pozytywnym tonem, po czym klepnął delikatnie Morriego laską w pierś i dodał.
Image Ale powinieneś się trochę rozluźnić. Nie idziesz przecież na rozstrzelanie. — Alistair próbował pomóc Malkavianowi zredukować stres powodowany socjalną interakcją, doprawioną szczyptą komplementów. Wciąż trzymał się blisko ucha swego podwładnego, mówiąc nieco ciszej.
Image Sprawa wygląda tak; Parę nocy temu do miasta dotarł ładunek, który zawierał artefakt, czy właściwie lepiej by rzec narzędzie, mogące pomóc nam w śledzeniu poczynań naszych wrogów. Problem w tym, że ktoś go podwędził z naszego magazynu, nim został przewieziony do ostatecznego miejsca przeznaczenia. — Samo wspomnienie o artefakcie mogło podsycić zainteresowanie Malkaviana. Mówiąc o wrogach, Hawthorne niewątpliwie miał na myśli wampiry Sabbatu. Jakiekolwiek narzędzie mogące pomóc w walce z nimi oczywiście musiało być dla niego bardzo wartościowe, gdyż od długiego czasu, często na własną rękę, prowadził krucjatę przeciwko nim.
Image Nie ma w tym mieście raczej wielu dostatecznie mądrych głów, które wiedziałyby co z tym przedmiotem zrobić. Oznacza to, że gwizdnął to ktoś z głową na karku. Chcę wiedzieć kto i co z tym zrobił. — Ze słów Primogena wynikało, że mogło to być nie do końca łatwe, ani nieszczególnie bezpieczne zadanie. Jako że intelekt i spryt są najniebezpieczniejszą bronią, to właśnie inteligentnych przeciwników należało się najbardziej obawiać. Hawthorne zrobił krótką przerwę, jakby czekając na pytanie od Morriego o dalsze szczegóły.

Rider
W reakcji na uśmieszek Ridera, Norwood poprawił okulary na swoim nosie, utrzymując cokolwiek neutralną minę. Mruknął pod nosem i odpowiedział na jego pytanie.
Image Jeśli chodzi o obecną kastę rządzących, to w większości sytuacja pozostaje bez zmian. Jedynie Gangrele doznali ostatnio poważnej straty. Pamiętasz Kuruka, prawda? Ktoś go zabił parę tygodni temu. To przedstawienie, które miało przed chwilą miejsce, było w pewnym sensie z tym związane. — Wspominając o przedstawieniu wskazał palcem za siebie, w stronę 'sceny', skąd przemawiał Arystarch kilka minut wcześniej.
Image Wściekła Skadi wraz z Longiem wparowali na bal, gdzie było mnóstwo śmiertelników, naruszając Pierwszą, a młodzi musieli po nich sprzątać. Teraz to wszystko dopiero zaczęło wypływać. — Phillip nie zdawał się być szczególnie zadowolony z całej sytuacji. Utrzymywał dobry kontakt z Kurukiem i innymi Gangrelami. Nawet wpadka Primogena Ventrue nie poprawiała mu humoru, w odróżnieniu od innych Brujahów, którzy wyjątkowo zebrali się w Elizjum tej nocy. Phillip jednak, jak było wiadomo, posiadał znacznie szerszą perspektywę i zrozumienie polityki Spokrewnionych od swoich braci.
Image Wilczki, hę? — Wampir przekrzywił lekko głowę, uniósł brwi i skrzyżował ręce na piersi.
Image Jeśli mowa o sytuacji na północy, to póki co nie ma jeszcze potwierdzenia, czy rzeczywiście wilkołaki za tym stoją. Nasze kontakty z Gangrelami stały się diabelnie trudne od czasu ich tragedii, przez co trudno nam zweryfikować co tam się stało. — Wyglądało na to, że wieści o wiłkolakach nie były jeszcze pewne. Jeśli Gangrele rzeczywiście odmawiały współpracy, to nic dziwnego, że sprawa tak utknęła.
Image Jeśli szukasz Ghosta, to przykro mi to mówić, ale opuścił Elizjum kilka minut przed twoim przybyciem. Greer także nie siedział tutaj zbyt długo, co nie jest dziwne. Wiesz, że on nie lubi takich miejsc i przychodzi tutaj tylko wtedy, kiedy musi. — Brujah wzruszył ramionami wspominając o nieobecnych już wampirach. Na wspomnienie o papierosie uniósł na moment otwartą dłoń, kręcąc przy tym głową subtelnie, sygnalizując tym mocne "Nie".
Image Podziękuję. Wiesz że nie podzielam tego dziwnego nawyku, który dzielisz z Jamesem. — Rider z pewnością nie zapomniał, że opiekun pariasów palił swoje Lucky Strike'i. Był to z resztą jeden z tematów ich rozmów i powodów, dla którego się dogadywali.

Arystarch Galatis
Image W istocie. Podobne słowa padające z ust naszych mniej wysublimowanych towarzyszy miałyby zupenie inny wydźwięk. W rezultacie ich odbiór również byłby inny. Nie sądzę jednak, by w interesie pana Norwooda było powodowanie takiego zamieszania. Jest on bardziej, hmm, dojrzały od reszty swojej braci i doskonale rozumie długofalowe rezultaty takich działań. I w rzeczy samej, reakcja młodszych Krzykaczy nie jest żadnym zaskoczeniem. Niektórzy z nich zapewne głęboko wierzą, a może nawet i mają nadzieję, że ta sytuacja zaszkodzi naszej organizacji. My jednak dobrze wiemy, że niezależnie od tego, jak potoczą się wydarzenia, klan Ventrue pozostanie silny. Jest to wszakże nasz obowiązek jako podpory Camarilli. Prędzej czy później Brujahowie zrozumieją jak istotna jest nasza praca i wsparcie. — Kończąc swoją wypowiedź szerzej się uśmiechnął, znów unosząc na moment kieliszek, jakby wnosząc toast ku jasnej przyszłości klanu i sekty. Wciąż nie sposób było wyczytać po której stronie stał w temacie Feng Longa. Mimo jego ekscentrycznej osobowości, którą tak wielu krytykowało, Sullivan potrafił bardzo umiejętnie lawirować zarówno na planszy politycznej, jak i w kręgach socjalnych. Wyjaśniało to z resztą jego wysoką pozycję w hierarchii klanu. Oczywiście nie zamierzał się powtarzać w swych komplementach, tak więc nie skomentował ponownie kwestii przemowy Arystarcha.
Ventrue spojrzał w kierunku, który wskazywał Harpia, przyglądając się Norwoodowi i Riderowi, który najwyraźniej powstał z martwych. Sullivan przez chwilę przyglądał się, będąc być może odrobinę zaskoczonym przybyciem tej znanej, choć irytującej jednostki.
Image Hmm, to prawda. Jest kilku jemu podobnych z anarchistycznymi skłonnościami, ale nie musimy się obawiać o oddawanie przez nich strzałów w naszą stronę tak długo, jak to my trzymamy w ręce rewolwer. — Zaśmiał się elegancko na własne słowa, jakby pławiąc się w sprytnie przedstawionej przez niego metaforze, która w rzeczywistości, celowo lub nie, odnosiła się również do przemowy Arystarcha ratującej twarz klanu Ventrue.
Image Brygadzisto. — Subtelnie kiwnął głową, dając Harpii sygnał, że może odejść. Arystarch mógł oddalić się i skierować w stronę rozmawiającej dwójki Krzykaczy.
Image Arystarchu. — Norwood ze skinięciem głowy przywitał Arystokratę, gdy ten zbliżył się do nich i zwrócił jego uwagę swym powitaniem. Był on jednym z bardzo niewielu Brujahów, który zdawał się darzyć Galatisa rzeczywistym szacunkiem, stanowiąc razem pewien pomost komunikacyjny między dwoma nie cierpiącymi siebie klanami.

Diana Harper
Wydarzenia minionych nocy sprawiły, że Dana najchętniej odpłaciłaby Morriemu, co było po niej jasno widać. Jej rolą była jednak protekcja Diany, a atakowanie Ancilla zadziałało by na niekorzyść dziewczyny. Była równie bystra i inteligentna co Diana, wiedziała, że musiały jakoś załagodzić sytuację celem uniknięcia dalszych problemów, dlatego uspokoiła się, choć wciąż krzywo z niechęcią spoglądała na Malkaviana.
Image Irytująca sytuacja. Oby ten dziwak nie miał kolejnego napadu. Drugi raz nie będę taka łagodna. — Dana wzruszyła ramionami zrezygnowana. Gdyby od niej zależało, to w najlepszym wypadku pewnie omijałaby Morriego szerokim łukiem. W najgorszym... Pewnie lepiej było o tym nie myśleć.
Chcąc jednak wejść z jedną z gwiazd wieczoru w dyskusję, Malkavianka musiała zaczekać. Był on zajęty rozmową z nie kto innym jak samym Primogenem ich klanu, który zdawał się mieć mu coś ważnego do przekazania. Rozglądając się po pomieszczeniu, gdzieś kątem oka udało się dziewczynie dostrzec Bellę Jones, która podobnie jak ona sama siedziała na uboczu, z dala od większości zebranych w Elizjum Spokrewnionych. Może w trakcie oczekiwania warto było wejść z nią w dyskusję. Nie wiadomo kiedy mogła być kolejna do tego okazja.

Bella G. Jones
Ostatnie noce nie sprzyjały zdrowiu psychicznemu Belli, która w rezultacie stresu miała problem z opanowaniem swoich myśli, przez co stała się znów bardziej wycofana. Słysząc jednak o zasługach swojego stwórcy, mogła poczuć przynajmniej pewną dumę, o ile nie radość, zwłaszcza gdy jeden z młodszych przechodzących obok niej nieumarłych rzucił sugestią aspirowania do poziomu Alexandra. Bycie zauważonym, choć przez pryzmat swojego stwórcy, mogło być nieco budujące. Przeważnie Bella była prawie niewidzialna, zwłaszcza gdy aktywnie unikała interakcji z innymi.
Udało jej się dojrzeć Morriego, rozmawiającego z Primogenem Hawthornem. Trudno było się dziwić temu, że tak szybko uzyskał atencję ważnego Spokrewnionego. Jeśli chciała zamienić ze swoim Sire kilka słów, musiała poczekać aż skończą rozmawiać. Wreszcie wyraźnie widziała Dianę, która trzymała się z boku i mamrotała coś pod nosem do siebie. Spośród wszystkich zebranych, to Malkavianka mogła zdawać się w danej chwili najsensowniejszą osobą do rozmowy, nie licząc Alexandra.

Re: Ostry pazur Harpii

#17
Rozmowa z Zacharym niczego nowego nie wniosła do aktualnej sytuacji. Klasyczna wymiana zdań, uśmiechów, grzeczności oraz spostrzeżeń. Nic ponad to... Aczkolwiek dla Harpii sama rozmowa z członkiem zarządu miała delikatny wydźwięk polityczny, ponieważ to właśnie Sullivan był pierwszą osobą z którą Galatis postanowił rozmawiać. Teraz był już przy stoliku z dwójką Brujahów i to oni zajmowali całą uwagę Ventrue. Otrzymując słowne zaproszenie od Harpii uśmiechnął się delikatnie i przysiadł się do stolika.

- Mister Norwood… Zdaje się, iż chciał Pan ze mną zamienić klika zdań, tak więc jestem. Czy jest coś w czym mogę pomóc? - zakończył wypowiedź pytaniem. Dając czas na odpowiedź Phillipowi nie omieszkał również zagadać do Ridera, który niespodziewanie pojawił się w Elizjum:

- Mister Rider… Doprawdy jest Pan ostatnią osobą, której bym się spodziewał w tym miejscu. Wielu z nas myślało, iż spotkał Pan Ostateczną Śmierć. W końcu dziesięć lat nieobecności to długi czas, a biorąc pod uwagę wyboistą drogę jaką Pan obrał w swojej nieumarłej egzystencji, to nie lada wyczyn. Gratuluję… Napoleon Bonaparte mawiał: Miecz to broń odważnych. Zaiste z całą pewnością mogę stwierdzić, iż nie brakuje panu odwagi, której aktualnie potrzebujemy – Ventrue nie krył zaintrygowania osobą Ridera odnosząc się do tego, co w Krzykaczu najlepsze.

- Tak się składa, że Chicago ma ostatnio problem z rozszarpanymi trupami i większość z nas podejrzewa, iż stoją za tym Lupini. Jestem głęboko zaniepokojony faktem, iż w mieście Maskarada została w krótkim czasie zbyt wiele razy wystawiona na próbę. Panowie - tutaj Ventrue odniósł się również do Harpii Brujah - Myślę, że w tej materii jesteśmy zgodni i świadomi powagi sytuacji. Pomimo różnic klanowych, niebezpieczeństwo jakie niesie nieprzestrzeganie Pierwszej Tradycji dotyczy nas wszystkich... Klan Brujach również – tutaj wymownie spojrzał na Phillipa, który siedział obok.

- Niedawna śmierć Kuruka odcięła Camarillę od informacji na temat tego, co naprawdę dzieje się na terenach, gdzie znajdowane są ciała. Dlatego postanowiłem zwrócić się do Pana bezpośrednio, gdyż posiada Pan opinię osoby niezwykle skutecznej w tropieniu i likwidowaniu jednego z najniebezpieczniejszych nadnaturalnych przeciwników naszego rodzaju – Galatis przerwał na chwilę, sięgając dłonią w wewnętrznej kieszeni marynarki. Po chwili w jego ręce pojawił się sporych rozmiarów plik dolarów zabezpieczonych spinką do pieniędzy.

- Jestem gotowy wynająć Pańskie ponadprzeciętne umiejętności – mówiąc to, położył gruby plik dolarów na stole. - To na zachętę, drugie tyle po wykonaniu zadania i może być Pan pewien, iż jeśli osiągnie Pan sukces, zrobię wszystko aby Spokrewnieni Chicago dowiedzieli się o pańskich heroicznych wyczynach. Co Pan na moją propozycję? Jeśli są jakiegokolwiek wątpliwości, to proszę pytać – Ventrue czekał na reakcję Ridera.

Re: Ostry pazur Harpii

#18
Sama również trzymałaby się z dala od Malkaviana, ale cóż... pewne sprawy wymagały wyjaśnienia i naprostowania, chociażby tylko dla bezpieczeństwa... a może zwłaszcza dla bezpieczeństwa. Nie zamierzała się spierać na ten temat, Dana była równie bystra co ona i rozumiała sytuację, a że różniły się charakterami tak mocno, że ona by uciekała, a jej bliźniaczka mordowała... to już inna kwestia...

Czekając i rozglądając się po pomieszczeniu, rozmawiających i ogólnie poruszeniu po przemówieniu, dostrzegła Bellę. Równie odizolowaną i pewnie nie czującą się dobrze w tym miejscu jak i ona sama.
-Jest Bella. To córka Moriego. Wydaje się w porządku, a nieźle ją przestraszyłaś. - Szturchnęła siostrę i delikatnym gestem wskazała kobietę. Nie czekając jednak na żaden kąśliwy komentarz, wstała. -Chodź. Przywitam się. - Dodała, niemal niezauważalnie skinęła wymownie głową i ruszyła w stronę znajomej wampirzycy.

-Dobry wieczór Panno Jones. - Przywitała się uprzejmie, ale nienahalnie, gdy zbliżyła się do kobiety, na tyle by móc nawiązać konwersację i jednocześnie jej nie przestraszyć. Dygnęła, gdy ta na nią spojrzała, skromnie i grzecznie, lekko się przy tym uśmiechając. -Pochwała Harpii, dla Pani Ojca jak widać owocna, sam Primogen od razu wszedł w rozmowę. - Zagaiła grzecznościowo, tak jak należało na początku.
Nie naciskała, nie była nachalna, spokojnie odczekała na odpowiedź, a usiadła przy stoliku, tylko jeśli została zaproszona. Wtedy też mogła kontynuować nieco pewniej rozmowę i przejść do sedna sprawy, którą w zasadzie przyszła omówić. Jeśli Bella jej nie zaprosiła, a jednak nie wygoniła, to stojąc, zaczęła dalej.
-Chciałam wyjaśnić, to co zaszło TAMTEJ nocy. - Podkreśliła wymownie, o którą noc jej chodzi. Nie każde gumowe ucho musiało znać konkrety, a one wiedziały o czym będą mówić.

Re: Ostry pazur Harpii

#19
Morri słuchał słów Primogena z rosnącym zainteresowaniem, na komentarz o "rozstrzelaniu" uśmiechnął się nieśmiało, bo właśnie tak się teraz czuł. Kto wie ile oczu właśnie patrzyło na niego...Młodego Obywatela prowadzącego rozmowę z SAMYM PRIMOGENEM i to ten starszy z wampirów okazuje nawet swego rodzaju...czułość i symparię. Spodziewał się dalszych plotek, ale dalej starał się zachować odpowiedni fason. W momencie gdy Primogen wspomniał o "artefakcie" oczy Doktora zaświeciły się jak za każdym razem gdy mógł nakarmić swoje faustyczne zapędy. Właściwie dlaczego nie przyjął takiego przydomka? A może tak go przezywają? Nie to było teraz ważne. Primogen mógł zauważyć ogromne rozluźnienie w postawie Alexandra, zupełnie jakby całe Elizjum przestało dla niego istnieć. Liczyło się tylko pozyskanie wiedzy na temat rzekomego "narzędzia" jak to wyraził się Alistair. Gdy Primogen skończył Morri chciał oczywiście zadać przynajmniej kilka pytań:
-Jeśli można Primogenie. O jakim narzędziu mówimy?- w głosie nie było już śladu po dawnej nieśmiałości, wręcz przeciwnie, był to głos szalonego naukowca który chciał poznać prawdę, ale ta reakcja nie powinna być raczej dla Najstarszego Pomyleńca zaskoczeniem, w końcu znał Alexandra od lat jak nie od dekad i doskonale zdawał sobie sprawę z tego co wywoła w nim jakaś "tajemnica"
-Czy zadanie ma status "ściśle tajne" czy może jednak powinienem dobrać sobie jakichś pomocników? I czy po skończeniu zadania mam szukać Primogena tu czy w Pańskiej domenie?- pytania były czysto techniczne, ale też rozbudzały ogromną ciekawość Malkavianina w końcu jeśli zadanie byłoby ściśle tajne to i artefakt bardziej ciekawy, prawda? A w przypadku gdyby Primogen wydawał spotkania w swojej domenie to też zwiększa jego "tajność". Morri kontynuował pytania gdy tylko mógł
-Złodziej ma zostać uśmiercony czy doprowadzony pod Pańskie oblicze Primogenie?- to pytanie wydawało się być kluczowe w całej sprawie Fausta, bo faktem było, że Alexander dawno, nie licząc sytuacji z Panną Harper nie wyciągał swojej szabli, która teraz leżała uśpiona niczym zdradzieckie ostrze wewnątrz laseczki rodowej. Morri zaczął mówić coraz szybciej, ale jednak zachował na tyle trzeźwego umysłu by zachować cichy ton rozmowy, spojrzał na Primogena i zadał ostatnie na ten moment pytanie. Bardzo poważne i wydawałoby się, że oczywiste, ale jednak warte zadania
-Dobrze rozumiem, że Primogen podejrzewa Sabbat, prawda?- pomimo bardzo szybkiego wypowiedzenia pytania i ogromnego podniecenia w glosie Alexandra słychać było powagę sytuacji. Morri pobudzony tymi informacjami jak narkoman na widok nowej dawki swojej ulubionej substancji czekał na odpowiedź swojego Najstarszego

Re: Ostry pazur Harpii

#20
Na wiadomość o śmierci Kuruka Rider lekko opuścił głowę i zdjął na moment fedorę by oddać mu umiarkowany hołd:
-Szkoda, oby tam coś po drugiej śmierci czekało- po tych słowach założył fedorę ponownie. Natomiast Riderowi humor poprawił się od razu gdy usłyszał o wpadce Longa, ba wybuchł niekontrolowanym śmiechem który nie przystawał w tej chwili pewnie żadnemu szanującemu się Spokrewnionemu, ale...Roder miał gdzieś etykietę:
-Long odjebał taką akcję? Nie no naprawdę ten "strażnik tradycji" złamał tę najważniejszą? Co na to reszta krawaciarzy?- śmiech był tak duży, że pewnie gdyby Rider musiał oddychać właśnie zakrztusiłby się powietrzem i pewnie wypluł mnóstwo śliny, a może nawet flegmy. -To dlatego tak uciekał z Elizjum....Kto go obsmarował?- w tym momencie śmiejący się Ancilae zaczął rozglądać się po sali zupełnie jakby chciał z ogromnym entuzjazmem podać komuś dłoń i zaprosić go na...Dobrą vitae, bo na dobre whiskey już nie mógł. Po chwili rozglądania się zreflektował się jednak i spojrzał znowu na Norwooda lekko poważniejąc
-Przepraszam, za bardzo mnie to rozbawiło, moje kondolencje co do straty.. W tym momencie temat zszedł na sprawę Wilkołaków w której Rider czuł się wystarczająco pewny i znał jej wagę na tyle by całkowicie spoważnieć
-A więc jeszcze nic nie wiadomo? Będę musiał tam pojechać i się tym zająć. Chciałem porozmawiać z Ghostem, ale nie widzę go tutaj.- po tych słowach dowiedział się o tym, że faktycznie jego Stwórca wyszedł przed chwilą z Elizjum co było swego rodzaju pechem. Rider spojrzał w oczy Norwooda i powiedział:
-Szkoda, jest chyba w tej chwili jedyną kompetentną poza mną osobą do tej roboty, chociaż pewnie jakiś młodziak byłby gotowy się tym zająć po to by wpaść w wasze łaski nie?- pytanie było lekko zaczepne, ale Rider czuł jakby stwierdzał fakt. Na odmowę papierosa Rider zareagował spokojnie i uśmiechnął się do Harpii:
-Nie ma sprawy, tylko spytałem
W momencie gdy do rozmawiających Krzykaczy dołączył sam sprawca zamieszania jak pewnie dowiedział się już Rider, uśmiech nie mógł opuścić jego twarzy. Od razu wystawił do niego rękę gdy ten się z nim przywitał:
-Galatis! Gratuluję, już kiedyś pokazałeś, że masz jaja, ale teraz....Szacun. Ochrzanić swojego Primogena i to będąc jednym z Krawaciarzy. Wow- Rider nie krył swojego podekscytowania tą sytuacją, jeszcze za czasów gdy Rider był młody i niedoświadczony słyszał o słynnym przemówieniu Arystarcha które przyczyniło się do obalenia innego z Ventrue, nic dziwnego więc, że Rewolwerowiec darzył Harpię z Klanu Ventrue dość ciekawym rodzajem szacunku:
-Właśnie Galatis, może Ty palisz?- zapytał wyciągając w jego kierunku otwartą paczkę fajek, na zażenowane spojrzenie Norwooda odpowiedział tylko:
-No co? Wypada chyba zapytać, nie?- faktycznie według pewnej pokrętnej logiki wypadało w tej chwili o to zapytać. Na gratulację od Galatisa odpowiedział krótko:
-Dziękuję, ale nie tak łatwo mnie zabić, chociaż pewnie w końcu wielu spróbuje- uśmiechnął się serdecznie do swojego rozmówcy.
W momencie gdy Galatis przeszedł na temat Lupinów i Maskarady Rider spojrzał na niego nieco poważniej, uśmiech zszedł na chwilę z jego aroganckiej twarzy:
-Tak, słyszałem o sprawie Lupinów i dlatego tutaj jestem w poszukiwaniu mojego Stwórcy, ale dowiedziałem się, że już go nie ma, a co do Maskarady...Camarilla ma jedną sensowną zasadę i z jakiegoś powodu akurat ona jest najczęściej łamana. Może Ty mi to wytłumaczysz Galatis? Przecież bez Maskarady ludzie od razu zaczęliby na nas polować, z łowców stalibyśmy się ofiarami. To bez sensu- pomimo nikłej inteligencji umysł Ridera przyswoił informację o Maskaradzie i podzielał pogląd Greka.
W momencie gdy otrzymał pieniądze od Bogacza pojawił się szeroki uśmiech, schował to szybko do wewnętrznej kieszeni marynarki, przeliczy to potem by następnie wsadzić to do torby wraz z resztą pieniędzy:
-Tylko jedno pytanie. Nie mogę zadziałać tutaj sam, bo w pojedynkę nawet najzdolniejszy łowca nie da rady pokonać tego ścierwa. Czy znasz Galatis jakiegoś młodziaka który byłby chętny na udowodnienie wam swojej siły? Szkoda, że nie ma Greera, bo najbardziej do takiej roboty nadają się moi ukochani Wygnańcy- zadał pytanie dość trzeźwo, ale przy okazji lekko cwaniacko

Re: Ostry pazur Harpii

#21
Zajęło mu trochę czasu na przyzwyczajenie się do samodzielności, brakowało mu Greera, który często suszył mu głowę tekstem: weź się w garść, chłopie. Teraz musiał funkcjonować całkowicie niezależnie i podjąć się wyzwań prowadzących do wzbogacenia sekty. Wkroczył do Elizjum w schludnym, lecz skromnym odzieniu przedstawiającego kogoś, kto chciał dobrze wyglądać, ale nie było go na to stać, więc ubrał to, co mógł.
Nie był spokojny, był zupełnie sam i odczuwał w związku z tym faktem niemały stres. Zesztywniał, nie czuł się luźno. Wiedział, że od momentu przekroczenia progu był pod lupą, ale z drugiej strony także był zupełnie nikim, co mogło ułatwić wkupienie się w czyjąś łaskę. Jaka była jego reputacja? Walczył na arenie Szeryfa oraz został mianowany przez Księcia, a tak poza tym stanowił czystą kartkę. To było jego zaletą.
Ominęło go przemówienie prominentnego Ventrue, jednakże balsamista dostrzegł poruszenie na sali. Ewidentnie coś się wydarzyło, ponieważ nieumarli prowadzili dość ożywione dyskusje. Parias postanowił wywiedzieć się, o co chodziło, dlatego niespiesznym krokiem rozpoczął kurs po pomieszczeniu, upodobniając się manierą do nowego gościa, który poszukiwał sobie miejsca. Wyglądało to niezgrabnie, jego odczuwany dyskomfort był widoczny jak na dłoni. W końcu usłyszał, gdy jeden z Spokrewnionych przywołał godność jego mentora. Natychmiast się zainteresował. Nie mógł zachowywać się jak szara myszka, potrzebował wyrobić nowe kontakty, poznać partnerów biznesowych.
Neonata zbliżył się do gangstera dzielącego przestrzeń z dwójką Harpii. Noah czuł się niepewnie, jednak realizował swoją strategię.
— Najmocniej przepraszam panowie — przerwał ich rozmowę miłym, acz drżącym głosem. — Usłyszałem, że mowa o moim mentorze, panu Jamesie Greerze. Tak się składa, że byłbym w stanie się z nim skontaktować — zaproponował, chcąc pokazać użyteczność. — Ale gdzie są moje maniery? Nazywam się Noah Johnston, do usług. — Po przedstawieniu się, lekko ukłonił się przed swoimi rozmówcami niczym zawodowy lokaj.
— Dostrzegłem poruszenie wśród szanownych gości Elizjum — zaczął nieśmiało kolejny wątek. — Wydaje mi się, że ominąłem istotne wydarzenie. Czy mogę zapytać drogich panów, co się stało? Niedawno otrzymałem zaszczyt wstąpienia do Camarilli, więc wykorzystuję każdą chwilę na naukę... O ile panowie zechcą poświęcić czas komuś takiemu jak ja.

Re: Ostry pazur Harpii

#22
Rider | Arystarch Galatis | Noah Johnston
Image Kto wie, czy nasze przeklęte dusze mają szansę doczekać się czegoś więcej. — Brujah odparł na słowa Ridera. W jego słowach można było odczuć z jednej strony nutkę nadziei, a z drugiej pewien zdrowy sceptycyzm. Wampiry były w istocie przeklęte, a ich egzystencja na globie nienaturalna. Można było mieć jedynie nadzieję, że gdy ciała nieumarłych rozsypią się w proch, dusza będzie mogła zaznać prawdziwego, ostatecznego odpoczynku.
Image Jak na ironię, odpowiedzialny za tę płomienną przemowę był Arystarch. Na pewno go pamiętasz. — Odwrócił na moment głowę, jakby szukając wzrokiem wspomnianego Arystokraty, prędko jednak zwracając swoją uwagę z powrotem w kierunku Ridera.
Image Jeśli zagrożenie ze strony wilkołaków zostanie potwierdzone, to bez problemu znajdziesz dodatkową parę rok, albo i dwie. — Lupini, odwieczny wróg Spokrewnionych. Niezłą reputację wyrobiły sobie ten, który byłby odpowiedzialny za zlikwidowanie zagrożenia z ich strony. Oczywiście pomijając wzmianki w gazetach i niedawne pomruki Gangreli, nic nie było na ten temat wiadomo, co utrudniało sprawę.
Galatis wybrał sobie kiepski moment na rozmowę z Harpią z klanu Brujah, który prowadził w tym momencie dyskusję ze swym powszechnie mało lubianym współklanowiczem.
Image To może zaczekać. — Norwood jasno zasygnalizował, że nie była to rozmowa na trzy pary uszu, a raczej coś do obgadania między Harpią a Harpią.
Wypowiedź Galatisa na temat Pierwszej, odnosząc się jednocześnie do klanu Brujah sprawiło, że Norwood uniósł brwi, spoglądając na Ventrue jakby zniesmaczony tym, co miałby insynuować.
Image Powiedziałeś tej nocy więcej niż wystarczająco na temat Arystarchu. Jestem przekonany, że wszyscy tutaj zebrani zrozumieli przekaz. — Odparł neutralnym tonem odnosząc się do wypowiedzi Ventrue na temat Tradycji, na temat których rzeczywiście mówił sporo. Arystarch musiał być świadom, że traktowanie towarzyszących mu Ancillae jak ledwo zaznajomionych z Tradycjami neonatów było na tym etapie już trochę nietaktowne.
Image Nim zabierzemy się za tropienie, wypadałoby najpierw potwierdzić z czym rzeczywiście mamy do czynienia. — W rzeczy samej, mało produktywne byłoby przetrzepywanie lasów w poszukiwaniu zagrożenia, nie mając pełnego obrazu tego, co rzeczywiście tam zaszło. Mógł to być wilkołak, inny wampir, a nawet i rzeczywiście dzikie zwierzęta.
Image Ktoś powinien zbadać ciała ofiar. To chyba jedyny trop, jaki w tej chwili istnieje. — Harpia zwrócił uwagę na dobry kierunek, gdzie warto było zacząć. Ciała śmiertelników, jeśli nie zostały spalone, to ich rany mogły zdradzić co było sprawcą ataku, i dopiero wtedy można by było działać.
Image Pośpiech nie jest wskazany, Rider. O ile nie masz zamiaru się spakować w tej chwili i jechać prosto do lasu, to ze znalezieniem pomocy nie powinieneś mieć szczególnych problemów. Pewnie nawet i ktoś z naszych byłby chętny. — Kończąc wypowiedź kiwnął sygnalizująco głową w stronę obserwujących Norwooda i jego towarzyszy Brujahów.
Image Jeśli zaś mowa o opiekunie Pariasów, to przeważnie kręci się w swojej okolicy, więc kontakt z nim nie powinien być trudny. — Dodał akurat, gdy zbliżał się do nich świeżo przez Księcia zaakceptowany neonata. Harpia zlustrował go uważnie poprawiając znów swoje okulary.
Noah przemierzając Elizjum mógł odczuć na sobie kilka zainteresowanych spojrzeń. Był on w końcu świeżą krwią Camarilli. Nie miał przyjemności wysłuchać przemówienia Arystokraty, jednak wkrótce miał szansę się dowiedzieć co zaszło i wzbudziło tak intensywne rozmowy pośród zebranych Spokrewnionych. Miejsce to nie napawało go tym razem aż tak intensywnymi emocjami jak za pierwszym razem, gdy tam gościł. Wciąż jednak odczuwał napięcie, gdyż dopiero miał zacząć pracować na swoją reputację, a pierwsze kroki były natrudniejsze.
Image A więc to Ty jesteś najnowszym nabytkiem Greera, o którym ostatnio słyszałem. Jestem Phillip. Phillip Norwood. — Witająco skinął głową w stronę Noaha.
Image To jest Arystarch Galatis, a to Rider. — Harpia postanowił przedstawić dwójkę swoich rozmówców, wskazując w ich stronę ruchem głowy, gdy wypowiadał ich imiona, wciąż trzymajac skrzyżowane ramiona. Stosunkowo ciepłe przyjęcie ze strony faceta w okularach było miłą odmianą dla Johnstona, którego dotychczas jak gorszy sort zdawał się nie traktować wyłącznie jego mentor. Norwood wymownie spojrzał po dwójce Ancillae w reakcji na pytanie neonaty o powodującym teraz zamęt wydarzeniu. Jego wzrok szczególnie zaczepił się na Arystarchu, jakby sugerując, by odpowiedział młodemu. Zdawał się być gotowy, aczkolwiek nieszczególnie chętny, by po raz kolejny odpowiadać teraz na to pytanie. Poza tym, kto lepiej miał podkreślić wagę Pierwszej Tradycji młodemu, skoremu do nauki neonacie, jak wiekowy, wpływowy członek klanu Ventrue, który zdawał się tej nocy robić to z ogromną przyjemnością.

Diana Harper
Dziewczyna była świadoma różnic, jakie dzieliły ją i jej siostrę. W pewnym sensie się uzupełniały, co było przydatne, gdyż Diana czasami nie potrafiła się odnaleźć w niektórych sytuacjach. Jej pomocna towarzyszka, teraz zawsze obecna, mogła wspierać ją tam, gdzie potrzebny był silny charakter i twarda ręka. Zareagowała na szturchnięcie, spoglądając w stronę kobiety.
Image Ah, to ona? Rzeczywiście. — Odparła kiwając potwierdzająco głową.
Image Eee tam, nie przesadzaj. Raczej nie zostawiłam jej trwałego urazu. Haha. — Dana zaśmiała się lekko, z uśmiechem patrząc na siostrę, po czym podążyła za nią, gdy ta udała się w kierunku Belli.

Alexander Howard Morri
Obecni w Elizjum Spokrewnieni mieli obecnie dość tematów do rozmów, jednak bliskie spoufalanie się Primogena z Alexandrem na pewno trafiło na listę. Oczywiście z boku wyglądać to mogło na cokolwiek, niekoniecznie o pozytywnym wydźwięku. Ciche rozmówienie się ze swym współklanowiczem moglo być wszakże jednym z dwóch. Na szczęście dla Morriego, Primogen przyszedł do niego z dobrymi wieściami. Poniekąd. Jego strata była oczywiście złą wiadomością, ale fakt, że zdecydował się powierzyć Alexandrowi zadanie odnalezienia przedmiotu, był jak najbardziej pozytywny. Primogen znał swego podwładnego już na tyle dobrze, że zapewne wiedział, z jakim zainteresowaniem zareaguje, i być może właśnie dlatego to jego wybrał.
Image Obiekt ten nazywany jest Misą Konwergencji, albo Misą Zbieżności, zależnie od tego kto interpretuje zapiski. — Primogen odpowiedział tym razem cicho, nie chcąc najpewniej ryzykować, że ktoś niepożądany usłyszy. Nazwa przedmiotu nic Morriemu nie mówiła, ale z pewnością pobudziła jego zainteresowanie.
Image Im mniej osób o tym wie, tym lepiej. Nie ma na razie pewności, czy nie stoi za tym ktoś z naszych rywali. — Było jasnym, że Hawthorne wolał zachować sprawę między nim a Morrim. Wspominając o rywalach, miał oczywiście na myśli rywali wewnątrz Camarilli. Póki nie udowodniono inaczej, zaangażowanie kogoś z sekty pozostawało prawdopodobne.
Image Zdecydowanie preferowałbym rozmówić się ze złodziejem osobiście, ale jeśli nie będziesz miał wyboru, to wiesz co robić. — Sprawa była jasna, przyprowadzić delikwenta żywego, chyba że nie będzie możliwości poskromienia przeciwnika i przywleczenia go przed oblicze Primogena.
Image Oczywiście, że podejrzewam Sabbat. Zasrańce zrobią wszystko, żeby wbić nam klin. Lepiej jednak, żeby to nie byli oni, w przeciwnym razie naprawdę będziemy potrzebować tej misy. — Słowa Alistair'a miały sens. W końcu jeśli Sabbat miałby być świadom tego transportu i jego zawartości, to znaczyłoby, że mają naprawdę dobrych informatorów, albo nawet coś gorszego. Primogen wyciągnął z kieszeni złożoną kartę papieru, po czym wręczył ją wampirowi.
Image Tu masz adres. To mały magazyn na końcu miasta, w Ashburn. Mój człowiek będzie na miejscu, żeby otworzyć dla ciebie bramę. Wszystko jasne? — Malkavian przekazał klarowne instrukcje, jednak dla pewności wolał potwierdzić, czy Morri wszystko zrozumiał. Mimo widocznego intelektu, jego rosnąca ekscytacja mogła przecież sprawić, że coś mu umknęło.

Re: Ostry pazur Harpii

#23
Gdy Bella zauważyła kątem oka, że znajoma jej Spokrewniona idzie w jej kierunku, natychmiast przyjęła chłodniejszy wyraz twarzy.
-Dobry wieczór - Odpowiedziała martwym tonem głosu na przywitanie kobiety, po czym skinęła lekko głową. Zaskoczyło ją podejście Diany, albowiem nie sądziła, że po ostatniej nieprzyjemnej nocy konwersacja nawiąże się tak szybko. Mimo to nie miała lepszej opcji, a cóż, kto wie, być może wampirzyca przychodzi z istotną sprawą.
- To prawda, jestem bardzo dumna i pełna podziwu dla mojego Stwórcy - Odrzekła nieco milszym głosem, po czym wskazała delikatnym ruchem ręki na wolne krzesło przy stoliku - Proszę, usiądźmy. Jeśli mamy rozmawiać to głupio będzie tak stać - Dodała szybko i zajęła miejsce na przeciwko Diany. Obserwowała kobietę i każdy jej najmniejszy ruch, zważała na każde słowo wylatujące z jej ust. Z pewnością czuła do niej mniejsze zaufanie i była bardziej zdystansowana oraz sceptyczna. Na wiadomość o chęci wyjaśnienia całej tej sytuacji skinęła głową i zawiesiła spojrzenie w oczach wampirzycy.
- Dobrze więc. Z chęcią o tym porozmawiam. Ba, nie ukrywam, że chciałabym poznać jakieś wyjaśnienia - Powiedziała spokojnie po chwili namysłu, po czym wciąż świdrując spojrzeniem, czekała aż Diana zacznie mówić.

Re: Ostry pazur Harpii

#24
Trwałe szkody? No jeszcze tego by brakowało... jej siostra jakoś lekko podchodziła do czarnego humoru... albo mówiła to na poważnie...?
Nie chciała się nad tym zastanawiać, jej bezpośredniość była czasami straszna.

W duchu za to odetchnęła, kiedy Bella wskazała miejsce i mogły wygodnie, spokojnie usiąść i porozmawiać. Nie odesłała jej od razu, więc raczej, żadnych trwałych szkód nie była, a i Bella, może nieco bardziej chłodna i zdystansowana... jeśli w ogóle się jeszcze da... nie odsunęła jej, a była ciekawa wyjaśnień.
Rzuciła okiem na minę siostry, wzięła swój klasyczny głębszy oddech i zaczęła powoli. Co czulsi Spokrewnieni w pobliżu to chyba czuli, jak jej serce wali.
-Nie wiem czy Pan Morri coś Pani mówił, w każdym razie, chcę wyjaśnić to ze swojej perspektywy. To powinno rozwiać wątpliwości czy spekulacje. - Zgrabny wstęp, kolejny oddech, zerknięcie na siostrę i kontynuacja.
-Gdy przyszłam z Panem Morrim tam na górę, musieliśmy poradzić sobie z kilkoma ludźmi. Jak wiadomo, do Rodziny należę od bardzo niedawna i dopiero trenuję praktyczne wykorzystanie naszych Dyscyplin. Różnie z tym wychodzi... - zawiesiła głos lekko speszona. -... cóż, na jednym z tych nieszczęśników wyszło nadzwyczaj dobrze. Rozkazałam mu się uspokoić i zamknąć... chyba... nie jestem pewna czy dobrze dobrałam słowa i wyraziłam intencje, ale człowiek się prawie wyłączył... że tak to ujmę. Pani Ojciec to widział i nie jestem pewna dlaczego, chyba źle zinterpretował. - Tutaj znowu zawiesiła głos. Nie chciała rzucać żadnych oszczerstw, tylko wyjaśnić to nieszczęsne nieporozumienie.
-Proszę mnie źle nie zrozumieć, nic nie ujmuję Panu Morriemu, to wykształcony, mądry wampir i może właśnie od tej szerokiej wiedzy i jej głodu chciał dostrzec więcej niźli było naprawdę. Pani zna go z pewnością najlepiej i nie zdziwi Pani to, że zaczął mnie naciskać. Wystraszyłam się, bo byliśmy w bardzo niekomfortowym towarzystwie, podczas makabrycznych scen, a tu taki zwrot akcji... ten nagły obrót spraw wywołał stres, strach i poczucie niemocy, które ogarnęło mnie do tego stopnia, że obudziła się moja siostra. Dana. Ona przyjęła sytuację i to ona podjęła walkę. To twarda i stanowcza kobieta. Uratowała mnie wtedy. Nie da jej się łatwo zastraszyć czy zdominować w jakikolwiek sposób. Gdy na to wszystko nadeszła Pani i Ogar... poznaliście właśnie Danę, moją zmarłą prawie dwadzieścia lat temu bliźniaczkę, której dusza była we mnie uśpiona do tamtej nocy. - Koniec. Przynajmniej na razie. Dziewczyna niepewnie trzymała przez całą rozmowę kontakt wzrokowy, a gdy skończyła spojrzała na Danę, mając nadzieję, że ta nie będzie zła, że ona powiedziała tak wiele. Diana obstawiała, że kto jak kto, ale Bella należy do tych osób z bardziej otwartym umysłem i jeśli nie zrozumie, to uwierzy.

Re: Ostry pazur Harpii

#25
Na usłyszenie nazwy nowego artefaktu martwe od lat źrenice doktora zrobiły się tak ogromne, że gdyby ten miał oczy jasne, a nie czarne na pewno niektórzy mogliby pomyśleć, że zmienił kolor tęczówki. Odszeptał tylko do Primogena:
-Czego mam się spodziewać po tym przedmiocie?- liczył na uzyskanie przynajmniej szczątkowych informacji, jego ciekawość rosła z każdą sekundą, szczególnie gdy Primogen nadał jego misji status "ściśle tajne" co Morri skomentował krótko:
-Oczywiście, nikt się nie dowie dopóki sam Primogen nie udostępni tej informacji publicznie- wypowiedział szybko, to nie było teraz ważne dla jego obłąkanej głowy. Potem rozmowa przeszła na temat czy doprowadzić cel do Alistaira żywym. Tutaj Morri na chwilę odpłynął i zaczął zastanawiać się czy w ogóle można dostarczyć wampira żywego bądź nie bo przecież wampir jest istotą nieumarłą, wykazuje niektóre funkcje życiowe, ale innych już nie, biologia nie przewidywała takiego stanu, a filozofia mówiła właśnie o czymś nieumarłym, ale zamyślony odpowiedział Primogenowi:
-Oczywiście, a więc muszę uzbroić się w osinowy kołek, ale jeśli będzie trzeba to moja szabla poradzi sobie z takim zagrożeniem- Morri był faktycznie pewny siebie, odpowiedział na to zagadnienie dość błyskotliwie i o ile nie powtórzy się niespodzianka pokroju Diany Harper to Alexander powinien dać sobie radę, z drugiej strony podróż na taką misję samemu to samobójstwo, ale...Jeśli to Sabbat to może zyskać nową wiedzę niedostępną dla Wampirów pod Wieżą z Kości Słoniowej. Dlatego Morri nie zamierzał tym razem angażować swojego Childe. Gdy Primogen wręczył mu adres, spokojnie go przeczytał, a potem włożył do wewnętrznej kieszeni kamizelki i wyraźnie podekscytowany zadał jeszcze dwa pytania:
-Mam jeszcze dwa pytania Primogenie. Pierwsze upewniające. Magazyn ma być początkiem i końcem mojej podróży prawda?- tutaj zaczekał na odpowiedź Primogena, po to by zadać drugie, nieco zuchwalsze pytanie
-I oczywiście w przypadku drugiego pytania, jeśli Primogen uzna to za nietakt to z góry przepraszam, ale przy takiej misji przydatny mógłby być stały środek transportu. Niestety nie jestem obecnie w posiadaniu automobilu ani odpowiedniego kierowcy. Dlatego mam zapytanie i prośbę. Czy na czas misji dla ułatwienia zadania Primogen mógłby mi coś takiego udostępnić czy to raczej niemożliwe?- Morri liczył tutaj na logiczność swojej prośby, nie chciał wykorzystać Najstarszego Obłąkańca, wręcz przeciwnie chciał ułatwić sobie i jemu zadanie, zrozumiał już, że sprawa jest bardzo poważna. Nie było więc czasu do stracenia, ani powodów by ryzykować przewożenie misy taksówką w jakiejś torbie którą Morri musiałby kupić. Liczył więc na przychylność Primogena w tej sprawie. Po odpowiedzi na to pytanie, Morri chciał zakończyć spotkanie zadał więc Primogenowi pytanie.
-Czcigodny Primogenie, czy to już wszystko?

Re: Ostry pazur Harpii

#26
W pewnym momencie w Elizjum pojawiła się Pani von Metternich. Ubrana elegancko, w skromną suknię w stylu retro. Ukradkiem poprawiła niewielki kapelusz dbając przy tym, żeby z jej dłoni nie zsunęły się czarne rękawiczki i znów chwyciła teczkę w której zapewne było wiele dokumentów i notatek, z których większość Spokrewnionych niewiele by zrozumiała. Od czerni odcinał się jedynie błękitny atłasowy sznurek, który miała zawieszony na szyi. Starała się nie zwracać na siebie uwagi i raczej nie było to trudne ze względu ilość znamienitych osobistości znajdujących się w tym momencie w lokalu. O tym, że Harpia ma coś Spokrewnionym do powiedzenia dowiedziała się właściwie przypadkiem. Nie bywała często w Elizjum, chociaż i tak częściej niż większość jej współklanowców, którzy zajmowali się rzeczami ważniejszymi niż salonowe gierki. Chociaż czy tak naprawdę nie pojawianie się w Elizjum nie było właśnie jedną z tych gierek? W świecie mroku, będąc jednym ze Spokrewnionych można było jedynie udawać, że nie jest się wciągniętym w polityczną machinę. Każdy ruch i każde słowo mogło obrócić się przeciwko Spokrewnionemu i jednego dnia można było być Księciem, a drugiego zostać wygnanym z miasta. Wystarczył jeden fałszywy ruch i wykorzystanie szansy przez przeciwnika. Gdy stało się w hierarchii niżej być może mniej osób dybało na status, ale jedno krzywe spojrzenie harpii mogło spowodować utknięcie pod czyimś butem na kolejne dekady. Nie ukrywała zdziwienia, gdy dowiedziała się jaki jest powód, dla którego Spokrewniony pełniący funkcję Harpii zamiast przekazywać informacje zwykłą drogą, zdecydował się na przemówienie. Z jednej strony nie dziwiła się. Wszyscy wiedzieli czym groził łamanie Tradycji. Tym bardziej pierwszej. Z drugiej… Polityka Ventrue zwykle opierała się na dignitas, nie zaś publicznym piętnowaniu. Ciekawe. Być może Klan Królów będzie niedługo miał nowego Primogena. Oni nie atakowali wprost, gdy nie byli pewni wygranej. A może to kolejna sztuczka? Cała sytuacja wydawała się bardzo interesująca, i właściwie te determinacja i przemyślane ruchy oraz ostrożne dobieranie słów jej imponowały. Lubiła się przyglądać. Przyglądała się uważnie rozmawiającym grupkom. Bawiła ją próba odgadnięcia, co teraz. Starsza Gangreli nie dbała o swoją opinię tak bardzo jak Primogen Ventrue, który opuścił salę zapewne już mając w głowie plan zemsty. O ile to przedstawienie nie zostało uknute przez Arystokratów. W każdym razie nie żałowała, że tutaj przyszła, bo wydawało się, że może się tutaj chociażby przypadkiem dowiedzieć czegoś, co może się w przyszłości przydać. Dlatego też po zakończonym przemówieniu, gdy rozpoczęły się rozmowy "na temat" zaczęła szukać czegoś w swojej teczce. Wyciągnęła czarny skórzany notes i wieczne pióro. Nie notowała niczego konkretnego. Chciała jedynie, zająć się czymś i nie siedzieć bezczynnie, gdy postanowiła wsłuchiwać się w to, co szepce się pomiędzy ścianami Elizjum.

Re: Ostry pazur Harpii

#27
Poddając się swobodnej dyskusji z Primogenem Brujah, Hunterem O'Donovanem, Irène jednocześnie dyskretnie słuchała i obserwowała otoczenie, w jakim się znajdowali. Przyszło jej nawet rzucić krótki żart w kontekście jednego ze Spokrewnionych, który niedawno dokonał lekkiego faux pas w Elizjum. Niemniej, przemowa Galatisa oraz Tradycje Camarilli i polityka międzyklanowa były żywymi elementami dyskusji dzisiejszej nocy; niektórzy wypowiadali się wprost na wzór Harpii Ventrue, inni zaś w dość niewymowny sposób chcąc, by jedynie właściwe uszy dowiedziały się jakie przyjmuje się stanowisko.
Aż w końcu jeden ze Spokrewnionych taktownie dał znać Primogenowi Krzykaczy, że chciałby zamienić z nim słowo. Lévêque jedynie uśmiechnęła się zachęcająco, wszak właśnie po to było to miejsce: by Spokrewnieni różnego statusu i prestiżu mogli ze sobą porozmawiać. Neutralność i doniosłość tego miejsca świadczyła między innymi o możliwości wybicia się młodszych i, jak ostatnie przemówienie Harpii pokazało, także upadku Starszych. Takie wydarzenia pokazywały jednakże, że Starsi nie są niezniszczalni, że można ich pokonać, że władza, którą dzierżą, może wcześniej czy później upaść. A to już Elderom niestety nie było na rękę.
Irène pierwej skierowała się ku ladzie, gdzie barman, znawszy jej upodobania, od razu podał jej vitae oraz cygarniczkę i papierosa. Dostrzegłszy pojawienie się Ridera, wyraziła swój komentarz jedynie przebiegłym grymasem. W spokoju oddając niewielki wysiłek swemu nadnaturalnemu słuchu z gracją skierowała swe kroki ku stolikowi, przy którym siedzieli Primogen Malkavian wraz z Alexandrem Morrim. Skinąwszy im zawczasu głową w geście uprzedzającym swe pojawienie się przystanęła przy stole obok Howarda mając na twarzy uśmiech — on chyba nigdy z jej warg nie schodził; zawsze jawiła się jako osoba, która może i nie jest najbezpieczniejszą osobą do konwersacji przez swoją pozycję i siłę jako Starsza, lecz na pewno nie charakteryzowała się tak antypatyczną postawą jak Primogen Ventrue. Wymieniwszy uprzejmości pierwej z Hawthornem, a następnie z Ancillae oraz przeprosiwszy za przerywanie rozmowy, swe zielone oczy skierowała bezpośrednio na doktora. — Obiło mi się o uszy, Panie Morri, iż nie posiada Pan środka transportu. Proszę którejś nocy, choćby jutrzejszej, mnie zagadnąć — samochodów mam dość, by móc Panu jeden z nich odstąpić. — I, nie czekawszy na słowa protestu czy podziękowania ze strony Morriego, posłała mu tylko rozbrajający uśmiech, pyknęła z papierosa i oddaliła się.
Tym razem jej uwagę przykuł stolik pełen ciekawych osobistości. Jules, jak go lubiła nazywać Toreadorka, Arystach, nowy Spokrewniony w mieście oraz… Rider. Ten ostatni kompletnie tam nie pasował. Nie zwlekając zbytnio, żwawo i pewnie siebie podeszła do ich stolika stając w niewielkiej odległości od samego Johnstona.
— Tuszę, iż Panom nie przeszkadzam. — Rzekła i spojrzała po każdym z osobna poświęcając mu, nawet Riderowi, chwilę swej uwagi jednocześnie witając się z nimi wymieniając po kolei imię każdego z osobna. Ze względów wiadomych jej wzrok na dłużej zatrzymał się na postaci Noaha. — Irène Celeste Lévêque, przewodzę klanowi Toreador i opiekuję się tym miejscem. — Przedstawiła się podając mu rękę do ucałowania i ponownie pyknęła z papierosa w kierunku, który nie zawadzałby w kontakcie z najbliższym towarzystwem. — Nie widziałam tu jeszcze Pana. Mam nadzieję, że Elizjum będzie dlań przyjemnym miejscem. Proszę dzisiejszej nocy częstować się vitae bezpłatnie. — Nawet jeśli był Pariasem, to zaakceptowanym przez Szeryfa, podopiecznym Greera i przedstawionym już Księciu. W przeciwnym wypadku nawet by go tu nie było. Primogen była niezwykle ciekawa jego osoby, umiejętności i charakteru. Każdy z Kainitów wszak wnosił do społeczności część swojej duszy, w pewnym sensie. Posłała mu jeszcze jedno spojrzenie, a następnie usiadła przy stoliku. — Pozwolę sobie zauważyć, jeśli mnie słuch nie myli, iż rozmawiali Panowie o pokonaniu Lupinów? — Jej wzrok w tym momencie taktownie skierował się na plik banknotów jaki leżał przed Riderem. — Chętnie wesprę to przedsięwzięcie finansując potrzebne ku temu rzeczy, a gdy przyjdzie pora na bezpośrednią operację… Z przyjemnością się z Panem zabiorę, Rider. — Jej wzrok twardo zatrzymał się na Brujahu. Ta wypowiedź i deklaracja mogła wywołać spore poruszenie: oto bowiem przywódczyni klanu, członek Rady i Spokrewniona, która przez wzgląd na swój status mogła właściwie wydawać polecenia młodszym nie spiesząc się z wychylaniem na pierwszy front, chciała postawić swą rolę na równi z nimi. — Mam nadzieję, że przez te dziesięć lat kiedy cię tu nie było, Rider, nie zatraciłeś swych umiejętności i wiedzy.

Re: Ostry pazur Harpii

#28
Przez chwilę Ventrue zastanawiał się, co Harpia Brujah chce mu właściwie powiedzieć. Przecież jego reakcja na niewerbalną insynuację nie tyczyła się Phillipa, a jego młodszych współklanowiczów. Co więcej właśnie siedzieli z jednym z nich... No cóż, najwyraźniej Phillip nie zrozumiał aluzji, może po prostu miał gorszą noc, a może zaprzątało go coś innego, wydawał się spięty... Najważniejsze było przekazanie Sullivanowi, iż Galatis zamierza podjąć się działań związanych z klanem Brujah, a przede wszystkim wynajęcie Ridera zanim ktoś inny to zrobi. Już podczas rozmowy z Sullivanem analizował pojawienie się Ridera. Konkluzja była jedna: Ten Renegat przeżył... Musi być piekielnie dobry w zabijaniu. Muszę go mieć!

Pojawienie się Noaha, którego całe ciało mówiło, iż nie czuje się komfortowo w tym miejscu okazało się miłą odmianą. Jego zapytanie o wydarzenia i zachęta od Norwooda ucieszyły Harpię. Ventrue miał okazję zaprezentować się jako uprzejmy humanista, z czego też naturalnie skorzystał i również ciepło przywitał Neonantę:

- Mr. Johnston miło Pana poznać - Galatis wyciągnął rękę w geście powitania.

- Greer opuścił Elizjum po moim przemówieniu, w którym skrytykowałem działania Primogena Ventrue Feng Longa oraz Starszą Skadi, równocześnie pochwalając działania innych młodszych Spokrewnionych, którzy w mojej ocenie zasługiwali na dzisiejsze brawa - Galatis wypowiedział te słowa ciepłym i życzliwym tonem. Nie chciał jednak bardziej rozwijać tematu. Nie było takiej potrzeby.

Ale pieniądze... One otwierają drzwi nie tylko do pożądanych miejsc, ale również i serc nieumarłych. W szczególności tych osobników, którzy aktualnie są w potrzebie i rzadko posiadają stały dochód. Bezprecedensowa łapczywość Ridera pozytywnie zaskoczyła Galatisa, gdy ten przyjął zapłatę, tym samym przypieczętowując umowę. Naiwność Ridera, który przy dwóch Harpiach wszedł w układ z Arystokratą okazała się bardziej, niż przydatna. Gdyby Brujah chciał zrezygnować lub uciec z forsą i więcej się nie pojawiać w mieście, to czekałaby na niego niemiła niespodzianka. Zawsze widniało widmo Wezwania Ridera do Elizjum, gdzie Galatis czekałby w spokoju, aż najemnik w końcu znów spotka swojego pracodawcę. Młodzi Brujah często jawili się Galatisowi jak buntownicy z krótkim lontem, którzy są tym, czym są... Dziećmi. Gdy Rider zapytał Ventrue czy ten zapali, Arystarch wziął od niego papierosa po czym odłożył go do popielniczki mówiąc:

- To paskudny nałóg, do tego może zabić na śmierć - Galatis zaśmiał się lekko, dystansując się do własnego dowcipu. - Mr Rider, cieszę się, że mamy umowę i dotrzyma Pan obietnicy. Odpowiadając na Pana pytanie tyczące się Maskarady... Sprawa wydaje się być oczywista. Tradycja ta jest wymieniana jako pierwsza, ponieważ jest najważniejsza i najtrudniejsza do upilnowania. Proszę zauważyć, że pozostałe Tradycje praktycznie oderwane są od czynnika jakim jest los. Ileż to razy podczas polowania coś poszło nie tak? Jak często któryś z Spokrewnionych miał pecha jakim jest niechciany obserwator? Pech i chaos jest wrogiem Maskarady, zawsze nim był. Oczywiście oprócz elementu losowego są inne czynniki ryzyka. Na przykład celowe łamanie Maskarady przez wrogów Camarilli, aby władza w mieście musiała zacząć zacierać ślady, poświęcając swoją energię i zasoby, tym samym obniżając obronność całego miasta - tutaj Galatis zrobił krótką przerwę, poprawiając się w fotelu. Ventrue zmienił ton głosu na dużo niższy, poważniejszy i kontynuował:

- Pamiętam jak wyglądała Europa bez Maskarady. Zanim zorientowaliśmy się jak wiele błędów uczynił nasz rodzaj, było za późno. Niewyobrażalny koszmar, który prześladował każdego z nas bez względu na krew, klan czy wiek. Było to niebezpieczeństwo dużo poważniejsze niż aktualnie wojujący Sabat... -skrzywił się lekko - Inkwizycja kościelna, a za nimi dziesiątki chłopów uzbrojonych w pochodnie i widły. Przypomnijcie sobie pożar Chicago, poczujcie żar ognia, zapach, dym palonego drewna i nieokiełznany żywioł w akcji... Pamiętacie tylko jedną noc, która jest niczym w porównaniu z pożarem jaki trawił Europę przez setki lat. Stos za stosem, każdej nocy płonęli nasi bracia i siostry. Słyszałem ich rozpaczliwe krzyki i uwierzcie mi, że nie ma nic bardziej poruszającego naszą Bestię. To ona zmienia nas w potwory, które w obliczu armagedonu poświęcą każdą rzecz dla osobistego przetrwania. Ten upadek nie może wydarzyć się kolejny raz. Wypracowana Maskarada pozwala nam na POKÓJ! - wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo, pozwalając by rozeszło się wokół. Zarówno ton jak i rytmika całej wypowiedzi sprawiała, że obrazy które kreślił pojawiały się przed oczyma jego rozmówców jak żywe. Wiedział jak przemawiać, aby przykuć uwagę i poruszyć serce. Mówił a w jego słowach rozbrzmiewał trzask ognia i echo głosów konających.

- Puenta mojego monologu sprowadza się do tego, iż ostatnią przyczyną łamania Maskarady jest brak odpowiedniej świadomości młodszych generacji... Za którą odpowiadają Starsi - Galatis zakończył wypowiedź, celowo akcentując ostatnie słowo w zdaniu. W ten sposób subtelnie nawiązując do swojego przemówienia.

Jednak nic do tej pory nie przebiło pojawienie się Irène Celeste Lévêque, która swoją obecnością przyćmiła wszystkich przy stole. Ventrue zgodnie z zwyczajami ucałował dłoń Primogena - Ms Lévêque wspaniale dziś wyglądasz - powiedział serdecznie, następnie poczekał na wypowiedź Toreadorki. Gdy padły ostatnie słowa, Galatis wewnątrz był trochę zaskoczony, ale nie dał po sobie tego poznać. Wyprawa na Lupinów to dość ryzykowne przedsięwzięcie.

- Wydaje mi się to dość ryzykownym przedsięwzięciem madame... Nie należy kierować się pierwszym porywem serca i może warto byłoby to jeszcze raz przemyśleć. Oczywiście, mówię to tylko i wyłącznie z swojej perspektywy - kończąc wypowiedź zaznaczył, iż kieruje się troską i etykietą.

Re: Ostry pazur Harpii

#29
Rider tylko przytakiwał głową na opowieść Norwooda. Nie miał przecież nic do dodania, spodziewał się, że jeśli któryś Krawaciarz był gotowy zrobić taki ruch to właśnie Galatis, chociaż i tak jego oczy wyrażały odrobinę zdziwienia. Dalsze informacje Norwooda Rider także starał się przemilczeć, ba harpia nawet trochę zaczęła go irytować, bo niby co Rider nie znał się na swojej robocie? To on czy Norwood przez czterdzieści lat jeździł na koniu uzbrojony tylko w zardzewiały rewolwer pełny srebrnych kul i odrobinę ognia mordował razem z koterią Lupinów? Wiedział jak ich tropić i wiedział, że nic nie jest pewne dlatego był podirytowany, a efekt wzmocniła jeszcze krew Krzykaczy odpowiedział harpii ze swojego klanu przez zęby:
-Dzięki...Znam się na swojej robocie, dlatego pytam o kogoś kto taką sekcję zwłok mógłby przeprowadzić
Gdy Norwood postanowił wygłosić swoje słynne "pośpiech nie jest wskazany" Rider wziął tylko głęboki wdech, krew w nim buzowała i z tego powodu już nic nie odpowiedział by zaraz nie wpaść tutaj w szał. To w końcu nie była debata gdzie takie zachowanie by mu uszło...To było Elizjum miejsce gdzie wszyscy: Krzykacze, Dzikusy, Świry, Szczury, Degeneraci, Pseudowampiry i Krawaciarze tu mogli być wszyscy, a nie wszyscy znali potęgę szału. W związku z tym przemilczał ten nieprzychylny komentarz.
Wśród zebranych był jeszcze Galatis który także starał się Ridera pouczyć, a w dodatku odrzucił jego papierosa, zmierzył go trochę wzrokiem, ale dalej starał się nad sobą panować, to nie był jeszcze etap szału...Zwykła irytacja. Cały "wykład" o Maskaradzie Rider przemilczał. Po co było powielać tylko nudne pierdolenie starych dziadów kiedy Maskaradę można młodszym przedstawić w zupełnie innym i atrakcyjniejszym świetle -Jak się nie będziesz pilnował, to Cię zajebią. Jak się za bardzo nie będziesz pilnował. To ludzie zajebią nas wszystkich- tak właśnie Rider podsumował słowa Ventrue w swojej głowie, jednak dla utrzymania swojej samokontroli postanowił nie mówić tego na głos
Wtedy to do towarzystwa dołączył brodacz, bardzo nieporadny wyglądał jakby był tu pierwszy raz, ale tak samo wyglądał przecież Rider, różnica była taka, że Rider chciał tak wyglądać, a Brodacz sprawiał wrażenie jakby starał się dopasować do tego teatrzyku. Gdy Parias doszedł do zgromadzenia, Rider od razu wystawił w jego stronę papierosy:
-Zajaraj, rozluźnisz się....Młody jak mniemam?- jeśli Noah postanowił wziąć papierosa uśmiechnął się, jeśli nie, po prostu schował je spowrotem do kieszeni marynarki. Gdy Bezklanowiec postanowił się przedstawić Rider wyciągnął w jego kierunku rękę do męskiego uścisku dłoni:
-Rider, po prostu Rider, bez zbędnych tytułów i tych ceregieli. gdy ten wspomniał o Greerze Rider lekko się skrzywił, a potem serdecznie uśmiechnął prezentując szereg zębów i kły w całej okazałości patrząc na przybysza:
-Więc pewnie jesteś Pariasem, to dobrze....Lubię takich. Będę miał dla Ciebie zadanie, na pewno będziesz chciał pokazać swoją wartość w sekcie, bo wyglądasz na kogoś pragnącego doświadczenia- tutaj przerwał dumnie patrząc w oczy swojego rozmówcy- -A co do Greera, skoro Szeryf go jeszcze nie dojebał i pozwala mu dalej przyprowadzać swoich braci to chętnie się z nim rozmówię. Może wreszcie pójdzie po rozum do głowy.
W tym momencie jednak stało się coś czego Rider się nie spodziewał. Naczelna degeneratka podeszła do ich stolika, co skłoniło Ridera do zdjęcia fedory i skinienia w jej kierunku głową....Chyba tak wymagała etykieta nie? Nie wiedział, miał zawsze gdzieś takie bzdety, jednak gdy Irene postanowiła zaproponować wsparcie w walce z jego odwiecznym wrogiem, jego oczy zrobiły się jakby większe, było to szansa na większy zysk, ale też na większą stratę, ale ponieważ Rider nigdy nie był mistrzem kalkulacji to spojrzał na nią bardzo życzliwie (na ile pozwalała mu na to wciąż buzujaca krew) i powiedział:
-Jeśli śledztwo da nam więcej niż podejrzenia, że to Wilczki Pani Primogen to będziemy potrzebować sporo srebra i ognia, a i nie zamierzam nikomu odmawiać przyjemności z mordowania tych szmat- ostatnie słowo może było trochę nieeleganckie, ale Łowca naprawdę nienawidził swojej Zwierzyny. Pewnie ktoś inny na jego miejscu trzymałby język za zębami, ale on nie. Na komentarz o tym czy nie zardzewiał przez ostatnie 10 lat postanowił odpowiedzieć tajemniczo:
-Zapewniam Panią Primogen, że nie...A nawet ją zwiększyłem stąd moje podejrzenia, że chodzi o Wilczki, gdyby tylko Ghost coś z tym robił gdy mnie nie było....- postanowił wyrazić również swoją niechęć do swojego nieudolnego Stwórcy, który zdawał się cały czas nie pozbierać po śmierci jego Childe....
Człowieku...To było jakieś 70 lat temu- przeszło przez głowę Ridera i ponownie zaczął obserwować zebranych

Re: Ostry pazur Harpii

#30
Wymienianie uprzejmości między panami ujawniło rąbka tajemnicy o ich postawie. Norwood zdecydował się zachować dystans do Pariasa, ale Rider i Arystarch otwarcie wyciągnęli dłonie do uściśnięcia. Żaden z nich nie ujawnił swoich tytułów, po prostu przedstawiając swoje godności, co zrodziło pewien problem: komu najpierw uścisnąć prawicę? Johnston poczuł się zakłopotany. Zaczął więc od najgłośniejszego faceta, który nie szczędził wulgaryzmów. Trochę upodobniało go do Greera, lecz nawet on nie klął z taką intensywnością.
— Dziękuję, ale nie palę. Wielokrotnie widziałem płuca palaczy, nic przyjemnego — stwierdził zestresowanym tonem, jakby nie był do końca pewien czy winien odmówić.
Uścisnął rękę mężczyzny. Siła nacisku Johnstona była niemal niewyczuwalna w porównaniu do imadła zaprezentowanego przez gangstera. Wyglądało na to, że bezklanowiec nie zamierzał udowadniać swojej wyższości poprzez gesty, gdyż jego był delikatny.
— Istotnie, ma pan... Masz krzepę, Rider — instynktownie użył zwrotu grzecznościowego, lecz błyskawicznie się poprawił, zdradzając swoją nieporadność w komunikacji.
Później neonata zwrócił się do mówcy, który wywołał poruszenie w Elizjum. Zanim uścisnął mu prawicę, spostrzegł jego sygnet. Obserwacja Johnstona była krótka, niemniej zauważalna i w żaden sposób niedyskretna, gdyż było widać jak na tacy jego zaintrygowane oczy śledzące symbolikę rodową. Chwilę potem Parias odwzajemnił gest powitania. Usłyszana godność wywołała w Noahu pozytywne zdziwienie, ujawnione przez uniesienie brwi.
— Muszę przyznać, że pierwszy raz mam zaszczyt obcować z osobistością, która nosi tak stare imię. Doskonałe Źródło, rzadko się zdarza, aby ktoś wypełniał znaczenie swojego imienia — złożył Galatisowi dość pokręcony komplement, przez co Noah nieco się speszył, ponieważ zorientował się z opóźnieniem, że jego słowa mogłyby być zbyt śmiałe. — Piękny sygnet. — Zestresowany swoją śmiałością, postanowił uraczyć szlachcica prostszą czułostką, usprawiedliwiając także swoje dość niegrzeczne gapienie się na upierścieniowany palec.
— Dziękuje za zaprezentowanie, panie Phillipie. Jest pan łaskawy i jestem za to wdzięczny. — Skinął głową w kierunku harpii w geście dozgonnego szacunku.
Przemówienie dotyczyło krytyki postępowania Feng Longa i Skadi, co zainteresowało Johnstona, jednak nie zamierzał ciągnąć nikogo za język, więc nie dopytywał. Najważniejszymi informacjami były imiona ważnych osobistości, które w jakiś nieznany Pariasowi sposób podpadły Camarilli, przynajmniej takie wrażenie odniósł. Arystarch bardzo pomógł nowicjuszowi, ujawniając tytuły skrytykowanych. Poza tym jacyś młodzi Spokrewnieni otrzymali słowa pochwały, co oznaczało, że Sekta potrafiła docenić pracę świeżych członków. Intuicja podpowiedziała balsamiście, żeby nawiązać kontakty z tymi szczęściarzami.
— Owszem, jestem Pariasem — stwierdził ze szczyptą smutku, kiedy Rider wypowiedział na głos brak przynależności klanowej neonaty.
Osiłek, kiedy wyznał swoje oczekiwania względem rozmówcy, ten patrzył na niego w skupieniu., wręcz spijał każde słowo. W rzeczy samej, Noah chciał się wykazać i był gotów podjąć się pracy.

— Oczywiście, chcę pokazać swoją użyteczność, ale najpierw muszę poznać treść zadania — skwitował z podekscytowaniem. — Widzę, że pragniesz Riderze pomówić w cztery oczy z moim nauczycielem. Jak wspomniałem, chętnie zrealizuję to spotkanie — dodał z mniejszą energią, jakby wspomnienie o Szeryfie potrząsnęło nim. Widać także było, że flegmatyk był ciekawy tematu przyszłej rozmowy pomiędzy ulicznikami, lecz z grzeczności nie dopytywał.
Opowieść o ogniu palącym nieumarłych dawno temu w Europie pobudziła wyobraźnie Noaha. Czyli ludzie potrafili przeciwstawić się potężnej zarazie, jaką reprezentowali Spokrewnieni. Czyżby trzoda nie była tak podporządkowana, jakby chcieliby ją widzieć członkowie Wieży z Kości Słoniowej? Wampiry nie byli niepokonani, zatem Maskarada była absolutnie konieczna do zapewniania sobie przetrwania, ale również stanowiła broń. Wrogowie Camarilli używali Tradycji przeciw niej, co było w mniemaniu Noaha strzałem w dziesiątkę. Był to także oręż stwarzający zagrożenie wewnątrz organizacji, jak głęboko krytyka Galatisa wbiła swe szpony w reputacje dwójki Starszych? Czy to nie był początek ich ostatecznego końca? Pojawienie się następnej persony wybiło Noaha z rozważań.
Jeżeli był zdenerwowany, to teraz miał ogromnego kija w dupie, zesztywniał niemiłosiernie, kiedy przyszło mu poznać kolejną figurę rozdającą karty pozostałym Spokrewnionym, właściwie determinując ich rękę przy stole. Niezwykle elegancką kobietę dzieliło jedynie dziesięć centymetrów do tego, żeby patrzeć z równego poziomu na oczy mężczyzny, ale i tak Noah czuł się o metr niższy w prezencji Primogena. Nieśmiało, ale poprawnie ujął dłoń damy, aby wykonać grzecznościowe powitanie. Jednak złamał etykietę, ponieważ trzymał rękę chwilę za długo, a w tym czasie w umyśle balsamisty zrodziła się groteskowa myśl. Właśnie trzymał zimną kończynę trupa. Bawił się w grzeczności wśród chodzących, napędzanych mocą klątwy zmarłych. Sam nie żył, nie oddychał, przeczył znanym faktom nauki. Nagle przeszyła go refleksja równie zimna, co ręka kobiety: wszyscy zebrani tutaj Spokrewnieni dosłownie odgrywali karykaturę, bawili się w teatr udawania ludzkich zachowań na wykwintnych salonach. Pomimo poprawnego funkcjonowania, Noahowi zdawało się to wszystko sztuczne, bez ikry, wykonane w celu ukrycia prawdziwej natury zebranych: bycia potworami w skórze owiec. Uśmiechał się do morderców, walczył o względy stworzeń pozbawionych skrupułów, gotowych zabić w imię głodu, zysku, bezpieczeństwa. Przeraził się, ale odzyskał równowagę, ponieważ wiedział, że teraz zachowywał się wysoce niestosownie. Ucałował rękę martwej damy, niechaj przedstawienie trwa.
— Najmocniej przepraszam, zamyśliłem się. Niezdara ze mnie — powiedział zażenowany, jednak nie zamierzał przestać mówić. — Czuję się ogromnie zaszczycony sposobnością poznania lidera klanowego i opiekuna Elizjum. — Kolejne komplementy, zasłona przed nieudolnością, jaka chwilę temu się wydarzyła. Wiedział, że musiał teraz popisać się jakąś ciekawą uwagą, nie miał innego pomysłu, żeby się uratować z towarzyskiego niepowodzenia.
— Zafascynowała mnie aranżacja wnętrza. Jestem tutaj drugi raz, a nadal nie potrafię pojąć perfekcji, z jaką wszystko zostało zaplanowane. Pomiędzy obrazami zachowana jest idealna odległość. Zastawa, obrusy, meble zdają się tworzyć doskonałą symetrię. To jedynie podkreśla przepaść, jaka dzieli nasz gatunek od ludzkiego. Sądzę, że człowiek nie byłby w stanie tego osiągnąć, wzrok go ogranicza — podzielił się szczerą opinią, która w jego mniemaniu była interesująca i mogła nieco rozładować sytuację. — Jeszcze się przyzwyczajam do pobytu tutaj, na razie Elizjum działa na mnie pobudzająco.
W końcu się zamknął i zamienił w słuch. Rozmowa skoncentrowała się na zagadnieniu niejakich lupinów, Johnston właściwie nic o nich nie wiedział, ale nazwa kojarzyła się z łacińskim określeniem na wilka. Dlaczego wampiry polowałyby na wilki i czemu było to takie niebezpieczne? Nienawiść, z jaką wyrażał się o nich Rider, zaskoczyła Pariasa. Srebro, ogień, finansowanie przedsięwzięcia? Nie wystarczyła stara dobra strzelba myśliwska? Noah poczuł się wyalienowany z rozmowy, bo zupełnie nie łapał, o co tyle zachodu.
— Zgaduję, że nie mówimy tutaj o zwyczajnych wilkach? — zapytał poddenerwowany.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości

cron