Debiut na wielkim ekranie

Akt II | The Loop, Teatr "Balaban and Katz Chicago Theatre"

Debiut na wielkim ekranie

#1
Łuna ziemskiego satelity rozlała się gęsto w sypialnianym półmroku, z miękkim muśnięciem wiatru niosąc bryzę orzeźwienia. Gdy ciężkie kotary odsłoniły strzeliste okiennice, jak zjawa wylęgła się zza nich męska sylwetka. Umęczona, sfrustrowana twarz, podkrążone oczy, niemal trupioblada cera... zmarszczki wyrastające jak grzyby po deszczu na spoconym czole. Czy to w ogóle było fizjologicznie możliwe? Nieważne, czuł się jakby na morderczym kacu, a żołądek niemal skakał mu do gardła. Zdekoncentrowany umysł wciąż podsuwał obraz minionej Nocy, a wraz z nim lęk — i natarczywe wspomnienia, które nawet na chwilę nie pozwalały odsunąć od siebie drapieżnych myśli. Karcił się w głowie, że lustrując spacerujące ulicami twarze, odczuwał takie obrzydzenie; że nie widział w nich, jak dawniej, ludzi, a żyły gorszego sortu, niezbyt odmienne od parszywych szczurów w kanałach. Ale znał swoją rolę w łańcuchu pokarmowym. Wiedział, czym się stał: łowcą polującym na najznakomitsze kąski. Taka była cena władzy i kontroli. Taka była jego odpowiedzialność.
Trwonienie vitae było co prawda zbyt ryzykownym ruchem na przywrócenie ludzkiego kolorytu, lecz potrzebował tylko chwili, by jakoś doprowadzić się do porządku i zamaskować niewyjściowy wygląd. Nie działał zresztą bez planu. Było nim umówione w przeddzień spotkanie w Balaban and Katz Chicago Theatre, gdzie został zaproszony przez Joannę — zauroczoną artystkę, której poezja miała wybrzmieć w odtwórczej roli na wielkim ekranie. Powinna być bardziej niż chętna, by po spektaklu oddać się chwili wampirycznych uniesień, lecz Ventrue nie zamierzał czekać do jego końca. Nie zwlekał zbytecznie z zejściem do salonu na parter, gdzie już wyczekiwał go starszy, około sześćdziesięcioletni gentleman.
Witaj, Edwardzie — Spokrewniony powitał go nieoszczędnie francuskim akcentem i wysilił się na życzliwy uśmiech, którego ciepła intencja rozmijała się z autentyzmem chłodnej, zmizerniałej twarzy. Pomimo tego wyglądał schludnie i nienagannie, może nieco zbyt sztywno jak na wyjście towarzyskie. — Ufam, że wieczór mija Ci w dobrym nastroju. Coś ciekawego w dzisiejszej prasie? — w głosie dało się wybadać nutę zaciekawienia, lecz nieobecny wzrok powędrował w stronę wiszącego zegara, stanowiąc niewerbalny wyraz pośpiechu pomimo relatywnie dużego zapasu czasu. — Moja serdeczna przyjaciółka powinna wyczekiwać nas na miejscu, więc nie będziemy robić przystanków po drodze — zakomunikował, a wkrótce obaj opuścili posiadłość, udając się w ustalonym kierunku.
Zbliżając się do gmachu teatru, mijał coraz więcej ludzi, a jego drapieżne zmysły były teraz tak wyczulone, że niemal słyszał bicia ich serc. Catherine powtarzała, by nigdy nie doprowadzać się do takiego stanu; czy sam był sobie winien? Obiektywnie nie - wydarzenia minionych Nocy skutecznie pozbawiły go pola manewru, a wczorajsza, nieplanowana prezentacja przed Księciem i Zarządem Klanu wyczerpała go do cna - lecz dla ambitnego Ventrue nie było to usprawiedliwieniem zaniechania swoich powinności. Stojąc na straży praw, którymi rządził się ten świat, zobligował się do unikania sytuacji utraty kontroli; w tej chwili był im zanadto bliski. Cel był więc prosty: rozgościć się na salonach i zlokalizować ofiarę dzisiejszego żeru, by tę kontrolę odzyskać.
Bądź proszę w pobliżu, gdybym Cię potrzebował — polecił kierowcy. Nie mógł wykluczyć opcji, że coś pójdzie nie tak i będzie musiał udać się na polowanie w inne miejsce. Nie słyszał, by teatr ten stanowił Domenę jakiegoś wpływowego Spokrewnionego, lecz, prawdę mówiąc, nie wiedział jeszcze wielu rzeczy o polityce świata chicagowskich elit. Nie poddając się zbędnym refleksjom, wślizgnął do gmachu blichtru i przepychu - najznamienitszego teatru w Chicago, czarując gości swoją osobowością i nasłuchując odpowiednich słów, czy akcentów na tropie odpowiednich ofiar.

Re: Debiut na wielkim ekranie

#2
Armand Chevalier
Wiele działo się ostatnimi nocy, od pamiętliwego momentu, gdy śmiertelne życie zostało porzucone na rzecz nieumarłej egzystencji pełnej perspektyw znacznie szerszych niż to, czego za życia udało się doświadczyć na politycznej planszy szachowej. Armand Chevalier poświęcił wiele, swoje życie i rodzinę, ale nagrody, jakie miał pozyskiwać na przestrzeni kolejnych lat, może dekad, zdawały się być tego warte, zwłaszcza mając na względzie potencjalnie nieograniczony czas.
Przebudzenie tej jednak nocy nie należało do naprzyjemniejszych. Rosnące pragnienie, niemalże całkowicie spychające wszelkie inne myśli na bok, dało o sobie znać. Żółtodziób wiedział, że nie powinien doprowadzać się do tego stanu, jednak ostatnie wydarzenia, a także natrętne wspomnienia i koszmary, zdecydowanie utrudniły mu zadbanie o swój głód. Jednak jako iż prezentacja przebiegła pomyślnie, i Armand został zaakceptowany przez Księcia, a także Zarząd Ventrue wraz z Primogenem na czele, to Arystokrata mógł wreszcie skupić się na bardziej przyziemnych kwestiach.
To też wyprowadziło go tej nocy z jego schronienia, jednak nie przed tym jak nadał swej skórze nieco koloru, by nie zwracać na siebie zbytniej uwagi nazbyt trupią aparycją. Należało zachować szyk, elegancję i pozory. Eisenhauer odwzajemnił werbalne powitanie oraz uśmiech, który mógł być nieco bardziej szczery od tego, którym sam został potraktowany. Odpowiadając na pytanie swego pracodawcy, niemiec krótko podsumował swoje dobre samopoczucie, po czym wymienił kilka ciekawostek. Było pośród nich kilka większych wydarzeń kulturalnych, nowości muzyczne, wieści o zaginięciu jakiegoś młodego chłopaka, otwarcie nowego hotelu, i tak dalej. Nic co mogłoby przykuć uwagę nieumarłego na dłuższą chwilę.
Czas było ruszyć w drogę. Pierwszym celem nieumarłego była wizyta w Chicagowskim teatrze, gdzie miał uraczyć się występem zaprzyjaźnionej, Europejskiej artystki. W obecnym jednak stanie wampira, podróż ta była niemałym testem jego silnej woli, jako iż tętniące żyły wabiły i nęciły krwiopijcę przez całą drogę. Specyficzne gusta Armanda wykluczały niestety większość śmiertelników z jego menu.
Na miejscu Arystokrata spędził nie więcej, jak kwadrans, nim w zasięgu jego wzroku pojawiła się wyczekiwana przez niego osobistość. Elegancko ubrana gwiazda, Joanna, ciepło przywitała swojego gościa, chętnie omawiając temat swojego sukcesu i odgrywanej roli. Trudno jej było ukrywać swoją ekscytację w związku z tą premierą, choć przy tym również i niemały stres. Z racji iż kobieta była główną atrakcją tego wieczoru, wielu gości, w tym mniej i znanych twarzy, pragnęło zabrać Joannie te kilka minut jej czasu, a ona sama chętnie dawała się otoczyć oczarowanemu nią towarzystwu, co niestety nie pozwalało na znalezienie sposobności, by znaleźć się z nią sam na sam, lub przynajmniej z dala od wzroku innych śmiertelnych na tyle długo, by móc skosztować jej krwi.
Chwalebnie, nie była to jedyna młoda, majętna dama ze starego kontynentu obecna w teatrze tego wieczoru. Wyłowiwszy z tłumu czarnowłosą Szwedkę, którą można było skraść na parę chwil, po chwili przyjemnej rozmowy Armand pozyskał nieco vitae, zostawiając ją nieco senną w jednym z foteli (+3PK). Jakkolwiek był to wyśmienity posiłek, tak była szansa, że nie wystarczy on na długo. Mając tę świadomość, Francuz spędził jeszcze trochę czasu, by znaleźć jeszcze jedną, spełniającą jego wymogi ofiarę, którą okazała się Rosjanka o łatwo rozpoznawalnym akcencie (+3PK).
Zaspokojona Bestia nie stanowiła już żadnego zagrożenia dla Spokrewnionego. Mimo iż polowanie się przeciągnęło w czasie, tak przynajmniej była gwarancja, że żółtodziób nie straci nad sobą kontroli w nieoczekiwanym momencie.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości