Zaginiony Ghul (II)

Prolog | West Side | Kontynuacja poszukiwań ghula - Archibalda Causey`a

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#31
Alfred skoncentrował się w ułamku sekundy, starając się przytomnie ocenić sytuację, w której znalazł się ze swoim ghulem. Żadna z zastosowanych, wampirzych mocy nie była w stanie pokonać umysłu Irlandczyka, cechującego się niebywałą, silną wolą. Była to poniekąd ujma dla Leneghana, który wyraźnie się wkurwił. Złość nie była jednak wymierzona we wrogów, którzy go przechytrzyli. To amatorskie działanie Ogara doprowadziło ich do aktualnego położenia... Nie było czasu na wewnętrzny monolog. Alfred zawiódł, zerkając z dozą żalu, politowania w kierunku swego wiernego sługi, którego skroń tuliła się teraz do lufy. Utrata Jima Calabresi w oczach neonaty była niemal pewnym rezultatem działań, których zamierzał się dopuścić, jednak życie Włocha znajdowało się teraz na końcu kolejki jego priorytetów. Wampir prężnie się wyprostował i skonfrontował spojrzenia z zimnokrwistym Irlandczykiem.
— Miałeś swoją szansę. — Wizerunek Spokrewnionego błyskawicznie uległ namacalnym zmianom. Resztki rumieńca na skórze nieumarłego zanikły, czyniąc jego twarz trupiobladą, a rozszerzone w grymasie gniewu usta poczęły przyozdabiać długie, ostre niczym szpile kły. Tym, co najbardziej mogło urzec Irlandczyka, było niemalże paraliżujące spojrzenie, którego nie dało się przypisać ludzkiej postaci. Leneghan usiłował pobudzić wszystkie cechy jego nadnaturalnego jestestwa, także upiorną obecność, która jakby przybrała na sile, kiedy jej natura stała się bardziej klarowna dla zebranych. Sylwetka Kainity przypominać poczęła uosobienie koszmaru, w którym miał nadzieję uwięzić Diarmaida Kearneya - żyłę, która ważyła się stanąć Ventrue na drodze do sukcesu.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#32
Położenie w jakim znalazł się Ventrue — przedstawiciel klanu uchodzącego za największego i najbardziej konserwatywnego Strażnika Maskarady — dawało do myślenia. Zmuszało do przeanalizowania swoich kroków. Nie wspominając o ustaleniu priorytetów, wszak jeszcze chwilę temu jednym z głównych celów Spokrewnionego było uchowanie przy życiu swego Ghula. Było to także swoistą nauczką na przyszłość i swego rodzaju drogowskazem. Alfred stąpał po cienkim lodzie. Znalazł się w bardzo niewygodnym dla siebie położeniu. Musiał zacząć bardzo szybko kalkulować co mu się opłaca bardziej, a co mniej, jakie będą konsekwencje takich i innych działań, co mu się uda uzyskać poprzez takie i inne akcje.
Amator. To nie było do końca odpowiednie słowo dla poczynań Leneghana. Wszystko miało swój cel. Swój początek. Wszystko w ten czy inny sposób zostało skalkulowane. Nawet tak nadprzyrodzone istoty jak wampiry nie mogły dysponować machiną czasu… Za pewnym wyjątkiem, dla tego wampira jednak zupełnie nieosiągalnym.
Jim Calabresi nieustannie patrzył na swego Pana. Jego spojrzenie na początku było bardzo wymowne i nieco przerażone, bo w końcu nieustannie trzymali go na muszce, ale z biegiem czasu zaczął spoglądać coraz bardziej pewnie. Jakby coś obmyślał. Jakby wyczekiwał. Jakby nabierał pewności, że nadejdzie odpowiedni moment…
Spokrewniony musiał szybko przemyśleć swoją sytuację i dalsze kroki. Zdecydował się na dość odważny, jak na Ventrue, krok. Podjął ryzyko. Bardzo duże ryzyko. Wszak był Arystokratą. Złamanie Maskarady w przypadku Alfreda groziło nie tylko utratą pozycji, wpływów, protekcji ze strony Arystarcha czy sprzymierzeńców, ale w najgorszym przypadku — ostateczną śmiercią.
Czy w chwili wykorzystania prezencji był tego świadom?
Że może w jednej chwili utracić ponad kilkadziesiąt lat dorobku swego nieśmiertelnego życia?
A jednak przerażające spojrzenie zadziałało.
— To TY miałeś swoją szansę! — Krzyknął na widok wysuwających się kłów, w strachu; jego spojrzenie diametralnie się zmieniło, wargi zaczęły się nieznacznie poruszać. Diarmaid w swym przerażeniu stał w miejscu sparaliżowany. Miało to swoje plusy i minusy. Minusem było to, że jego reakcja stała się dla Alfreda kompletnie nieprzewidywalna. Strzeli? Nie strzeli? Ucieknie?
Po tym sprawy się skomplikowały.
Jim był już przyzwyczajony, więc nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Wyczuwając odpowiednią okazję puścił wiadro. Trzymający go na muszce Irlandczyk z wrażenia nacisnął spust. Pocisk dosłownie przeleciał po uchu Diarmaida rozkrwawiając mu małżowinę uszną. Ten opuścił głowę w reakcji na ból, opadła także jego dłoń z bronią wcześniej wycelowaną w Alfreda. W międzyczasie Ghul z łokcia z całej siły walnął drugiego Irlandczyka trafiając go w klatkę piersiową. Aaronowi wystarczyła tylko jedna sekunda widoku Leneghana w takiej postaci, by czym prędzej zaczął wiać — na ślepo próbował się wydostać z pomieszczenia rękami torując sobie przejście i próbując odepchnąć Irlandczyków.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#33
W budynku rozległ się huk.
Młody Ventrue jak nikt świadom był ryzyka, jakie niosły jego akcje. Złamał Maskaradę, miast ją chronić. Jego sumienie i profesjonalizm nie wzięły góry nad instynktem potwora, który w nim drzemie. Być może uległ pokusie podszeptów Bestii, a może taką właśnie był jednostką - zimną, wyrachowaną. Mściwą. Tej sytuacji można było zapobiec, lecz Leneghan upatrywał satysfakcję w planowanych rezultatach - torturach, jakie miały sprawić mu ulgę za emocje wywołane wspomnieniami w kasynie. Alfred wiedział, że wampiryzm jedynie wzmógł cechy, które przejawiał za życia, kiedy legło w gruzach. Gdy dowiedział się o śmierci swego nienarodzonego dziecka, kształtując w sobie wewnętrzną Bestię jeszcze za życia.
W obecnej sytuacji, dalsze losy Alfreda zależały od szybkiego podejmowania sprytnych decyzji. W pierwszej kolejności schował swe kły i powrócił do bardziej ludzkiej formy, aby nikt więcej - portier, nocna zmiana czy nieświadomi sytuacji Spokrewnieni, którzy mieli przybyć na miejsce - nie zauważył znamion złamania Maskarady. Ogar nie miał zbyt wiele czasu do namysłu, kiedy Stoddard rozpoczął ucieczkę. Tempo akcji było zawrotne, a każda czynność zabierała cenne milisekundy.
— Gdybym miał Cię zabić, już byś nie żył, głupcze! Stój! — Wypowiedział w kierunku Stoddarda, nie łudząc się, że zostanie wysłuchany. Leneghan stał przed trudną decyzją - unieruchomić krupiera strzałem w nogę, czy zdjąć uzbrojonego Irlandczyka.
Celem okazał się Diarmaid, w którego kierunku poleciał pierwszy nabój, wymierzony w głowę.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#34
Ventrue jak żaden inny klan doskonale wiedzieli, że nawet najdrobniejszy błąd po stronie nieśmiertelnego mógłby być problematyczny. Były sytuacje nie wymagające większej interwencji, lecz były również i takie, które wymuszały konieczność przeprowadzenia akcji na szeroką skalę. W egzystencji Spokrewnionych nie ma nic bardziej irytującego od uganianiem się za śmiertelnikami, którzy z ich winy mogli stanowić zagrożenie. Było to niesamowite marnotrawstwo czasu, energii i zasobów. Dokonane przez Alfreda działanie mogło mu narobić problemów, ale zdawał się on doskonale wiedzieć jakie mogłyby mieć dla niego konsekwencje oraz, w swej pewności siebie, wbrew pozorom trzymał rękę na pulsie.
Istotne, dalsze losy Alfreda zależały od szybkiego podejmowania właściwych decyzji. O ile plotki i krążące wśród przypadkowych ludzi szepty mogłyby zostać uznane za wymysły, o tyle jawne złamanie Maskarady przed niewątpliwie nadciągającą grupą wsparcia nie byłoby już tak bezproblemowe.
Stoddard już nie słuchał. W swym przerażeniu parł przed siebie. I gdyby tylko Jim nie miał dwóch przeszkód w postaci wciąż przytomnych Irlandczyków, to najpewniej złapałby Aarona nim ten zdołałby uciec. Przyboczni Diarmaida nie mieli bowiem interesu w zatrzymywaniu go. Stoddard więc już tylko biegł potykając się po drodze, próbując złapać dech i wciąż mając przed oczami widok Leneghana. Jego zachowanie sugerowało, że nie miał już jasności umysłu i za wszelką cenę próbował się wydostać z budynku administracyjnego.
W międzyczasie Calabresi dostał z pięści w plecy od gościa z bronią. Jako, że nie miał pokaźnej postury, cios dał mu się we znaki, lecz nie na tyle, by od razu stracić siły. Spojrzał na niego ze wściekłością w oczach i złapał go za nadgarstek chcąc mu wytrząsnąć broń z ręki. Obaj panowie zaczęli się siłować w korytarzu i na razie nie zapowiadało się na to, b któryś z nich miał prędko wygrać. Z kolei drugi Irlandczyk po uderzeniu z łokcia walnął w ścianę. Gdy dwaj mężczyźni poddali się uścisku, on już wyjmował broń zza pleców.
Trzeci Irlandczyk widząc Alfreda celującego w głowę Kearneya, natychmiast rozpoczął bieg, by z rozpędu móc skoczyć na wampira.
Było już jednak za późno.
Ostatnie co widział Kearney to widok wymierzonej weń lufy rewolweru przez Alfreda.
Głowa niedoszłego pokerzysty została roztrzaskana przez pocisk rewolweru, a krew rozbryzgała się na ścianę. Diarmaid upadł na ziemię z głuchym łoskotem. Broń wyleciała mu z ręki.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#35
Chwila w istocie nie była refleksyjna i zastanawianie się nad słusznością podjętych decyzji nie leżało teraz w gestii Ventrue, atakowanego przez kolejnego przeciwnika. Miał on jednak świadomość popełnienia ryzyka i złamania najważniejszej Tradycji. Usprawiedliwiał się jednak przekonaniem, jakoby żaden spośród wrogów - może za wyjątkiem krupiera - nie wyjdzie żywo z tego starcia. Tuż po wyeliminowaniu z gry Kearneya, przywódcy wrogiej grupy, spostrzegł doskakującego Irlandczyka, którego dzieliły zaledwie sekundy od zaatakowania Kainity. Nie było to w smak Spokrewnionemu, którego pierwotnym planem było doścignięcie Aarona Stoddarda. Alfred stracił teraz na pewności siebie, czując powoli niestabilność grząskiego gruntu, po którym stąpał - utratę kontroli nad sytuacją. Czas reakcji wampira nie zostawił jednak wrogowi wielkiego pola manewru. Kolejny huk wystrzału z ciężkiego rewolweru rozległ się w pomieszczeniu, skierowany tym razem w tułów domniemanego gangstera. Leneghan tym czynem miał nadzieję obalić swego wroga, aby utorować sobie drogę do pościgu za zbiegłym mężczyzną.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#36
Z Elizjum

Nie czekali na taksówkę zbyt długo. Widocznie jakaś musiała być w okolicy, bo auto podjechało niemal przerywając im rozmowę. Cała trójka, mężczyzna i dwie młode kobiety wsiadło do środka.
Mężczyzna kazał taksówkarzowi skierować się pod podany adres i ruszyli. Trafiło tak, że mężczyzna za kółkiem jakoś szczególnie rozmowny nie był, więc i obcym pytań nie zadawał, może dlatego, że byli dość osobliwą gromadką. Za to bez pytania podkręcił w automobilu ogrzewanie, bo coś atmosfera zrobiła się chłodna.
Diana, siedziała spokojnie, z dłońmi splecionymi na padoku. Wciąż wyglądała na nieco skrępowaną i niepewną, ale ona chyba już tak miała w towarzystwie innym niż własnym i książek. Może kiedyś... KIEDYŚ się to zmieni... a może nie.
Niepytana nie odzywała się, a przy śmiertelniku ciężko było o czymkolwiek mówić, więc większość drogi przejechali zapewne w ciszy, lub wymieniając jakieś nieistotne zdania o pogodzie, ruchu na ulicy, czy ostatnim wydaniu gazety.

Pod dotarciu na miejsce, mina Diany stała się jeszcze mniej pewna. Takie miejsca jakoś nie bardzo pasowały do jej osoby. Aż dreszcz po plecach biegał. Wdepnęła już jednak w tą sprawę i nijak z tego się wyplątać. Zerkając więc na Bellę i starając się robić dobrą minę do złej gry, ruszyła powoli za mężczyzną, który był ich tu prowodyrem, a pomijając to i tak jedyny wiedział, gdzie i po co idą tak właściwie.
Choć cisnęło się pytanie, co to właściwie za miejsce... nie odezwała się zaciskając jedynie palce na swoich dłoniach i gryząc nerwowo wargę. Bała się nawet unieść głowę żeby się rozejrzeć. Nie podobało jej się tu.
A kierowali się w stronę jakiegoś budynku...

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#37
Bieg akcji był teraz bardzo szybki.
Natychmiastowe wymierzenie rewolweru w nadbiegającego przeciwnika oraz naciśnięcie spustu uchroniło Leneghana przed długą walką z kolejnym przeciwnikiem. Mężczyzna został wręcz przedziurawiony gdy Ventrue weń strzelił; momentalnie stracił siły i z wybałuszonymi oczami oraz rozchylonymi ustami patrzył przez ostatnie chwile swojego życia na wroga. Rana na brzuchu zaczęła krwawić coraz bardziej — Irlandczyk bez żadnej pomocy nie miał jakichkolwiek szans na przeżycie.
Jim nie miał lepiej.
Stojący za nim Irlandczyk strzelił.
Stało się to jednocześnie z przypadkowym wystrzałem z broni drugiego Irlandczyka. Calabresi został ranny w prawe ramię; przez szamotaninę miał ogromne szczęście. Przypadkowy pocisk szczęściem trafił gdzieś na koniec korytarza. Irlandczycy mieli teraz o wiele łatwiej z Włochem. Jeden z nich złapał go za szyję podduszając, a drugi zaczął okładać pięściami. Paradoksalnie Spokrewniony miał teraz wolną drogę pościgu za Stoddardem.

Diana i Bella prowadzone przez Alexandra mogły się poczuć dość nieswojo w miejscu, w którym się znalazły. Chociaż otoczenie wydawało się mało zaludnione, niechętnie odwiedzane i raczej pustawe, to jednak po bliższym zapoznaniu się z terenem mogli się zorientować, że są w okolicach jednego z budynków administracyjnych Chicago.
Z pewnością nie spodziewając się większych problemów weszli do budynku. Morri, dostawszy instrukcje od Alfreda, wiedział gdzie iść — w stronę niewielkiego pomieszczenia na ostatnim, trzecim piętrze. Im jednak szli dalej, tym bardziej czuli, że coś jest nie tak. Z każdą chwilą zbliżały się do nich nie pasujące do otoczenia dźwięki. Tupot jakichś stóp. Głośny. Bardzo szybki. Diana ponadto mogła dostrzec, że mniej więcej od momentu wejścia do budynku wzdłuż ściany biegnie ślad krwi. Wkrótce cała trójka dostrzegła w połowie korytarza na parterze próbującego dostać się, najpewniej na ostatnie piętro, mężczyznę z raną postrzałową nogi. Widząc ich zatrzymał się i spojrzał błagalnie wskazując palcem kierunek zdarzeń na górze. Sądząc po odzieniu, był to ochroniarz.
Nie wspominając już o tym, że właśnie usłyszeli trzy wystrzały — następujące po sobie, z całą pewnością nie będące z jednej broni.
Z korytarza wybiegł znajomy Alexandrowi Stoddard. Widząc go próbował się zatrzymać w rozbiegu i wycofać, ale po spojrzeniu w tył nie dostrzegł innej drogi ucieczki.
Wcześniej czy później najpewniej trafi w ręce Spokrewnionych.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#38
To miejsce ją niepokoiło. Z jednej strony pusto, a z drugiej okolica biurowca. W ciszy jednak dała się prowadzić starszemu Malkavianowi. Tylko po co?
-Czuję krew... - Wypaliła niemal natychmiast po wejściu do budynku. Gdy weszli na schody jej zmysły oszalały. Wskazał na plamy krwi przy ścianie. Tego zapachu nie szło pomylić z żadnym innym.
-Bardzo... dużo krwi... - westchnęła czując jak coś w jej wnętrzu aż się skręca z zachwytu. Do tego te szmery, kroki, chyba krzyki...
Polała się krew i to mocno. Nie chodziło o zacięcie się przy goleniu czy o zranienie wargi po ciosie w mordę... węch dziewczyny odbierał jezioro pachnącej, kuszącej posoki.
Mówiła, że miała złe przeczucia? Nie na głos? Szkoda... może uniknęliby kłopotów. Co tu się działo?!
Drgnęła, kiedy zobaczyli ochroniarza. Rannego... postrzelonego... POSTRZELONEGO!!
Powstrzymała się by nie zasłonić ust dłońmi. Czuła jednak jak jej kły same się proszą o pokazanie, o wykorzystanie...
Kiedy jednak padły strzały, stęknęła i pochylając się instynktownie zasłoniła uszy. Nie były to bezpośrednie przy nich wystrzały, ale wystarczyło by zabolało napięte i ostre zmysły wampirzycy, która przecież dopiero uczyła się nad wszystkim panować... nad zmysłami także.
Pojawienie się kolejnego mężczyzny niczego dla Diany nie zmieniło. Bała się odsłonić uszy, żeby kolejne strzały jej nie ogłuszyły... jeśli jakieś mogły nastąpić. Z resztą nie znała go, nie wiedziała czy to pracownik, gość, czy ich cel, a może kolejny ochroniarz po cywilnemu.
W jego kierunku więc nie podjęła żadnych działań, starała się na tyle ogarnąć sytuację by upewnić się, że nikt znowu zaraz nie wystrzeli z jakiejś broni!

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#39
Szedł bardzo spokojnie prowadząc Dwie Młode Spokrewnione do miejsca w którym umówił się z Alfredem:
-Spokojnie kochane, teraz to już tylko formalność- powiedział przekraczając próg budynku kiedy Diana przerwała mu:
Krew?- w tym momencie spojrzał do dołu i zobaczył ją...-Ech...- westchnął czyżby Alfred zabił Aarona? Miał szczerą nadzieję, że nie, ale krew była trochę kusząca. Wtedy jakby znikąd pojawił się ochroniarz który był...POSTRZELONY. Puzzle zaczęły coraz bardziej nie pasować do całości układanki, a już na pewno gdy znikąd wyrósł nagle znany mu dobrze krupier. Złapał mocniej za laseczkę i zaczął podchodzić do Aarona spokojnie rzucając tylko do Spokrewnionych:
-Zajmijcie się ochroniarzem- po czym patrząc już na Aarona zaczął mówić szukając jego kontaktu wzrokowego -Powiedz mi co się stało, a nie stanie Ci się krzywda, jeden fałszywy ruch i zadzwonię po służby tu padły strzały...Spójrz mi w oczy - starał się zastraszyć Aarona i nawiązać z nim kontakt wzrokowy by świdrować go swoim niepokojącym wzrokiem by w odpowiednim momencie po odejściu ochroniarza móc użyć dominacji, jeśli nie po prostu szedł w stronę krupiera szatańsko uśmiechając się i gładząc główkę swojej laseczki No już...Spokojnie, będziesz mówił to nic złego nie stanie się Tobie i twojej mafii Stoddard nie wiem co się stało i co z moim inwestorem, a Ty jesteś jedynym źródłem informacji, zrozum mój stres...

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#40
Obaj mężczyźni, ghul i jego Pan, byli do siebie niebywale przywiązani. Przez lata służby Calabresi zdołał wywołać wrażenie niezawodności, upewniając Leneghana o słuszności podjętego wyboru. Włoski mobster, choć podwykonawcą, stanowił umysł ścisły w tym duecie i to właśnie do niego należało zarządzanie finansami Ventrue. Jego matematyczne zacięcie i doświadczenie w prowadzeniu legalnych interesów to atuty, które wespół z kontaktami w półświatku odciążały Alfreda w wielu istotnych sprawach, aby mógł skoncentrować się na tych ważniejszych.
Niestety, mimo werwy i życiodajnej vitae, Jim nie był urodzonym wojownikiem.
Już od początku starcia mężczyzna toczył bitwę z oponentami o przewadze w liczebności i wyposażeniu. Próba poskromienia ich wszystkich na raz, była dla Włocha praktycznie niemożliwa. Atakowany z kilku stron w końcu przyjął pierwsze, poważne obrażenia w nierównej walce, a krew zaczęła sączyć się spod jego koszuli. Niekorzystnie osłabiło to jego siły w dalszej szamotaninie. Alfred zaklął w duchu, lecz nie mógł mu pomóc.
Nie po tym, co zaszło.
Powodzenie misji było w tej chwili zagrożone. Tym jednak, co najbardziej poruszyło Alfreda do podjęcia decyzji niemal bez zastanowienia, było zagrożenie jego egzystencji i sprowadzenia na społeczność Kainitów niepotrzebnej uwagi. Ogar pokładał wszelkie nadzieje w tężyźnie fizycznej ghula, wzmaganej przez wampirzą krew. Potrzebował kilkudziesięciu sekund, by doścignąć Stoddarda i pozbawić go przytomności. Miał nadzieję, że ten niesforny człowiek nie zdołał jeszcze uciec z budynku, to utrudniłoby zadanie i ściągnęło spojrzenia ludzi. Z przysłowiowym bólem na sercu, żałując, że nie może udzielić natychmiastowej pomocy swemu słudze, rzucił informacyjnie, aby wytrzymał jeszcze chwilę. I zniknął, w pościgu za Stoddardem.
Przybycie wsparcia miało swoje plusy i minusy. Droga ucieczki przerażonego krupiera została w tej chwili odcięta, co ułatwiało schwytanie go, mogło jednak zdyskredytować Alfreda w oczach Spokrewnionych. Nie było nic bardziej upokarzającego dla Ogara, niż jawny wypadek przy pracy, szczególnie na oczach nie jednego, a trojga Spokrewnionych. Sytuacja wymagała podjęcia szybkich decyzji, nie było czasu, który można było trwonić. Calabresi wciąż miał szanse na przeżycie, Stoddard na wypaplanie słowa 'wampir', które mogłoby ostatecznie położyć Alfreda do grobu.
Tuż za dźwiękiem stóp potykającego się o własne nogi Aarona, rozległo się cięższe stąpanie, przypominające niemalże skoki. Przed oczami koterii pojawił się Leneghan, który momentalnie doskoczył do celu swojego pościgu i począł go wprawnie podduszać. Mógł mieć jedynie nadzieję, że Stoddard nie piśnie słowa, nim Alfie go obezwładni. Cel tego zabiegu był oczywisty: mężczyzna zakładał omdlenie uciekiniera. Kiedy siłował się z krupierem, rzekł w kierunku przybyłego Ancillae:
— Wszystko mam pod kontrolą... prawie. Zostało jeszcze dwóch, Calabresi jest ranny, ale trzyma ich na sobie. Załatwcie ich, zajmę się Stoddardem. — Kiedy skończył siłować się z krupierem (o ile udało mu się pokonać przeciwnika), zwrócił się do kobiet. — Potraficie posługiwać się bronią? Rewolwer mam przy sobie, karabin w automobilu naprzeciw budynku, ukryty na tylnym siedzeniu pod płachtą.
Jeśli kobiety nie miały własnej broni, Alfred zostawił nabity rewolwer oraz klucze do pojazdu na podłodze, poleciwszy im skinieniem, aby skorzystały z jego zaopatrzenia. W innym wypadku zachował te przedmioty dla siebie, niemniej dalsze jego działania oscylowały wokół szybkiego przemieszczenia nieprzytomnego do pokoju, który zdołałby zamknąć - czy to przy pomocy znalezionego klucza, czy przesuwając cięższe meble i barykadując drzwi. To działanie wykluczyło go chwilowo z walki. Leneghan miał nadzieję, że Spokrewnieni nie będą tracić czasu, zajmą się ochroniarzem i ruszą w bój za bandą irlandzkich drabów, ratując jego ghula z opresji. Sam jednak miał jeszcze do pomówienia z krupierem.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#41
Bella szła w ciszy za Stwórcą. Dziwne, zbliżające się odgłosy w końcu dogoniły jej uszy, jednak nie wywołały większego niepokoju. Nic nie mówiąc rozglądała się po otoczeniu, które mijali. Wydawało jej się ono dziwne i zbyt formalne, jednak takie najwidoczniej musiało być. Westchnęła i zatopiła się we własnych myślach, gdy nagle na słowa o krwi wypowiedziane przez Dianę, uniosła brew. Brzmiało kusząco, jednak postanowiła zachować zimny i niczym nie rozkojarzony wyraz twarzy. Jeszcze raz dokładnie się rozejrzała i w momencie, w którym zaraz po Morrim dostrzegła ślady krwi, znikąd wybiegł postrzelony ochroniarz. Zdezorientowana wpatrywała się w niego, próbując niekoniecznie skupiać się na nęcącej krwi, a jego zachowaniu. Gdy krótką chwilę później usłyszała strzały, upewniła się, że sytuacja nie będzie należała do najprostszych. Nie wystraszyła się jak jej towarzyszka, wręcz przeciwnie. Zamknęła oczy i delikatnie zmarszczyła brwi, pozwalając hukowi opuścić jej głowę. Następnie, zerkając z małym zażenowaniem na kulącą się towarzyszkę, skinęła głową na prośbę Stwórcy.
- Dobrze.. - Odpowiedziała, choć chyba sama do siebie, po czym skierowała apatyczne spojrzenie na ochroniarza. Utrzymując pozory choć trochę przejętej, szybszym niż zwykle krokiem podeszła do mężczyzny.
- Spokojnie, co się wydarzyło? Może mogę Panu jakoś pomóc? - Pytała, ubarwiając ton głosu w empatię. Przeszyła krótkim spojrzeniem jego nogę, lecz uznając to za nienajlepszy dla jej zmysłów pomysł, powróciła do prób złapania kontaktu wzrokowego.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#42
Diana, choć nie miała powodów do obaw względem popadnięcia szał, tak jednak wyraźnie odczuwała zapach i widok krwi. Percepcja na tak wysokim poziomie miała dla niej zarówno pozytywne, jak i negatywne konsekwencje. Jedną z nich było to, że najprawdopodobniej była jednym z niewielu Spokrewnionych, którzy tak silnie odbierają pewne bodźce. Bestia w niej drgała. Poruszała się wewnątrz niej dając znać o swoim zainteresowaniu, o tym, że czuje krew i ją widzi; dawała do zrozumienia, że jeszcze jest trzymana na porządnej uprzęży. Wystarczyło jednak tylko kilka błędów, kilka niewłaściwych ruchów, a nowo Spokrewniona mogła stracić panowanie. Mogła być jednak spokojna. Odczuwalne bodźce były niezwykle silne, jednak jej ciało względem vitae wykazywało jedynie wzmożone zainteresowanie.

Mięśnie Alexandra napięły się, a w nozdrza uderzył go zapach krwi tuż po słowach Diany. Malkavian stał się bardzo ostrożny, jakby wiedział, że stoi na niepewnym gruncie. Pierwej jego uwagę przykuł ochroniarz, ale gdy do korytarza wparował znany mu Aaron, ten zmienił zainteresowanie, całkowicie ignorując świeżą krew znajdującą za nim. Teraz miał inne, poważniejsze zmartwienie, niż ranny mężczyzna. Gdy zaczął mówić do Stoddarda, ten był bardzo nerwowy, poruszał się to w jedną, to w drugą stronę, próbując znaleźć jakąkolwiek drogę ucieczki nawet za cenę życia. Jego postawa nie miała w sobie nic z pewności siebie; był absolutnie przerażony i zdawał się już niewiele kontaktować z otaczającym go światem. I osobami.
Ani Aaron ani Howard nie zdołali jednak nie zrobić niczego konkretnego gdy tuż za nim wparował Alfred. Gdy Świr mówił o wezwaniu służb, gdyż padły strzały, Leneghan był już w połowie skoku na Stoddarda. Zwykły śmiertelnik nie miał z nim właściwie żadnych szans, a gdy wampir go podduszał, ten zaczął wierzgać nogami i rękami. Alfred dostał z łokcia w klatkę piersiową, lecz było to dla niego raczej irytujące niż jakkolwiek bolące. Nieszczęśnik w końcu musiał stracić siłę, bo wreszcie, po dłuższej chwili podduszenia, zemdlał. Nie miał zresztą zbyt wielu sił; stres, wcześniejsze omdlenie, cała ta sytuacja sprawiła, że był na granicy swojej wytrzymałości.

Bella, być może przez swój charakter, a być może przez doświadczenia życiowe (i te nie-życiowe również), zdawała się być jedyną w pełni opanowaną tutaj personą. Jej zimne spojrzenie, kamienna twarz i całkowita kontrola nad swoją osobą sprawiały, że równie dobrze mogła teraz zostać uznana za Ventrue gdyby nie ten nietypowy, wzbudzający zainteresowanie wygląd.
Ochroniarz był przestraszony, ledwo trzymał się na nogach, patrzył na nich wszystkich kompletnie niezrozumiałym wzrokiem. W przeciwieństwie do Stoddarda jednakże, był całkowicie przytomny, choć nieco zdezorientowany zaistniałą sytuacją. I tym, co go spotkało. Krótkie spojrzenie Córy Howarda na nogę mężczyzny i jego ranę postrzałową świadczyło, że nie był w stanie zagrożenia życia, choć im więcej tracił krwi, tym większe było prawdopodobieństwo omdlenia, a co gorsza, wykrwawienia. W tym momencie mu to jednak nie groziło, a przynajmniej — nie zanosiło się na to.
Spojrzał na stojącą, górującą wręcz, kobietę z mieszaniną strachu, dezorientacji, przerażenia i rezygnacji. W obecnym stanie nie mógł wiele zrobić i był tak właściwie zdany na jej łaskę. Potem opuścił głowę ze zmieszaniem, nie wiedząc gdzie podziać swój wzrok. — Czterech facetów… Wtargnęło… Próbowałem ich powstrzymać, ale… — Spojrzał na Stoddarda i Alfreda. — Udzieliłem koledze niewielkiego pomieszczenia, nie spodziewałem się… Takich... Kłopotów. — Westchnął z rezygnacją, a następnie momentalnie spojrzał na Bellę. — Czy mogłaby mnie Pani zawieźć do szpitala, proszę? W drugiej nodze mam niedowład, nie chcę stracić i drugiej… Moja praca… — Głos mu się załamał. Jakby dopiero teraz uświadomił sobie, w jakim tak naprawdę znalazł się położeniu.

Gdy już wampiry zamieniły słowo czy dwa ze Spokrewnionymi w korytarzu oraz zorientowały się w sytuacji, mogły skierować kroki na ostatnie piętro, do pokoju schowanego właściwie na końcu korytarza. Nie musiały go jednak szukać, bo padające z pomieszczenia światło oraz coraz mocniejszy zapach krwi wyraźnie dawały znać, że zbliżają się do swojego celu. Korytarz był pusty, jakby niedawne walki nie miały tu miejsca. Jedynie ślady krwi na ścianie nieopodal samego pomieszczenia świadczyły, że wydarzyło się tu coś niecodziennego.
Gdy tylko Spokrewnieni znaleźli się w drzwiach, jeden z Irlandczyków momentalnie wycelował w nich rewolwer. Drugi stał za Jimem posadzonym na krześle, zakrwawionym, ledwo przytomnym, nie mającym sił, by jakkolwiek się oprzeć. W prawej ręce trzymał rewolwer, lecz go nie podniósł; lewą ręką twardo położył rękę na ramieniu Calabresiego. Obok nich stal stół, na którym był kolejny rewolwer. Po lewej od wejścia leżał łysy, zakrwawiony mężczyzna. Miał roztrzaskaną przez pocisk głowę, a na ścianie za nim znajdowała się rozbryzgana krew. Co najmniej jeden ze Spokrewnionych na pewno go znał - był to jeden z pokerowych graczy. Ten, który charakteryzował się irlandzkim akcentem i nerwowymi tikami.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#43
Na korytarz, niemal zaraz po mężczyźnie wypadł Ogar. Wyglądał na... zirytowanego, albo złego. Zestawiając go z odgłosem strzałów, zapachem krwi, rannym ochroniarzem i uciekającym mężczyzną,którego zaraz też zaczął dusić... nie wyglądało to dobrze. Komuś plany się posypały, albo wręcz przeciwnie, wyszły całkiem zacnie. Nie miała zamiaru dociekać, która wersja była słuszną. Byli wampirami, a oni ludźmi. łączył ich wspólny interes.
Mężczyźni w tempie błyskawic wydali instrukcje, a Diana nie przestawała się zastanawiać, co ona tam u diabła robi. Broń w samochodzie? Palna? Widziała kiedyż pistolet ojca, ale nie miała wcale pewności czy nie była to tylko atrapa... jakiś straszak. Na wsparcie medyczne czy choć uspokajając ochroniarza też się nie nadawała. Sama potrzebować będzie całkiem niedługo jakiś prochów uspokajających jak tak dalej pójdzie.
Przynajmniej była obecnie w stanie panować nad Głodem Krwi, mimo takiej intensywności zapachu.
Na szczęście nie musiała zbliżać się do rannego mężczyzny, bo niem zajęła się Bella... tylko na szczęście dla kogo? Pokręciła też głową na wspomnianą wcześniej broń. Najprędzej sama by się postrzeliła! Dobrze, że nie padły też kolejne strzały, wrażliwe uszy dziewczyny były już i tak podrażnione.
-Nie potrafię posługiwać się bronią palną... ale jeśli Pan pozwoli... - Mruknęła jakoś niezbyt pewnie i wskazała spojrzeniem i skinieniem głowy do paska Ogara, gdzie wisiała przytroczona szabla. Broń biała, to co innego. Może to dziwne, nawet staroświeckie... ale ojciec wolał nauczyć ją fechtunku niż strzelania.

Odebrała szablę z wdzięcznym skinieniem głowy. Wbrew obawom zapewne, chwyciła ją zręcznie i pewnie. Może nie była szermierzem natchnionym, ale z pewnością wiedziała jak ostrze trzymać by nie zrobić sobie, ani nikomu w koło krzywdy. To chyba wróżyło całkiem nieźle. Młoda też zaraz ruszyła z Malkavianem do wspomnianego pomieszczenia na ostatnim piętrze. Nie miała pojęcia czego się spodziewać.
A na pewno nie spodziewała się tego, co ujrzały jej duże, mokre oczy, gdy stanęła na progu. Pistolet wycelowany w nią, jakiś obity mężczyzna na krześle, inny za nim, kolejny gnat na stole obok. Zamurowało ją, a serce stanęło w gardle.
Nikt nie mierzył do niej z broni. Bała się? Owszem. Nawet nie drgnęła, ale jej instynkt samozachowawczy zaczął szaleć, choć ona przez ułamek chwili zastanowiła się, co będzie gdy oberwie... a potem już tylko rozpaczliwie modliła się, żeby stąd wyparować i znaleźć się znowu w bezpiecznych ścianach swojego domu.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#44
Ogar zdawał się rozumieć sytuację młodej wampirzycy, choć sam nigdy nie został rzucony na głęboką wodę przez swojego Stwórcę, nim nie wpojono mu wiedzy niezbędnej do przeżycia w każdej sytuacji. Technologia zdawała się postępować i Ventrue upatrywał w tym szansę na biznes w przemyśle zbrojeniowym, związany z zamiłowaniem do dawnej pozycji w marynarce. Nie wszyscy jednak musieli dzielić jego zainteresowania, wiedzę i doświadczenie. Ta młoda malkavianka ostatecznie przybyła tutaj, by mu pomóc i choć nie wiedziała, na co się pisze, czekał ją chrzest bojowy. Nie warto było jej zniechęcać kąśliwymi uwagami. Leneghan zdawał się jednak toczyć bitwę w głowie, gdyż użyczenie dziewczęciu szabli oficerskiej, stanowiącej jeden z najważniejszych symboli dawnego człowieczeństwa tego jegomościa wiązało się z ogromnym ryzykiem. Sytuacja wymagała jednak poświęceń, wobec czego ową szablę otrzymała.
— Proszę na nią uważać, to nie jest tylko zwykła szabla, którą można machać bez finezji. To szabla oficerska z czasów wojny secesyjnej, jest dla mnie bardzo ważną pamiątką. Jednocześnie apeluję, aby Panna na siebie uważała - na górze grasują uzbrojeni ludzie, z którymi nie warto negocjować. Próbowałem tego rozwiązania, jednak sami zesłali na siebie przykry los. Liczę na Panią w równym stopniu, co na Pana Morriego. Kiedy będzie po wszystkim, a Panna wyrażać będzie chęć nauki, jestem pewien, że będę mógł udzielić drobnej przysługi i nauczyć ją obsługi broni dystansowej.
Kiedy skończył wymianę zdań z kobietą, zabrał swój rewolwer i klucze od samochodu. Korzystając z okazji, wykorzystał pozostałe, posiadane naboje i kilka z nich włożył do bębenka broni. Chwilę później Spokrewniony przeciągnął pozbawionego przytomności krupiera pod drzwi, które blokowały wejście do stróżówki. Instynktownie chwycił dłonią za klamkę i szarpnął w odpowiednim kierunku, a gdy te otworzyły się, wciągnął bezwładne ciało do środka. Mężczyzna na tym etapie skłaniał się ku refleksjom, wszak akcja działa się w wolniejszym tempie, wszelkie dźwięki z góry ucichły, a jego działania w rezultacie narobiły więcej problemów, niż przypuszczał. Z jednej strony, pozostanie w kasynie przy tak napiętej sytuacji mogło zrodzić większe problemy - to w końcu nie był teren Spokrewnionych. Wynajęty pokój w biurowcu wcale nie był takim głupim pomysłem, jak może się wydawać; gdyby tylko był bardziej uważny podczas jazdy i dostrzegł śledzących go Irlandczyków, mógł temu zapobiec. Na korzyść jego psychicznego komfortu działał jednak fakt, że wiózł nieprzytomnego i niesfornego organizatora imprez hazardowych, który w każdej chwili mógł się obudzić i narobić wiele szkód. Niestety, drugie oblicze tej sytuacji to wiele trupów, których można było uniknąć. Alfred naraził na niebezpieczeństwo swojego ghula, Jima Calabresi, co więcej - zostawił go na pastwę uzbrojonych gangsterów. Ucierpiała także osoba postronna, a na koniec zgonów tej nocy się nie zapowiadało…
Za zasłoną pozornego bezpieczeństwa, jakie miał zapewnić biurowiec, Leneghan przemycał złowrogie zamiary wymierzone w Stoddarda. Konfrontacja z przeszłością, jaką zaserwowała mu wizyta w kasynie, wzbudziła w nim niepożądane, negatywne emocje. Uległ żądzy przemocy, spotęgowanej reakcją krupiera, który zdawał się na każdym kroku utrudniać robotę Ogara i zespołu. Te drobne tortury miały pomóc mu zaspokoić niekrytą potrzebę sadyzmu. Teraz jednak nie miała ona znaczenia - Alfred musiał dźwignąć na sumieniu ciężar tragedii dzisiejszej nocy. Nim jednak skłoni się do głębszych refleksji, jego wciąż żywy problem stanowił teraz zagrożenie nie tylko dla niego, ale i całej społeczności Spokrewnionych przez czyn, którego dopuścił się wampir. Ventrue nie miał jeszcze planu na rozwiązanie tego kłopotu, jednak w duszy godził się na najgorsze - pozbawienie życia niewygodnego świadka. Tym razem nie z przyjemności, choć w dalszym ciągu z egoizmu - dla własnego bezpieczeństwa.
Opuścił portiernię i zbliżył się do ochroniarza, z którym konwersację prowadziła malkaviańska neonatka. Przeprosił ich krótko za wtrącenie się i spojrzał z wewnętrznym wyrzutem na rannego. Choć przez zimne usposobienie nie potrafił tego dosadnie wyrazić, mężczyzna zwrócił się bezpośrednio do portiera z dozą pokrzepiającej nadziei.
— Nie spodziewałem się takich komplikacji, proszę Pana. Postaram się jednak wynagrodzić szkody, które wyrządzili Panu ci bezlitośni bandyci. Wezmę od swojego asystenta Pański numer i zadbam o odpowiednie odszkodowanie, w tym również pracę, jeśli zajdzie taka potrzeba. — Deklaracje, które złożył, były szczere, choć całkowicie zależne od dalszych działań Belli. Alfred nie zamierzał ingerować w jej sposób pozbycia się problemu świadka incydentu, choć miał nadzieję, że chociaż on przeżyje tę krwawą farsę. — Będę musiał pomówić z jednym z tych zbirów. W budynku w dalszym ciągu są agresorzy, rozumie Pan sytuację. Choć emerytowany, jako komandor marynarki mam patriotyczny obowiązek reagowania na takie zajścia, z pewnością Pan rozumie. Chciałbym skorzystać z Pańskiego biura i byłbym wdzięczny, gdyby Państwo podali mi klucze.
Zwrócił się z nadzieją do Belli i portiera, a kiedy uzyskał pożądany przedmiot, skłonił głowę w kierunku obojga i ruszył we wskazanym przez siebie kierunku. Zamknął drzwi od środka i przygotował się na rozmowę z obiektem przesłuchania, zasłaniając żaluzje i upewniając się, że miejsce jest relatywnie bezpieczne. Ogar przesunął nieprzytomnego pod ścianę w rogu pokoju, z dala od okna, przez które ewentualnie mógłby wyskoczyć. Wybudzenie mężczyzny nastąpiło po chwili, przez poklepanie go dość mocnymi uderzeniami po twarzy. Usta mężczyzny zostały zakryte jego dłonią, ciało zaś unieruchomione chwytem z kolanem.
— Pobudka, Panie Stoddard. Winien jest mi Pan odpowiedzi po tym wszystkim, przez co razem przeszliśmy. Wszak nadal jest Pan przy życiu, w całości - choć mogłem podjąć bardziej radykalne kroki i rozmawiać z Panem w mniej przyjemnych warunkach. W mojej intencji nie jest Pana skrzywdzić, Panie Aaronie, ja tylko poszukuję pewnego człowieka. Niestety, przez Pańską nieodpowiedzialną postawę i głupotę Diarmaida Kearney jesteśmy w sytuacji, która narobiła samych szkód. Mam nadzieję, że nabój z rewolweru, który przeszył jego mózg, proporcjonalnie do wagi sprawił, że zyskał trochę rozumu. Pan natomiast musiał stracić jego resztki i uderzyć się w głowę, bo nie znajdę racjonalnego wyjaśnienia dla wchodzenia w środek strzelaniny. Czyżby miał Pan halucynacje? — Cynizm i obarczanie winą tego człowieka stanowiły próbę wyparcia ze świadomości faktu, że to Alfred przyczynił się do tych wszystkich strat. Łatwiej było zrzucić winę na kogoś. — Życie jednostki po raz kolejny okazuje się bardziej wartościowe, niż dziesiątek głupców, którzy stają mi na drodze do jej odnalezienia. Jestem pewien, że ją Pan zna, śmiem twierdzić, że dość często się spotykacie. Jest Pan również jedną z ostatnich osób, które ją widziały. Z mojej strony, przynajmniej w tej chwili nic Panu nie grozi, jeśli tylko będzie Pan odpowiadał na moje pytania, bez zbędnych sztuczek.
Kainita puścił mężczyznę z uchwytu i przysunął w swoim kierunku krzesło, które znajdowało się w pomieszczeniu. Usiadł niemal naprzeciwko i spoglądał z góry na krupiera, dążąc do uchwycenia kontaktu wzrokowego. Następstwem było wykorzystanie talentów dominacyjnych Ventrue.
— Poszukuję jednego z wpływowych graczy, który brał udział w organizowanych przez Ciebie comiesięcznych rozgrywkach. Archibald Causey zaginął niedawno, podczas jednego z wieczorków hazardowych, opuszczając kasyno w obecności Allyna Robbinsona. Pomożesz mi zweryfikować zebrane przeze mnie informacje i odpowiesz na pytania, które Ci zadam. Podsuniesz mi trop, dzięki któremu znajdę tego mężczyznę. Zatem, jaki los spotkał Archibalda Causeya?

Rozmowa między nimi trwała dłuższą chwilę. Alfred Leneghan zasypywał przesłuchiwanego coraz to kolejnymi pytaniami, których treść na chwilę obecną brzmiała następująco:
Spoiler | 
1. Alfred wyjawił mężczyźnie, jakie informacje już posiada. Nakazał mu ich potwierdzenie lub skorygowanie, zależnie od ich prawdziwości. Przy okazji upewnił się pytająco, czy poszukiwany przez niego mężczyzna wciąż żyje, przynajmniej według Stoddarda.
2. Kiedy ostatnio widział się z zaginionym? Czy miał z nim kontakt po odnotowaniu zaginięcia przez klientów Leneghana?
3. Jacy gracze brali udział w rozgrywce pokerowej zorganizowanej w noc zaginięcia i jakie były ich koneksje z zaginionym?
4. Czy podczas tego wieczoru Causey zachowywał się nienaturalnie? Coś go trapiło, był nadmiernie entuzjastyczny? Może zdradzał niepokój, bądź wprost informował współgraczy, tudzież krupiera o niecodziennym wydarzeniu?
5. Czy feralnej nocy działo się coś niezwykłego? Doszło do jakiegoś spięcia między graczami?
6. Czy Archibald zdradzał dalsze plany na wieczór, po zakończeniu rozgrywki? Jeśli tak, gdzie miał się udać i dlaczego towarzyszył mu Allyn Robbinson? Byli z kimś umówieni?
7. Causey był mobilny tej nocy, przyjechał pod kasyno jakimś pojazdem? Jeśli tak, jakim? Czy ów pojazd zniknął sprzed drzwi kasyna, sygnalizując, jakoby mężczyźni odjechali w swoją stronę? Może jego podwózką miał być Robbinson? Alfred dopytał o szczegóły związane z transportem, gdyby Stoddard posiadał jakieś informacje na ten temat.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#45
Morri był zdenerwowany żeby nie powiedzieć wściekły w związku z zaistniałą sytuacją. Zaczekał tylko chwilę na Dianę i przygotował laseczkę do konfrontacji z przebrzydłym irlandzkim gangiem jak myślał w głowie. Ten plebs stanął na drodze do jego badań i prawie doprowadził do śmierci Aarona, tego było za wiele. Gdy młoda neonatka była już wystarczająco blisko, a oni znaleźli się na odpowiednim korytarzu Morri zatrzymał ją na chwilę ręką i wyszeptał:
-Nie bój się zabijać tych zwierząt- wypowiedział te słowa z taką pogardą, że nie znająca Alexandra dobrze Diana mogłąby pomyśleć, że krew Malkava uczyniła z niego psychopatę i coś mogło w tym być. Morri faktycznie był gotowy na swoją wendettę na ludziach podobnych do tych którzy niegdyś utrudniali mu życie. Spojrzał jeszcze raz na Dianę.
-Lepiej żeby nie słyszeli nas na dole i na zewnątrz, tylko policji jeszcze tutaj brakuje- w tym momencie raczej dla efektu, a nie dlatego, ze musiał pstryknął palcami (Cisza Śmierci, Niewidoczność) Następnie puścił Dianę przodem miał na to przygotowany pewien plan. Gdy tylko zobaczył minę przestraszonego Żółtodzioba wyszedł jakby "z cienia".
Postanowił wzmocnić swoją wytrzymałość za pomocą Dziedzictwa Kaina(1 punkt krwi na podniesienie Wtrzymałości) i zaczął dokładnie zaciskając swoja laseczkę spokojnie mówić do mężczyzn jak najbardziej podkreślając swoje brytyjskie pochodzenie w akcencie:
-Ależ drodzy dżentelmeni nie jest chyba dobrym zachowaniem celować do damy prawda? Szczególnie, że ona tylko przechodziła my przecież nie chcemy żadnych kłopotów, ten pokój został nam wynajęty- mówiąc to zaczął powoli, ale pewnie wchodzić do pokoju. -Rozumiem, że Panowie są ochroną, ten tutaj mężczyzna na krześle to włamywacz tak?- w tym momencie udał jakby w ogóle nie spodziewał się zauważonych trupów: -O BOŻE! Tutaj doszło do śmierci, Panowie czy dzwoniliście już po karetkę? Ktoś musi stwierdzić zgon. Proszę Pana halo!?- wykrzyczał w stronę mężczyzny celującego do Włocha, jeśli chociaż na chwilę zyskał jego uwagę zamierzał automatycznie użyć zdolności Dominacji i wykrzyczeć:
-Rzuć broń! (Rozkaz, Dominacja) i w tym samym momencie wyjąć szablę z laski by wykonać szybkie cięcie "krzyżykowe" zaczynając od wysyokości ramion przeciwnika
Jeśli w dowolnym momencie jego słowa zostały przerwane strzałem wykonał on w zależności od tego który z mężczyzn strzelił pierwszy albo cięcie opisane wyżej w stronę tego bliżej drzwi albo szarżę połączoną z pchnięciem w przypadku gdyby wystrzelił ten przy Słudze Alfreda.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#46
Gdy po krótkiej obserwacji otoczenia dziewczyna zauważyła, że Leneghan odchodzi, westchnęła i zawiesiła się na chwilę. Nie wiedziała do końca co powinna w takiej sytuacji zrobić. Nie wiedziała co się właściwie wydarzyło. Strzały, krew i widocznie wtajemniczony w to Morri. Ta ostatnia rzecz była argumentem, dla którego mogła się domyślać, że nie jest to jakaś przypadkowa strzelanina wśród śmiertelników. Jeśli były w to zamieszane wampiry, jeśli ktoś złamał Maskaradę... nie mogło się to wydać. Z tego właśnie powodu mętlik w głowie Belli narastał.
Nie było jej żal ochroniarza, wszakże gardziła takimi jak on, jednak dla utrzymania pozorów wciąż udawała przejętą. Jeszcze raz spojrzała na krwawiącą ranę i w tym momencie przyszedł jej do głowy pomysł. Co jeśli ten człowiek widział coś, czego nie powinien? Jego słowa mogły na to wskazywać, a to oznacza doniesienie o wszystkim przy pierwszej lepszej okazji. Nie chciała do tego dopuścić, tak więc zdecydowała przekształcić bieg wydarzeń w głowie poszkodowanego i zmienić mu pamięć. Wpadł jej do głowy jeden z najgłupszych scenariuszy, jednak nie miała czasu dłużej się nad tym zastanawiać. Spojrzała głęboko i intensywnie w oczy mężczyzny, po czym zaczęła chłodnym głosem:
- Spokojnie. Niecałe pół godziny temu przechodziłeś obok pobliskiego, małego sklepu, z którego nagle dobiegł Cię kobiecy krzyk. Wyrwany z zamyślenia i zaniepokojony spojrzałeś w tamtą stronę. Twoim oczom w ciemności ukazała się zamaskowana, ubrana cała na czarno sylwetka, najprawdopodobniej męska. Tajemnicza osoba wychodziła właśnie z budynku, rozglądając się. Poczułeś ogromny strach. Domyślałeś się, że wewnątrz sklepu doszło do jakiejś tragedii. Chciałeś pomóc, interweniować, jednak powstrzymał Cię przed tym wymierzony w Twoją stronę pistolet. Tak, napastnik mierzył do Ciebie z broni, nie odzywając się. Widząc ten niebezpieczny przedmiot, przypomniałeś sobie o swoim zawodzie. Ochroniarze przecież mają przy sobie broń w godzinach pracy, a ty właśnie takie odbywałeś. Przeszył Cię dreszcz, jednak resztki odwagi sprawiły, że szybkim ruchem wyciągnąłeś swój rewolwer i również wycelowałeś w mężczyznę. Miałeś wrażenie, że przeciwnik się waha. Stał w bezruchu przez kilka sekund, jednak ostatecznie strzelił, trafiając w Twoją nogę. Nie zdążyłeś nic zrobić, ponieważ napastnik uciekł bardzo szybko. Najprawdopodobniej był bardzo wysportowany. Czułeś ogromny, przeszywający ból w miejscu postrzału. Ból do tego stopnia, że łzy same naleciały Ci do oczu. Moralność nakazywała Ci wejść do sklepu i sprawdzić co się stało, jednak wygrała wola życia, która z kolei nakazywała Ci jak najszybciej znaleźć pomoc. Kuśtykając i potykając się co chwilę, dotarłeś do budynku, jakim był wieżowiec, w którym aktualnie się znajdujemy. Nie zwracając uwagę na porę, bezceremonialnie, prawie upadając wszedłeś do środka i zacząłeś szukać wzrokiem pomocy. Ból przeszywał Cię jeszcze mocniej i czułeś spływającą po twojej nodze krew. W drugiej kończynie zaś zaczęło pojawiać się uczucie niedowładu. Być może przez przeciążenie jej w trakcie drogi. Resztkami sił miotałeś się po parterze, aż w końcu natrafiłeś na ten korytarz, w którym Cię zauważyłam. Poprosiłeś mnie o pomoc. (Dominacja, zapomnienie) -
Gdy skończyła całą historię, poczuła się nieco zażenowana jej poziomem. Odrywając wzrok od oczu ochroniarza, odetchnęła cicho i ponownie wysiliła zwoje mózgowe. Świetnie, ale co powinna zrobić dalej? Zostawić go tak i zobaczyć co się stanie? A może zamówić mu taksówkę do szpitala? Ten pomysł wydawał jej się najrozsądniejszy.
- Dobrze więc. Niech Pan tu zostanie na chwilę. Pójdę szybko do budki telefonicznej i zamówię Panu taksówkę do szpitala - Rzuciła w pośpiechu, po czym niezwykle szybkim jak na nią krokiem wyszła z budynku i rozejrzała się, doszukując się w ciemności najbliższej budki. Gdy jej wzrok doszukał się jednej, równie szybkim krokiem podążyła w jej stronę. W międzyczasie jej wszystkie myśli zacięcie modliły się, aby ochroniarz nie ruszył się z miejsca.
Zamówiła taksówkę tak prędko jak potrafiła, po czym ekspresowo powróciła do budynku. Nie podobało jej się to, co robiła. Nie podobał jej się ten cały pośpiech, jednak wiedziała, że nie ma nawet minuty do stracenia, bo kto wie co może zaprzepaścić jej jakże wspaniały plan. Znajdując w korytarzu ochroniarza, podeszła do niego i chwyciła go pod ramię, wzdrygając się przy tym. Za jakie grzechy musiała dotykać śmiertelnika...
- Taksówka zaraz będzie. Pomogę Panu wyjść - Powiedziała, ponownie empatycznym tonem głosu. Udając, że jakkolwiek obchodzi ją stan nogi mężczyzny, powoli pomagała mu w drodze do wyjścia. W innych okolicznościach nawet nie pomyślała by o tym, by podtrzymywać silnego faceta. Teraz jednak wiedziała, że nie powinna puszczać go samego ze względu na pozostałości krwi na ścianach.
- Proszę patrzeć pod nogi i spokojnie oddychać. Wiem, że jest Pan ledwo w stanie chodzić. - Dodała, kontrolując by ten posłuchał się jej rady. Wyprowadziła go w miarę zgrabnie, ukrywając ogromne niezadowolenie, z wieżowca, a następnie pomogła mu wsiąść do taksówki. Gdy samochód odjechał, otrzepała sukienkę i cała ponownie się wzdrygnęła. Jedyne czego chciała to wyjaśnień całej sytuacji oraz możliwości odreagowania tak brzydzącego zajścia w swoim domu.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#47
Diana & Alexander

Rzeczywiście, po trzech następujących po sobie strzałach nie nastąpiły już żadne wypalenia z broni. Diana mogła być więc spokojna — na ten moment było cicho. Jak na obecną sytuację w budynku może nieco zbyt cicho… Wyglądało na to, że osobnicy, których spotkał Ventrue, nie zeszli na dół tym samym nie sprawiając im kolejnych problemów. Dopiero gdy weszła na samą górę, dopiero gdy stanęła przed obliczem sprawców, dopiero gdy zobaczyła nerwowo wymierzoną w swoją stronę broń — zaczęła się poważnie bać.
Mężczyźni byli równie przerażeni, co Diana. Dzięki mocy jednej z wiodących malkaviańskich dyscyplin Morri zaskoczył Irlandczyków, którzy niczego się nie spodziewali. Gdy ten zaczął do nich podchodzić z laseczką w pogotowiu, w dodatku bardzo wyraźnie podkreślając swój brytyjski akcent, byli zdezorientowani. Wszak nikt nie spodziewałby się takiego zaskoczenia ze strony swojego wroga. Z wybałuszonymi oczami spoglądali na Howarda i Dianę, aczkolwiek było to wynikiem zastosowania niewidoczności niż tego, co do nich mówił. W końcu po jego słowach zaczęli nieco bardziej kontaktować.
Spojrzeli po sobie i obaj zaczęli się głośno śmiać. Oni? Ochroną? Karetka? Stwierdzenie zgonu? — Czy ty siebie słyszysz, Brytolu? Poważny jesteś? — Wychrypiał jeden z nich, ten stojący za ghulem Alfreda. Jim spojrzał na nich zrezygnowanym wzrokiem. Wiedział, że to wszystko było tylko zagrywką.
Korzystając jednak z nieuwagi gościa stojącego za nim i jednocześnie chcąc pomóc Howardowi, z całej siły wstał, złapał za krzesło i idąc do tyłu staranował tego, który stał za nim. Ten pierwszy, zdezorientowany, mając kilku przeciwników z dwóch stron, zaczął mierzyć w stronę Malkaviana, najwyraźniej nie upatrując godnego przeciwnika w Dianie. Nerwowe ruchy i wzrost adrenaliny świadczyły o tym, że należało działać szybko i rozważnie.


Alfred

Ochroniarz z wdzięcznością spojrzał na Leneghana. — Bardzo Panu dziękuję, naprawdę nie trzeba… Choć praca oczywiście by się przydała. — Ostatnie zdanie powiedział nieco ciszej, jakby bał się go o cokolwiek poprosić, a co dopiero przyjąć tak hojną ofertę. Bez cienia sprzeciwu podał wampirowi klucze do stróżówki kiwając głową na zgodę. Był po jego stronie, na pewno też to po stronie Belli i patrzył na nich może nie jak na wybawców, ale na pewno na osoby, co do których ma zaufanie i pewność, że nie zrobią mu krzywdy.
Bez problemu przesunął nieprzytomnego Aarona pod ścianę. Choć ciało ciężkie, dla wampira nie stanowiło zbyt większego problemu. Gdy zaczął budzić Stoddarda, ten początkowo był zdezorientowany, ale widząc twarz upiora, wybałuszył oczy, zaczął mu się wyrywać i próbować krzyczeć. Unieruchomienie go oraz zamknięcie jego ust otwartą ręką było jednak skuteczne i ofiara nie miała jak się wymknąć spod władzy oprawcy. Bo właśnie tym w tej chwili był dla Aarona Alfred.
Słuchał co mówi Spokrewniony, ale nie odpowiadał. A nawet nie chciał. Za bardzo się bał, by teraz pisnąć słowem. Widząc zresztą, że mężczyzna jest odeń znacznie silniejszy i z jakiegoś powodu nieustannie go torturuje, z każdą sekundą zaczął się poddawać, jego mięśnie stawały się coraz mniej napięte, a on — zrezygnowany. Po takim czasie czuł się tak zaszczuty, że już nie widział sensu uciekania. Kainicie trudno było z początku złapać jego wzrok, gdyż ten się bał, ale w końcu się udało. A gdy już się udało, to nie puściło.
Aaron Stoddard wreszcie zaczął śpiewać.
Potwierdził posiadane przez niego informacje — a przynajmniej te, które podał mu Thomas Akwright. Nie dowiedział się jednakże, w stu procentach, czy Archibald wciąż żyje — organizator potwierdził jedynie, że od tamtej pory panowie nie mieli ze sobą kontaktu. Spotkał się jedynie z Sarah Mutton, która miała umówioną grę w 21 z pewnym mężczyzną, ale to tyle. Z resztą osób z gry nie miał kontaktu, lecz planował się z nimi skontaktować za około dwa tygodnie celem omówienia szczegółów kolejnej, comiesięcznej partii pokera. Allyn Robbins i Sarah Mutton nie byli stałymi graczami, w przeciwieństwie do Ezajasza Hirschela i Archibalda Causey`a, którzy prowadzili ze sobą nierzadko zażarte rozgrywki; czasem wygrywał Ezajasz, czasem Archibald. Causey nie był zresztą jednym z najbardziej “lojalnych” graczy — często zapominał o danych przysługach, zwłaszcza jeśli uważał, że ma przewagę.
Aaron nie wie jakie dokładnie były konsekwencje jego graczy z zaginionym, aczkolwiek w grze wówczas brali udział: Ezajasz Hirschel, jeden z żydów, prawdopodobnie członek gangu sądząc po ubiorze i nieco butnym zachowaniu; Sarah Mutton, żona jednego z wpływowych członków society Chicago, bardzo bogata. Lubi flirtować z różnymi mężczyznami, ale bardzo szybko się nimi nudzi. Aaron nie wie czy mieli ze sobą romans, ale krążą plotki, że właśnie Causey był jej ostatnią “zdobyczą”; Allyn Robbins, średniego wieku mężczyzna, o którym wiadomo właściwie tyle, co nic. Na pewno to, że był w dobrych stosunkach z Archibaldem — jak zresztą z wieloma innymi osobami. Robbins to osoba, która ma dużo znajomości, a sam Allyn nic o sobie nie mówi. Były jeszcze dwie przypadkowe osoby: jeden mężczyzna będący amatorskim malarzem, który po prostu lubi hazard, a drugi to członek wyższych sfer, o którym wiadomo tylko tyle, że każe się nazywać Adam. Zarówno on, jak i malarz byli na tamtej grze po raz pierwszy.
Jeśli o zachowanie Causey`a chodzi, to niestety nic nie wzbudziło uwagi samego Stoddarda. Według niego był taki, jak zawsze. Podobnie jak reszta graczy. Nie było między nimi żadnego spięcia, żadnej zwady, nikt nie próbował nikogo jawnie i bezczelnie okantować. Dosłownie nic, co miałoby dać Alfredowi jakikolwiek sensowny trop. Aaron nie wie jakie mieli plany Allyn i Archibald. Panowie po krótkiej, luźnej pogawędce zdecydowali się po prostu wyjść na papierosa, ale czy poszli gdzieś dalej czy jednak wrócili się do kasyna — tego już nie wie. Podobnie, jeśli chodzi o mobilność Causey`a. Stoddard nie wie czy przyjechał sam czy z kimś.


Bella

Panna Jones nie miała problemów z utrzymaniem kontaktu wzrokowego mężczyzny — ten nie sprawiał jej żadnych problemów, więc nie musiała się zbytnio wysilać. Ochroniarz z kolei z uwagą jej słuchał potakując, nieustannie się w nią wpatrując i akceptując czy to skinieniem głowy czy to mruknięciem czy mimiką twarzy to, że przyjmuje jej wersję zdarzeń do wiadomości. Malkavianka miała dużo szczęścia — udało jej się zmienić bieg wydarzeń w głowie mężczyzny i uzyskać to, co chciała. Plan był realizowany na szybko, lecz historia zdawała się być całkiem logiczna. Przynajmniej na ten moment, w którym znajdował się mężczyzna. Nie miał sił, by samemu się podnieść z podłogi ani konstruktywnie działać, toteż bez słowa sprzeciwu pozwolił dziewczynie, by poszła i zamówiła taksówkę. Nie musiała się też modlić, by jej zniknął z miejsca — postrzelona noga i niedowład w nodze skutecznie mu to teraz uniemożliwiały. Potrzebował pomocy. Z wdzięcznością pozwolił sobie pomóc i opierając jedną rękę o ścianę korytarza podźwignął się z pomocą Belli. Wkrótce oboje wyszli z budynku. Bella zmuszona była jednakże czekać bardzo długo na pojazd — ponad kilkanaście minut. W dodatku gdy ten już zajechał, taksówkarz spojrzał się na nią.
— A zapłata, proszę Pani? Ten facet chyba nie ma przy sobie grosza przy duszy, a ja za darmo nie pracuję… — Nie dość, że robił jej problem, to jeszcze wciąż miała pod ręką śmiertelnika. Jej obrzydzenie pewnie musiało sięgać zenitu. Nie wspominając o cierpliwości.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#48
Dawka informacji od Stoddarda była nieproporcjonalna do wysiłku, jaki Spokrewnieni włożyli w ich uzyskanie. Było do przewidzenia, że ten kawał drania stanowił jedynie kłodę pod nogami, o którą koteria niechybnie miała się potknąć. Alfred liczył jednak, że tchórz, który pośrednio doprowadził do tragedii dzisiejszej nocy, w dalszym ciągu może skrywać w zakamarkach pamięci odpowiedzi na pytania. Te należało odpowiednio formułować, by odkryć sedno sprawy, a przynajmniej zyskać nowy trop. Szkopuł tkwił w czasie, któremu Spokrewnionemu zaczynało brakować. Irytację jednak schował do kieszeni, gdyż mogłaby zaburzyć skuteczny efekt hipnozy. Leneghan kontynuował zadawanie pytań swej ofierze.
Spoiler | 
1. Alfred zażądał bardziej szczegółowych, personalnych informacji na temat osób powiązanych ze śledztwem. Dopytywał o kontakt, także adresy zamieszkania i miejsc, w których te osoby przebywały w pracy, czy czasie wolnym. Gdzie powinien szukać pozostałych graczy, aby nawiązać z nimi dialog?
2. Pojawienie się nowych graczy wzbudziło zainteresowanie Alfreda. Skoro Causey miał w zwyczaju grać w stałym gronie, które nie składało się z przypadkowych ludzi, organizator winien posiadać więcej informacji na ich temat. Czy zostali przez kogoś poleceni, otrzymując zaproszenie na wieczorek hazardowy? Alfred zażyczył sobie namiarów na tę dwójkę.
3. Skoro Stoddard potwierdził, jakoby Archibald zażywał narkotyki i pozyskiwał je z zaufanego źródła, Ogar drążył temat, aby dowiedzieć się, kto go zaopatrywał. W parze z tym pytaniem wyrażał standardową potrzebę kontaktu, choćby adresu.
4. Komu Causey wisiał przysługę? Leneghan spróbował pociągnąć ten wątek, usiłując pozyskać więcej szczegółów. Czy Stoddard potrafił określić, co miał na myśli, mówiąc o przewadze? Archibald kogoś szantażował? Czy konkurencja między nim, a Hirschelem była zdrowa?
5. Jakie plotki, bądź fakty krążą wokół Sarah Mutton? Co działo się z poprzednimi mężczyznami w jej otoczeniu? Jak zareagował jej mąż na flirciarskie zapędy?
6. Kto z wymienionych graczy, oprócz Archibalda miał dobre stosunki z Allynem? Znany jest fakt, skąd znali się mężczyźni?
Kainita skoncentrował się, by poskładać wszelkie informacje do kupy i ustalić, czy nie pominął żadnego, istotnego pytania. (Śledztwo, wydatek jednego punktu siły woli na automatyczny sukces)
Jednocześnie w trakcie rozmowy nalegał, aby Stoddard samodzielnie wskazał mu trop, wszak znał te nazwiska lepiej niż on, a sytuacja niemal wymagała, by się skoncentrował.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#49
Damy? Tylko przechodziła? Słowa wampira ciężko obijały się po jej czaszce. Przecież ona szable w ręku trzymała! Ich przewaga, że chyba żaden tego nie zarejestrował. Śmiech mężczyzn wyrwał wreszcie dziewczynę z panicznego otępienia i zesztywnienia. Nie ruszając się, szybko spojrzała po pomieszczeniu na nowo przyswajając sytuację i zauważając już wszystko, nie tylko lufę wymierzoną w siebie.
Nie miała pojęcia nic o relacjach Brytyjczyków z Irlandczykami, Amerykanami i innymi jeszcze kolorowymi w tym mieście, nigdy ją to nie interesowało, więc i nie rozumiała dokładnie natury tej atmosfery, słów Morriego i jego celu. Grał tylko na czas, by w odpowiednim momencie zarżnąć śmiertelników? Czy faktycznie chciał sytuację załatwić polubownie i dyplomatycznie, bez większej ilości wylanej krwi?
Nie miała pojęcia, mogła mieć jedynie szczerą nadzieję, że idzie na ten drugi wariant. Wystarczyło ofiar i tej całej rzezi tutaj! Podłoga lepiła się od krwi, a jej zapach zdominował wszystko inne! Co za koszmar! W życiu nie widziała takiej masakry! W książkach rzadko takie rzeczy opisują, a co dopiero to zobaczyć samemu, na żywo! Za życia na pewno by zwymiotowała. Teraz czuła jak jej martwy żołądek się skręca.

Reakcja zakładnika szybko zmieniła tempo akcji i przerwała ponury ciąg myśli biednej Diany. Jeśli mięli zareagować, Morri i ona to był ten moment. Lufa pistoletu została wycelowana w mężczyznę, co oswobodziło dziewczynę i pozwoliło i jej zadziałać. Zadziałał bardziej instynkt niż rozsądek czy świadome, skalkulowane działanie. Zakładnik staranował tego za sobą i do tego dopadła wampirzyca.
Trzymając pewnie i zręcznie szablę w dłoni doskoczyła szybko do odtrąconego mężczyzny. Jeśli upadł od działań zakładnika, to stanęła nad nim przyciskając mu czubek szabli do szyi. Jeśli tylko został wytrącony z równowagi, to z tego chciała skorzystać i pchnąć go do ściany by tam go przyprzeć również czubkiem ostrza na gardle.
Jeśli się udało, tak czy siak, spojrzy mu w oczy i powiedziała tak pewnym głosem, na jaki było ją obecnie stać
-Uspokój się i nie ruszaj!

Bo ukryj nie działa | 
Nie potrafiła dominować ludzi, po Ojcu nie odziedziczyła Dominacji. Percival ostrzegał ją jednak, żeby uważała, nie ujawniała się ochoczo ze swoimi talentami i mocami. Dlatego wypowiedziała takie słowa a nie inne, takie, które sugerowały Rozkaz, które mógł usłyszeć Morri i wyciągnąć odpowiednie dla niej wnioski - próba dominacji biedaka. Patrząc mu w oczy podjęła jednak próbę. Chciała wygasić jego emocje, stłamsić je, by facet stał się apatyczny, by odeszła mu ochota do walki i jakiegokolwiek działania, by zobojętniał, przestał być zagrożeniem.

Próba zastosowania Demencji - Pasja

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#50
Alexander tylko czekał na ten moment, gdy poczuł lufę pistoletu na sobie uśmiechnął się i powiedział tylko spokojnie:
-A więc wybrałeś swój los przyjacielu- w momencie mówienia szybko wyciągnął szablę i za sprawą cięcia starał się rozbroić przeciwnika...Oczywiście cięcie to mogło mieć różne skutki od wybicia mu broni z ręki do obcięcia całego nadgarstka, ale to nie obchodziło Alexandra, starał się trzymać przeciwnika na dystans długości jego broni. Ten prymityw używał tylko i wyłącznie broni palnej, nie wiedział, że o ile nie będzie celował w głowę to niewiele zrobi Kainicie. Nie zamierzał pytać nikogo o stan jego zdrowia, czuł jak bestia w nim buzowała. Patrząc na swojego przeciwnika wykrzyczał tylko:
-Dlaczego to robisz ziemniakolubie?- chciał go tylko zdenerwować wypominając mu wielki głód w Irlandii, a przy okazji sprawdzić czy jego wróg jest chociaż minimalnie zaznajomiony z historią własnej ojczyzny. Jeśli prowokacja się udała, a tamten próbowałby dalej atakować Alexander chciał wykonać kolejne cięcie tym razem wyżej w okolicach szyi przeciwnika. Bestia była bardzo blisko, ale Alexander trzymał ją resztką swoich sił. Nienawiść była zbyt duża, ale na szczęście samokontrola brytyjskiego arystokraty trzymała go jeszcze na wodzy...Pytanie na jak długo?

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#51
Bella z uśmiechem zapłaciła taksówkarzowi, chociaż niechęć zżerała ją od środka. Na samą myśl, że właśnie oddała jakąś część swoich pieniędzy na marnego śmiertelnika skrzywiła się. Postanowiła jednak swoje uczucie niezadowolenia zachować dla siebie, więc powoli skierowała się w stronę wejścia do budynku. Ostrożnie plądrowała wzrokiem otoczenie, zastanawiając się, co jeszcze będzie musiała tutaj napotkać. Weszła do środka i zrobiła kilka kroków, po czym gwałtownie się zatrzymała. Czy warto będzie wracać na górę? Nie wiedziała, co się tam aktualnie dzieje i w czym może ewentualnie przeszkodzić. Być może jej pomoc jest w tym momencie potrzebna...
Rozejrzała się analizując przy okazji w swojej głowie scenariusze swojej pomocy. Może lepiej byłoby się tam nie pchać i... zabezpieczyć wyjście? W końcu ktoś może próbować uciec, a jeśli tak się stanie, będzie jeszcze gorzej.
Dziewczyna westchnęła i cofnęła się do wyjścia. Na myśl, że będzie musiała tutaj stać udając, że wszystko jest w porządku i całkiem przypadkowo stanęła sobie przy drzwiach, westchnęła po raz drugi. Stanęła gdzieś lekko na uboczu i zatopiła spojrzenie w wystroju tego miejsca, zostając jednak w stanie świadomej uwagi. Miała ogromną nadzieję, że nikt nie zainteresuje się, dlaczego bezcelowo sobie tu stoi.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#52
Alfred

Istotnie — Stoddard był jedynie płotką. Leneghan przeczuwał to już od początku. Aaron miał dużo informacji, jednak okazały się one mało istotne dla samej sprawy. Wszak hazard sam w sobie nie interesował ani Ventrue, ani Malkavian.
Stoddard miał personalne dane swoich graczy, ale ich nie pamiętał. Wspomniał, że w tece, którą miał ze sobą, znajdowało się kilka czeków, a jeden z nich należał do dzisiejszych graczy. Należał on do Diarmaida Kearney’a. Ponadto, pozostałe czeki oraz inne dane o swoich graczach Stoddard miał schowane w sejfie w swoim domu w North Side — były to dane adresowe ich mieszkań, telefony domowe, wpisowe czeki i księgi rachunkowe dotyczące gier. Jeśli chodzi o pracę, to: Allyn był bezrobotny, ale miał bardzo dużo pieniędzy, Aaron nie wie skąd, bo — jak już wspomniał — sam Robbins niewiele o sobie mówił i mało kto o nim cokolwiek wiedział; Archibald grał na giełdzie, był też brokerem i biznesmenem, jeśli ktoś coś wiedział o tym w co i kiedy inwestować, to właśnie Causey; Sarah, jak już wiadomo, jest żoną jednego z najbogatszych członków society; Ezajasz, jak już Aaron wspomniał, najpewniej jest członkiem gangu; Adam dołączył do gry ze względu na bogactwo, z jakim się obnosił — Stoddard go nie sprawdził dokładnie, ale ten podał mu wszystkie minimalnie wymagane informacje o sobie, które znajdują się w selfie w jego domu oraz wpłacił stosowną kaucję; amatorski malarz nazywał się Jonah Abbey i z nim było podobnie, jak w przypadku Adama.
Jeśli chodzi o dołączenie Jonaha i Adama, to ci zostali wprowadzeni do gry dlatego, że Aaron miał dobre przeczucie. Zostali poleceni przez jednego z graczy Aarona — Brenta Wright, tego samego elegancika, który chciał zainwestować w projekt Alexandra kiedy Alfred i Howard próbowali przekonać Aarona do współpracy.
Jeśli chodzi o dilera, który mógłby zaopatrywać Archibalda w narkotyki, to tutaj Aaron nic nie wiedział. Sam trzymał się od tego z daleka i zupełnie go nie interesowała ta kwestia.
Konkurencja pomiędzy Archibaldem a Ezajaszem bywała różna. Obaj panowie niezbyt się lubili, ale tolerowali. Jeśli chodzi o przysługi i długi — bywało różnie. I równie różnie długi były spłacane. Niejednokrotnie Ezajasz coś załatwił dla Archibalda i odwrotnie. Zażyłości między nimi jednak nie było — łączyły ich chłodne interesy, to wszystko.
Aaron nie interesował się Sarah. Plotki krążyły takie, o jakich już wcześniej wspomniał — lubiła flirtować z różnymi mężczyznami, ale i też szybko się nimi nudziła. Z nikim nie była dłużej, z nikim też na poważnie, nikogo jawnie nie adorowała, najpewniej poprzez wzgląd na swojego męża. Aaronowi obiło się kiedyś o uszy, że Marcus Mutton, jej mąż, okropnie za nią szaleje, ale i też doskonale zdaje sobie sprawę z jej “skoków”. Alfred może więc przypuszczać, że w tym małżeństwie jest pewna doza tolerancji i akceptacji.
Allyn i Archibald najpewniej poznali się podczas rozgrywki. Nie byli jednakże przyjaciółmi — ot, dobrzy znajomi. Być może obaj panowie mieli wówczas wolny wieczór i zdecydowali się wyjść na miasto celem rozmowy i wypicia dobrej whisky. A być może Archibald miał pomóc Allynowi wejść na giełdę. Stoddard tutaj jedynie domniemywał.
Podczas przesłuchania Alfred z biegiem czasu mógł się domyślać pewnych rzeczy. Przede wszystkim: Adam i Jonah najprawdopodobniej nie mieli nic wspólnego z zaginięciem Archibalda, bo zgodnie z wynikiem tamtejszej gry to Archibald przegrał i był winien Ezajaszowi dwa tysiące dolarów. Ponadto, Jonah i Adam wyszli wcześniej; Aaron wspomniał, że Jonah próbował jeszcze swojego szczęścia w ruletce i zainteresował się jedną z blondwłosych kobiet w kasynie. Sarah Mutton również mógł wykluczyć, choć oczywiście istniała możliwość, że jeden z byłych kochanków, a nawet zniecierpliwiony mąż mogli zdecydować się usunąć Archibalda. Pozostało jednak pytanie: co wówczas z Allynem? Czy coś widział? Jeśli chodzi o Ezajasza, to także warto było go spytać o Archibalda i ich wspólne relacje. Być może mógłby znać jakieś tajemnice o Causey’u, szczególnie jeśli chodzi o lewe interesy.
Ostatnim pytaniem Leneghana była kwestia relacji pomiędzy Diarmaidem, a Aaronem. Stoddard prowadził interes na terenie Irlandczyków i płacił im 15% swoich zysków. Nic więc dziwnego, że Kearney chciał go utrzymać przy życiu — stanowił sprawdzone źródło dochodu i znalezienie kogoś na jego miejsce mogło być, choć nie musiało, problematyczne.
Aaron zasugerował pod koniec, że mogliby sprawdzić okolice kasyna. Czy ktoś przypadkiem ich nie widział lub czegoś nie słyszał. Może jakiś taksówkarz lub dorożkarz? Albo bezdomny? W takich miejscach, szczególnie gdy ktoś jest bogaty lub chwilowo wygrał pieniądze, mógł sobie na nią pozwolić. Dodał także, że skoro Archibald grał na giełdzie, to może był widziany w jednym z banków, dla których pracował? Stoddard nie wie w jakim, ale w mieszkaniu Causey’a na pewno znajdą się jakieś informacje.
Z całą pewnością Aaron był bardzo barwną postacią, a tropów mogło być bardzo dużo. Kolejny szereg informacji mógł uzyskać w trzech miejscach: w okolicach kasyna, w mieszkaniu Aarona Stoddarda oraz w mieszkaniu Archibalda Causey’a. Rozmowa z Ezajaszem na pewno mogłaby pomóc.


Diana & Alexander

Irlandczyk, zdezorientowany działaniem Calabresiego, poleciał do tyłu i zwalił się na ścianę, choć nie upadł. Diana, wykorzystując tę sytuację, dopadła do niego i zręcznie oraz pewnie siebie przygwoździła go szablą wymierzając jej czubek w szyję mężczyzny. Ten, po wykorzystaniu Pasji stał się nagle bardzo niepewny, a jednocześnie wyjątkowo zdezorientowany i spokojny. Usiadł pod ścianą, a jego pełne niezrozumienia spojrzenie utkwione w Dianie mówiło jej, że przeciwnik tak zasadniczo został pokonany. A już na pewno nie stanowił żadnego zagrożenia. Mogła jednak domniemywać na jak długo zadziałała dokonana na nim dyscyplina…
Sytuacja Alexandra była nieco bardziej dramatyczna i krwawa. Cięcie wykonane w stronę Irlandczyka spowodowało, że ten uciął mu rękę pomiędzy nadgarstkiem a łokciem, pozostawiając mu trzy czwarte ręki. Mężczyzna wrzasnął przeraźliwie i cofnął się do tyłu. Odcięta ręka upadła wraz z pistoletem, który trzymał w dłoni. Na Morriego trysnęła krew, wprost na jego twarz. Na wargę. Bestia oblizała się czując adrenalinę. Czując, że może już niedługo się wydostanie… Można powiedzieć, że Alexander był w swoim żywiole. Tamten cofnął się do tyłu, ale po chwili ryknął i rzucił się na Kainitę z rękami powalając go na ścianę. Nie miał jednakże większych szans z wampirem — o wiele silniejszym i zwinniejszym od niego samego. Mężczyzna ostatecznie został pokonany i unieruchomiony. Jim Calabresi, ghul Alfreda pomógł im i przytrzymał rannego Irlandczyka coby ten nie miał gdzie uciec. Usadowiony pod ścianą obok swojego kolegi nie mógł już nic więcej zrobić. Obaj byli bezbronni i w potrzasku. Dla całej trójki zapach krwi stawał się coraz bardziej wyraźny, ale po chwili emocje nieco odpuściły i oboje wampirów mogło mieć pewność, że Bestia już nie przejmie nad nimi kontroli. Chociaż Howard był dosłownie o krok. Na Jima nie działało to aż tak bardzo.
Po wykorzystaniu swoich zdolności i dyscyplin, Diana i Alexander mogli przepytać oboje Irlandczyków. Podobnie jak Alfred, dowiedzieli się, że Aaron był na usługach irlandzkiego gangu. Diarmaidowi, czyli ich szefowi rozwalonemu po przeciwległej stronie ściany, coś nie spodobało się w zachowaniu Alexandra i Alfreda w kasynie. Kearney miał złe przeczucia związane z interesami gangu zważywszy, że ostatnio blisko terenów kasyna miał miejsce nieprzyjemny incydent; podczas jednej z akcji zastrzelono jednego z facetów, a drugiego zabrano. Panowie nie znali nazwisk tych mężczyzn, ale jeden z nich wybąkał coś o jakichś porachunkach z włoską mafią.


Bella

Jones, w przeciwieństwie do pozostałych krwiopijców, nie miała zadania, które wymagałoby od niej wysiłku czy to umysłowego czy też psychicznego. Stojąc jednak obok stróżówki, w której był przesłuchiwany Stoddard, z całą pewnością mogła posłyszeć wszystko, co mówili zarówno Aaron, jak i Alfred. O ile zechciała, a Alfred ją wpuścił, mogła dołączyć do niego i ewentualnie zadać swoje pytania lub podzielić się spostrzeżeniami czy uwagami.
Zarówno Alfred, jak i Bella nie słyszeli co się dzieje na górze ze względu na wykorzystanie przez Alexandra dyscypliny.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#53
Gdyby nie sytuacja, cała scena grozy i napięcia, która wymagała skupienia i determinacji, obecna mina młodej wampirzycy... cóż, ta pewnie zbierałaby szczękę z podłogi. Wyszło jej! Użyła mocy i facet z agresywnego draba, stał się kulącą się pod ścianą, mielącą swój język, bezbronną w dodatku kukiełką... albo tarczą na pociski... apatyczny i obojętny. Cudownie!
Diana była zaskoczona i jednocześnie uradowana tym osiągnięciem. Postawiła kolejny krok i udało jej się na tym lodowisku nie wyrżnąć! Póki co! Zachowała jednak chociaż pozory zimnej krwi. Oczy co prawda miała rozszerzone i oddech przyspieszony z tego wszystkiego, ale pozostała na tyle rozgarnięta by nie tracić koncentracji i nie spuszczać wroga z czubka ostrza. Nie miała pojęcia ile taki stan rzeczy potrwa. Oby jak najdłużej. Szykowało się przesłuchanie.

Drugą stroną medalu było też to, że drugi wampir odciął biedakowi dłoń... pół ręki prawie! Straszne!
To co poczuła w środku, z pozoru mogło wydawać się obrzydzeniem, nawet zbieraniem na mdłości albo inną podobną ludzką reakcją. Sama Diana jednak szybko poznała, że to wcale nie mdłości ścisnęły jej trzewia, a Bestia, która niemal tańczyła wewnątrz od tej ilości krwi w koło.
Cała ta determinacja jednak i skupienie jakie teraz czuła młoda, nie pozwalały jednak Potworowi dojść do głosu. Dla pewności jedynie unikała patrzenia na odcięte członki i czerwone kałuże.

Sama też nie bardzo wiedziała o co pytać. Dopiero z Bellą do śledztwa weszły i nie były widać do końca wtajemniczone, więc Diana siedziała cicho. Pilnowała tych, z którymi akurat nie rozmawiał Pan Morri. Słuchała i starała się coś z tego zrozumieć.
A to co udało jej się wyciągnąć, jakość szczególnie sympatyczne nie było. Czy oni właśnie wsadzali pyski w środek porachunków między irlandzką i włoską mafią!? Nie podobało jej się to... oj bardzo. Jednak pozwoliła sobie w tej chwili jedynie na lekko zmarszczone brwi, które świadczyły o niepokoju.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#54
Alexander mógł jedynie oblizać wargi trzymając swoją broń mocno zaciśniętą w ręku. W tym momencie adrenalina nieco opadła i zauważył co ta młoda Harper zrobiła z tym drugim. Nie znał takiej umiejętności, co wprawiło go w jeszcze większe zdenerwowanie. Faustyczna energia zaczęła bić się z jego racjonalnym chłodem. Rzucił więc tylko do obu Irlandczyków:
-Dlaczego broniliście Stoddarda? Lepiej mówcie albo ta stracona dłoń będzie waszym największym problemem. Alexander nie zamierzał ich hipnotyzować, byli zbyt dużymi płotkami, gdy zapewne wystarczająco zastraszeni całą atmosferą wszystko wyśpiewali zadał jeszcze jedno pytanie:
-Causey. Mówi wam coś to nazwisko? Oby mówiło, bo to może być jedyny sposób na to byśmy wezwali karetkę. Mam nadzieję, że stać was na tutejsze piękne amerykańskie szpitale- z każdym słowem jego brytyjska flegma i szaleńczy ton nasilały się, wytrzymał jeszcze chwilę słuchając wyjaśnień obu, a potem rzucil tylko do Włocha:
-Zajmij się nimi-tylko po to by następnie szybko odsunąć Dianę na stronę i przez zęby wycedzić do niej:
-Ja...Jak to zrobiłaś? Powiesz mi teraz wszystko jak na tacy, tak? To nie jest umiejętność powszechnie znana, może jest nielegalna, żaden znany mi Członek Rodziny nie potrafi wpływać na ludzkie emocje. Wszystko mi teraz wyjaśnisz- w tym momencie złapał ją jedną ręką za ramię i potrząsnął-WSZYSTKO.HAHAHAHAHAHA- obłąkańczy śmiech wypełnił pomieszczenie, wtedy odwrócił się do Jima i powiedział tylko tłumiąc śmiech:
-Przepytuj ich dalej- tylko po to by spojrzeć świdrującym wzrokiem prosto w oczy Diany:
-Nie zmuszaj mnie...Nie zmuszaj mnie abym to zrobił. MÓW!- Diana teraz mogła ujrzeć prawdziwe szaleństwo swojego klanu, w oczach Morriego było widać ogromne pragnienie wiedzy, dla którego byłby w stanie teraz zrobić wszystko. Jego wzrok pochłaniał ją swoim obłędem, a głos byl przyspieszony i drżał. Całe jego ciało tańczyło wręcz z niepokojącego podniecenia:
-LEPIEJ MÓW!- wykrzyczał jej na koniec

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#55
Sprawy toczyły się swoim rytmem i choć Diana starała się robić dobrą minę do złej gry, średnio to w jej ocenie wychodziło. Mimo, że miała poważną, może nieco surową minę i była milcząca, to zdradzały ją rozbiegane oczy i przyspieszony oddech. Nigdy nie była ani w takich okolicznościach, ani w takim towarzystwie. Była raczej aspołecznym typem człowieka, co oznaczało, że prócz przyjęć, balów i innych towarzyskich spędów, unikała także strzelanin, mordobicia i gangsterskich porachunków. A tu proszę!

Jakby tych emocji i napięcia było mało, Morri gładziutko z przesłuchania mężczyzn przeszedł do przesłuchiwania jej! Co!? Dianę wmurowało z początku. Oszalał?! No jasne, że był stuknięty, to Malkavian w końcu, ale tak nagła zmiana jego punktu zainteresowania, z tak buzującą adrenaliną i żywym szaleństwem w oczach była przerażająca i przytłaczająca. Nie bacząc na to, że trzymała szablę w ręku... w sumie to on chyba też... odciągnął ją na stronę i wydyszał pytanie. Załapał mocno za ramię i potrząsnął jak lalkę! Wyglądał na obłąkanego... ale w taki przykry i zły sposób. Z jednej strony krzyczał, zaraz rechotał, jak desperat, który miał się za dwie sekundy rozpłakać, popełnić samobójstwo, albo z buzującej adrenaliny i pasji zacząć mordować.
Diana była przerażona i nawet nie próbowała tego ukrywać. Wielkimi jak talerze oczami patrzała w te jego szalone i kilka razy zamykała i otwierała usta w niemym wyrazie strachu od początku tego zwrotu akcji.
Kiedy jednak ścisnął ją za ramie i potrząsnął, ból przywrócił jej władzę nad własnym ciałem i przypomniał, że to nie sen.
Skrzywiła się wyraźnie i jęknęła.
-Panie Morri... proszę przestać, to boli... - Stęknęła, mając nadzieję, że ją słychy między tym szaleńczym śmiechem i się opamięta. W sumie mogło go to nie ruszyć. Stwórca już ją uświadomił, że wampiry nie czują bólu, nie tak jak ludzie, w zasadzie to niemal w ogóle... że ona jest w tym względzie... jak i kilku innych wyjątkowa. I o ile Morri nie mógł już narobić jej sińców, o tyle jego uścisk sprawiał jej realny, nieprzyjemny ból.
-Zrobił... co...? - jęknęła niemal przez łzy. Była osaczona i przytłoczona jego zachowaniem. Ściskał ją i szarpał jak kukłę, krzyczał, osaczył, groził w zasadzie i przyparł do ściany. Zaraz dotarło do niej też o czym mówił... chciał zastosować na niej Dominację? Tym groził? Jako doświadczony wampir raczej nie miałby z tym większego problemu, ale mógł narobić wielu kłopotów i jej i sobie. Ostatecznie wcale nie była pewna reakcji Percivala, gdyby się o tym dowiedział, a znając jego, możliwe, że wszystko obserwował, czekał i oceniał jak poradzi sobie jego Córka.
-Wydałam mu ROZKAZ... - Stęknęła między szarpnięciami, ale kiedy ostatni raz krzyknął jej w twarz, coś w niej drgnęło i to nie był instynkt samozachowawczy, a coś bardziej niepokojącego. Na tyle niebezpiecznego, że Diana wewnętrznie przeraziła się bardziej niż agresji Malkaviana. On tracił kontrolę... jakoś tak chyba w swoim stylu, przestraszyła się jednak, że ta presja z jego strony może potłuc ten szklany mur, za którym siedziało coś niedobrego.
Przez łzy bólu i strachu odpowiedziała mu krzykiem. Nie przerażonym i niepewnym piskiem, a mocnym krzykiem oporu i jakiejś wewnętrznej determinacji.
-Panie Morri! PROSZĘ SIĘ USPOKOIĆ!

Spoiler | 

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#56
Czas mijał nieubłagalnie. Sytuacja chwilowej utraty kontroli wywołała w Alfredzie niepokój, skłaniający go ku rozważaniom nad podjęciem radykalnych kroków dla wyciszenia sprawy. Ogar zamknął na chwilę oczy i zastygł w bezruchu, starając się odzyskać utraconą cierpliwość. W obliczu tej stresowej sytuacji zmuszony był podjąć decyzję, która mogła zaważyć na jego losach i człowieczeństwie. Najprostszym wydawałoby się uśmiercenie ofiary, lecz Leneghan miał wahania przed tą metodą. Koniec końców, jego rozmówcą był przecież zwykły tchórz, który wił się pod jego spojrzeniem jak pełzające glisty. Neutralizacja Stoddarda mogła więc przyjąć bardziej subtelną formę. I choć mógł pozbyć się problemu jednym gestem, częstując krupiera nabojem z rewolweru - podobnie, jak uczynił to z Diarmaidem - to bydlę nie było godne, by w tej chwili ginąć z jego ręki. Mężczyzna skoncentrował się w wewnętrznej walce, ważąc argumenty i podejmując stanowczą decyzję. (1SW na sukces w następnym rzucie)
Nie wiesz, dlaczego zacząłeś przede mną uciekać i wpadłeś w panikę, a także tego, co wówczas ujrzałeś. Rozbrzmiał w pokoju głos Alfreda, który nawiązał kontakt wzrokowy z rozmówcą, stosując Dyscyplinę Zapomnienia na swej ofierze, by wymazać złamanie Maskarady z jej wspomnień. Obserwując efekty, odczekał chwilę i upewnił się, że jego zdolności nie zawiodły go tym razem. Teraz należało jeszcze upewnić się, że już zastraszona ofiara będzie świadoma konsekwencji dzielenia się traumatycznym wydarzeniem z innymi. — Posłuchaj mnie teraz uważnie, Panie Stoddard, jeśli nie chcesz, by mój głos był ostatnią rzeczą, jaką w życiu usłyszysz. Jesteś bezużyteczną kanalią, przez którą zginęło wiele osób. Osób, które nie znajdowały się w kręgu moich zainteresowań, ale podobnie jak Ty, stanęły mi na drodze do celu. Nie kłamałem, twierdząc, że mam realną władzę i wpływy w Chicago. Znam wiele postaci, zdolnych niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wymazać ślady Twojej egzystencji ze wszystkich rejestrów, a następnie wsadzić Ci ją w tyłek i wyciągnąć gardłem. Powiem Ci więcej, Panie Stoddard. Jeśli będziesz mlaskał jęzorem, zagrożeni będą przede wszystkim Twoi bliscy, wszak właśnie dałeś mi klucze do siedliska informacji na ich temat - nie, żeby zdobycie ich innymi kanałami, stanowiło dla mnie jakiś problem. Jeszcze nie podjąłem decyzji, co z Tobą zrobić - jeśli będziesz miał szczęście, jeszcze dziś nad ranem spakujesz się i opuścisz miasto. Przypomnę tylko, że zabiję jak psa Ciebie, Twoich bliskich i przyjaciół, jeśli kiedykolwiek wspomnisz tę sytuację - bez względu na to, w którym miejscu na globie będziesz się wtedy znajdował. Dotarło? — Spytał nieretorycznie, próbując pozyskać reakcję mężczyzny. — A teraz nadeszła pora, żebyś poznał konsekwencję swego działania, Panie Stoddard i przywitał się z Diarmaidem Kearney, i jego pobratymcami. — Podszedł do mężczyzny i pomógł mu się podnieść, czego następstwem było wyprowadzenie z zamkniętego pomieszczenia i skierowanie się ku miejscu, w którym zginął Irlandczyk. Kiedy dotarł do celu, rzucił Aarona w kierunku truchła, traktując go uderzeniem buta w plecy. Rozejrzał się wokół, próbując odnotować zmiany, jakie zaszły pod jego nieobecność.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#57
Bella stała przy wejściu niecierpliwie się rozglądając. Nie chciała tkwić w tym jednym miejscu całą wieczność, prawdę mówiąc bardzo chciała wrócić do swojego bezpiecznego schronu i otrząsnąć się po, wciąż siedzących w jej pamięci, obrzydzających sytuacjach. Miała szczerą nadzieję, że wkrótce ktoś do niej wyjdzie z jakąkolwiek informacją. Opcja, że ktoś będzie chciał uciec z budynku również by jej nie przeszkadzała. Jakiekolwiek zdarzenie tylko przyspieszyło by ten tajemniczy czas.
Gdzieś obok słyszała dyskutujące ze sobą głosy, które co raz mocniej dobijały się do jej głowy. W końcu nie zostało jej nic innego niż wpuścić je do środka i przeanalizować. Chociaż poznała temat rozmowy, nie chciała się w niej udzielać. Jej wewnętrzne zadowolenie spadło z parteru do podziemi, a twarz wyrażała aż przerażającą ilość chłodu i apatii. Czując lekki ból w nogach westchnęła, po czym ponownie skupiła całą uwagę na podsłuchiwaniu rozmowy. To pomogło jej odsunąć myśli od wszelkich negatywów.
Z zaciekawieniem wysłuchiwała znanego jej głosu, a na wypowiedziane próby grożenia lekko uniosła brew.
Gdy w pewnym momencie drzwi się otworzyły i dwoje mężczyzn wyszło z pomieszczenia, odwróciła na chwilę wzrok, lecz po chwili ponownie wbiła go nielitościwie w postacie. Choć pewnie zdawali sobie sprawę z tego, że mogli być podsłuchiwani, Bella chciała przynajmniej grać pozory kulturalnej, skoro już nie dołączyła do rozmowy.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#58
Diana & Alexander

Zachowanie Howarda wprawiło w zmieszanie nie tylko Dianę, ale również Jimmy`ego, a nawet Irlandczyków. Zachowywał się jak prawdziwy szaleniec — nikt nie wiedział czego się tak właściwie po nim spodziewać. Jeden z mężczyzn, ten z którym rozprawiła się Malkavianka, odezwał się z przestrachem. — Stoddard był... Partnerem biznesowym Kearneya… — Odpowiedział nieco urywanym głosem patrząc to na Alexandra, to na swego kompana. — Bardzo ważnym. — Dodał. Obaj panowie byli w potrzasku. Trzech na dwóch, w dodatku Irlandczycy nie mieli żadnej broni ani jakiejkolwiek przewagi. Nie byli głupi. Diarmaid nie żył, więc milczenie nic by im nie dało. A jeśli o Causey`a chodzi, to żaden z nich nic nie wiedział. I jeden, i drugi pokręcili głowami przecząco. Polecenie wydane w kierunku Calabresiego nie spodobało się ghulowi Alfreda, który popatrzył na Morriego jak na kogoś kto nie jest w pozycji, by mu rozkazywać. Nic jednak nie powiedział — wszyscy mieli tutaj jedno zadanie i Jimmy doskonale je znał. Zajął się więc pilnowaniem Irlandczyków.
Sytuacja znów zaczęła się zaostrzać. Tym razem jednak problemem nie byli ludzie.
Tym razem problemem stał się sam Alexander, na którego działanie dyscypliny wpłynęło zgoła inaczej niż w przypadku Irlandczyka. W jego oczach, zachowaniu, gestach, mimice, ruchach ciała — wszystko jakby się spotęgowało. Jeśli wcześniej jego spojrzenie mówiło, że był w stanie zrobić naprawdę wszystko, to teraz się to ziściło. Postąpił krok ku Spokrewnionej przyszpilając ją do ściany. W Malkavianie buzowały emocje; przedstawicielka jego klanu sprawiła, że pragnienie wiedzy stało się jeszcze bardziej silniejsze niż dotychczas. Alexander wpadł w prawdziwe szaleństwo.
To jednak miało drugą stronę medalu.
Diana także radykalnie się zmieniła. Jej rysy twarzy się wyostrzyły, stały pewniejsze siebie, pojawił się przebiegły i nieco arogancki uśmieszek świadczący o poczuciu przewagi nad górującym nad nią Alexandrem. Malkavianka wyprostowała się i spojrzała na wampira śmiałym wzrokiem. Aura wokół jej postaci zupełnie się zmieniła. Howard znając ją jako spokojną, nie wychylającą się kobietę, niewinną i nieco nieświadomą otaczającego ją świata, teraz miał przed sobą zupełnie kogoś innego. Kogoś, kto zdolny był mu się postawić. Gdy ten znów zaczął krzyczeć, kobieta z całej siły uderzyła go w klatkę piersiową, co sprawiło, że poleciał na ścianę.
— Jeszcze raz zagrozisz, a skończy się to dla ciebie o wiele gorzej, jasne? — Złapała go za poły odzienia i podniosła lekko do góry. Widać, że zupełnie nie przejmowała się jakąkolwiek hierarchią i zasadami. Diana była w niebezpieczeństwie, przez to wszystko inne traciło na znaczeniu. A sama Diana? Mogła tylko obserwować co się dzieje będąc kompletnie skonsternowaną i wytrąconą z równowagi. To przecież nie była ona. Nie zachowywałaby się w taki butny sposób w stosunku do wyższego statusem wampira. Kto wie jaka kara mogła ją za to spotkać, choć z drugiej strony przecież sam ją zaatakował, prawda? W ferworze szaleństwa, ale wciąż... Za tym wszystkim szła również całkowita utrata kontroli nad własnym ciałem.

Alfred & Bella

Stoddard spojrzał niepewnie na Alfreda. Jego twarz mówiła, że nie bardzo zrozumiał co się do niego powiedziało, choć umysł zarejestrował polecenie. Po chwili spuścił wzrok i zaczął patrzeć to w jedną, to w drugą stronę; wyraźnie poczuł się zagubiony. Gdy głos Leneghana znów rozbrzmiał, podniósł nań wzrok. Wysłuchał co ten ma do powiedzenia i wystękał tylko wyrażając zrozumienie co się do niego mówi. Aaron ewidentnie był już w takim stanie, że trudno jakkolwiek posądzać go o cokolwiek rozsądnego. Zastraszony stał się podatny na Alfreda. Gdy Kainita go podniósł i otworzył drzwi, oboje mogli ujrzeć Bellę, która jednak nie ingerowała w działania Ventrue.

Wszyscy (?)

Gdy Alfred wraz z Aaronem — i Bellą, jeśli ta zdecydowała się pójść za nimi — znaleźli się na górze, mogli dostrzec jak Diana trzyma Alexandra za odzienie, a Jimmy pilnuje dwóch Irlandczyków, choć ci najwidoczniej nie stanowili już żadnego problemu.
Stoddard rzucony w stronę martwego Diarmaida wleciał wprost w jego wyschnięte już flaki. Uderzenie kopniakiem w plecy tylko go zbliżyło do rozbryzganej mazi. Aaron momentalnie wymiotował.

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#59
WAŻNE | 
Post w ramce brany jest pod uwagę tylko przez MG.
Postacie graczy nie widzą, nie słyszą, ani w żaden sposób nie czują opisanych poniżej akcji czy słów :)

Wiedziała jakie uczucie chce zaatakować. Ono było w Malkavianie, buzowało... niestety w żaden sposób nie mogła zapanować na końcowym efektem zdolności ani ostatecznie nad tym, które emocje zostaną zmienione. Pech. Udało się trafić w tą szaleńczą pasję i pożądanie wiedzy, ale zamiast je wygasić, spotęgowała je do granic. Mężczyzna przycisnął ją do ściany, wyglądał jakby chciał siłą wyciągnąć z niej WSZYSTKO... dosłownie, zjeść jej twarz, albo rwać głowę i dobrać się do wnętrza... przerażające...

Na tyle przerażające, że zamknęła oczy nie chcąc widzieć tej wykrzywionej szaleństwem twarzy. Wtedy też ją puścił... albo ktoś ją z uścisku oswobodził? Ciężko powiedzieć, w każdym razie, ktoś na pewno delikatnie odsunął ją na bok, poza zasięg Morriego. Kiedy otworzyła oczy, żeby zobaczyć kto po raz kolejny dokonuje szokującego zwrotu akcji, po prostu stanęła zamurowana, z ustami otwartymi jak rybka.

Patrzyła na siebie... choć w zasadzie skoro stała obok, to patrzała na dziewczynę uderzającą podobną do niej, ubraną tak samo, nawet z takimi samymi opatrunkami na dłoniach. Na kobietę o pewnym wyrazie twarzy, iskrach w oczach, drapieżnych ruchach i spojrzeniu, o głosie tak twardym, władczym i dominującym, że ciężko było uwierzyć, że może należeć do kobiety. A jednak. Mało tego ONA silnym ciosem odepchnęła od siebie nabuzowanego wampira i posłała go na dechy. Odszczekała się gładko i za fraki podniosła go do pionu. Teraz ona nim wstrząsnęła jak on nią chwilę temu. Naprawdę kosmiczny zwrot akcji. Diana nie wiedziała czy ma coś powiedzieć... rozdzielić ich... uciekać? Stała jak sparaliżowana czując jak oddech znowu jej przyspiesza. Bała się, ale było w tym wszystkim coś innego... wszystko było jakoś inaczej... był strach, niezrozumienie, wciąż bolało ją ramię po brutalnym chwycie Malkaviana... ale była sama... nie czuła żadnego cienia czającego się tylko na chwilę nieuwagi by wyjść i przejąć kontrolę... nie czuła Bestii... była tylko ona.

Nie rozumiała z tej sytuacji kompletnie nic. A nawet jej wyobraźnia i wartki umysł nie potrafiły w tej chwili podpowiedzieć co się właściwie stało. Żadnego scenariusza, nawet najbardziej nieprawdopodobnego czy szalonego. Nie pomyślała nawet że umarła... w sumie to umarła całkiem niedawno i to było inaczej. Co więc się stało?!!?
Jakby mało było wszystkiego, z dołu przyszli wreszcie Ventrue i Córka Morriego. Piękny widok, naprawdę. Ciekawe co sobie pomyśleli. Puścić dwoje Malkavianów na jedną robotę... to musiało tak się skończyć. Ciekawe jakie oni będą mieli wyjaśnienie na to, że jedna Diana szarpie się Morrim, a druga stoi obok jak słup soli... sklonowała się? NIE no to nie możliwe! Sobowtór?
Kiedy jednak pojawili się ci dwoje, jej wróciła mowa.
-Co tu się dzieje!? Kim jesteś?! - Zawołała jakby miała zaraz ataku paniki dostać, albo co lepsze się rozpłakać. Mało ją tez interesowali teraz pozostali. Ktoś tu wtargnął nagle i ratując ją z uścisku wampira zajął jej miejsce... zajęła w zasadzie.
Coś tu bardzo się nie zgadzało... było bardzo nie tak...

Re: *Zaginiony Ghul (II)

#60
Nie wiedział co się właściwie stało...Ale to tylko bardziej go nakręciło. Skupił całą swoją krew na wzmocnieniu swojej obecnej pozycji. Pragnienie wyjaśnienia zagadki tylko wzmocniło się przez nagłą przemianę Diany. Spojrzał jej głęboko w oczy nie ze strachem, a z pragnieniem. Wysyczał tylko przez zęby
-Puść (Rozkaz, Dominacja) i niezależnie od tego czy mu się udało czy nie próbował wyciągnąć szable. W razie powodzenia by ustawić się do parowania i przybierając pozycję obronną idealną do wykonania jego popisowej "polskiej" figury obronnej. W momencie gdyby mu się jednak nieudało zdominować umysłu młodej Malkavianki szabla ma posłużyć mu za zwinny sposób na cięcie w jej nadgarstki tak by puściła, a następnie tak jak przy udanej dominacji ustawić się do obrony cały czas śmiejąc się niczym postać z najgorszego horroru
-Teraz Ci...NIE ODPUSZCZĘ ROZUMIESZ?- maniakalny śmiech Fausta coraz bardziej wypełniał pomieszczenie. Alexander nie widział nic poza nim i "zagadką" musiał ją rozwiązać natychmiast. Nieważne czy okupi to Ostateczną Śmiercią Żółtodzioba czy własną. Odpowiedź była teraz najważniejsza.
-Nieważne czy któreś z NAS TERAZ ZGINIE! ROZUMIESZ? NIEWAŻNE- śmiech się nasilał, a słowa przyspieszały. Możesz mnie nawet ZABIĆ. ZABIĆ ROZUMIESZ? NIE BOJĘ SIĘ ŚMIERCI HAHAHAHAHA JUŻ I TAK JESTEM MARTWY W ŚRODKU.
W tym momencie kątem oka dostrzegł dwójkę Spokrewnionych wchodzących do pokoju, ale nie zrobili na nim żadnego wrażenia
-Może coś Cię opętało co? APAGE SATANAS, IN NOMINE PATRIS ET FILIS ET SPIRITUS SANCTI NIE, TO NIE TO, A WIĘC CO? POWIEDZ...NIC CI NIE ZROBIĘ JA CHCĘ TYLKO SIĘ DOWIEDZIEĆ NO POWIEDZ WUJKOWI ALEXOWI

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości