Mimo towarzystwa światła, dalsze oczekiwanie było prawdziwą męką. Wciąż nie wiedząc co tak naprawdę czeka go w tym miejscu, mógł jedynie spekulować co do zamiarów Szeryfa. Noah był teraz najedzony, w pełni sił, teoretycznie gotów na cokolwiek miało dalej nastąpić. Dotarło do niego w którymś momencie, że po raz pierwszy był zdany tylko na siebie, i oczywiście łaskę Kimboltona. Greer nie miał możliwości mu tam pomóc, nawet gdyby chciał.
Po około godzinie, żółtodziób znów usłyszał jak ktoś się zbliża, a zwierzęta znów stały się niespokojne. Facet bliżył się do klatki wampira i rzucił chłodno pytaniem "Jesteś gotowy?". Jego głos różnił się od człowieka, który wcześniej zapewnił Johnstonowi pożywienie. Nie czekał na odpowiedź, a jedynie ostrym tonem kazał mu się cofnąć i trzymać z dala od drzwi. Można było usłyszeć ciągniętą przez niego metalową zasuwę po drugiej stronie, która w końcu zwolniła blokadę drzwi. Facet powoli je otwarł, przyglądając się nieumarłemu. W półmroku rozjaśnionym jedynie nieznacznie przez stojącą obok lampę naftową, ujrzał przed sobą wysokiego wzrostu, dobrze zbudowanego mężczyznę o ostrych rysach twarzy, lekkim zaroście pokrywającą znaczną jej powierzchnię, odzianego w brązowy garnitur, a także kaszkiet spod którego widać było surowe spojrzenie. Trzymając w prawej dłoni gruby, ciężki łańcuch ostrzegł żółtodzioba, by niczego nie próbował. Ten po raz kolejny pobudził swoje moce, tym razem badając aurę nieznajomego, która nie wskazywała by był wampirem. Był spokojny, opanowany i w ogóle nie zdawał obawiać się Spokrewnionego. Mógł być ghulem, możliwe że samego Kimboltona. Nawet gdyby istniała rzeczywista szansa na jego obezwładnienie, świadomość, że tym samym ściągnąłby na siebie gniew tego starego Toreadora skutecznie trzymała go w ryzach. Lepiej było grać w jego grę, która miała szansę skutkować jego uwolnieniem.
Człowiek wykonał gest głową sygnalizujący, by Noah wyszedł z klatki. Nie trzeba było go dwa razy prosić, był bardziej niż chętny opuścić swe metalowe więzienie. Wychodząc na zewnątrz mógł dojrzeć w półmroku, że znajduje się w dużym pomieszczeniu, przypominającym magazyn, zapełnionym przez proste metalowe klatki, jak i również kilka dużych, metalowych pudeł podobnych do tego, w którym sam spędził ostatnie godziny. Niektóre były puste, jednak w wielu z nich znajdowały się zwierzęta. Prędko zdał sobie sprawę, że większość z nich to niebezpieczne drapieżniki; tygrysy, wilki i tym podobne. Oprócz tego również kilka goryli niemałych rozmiarów. Wszystkie pobudzone, wierzgające i warczące. Mężczyzna wpatrując się w pariasa wskazał otwartą, lewą dłonią, by podążył przodem w stronę masywnych, podwójnych metalowych drzwi otwartych teraz na oścież, zza których dochodziło wpadające do pomieszczenia światło.
Johnston został poprowadzony przez oświetlony z góry korytarz aż do dużej sali, pośrodku której znajdowała się ośmiokątna, otoczona solidną, metalową siatką. Ze strony, z której przyprowadzony został wampir, znajdowało się wejście, z bramką uniesioną w tej chwili ku górze, wiszącą na łańcuchu. Druga bramka znajdowała się po przeciwnej stronie. Podczas gdy sama arena była dobrze oświetlona, znajdujące się dookoła trybuny były skąpane w półmroku, a twarze siedzących tam nieco ponad półtora tuzina postaci nie były widoczne. Sylwetkę Hrabii mógł Noah jednak rozpoznać. Znajdował się on bowiem najbliżej i siedział on, podobnie jak przy pierwszym spotkaniu, z nogą założoną na nogę i laską trzymaną w dłoni. Pozostali byli mu obcy, a będąc prowadzonym w stronę areny nie miał dość czasu, by skupić się i zbadać aury wszystkich obecnych, to też nie miał możliwości poznania ich natury.
Prowadzący żółtodzioba osobnik z łańcuchem kazał mu się zatrzymać tuż przed wejściem. Stąd mógł zobaczyć betonowe podłoże zbrukane dawno zaschniętą krwią. Z tego miejsca mógł także zobaczyć, że widownia była bardzo różnorodna w swym odzieniu. Byli tam i ludzie, którzy kojarzyli się z elitą, co można było poznać także po postawie, a także mniej wysublimowane jednostki. Nagle uwagę Noaha przykuła dwójka mężczyzn przy drugiej bramce. Jeden trzymał na łańcuchu drugiego, dziko, wręcz nieludzko wyglądającego osobnika, który wyglądał na wampira. Jego ręce były związane za plecami, to też był na łasce swojego opiekuna, krzywo się uśmiechającego, niemalże zadowolonego ze swojego zajęcia. Ludzie pośród widowni szeptali między sobą, nim z boku wynurzył się muskularny facet odzieniu o wojskowym kroju, jak i również znajomych, wcześniej przez niego widzianych militarnych butach. Gdy otworzył usta, przemawiając swym chropowatym głosem, nie było wątpliwości, że był to ten sam człowiek, który wcześniej dostarczył mu pożywienia.
Klasyczny wstęp, zaczynający się od "Panie i panowie...", skupił uwagę obecnych na jego osobie. Na jego przemowę składała się entuzjastyczna zapowiedź walki między dwoma wampirami, z czego jeden był członkiem rozbitej watahy Sabbatu, a drugi bezpańskim pariasem. Noah w efekcie tego wstępu zrozumiał w jakim przedstawieniu miał brać udział i nie był z tego zadowolony. Walka na śmierć i śmierć. Po raz kolejny miał walczyć o swoją egzystencję, tym razem ku uciesze otaczającej go publiczności, w tym samego Szeryfa. Co gorsza, nie wspomniano imienia Noaha, a jedynie nazwano go pariasem. Zapowiedź była krótka, a zaraz po niej osobnik uniósł dłoń do góry i wykonał nią gęst w stronę obu swoich podwładnych. Przeciwnik Noaha był gwałtownie wrzucony do środka i zwolniony z łańcucha. "Ruszaj." Noah usłyszał od swojego opiekuna, który w tym momencie spojrzał na niego groźnie. Z ogromną niechęcią, nutą strachu oraz gniewu, Johnston wszedł do środka. Bramki zostały zatrzaśnięte, Noah stał teraz znacznie bliżej swego rozjuszonego przeciwnika. Oczy i skóra wampira Sabbatu wyglądały nienaturalnie. Jego niemalże zwierzęca aparycja zdradzała zerwane dawno więzi z człowieczeństwem. Stał więc przed potworem, po którym było widać, że nie cofnie się przed niczym, by przetrwać i rozszarpać swojego oponenta na strzępy. Noah jednak, świadom swojej sytuacji, również nie miał zamiaru popuszczać.
Publiczność spoglądała z zainteresowaniem. Wszyscy oczekiwali na sygnał. Napięcie sięgało zenitu, aż w końcu padło głośne "Walczcie! Niech przetrwa silniejszy!". Nie było ucieczki. Jedyna droga na wolność prowadziła przez truchło Sabbatnika. Jego wściekłe ślepia błysnęły, przyjął zgarbioną postawę bojową i skupił całą swą uwagę na pariasie, powoli go okrążając i szykując się do ataku. Johnston zagotował swoją vitae, wzmagając odporność jego nieumarłego ciała. Nie posiadał szczególnych umiejętności bojowych, jednak nadrabiał znajomością swoich dyscyplin. Był teraz gotów potencjalnie przyjąć więcej ciosów, ale wiedział, że musi zrobić więcej chcąc przetrwać tę noc i otrzymać szansę na egzystencję w tym mieście. W tej chwili nie dbał o widownię, ani nawet samego Hrabiego, a jedynie o to, by pokonać szczerzącego kły potwora, który powoli zbliżał się do niego w miarę, jak dwójka wampirów okrążała siebie nawzajem. Wreszcie Sabbatnik warknął i ruszył na Noaha. Doszło do szarpaniny i wymiany ciosów. W pierwszej chwili przewagę miał oponent żółtodzioba, który z ogromną furią szarpał młodego Kainitę i uderzał w słabe punkty, których momentami nie osłaniał. Za sprawą zwiększonej wytrzymałości fizycznej Noah mógł jednak wytrzymać te ataki i spróbować wyprowadzić kontrę. Jego Bestia była rozjuszona, wierzgała i bardzo szybko przejmowała kontrolę, tak jak przy ostatnim starciu. To co działo się dalej opierało się w dużej mierze na instynkcie Noaha i jego Bestii walczących o przetrwanie. Chciał żyć, nie liczyło się nic więcej. Po raz kolejny wpadł w ślepą furię, gdy był obity i podrapany przez potwora Sabbatu. Wyprowadzane przez niego ataki były chaotyczne, co było jedynym, co tak naprawdę ratowało go w tej sytuacji. Wampiry przepychały się i rzucały po całej arenie, zdobiąc swoją krwią podłoże pod swoimi nogami. Ta dwójka nieszczególnie doświadczonych w walce nieumarłych zapewniała cokolwiek niezłe widowisko.
Oba wampiry odniosły już spore obrażenia, w efekcie czego walka stała się jeszcze bardziej intensywna. Noah w pewnym momencie został przygwożdżony do metalowej kopuły z grubej siatki otaczającej arenę, mocno obrywając. Ciosy, jakie teraz otrzymywał były w istocie tak silne, że konstrukcja została nieco naruszona. Być może był to efekt poprzednich walk i jej osłabienia, a może była to kwestia jakiegoś niedopatrzenia, ale w którymś momencie jeden z grubszych prętów, będący elementem tej metalowej konstrukcji, odpadł i wylądował nieopodal wampirów. Dotychczas uzbrojony jedynie w pięści, Johnston dojrzał w tym swoją szansę, będąc obecnie w marnej pozycji. Z całych sił próbował odeprzeć krwiożerczą bestię, która próbowała go unicestwić, jednak bezskutecznie. Nie miał zbyt wiele miejsca na zadawanie ciosów, jednak próbował instynktownie wymierzać uderzenia w słabe punkty przeciwnika. Po kilku razach zdołał na krótki moment osłabić agresora, który osłabił swój uścisk, dając pariasowi szansę wyślizgnięcia się z potrzasku. Rzucił się on na ziemię w stronę kawałka metalu, który w sytuacji sam gdzie był fizycznie o wiele słabszy, mógł okazać się teraz jego jedynym ratunkiem, nim wampir Sabbatu dopadł go za nogi i obrócił. Noah wymierzył silny cios swoją prowizoryczną bronią w twarz oponenta, który nieprzygotowany na tą niespodziankę sam padł na ziemię ogłuszony. Osłabiony, zdeterminowany parias nie miał zamiaru dać mu kolejnej szansy na atak. Rzucił się na leżącego, powoli podnoszącego się przeciwnika, siadłwszy na nim i unieruchamiając go w tej pozycji, i zaczął okładać go metalowym prętem, chlapiąc krwią lejącą się z jego ust i ran na głowie na prawo i lewo. Z ogromną furią uderzał w jego czaszkę nie pozwalając mu na obronę ani kontratak. W końcu, gdy ten prawie nie stawiał już oporu, próbując łapami chwycić za szyję zdesperowanego pariasa, ten począł uderzać końcówką pręta z pełną siłą, stopniowo krusząc czaszkę przeciwnika i w końcu przebijając ją, by ostatecznie zmasakrować tkankę znajdującą się wewnątrz. Łapska teraz już rzeczywiście martwego Sabbatnika opadły bezwładnie, a jego truchło błyskawicznie uległo nieznacznemu, częściowemu rozkładowi. Noah zwyciężył, pokonał potwora i przeszedł swój test, wygrywając wolność.
Noah powstał z kolan, poszarpany i zakrwawiony, upuszczając mocno skropiony juchą przedmiot i odsuwając się od wampirzego truchła. Zaczął stopniowo odzyskiwać spokój, gdy Bestia wreszcie poczuła, że nie jest już dłużej zagrożona i mogła się wycofać, oddając pełną kontrolę Spokrewnionemu. Uniósł wzrok, spoglądając na obserwującą go widownie. Kilkoro z tych ludzi pokiwało głową z aprobatą, szepcząc znów między sobą. Szeryf z kolei wzniósł oklaski, choć powolne i ciężkie, unosząc się przy tym z siedziska. "Bardzo dobrze. Może będzie z ciebie jakiś pożytek." zwrócił się do zwycięzcy, jednoznacznie dając mu do zrozumienia, że uzyskał swoją szansę na dalszą egzystencję. Następnie odwrócił się i wezwał Greera do zabrania swojego podopiecznego. Tak, rzeczywiście był tam, z tyłu, i obserwował, nie mogąc zrobić dla Johnstona nic więcej. Gdy wyłonił się z cienia, jego spojrzenie zdradzało iż rad był widzieć żółtodzioba w jednym kawałku. Horror wreszcie się skończył. James zabrał poranionego Noaha do mieszkania, które miało być jego nowym schronieniem. Na przestrzeni kolejnych nocy, zadbał o pożywienie dla niego, by mógł zregenerować swoje dość poważne rany, a także pomógł mu ze zdobyciem świeżego odzienia, gdyż stare zostało mocno zniszczone, zbyt mocno, i wstydem było się pokazać w takim stanie. Kolejnym, ostatnim już krokiem miało być zaprezentowanie Noaha Księciu miasta Chicago, teraz już z błogosławieństwem samego Szeryfa. Jeśli ta wizyta miałaby okazać się udana, żółtodziób uzyskałby wreszcie pełną swobodę działania i mógł zacząć pracować na swoje. Pozostało mu więc przygotować się mentalnie i dołączyć do czekającego na niego na dole Jamesa.